sobota, 27 stycznia 2018

Tajne stowarzyszenie w FBI



Wewnątrz FBI działało "tajne stowarzyszenie", które dzień po wyborach prezydenckich zebrało się, by knuć przeciwko prezydentowi-elektowi Donaldowi Trumpowi. Wzmianki o nim znajdują się m.in. w smsach wymienianych pomiędzy agentem specjalnym Peterem Strzokiem a jego kochanką Lisą Page. Strzok był zastępcą specjalnego prokuratora Muellera prowadzącego dochodzenie w sprawie rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie w USA. Stracił tę posadę, gdy na jaw wyszły jego smsy do Lisy Page, z których wynikało, że jest on wrogo nastawionym do Trumpa zwolennikiem Hillary Clinton. (Co ciekawe, wcześniej prowadził śledztwo w sprawie serwera Hillary i z odnalezionych wiadomości wynika, że bał się tego, że będzie zadawał jej zbyt dociekliwe pytania. Strzok przeprowadzał również przesłuchanie gen. Flynna. Dokonywał też przecieków ze śledztwa do "Wall Street Journal".) Kompromitujące smsy dotyczące tajnego stowarzyszenia wewnątrz FBI ujawnił republikański kongresmen John Ratcliffe. Według niego, do tego spisku należeli zarówno funkcjonariusze FBI, jak i prokuratorzy i sędziowie federalny, prokurator generalny dużego stanu oraz prawdopodobnie również byli prokuratorzy generalni USA. Komunikowali się oni m.in. za pomocą zaszyfrowanych chat-roomów i telefonów jednorazowego użytku, które były później niszczone dla zatarcia śladów. Niszowa stronka True Pundit i jej admin ukrywający się pod pseudonimem "Thomas Paine" już miesiąc temu pisała o istnieniu takiej grupy i zaliczała do niej m.in. Glenna Simpsona, współwłaściciela firmy Fusion GPS, która przygotowała lipne dossier o rosyjskich związkach Trumpa i prowokację z rosyjską prawniczką Natalią Weselnicką. Co ciekawe, FBI straciła około 50 tysięcy wiadomości z korespondencji Petera Strzoka. Według przecieków, w zaginionych wiadomościach znajdowały się m.in. groźby wyrządzenia fizycznej szkody Trumpowi. (Pomyślcie jaką sensacją byłoby np. znalezienie korespondencji agentów FBI spiskujących przeciwko prezydentowi Kennedy'emu i życzących mu śmierci...). Z tych wiadomości, które się zachowały wynika zaś, że Strzok twierdził, że po 10 miesiącach pracy u Muellera nie znaleziono, mimo ogromnych starań, żadnego, nawet najmniejszego dowodu na wsparcie Rosjan dla Trumpa. 



Ta afera ma oczywiście szersze tło. Dużo emocji wzbudza w USA teraz sprawa utajnionego dokumentu znanego jako "Memo FISA" (FISA to tajny sąd rozpatrujący wnioski amerykańskich służb o inwigilację celów na terenie USA) opisującego nadużycia Departamentu Sprawiedliwości, FBI i CIA za rządów Baracka Obamy. Ma on opisywać nielegalną inwigilację kampanii wyborczej Trumpa a także powiązania między FBI a firmą Fusion GPS. W dokumencie tym są napiętnowani m.in.: James Comey, były szef FBI, Andrew McCabe, zastępca szefa FBI i Rod Rosenstein, zastępca prokuratora generalnego USA. Kongresmeni, którzy zapoznali się z "Memo FISA" mówią, że cała sprawa jest "większa niż Watergate" i może wykończyć prokuratora Muellera oraz jego śledztwo. Ten dokument potwierdza to o czym od wielu miesięcy piszę na blogu: sprawa rzekomej rosyjskiej pomocy dla Trumpa była od samego początku do końca montażem kryminalnej grupy wewnątrz amerykańskich tajnych służb powiązanej z Hillary Clinton i Barackiem Obamą. Co więcej, Rosja tak naprawdę chciała zwycięstwa Hillary i wspierała ją w jej prowokacjach.



Całą aferę w dosyć przystępny sposób rozpisał na swojej infografice, antykomunistyczny magazyn "The Epoch Times". Sekwencja zdarzeń była następująca: kampania Hillary (kandydatki, która podejmowała wcześniej wiele decyzji, na których skorzystał Kreml i biorącej pieniądze od rosyjskich państwowych firm), kierowana m.in. przez powiązanego z rosyjskim biznesem lobbystę Johna Podestę, zleciła poprzez kancelarię Perskins Cole firmie Fusion GPS napisanie dossier mającego być dowodem na tezę o głębokich rosyjskich powiązaniach Trumpa. (Fusion GPS brała udział w akcji lobbingowej na rzecz zniesienia Ustawy Magnickiego, czyli sankcji nałożonych na rosyjskich oficjeli. Współpracowała przy tym z rosyjską lobbystką Natalią Weselnicką, która później koordynowała z tą firmą prowokację przeciwko Trumpowi - sprawę spotkania z Donem Jrem i Jaredem Kushnerem). Fusion GPS jako podwykonawcę wybrała brytyjskiego agenta Christophera Steela, który sporządził dossier na podstawie tego, co mu zasuflowały jego źródła z... Kremla. Cytował tam m.in. wysokiego rangą oficera wywiadu pracującego w administracji Putina, oficjela z rosyjskiego MSZ i wysokiego rangą urzędnika z Kremla. Źródła te nakarmiły go dezinformacją. Steele dodał do tego historyjkę z prostytutkami sikającymi w Moskwie na zlecenie Trumpa na łóżko w którym spał Michelle Obama. Historyjkę, którą stworzyli trolle z 4chana i podesłali wcześniej republikańskiemu strategowi Rickowi Willsonowi. Steele upichcone w ten sposób dossier przekazał do mediów, do agentów FBI (z tajnego stowarzyszenia?) oraz do współpracownika senatora McCaina. McCain wręczył to dossier szefowi FBI Jamesowi Comeyowi. Administracja Obamy uznała, że znajdujące się w nim informacje usprawiedliwiają rozpoczęcie inwigilacji kampanii Trumpa. Wiele poszlak mówi też, że Hillary chciała po wygranych wyborach znieść Ustawę Magnickiego i byłoby to nagrodą dla rosyjskich tajnych służb za pomoc w prowokacjach przeciwko Trumpowi.

Wielu naiwniaków teraz się oburzy, że piszę o jakimś "Głębokim Państwie" w USA i jego grzeszkach a przecież amerykańskie służby są niewinne jak lilija i autentycznie oddane walce z międzynarodowym komunizmem, Rosją, islamskim terroryzmem, genderem itp. Otóż nie. Historia wskazuje, że często było dokładnie odwrotnie - to amerykańskie służby wspierały komunizm (np. OSS w czasie II wojny światowej) i inne toksyczne ideologie, a nie robiły tego z powodu obcej infiltracji czy "zaślepienia". Reprezentowały po prostu interesy pewnej części amerykańskiego establiszmentu. A o "Głębokim Państwie" piszą np. byli funkcjonariusze amerykańskich tajnych służb i wskazują np., że to "Głębokie Państwo" celowo bagatelizowało północnokoreański program nuklearny.


Czy to "Głębokie Państwo" wygrywa? Jak na razie jest w defensywie, choć bardzo mocno się broni. Jeśli pominiemy informacyjny szum, to Trumpowi całkiem nieźle wyszedł pierwszy rok. Reforma podatkowa sprawiła, że zaczęli go popierać potentaci z lewa i prawa - widząc, że coś może dla nich zrobić. Poparcie wśród ludu ma podobne jak Obama po pierwszym roku.  Jedynie afera z gwiazdą porno Stormy Daniels nieco wstrząsnęła jego małżeństwem. I tyle.


***
Może zauważyliście, ale przez ostatni rok gdzieś zniknęło Państwo Islamskie. Nie wiadomo, co się stało z jego nominalnym przywódcą "Mandarynem" Baghdadim. Jeden z jego bliskich współpracowników jest jednak w Szwecji. Na Bliskim Wschodzie chodzą więc słuchy, że Baghdadi też może być w Szwecji jako "uchodźca". :)



***

"I've heard about bunch of neonazis from Wodzislaw Slaski. They're great guys!"
   Donald J. Trump

A u nas doszło do kuriozalnej sytuacji: w parlamencie debatowano na temat jakiejś pięcioosobowej grupki, która robiła z siebie kretynów w lesie, gdzieś na śląskim zadupiu. Temat ten ostro grzały media krajowe i zagraniczne ostro pałując się zagrożeniem "fa-fa-fa-faszyzmem". No tak, znaleziono pięcioosobową grupkę neonazistów na terenie, gdzie żyją setki tysięcy ludzi uważających się za Niemców (choć znają po niemiecku parę słów) i trochę rasiowców rozczulających się "wyzwoleniem" Górnego Śląska w 1939 r.  i cykających swoim hailującym kilkuletnim dzieciakom fotki pod flagami ze swastyką, upamiętniających poległych żołnierzy SS, tudzież bawiących się w inne rekonstrukcje historyczne.  No i znaleźli pięcioosobową grupkę. Każdy kto zobaczył film pokazujący zorganizowane przez nią obchody urodzin Hitlera musi uznać, że neonaziści nie stanowią żadnego zagrożenia dla społeczeństwa. Stanowią wyłącznie zagrożenie dla samych siebie.  A tymczasem słyszymy o tym, że nazizm (podobnie jak banderyzm) czai się wszędzie. Może jednak film  "Iron Sky" pokazywał prawdę i naziści rzeczywiście uciekli na ciemną stronę Księżyca i przygotowują inwazję na Ziemię?

A może to po prostu jedna z brudnych sztuczek mających wyeliminować konkurencję podczas przepowiedzianego przez dra Targalskiego (Nya!) castingu na nową opcję rosyjską w Polsce? Wiadomo, że dawna opcja sowiecka zdegenerowała się i nie jest w stanie konkurować o władzę w Polsce. SLD, PO, PSL, .Niedojebana, Palikot, Zmiana, KOD - ich miejsce jest na śmietniku historii. Kreml zgodnie z logiką powinien więc zainwestować w prokremlowską prawicę. Szebes goj Putina, czyli Stanisław Michalkiewicz z Ozjaszem Goldbergiem nie wystarczą. Snowden-Winnicki może najwyżej wykonać w trakcie castingu piosenkę z "Ricka i Morty'ego" o stawianiu klocka na dywanie. Trzeba więc sięgnąć po nowe środowiska. Stare Głębokie Państwo próbuje jednak wyeliminować zawczasu młodą konkurencję. Ale źle celuje. Możemy mieć już wkrótce, nieendecką, nowoczesną i jednocześnie ubraną w patriotyczne szaty prorosyjską prawicę, która wyjdzie z obozu okołopisowskiego. Zwłaszcza jeśli karzełek Putin-Hujło zostanie za parę lat wymieniony na szamana Szojgu. To będzie wówczas "doskonała okazja do zasypania historycznych podziałów". Zwłaszcza jeśli Dudaszenko przesra swoje społeczne poparcie w podobny sposób jak Juszczenko czy Poroszenko a mainstreamowy PiS będzie walczył z radykalnym PiSem. Kaczyński jest już stary i martwi się głównie o los zwierzątek a przez parę lat naprawdę wiele może się wydarzyć...

Przypominam mój wpis z 2016 r. o nowej generacji agentury. Przeczytajcie go raz jeszcze. Ale przeczytajcie ze zrozumieniem.

Flashback: Geopolityczny zwrot ku Rosji? Nowa generacja agentury. 


sobota, 20 stycznia 2018

Największe sekrety: Samael - Skradziona Rewolucja

Ilustracja muzyczna: Happiness of Marionette - Umineko OST



Francois-Marie Auret, filozof występujący pod pseudonimem Voltaire, uwielbiał wchodzić w d... sponsorującym go obcym monarchom. Od Katarzyny Wielkiej Lochy brał pieniądze za szkalowanie Polski. Nie gardził też złotem od Fryderyka Wielkiego Pedryla (Fryderyk jako nastolatek patrzył na egzekucję kochanka, z którym próbował uciec od swojego patologicznego ojca.). Głównym jego sponsorem był jednak londyński dwór, czyli mocarstwo, które w XVIII w. stoczyło z Francją kilka wojen. Doszło nawet do tego, że gdy przebywał w Anglii, wielu miejscowych arystokratów trzymało się od niego z dala, podejrzewając, że wszystko co mówią on przekaże królewskiej bezpiece. Amerykański, katolicki autor Michael E. Jones wskazuje, że twórczość Woltera była więc w dużej mierze wpisana w wielką brytyjską operację destabilizacji Francji - mocarstwa wrogiego brytyjskim interesom, zazdrośnie blokującego dostęp do swojego wielkiego rynku a przy tym dynamicznie rozwijającemu się gospodarczo i dysponującego przynoszącymi spore profity koloniami. Brytyjski plan przewidywał destabilizację tego wrogiego państwa za pomocą "dywersji ideologicznej" - przenikania treści uderzających w system polityczny, społeczny i religijny Francji a także promowaniu takich idei jak liberalizacja handlu (czyli dopuszczenie brytyjskich towarów na francuski rynek). Przenikanie tych idei odbywało się m.in. poprzez skupiające arystokratów, duchownych i przedstawicieli Stanu Trzeciego modne kluby towarzyskie, salony i loże masońskie tradycyjnego "angielskiego" rytu.



Jednym czołowych roznosicieli tych idei był książę Ludwik Filip Józef Orleański. Był on uznawany za króla salonów, arbitra elegancji i czołowego anglofila. Przyjaźnił się m.in. z późniejszym brytyjskim królem Jerzym IV. Był też Wielkim Mistrzem Wielkiego Wschodu Francji i jednym z twórców francuskiego rytu nowoczesnego. Uznawano go za niezwykle ambitnego polityka, dążącego do podkopania pozycji swojego krewnego króla Ludwika XVI oraz zajęcia tronu. Książę Orleański nieustannie knuł przeciwko swojemu monarszemu krewniakowi i jego niepopularnej, austriackiej żonie Marii Antoninie. Królewska para podejrzewała więc, że rewolucja została wywołana za "orleańskie złoto".

Czy tak było istotnie? Niewątpliwie dał o sobie znać splot wielu czynników, które były niezliczoną ilość razy analizowane w ogromnej liczbie publikacji. Bardzo skrótowo można jednak wspomnieć, że Francja przechodziła wówczas kryzys fiskalny będący skutkiem wojny siedmioletniej i wojny o niepodległość USA (a także tego, że system podatkowy królestwa był niewydolny, dziurawy i w odróżnieniu od angielskiego nie był zasilany z obligacji spłacanych lobby finansowemu, tylko z podwyżek podatków). Za kryzys fiskalny obwiniano jednak w ówczesnej "fakenewsowej" propagandzie tylko i wyłącznie wydatki dworu. Jednocześnie anomalie klimatyczne doprowadziły do strasznego nieurodzaju i zaburzeń społecznych na wsi. W takiej atmosferze zwoływano Stany Generalne mające uchwalić nowe podatki. Dalsza historia jest znana - wybuchła Rewolucja Francuska. 



Rewolucja ta jednak miała swoją dynamikę. Zaczęła się od buntu warstw uprzywilejowanych. Stan Trzeci, czyli głównie bogata burżuazja połączył siły w stanach generalnych z... duchowieństwem i postawił się królowi. Przeciwko monarsze działała jednak także spora część arystokratów no i oczywiście książę Orleański, którego popiersia noszono podczas rewolucyjnych pochodów w Paryżu. Król okazał się osobą bezradną i oderwaną od rzeczywistości - w dniu zburzenia Bastylii napisał w swoim pamiętniku "Nic". (Inna sprawa, że "szturm na Bastylię" - więzienie, w którym trzymano kilku włóczęgów i znanego pisarza "eromanga sensei" markiza de Sade, wsadzonego tam przez wredną rodzinkę jego żony - był mocno przereklamowanym wydarzeniem.) Młody Napoleon Bonaparte nie mógł się nadziwić, że król nie ustawił baterii dział przed budynkiem, w którym się zebrały Stany Generalne i nie pogrzebał pod jego gruzami tej całej uprzywilejowanej hołoty...




Rewolta uprzywilejowanych początkowo zmierzała w stronę budowy liberalnej monarchii konstytucyjnej w stylu angielskim. Czyli modelu wymarzonego przez Woltera i księcia Orleańskiego. Coś się jednak popsuło... Po niecałych dwóch latach król podejmuje nieudaną próbę ucieczki z kraju, obóz umiarkowanych liberałów się rozpada, stopniowo władzę nad Francją przechwytuje grupa nawiedzonych radykałów zwanych jakobinami, Francja wchodzi w 1792 r. w wojnę z Austrią - a później resztą swoich lądowych sąsiadów i Wielką Brytanią, w kraju powstaje ludobójczy, militarystyczny i paranoiczny reżim próbujący wprowadzić dziwny kult "Najwyższej Istoty", król z małżonką trafiają na gilotynę. A w ślad za nimi idzie spora część uczestników rewolucji. Ostrze nie omija również księcia-idioty Ludwika Filipa Józefa Orleańskiego, który ze strachu zmienia sobie nazwisko na Filip Egalite (czyli "Filip Równość") i twierdzi, że nie jest arystokratą tylko "synem koniuszego". Jak czytamy: "Podczas procesu Ludwika XVI oddał, po pełnej oskarżeń mowie, swój głos za skazaniem króla na śmierć, pragnąc zapewne uratować i siebie, i syna, księcia Chartres. Niewiele to pomogło, gdyż Chartres uciekł w marcu 1793 r. wraz z przyjacielem, generałem Dumouriezem, do Anglii, po czym rząd rewolucyjny nakazał aresztować wszystkich Burbonów pozostających we Francji. Nastąpiło to 5 kwietnia 1793 r. Filip Égalité stanął przed sądem 6 listopada 1793 r. Do sędziów powiedział: Ponieważ mój los jest przesądzony, proszę, żeby nie kazano mi długo czekać i natychmiast poprowadzono mnie na śmierć. Wyrok ogłoszono bez zwłoki. Filipa odprowadzono do celi jedynie na czas pobytu księdza. Podobno Filip miał powiedzieć spowiednikowi: Jestem winien śmierci niewinnego człowieka. Teraz sam umrę, ale on miał zbyt dobre serce, żeby mi nie wybaczyć. Bóg połączy nas obydwu ze świętym Ludwikiem. Trybunał skonfiskował cały książęcy majątek. Gdy Filip chciał spożyć ostatni posiłek, więzienny kucharz odmówił. Filip wsiadł na wóz wiozący go na miejsce egzekucji przy wrogich okrzykach tłumu. Skomentował to ze wzruszeniem ramion: A kiedyś mnie oklaskiwali.Kiedy już znalazł się na szafocie, pomocnicy kata chcieli zdjąć mu buty, aby łatwiej było przywiązać go do deski. Filip powiedział im: Dajcie spokój. Wygodniej wam będzie je zzuć po mojej śmierci. Po czym dodał: Wysłuchajcie prośby umierającego: załatwcie mnie szybko!."

Jakoś mu masońscy bracia z Wielkiego Wschodu nie pomogli. Nie krzyczał czasem: "Do mnie dzieci wdowy?". Może i krzyczał, ale fartuszkowi braci bali się podejść pod gilotynę. Nędzna kreatura straciła w ten sposób życie a jej stronnicy uciekali do Anglii. Nie tak miało być. Operacja mająca doprowadzić do destabilizacji Francji i zainstalowaniu w niej proangielskiego władcy doprowadziła do zainstalowania tam zmilitaryzowanego reżimu, który rozpoczął podbój Europy. Wielka Brytania została wciągnięta w ponad 20 lat wojen, które omal nie doprowadziły do jej bankructwa. Z pewnością nie tak miało być. Co się więc stało? Kto przechwycił rewolucję?



To co się wydarzyło w latach 1791-1794 r. można przewrotnie określić wojną koncepcji filozoficznych. Wolter przegrał z Rousseau. Jean-Jacques Rousseau przedstawiany jest często jako stary, sentymentalny pierdoła, który pisał jakieś głupoty o powrocie do natury i "szlachetnym dzikusie". Bardziej precyzyjne byłoby określenie go jako: NEETa i obiboka, utrzymanka bogatych kobiet, który pięcioro swoich dzieci wysłał do przytułku, bo nie chciało mu się nimi zajmować. Jak zauważa jednak amerykański konserwatywny autor Jonah Goldberg, Rousseau to tak właściwie twórca nowożytnej koncepcji państwa faszystowskiego i głosicielem prawdy o suwerenności narodu. Genewski filozof przedstawił tę koncepcję w swoich dziełach "Umowa Społeczna" ("Oddając swoją osobę i wszystkie swoje prawa we władanie woli ogółu w rezultacie otrzymujemy jedno ciało (społeczne), którego każdy członek staje się nierozerwalną częścią"i w... "Uwagach o rządzie polskim" z 1772 r. napisanych na zlecenie konfederaty barskiego Michała Wielhorskiego. Rousseau proponował I RP program "Sparta w każdym powiecie", czyli przekształcenie jej w konfederację silnie zmilitaryzowanych stanów, których oficjalną ideologią byłby antyindywidualistyczny nacjonalizm. Genewski filozof wskazywał m.in. na konieczność ustanawiania świąt narodowych, tak by kult państwa stawał się kultem religijnym.



Tak się akurat złożyło, że wielkim fanem Rousseau był Maximilien de Robespierre, przywódca jakobinów i faktyczny dyktator Francji. Częściowo wprowadził on w życie program Genewskiego Filozofa przewidujący budowę zmilitaryzowanego, nacjonalistycznego, totalitarnego społeczeństwa. Programem tym ekscytowali się zresztą polscy jakobini z czasów powstania kościuszkowskiego w tym tacy prometejscy patrioci jak gen. Jakub Jasiński i mjr Józef Sułkowski. Jonah Goldberg nazywa więc rewolucję francuską Pierwszą Rewolucją Faszystowską.



Tak się też złożyło, że ideami Rousseau inspirował się niejaki Adam Weishaupt, wykładowca bawarskiego Uniwersytetu Ingolstadt, twórca Zakonu Iluminatów. Historię tego zakonu opisano w ogromnej liczbie, różnej jakości publikacji. Narosła więc wokół niego straszliwa dezinformacja i trudno w jego historii odróżnić prawdę od fikcji. Możemy jednak pokusić się o skrótowe nakreślenie jego roli w wydarzeniach serii Samael. Zacznijmy więc od tego, że Weishaupt był ówczesnym "szalonym naukowcem" i że nie bez powodu Marry Shelley w swojej powieści czyni doktora Frankensteina wykładowcą Uniwersytetu Ingolstadt. Założyciel Illuminatów chłonął nie tylko dzieła Rousseau, ale też wszelkiego rodzaju literaturę ezoteryczną i to skłoniło go do założenia własnego tajnego stowarzyszenia. Prawdopodobnie sam na to nie wpadł. Cagliostro, znany XVIII -wieczny okultysta, zeznawał później, że Weishaupta instruował niejaki Colmar, alzacki kupiec, który wiele lat życia spędził w Persji poznając tamtejsze doktryny ezoteryczne (sufich? wyznawców Zurvana?). W Zakonie Illuminatów stosowano więc perskie nazwy miesięcy a lata liczono od 632 r. n.e., czyli... roku śmierci Mahometa!



Jego celem było wyzwolenie ludzi z ciężarów cywilizacji, czyli m.in. rządów monarchów oraz religii. (Celem bardziej praktycznym było też zapewne wyzwolenie ludzi z ich własności materialnej i poddanie kontroli oświeconej, technokratycznej, ogólnoświatowej dyktatury. Złośliwi wskazują, że "wyzwolenie od cywilizacji" postulowane przez Illuminatów było przetestowane m.in. w Kambodży za rządów Czerwonych Khmerów.) Niezależnie od celów jakie sobie stawiał, Weishaupt stworzył sekciarski system kontroli umysłów swoich adeptów, których przekonywał, że cel uświęca środki. Mimo to do Illuminatów lgnęły wybitne umysły tamtej epoki (np. Goethe i Herder ) a także liczni "bogaci głupcy" tacy jak Ferdynand ks. Brunszwicki, Karol ks. Hesse-Kassell, Ernest II ks. Saxe-Gotha-Altenburg i rzekomo również... król Prus Fryderyk Wilhelm II (ten sam, co się wycofał z wojny przeciwko rewolucyjnej Francji). Co ciekawe, Weishaupt zabronił przyjmowania do Illuminatów Żydów i byłych jezuitów obawiając się wrogiej infiltracji. Rabin Marvin Antelman w swojej poświęconej sekcie sabatajczyków/frankistów książce "To Eliminate the Opiate" pisze jednak, że w połowie lat 80-tych XVIII w. Weishaupt zawarł sojusz z przebywającym we Frankfurcie Jakubem Frankiem, czego skutkiem miała być później haskala (żydowskie oświecenie). Syn Franka, Mojżesz Dobruszka vel Julius Frey zakładał w Wiedniu powiązane z Illuminatami Bractwo Azjatyckie, a później przeniósł się do Francji i został jakobinem - a potem został zgilotynowany. W literaturze spiskowej często jest łączony z Illuminatami i frankistami Mayer Amschel Rothschild, twórca potęgi rodu Rotszyldów. Był on bankierem wiązanego z Illuminatami landgrafa Hesji (który zbił majątek na wypożyczaniu najemników - w tym w trakcie amerykańskiej wojny o niepodległość).



Illuminatów z rewolucją francuską łączyło wielu spiskologów od czasów XVIII-wiecznych autorów: o. Augustine'a Barruela i prof. Johna Robinsona. Dzieła Barruela i Robinsona są jednak często dyskredytowane z powodu błędów, które się do nich wkradły. Krytycy wskazują, że Zakon Illuminatów został na kilka lat przed rewolucją rozbity przez bawarskie tajne służby a część jego dokumentacji wpadła w ręce władz. Z tej dokumentacji wynika jednak, że takie związki istniały. W 1787 r. przybył do Paryża iluminata J. Bode i podporządkował sobie lożę o nazwie les Philalethes.  Wiadomo, że iluminaci infiltrowali Wielki Wschód Francji szykując jego wrogie przejęcie. Wiadomo też, że iluminatami byli niektórzy przedstawiciele francuskich elit, w tym hrabia Honore Mirabeau ważny uczestnik pierwszej fazy rewolucji. Mirabeau w pewnym momencie nabrał wątpliwości i w pewnym momencie próbował ratować Ludwika XVI. Zmarł czekając na swój proces, tuż przed nieudaną ucieczką króla. Do Zakonu Illuminatów został zwerbowany podczas pobytu w Prusach, gdzie pracował nad biografią Fryderyka Wielkiego Pedryla.



Niezależnie od kontrowersji spiskologicznych dotyczących dziejów illuminatów, faktem jest to, że jeden Wielki Wtajemniczony widział w nich wówczas ogromne zagrożenie. George Washington, prezydent USA, w 1798 r. pisał w liście do jednego ze swoich znajomych, że Iluminaci przybyli już do Ameryki i obawia się, że będą pracować nad obaleniem rządu USA. Z pewnością wiedział coś więcej niż zwykli śmiertelnicy...

***

A w następnym odcinku serii "Samael": szef amerykańskiego oddziału Illuminatów, nieudana próba eksportowania rewolucji francuskiej do USA, pierwszy bank centralny, kampanie wyborcze, pojedynki, brytyjscy i hiszpańscy agenci, imperialne koncepcje i hrabia Jędrzej Zdzisław Stefan Jabolowy grający na klawesynie.


sobota, 13 stycznia 2018

Największe sekrety: Samael - Naprawdę Fartowny Generał



Ilustracja muzyczna: The British Grenadiers - Girls und Panzer OST

Generał George Washington był prawdziwym farciarzem! Jego życie było pasmem niesamowitych zbiegów okoliczności. Gdy w Boże Narodzenie 1776 r. przepłynął ze swoimi wojskami rzekę Delaware i dokonał zaskakującego ataku na heskich najemników pod Trenton, odniósł sukces dzięki niezwykłemu szczęściu. Dowódca Hesseńczyków płk Johann Rall dostał wcześniej od swoich agentów informacje o zbliżającym się ataku, ale jej nie przeczytał - raport włożył do kieszeni i kontynuował świąteczną zabawę w gospodzie. Fartowana dla Waszyngtona okazała się też bitwa pod Princeton w 1777 r. Amerykański wódz przejechał wówczas na koniu pomiędzy własnymi wojskami a gotową do oddania strzału linią brytyjskiej piechoty. Wrogie wojska dzieliło od siebie 30 jardów. Nikt jednak nie wystrzelił i Waszyngton przejechał bezpiecznie. Gdy w 1776 r. Waszyngton ewakuował swoje pobite wojska z Nowego Jorku, pomocną dłoń podała mu "Matka Natura". Gęsta mgła skutecznie ukryła ewakuację przed wojskami brytyjskiego gen. Howe'a.



Waszyngton był również farciarzem w tym sensie, że wygrał wojnę z ówczesnym supermocarstwem, mimo że przegrał więcej bitew niż wygrał. Jego plany często wydawały się skazane na porażkę, ale zadziwiająco dobrze wychodziły. To, że został dowódcą wojsk Kongresu Kontynentalnego też było fartowne. Byli od niego bardziej doświadczeni generałowie, ale Waszyngton był akurat pod ręką, no i oczywiście reprezentował stan Wirginia, któremu przypadło to stanowisko według "parytetu". Opromieniony zwycięstwem w wojnie o niepodległość Waszyngton wygrał wybory prezydenckie i rządził przez dwie kadencje, choć był fatalnym oratorem - miał drewnianą szczękę i trudno było zrozumieć, co mówi. Mimo licznych słabości zapisał się w wielkiej historii i dał nazwę nowej amerykańskiej stolicy. Później słowo "Waszyngton" stało się synonimem Imperium.




Mało kto sobie jednak zdaje sprawę, że George Washington był "kanonierem Dolasem", który wywołał ówczesną wojnę światową, znaną jako wojna siedmioletnia.Ten konflikt, który rozgrywał się na czterech kontynentach i trzech oceanach, zaczął się na totalnym zadupiu jakim było wówczas dzikie pogranicze pomiędzy 13 amerykańskimi koloniami Wielkiej Brytanii a Nową Francją, czyli francuskimi posiadłościami w Ameryce Północnej. Do Francuzów należały wówczas obszary dzisiejszej Kanady oraz szmat ziemi nad rzeką Mississippi zwany Luizjaną. Najlepsze komunikacyjne połączenie pomiędzy tymi obszarami stanowiła dolina rzeki Ohio, która była terenem spornym. Powoli osiedlali się tam osadnicy z brytyjskich kolonii na Wschodnim Wybrzeżu (a pomagał ich ściągać młody mierniczy z urzędu gruntowego - George Washington). Nie było na tym obszarze wyznaczonej granicy a oba supermocarstwa niezależnie od siebie przesuwały w głąb tych terenów swoją obecność wojskową. W kwietniu 1754 r. oddział milicji z Wirginii dowodzony przez majora George'a Washingtona zaczął budować fort w pobliżu ujścia rzeki Monongahela do rzeki Ohio. Pojawił się francuski oddział, który go przepędził. Francuzi dokończyli na tym miejscu budowę fortu, który nazwali Duquesne. Milicja z Wirginii zaczęła budować kilka kilometrów dalej własne umocnienia. Francuzi wysłali więc do nich parlamentariuszy z misją rozgraniczenia interesów. Na czele misji stanął chorąży Joseph Coulon de Villiers, pan de Jumonville.



23 maja misja de Jumonville'a wpadła w leśną zasadzkę zastawioną przez oddział majora Waszyngtona  i została zmasakrowana. De Jumonville krzyczał, by wstrzymać ogień i że przychodzi jako parlamentariusz. Amerykanie strzelali jak oszalali. Później Waszyngton pokrętnie się tłumaczył, że stoczył walkę z wrogim oddziałem zwiadowców i że to towarzyszący mu rzekomo Indianie strzelali do parlamentariuszy. Tak czy inaczej, to ludzie Waszyngtona oddali pierwsze strzały w XVIII-wiecznej wojnie światowej.Na francuski odwet nie trzeba było długo czekać. W pobliżu stacjonował duży oddział dowodzony przez kapitana Louisa Coulon de Villiersa, żądnego zemsty starszego brata zdradziecko zabitego parlamentariusza. 3 lipca jego oddziały ścigające milicjantów z Wirginii oblegają Fort Necessity, w którym się oni schronili. Oblężone wojska Waszyngtona kapitulują następnego dnia i obiecują, że nie wrócą już na te tereny. De Villiers wypuszcza Waszyngtona, gdyż zapewne nie orientuje się, że to on dowodził oddziałem, który zabił jego brata. Waszyngton po powrocie do Wirginii wszczyna alarm strasząc francuską inwazją. Brytyjczycy i Francuzi ściągają posiłki do regionu. Z Irlandii zostają sprowadzone dwa pułki piechoty tworzące zgrupowanie gen. Edwarda Braddocka. Braddock zostaje namówiony - m.in. przez Waszyngtona - na wyprawę karną w dolinę Ohio. Waszyngton prowadzi ekspedycję...



W lesie nad rzeką Monongahelą 1300 żołnierzy gen. Braddocka wpada w zasadzkę zastawioną przez 890 Francuzów oraz Indian. To była szybka masakra. Ginie gen. Braddock i jego 456 żołnierzy, ponad 450 zostaje rannych. Francuzi wraz z Indianami tracą tylko 27 zabitych i 57 rannych. Niemal wszyscy brytyjscy oficerowie giną lub zostają ranni. Wśród nielicznych, którym udaje się wyjść znajdują się: Thomas Gage, późniejszy dowódca brytyjskich wojsk w amerykańskich koloniach (który da się wciągnąć w prowokację pod Lexington oraz przegra bitwę o Boston - pod Monongahelą dowodził zwiadem) i Waszyngton. Oficjalna narracja mówi, że kule się nie imały Waszyngtona. Zabito pod nim dwa konie a jego płaszcz był podziurawiony kulami, jednak późniejszy prezydent USA nie odniósł żadnej rany. Indiański wódz później go odwiedził i złożył mu hołd jako człowiekowi chronionemu przez duchy, którego nie da się zastrzelić. A jeśli Waszyngton i Gage celowo wprowadzili wojska Braddocka w pułapkę a sami gdzieś się ukryli na boku?




Masakra nad Monogahelą oznaczała, że nie było już odwrotu od wojny na pełną skalę pomiędzy dwoma supermocarstwami. Wojna ta doprowadziła do brytyjskiego zwycięstwa na Równinie Abrahama i podboju przez Brytyjczyków francuskiej Kanady. Spora część sił stacjonujących w 13 koloniach została przerzucona na Północ. Mieszkańcy kolonii zauważyli zaś, że te wojska nie są im już potrzebne, gdyż główny potencjalny wróg - Francuzi - zniknął. Wojna doprowadziła też do poważnego kryzysu finansowego w Wielkiej Brytanii. Kraj mocno się zadłużył i cierpiał na deficyt złotych monet. Doszło do tego, że Królewska Mennica stemplowała będące w obiegu na Wyspach Brytyjskich hiszpańskie złote monety wizerunkami króla Jerzego II. Decydenci z Londynu byli wściekli: kraj wpakował się do wojny światowej z winy amerykańskich kolonistów. Za radą znanego ekonomisty Adama Smitha postanowiono więc przerzucić część kosztów wojny na amerykańskie kolonie. W 1765 r. brytyjski parlament uchwalił Ustawę Stemplową wprowadzającą opłaty za czynności prawne w koloniach amerykańskich oraz podwyższającą tam cła i podatki. To wywołało oburzenie wśród amerykańskiej burżuazji - na czele ruchu protestu stanął Samuel Adams, skorumpowany poborca podatków i zarazem szef mafii przemytniczej, późniejszy organizator Bostońskiej Herbatki oraz prowokacji zbrojnej pod Lexington (pierwszego starcia między amerykańską milicją oraz wojskami brytyjskimi gen. Gage'a).



W oficjalnej historiografii uczą nas, że 13 kolonii się zbuntowało niejako z powodu "cła na herbatę". Oczywiście jest to tylko drobna część prawdy. Kilkadziesiąt lat po tych wydarzeniach jedna z gazet przeprowadzała wywiad z jednym z żyjących weteranów Rewolucji Amerykańskiej. Spytano go, czy wpływ na jego decyzje o podjęciu buntu miała lektura dzieł Monteskiusza oraz innych oświeceniowych filozofów. - Nie, czytaliśmy tylko Biblię i Katechizm. Nigdy nie słyszałem o żadnym Monteskiuszu - odparł staruszek. - To może kluczowy okazał się sprzeciw przeciwko podwyższeniu cła na herbatę? - dopytywał się dziennikarz. - Nigdy nie piliśmy żadnej pieprzonej herbaty! Piliśmy tylko własny samogon! - protestował weteran. - Więc może zbuntowaliście się przeciwko podatkom? - drążył skonsternowany dziennikarz. - Nie! Nie płaciliśmy żadnych podatków, bo w naszą okolicę żaden poborca się nie zapuszczał - wyjaśniał bohater. - To czemu się zbuntowaliście? - nie dawał za wygraną młody badacz. - A, bo chcieli się u nas rządzić... - rzucił weteran.

"A, bo chcieli się u nas rządzić..." - kluczowa okazała się obawa przed tym, że metropolia narzuci koloniom swój reżim. Ograbi je i spacyfikuje je tak jak to zrobiła ze Szkocją oraz Irlandią. Mieszkańcy 13 kolonii doskonale wiedzieli co się tam działo. Wiedzieli  też o masowych deportacjach francuskich kolonistów z kanadyjskiej Acadii w okolice Nowego Orleanu. Nade wszystko poczuli jednak, że wypowiedziano im wojnę ekonomiczną.



W 13 koloniach od samego początku był ogromny niedobór złotej i srebrnej waluty. Długo więc tam praktykowano wymianę barterową - płacąc np. skórami zwierząt, tytoniem czy samogonem. Stosowano też hiszpańskie złote dolary (widniejący na nich symbol dwóch kolumn oplatanych przez węża wyewoluował potem w symbol dolara amerykańskiego - $). Po pewnym czasie wprowadzono jednak nowatorskie rozwiązanie monetarne - skrypty kolonialne, czyli papierowe pieniądze emitowane przez rządy lokalne. Wprowadzenie nie obciążonego długiem pieniądza o łatwo regulowanej podaży okazało się impulsem, który doprowadził do gospodarczego boomu w amerykańskich koloniach. Kwitł handel, prosperowało rolnictwo, powstawał pierwszy przemysł. Pomysł ze skryptami kolonialnymi chwalił sam Adam Smith. Gdy w 1763 r. Benjamin Franklin odwiedzał Londyn, jeden z dyrektorów Banku Anglii pytał go o przyczyny gospodarczej prosperity w koloniach. - To bardzo proste. W koloniach emitujemy własny pieniądz, zwany skryptem kolonialnym. Drukujemy go zgodnie z wymogami branży handlowej i przemysłowej. W ten sposób produkty bardzo łatwo przechodzą od producentów do konsumentów. Dzięki tej metodzie tworzenia własnego pieniądza oraz zapewnianiu mu siły nabywczej, nasze rządy nie muszą spłacać żadnych odsetek - wyjaśniał Franklin.

Odpowiedzią londyńskich władców pieniądza było wprowadzenie w 1764 r. przez parlament Ustawy o Walucie, zakazującej stosowania w koloniach papierowego pieniądza i wymuszający na nich płatności w złocie i srebrze. Skutkiem tak gwałtownego zmniejszenia podaży pieniądza był kryzys gospodarczy w Ameryce. "Tylko w ciągu roku sytuacja w koloniach diametralnie zmieniła się na gorsze, czas prosperity minął. Ciężka recesja gospodarcza wypełniła ulice i zaułki rzeszami bezrobotnych" - pisał Franklin. Decyzje podejmowane przez finansowych macherów z Londynu połączyły w gniewie amerykańską burżuazję i warstwy niższe. Droga ku secesji została otwarta.



Nie bez znaczenia dla popularności buntowniczych idei było to, że spora część mieszkańców 13 kolonii była potomkami białych niewolników. Od samego początku Londyn traktował te kolonie jako miejsce pozbywania się niechcianych poddanych. Proces ten zaczął się już pod koniec XVI w. Rewolucja protestancka doprowadziła do zniszczenia sieci klasztorów w Anglii a były one ważnymi centrami gospodarki wiejskiej oraz instytucjami charytatywnymi. Dodatkowo szlachta "prywatyzowała" grunty używane dotychczas wspólnie przez gminę. Doprowadziło to sporą część mieszkańców wsi do nędzy i sprawiło, że ulice angielskich miast zostały zalane falą żebraków. Angielskie władze rozwiązały ją na sposób sowiecki - wyłapywano biedne dzieci z ulic, wsadzano na statki i wysyłano za Ocean jako "zakontraktowanych służących". Kontrakt oznaczał, że przez kilka lat musiały pracować niewolniczo na plantacjach. W ten sposób traktowano również buntowniczych Irlandczyków i Szkotów. Większość deportowanych nie dożywało końca kontraktu - umierali z głodu, ciężkiej pracy, chorób oraz z powodu okrucieństwa swoich panów. Ten system z czasem się zmieniał - np. warunki pracy białych niewolników polepszano, by nie spiskowali z Czarnymi przeciwko swoim panom. Jeszcze jednak w XVIII w. zsyłano do amerykańskich kolonii szkockich jakobitów oraz przestępców. (Masowe przesyłanie przestępców wywoływało ogromne oburzenie wśród amerykańskiej burżuazji i stało się jednym z argumentów za "Amexitem". Po utracie amerykańskich kolonii, Wielka Brytania musiała sobie znaleźć nowe miejsce na zsyłki i wybrała na ten cel Australię.) Resentyment przeciwko brytyjskim władzom był więc wśród warstw niższych 13 kolonii bardzo duży.



Połowa sygnatariuszy amerykańskiej Deklaracji Niepodległości miała pochodzenie celtyckie: szkockie, irlandzkie lub szkocko-irlandzkie. To samo można powiedzieć o trzech czwartych armii Waszyngtona oraz połowie jego korpusu oficerskiego. Do tej grupy zaliczali się tacy zasłużeni ludzie jak Patrick Henry, Henry Knox, wielebny John Whiterspoon czy komodor John Paul Jones. Dla wielu z tych ludzi wojna o niepodległość była prostym odwetem za utopione we krwi szkockie oraz irlandzkie powstania. (Z drugiej strony, brytyjscy oficerowie tacy jak Banastre Tarleton traktowali tę wojnę jako możliwość wyrzynania buntowników przeciwko Koronie.) W Ameryce działały zapewne jakobickie siatki, powiązane choćby z masonerią rodzącego się rytu szkockiego (Waszyngton został masońskim mistrzem w loży we Fredricksburgu w wieku 21 lat, w 1753 r., czyli tuż przed prowokacją wojenną jakiej się dopuścił w dolinie rzeki Ohio). Legenda mówiła, że to król Karol II Stuart założył na wygnaniu ryt szkocki i wykorzystywał go wehikuł do politycznego spiskowania a późniejszym mistrzem był XVIII w. "Młody Pretendent" Karol Edward Stuart, prawnuk króla Jana III Sobieskiego, pochowany później w Bazylice Św. Piotra na Watykanie.



Oczywiście nie tylko "Celtowie" byli siłą napędzającą amerykański bunt przeciwko Londynowi. Swoje robiły też machinacje innych mocarstw. Do wojny przeciwko Wielkiej Brytanii, po stronie zbuntowanych kolonii przyłączyły się Francja, Hiszpania i Holandia. Francuski udział okazał się decydujący - i był zemstą za wojnę siedmioletnią. Bardzo pomocne okazały się też hiszpańskie zwycięstwa na Florydzie. Dyplomatycznie po stronie buntowników opowiedziała się zaś... Rosja. Jak zauważa Bogdan Konstantynowicz, Katarzyna II miała wówczas zakusy na Alaskę i zachodnie wybrzeża Ameryki. Rosja zaczynała też myśleć wówczas o wyrąbaniu sobie drogi poprzez Azję Środkową do Indii, co stawiało by ją na kursie kolizyjnym z Wielką Brytanią. Wsparcie dla amerykańskiego buntu było więc elementem destabilizacji brytyjskiego imperium kolonialnego.



Amerykańscy buntownicy mogli też liczyć na wsparcie cudzoziemskich ochotników. Wiemy, że jakaś dziwna (prometejska?) siła rzuciła za Ocean Pułaskiego i Kościuszkę, ale niewiele osób zdaję sobie sprawę z tego, że głównym bankierem rebelii był urodzony w Lesznie sefardyjski (sabatajsko-frankistowski?) Żyd Haym Salomon. Salomon był amerykańskim szpiegiem, który uciekł spod brytyjskiej szubienicy. Był też człowiekiem przez którego przechodziły z Paryża pieniądze na wypłatę żołdu dla żołnierzy francuskiego korpusu ekspedycyjnego w Ameryce. Jaka siła rzuciła go za Ocean?




Faktem pozostaje, że niezwykle fartowny generał Waszyngton wierzył w ezoteryczne siły rządzące naszym światem. Sam podczas zimowego postoju w Valley Forge miał wizję "boskich posłańców", którzy pokazali mu przyszłość Ameryki...

***

A w następnym odcinku przeniesiemy się do przedrewolucyjnej i rewolucyjnej Francji. Będą więc encyklopedyści, merkantyliści, masoni, farmazoni, spedaleni hrabiowie w białych pończoszkach i dużo muzyki klawesynowej.

***

Jeden ze stałych czytelników zapytał mnie o rekonstrukcję rządu. No cóż, ona była ustawką. Morawiecki podzielił swój super-resort i wiceministrów uczynił ministrami, kilku ministrów wymienił na mniej rzucających się w oczy a wszystko służyło temu, by wymienić Macierewicza. Wymiana Macierewicza była zaś przesądzona po tym jak Duda postawił się Kaczyńskiemu po lipcowych wetach. Cała reszta to kamuflarz. Głównymi sprawcami rekonstrukcji byli zaś nie tyle Duda z "Czerepachem" i prawniczą dupoprawicą, ale Soloch, falicznokształtny gen. Kraszewski i złogi po gen. Kozieju w BBN. No cóż, Kaczyński poszedł z Dudą na kompromis w sprawie Macierewicza. A teraz Duda powinien dla własnego dobra pójść na kompromis z elektoratem i wywalić Solocha, Kraszewskiego i ludzi Kozieja z BBN. W wyborach 2020 r. będzie się liczył każdy głos a Duda raczej nie zdobędzie głosów Lemingów wyzywających go od "Adriana" i "Maliniaka". Traci za to głosy pisowskiego żelaznego elektoratu, czyli jakiś 20 proc. wyborców. A jeśli np. PiS wystawi w 2020 r. Morawieckiego lub Małgorzatę Wasserman w wyborach prezydenckich? Jak na razie scenariusz idzie jak przewiduje doktor Targalski (Nya!): Morawiecki wygryzie Kaczora i "Dudusia".