wtorek, 7 maja 2013

Gulio Andreotti (1919-2013) - R.I.P.


Ilustracja muzyczna: Gabriel Faure - Pavane

"Wszyscy, którzy radzili mi uprawiać sport już nie żyją"

"Doktor na komisji wojskowej dawał mi dwa lata życia. Do dzisiaj od czasu do czasu odwiedzam jego grób"

Gulio Andreotti

Zmarł Gulio Andreotti vel Boski vel Belzebub - człowiek instytucja, siedmiokrotny premier Włoch, 25 razy minister. Pierwszy raz w rządzie w 1947 r., ostatni w 1993 r. Mąż stanu i filar systemu politycznego Włoch a zarazem zwyczajny mafiozo i być może prawdziwy mistrz loży P2. Świetnie sportretowany w filmie "Il Divo" Paula Sorentino (tutaj zrecenzowałem to dzieło). "Jest strażnikiem czegoś cennego, kimś kto musi mieć dostęp do jakiegoś obcego wymiaru, do którego my nie mamy dostępu" - mówił o nim Federico Fellini. 

(Tutaj  jest świetna scena z filmu "Il Divo", prezentacja frakcji Andreottiego w Chrześcijańskiej Demokracji. A tutaj intro pokazujące serię tajemniczych zgonów - Pecorelli, Calvi, Sindona, Moro... Można by też zrobić taki film o Tusku i Schetynie. :)

Gulio Andreotti gawędzi sobie pewnie teraz w czyścu z papieżem Aleksandrem VI, Niccolo Machiavellim, Benito Mussolinim i Roberto Calvim...

poniedziałek, 6 maja 2013

Czym Izrael uderzył w Damaszek?



Powyższy amatorski filmik przedstawia bombardowanie przedmieść Damaszku (ośrodka wojskowego Dżamraja) przez izraelskie lotnictwo w nocy z soboty na niedzielę. Widać wyraźnie potężny wybuch, który przyjmuje formę grzyba. Odnotowano po tym wstrząs o skali 4 stopni Richtera. Syryjska armia przyznała, że Izrael użył tam "nowego rodzaju broni" (ale na skalę eksplozji wpłynęło pewnie również to, że na miejscu wyleciały w powietrze syryjskie rakiety). Poniższa fotka przedstawia syryjską bazę po bombardowaniu:


W atakach lotniczych miało zginąć i odnieść rany łącznie około 500 żołnierzy z elitarnych proassadowskich oddziałów.  Izraelskie samoloty atakowały m.in. ultralojalną 4-tą Dywizję. Sen. John McCain trafnie zauważył, że "syryjski system obrony przeciwlotniczej nie jest tak straszny jak to malował Szef Połączonych Sztabów gen. Dempsey. Izraelczycy penetrują syryjską przestrzeń powietrzną bez problemu." Syria odgraża się, że ostatni atak stanowił "deklarację wojny". A mają czym odpowiedzieć?

sobota, 4 maja 2013

Kolejne izraelskie uderzenie w Syrii. Irak na skraju wojny domowej



Izraelskie lotnictwo po raz kolejny zaatakowało cele na terenie Syrii - a konkretnie transport rakiet dalekiego zasięgu przeznaczony dla Hezbollahu. Doszło również do przelotu myśliwców IAF nad Bejrutem. Wyraźnie widać, że Tel Aviv jest zaniepokojony działaniami Hezbollahu w Syrii - ostrzegawczo uderza więc dając do zrozumienia, że nie będzie tolerował zdobycia przez szyickich terrorystów nowych systemów rakietowych. Niepokoi go również to, że na terenach kontrolowanych przez Hezbollah stacjonują tysiące irańskich terrorystów z milicji Basiji. W nadchodzących tygodniach można się spodziewać więcej izraelskich ataków na cele w Syrii oraz w Libanie. Tymczasem szyicko-alawicki bloka ma kolejny problem: dyktatorskie zapędy szyickiego premiera al-Malikiego (irańskiej agentury) doprowadziły kraj na skraj wojny domowej. Na prowincji, w "sunnickim trójkącie" uaktywniają się już oddziały dawnego postsaddamowskiego "ruchu oporu". Ten konflikt może być dużo ostrzejszy niż syryjski.

piątek, 3 maja 2013

Największe sekrety: Szaleństwo "Dzikiego Billa" Donovana

Brytyjski premier Harold McMillan stwierdził, że każdy kto spędził więcej niż 10 lat w świecie szpiegów musi mieć poważne problemy z psychiką. Rzeczywiście, tajne służby przyciągają oryginałów i osoby chore psychicznie. Można wskazać tabuny szefów bezpieki z różnych państw, którzy nie byli normalni w ortodoksyjnym, filisterskim tego słowa znaczeniu. Można zdiagnozować ślady chorób psychicznych u wielu ziemnowojennych zdrajców, podwójnych agentów i dezerterów (choćby płk Michał Goleniewski podający się za cudownie ocalałego carewicza Aleksego). Na pewno przypadkiem godnym do zbadania przez psychiatrów był William "Dziki Bill" Donovan - legenda amerykańskich służb, szef OSS, jeden z ojców CIA.



Donovan miał wielu wrogów: przede wszystkim wojskowych i szefa FBI J. Edgara Hoovera. Wojskowi i FBI widzieli w OSS groźną konkurencję dla własnych służb wywiadowczych. W przypadku Hoovera nakładała się na to również niechęć osobista. W latach '20-tych Donovan był jego zwierzchnikiem w Departamencie Sprawiedliwości i współpracowało im się fatalnie. W czasie wojny Hoover obsmarowywał więc "Dzikiego Billa" rozpowiadając, że jest sympatykiem komunizmu i osobą  niekompetentną. Donovan odpłacał mu siejąc plotki, że Hoover to homoseksualista. Gejowskie skłonności Hoovera, wbrew popularnej legendzie nie zostały nigdy udowodnione, ale w oskarżeniach szefa FBI wobec Donovana było dużo prawdy. Szef OSS przyjmował do służby ludzi, którzy nie kryli się ze swoimi komunistycznymi poglądami - np. niemieckiego ekonomistę Juergena Kuczynskiego, sowieckiego a później enerdowskiego agenta. Gdy w 1942 r. wybrał się do Moskwy, biesiadował tam z kierownictwem sowieckiej bezpieki i po powrocie do Stanów podekscytowany ględził jaka to NKWD zajebista służba i że Amerykanie też powinni coś takiego mieć (!). Takie są korzenie późniejszej penetracji CIA przez sowieckie służby - hydry z którą walczył James Jesus Angleton.

A co do niekompetencji Donovana i jego ludzi, zacytujmy fragment książki Tima Weinera "Dziedzictwo popiołów" (podkreślenia autora bloga):

"„Miał nieograniczoną wyobraźnię — powiedział David K. E. Bruce, jego prawa ręka,
późniejszy amerykański ambasador we Francji, Niemczech i Anglii. — Bawił się pomysłami.
Z podniecenia parskał jak koń wyścigowy. Biada oficerowi, który odrzucił projekt, ponieważ
wydawał mu się śmieszny lub co najmniej niecodzienny. Przez kilka bolesnych tygodni pod
jego dowództwem sprawdzałem możliwość wykorzystania nietoperzy zebranych w jaskiniach
na Zachodzie do zniszczenia Tokio"  — miano je zrzucić z samolotów z bombami
zapalającymi przymocowanymi do grzbietów. Oto był duch OSS.
Prezydent Roosevelt zawsze miał wiele wątpliwości co do Donovana. Na początku 1945
roku rozkazał swojemu głównemu adiutantowi w Białym Domu, pułkownikowi Richardowi
Parkowi juniorowi, żeby przeprowadził tajne śledztwo dotyczące operacji OSS czasu wojny.
(…) Raport Parka zniweczył możliwość  istnienia OSS jako części amerykańskiego rządu, obalił romantyczny mit, który stworzył  Donovan, by chronić swoich szpiegów, i zaszczepił w Harrym
Trumanie głęboką i trwałą nieufność do tajnych operacji wywiadowczych. OSS wyrządziło
„poważną krzywdę obywatelom, przedsiębiorstwom i interesom narodowym Stanów
Zjednoczonych", stwierdzał raport.  Park nie dał żadnego przykładu działań, którymi Biuro Służb Strategicznych przyczyniło się  do wygrania wojny, bezlitośnie natomiast wyliczył wszystkie jego niepowodzenia. Szkolenie  oficerów OSS było wedle niego „prymitywne i słabo zorganizowane". Szefowie wywiadu  brytyjskiego uważali, że amerykańscy szpiedzy „miękną w ich rękach jak wosk". W Chinach przywódca nacjonalistów Czang Kaj-szek manipulował OSS dla własnych celów. Niemieccy szpiedzy penetrowali działalność tej służby w całej Europie i Afryce Północnej. Japońska
ambasada w Lizbonie odkryła, że ludzie OSS zamierzają wykraść jej książki szyfrów —
skutkiem czego Japończycy zmienili szyfry i latem 1943 roku „doszło do przerwania dopływu
ważnych informacji wojskowych". Jeden z informatorów Parka stwierdził: „Nie wiadomo, jak
wielu Amerykanów na Pacyfiku padło ofiarą głupoty OSS". Fałszywe informacje dostarczone
przez Biuro Służb Strategicznych po upadku Rzymu w czerwcu 1944 roku zaprowadziły
tysiące Francuzów w hitlerowską pułapkę na Elbie, napisał Park, a „w wyniku tych błędów
OSS i złej oceny sił wroga zginęło około 1100 francuskich żołnierzy".
Park atakował też w raporcie samego Donovana. Twierdził, że generał zgubił na przyjęciu w
Bukareszcie teczkę, którą „rumuńska tancerka przekazała Gestapo". Do OSS przyjmowano i
awansowano na wyższe stopnie, nie kierując się zasługami, lecz starymi koleżeńskimi
koneksjami z Wall Street i Social Register. Donovan wysyłał ludzi na samotne posterunki,
takie jak Liberia, i zapominał o nich. Przez pomyłkę zrzucił komandosów do neutralnej
Szwecji. We Francji skierował wartowników do pilnowania przejętego niemieckiego składu
amunicji, a potem wysadził ich w powietrze."


Wiele niepochlebnych rzeczy o OSS można wyczytać również w znakomitej książce Williama Breuera "Nieznana wojna MacArthura". Ostatni Bóg Wojny, gen. Douglas MacArthur po przybyciu w 1942 r. do Australii stworzył własną, międzyaliancką organizację wywiadowczą AIB. Kierował nią jego szef wywiadu, gen. Charles Willoughby (Niemiec o faszystowskich poglądach, posługujący się wcześniej nazwiskiem Karl Weidenbach, odznaczony przez Mussoliniego i przyjaźniący się z Primo de Riverą). AIB zatrudniała amerykański oraz australijski personel wywiadowczy, w tym wielu nissei - potomków japońskich imigrantów. Jej siatki - od Guadalcanal po Filipiny - osiągały niesamowite rezultaty w zbieraniu informacji o wrogu, miały też na koncie wiele brawurowych operacji dywersyjnych. 


MacArthur i Willoughby podchodzili do problematyki tajnych operacji profesjonalnie a ludzi OSS uważali za niebezpiecznych dyletantów. Niepokoiło ich też to, że w OSS roiło się od lewicowych liberałów. Ostatecznie jednak gen. MacArthura do współdziałania z OSS zniechęciło spotkanie z Billem Donovanem. Szef OSS, w egzaltowany sposób przedstawił mu swój plan dokonania przełomu w wojnie. Plan ten sprowadził się do jednego: "ogłośmy, że Japończycy zaatakują Singapur i to będzie przełom w wojnie". Zażenowany MacArthur zakazał OSS działalności na swoim terenie. 

OSS próbowała jednak wejść do królestwa MacArthura bocznymi drzwiami. Pewnego dnia do kwatery adm. Halseya na Nowej Kaledonii przybył wysłannik Donovana. Przedstawił się jako profesor, specjalista od Tybetu i od razu stwierdził, że jego wiedza bardzo się przyda na południowym Pacyfiku. Długo nie potrafił wyjaśnić o co mu chodzi, ale w końcu ponaglany przez Halsaya przyznał, że chce mu przedstawić rewolucyjny wynalazek: jednoosobową gumową łódź desantową. 
- Czy mógłby Pan mi ją opisać? - spytał Halsey.
- No nie wiem, to sprawa ściśle tajna.... Nie wiem, czy Panu mogę zaufać admirale... - odparł profesor.
- Zapewniam Pana, że gwarantuje zachowanie tajemnicy...
- Ok. Kamień spadł mi z serca...
- No to, niech mi Pan opiszę ten wynalazek. Chętnie posłucham - nalegał Halsey.
- Ale... my jeszcze nie opracowaliśmy tej łodzi. Mamy tylko ogólny pomysł - bezceremonialnie wypalił wysłannik Donovana. Admirał Halsey wyprosił go z pokoju i od tej pory trzymał się z dala od ludzi z OSS...



W 1945 r., w ramach przygotowań do operacji "Downfall" (inwazji na Kyusiu i Honsiu) MacArthur był zmuszony współpracować z OSS. To wówczas ludzie Donovana zaproponowali mu nowy "genialny pomysł" na wygranie wojny. Wypuszczenie na brzegi Japonii tysięcy lisów pomalowanych fosforyzującą farbą. Lisy w japońskiej mitologii to zwierzęta demoniczne, potrafiące się zmieniać w ludzi, zwodzić ich oraz uwodzić. Planiści z OSS wymyślili sobie, że jeśli ryzykując życie tysięcy marynarzy dostarczy się fosforyzujące lisy na japońskie plaże, to przesądni Japończycy wezmą to za zły omen i podupadnie ich morale. MacArthur zauważył, że fosforyzująca farba może zostać zmyta przez morskie fale, gdy lisy będą płynąć do brzegu. OSS, by to sprawdzić przeprowadziła testy z lisami na jeziorze w stanie Michigan. Eksperymenty przyznały rację MacArthurowi i dopiero wtedy OSS zrezygnowała ze swojego kretyńskiego planu...



Powyżej: lis to wieloznaczna postać w japońskiej mitologii. Istnieją legendy o uwodzicielskich lisicach zamieniających się w piękne kobiety, potrafiące omotać potężnych feudałów. Taka właśnie "lisica o dziewięciu ogonach" (im więcej ogonów, tym większa moc) omotała Shingena Takedę, znanego feudalnego wodza z XVI w. Motyw lisich demonów jest mocno eksploatowany w japońskiej popkulturze - od "Kyubiego" z "Naruto", po Chizuru z "Kanokona". Poniżej: panienka przebrana za Miyamoto Chizuru (w lisiej formie) z serialu "Kanokon". :)




środa, 1 maja 2013

Nikolić i Jobbik zaorali kosowską narrację endecji. Orban zaorał rosyjską narrację PiS


Ilustracja muzyczna: Hriste Boze (rock verzija)
                           
                                 Laibach - Nato 1994

Dla przypomnienia: Jan Paweł II zaorał bałkańską narrację endecji

Nie zazdroszczę teraz endekom. Tak się emocjonalnie zaangażowali w odległy konflikt kosowski, chodzili w marszach poparcia dla serbskiego Kosowa, podjarali się "ostatnim bastionem" oporu "chrześcijańskiej-nacjonalistycznej Słowiańszczyzny przeciwko islamowi i demoliberalizmowi" a tu nagle, ta kochana przez nich Serbia zapięła ich centralnie w d*pala. Serbski nacjonalistyczny rząd de facto uznał niepodległość Kosowa i rozpoczął proces normalizacji wzajemnych stosunków. I tego mógł się spodziewać każdy rozsądnie myślący, nie zaślepiony ideologią obserwator. Serbia nie ma środków, by odzyskać Kosowo, a gdyby je nawet jakimś cudem odzyskała, nie wiedziałaby co zrobić z zamieszkującymi je Albańczykami. (Wariant z lat '90-tych nie wchodzi w grę, bo serbskim politykom nie uśmiecha się ukrywać przez kilkanaście lat w przebraniu bioenergoterapeutów, jak to robił "Dr. Dabić":). Głupotą była wiara w mit Kosowa - bastionu chrześcijaństwa i cywilizacji europejskiej przeciwko islamowi, gdyż a) wbrew pozorom, między obiema nacjami nie ma dużej przepaści cywilizacyjnej a ich kultury przenikały się przez stulecia. Albańczycy są zresztą takimi gorliwymi muzułmanami jak Czesi chrześcijanami... b) ten kosowski mit został ożywiony przez ateistycznych postkomunistów od Miloszewicza w końcówce lat '80-tych, do celów wewnętrznej walki politycznej. Kolejne ekipy rządzące w Belgradzie nie traktowały go poważnie. Co więcej, w latach '90-tych ekipa Miloszewicza poważnie myślała o tym, by się pozbyć Kosowa. (W ten sam sposób rozumuje obecnie wielu rosyjskich nacjonalistów. Uważają oni, że Rosja powinna wycofać się z Północnego Kaukazu, bo ten rejon to tylko kłopoty. Mieszkające tam wrogie ludy rozwijają się demograficznie, gdy Rosja się zwija, i przenoszą się w dotychczas etnicznie rosyjskie tereny.) Gdyby USA nie było śpieszno ze zmiażdżeniem jugosłowiańskiego mafijnego reżimu (polecam film dokumentalny "Jedinica" - o tym jak jednostka specjalna MSW rządziła Serbią i bałkańską mafią), to by pewnie po paru latach Belgrad sam pozbył się Kosowa. Gra się toczyła o kilka północnych, etnicznie serbskich gmin, które Belgrad teraz prawdopodobnie zostawi w cholerę... Mit sypie się zresztą coraz bardziej. Czetnicki prezydent Nikolić odwiedził ostatnio Srebrenicę i przeprosił tam za serbską zbrodnię na Bośniakach (co jest jak najbardziej godne pochwały), a kilka dni później w Izraelu dziękował miejscowym politykom (bynajmniej nie palestyńskim :) za to, że przez wiele lat stali po stronie serbskiej w sporze o Kosowo.


Powyżej: dr Krisztina Morvai, eurodeputowana Jobbiku, która powiedziała liberalnym krytykom, by poszli do domu i "pobawili się swoimi obrzezanymi wackami".


By konfuzji stało się zadość przypomnę, że węgierska nacjonalistyczna partia Jobbik, z którą współpracuje Ruch Narodowy, organizowała demonstracje pod hasłem "Kosowo jest albańskie, a Wojewodina węgierska". Jak widać można być europejskim, chrześcijańskim nacjonalistą i popierać Albańczyków w sporze o Kosowo.

Co więcej, Jobbik, partia odwołująca się do turanizmu, to grono miłośników tureckiego premiera Erdogana. Dlatego też  popiera syryjską rebelię przeciw Assadowi - uznawanego przez wielu polskich endeków za Kutafona czy Katechona (zawsze mi się to myli), w każdym bądź razie za kolejnego "krześcijańskiego męża stanu". Z Assadem również ciekawa sprawa, bo ten "obrońca chrześcijan" jeszcze do niedawna, przed swoim "nawróceniem na drodze do Damaszku" wspierał antychrześcijański terroryzm w Libanie, Iraku oraz w Europie. Jego służby udzielały pomocy tej samej al-Kaidzie, z którą teraz walczą na śmierć i życie. No cóż, sytuacja na Bałkanach i Bliskim Wschodzie jest dużo bardziej skomplikowała niż się śniło endeckim filozofom...


Powyżej: idol polskich środowisk niepodległościowych z szefem rosyjskiego Syndykatu

Żeby nie być monotematycznym, przywalę teraz środowiskom znajdującym się nieco na lewo od endecji. Jednym z idoli Ruchu Niepodległościowego jest węgierski premier Viktor Orban. Nie chcę mi się już go krytykować za głupie i niepotrzebne wojenki ze spekulantami finansowymi, ale zwrócę uwagę, że Orban jest w cichym sojuszu z Putinem - sojuszu taktycznym przeciwko Brukseli i Berlinowi. (Wspominał o tym m.in. dr Targalski). Przed wyborami z 2010 r. jeździł na zloty proputinowskiej młodzieżówki "Nasi". Później Putin dał mu wiele przysług - np. sprzedał węgierskiemu skarbowi państwa udziały Surgutnieftigazu w MOL-u. Nade wszystko jednak Orban, dzięki temu sojuszowi zyskał bezpieczeństwo, które pozwoliło mu na zorganizowanie olbrzymich czystek w służbach specjalnych. Widzimy jak w ostatnich miesiącach  byli szefowie bezpieki z czasów postkomunistycznych lądowali na sali sądowej i w areszcie za szpiegostwo na rzecz Rosjan - a Rosja nabrała wody w usta.

To co zrobił Orban jest bardzo mądre: przejęcie służb (czyli pełnej władzy w państwie - co nie udało się Kaczyńskim) w zamian za sojusz z Putinem. Ale czy można taki scenariusz zrealizować w Polsce? Nie. Z dwóch powodów: 1) Polska jest  krajem o dużo większym znaczeniu strategicznym dla Rosji niż malutkie Węgry. Rosja dąży więc do silniejszej kontroli nad naszym krajem. Prezydent Kaczyński, wbrew mitom dążył do partnerskiego porozumienia z Rosją, ale to Rosji nie odpowiadało takie porozumienie. 2) U nas jest zbyt wielu zdrajców i pajaców - od Ruchaczy Palikota po endeków - którzy za darmo nadstawiają się Putinowi.

Ps. Polecam dwa klipy z telewizji Republika. Oba z nich to rozmowy z drem Targalskim vel Darski (tak, tym samym Darskim, który podarł "Wyborczą" na scenie na koncercie i rozrzucił w tłumie krzycząc: "Żryjcie to gówno!" :) vel Dr. Housem vel Behemotem. Pierwsza z nich mówi o hydratach metanu, ale także o grafenie, czyli prawdziwym powodem afery wokół Azotów. Druga jest poświęcona sytuacji Tuska i Gowina, którego Darski nazywa "figurantem" i "rzecznikiem Szetyny". Jak zwykle mistrzowskie są złośliwostki dra Darskiego, szczególnie sposób w jaki wymawia on nazwisko "Szetyna".

sobota, 27 kwietnia 2013

Największe sekrety: O jeden most za daleko i prawdziwa tajemnica Bilderbergu

Konferencja w strasburskim hotelu Maison Rouge, zdarzenie z 10 sierpnia 1944 r., to jedno z kluczowych, acz mało znanych, wydarzeń XX w. To tam grono czołowych niemieckich przemysłowców usłyszało od wysłanników Bormanna, że wojna jest już przegrana i należy ewakuować kapitał, patenty i kluczowe kadry do krajów neutralnych (m.in. korzystając z przedwojennych powiązań biznesowych z amerykańskim kapitałem). Z protokołu konferencji zdobytego przez amerykańskie tajne służby wiemy, że obecni tam wysłannicy Bormanna i oficerowie SS martwili się najbardziej tym, że zabraknie im czasu na ewakuację. Potrzebny czas to około 9 miesięcy. Czas ten został im dziwnym trafem zapewniony przez... brytyjski establiszment.



Mniej więcej w tym czasie, w którym w Maison Rouge konferowały nad wielkim skokiem na majątek  III Rzeszy, marszałek Bernard "Mały dupek Monty" Montgomery tworzył projekt operacji Market-Garden, wielkiego desantu spadochronowego na holenderskie mosty na rzekach Maas, Waal i Renie, mającego utorować drogę uderzeniu pancernemu na Zagłębie Ruhry. Monty przekonywał, że w ten sposób "zakończy wojnę przed Bożym Narodzeniem". Wątpliwości co do planu mieli gen. Sosabowski oraz arcywróg Małego Dupka Monty'ego, amerykański Bóg Wojny gen. George Patton. Patton argumentował, że to właśnie jemu należy przekazać więcej sił na ofensywę w stronę Renu. Wojskowy biurokrata gen. Eisenhower niestety przyznał jednak rację Montgomery'emu.



Jak wszyscy wiemy operacja Market-Garden zakończyła się aliancką porażką. Przyczyną niepowodzenia były przede wszystkim błędy planistyczne: pomimo ostrzeżeń holenderskiego ruchu oporu, zrzucono brytyjską 1 Dywizję Powietrznodesantową pod Arnhem prosto na II Korpus Pancerny SS gen. Bittricha, co zakończyło się masakrą.



Dziwnym trafem elitarne niemieckie oddziały pancerne zostały przerzucone pod Arnhem na krótko przed alianckim desantem "na urlop". Gen Bittrich przyznał później: "Nie było żadnego konkretnego powodu, dlaczego nasze wojska zostały wysłane na odpoczynek pod Arnhem, poza tym, że to było spokojne miejsce, w którym nic się nie działo". Niemiecki Sztab Generalny albo miał więc niesamowitego farta albo...


Ilustracja muzyczna: Carice van Houten - Die Fesche Lola - Zwartboek OST

Dostęp do informacji o planowanej operacji Market-Garden otrzymał najwyższy holenderski dowódca sił zbrojnych, książę Bernhard zur Lippe-Biesterfeld (na zdjęciu powyżej). Tak, tak naczelny dowódca holenderskich sił zbrojnych w II wojnie światowej był niemieckim arystokratą. Członkiem NSDAP i SS od wczesnych lat trzydziestych a do tego szpiegiem przemysłowym koncernu IG Farben (z komórki NW7). Jego ślub z holenderską księżniczką Julianą traktowano jako wstęp do sojuszu Holandii z III Rzeszą (do którego ostatecznie nie doszło). Na ślubie śpiewano ulubioną pieśń ks. Bernharda, czyli "Horst Wessel Lied". Nic dziwnego więc, że brytyjskie i amerykańskie służby broniły się pazurami przed dopuszczeniem księcia do wojskowych tajemnic. Ostatecznie musiały jednak skapitulować ze względu na naciski króla Jerzego VI (O pronazistowskich sympatiach rodziny królewskiej Sachsen-Coburg-Gotha od lat krążyły legendy. Królowa Matka miała powiedzieć w 1940 r., że niemiecka okupacja Wielkiej Brytanii byłaby do zaakceptowania, pod warunkiem, że narodowi-socjaliści zachowaliby monarchię).  Warto tu również przypomnieć szereg dziwnych zdarzeń wokół holenderskiej siatki SOE. Została ona spenetrowana przez Abwehrę i wykorzystana do gry radiowej przeciwko Brytyjczykom. Zmuszeni do współpracy holenderscy agenci zdołali jednak wielokrotnie ostrzec brytyjskie służby o wsypie. Dwóch z nich zdołało nawet uciec z więzienia Gestapo i złożyć w Londynie pełny raport - nie dano im wiary. Specjaliści Abwehry nie wykazywali się profesjonalizmem, raz jeden z nich odruchowo zakończył transmisję literami HH (Heil Hitler), a mimo to SOE uważała, że wszystko jest w porządku...

Ilustracja muzyczna: Band of Brothers - Main Theme

Mimo błędów planistycznych i wycieku tajnych informacji, istniała szansa na uratowanie brytyjskich spadochroniarzy pod Arnhem. Amerykańska 82-ga Powietrznodesantowa dokonując cudów zdołała zdobyć most w Nijmegen. Nadciągały już czołgi XXX Korpusu gen. Horrocksa. Dowódca tej jednostki obiecywał, że przerzuci swoje czołgi na wschód jeśli tylko Amerykanie utrzymają most. Między Nijmegen i Arnhem Niemcy mieli siły zbyt małe, by powstrzymać uderzenie. Korpus Horrocksa zatrzymał się jednak w kluczowym momencie przed mostem wNijmegen. Kpt.. Moffat Burriss, dowódca kompanii I 504-go Batalionu 82-giej Powietrznodesantowej, przed kamerami BBC opowiedział jak dowódca brytyjskiej szpicy pancernej wstrzymał natarcie uzasadniając to tym, że "zbliża się noc, a Niemcy tam mają ukryte działo przeciwpancerne". Szansa została zmarnowana. Kto podjął tą kluczową decyzję? Mjr Peter Smith z elitarnego, królewskiego pułku Grenadierów Gwardii. Mjr Peter Smith był po wojnie bardziej znany jako Lord Carrington - słynny dyplomata, sekretarz generalny NATO w latach 1984-88. Pochodził on z liczącej sobie ponad 700 lat bankierskiej rodziny blisko związanej z takimi postaciami jak Lord Millner,  z samego serca brytyjskiego establiszmentu. (Co ciekawe za akcję pod Nijmegen został odznaczony!). Był on m.in. przewodniczącym tajemniczego think-tanku grupującego zachodnioeuropejski i amerykański establiszment: legendarnej Grupy Bilderberg. Jego poprzednikiem w fotelu przewodniczącego był... książę Bernhard, który został dziwnym trafem holenderskim bohaterem narodowym.



Grupa Bilderberg została założona w maju 1954 r., ale jej pierwsza konferencja z prawdziwego zdarzenia odbyła się we wrześniu 1954 r. w hotelu Bilderberg pod holenderską miejscowością Oosterbeek. Oosterbeek leży... pod Arnhem a hotel Bilderberg był w czasie bitwy sztabem okrążonego batalionu SS. Dziwnym trafem więc major Smith, książę Bernhard, były szef SOE płk Gubbins konferowali sobie wspólnie z niemieckimi przemysłowcami - tymi samymi, którzy byli obecni na konferencji w Maison Rouge, w dziesiątą rocznicę bitwy która przedłużyła wojnę o kilka miesięcy, na miejscu tej bitwy. Czemu świętowanie rocznicy Market-Garden było tak ważne dla tych ludzi? Sił zmarnowanych pod Arnhem zabrakło do oczyszczania okolic portu w Antwerpii, przez to ten port był bardzo długo nie zdatny do użycia. To przełożyło się na problemy logistyczne aliantów we Francji i zatrzymało natarcie na froncie zachodnim a przez to dało Niemcom czas na przygotowanie ofensyw w Ardenach i w Lotaryngii. Przekroczenie Renu opóźniło się o kilka miesięcy a Bormann zyskał cenny czas na ewakuacje strategiczne. Dziesięć lat 1954 r. Niemcy Zachodnie wchodziły już do Wspólnoty Zachodniej a olbrzymie kapitały zaczęły wracać z Argentyny do RFN. Wielu wpływowych ludzi miało powód do świętowania...

"Mały Dupek Monty" zwalił winę za klęskę operacji Market-Garden na gen. Sosabowskiego. Przez wiele lat po wojnie Monty oraz jego wysoko postawieni koledzy z brytyjskiego rządu naciskali na holenderskie władze, by nie honorowali dowódcy polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Dopiero po 60 latach od bitwy, pod wpływem lobbingu holenderskich entuzjastów historii, niderlandzka monarchia odznaczyła gen. Sosabowskiego najwyższymi odznaczeniami wojskowymi. (Polecam obejrzeć film dokumentalny "Honor generała".)

Ps. Więcej na ten temat możecie przeczytać w tym artykule Davida Guyyata.

piątek, 26 kwietnia 2013

Syria: Sarin użyty. USA potwierdzają



Biały Dom bardzo ostrożnie przyznał w liście do Kongresu, powołując się na amerykańskie służby wywiadowcze, że assadowska armia najprawdopodobniej użyła na małą skalę sarinu przeciwko rebeliantom i cywilom. W podobny deseń wypowiadał się Hagel a Kerry stwierdził, że do użycia WMD mogło nawet już dojść dwukrotnie. Cameron mówi o przekroczonej "czerwonej linii", senator McCain wzywa do działań militarnych, które pozwoliłyby zachować USA twarz. Do ograniczonej akcji przeciwko Syrii wzywa USA Izrael.  Ale na akcję się nie zanosi. Obama chce pohandlować Syrią z Iranem. Nic nie wskazuje, że mu się uda.

Tymczasem nad morzem w okolicach Hajfy IAF zestrzeliła drona wysłanego przez Hezbollah. Irańska agentura w Libanie poczyna więc sobie coraz śmielej. Izrael będzie musiał się mierzyć z tym zagrożeniem również z kierunku syryjskiego.