sobota, 27 grudnia 2014

Sny#18: Feliks Dzierżyński też lubił fanservice

- Kochasz braciszka? Skoro tak, to go pocałuj! Cmok, cmok, cmok!!! Siorb, lizu, lizu, siorb! - Feliks Edmundowicz Dzierżyński z błogą miną oddawał się zabawie szmacianymi laleczkami. - Ależ braciszku Feliksie, to co robimy jest niewłaściwe... - z chytraśnym uśmieszkiem udawał dziewczęcy głos. Brzdęk! Zabawę przerwał mu sygnał dźwięk dzwonka anonsujący gościa z Kremla. Szybko schował laleczki do szuflady  i chwycił w ręce pierwsze z brzegu papiery leżące na biurku udając, że je z uwagą studiuje.
Do gabinetu energicznie weszła, stukając obcasami o dębową podłogową klepkę wysoka brunetka, ubrana w kuszącą czarną, letnią, zwiewną sukienkę sięgającą lekko za kolana. To była Inessa Armand - sekretarka Lenina. Zrobiła jak zwykle wrażenie na Dzierżyńskim:



- Ubrałaś się tak, by się pokazać? - wymamrotał lustrując ją wzrokiem.
- Nie, ubrałam się tak nie po to, byś się pokazać, ale po to, byś mnie zobaczył. A to różnica towarzyszu Mieńżyński... - patrzyła na niego lekko zmrużonymi oczyma.
- Jestem towarzysz Dzierżyński a nie Mieńżyński!
- Towarzyszu Marchlewski, celowo przekręciłam wasze nazwisko, by okazać pogardę dla waszej żałosnej postaci... - wystawiła nogę do przodu, tak jakby chciała mu coś zdeptać.
- Jednocześnie chcesz mi się pokazać i okazać mi pogardę?!! To nie ma sensu! - Dzierżyński zapomniał, że Inessa Armand to typowa tsundere.
- Nie żeby mi jakoś na tobie zależało, ale mam was wezwać na naradę na Kremlu w sprawie naszej nowej broni propagandowej, filmu "Pancernik Potiomkin". Towarzysz Lenin jest ciekaw twojej opinii....
Dzierżyński wstał od biurka. W głowie zaświtała mu myśl : "Nawet kręci mnie ta dziewczyna. Oczywiście nie ma takich wielkich buforów jak moja szkolna przyjaciółka Konopnicka - zwłaszcza w kociej wersji. Ale ma coś w sobie." Po chwili się rozmyślił: "Najbardziej chyba jednak szaleję za Tierieszkową!"

Flashback: Sny # 14: Feliks Dzierżyński może był loliconem, miłośnikiem młodszych sióstr i zabił mnóstwo ludzi, ale przynajmniej nie był takim hujłem jak Putin

***

Przechadzając się wzdłuż machoniowego stołu konferencyjnego, przepełniony ekscytacją, żywo gestykulujący Aleksiej Tołstoj  referował swój scenariuszu filmu :
- "Pancernik Potiomkin. Siła tysiąca cycków" będzie epickim widowiskiem! Wyobraźcie sobie te hojnie obdarzone, wielkocycaste dziewczęta w szkolnych mundurkach, w króciutkich spódniczkach odsłaniających im majtki - tak to genialne,  będzie wiele ujęć od dołu! - wyobraźcie sobie te cudne dziewczęta z wielkimi podskakującymi biustami toczące efektowne pojedynki kung-fu. Wyobraźcie sobie jak podczas tych pojedynków ubrania drą im się w strzępy... Wyobraźcie sobie te piękne sceny kąpielowe, gdy woda spływa strumieniami po ich nabrzmiałych buforach... - Tołstojowi krew leciała z nosa.



- Towarzyszu Tołstoj, a jakie wartości ma przekazywać ten obraz? Czy jest on słuszny ideologicznie słuszny? Kim jest główna bohaterka? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że tak wielkie biusty są reakcyjne?  - Lenin, mimo zidiocenia związanego z ostatnim stadium kiły, był wyraźnie zdegustowany pomysłem Tołstoja. Inessa Armand poprawiła mu śliniaczek, a Dzierżyński zapisał na kartce od niechcenia: "Zidiociały Lenin w ostatnim stadium kiły".
Awangardowy pisarz nie dawał  za wygraną:

- Główną bohaterką jest blond dziewoja z wielkimi podskakującymi cycami, która lubi się bić, ale jest przy tym tak porażająco głupia, że aż zabawna. A jednym z jej przeciwników jest zły neofeudał, który stracił ziemię i chłopów, chodzi w białych pończoszkach i nienawidzi dziewczyn z wielkimi biustami. Ten neofeudał pompatycznie nazywa się Jędrzej Zdzisław Stefan Jabłoński...
- Nikt się nie może tak nazywać. To absurdalnie śmieszne nazwisko! Ten scenariusz jest idiotyczny! - protestował Lenin.


- Nieeeeeeee!!! Spierdoliliście mi już "Aelitę"! To miał być film o kosmitkach z wielkimi cyckami w stanie nieważkości a przerobiliście to na pierdolenie o rewolucji na Marsie! Co zrobicie z "Pancernika Potiomkina"?! Jakąś durną bieganinę po schodach w Odessie?! - łkał Tołstoj.
- "Pancernik Potiomkin" będzie filmem o wielkich robotach! - włączył się do sporu Trocki. Jak zwykle nikt go jednak nie posłuchał.
- "Pancernik Potiomkin" powinien być czymś w stylu "Armii Konnej" Babla - konie, natura, męska wyprawa pod namiot, nastrojowa muzyka gitarowa, zakazana miłość... - postulował Lenin.
- Ale tutaj w scenariuszu Tołstoja też jest zakazana miłość. Są fajne fragmenty, które trudno byłoby zmarnować... - Inessa Armand z rozmażoną miną zaczęła czytać:



"Aleksandra Kołłontaj leży powalona i czasowo sparaliżowana ciosami Lady Astor. Leży na brzuchu, jej zadarta spódniczka szkolna odsłania jej tyłek a majtki ma ściągnięte do kolan. Z oczu ciekną jej łzy. Lady Astor siedzi jej na plecach i dumnie prezentuje dwa palce pokryte śluzem.
Lady Astor: Mam nadzieję, że było ci przyjemnie siostrzyczko..."

Słowo "siostrzyczko" sprawiło, że Feliks Edmundowicz Dzierżyński lekko się zaczerwienił, po czym wstał i podnosząc rękę do góry zgłosił swój pomysł:
- Może po prostu przerobimy lekko scenariusz "Pancernika Potiomkina"? Niech to będzie opowieść w stylu "Jak hartowała się stal"! Pokażmy jak młody szlachcic z guberni mińskiej stopniowo dochodzi do tego, że nasze idee są słuszne. Ten młodzieniec, ma dwie bardzo go kochające słodziutkie siostrzyczki bliźniaczki, które o niego rywalizują... Nazwijmy je Zosia i Aldona. Mam nawet gotowy opening!




- Odpada, odpada, odpada!!! Co tu niby jest słusznego ideowo? Gdyby zamiast dwóch sióstr byli dwaj kawalerzyści Budionnego... - Lenin wykrzywił twarz z niesmakiem. Załamany Dzierżyński upadł na krzesło pochlipując.
- Albo proletariackie wielkie roboty! - nie dawał za wygraną Trocki.
Nagle dał o sobie znać osobnik o kaukaskich rysach, który jak dotąd siedział cicho pykając fajkę. Powstał, uciszył wszystkich gestem ręki i wypalił:
- A ja mam inny pomysł. Zróbmy film "Stalin. Podpatrzone w Ameryce, by Kraj Rad rósł w siłę a ludziom żyło się dostatniej". Mam już nawet gotowy scenariusz. Opowiada on jak młody rewolucjonista z Kaukazu jedzie do Ameryki.

Przeczytam wam towarzysze fragment:



"Stalin: Dziękuję. Jak się masz! My name is Stalin!
Stalin przedstawia się idąc ulicami swej wioski.
Wskazuje na wyniszczonego dziadka.
Stalin: To najstarszy człowiek w naszej wiosce. Ma 35 lat.
Potem wskazuje na wyzywająco ubraną nieletnią dziewczynę.
Stalin: A to moja siostra. Najlepsza prostytutka w okolicy.
Wskazuje na człowieka przechodzącego obok.
Stalin: A to nasz lokalny bohater. Beria Gwałciciel. Niegrzeczny, niegrzeczny!"

Lenin  stał się purpurowy na twarzy. Syczał przez zaciśnięte zęby:
- To niedopuszczalne, niedopuszczalne, niedopuszczalne!!!  To kult jednostki! Robimy film o marynarzach! Żadnych cycków, żadnych siostrzyczek, żadnych wielkich robotów! Ma być seksowny! Z wieloma seksownymi marynarzami! Może w nim wystąpić ten neofeudał Jabłoński - ale skróćcie mu to idiotyczne nazwisko i dajcie trochę ziemi i chłopów! I nie chce zbędnego filozoficznego pierdolenia się jak w "Śmierci w Wenecji". Ma być akcja prosto w otwór!


- Nieeeeeeeeee!!!  - łkali Tołstoj, Trocki i Dzierżyński.
Scenariusz "Pancernika Potiomkina" został pozbawiony wszystkich elementów o wartości artystycznej. Nie było w nim już wielkich, podskakujących cycków, lesbijskich numerków i zboczonych siostrzyczek.
Stalin nie łkał. Ale zapamiętał urazę. Za 20 lat zrealizuje swój pomysł filmowy, ale pod tytułem "Iwan Groźny". A Trocki dostanie czekanem w łeb za uporczywe domaganie się włączenia do scenariusza wątku wielkich robotów.


środa, 24 grudnia 2014

Dziadek Mróz 2014

Mam problem ze składaniem życzeń świątecznych. Nie chce powtarzać ich według ubiegłorocznych wzorów, nie powinien też przesadzać z ich awangardowością, a jednocześnie chce przekazać wszystkim (nawet temu sataniście Cyraniakowi), że życzę im Wesołych Świąt.

Co więc zrobić? Skoro mamy postmodernizm, może więc sięgnąć po cudze pomysły i je twórczo przerobić? O tym, że stare może wrócić w nowej szacie świadczy np. tekst niejakiego Norberta Lewandowskiego na portalu konserwatyzm.prl. Czytamy w nim: " Proponuję wprowadzić małą innowację w naszej kulturze świątecznej i nazwać popularnego św. Mikołaja Dziadkiem Mrozem. "
Skoro już taka propozycja padła, to wklejam klimatyczną piosenkę o świętach w Rosji. Jazda zaczyna się od 0:35. :)





Wesołych Świąt! Bez Dziadka Mroza!

sobota, 20 grudnia 2014

Największe sekrety: Roman Usotsuki


Ilustracja muzyczna: Babymetal - Megitsune

うそつき - usotsuki - jap. kłamca




Tokijskie spotkanie Piłsudskiego i Dmowskiego w lipcu 1904 r. - piękna patriotyczna legenda o dwóch wielkich Polakach dążących różnymi drogami do niepodległości. Jak każda legenda zawierająca ziarno prawdy. Tylko ziarno.

Historycy opisując misje Dmowskiego i Piłsudskiego do Japonii zazwyczaj przyjmują narrację pierwszego z nich, przywołaną m.in. w "Polityce polskiej i odbudowie państwa". Narracja ta mówi, że Roman Dmowski, Wielki Polski Narodowiec, przyjechał do Japonii, by pokrzyżować plany piłsudczykowskich szaleńców z PPS, którzy chcieli wspólnie z Japończykami wywołać powstanie w Kongresówce, które skończyłoby się wielką klęską i utopiło Polskę we krwi. Dzięki światłym radom Dmowskiego Japończycy zrezygnowali z tego szaleńczego planu i nie pomogli socjalistyczno-masońsko-żydowskim szaleńcom. Niewielu historyków zwraca uwagę na poważne dziury w tej opowieści a jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

W maju 1904 r. Dmowski spotyka się w Krakowie z Atahashim Motojiro, funkcjonariuszem wywiadu wojskowego Japonii. Rozmawiają o polskich ugrupowaniach politycznych i ich stosunku do Rosji. Dmowski przekonuje Japończyka, że PPS to marginalna organizacja, z którą nie warto się kontaktować - za to jego ugrupowanie posiada rząd dusz w społeczeństwie polskim i może zorganizować projapońskie działania w Kongresówce. Dmowski zapewnia, że sprawi, że polscy rekruci będą masowo dezerterowali z carskiej armii. To podziałało i Dmowski zostaje zaproszony do Japonii. Wie również ze swoich źródeł, że podobne zaproszenie dostał Piłsudski.



Wyrusza do Kraju Kwitnącej Wiśni via San Francisco z misją pokrzyżowania planów Piłsudskiego. Przygotowuje memoriały mówiące, że Piłsudski chce nieodpowiedzialnie wywołać katastrofalne powstanie w Kongresówce. Problem w tym, że Dmowski jeszcze na tym etapie nie ma pojęcia z jakimi propozycjami pojechał do Japończyków Piłsudski. Dmowski jest w Tokio na dwa miesiące przed późniejszym komendantem Legionów i zaczyna bombardować japońskie instytucje państwowe swoimi memoriałami, w których poucza je na temat tego jaką politykę powinny prowadzić, w jaki sposób prowadzić wojnę oraz by absolutnie nie słuchać tych szaleńców z PPS chcących wywołać powstanie. Memoriały wywołują konsternację - Piłsudski przybywa do Japonii dopiero w lipcu i wśród jego postulatów nie ma nic o wywoływaniu powstania. Obaj panowie spotykają się na tokijskiej ulicy. Spotkanie to nie miało nic z przypadku. Jak czytamy na jednej z patriotycznych stron:


"W tym też dniu – 11 lipca 1904 r. doszło do pierwszego spotkania Piłsudskiego z Dmowskim. Nie było to, jakby z pozoru mogło wyglądać, przypadkowe spotkanie na ulicy. Doszło do niego z inicjatywy Piłsudskiego. Po przyjeździe do Tokio i zakwaterowaniu w hotelu „Seiyoken”, Piłsudski, przeczytawszy w Japan Times nazwisko Dmowskiego w wykazie gości hotelu „Metropol”, postanowił wraz z Filipowiczem złożyć mu wizytę. Zresztą o poczynaniach Dmowskiego w Tokio
kierownictwo PPS było dość dokładnie informowane przez Jamesa Douglasa. Ów Szkot z pochodzenia, wychowany w polskim środowisku na Kresach, wyjechał do Tokio jako korespondent endeckiego Słowa Polskiego, ale równocześnie był tajnie związany z PPS, składając sprawozdania ze swych działań Witoldowi Jodko-Narkiewiczowi.
Douglas towarzyszył właśnie w spacerze Dmowskiemu, gdy rikszą nadjechali Piłsudski z Filipowiczem.
Nasi dryndziarze byli trochę rozpędzeni – notował w swoim dzienniku Filipowicz – więc minęliśmy tę parę nim oni nas spostrzegli, nie mogliśmy więc obserwować pierwszego wrażenia na obliczu D.[mowskiego]. James [Douglas] jednak twierdzi, że na widok Ziuka [Piłsudskiego] D.[mowski]
na chwilę skamieniał. Przywitanie było jednak bardzo grzeczne, niemal czułe. Piłsudski zaprosił Dmowskiego do swojego hotelu na obiad (razem z Douglasem i Filipowiczem), w trakcie którego odbyli pierwszą rozmowę. Dmowski opowiedział Piłsuskiemu o swej dotychczasowej działalności w Japonii (m.in. o swojej wizycie w obozie dla Polaków-jeńców z armii rosyjskiej w Matsuyamie) i złożeniu władzom japońskim dwóch memoriałów. Pierwszy dotyczył ogólnej sytuacji politycznej w Rosji, drugi spraw polskich. Jak pisze Filipowicz, „Dmowskiemu zaimponowało to, że nas [Japończycy] wezwali sami. Ogromnie ciekaw, czego zażądają”.



Piłsudski i Dmowski odwiedzili później razem "dziwkarską" dzielnicę Yoshiwara. 



Przywódca PPS spotyka się z japońskimi oficjelami, w tym z gen. Muratą Tsuneyoshi (którego mieczem walczyła później Saeko Busujima z "Highschool of the Dead") i prosi ich o wsparcie OB PPS w postaci funduszów i dostaw broni a także o stworzenie Legionu Polskiego na froncie w Mandżurii złożonego z polskich jeńców znajdujących się w japońskich obozach. Wsparcie finansowe zostaje udzielone (Ryszard Świętek szacuje je na 33 tys. funtów brytyjskich, co było wówczas całkiem sporą sumką), współpraca wywiadowcza nawiązana, ale projekt stworzenia Legionu Polskiego upada. Roman Dmowski i różni bajkopisarze z Andrzejem Garlickim na czele uznają to za wynik storpedowania planów Piłsudskiego przez Dmowskiego. Akcja Dmowskiego nie miała jednak w tym przypadku żadnego znaczenia - gen. Murata wyjaśnił, że Legion Polski nie może powstać, bo japońskie ustawodawstwo zabrania tworzenia cudzoziemskich jednostek w armii. Dmowski, uznawany przez Japończyków już za irytującego gaijina, niepotrzebnie się więc trudził jadąc do Japonii i przekonując wszystkich, by nie wywoływać powstania w Kongresówce. Nikt tego powstania wywołać nie chciał. Japończycy wiedzieli, że sama groźba wybuchu w Polsce jest z punktu widzenia militarnego ważniejsza niż samo powstanie - odciąga bowiem z frontu znaczne siły. By utrzymać tę groźbę potrzebna była zaś polska dywersja. Piłsudskiemu zaś chodziło wówczas o sformowanie organizacji bojowej i stworzenie przełomu psychologicznego w społeczeństwie. Jak twierdził, Polacy przestaną bać się carskiego zaborcy, jeśli zobaczą rosyjskich żołnierzy i żandarmów ginących na ulicach polskich miast. Jak czytamy na stronie Instytutu im. Józefa Piłsudskiego:





" Niebagatelne znaczenie ma też pozycja negocjatorów, a po drugiej stronie mieliśmy przecież rząd Japonii - wschodzącego mocarstwa właśnie bijącego z kretesem potężne imperium carów. Czy taki partner w ogóle mógł być zainteresowany rozmowami z osobami de facto prywatnymi, gdzieś z końca świata? A pamiętać należy, że Piłsudski, postać właściwie nieznana, a mimo to uzyskał od Japonii szereg koncesji. Co prawda wygrywający wojnę z Rosją kraj kwitnącej wiśni, nie potrzebował dodatkowych oddziałów (z tego względu odmówiono formowania legionów polskich z jeńców wojennych) ale zgodzono się na odseparowanie Polaków i dostęp do nich polskich mężów zaufania i zapewniono lepsze traktowanie (Dmowskiego los polskich żołnierzy w niewoli zupełnie nie zajmował). Po wtóre Japończycy sfinansowali i ułatwili dostawy broni (kilka tysięcy karabinów, amunicja, materiały wybuchowe) dla Organizacji Bojowej, oraz zorganizowali w Szwajcarii szkołę instruktorską bojowo-wojskową. I w końcu po trzecie Japończycy wypłacili Polakom od ręki 10.000 funtów i drugie tyle w roku następnym. Dzięki temu moskiewscy siepacze już nie mogli bezkarnie pacyfikować pokojowych demonstracji, carscy żandarmi zamiast ścigać konspiratorów kryli się po bramach ze strachu przed bojowcami, a Polacy po raz pierwszy od r. 1863 mogli oglądać spadających z koni kozaków, a nie polskie głowy ścinane szaszkami."



Japoński rząd nie wznowił współpracy z Dmowskim i jego obozem. Przywódca endecji pisał wówczas listy do Zygmunta Miłkowskiego, twórcy Ligii Narodowej, fundatora Skarbu Polskiego w Szwajcarii, mówiące, że rewolucję w Królestwie robi "100 Żydów, przestępców-lunatyków", którzy uciekli z zakładu psychiatrycznego. Jednocześnie wysyłał do Szwajcarii sprawozdania mówiące, że endecja przeprowadza liczne antyrosyjskie akcje i żąda dużych sum na ich kontynuowanie. Sprawozdania i dotacje zatwierdzał siedzący w Szwajcarii jego przyjaciel mason-satanista Zygmunt Balicki. Gdy po kilku latach Miłkowski dowiedział się o oszustwach - wstrzymał finansowanie endecji. (Po szczegóły zapraszam do książki "Narodowa Demokracja 1887-1918". opartej niemal wyłącznie na wewnętrznych endeckich dokumentach.) Jak pisał później Ferdynand Goetel, endecja poniosła w 1905 r. straszne straty wizerunkowe, bo wbrew frazesom, które głosiła, stanęła przeciwko polskim robotnikom po stronie carskiego reżimu, niemieckich i żydowskich fabrykantów. Bohdan Urbankowski zauważył zaś, że Dmowskiemu udało się wówczas to, co nie wyszło Wielopolskiemu - polskimi siłami tłumił polskie powstanie. Czyn, który powtórzył później dopiero Jaruzelski.


Japońskie pieniądze i broń dostarczone PPS bardzo zaprocentowały. Z OB PPS wykształcił się Związek Walki Czynnej a z niego Związek Strzelecki, który wraz z Polskimi Drużynami Strzeleckimi (organizacją endeków zrażonych w 1905 r. do antynarodowej polityki Dmowskiego) stworzono 1 Kompanię Kadrową a później Legiony, Kadry Legionowe szeroko zasiliły później POW, polskie formacje zbrojne w Rosji (od I Korpusu po Dywizję Syberyjską i Murmańczyków) a nawet Armię Hallera we Francji. Współpraca polsko-japońska kwitła w międzywojniu. Wspólnie prowadziliśmy wywiad przeciwko ZSRR i osiągaliśmy duże sukcesy na polu kryptologii oraz radiowywiadu. Współpracowaliśmy przy badaniach nad bronią biologiczną. 



Współdziałanie to nie zakończyło się bynajmniej w 1939 r. Co najmniej dwóch polskich kryptologów znalazło zatrudnienie w Tokio a nasze tajne służby współpracowały z ich tajnymi służbami ponad głowami Niemców i aliantów. 

Ending:  Ikki Tousen Great Guardians ED - Shape of Shadow

Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Jest już ona dostępna w sprzedaży w "klasycznej", papierowej formie.  To idealny prezent na Boże Narodzenie, Chanukę, Kwanzę, Saturnalia czy bar micwę młodego Engelgarda!

czwartek, 18 grudnia 2014

Państwo Islamskie jak Bractwo Aryjskie. Historia powstania ISIS


Państwo Islamskie i Bractwo Aryjskie nie wierzą w jedno pchnięcie...
 
Ilustracja muzyczna:

ما هُم بأمةِ أحمدٍ لا والذي فَطَرَ السماء نشيد NASHEED TRAP

Państwo Islamskie przypomina Bractwo Aryjskie w tym sensie, że to niezwykle brutalny gang, który zbudował swoją potęgę w więzieniach. Na 25 przywódców tej organizacji, 17 siedziało w amerykańskich placówkach karnych, na czele z osławionym Camp Bucca. Tam ludzie z dawnej siatki Zarkawiego i sunnickich milicji spotykali, wymieniali idee i knuli - a wychodząc na wolność przystępowali do działania. Niedawno w "Guardianie" ukazał się świetny materiał na ten temat, oparty na wynurzeniach jednego z założycieli ISIS a także relacji gen. Huseina Ali Kamala, świeckiego Kurda stojącego na czele służb wywiadowczych irackiego MSW. Gen. Kamal zdobył dowody na wsparcie rodzącego się ISIS przez syryjską bezpiekę. Jego agenci nagrali w 2009 r.  spotkanie na przedmieściach Damaszku w którym uczestniczyli wysokiej rangi funkcjonariusze assadowskiej bezpieki, emigranci z saddamowskiej bezpieki oraz terroryści z dawnej siatki Zarkawiego. Planowano na nim kampanię terrorystyczną mającą zdestabilizować rząd Malikiego. Jean Charles Brisard, w swojej książce "Zarqawi", a także tajne służby jordańskie, hiszpańskie i francuskie wskazywały wcześniej na związki assadowskiej Syrii z zamachami terrorystycznymi dokonywanymi przez al-Kaidę. Działacze syryjskiej świeckiej opozycji alarmowali zaś wielokrotnie, że bezpieka Assada wspiera ISIS Mniej kumaci ludzie, czytający frazesy o "kutachonie" Assadzie wspierającym "krześcijan" mogą zapytać jak to możliwe, bo przecież "żydobanderowcy" z Państwa Islamskiego masakrują assadowskie wojska i wyrzynają "chrześcijańskich narodowców". Spieszę więc z wyjaśnieniem: to klasyczny przykład tego, co nazywamy "blowback", sytuacji, gdy tajna operacja wywiadowcza obraca się przeciwko jej inicjatorom.

Jakiś czas temu, gdy pisałem tutaj o dużych dostawach rosyjskiej broni dla Państwa Islamskiego, niektórzy się oburzyli, że to niemożliwe, bo przecież Rosja nie wspierałaby przeciwników Assada, Rosja nie kompromitowałaby się wspieraniem terrorystów a "oligarcha który odważyłby się robić tak idiotyczne interesy w ciągu 24 godzin kopałby już uran w jakiejś syberyjskiej kopalni. ". Krytyków pytam więc: co jest dla Rosji ważniejsze - utrzymanie się u władzy jakiegoś pajaca z pustynnego zadupia czy też nakręcenie bliskowschodniej wojny, która podniesie ceny ropy i tym samym uratuje zdychającą rosyjską gospodarkę? Skoro Rosja nie wspiera terrorystów to czemu dostarcza broń nigeryjskiej organizacji Boko Haram? I czy ma to jakiś związek tym, że Nigeria to znaczący producent ropy naftowej? Odnośnie trzeciego zarzutu: dostawami broni dla terrorystów nigdy nie zajmowali się oligarchowie, to domena GRU. 

***

Rozśmieszył mnie niedawny wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu mówiący, że UE błędnie wpisała Hamas na listę organizacji terrorystycznych. Według ETS informacje o terrorystycznej działalności Hamasu to tylko "doniesienia prasowe". Doskonały przykład europejskiego zidiocenia! Starają się ugłaskiwać już nawet nie Rosję, Chiny czy Koreę Północną, ale jakiś ćwoków rządzących kawałkiem slumsów i pustyni. 

***

Moja rozmówka z proassadowskim, "antysyjonistycznym" endekiem.

Fox: Czemu wspieracie Assada, skoro zabił on w 1 rok więcej Arabów niż Izrael w czasie całej swojej historii?


X: Yyyyy.... Ale Assad wspiera chrześcijan!

F: Izrael też wspierał chrześcijan - w latach '70-tych, '80-tych i '90-tych w Libanie, wtedy gdy assadowska Syria ich zwalczała....


X: Ale Assad wspiera Palestyńczyków

Y: To czemu jego wojska walczyły z OWP w Libanie i dopuściły się masakr w obozach palestyńskich uchodźców? Czemu teraz palestyńskie milicje walczą w Syrii przeciw assadowcom?




X: Assad walczy przeciwko islamistom!

F: Izrael też walczy przeciwko islamskim fundamentalistom. Sojusznikiem Assada są zaś islamscy terroryści z Hezbollahu.


X: Hezbollah nie jest organizacją terrorystyczną....

F: Jest. Ma na koncie porwania zakładników w Libanie i zamachy bombowe...

X: Największym terrorystą jest Izrael, który jest przyczółkiem amerykańskiego imperializmu. Assad sprzeciwia się temu imperializmowi wspólnie z Iranem...

F: Ale to assadowska Syria oraz Iran były sojusznikami USA w czasie pierwszej Wojny w Zatoce...

X: Bez Izraela nie byłoby wojen na Bliskim Wschodzie!

F: Wojny na Bliskim Wschodzie toczą się od tysięcy lat, co więcej, to tam odbyły się pierwsze historycznie potwierdzone konflikty zbrojne w dziejach ludzkości.. :)


***

UPDATE: Już wiadomo czemu Hezbollahowi nie udawały się zamachy - jego szef operacji zagranicznych był agentem Mossadu. To on m.in. wystawił "kidonom" z Instytutu Imada Mugniyeh, szyickiego arcyskurwysyna, który miał na koncie zamachy na koszary marines i francuskich spadochroniarzy w Bejrucie w 1982 r., zamachy na ambasadę USA w Bejrucie, porwanie Billa Buckleya i wielu innych zakładników w Libanie w latach '80-tych, atak na ambasadę izraelską w Buenos Aires, zamach na koszary w Khobar w 1996 r. i porwanie izraelskich saperów z Farm Sheba w 2000 r. Mugniyeh był najgroźniejszym terrorystą w świecie przed 11 IX.


Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Jest już ona dostępna w sprzedaży w "klasycznej", papierowej formie.  To idealny prezent na Boże Narodzenie, Chanukę, Kwanzę, Saturnalia czy bar micwę młodego Engelgarda!




sobota, 13 grudnia 2014

Największe sekrety: Steamroller - cz.4: Huey Long


 W znakomitym filmie "Wszyscy ludzie króla"Sean Penn gra charyzmatycznego populistę - gubernatora Luizjany Willy'ego Starka. Stark jest lokalnym aktywistą walczącym przeciwko korupcji - zostaje wypromowany przez establiszment jako kandydat na gubernatora, by odebrać trochę głosów kandydatowi opozycji. Niespodziewanie jednak zrywa się swym kontrolerom z łańcucha, wygrywa wybory i zaczyna zmieniać Luizjanę uderzając w interesy najbogatszych. Jest przyjacielem ludu, ale nie cofa się przed naginaniem demokracji i brudnymi zagraniami politycznymi. Ginie od kul zamachowca. Ten scenariusz jest oparty na prawdziwych wydarzeniach - karierze gubernatora Hueya Longa, zwanego "Mussolinim znad Missisipi".



Long był politykiem wybitnym, który zdawał sobie sprawę ze swojej siły. Grał ostro przeciwko establiszmentowi i był kochany za to przez zwykłych, ciężko pracujących mieszkańców Luizjany. Jego program polityczny można określić jako lewicowy progresywizm. Ze specyficznym podejściem do demokracji. "U nas w Luizjanie panuje idealna demokracja, a idealną demokrację trudno odróżnić od dyktatury" - mówił "Mussolini znad Missisipi". "Wszyscy ludzie dobrej woli powinni wznieść się ponad zasady" - wzywał innym razem. Jego program był progresywistyczny, ale budzący obawę progresywistów ze Wschodniego Wybrzeża. Obawiali się Longa, bo nie chciał korzystać z usług progresywistycznych intelektualistów, był niesterowalny i posiadał godną zazdrości więź z masami.
Stanowił zagrożenie, gdyż atakował New Deal z lewej strony. Szczególnie silnie bił w progresywistycznych potentatów z Wall Street wspierających Roosevelta. Poniżej możecie posłuchać jego słynnego przemówienia Share the Wealth. Jeszcze dziś charyzma tego człowieka wywiera na słuchaczu niesamowite wrażenie.


Był to czas, kiedy pozycja Roosevelta była coraz bardziej zagrożona. Od jego administracji odwrócił się ks. Charles Coughlin - lewicowy radykał z Detroit, zdobywający wcześniej poparcie dla Roosevelta swoimi radiowymi audycjami (przyciągającymi 40 mln słuchaczy w kraju liczącym 127 mln mieszkańców. Ks. Coughlin liczył na to, że FDR da mu fotel sekretarza skarbu, gdy go nie dostał rozpoczął kampanię propagandową wymierzoną w New Deal z lewej strony. Nazywał FDR "Franklinem Delano Roosenfeldem" i głosił narodowo-socjalistyczne postulaty gospodarcze. FDR zaczął więc modyfikować swój program - uczynił go bardziej lewicowym.



Presja społeczna wciąż jednak rosła. Poufne sondaże zamówione przez Biały Dom mówiły, że Huey Long wygrałby wybory prezydenckie, gdyby wystartował w nich przeciwko FDR. W sierpniu 1935 r. gubernator Long zapowiada swój start w wyścigu o najwyższy urząd w państwie. We wrześniu wygłasza swoje przemówienie Share the Wealth. 8 września 1935 r. zostaje raniony w strzelaninie na stanowym Kapitolu w Baton Rouge (budynku będącym znakomitym przykładem faszystowskiego stylu budowlanego - jednym z monumentalnych dzieł administracji Longa) . Według oficjalnej wersji, do gubernatora strzelał dr Carl Weiss, krewny sędziego, którego Long chciał odwołać. Weiss został zastrzelony na miejscu przez ochroniarzy. Nikt nie widział jednak w rękach Weissa jego pistoletu kaliber .32. Gubernator Long został trafiony kulą kalibru co najmniej .38, czyli odpowiadającą kalibrowi broni, jaką nosili jego ochroniarze. (Film dokumentalny "61 kul" kwestionuje oficjalną wersję wskazując, że Long został postrzelony przez ochroniarza. ) Gubernator zmarł dwa dni później w szpitalu. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Boże, nie pozwól mi umrzeć. Mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia".





Do dziedzictwa Hueya Longa odwoływali się w przyszłości zarówno działacze niszowych ruchów takich jak Amerykańska Partia Falangistowska jak i... Bill Clinton. Nie ulega wątpliwości, że gubernator Long miał wszelkie szanse, by zostać wybrany w 1936 r. prezydentem USA. Jak potoczyłaby się wówczas historia? Czy Stany Zjednoczone weszłyby w wojnę przeciwko Niemcom, Włochom i Japonii? Czy namawiałyby sanacyjną Polskę do wejścia w wojnę? Czy wepchnęłyby w nią Wielką Brytanię? Raczej nie. Czy Europa stałaby się przez to nazistowska lub komunistyczna? Być może zabójstwo Hueya Longa było najważniejszym zamachem politycznym XX w


Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Jest już ona dostępna w sprzedaży w "klasycznej", papierowej formie.  To idealny prezent na Boże Narodzenie, Chanukę, Kwanzę, Saturnalia czy bar micwę młodego Engelgarda!

sobota, 6 grudnia 2014

Największe sekrety: Steamroller cz. 3 - FDR

ilustracja muzyczna: Future World Music - Rise of the machines

Istotą faszyzmu jest maszyna - w sensie pozytywnym symbol nowoczesności, siły i zaprzęgnięcia sił mechaniki w służbie człowieka, w sensie negatywnym symbol tego czym ma się stać społeczeństwo pod rządami faszyzmu: maszyną działającą według racjonalnych reguł. Która z wielkich machin społecznych zadziałała w czasie drugiej wojny światowej najlepiej? Czy były to faszystowskie Włochy, sowiecka Rosja, nazistowskie Niemcy, imperialistyczna Japonia? Skądże! Były nią progresywistyczne Stany Zjednoczone. Jeszcze w 1941 r. Karol Zbyszewski, autor "Niemcewicza od przodu i tyłu" żalił się, że Amerykanie nie mogą wyprodukować 1000 bombowców rocznie. Wkrótce potem USA produkowały dziesiątki tysiące bombowców rocznie. Te maszyny zmiażdżyły Niemcy i Japonię. Druga wojna światowa okazała się więc kolejnym - po pierwszej wojnie światowej -  triumfem amerykańskiej, progresywistycznej odmiany faszyzmu.




Nowy Ład prezydenta Franklina Delano Roosevelta wzbudził nadzieję i entuzjazm nie tylko wśród Amerykanów. O polityce nowego lokatora Białego Domu bardzo pozytywnie pisała zagraniczna prasa: włoska faszystowska i niemiecka. Wskazywała ona na liczne podobieństwa programów gospodarczych i społecznych nowej administracji do rozwiązań antykryzysowych wdrażanych w III Rzeszy i Włoszech. Po kilku miesiącach pochwały pojawiały się już rzadziej. Nie dlatego, że spadł entuzjazm europejskich faszystów dla Roosevelta. Po prostu Ministerstwo Propagandy Rzeszy zwróciło uwagę dziennikarzom, że snucie takich porównań i nadmierne pochwały mogą Rooseveltowi zaszkodzić w oczach amerykańskiej opinii publicznej. Roosevelt był uważany wówczas za przywódcę, z którym Rzesza może się dogadać.




FDR objął rządy nad USA kilka miesięcy po tym jak Hitler został kanclerzem Republiki Weimarskiej. Symbolem być, może nieświadomym, było późniejsze przesunięcie początku kadencji prezydenckiej na 20 stycznia - w Rzeszy świętowanego jako dzień objęcia władzy przez NSDAP. Roosevelt był politykiem mającym plan przebudowy świata. Stworzenia nowego ładu, w którym USA wraz z sojuszniczymi mocarstwami podzieliłyby się strefami wpływów i zarządzały globem poprzez kontrolowaną przez siebie "racjonalną" organizację - coś pomiędzy koncertem mocarstw a oświeconym rządem światowym. Taka transformacja mogła się odbyć jedynie poprzez wojnę, a tak się akurat składało, że Roosevelt był jednym z najbardziej militarystycznie nastawionych amerykańskich prezydentów. Od wczesnej młodości miał kompleksy wobec swojego kuzyna - prezydenta Teddy'ego Roosevelta. Zazdrościł mu wojennej chwały i podzielał jego progresywistyczne poglądy. W administracji Wilsona, był zastępcą sekretarza marynarki wojennej. Był uznawany za ultrajastrzębia, który rył pod swoim zwierzchnikiem dlatego, że uznawał go za zbyt "słabego" i za mało prowojennego. W latach '20-tych oddał się karierze na Wall Street, gdzie spekulował m.in. marką niemiecką.





Kryzys finansowy z 1929 r. bynajmniej mu nie zaszkodził. Doprowadził za to do zrujnowania republikańskiej prezydentury Herberta Hoovera. Hoover, osobiście uczciwy i szlachetny progresywista, niestety otaczał się działającymi przez niego łotrami takimi jak sekretarz skarbu Andrew Mellon. Kiedy Hoover mówił Mellonowi o problemach banków, farmerów i rynku pracy, sekretarz skarbu odpowiedział mu: "Zlikwidować rynek pracy, zlikwidować akcje, zlikwidować farmerów, zlikwidować nieruchomości... To oczyści system ze zgnilizny. Wysokie koszty życia i przepych się zmniejszą. Ludzie będą prowadzili pracowite, bardziej moralne życie. Wyceny zostaną dostosowane, a ludzie przedsiębiorczy przejmą interesy od mniej kompetentnych". Decydenci z Fedu w 1929 r. myśleli podobnie. Uważali, że nie ma co ratować słabszych banków, które powinny upaść, by oczyścić system. Ta filozofia przyniosła zabójcze skutki. W ciągu kilku lat liczba banków spadła z 25 tys. do12 tys., a podaż pieniądza zmniejszyła się w latach 1929–1933 o 27 proc. Na każde 100 USD w obiegu i na depozytach w 1929 r. przypadały już tylko 73 USD. Ponieważ banki padały jak muchy, ludzie bali się o swoje oszczędności i niewiele wydawali. Drastyczny spadek popytu dusił gospodarkę.Ekonomiczny noblista Milton Friedman utrzymywał, że gdyby nie polityka Fedu w 1929 r.. amerykańska gospodarka wpadłaby jedynie w krótką recesję, która byłaby okresem niezbędnej korekty po pęknięciu bańki na rynku akcji. Gdy Hoover próbował ratować gospodarkę za pomocą ograniczonej fiskalnej stymulacji, Fed i Wall Street rzucali mu kłody pod nogi. (Zainteresowanych tematem odsyłam do monumentalnej „Historii monetarnej Stanów Zjednoczonych 1867–1960" napisanej przez Friedman i Ann Schwartz.) Sytuacja dojrzała do tego, by zakończyć "błędy i wypaczenia" lat '20-tych i wybrać na prezydenta człowieka, który miał według amerykańskich progresywistów nadrobić zapóźnienia USA w racjonalnym zarządzaniu gospodarką i społeczeństwem, zapóźnienia wobec... Włoch i ZSRR. Gdy FDR został już prezydentem, szybko zaczął wdrażać plan odbudowy gospodarki opracowany przez Gerarda Swope'a, prezesa koncernu General Electric. Opracowany w 1931 r. Plan  Swope'a określany przez Hoovera jako rozwiązanie "przymusowe, nieefektywne i monopolistyczne" znany jest w podręcznikach historii jako program Nowego Ładu - rooseveltowski New Deal, realizowany przez Bernarda Barucha i tą samą ekipę, która wprowadzała wcześniej wilsonowski "socjalizm wojenny". (Po szczegóły odsyłam do "Lewicowego faszyzmu" Jonaha Goldberga i "FDR and Wall Street" Anthony'ego Suttona)



Główną agencją realizującą New Deal była powołana w 1933 r. National Recovery Administration (NRA), której symbolem był znak Błękitnego Orła z wiązką błyskawic w jednym szponie a kołem zębatym w drugim. NRA miała za zadanie ustalać płace, warunki pracy oraz ceny minimalne. Uczestnictwo w programie Błękitnego Orła było dobrowolne, ale przedsiębiorcy, którzy w nim nie uczestniczyli byli poddawani bojkotowi oraz urzędowym szykanom. Funkcjonariusze tej agencji rozbijali toporami drzwi, by sprawdzić czy krawcy nie pracują po nocach i zgarniali z ulic gazeciarzy nie pracujących dla wielkich korporacji, Dzięki NRA Jacob Maged, stary, żydowski imigrant z Polski, spędził trzy miesiące w więzieniu, bo wziął 35 centów za uprasowanie garnituru zamiast 40 centów "jak prawdziwy Amerykanin". Czarna społeczność często rozszyfrowywała skrót NRA jako Nigger Run Arround albo Nigger Robbed Again (czyli "Czarnuch Znowu Oszukany"), gdyż regulacje ustalane przez agencję bardzo ułatwiały zwalnianie czarnych pracowników - podczas jednego z wieców w Haarlemie czarny chłopiec trzymał plakat z Błękitnym Orłem z podpisem "Ten ptak zabrał mojemu tacie pracę".



Prezesem NRA został gen. Hugh "Ironpants" Johnson, w czasie I wojny światowej odpowiedzialny za mobilizację, człowiek roku "Time'a" w 1933 r. Gen. Johnson był zwolennikiem zmilitaryzowania społeczeństwa fascynującym się włoskim faszyzmem. Rozdawał członkom administracji Roosevelta broszurę "Państwo korporacyjne" autorstwa Rafaello Vigline, ulubionego ekonomisty Mussoliniego. W analizie NRA "Kapitalizm i praca w faszyzmie" napisano: "Zasady faszystowskie są bardzo podobne do tych, które rozwijają się w Ameryce, i w związku z tym są obecnie interesujące".  Sam prezydent mówił Howardowi Ickesowi, swojemu sekretarzowi ds. wewnętrznych, że "pewne z tych rzeczy, które robimy w tym kraju, robiono w Rosji a nawet w Niemczech za Hitlera. Tyle, że my je robimy w sposób uporządkowany".




 Johnson wiele uwagi poświęcał propagandowemu aspektowi działania NRA - urządzano więc wielkie parady Błękitnego Orła, powstawały propagandowe plakaty i piosenki poświęcone temu symbolowi. Według niego obowiązek służby obejmował wszystkie warstwy społeczeństwa. "Tym razem uratują nasz kraj nie żołnierze w mundurach, ale kobiety w domach. Pójdą do ataku, do zwycięstwa tak wielkiego, jak pod Argonne. Wybiła godzina zero dla gospodyń domowych. Ich hasłem bojowym jest: "Kupuj teraz pod Błękitnym Orłem!" - mówił generał Johnson. W Bostonie 100 tys. uczniów przysięgało w parku miejskim współpracować z NRA. W Atlantic City, pieczątkę z Błękitnym Orłem odciśnięto na udach uczestniczek konkursu piękności (niestety, w ówczesnych czasach odciśnięcie jej na biustach lub tyłkach tych dziewcząt nie spotkałoby się z uznaniem drobnomieszczańskiego społeczeństwa). Gen. Johnson chciał, by armia tajnych współpracowników sprawdzała lojalność Amerykanów wobec programu Błękitnego Orła. "Niech Bóg się zmiłuje nad człowiekiem, albo grupą ludzi, którzy spróbują niepoważnie traktować tego ptaka!" - grzmiał szef NRA.



Gen. Smedley Butler zeznawał później, że gen. Johnson wraz z grupą profaszystowskich finansistów z Wall Street proponowali mu udział w zamachu stanu przeciwko FDR, ale wygląda na to, że albo gen. Butlerowi coś się pomyliło albo padł on ofiarą prowokacji. Wszyscy wymienieni przez niego uczestnicy spisku byli bowiem zwolennikami Roosevelta korzystającymi na jego polityce. Mogło więc chodzić o zamach stanu wymierzony w Kongres mający zapewnić dyktatorską władzę prezydentowi. Wszak w tym czasie FDR przemawiając do weteranów I wojny światowej zrzeszonych w Legionie Amerykańskim mówił im, że mają być oni jego prywatną armią. Czymś w rodzaju niemieckiej SA czy włoskich, faszystowskich Arditi. Tezę tą potwierdza fakt, że żaden z wymienionych przez Butlera uczestników spisku nie poniósł konsekwencji za próbę dokonania zamachu stanu. Jedynie gen. Johnson stracił stanowisko szefa NRA, ale stało się to raczej z powodu jego zaburzeń psychicznych.





Administracja Roosevelta konsekwentnie przygotowywała amerykańskie państwo i społeczeństwo do wojny. (Co opisałem m.in. w serii Zanim Zapadła Mgła - w odcinkach New DealCud Domu Windsorskiego.) Temu miała właśnie służyć centralizacja gospodarcza czasów New Dealu. Prezydent chętnie też korzystał ze służb specjalnych w działaniach przeciwko przeciwnikom politycznym (szef FBI J. Edgar Hoover równie chętnie angażował się w zwalczanie niemieckich agentów wpływu, antykomunistów z Europy Środkowej jak i komunistów - oczywiście najwyższe szczeble administracji oraz establiszmentu oszczędzano). Roosevelt stworzył też de facto system obozów koncentracyjnych - w których, wbrew opinii szefa FBI Hoovera, umieszczono w czasie wojny 112 tys. obywateli USA pochodzenia japońskiego (a także pewne ilości Niemców i Włochów).





Przedstawiciele lewicy upierają się jednak, że FDR nie mógł być faszystą, bo był po stronie "postępu", "tolerancji" i "demokracji". Owszem był człowiekiem postępowym, ale byli nimi również  Mussolini, Hitler i Tojo. Stosunek Roosevelta do demokracji był w najlepszym razie wybiórczy- zresztą faszyzm nie wyklucza elementów tego ustroju (Japonia w czasie drugiej wojny światowej nie była jednopartyjną dyktaturą, ale państwem, w którym odbywały się wybory, zmieniały rządy, działała opozycja i działała prasa różnych opcji politycznych). Tolerancyjność prezydenta można zaś włożyć między bajki, gdyż FDR był rasistą i antysemitą. Na początku lat '20-tych wzywał był ograniczyć imigrację do USA tylko dla ludzi o "właściwej krwi". W 1923 r. jako członek rady nadzorczej Uniwersytetu Harvarda twierdził, że jest na nim za dużo żydowskich studentów i pomógł wprowadzać tam numerus clausus. W 1938 r. mówił, że Żydzi kontrolują polską gospodarkę i prowokują tym antysemityzm. Jednocześnie jego administracja ograniczała kwoty imigracyjne dla uciekających z Europy Żydów. W 1941 r. mówił, że w Oregonie jest zbyt wielu Żydów w stanowej administracji  W 1943 r. zalecał, by na wyzwalanych terenach Afryki Północnej ograniczać Żydom możliwość prowadzenia działalności gospodarczej. W 1944 r. podczas spotkania z królem Arabii Saudyjskiej żartował sobie: "Co mogę wam dać za waszą ropę? 6 mln Żydów z Europy?". W tym czasie doskonale wiedział o Holokauście - gdy Jan Karski przedstawiał mu dowody na Zagładę, FDR pozwalał sobie na podobne żarciki.




Neofaszyści różnego sortu będą oponować przeciwko nazywaniu FDR faszystą, bo przecież sprzymierzył się z Sowietami i walczył przeciwko państwom faszystowskim. Tak się jednak składa,  że faszyści walczyli często przeciwko sobie - np. w 1940 r. faszystowskie Włochy zaatakowały faszystowską Grecję, w 1943 r. nazistowskie Niemcy zaatakowały faszystowskie Włochy dopuszczając się wielu zbrodni wojennych, a w latach 1944-45 faszystowska Rumunia walczyła przeciwko faszystowskim Węgrom, na Dalekim Wschodzie zaś faszystowska Japonia zmagała się z faszyzującą Republiką Chińską (Starcie sanacyjnej Polski z nazistowskimi Niemcami pominę...). Co do sojuszu z Sowietami: przez dłuższy okres czasu Hitler był potajemnym lub jawnym najlepszym sojusznikiem Stalina, a pierwsze okręty podwodne w sowieckiej flocie (klasy Garibaldi) zostały tam dostarczone przez faszystowskie Włochy. Faszystowska Japonia dogadywała się z komunistami Mao, więc czemu progresywistyczni faszyści z USA nie mogliby wchodzić w układy z ZSRR? Przecież w latach 20-tych i 30-tych stawiali oni Lenina i Stalina jako swoich idoli obok Mussoliniego i prezydenta Wilsona?  Przecież finansiści stojący za tym ruchem równie chętnie inwestowali w nazistowskich Niemczech jak i w ZSRR (np. Henry Ford)? Zresztą, wbrew prawicowej, konserwatywnej legendzie, rooseveltowskie USA nie były fanatycznie oddane sprawie antyfaszystowskiej lewicy. Wszak wciągnęły one do koalicji alianckiej faszystowską Brazylię prezydenta Vargasa i niewolniczo-feudalną monarchię etiopską, a salazarowska Portugalia nieformalnie wspierała aliantów.





Co prawda administracja Roosevelta była mocno zinfiltrowana przez Sowietów (agentami NKWD byli m.in: Harry Hopkins, powiernik prezydenta, Harry Dexter White i Alger Hiss, sympatykami komunizmu: gen. Marshall, gen. Stilwell i szef OSS płk Donovan), ale zwolenników współpracy z Sowietami nie brakowało przecież na szczytach władzy ani w III Rzeszy, ani we Włoszech Mussoliniego. Nawet Falanga Espanol we wczesnych latach 30-tych ciepło pisała o ZSRR i domagała się wprowadzenia w Hiszpanii podobnych rozwiązań gospodarczych jak w Kraju Rad. Faszyzm jest ideologią bliźniaczą do komunizmu. Stąd od początku oba ruchy się przenikały i często dzieliły kadry. (Nawet dzisiaj europejskie ruchy faszystowskie wykazują przechył prosowiecko-proputinowski i wykazują nadzwyczajną werwę w potępianiu ukraińskich, antysowieckich "banderowskich faszystów"  a jednocześnie plują na faszystowskie dziedzictwo USA, bo Amerykanie pokonali Sowietów oraz zmietli nieefektywne faszyzmy w Niemczech, Włoszech, Japonii czy pomniejszych zadupiach takich jak Irak czy Panama. Ale cóż, stosunek wielu ruchów faszystowskich do komunizmu jest podobnie pokrętny jak ich stosunek do homoseksualizmu...) Rooseveltowi, pomimo wszystkich jego draństw - z Teheranem i Jałtą na czele, należy mimo wszystko przyznać, że na wiosnę 1945 r. stracił złudzenia co do Stalina oraz jego intencji. Szykował się do zmiany polityki USA - w tym rozpędzenia upstrzonego pożytecznymi idiotami OSS. Plany te pokrzyżował jego zgon 12 kwietnia 1945 r. Ekipa gen. Marshalla triumfowała - aż do czasu wojny koreańskiej, gdy plany pokrzyżował im gen. MacArthur, ostatni Bóg Wojny i zarazem człowiek Herberta Hoovera.

Flashback: Szaleństwo "Dzikiego Billa" Donovana

                  Śmierć Przedostatniego Boga Wojny

                  Ostatni Bóg Wojny



Franklin Delano Roosevelt stworzył ramy dla powojennego, supermocarstwowego rozwoju USA. Poza wyznaczony przez niego progresywny tor jazdy, mimo różnych zakrętów, redukcji prędkości i przyspieszeń nie wykraczał ani Truman, ani wojskowy biurokrata Eisenhower, ani JFK mówiący że "Nie myśl, co państwo może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla państwa". Kierunek zmienił dopiero Ronald WILSON Reagan przystosowując USA do nowoczesnych czasów. Teraz na nowo Amerykę i progresywizm próbuje zdefiniować Barack Hussein Obama - prezydent czasów przejściowych. Uda się to zapewne dopiero jego następcy.



Jak zwykle zachęcam do lektury mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Jest już ona dostępna w sprzedaży w "klasycznej", papierowej formie.  To idealny prezent na Boże Narodzenie, Chanukę, Kwanzę, Saturnalia czy bar micwę młodego Engelgarda!