sobota, 27 września 2014

Największe sekrety: Idy Lipcowe cz. 3 - Tajemnica Tannenbergu

Historia to zbiór kłamstw, co do których wszyscy się zgadzają....

Przedstawiam pewną HIPOTEZĘ, co do której, nie upieram się, że jest prawdą, ale choć na pierwszy rzut oka wygląda na szaloną, to wydaje się być bardziej prawdopodobna od oficjalnej wersji...

Ilustracja muzyczna: - The Executioner (Bernkastel's theme) - Umineko OST

Zamach z 20 lipca był dla fanatycznych niemieckich narodowych-socjalistów dowodem na to, że Opatrzność czuwała nad Fuehrerem. Oto bowiem, dwa metry od wodza III Rzeszy, w małym pomieszczeniu wybucha bomba. Giną cztery osoby, kilka innych zostaje mniej lub bardziej rannych a Hitlerem wychodzi z tego niemal bez szwanku. Szczęście wręcz ekstremalne!



Na oficjalnej liście zabitych znaleźli się: gen. Gunther Korten, gen. Rudolf Schmundt, płk Heinz Brandt i stenograf Heinz Berger. Byli to zwykli wojskowi biurokraci, o których niewielu ludzi pamiętało. A jednak, z jakiejś niepojętej przyczyny najwyższe władze III Rzeszy postanowiły uhonorować w niezwykły, iście "prezydencki" sposób jednego biurokratę z tej czwórki - gen. Kortena.




Korten był szefem sztabu Luftwaffe. Mimo szumnej nazwy jego funkcji, niewiele jednak znaczył. Był takim adiutantem Fuehrera i Goeringa z doradczym prawem głosu. Mimo to urządzono mu pogrzeb w Mauzoleum Tannenbergu.  Film z ceremonii pogrzebowej gen. Kortena można obejrzeć tutaj. Zwykłego wojskowego biurokratę pochowano w miejscu, gdzie spoczął wcześniej prezydent III Rzeszy, marszałek Paul von Hindenburg i jego małżonka.  Hindenburg - dla ówczesnych Niemców niemal półbóg, oficer który zaczynał karierę pod Sadową a kończył dowodząc kajzerowską armią w I wojnie światowej. Arcypopularny prezydent Republiki Weimarskiej i III Rzeszy. Narodowa ikona.






Tannenberg to także miejsce, gdzie miano pochować Hitlera po jego śmierci.


I nagle w takim "magicznym" dla nazistów miejscu chowany jest anonimowy nawet dla historyków wojskowy biurokrata. Honor ten jest tym bardziej niezrozumiały, że inny generał poległy 20 lipca - Rudolf Schmundt został pochowany na berlińskim Cmentarzu Inwalidów, co uważano za wielkie dla niego wyróżnienie. Starzy Niemcy z Olsztynka (pod tą miejscowością położone było Mauzoleum Tannenbergu) wspominają, że 3 sierpnia 1944 r., w dniu pogrzebu gen. Kortena SS odcięła całe miasto i zabroniło, pod karą śmierci, wychodzić ludziom z domów. W tym czasie z dworca kolejowego przeszedł kondukt pogrzebowy do Mauzoleum. Środki bezpieczeństwa były niezwykle ostre i niespotykane nawet podczas wizyt Hitlera w Mauzoleum. 

Ze zdarzeniem tym wiążę się również jeszcze inna anomalia. Korten miał bowiem tego samego dnia DWA POGRZEBY. Jeden w Olsztynku, drugi w Berlinie. Poniższe zdjęcie, w Bundesarchiv podpisane jest jako wyładunek trumny z gen. Kortenem 3 sierpnia 1944 r. na dworcu kolejowym w Olsztynku.


Jednakże istniejący do dziś dworzec kolejowy w tej mazurskiej miejscowości wyglądał wówczas tak:


Budowla uwieczniona na zdjęciu z Bundesarchiv łudząco zaś przypomina berliński dworzec Anhlater:


Który jest położony 15 minut drogi od mało prestiżowego cmentarza Steglitz na którym pochowano gen. Kortena w 1945 r. Tak, to nie błąd - grób gen. Kortena do dzisiaj znajduje się na cmentarzu Steglitz. Według oficjalnej wersji trumnę miano ewakuować w styczniu 1945 r. z Tannenbergu. Problem w tym, że w rozkazach ewakuacyjnych i listach przewozowych jest mowa tylko i wyłącznie o trumnach marszałka Hindenburga i jego małżonki. Nic o Kortenie. Zdjęcie z wyładunkiem trumny z pociągu na berlińskim dworcu wyraźnie wskazuje zaś, że doszło przewiezienia zwłok do Berlina latem. Czemu więc urządzoną taką szopkę z pochówkiem jakiegoś wojskowego biurokraty? Kogo przy maksymalnych środkach bezpieczeństwa pochowano w miejscu przeznaczonym na wieczny spoczynek dla Hitlera?

I tu dochodzimy do szalonej hipotezy...

Według oficjalnej wersji, obrażenia które doznał Hitler w zamachu z 20 lipca to: ponad 200 drzazg w ciele, głównie w piszczelach , ale też w rękach i w twarzy, uszkodzony łokieć, poparzona wewnętrzna część dłoni,   pęknięte bębenki w uszach. Tak wyglądały jego spodnie po zamachu, można powiedzieć, że przypominają poszarpane mundury naszych generałów poległych w Smoleńsku:


Można powiedzieć, że Hitler miał ogromne szczęście - wystarczyłoby, że jakiś drobny odłamek przeciął mu tętnicę udową a wykrwawiłby się w kilkadziesiąt sekund.

Przyjrzyjmy się teraz zdjęciom Hitlera z 20 lipca. Gostek dostał co najmniej setkę drzazg w piszczele, grad odłamków, który poszarpał mu spodnie, i nie tylko stoi na nogach, ale również dziarsko oprowadza Mussoliniego po miejscu zamachu i tryska humorem. Nie widać żadnych, nawet najmniejszych śladów zadrapań, strupów czy zakrzepniętej krwi na twarzy. Nie widać śladów po poparzeniach dłoni. Jedyna ranka - przykryta plastrem na dłoni a do tego wata w uchu. No i od czasu do czasu trzyma się za łokieć. Poza tym,  zero śladów szoku psychicznego - a przecież dwa metry od niego eksplodowała bomba. Istny cud!



Płk von Stauffenberg po przybyciu z Wilczego Szańca do Berlina zarzekał się, że z pewnością wie, że Hitler zginął.  Według oficjalnej wersji widział wynoszone z baraku zwłoki przykryte płaszczem Fuehrera. A jeśli widział coś więcej, co dawało mu pewność by wdrożyć plan ewentualnościowy "Walkiria"?

W poprzednim wpisie z tej serii zwróciłem na dziwne zachowanie Himmlera 20 lipca 1944 r. Oczekiwał na coś w pobliżu Kętrzyna. Szybko przybył na miejsce, ściągnął ekipę od zacierania śladów i nie wydał rozkazów alarmowych dla SS i służb specjalnych. Zaczął tłumić pucz dopiero po kilku godzinach. Wówczas dr Goebbels umożliwia majorowi SS Remerowi rozmowę z żywym Hitlerem. W świat idzie wiadomość, że wódz III Rzeszy cudem przeżył zamach. A jeśli nie przeżył i wymieniono go na jednego z jego sobowtórów?

Zamachy na Hitlera odbywały się za wiedzą i przyzwoleniem Himmlera. Ich celem miała być wymiana władz III Rzeszy na takie, które umożliwiłyby zawarcie pokoju z aliantami zachodnimi. Czemu więc tego nie zrobiono? Czemu w scenariuszu z udanym zamachem nie ogłoszono śmierci Hitlera i pozwolono kontrolowanej konserwatywnej opozycji na stworzenie nowego rządu? Najprawdopodobniej alianci odrzucili 20 lipca kolejną propozycję pokojową Himmlera. Był dla nich niewiarygodny po incydencie z Venlo. Poza tym USA zależało już tylko na zmiażdżeniu III Rzeszy i zajęciu Europy Zachodniej. Zabawa w rozejmy z jakimiś niemieckimi looserami nie wchodziła w grę. Wobec tego Niemcom pozostała tylko jedna strategia - zdobycie parę miesięcy spokoju potrzebnych na ewakuację ogromnych kapitałów, ludzi oraz technologii do Argentyny (by przeczekać tam do odbudowy zachodnich Niemiec, III wojny światowej lub innego zdarzenia geopolitycznego). Te kilka miesięcy spokoju zapewniły im Operacja Market-Garden oraz Powstanie Warszawskie. (Odsyłam do tego i tego wpisu.) By operacja "Ewakuacja" się udała potrzebny był jednak również pokój wewnętrzny - to, by poszczególne frakcje we władzach III Rzeszy nie rzuciły się sobie do gardeł, by nie doszło do zamachu stanu, by państwo się nie rozpadło. Po to utrzymywano fikcję Hitlera ocalałego w zamachu z 20 lipca. To również tłumaczy dlaczego nagle, wówcza, Brytyjczycy rozpoczynają Operację "Foxley" - wysyłają snajpera w okolice Berghofu, któremu niemal udaje się zastrzelić Hitlera. Ta akcja ma obalić fikcję i doprowadzić do chaosu w III Rzeszy. Fikcja przetrwania Hitlera mogła być utrzymywana nawet po 1945 r. - w Argentynie (o czym pisałem już w tej serii we wpisie Droga do Bariloche), choćby po to, by utrzymać ruch przy życiu i położyć łapę na wielkim majątku do którego dostęp miał tylko Hitler. 

Ending: Don't Look Behind

Oficjalna historiografia mówi jednak, że Hitler przeżył, ale po zamachu bardzo się zmienił. Osoby go znające mówiły, że zmiany te były również natury fizycznej. Zaczął podejmować więcej irracjonalnych decyzji i popisywać się tanim aktorstwem. Faktyczną władzę nad państwem przejęła SS, ale tolerowała ona Goeringa, Goebbelsa i prosowiecką frakcję Bormanna (jak wiadomo, z Sowietami też Niemcy mogli się porozumiewać, by ocalić życie i majątki). Konserwatywną opozycję wykończono, by pozbyć się niewygodnych świadków. Zwłok Hitlera nigdy nie odnaleziono. Josef Spacil, wysokiej rangi SS-man, przechwalał się w amerykańskim obozie jenieckim, że ukryto je, tam gdzie ich nikt nie będzie szukał. Nie mówił oczywiście, KIEDY odbył się ten pogrzeb. Mauzoleum Tannenbergu zostało wysadzone w powietrze przez Niemców w styczniu 1945 r., i rozebrane przez LWP w 1949 r. Marmurowe i granitowe płyty z tej budowli posłużyły później do budowy m.in. Domu Partii oraz Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina (nazwa wciąż obowiązująca...) w Warszawie. Co się stało z pozostawioną w Mauzoleum trumną "gen. Kortena" nie wiadomo...


***

Osoby zainteresowane tajemnicami drugiej wojny światowej zachęcam do kupowania i czytania mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Pamiętajcie: "Opcja niemiecka" to dobra książka, ale Vril to Vril  :)

***

W środę wybieram się do Hongkongu i Macau więc to być może następny wpis pojawi się dopiero po dwóch tygodniach. Mam nadzieję, że nie dorwą mnie ani Sowieci, ani Odessa, a jeśli chińskie służby coś zorganizują to jedynie "słodką pułapkę". :)

poniedziałek, 22 września 2014

Największe sekrety: Idy Lipcowe - cz. 2 - Miasteczko Venlo

Ilustracja muzyczna - Mirage Coordinator - Umineko OST



Niektórzy przywódcy cieszą się zadziwiającą opieką Opatrzności. Są złymi ludźmi, którzy mają wielu wrogów i w związku z tym przyciągają dziesiątki zamachów na swoje życie, ale wychodzą z nich cało - wbrew logice, rachunkowi prawdopodobieństwa i nadziejom nieprzyjaciół. Do takich przywódców należał Adolf Hitler. Historycy odnotowali co najmniej 42 poważne spiski na jego życie. Trzech mieli dokonać Polacy. W październiku 1939 r., ludzie mjra Franciszka Niepokólczyckiego, późniejszego prezesa WiN, omal nie wysadzili w powietrze Hitlera i jego kolumny samochodowej w Warszawie.  250 kg trotylu po jednej stronie Nowego Światu, 250 kg po drugiej zabiłoby przywódcę III Rzeszy i wszystkich w promieniu 70 metrów. Zamach odwołało kierownictwo SZP, oficjalnie z powodu groźby straszliwych represji, które spadłyby wówczas na stolicę. W 1942 r. saperzy z Gryfa Pomorskiego wykoleili pociąg sztabowy Hitlera. Fuehrera tam nie było, ale wielu niemieckich oficerów straciło wówczas życie. Na 20 kwietnia 1943 r. zamach na Hitlera szykowała w Wilczym Szańcu organizacja "Muszkieterowie", we współpracy z włoskimi i węgierskimi oficerami. Operacja nie doszła do skutku z powodu aresztowań.



Wśród osób, które były najbliżej zabicia Hitlera znalazł się skromny, nieco niezrównoważony psychicznie niemiecki stolarz Johann Georg Elser. Dokonał on zamachu w monachijskiej piwiarni Burgerbraukeller 8 listopada 1939 r., na uroczystościach rocznicowych Puczu Monachijskiego. Jak czytamy w popularnych źródłach: "Zauważył, że piwiarnia Bürgerbräukeller nie jest strzeżona w nocy. Uczęszczał do niej i zostawał w niej po zamknięciu. Od sierpnia 1939 przez kolejnych trzydzieści nocy wydrążył dziurę w kolumnie podtrzymującej strop piwiarni za mównicą. Elser miał 50 kg materiałów wybuchowych. W nocy 5/6 listopada 1939 umieścił w niej już kompletną bombę zegarową. Uruchomienie zapalnika bomby ustawił na godz. 21.20 8 listopada (z dokładnością do piętnastu minut), ponieważ Hitler miał w tym czasie jeszcze przemawiać. Całe urządzenie umieścił w drewnianej obudowie wyłożonej korkiem, by wyciszyć tykanie. Powrócił do sali piwiarni 7 listopada, aby sprawdzić czy wszystko funkcjonuje poprawnie. 8 listopada po 10:00 nie było go już w Monachium, znajdował się w trakcie ucieczki do neutralnej Szwajcarii. Rzadko słuchał radia i rzadko czytał dzienniki, dlatego nie dowiedział się, że program uroczystości w piwnicy miał być ograniczony ze względu na wymogi wojny.Hitler przybył do Piwnicy Mieszczańskiej, gdzie zebrało się około 3000 osób, jednak w ostatniej chwili zmienił swoje plany. Wojownicze przemówienie rozpoczął o 20.00, zamiast o 21.00. Mimo aplauzu zebranych już o 21.07 zakończył przemówienie, pożegnał się z towarzyszami partyjnymi i pośpiesznie opuścił lokal, gdyż spieszył się do Berlina, gdzie planowano wojnę przeciw Francji i Wielkiej Brytanii. Wyszli również słuchacze i pozostało już tylko około 100 osób, głównie pracowników i muzyków.




Około 21.20 Piwnicą Mieszczańską wstrząsnął wybuch, załamał się filar i runął sufit sali biesiadnej w pobliżu podium, na którym wcześniej przemawiał Hitler. Zabitych zostało osiem osób; spod rumowiska wyciągnięto 60 rannych. Nie było jednak wśród nich Hitlera, który skrócił swoje wystąpienie, chociaż nigdy wcześniej nie kończył przemówienia w piwiarni przed 22 (oczekiwano trzygodzinnego wystąpienia). Stało się tak z powodu gęstej mgły. Hitler musiał wrócić z Monachium pociągiem, a nie samolotem jak wcześniej planowano - pociąg odjeżdżał o 21.31. Hitler, gdy dowiedział się o zamachu powiedział: „Teraz jestem zadowolony. Fakt, że wyszedłem wcześniej niż zwykle dowodzi, iż Opatrzność chce abym osiągnął swój cel”. Bomba była tak umieszczona, że Hitler na pewno by zginął."

Elser szybko został ujęty na granicy ze Szwajcarią i trafił do obozu  koncentracyjnego Dachau, gdzie trzymano go w dosyć komfortowych warunkach i nie dręczono. Złożył tam intrygującą relację, uwięzionemu w sąsiedniej celi brytyjskiemu agentowi Sigismundowi Payne Bestowi:

"Ze względu na swoje komunistyczne poglądy w 1937 roku Georg Elser trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Na początku października 1939 roku wprowadzono go do pokoju w komendanturze, gdzie czekało na niego dwóch mężczyzn. Pytali go o rodzinę, przyjaciół i znajomych, z którymi utrzymywał kontakt przed aresztowaniem. Tydzień lub dwa tygodnie później wezwali go ponownie. Zapytali, czy nie miałby ochoty wyjść na wolność? Dziwne pytanie dla więźnia piekła, jakim był obóz w Dachau. Warunki zwolnienia były łatwe do spełnienia: zachować absolutną dyskrecję i wykonać pewną pracę, po której zostanie sowicie wynagrodzony i wysłany do Szwajcarii, gdzie będzie się cieszyć wolnością. Elser przystał na warunki.Zaprowadzono go do celi w baraku dla ważnych więźniów. Dostał cywilne ubranie, papierosy, dobre jedzenie. Czekał.
W pierwszych dniach listopada ci sami dwaj mężczyźni zawieźli go do Bürgerbräukeller i wskazali filar. Kazali usunąć boazerię i wykuć wnękę, a potem umieścić w niej materiał wybuchowy.
Miękki jak glina – tak Elser relacjonował w liście do Besta. Czyżby chodziło o angielski materiał wybuchowy nazywany Explosive 808 lub Nobel 808 opracowany i produkowany przez brytyjska firmę Nobel Chemicals Ltd. długo przed wybuchem wojny?
We wnęce Elser zamontował zegarowy zapalnik, a od niego poprowadził przewody do pomieszczenia przy drzwiach wejściowych do piwiarnianej sali. Nie wiedział, dokąd biegły dalej. Był przekonany, że zwykły szwajcarski budzik, jaki włożył do wnęki, był tylko atrapą potrzebną do wykazania śledczym zbierającym okruchy bomby po wybuchu, że wywołany został przez mechanizm zegarowy. To ktoś obserwujący sytuację w sali miał uruchomić elektryczny zapalnik. W tej relacji nic nie wskazuje, że Elser fantazjował. Wprost przeciwnie, wiele wątków zazębia się z innym zeznaniami, potwierdzając jego wersję.
Po zamontowaniu bomby dwaj mężczyźni wsadzili Elsera do samochodu i zawieźli do Bregenz na granicy ze Szwajcarią, a nie do Konstancji, jak podawała niemiecka prasa. Wręczyli grubą kopertę z plikiem niemieckich marek i szwajcarskich franków, widokówkę sali Bürgerbräukeller z zaznaczonym filarem i kazali iść do przejścia granicznego odległego o kilkaset metrów. Tam miał pokazać widokówkę, aby uniknąć pytań o paszport i nie niepokojony przejść przez granicę.
Jednakże żołnierze pełniący straż na granicznym posterunku zdawali się nie wiedzieć, o co chodzi. Ich podejrzenia wzbudziła dużo kwota pieniędzy i widokówka. Powiadomili o tym przełożonych, a ci kazali aresztować Elsera. Zawieziono go do Monachium, gdzie natychmiast rozpoczęło się przesłuchanie. Pobito go, aby wymusić wskazanie wspólników. Walter Schellenberg, szef kontrwywiadu SS, który prowadził rokowania z brytyjskimi agentami w Holandii, zanotował w swoim pamiętniku: „Elser oświadczał, że na początku podjął zadanie całkowicie z własnej inicjatywy, ale później dwie osoby pomagały mu i miał obiecane, że po wszystkim umożliwią mu ucieczkę za granicę”.





Wspomniane tajne negocjacje w Holandii były prowadzone przez Schellenberga, bliskiego współpracownika Himmlera, właśnie z majorem Bestem i kapitanem Richardem Stevensem, dwoma wysokiej rangi oficerami MI6 powiązanymi z brytyjską rodziną królewską. Negocjacje te dotyczyły zawarcia pokoju między III Rzeszą i Wielką Brytanią po powstaniu nowego rządu w Berlinie. Ludzie Schellenberga przekonywali w nich, że chcą usunąć Hitlera. Jakim sposób na pozbycie się popularnego Fuehrera byłby lepszy od zamachu przeprowadzonego przez jakiegoś niezrównoważonego komunistę? Zamach jednak się nie powiódł. Himmler wpadł w panikę i by oddalić od siebie podejrzenia kazał porwać Besta i Stevensa. Porwanie zostało dokonane w holenderskim przygranicznym miasteczku Venlo. Z oficerów MI6 zrobiono zleceniodawców Elsera, ale ostatecznie sprawę zatuszowano zamykając ich w izolacji w Dachau. Elserowi mniej się poszczęściło - w kwietniu 1945 r. został zlikwidowany, by zatrzeć ślady. Tego samego dnia co były szef Abwhery adm. Canaris i jego zastępca płk Hans Oster - przywódcy "Czarnej Orkiestry" (albo raczej "Czarnej Kaplicy" - Reinhard Heydrich nadał tej grupie taką roboczą nazwę ze względu na jej watykańskie powiązania), grupy oficerów wywiadu i armii spiskujących przeciwko Hitlerowi.



Zamach w Monachium był jednym z pierwszych strzałów w tajnej wojnie prowadzonej przez Himmlera o kluczowej zdobycie władzy w III Rzeszy i wyprowadzenie kraju z wojny z mocarstwami zachodnimi. Wojnę tą prowadzić musiał przez pośredników - zinfiltrowaną przez bezpiekę i pełną pożytecznych idiotów konserwatywną, arystokratyczno-wojskową opozycję. Już samo to czyniło walkę niezmiernie trudną. Musiał się maskować przed frakcją sowiecką w niemieckim establiszmencie (Martin Bormann, szef Gestapo Heinrich Mueller, Ernst Kaltenbrunner, von Ribbentrop), ale też przed własnymi hiperambitnymi podwładnymi takimi jak Heydrich. Epizodami tej wojny były m.in. praski zamach na Heydricha (wykończonego w szpitalu), polecenie Berii do płka Pawła Sudopłatowa, by sowieckie służby były aniołami stróżami Hitlera. , czy też nieudany zamach na Hitlera, w którym bomba ukryta w butelkach koniaku miała rozerwać jego samolot nad Smoleńskiem.



Cały czas, Himmler i Schellenberg utrzymywali kontakty z ludźmi z "Czarnej Orkiestry" i przedstawicielami zachodnich służb specjalnych sondując ich jakby zareagowali, gdyby zmieniły się władze w III Rzeszy. Obszernie o tych kontaktach pisał m.in. Bogusław Wołoszański w książce "Największy wróg Hitlera". Himmler spotykał się w tej sprawie m.in. z drem Carlem Geordelerem, uznawanym za cywilnego przywódcę konserwatywnej opozycji antyhitlerowskiej. Schellenberg bardzo przyjaźnił się zaś z admirałem Canarisem. Według Wołoszańskiego, Himmler i Schellenberg wiedzieli też o szykowanym zamachu z 20 lipca. Wcześniej przeprowadzono ankietę wśród dowódców z frontu zachodniego na temat ich opinii, co do kierownictwa - nawet taki fanatyczny esesman jak Sepp Dietrich wypowiadał się w niej, że kierownictwo należy zmienić a wojnę na Zachodzie zakończyć. Aż okazja ku temu pojawiła się 20 lipca 1944 r., gdy płk von Stauffenberg , przez nikogo nie niepokojony i nie skontrolowany wszedł z bombą w teczkę do najściślej chronionego miejsca w III Rzeszy - Wilczego Szańca. Jak czytamy na stronie poświęconej tej kwaterze Hitlera: 


Ending: Don't Look Behind

"O całym zamachu wiedział Heinrich Himmler. Jego podwładni aresztowali na początku lipca 1944 roku dwóch działaczy opozycji, z którymi von Stauffenberg prowadził negocjacje, dotyczące sformowania nowego rządu. To dość dziwne, że oprawcom z gestapo nie udało się wyciągnąć z nich prawdziwych informacji. Najbliższy współpracownik Reichsfuhrera SS, Walter Schellenberg, dowiadywał się o przygotowaniach do puczu od swojego podwładnego, pułkownika Georga Hansena, szefa kontrwywiadu Abwehry. Informował go w czerwcu generał Fritz Thiele, z którym często rozmawiał o fatalnym prowadzeniu wojny przez "dowództwo Wehrmachtu". To on zadzwonił do Schellenberga kilka godzin po zamachu.  - Wszystko poszło źle - powiedział. Schellenberg natychmiast odłożył słuchawkę, obawiając się podsłuchu.
Poinformowany o wybuchu w Wilczym Szańcu Himmler kazał bezzwłocznie przygotować samochód z eskortą, po czym wyruszył do Gierłoży. Co dziwne, nie wydał koniecznych w takich sytuacjach rozkazów, takich jak postawienie w stan alarmowy służb policyjnych i sił SS. Skontaktował się za to z szefem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Ernestem Kaltenbrunnera, nakazując mu, aby jak najszybciej przybył do Gierłoży z ekspertami od kryminalistyki. Najwyraźniej, pomimo sytuacji zagrożenia, Reichsfuhrerowi SS zależało przede wszystkim na zabezpieczeniu śladów."

W następnym odcinku serii Idy Lipcowe: Tajemnica Tannebergu - sensacyjna teoria dotycząca zamachu z 20 lipca!

Osoby zainteresowane historią tajnej wojny Himmlera zachęcam do czytania mojej książki: "Vril. Pułkownik Dowbor".

piątek, 19 września 2014

Szkockie referendum: Rule Britannia!

 Ilustracja muzyczna: Rule Britannia!




Wynik szkockiego referendum niepodległościowego - czyli klęska Salmonda, SNP i całej opcji separatystycznej (zdołali wygrać bodajże tylko w czterech hrabstwach) - powinien nas cieszyć. Gdyby niepodległościowcy wygrali, czekałoby nas kilka lat zamieszania z ewentualną przeprowadzką brytyjskiej floty nuklearnej. Ponieważ Wielka Brytania jest jedynym państwem Europy, które może zaangażować się w nuklearne odstraszanie Rosji (np. gdyby zechciało się jej opanować kraje bałtyckie, uważane przez Brytyjczyków za ich strefę wpływów) - tak więc te kilka lat zamieszania byłoby wielkim prezentem dla Putina-Hujły. To tłumaczy dlaczego grupy prosowieckie w Polsce i za granicą popierały szkocką niepodległość (Loland pisał o "zerwaniu więzów masonerii" :)))))






Oderwanie Szkocji byłoby też osłabieniem jedynego państwa w UE, które jest w stanie postawić się niemieckim apetytom i psuć takie inicjatywy jak np. Pakt Fiskalny. Po ewentualnej secesji kwestią czasu byłby "Brixit", czyli wyjście Wielkiej Brytanii z UE i totalna niemiecko-rosyjska hegemonia w Europie - podzielonej przez separatyzmy i niemiecki egoizm. Sama szkocka secesja to zaś ekonomiczna głupota. Niepodległa Szkocja byłaby nie Drugą Norwegią ale Wenezuelą Północy. Głosowanie na "nie" było więc dobrym wyborem dla Szkocji, Wielkiej Brytanii, Europy i Polski. Rule Britannia!

A na koniec, by się pośmiać, nieco komentarzy przed- i poreferendalnych ze środowisk "konserwatywnych inaczej". Fejsowa strona  Karły Reakcji pisze więc, że:

"Zaś co dotyczy samych Szkotów, jak widać poprzez to głosowanie ich integralność i konserwatyzm jest podupadłym mitem który się rozwiewa. Zatriumfowała myśl nie organicznego porządku społecznego, ale liberalizm, materializm i konsumpcjonizm. Bo jakże inaczej nazwać sytuacje gdy niezależność i kulturę swojej społeczności ceni się mniej niż wygodę współegzystowania w kosmopolitycznym zmurszałym imperium. Referendum pokazało, że dla Szkotów trud niezależności, przejściowe problemy ekonomiczne i czasowe niedogodności przy tworzeniu własnego państwa są straszniejszą perspektywą niż utrata własnej tożsamości czy niezależność. Materializm i atlantyzm przeżarł kolejne społeczeństwo."

I Loland Lasecki:

"
Dlaczego Szkocja powinna być niepodległa:

- ponieważ Zjednoczonym Królestwem od 1688 r. rządzi masoneria i wyrwanie spod jej władzy kolejnego kraju byłoby zjawiskiem pozytywnym; - ponieważ odzyskanie przez Szkocję niepodległości mogłoby przyspieszyć proces rozpadu anglosfery i podziałać jako katalizator na ruchy niepodległościowe w Quebecu, znajdującej się pod panowaniem brytyjskim części Irlandii, może nawet w Walii; - ponieważ Zjednoczone Królestwo jest koniem trojańskim atlantyzmu w Unii Europejskiej, dotychczasowa żałosna postać Unii jest efektem wpychania przez Waszyngton brytyjskiego klina w szprychy integracji europejskiej i wobec tego osłabienie UK jako wroga Europy leży w naszym interesie; - ponieważ Zjednoczone królestwo musiałoby przekazać Szkocji część swoich złóż ropy, łowisk, platform wiertniczych etc. czyli uległoby osłabieniu; - ponieważ nastroje w Szkocji są bardziej pacyfistyczne niż w Anglii i w przypadku ogłoszenia przez Szkocję niepodległości los tamtejszych baz brytyjskich i amerykańskich a także członkostwo Szkocji w NATO byłyby niepewne; - ponieważ niepodległa Szkocja mogłaby chronić efektywniej swoje tradycje i język niż pozostając w UK; - ponieważ do najzagorzalszych zwolenników niepodległości należy w Szkocji tamtejsza społeczność katolicka na Hebrydach, będąca również najbardziej konserwatywnie usposobioną częścią mieszkańców Szkocji;
- ponieważ w Szkocji silniejsze niż w Anglii są postawy wspólnotowe i angielski liberalizm jest tam bardzo niepopularny, wobec czego model społeczno-gospodarczy Szkocji byłby bardziej sprawiedliwy i bliższy kontynentalnemu niż dzisiejszy model brytyjski; - ponieważ niepodległa Szkocja wpisywać się będzie w logikę przełamywania westfalsko-jałtańskiego porządku politycznego w Europie, skatalizować może zatem ewolucję od „Europy narodów” do „Europy etnosów” i od „Europy państw narodowych” do „Europy regionów”, czyli od nacjonalizmu do tożsamościowości; - ponieważ w dzisiejszym kontekście niepodległa Szkocja będzie stanowiła dodatkową legitymizację dla niepodległych republik ludowych w Zagłębiu Donieckim."


Pośmieliśmy się, to czas zadedykować duginowskim kretynom Ebolę-chan :)




sobota, 13 września 2014

Największe sekrety: Idy Lipcowe - Pechowy generał

Rozpoczynamy nowy cykl "Największych sekretów" poświęcony tajnym kulisom drugiej wojny światowej. Ta seria będzie koncentrowała się wokół walk o władzę w III Rzeszy, zamachów na Hitlera i prób wyjścia Niemiec z wojny. Liczę na to, że będzie równie popularna niż Wrześniowa Mgła. Zaczniemy od Września 1939 roku....

Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - A więc wojna!



Generał Werner von Fritsch, był typowym przedstawicielem niemieckiego rzemiosła wojskowego. Miał za sobą służbę w armii Kajzera, Reichswehrze i hitlerowskim Wehrmachcie. Zaszedł daleko. W 1935 r. został Naczelnym Dowódcą Wojsk Lądowych (szefem OKH). Miał też nieszczęście być najwyższym rangą poległym w boju niemieckim dowódcą w drugiej wojnie światowej.  (Był też drugim niemieckim generałem, który poległ wówczas w walce - pierwszym był gen. SS Wilhelm Fritz von Roettig, któremu w zasadzce pod Opocznem, polski oddział z Armii "Prusy" wrzucił do samochodu granat na kolana :) Zginął we wrześniu 1939 r. pod Warszawą, od polskiej kuli. Nie był już wtedy szefem OKH. Stanowisko to stracił w 1938 r., po tym jak niemieckie służby specjalne oskarżyły go o homoseksualizm. Oskarżenia pochodziły od gejowskiego alfonsa-szantażysty, który jak się okazało pomylił von Fritscha z człowiekiem o podobnym nazwisku. (Gen. von Blomberg, głównodowodzący niemieckich sił zbrojnych został wówczas pozbawiony stanowiska pod pretekstem, że wyszedł za byłą prostytutkę.)




Von Fritsch długo i stanowczo bronił się przed zarzutami i po roku starań zdołał się oczyścić. Nie mógł jednak wrócić na poprzednie stanowisko - od 1937 r. zbyt był bowiem zaniepokojony zbliżającą się wojną, którą uważał za katastrofę dla Niemiec. W kampanii 1939 r. pełnił więc tylko funkcję honorowego dowódcy 12 pułku artylerii. Według oficjalnej wersji, zginął 22 września 1939 r. na Zaciszu. Opisy jego zgonu są sprzeczne - mimo, że pochodzą od jednego świadka (żołnierza, którego szybko nagrodzono awansem na podporucznika). Miał więc biegać po kartoflisku w mundurze paradnym i ostrzeliwać się z pistoletu póki nie skosiła go seria z polskiego ckmu. Oficjalnie został trafiony w tętnicę udową. Na  kurtce mundurowej ) znalazły się jednak zakrwawione dziury na wysokości piersi. Adiutant von Fritscha protestował przeciwko oficjalnej wersji, ale jego słowa skutecznie uciszono. Gen. Halder,  szef sztabu OKH, napisał w swoim dzienniku 1 stycznia 1940 r. "Godzina 10.00 – Narada z Keitlem w OKW. Przyczyny napięcia. Niezadowolenie z powodu nekrologu Fritscha…”. Czemu nekrolog (krótka notka: urodził się, zmarł, pełnił takie to a takie stanowiska, bardzo nam przykro, że jest martwy itp.) von Fritscha budził takie kontrowersje wśród najwyższych rangą dowódców III Rzeszy? Być może dlatego, że zginął on w innym dniu, miejscu i okolicznościach, niż oficjalnie podawano.


Powyżej: Postawiony przez Niemców obelisk upamiętniający fałszywe miejsce śmierci gen. von Fritscha. W 1945 r. został on zniszczony pociskiem wystrzelonym z sowieckiego czołgu.


Tak się akurat składa, że alternatywną historię śmierci gen. von Fritscha przedstawił kpt. Stanisław Góralczyk, w 1939 r. dowódca 103 Batalionu Strzelców. Do zasadzki, w której zginął były szef OKH miało dojść 15 września w Starej Miłosnej. Jak czytamy w artykule Szymona Kazimierskiego, badacza tej sprawy:



"Po przespanej na biwaku nocy, kapitan Góralczyk wysłał kilkuosobowy patrol, by rozejrzał się po Cechówce, a także, by postarał się o jakiś chleb dla batalionu (...) Po rytualnych, że tak powiem, a obowiązkowych w takich razach powitaniach, uprzejmościach, częstowaniu papierosami, panowie wskazali żołnierzom piekarnię pana Floreckiego na ulicy Hallera, która jak się szczęśliwie okazało właśnie zakończyła wypiek chleba. Powiadomiony o tym kapitan Góralczyk rozkazał zarekwirować cały wypiek na potrzeby wojska, a sam, w asyście kilku żołnierzy udał się do piekarni, by zapłacić za chleb. Tuż koło piekarni dopadł do niego jakiś zdenerwowany cywil krzycząc, że na sąsiednią ulicę zajechała właśnie niemiecka kolumna czołgów! Kapitan kryjąc się w zaroślach zobaczył, że nie były to czołgi, ale sześć wielkich samochodów pancernych, poprzedzanych przez trzy motocykle i samochód osobowy, przed którym stało trzech niemieckich oficerów, z których jeden, bez cienia wątpliwości, był generałem. Oficerowie stali w ciasnej grupie studiując mapę, a ich zachowanie wskazywało jednoznacznie, że kolumna po prostu zgubiła drogę i teraz oficerowie starają się jakoś wyjść z kłopotliwej sytuacji. Co ważniejsze może, niemieckie wojsko zeskakiwało z pojazdów, żołnierze rozkładali się po przydrożnych rowach, wyciągali jakieś swoje wałówki, zapalali papierosy. Nikomu z Niemców nie przyszło do głowy wystawienie choćby jakiegoś symbolicznego ubezpieczenia. Sekunda na podjęcie decyzji i kapitan rozkazał jednemu strzelcowi zostawić broń i piorunem pędzić do batalionu, piorunem sprowadzić, ile się da, broni maszynowej. Strzelec rzucił się do biegu. Kapitan trochę jeszcze odczekał, dla pobieżnego chociażby wyznaczenia celów i - ognia! Pierwszy padł generał v. Fritsch. Pozostali niemieccy oficerowie dlatego tylko ocaleli, bo nikt nie próbował nawet do nich strzelać. Prawie wszyscy Polacy strzelili natomiast do generała. Zaskoczeni Niemcy nie mieli nawet cienia szans. Sami rozbroili się opuszczając pojazdy i teraz odpowiedzieć mogli na ogień Polaków, jak to "spieszeni" pancerniacy - jedynie ze swych pistoletów. Za chwilę dobiegli jeszcze polscy żołnierze z bronią maszynową i zaczęła się masakra. Działo się to 15 września 1939 roku o godzinie 7 rano."



 Szymon Kazimierski poświęcił wiele energii badaniu tego epizodu. Zebrał wiele relacji świadków mówiących o tej zasadzce, śmierci generała, uroczystościach żałobnych w Dolnej Kościelnej (drewniany kościółek został ucharakteryzowany przez Niemców na "kościoł skrudzki", a zdjęcia z ceremonii żałobnej były dosyć partacko zafałszowane), i lądowaniu wielkiego samolotu transportowego, który zabrał trumnę. Ze szczegółowymi ustaleniami Szymona Kazimierskiego można się zapoznać na jego blogu. Polecam szczególnie ten, ten oraz ten wpis.

Czemu Niemcy mieliby tuszować okoliczności śmierci byłego szefa OKH? Przede wszystkim dlatego, że 15 września był tam gdzie go nie powinno być. Wyznaczoną mu rolą było szwendanie się w mundurze paradnym na zapleczu 12 pułku artylerii i "wzmacnianie morale" żołnierzy. 12 pułk artylerii nie walczył jednak pod Starą Miłosną, tylko na odcinku północno-wschodnim oblężenia Warszawy. Nagle jednak von Fritsch przemyka się gdzieś w dużej kolumnie sztabowej, w mundurze polowym, otoczony wianuszkiem oficerów. Czyżby pełnił jakąś funkcję w realnym dowodzeniu?  Według Kazimierskiego, kolumna von Fritscha jechała na północ, ale zabłądziła, gdyż korzystała z obarczonej błędami polskiej mapy. Celem wyprawy miało być Szczytno. Tam von Fritsch miał dostać jakąś nominację.

Wiele do myślenia daje również to, że Niemcy planowali na 16 września wielki szturm na warszawską Pragę. Miał on doprowadzić do załamania polskiej obrony i przynieść wielkie straty ludności cywilnej. Taka powtórka z Suworowa. Nagle jednak, z nieznanych przyczyn szturm został odwołany. Czyżby zabrakło dowódcy, który miał nim pokierować? A jakiż dowódca by się nadawał lepiej na zdobywcę Warszawy niż gen. von Fritsch. Powróciłby on w ten sposób "w chwale" na niemiecki militarny Olimp. Takie przywrócenie go do dowodzenia, wbrew woli Hitlera oznaczałoby jednak de facto pierwszy krok ku wojskowemu zamachowi stanu. Oddajmy głos Kazimierskiemu:



"Dowództwo niemieckie stworzyło wokół Pragi sytuację wręcz idealną do ataku na tę dzielnicę Warszawy, gromadząc pod Pragą właściwie całą 3. Armię Wehrmachtu. Na północ od Pragi Korpus generała Straussa. Od wschodu Korpus generała Petzela, którego dywizje: 61 DP na północ od szosy brzeskiej, a 11 DP na południe od tej szosy od rana 14 września rozpoczęły marsz na Pragę. Właściwie tuż za nimi Korpus „Wodrig”, który już zamknął kocioł, zrobił swoje, a którego, pozostająca w odwodzie 1. Pruska BK, na razie „czesząca” podwarszawskie lasy, w każdej chwili mogła być użyta na froncie praskim bez jakiegokolwiek uszczerbku dla Korpusu. Na wojnie taka koncentracja wielkich oddziałów nie powstaje przypadkowo. Tak gromadzi się dywizje i korpusy w przewidywaniu ataku na silnego przeciwnika. Przeciwnik mógł być tylko jeden – warszawska Praga.Zdmuchnięcie” jednym uderzeniem obrony Pragi niewątpliwie załamałoby również obronę lewobrzeżnej Warszawy. Taki pomysł musiałby się bardzo spodobać Adolfowi Hitlerowi, który wciąż wściekał się, że traci w Polsce czas, wściekał się na Józefa Stalina, że ciągle jeszcze nie zaczyna umówionego przecież od dawna ataku na Polskę.
To, co napisałem nie jest jakimś moim prywatnym pomysłem, to nie moja imaginacja. Taki potężny, „z ziemi i powietrza” atak na Pragę był przygotowywany przez Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH) i Luftwaffe. Miał nastąpić 16 września… i nigdy nie nastąpił.
Jeszcze 15 września rano szef Sztabu OKH uzgadnia z Luftwaffe – sławetne rozdzielenie Sztabów powodowało konieczność uzgadniania wszelkich wspólnych akcji – początkowo zrzut ulotek dla ludności cywilnej, wzywających do opuszczenia miasta na wyznaczonych przez Niemców kierunkach, później zaś, po wyznaczonym dla ewakuacji miasta terminie, dokonanie nalotu-giganta. Po zakończeniu bombardowania miał nastąpić szturm Pragi z udziałem dwóch korpusów… Tego samego dnia, ale przed wieczorem, OKH odstąpiło od pomysłu szturmu Pragi.
Czemu? Co takiego stało się w międzyczasie?
Akcja wojskowa jaką jest atak na duże miasto, w dodatku silnie bronione przez zdeterminowane na wszystko wojsko i ludność cywilną, jest operacją nie lada, szczególnie, jeśli przyjdzie dowodzić jednocześnie czterema, lub pięcioma dywizjami należącymi w dodatku do dwóch różnych korpusów. Dowódca takiej operacji musi być majstrem nie byle jakim. Dowódca 3. Armii przebywał wtedy w Olsztynie. Zdecydowanie za daleko. Co robić? Jak wykorzystać taką wspaniałą okazję? Pod ręką był majster, obermajster można powiedzieć i to w dodatku „bezrobotny”. – Generał v. Fritsch! Chyba jeszcze 14 września w nocy do sztabu Korpusu „Wodrig” musiał przyjść rozkaz natychmiastowego przewiezienia generała v. Fritsch do AOK 3 (Naczelne Dowództwo 3. Armii wówczas znajdujące się w Szczytnie). Skąd mógł przyjść taki rozkaz? – Chyba ze sztabu Grupy Armii, a więc od generała Fedora v. Bocka. Dlaczego tak sądzę? Dlatego, że później, gdy już doszło do tragedii, podporucznik Rosenhagen towarzyszący generałowi v. Fritsch, telefonuje z informacją o śmierci generała… do sztabu Grupy Armii! Widział ktoś, by podporucznicy dzwonili sobie do Dowództwa Grupy Armii z pominięciem całych pięter drabiny służbowej? Normalnie podporucznicy tak nie dzwonią!
Bo też sytuacja w jakiej znalazł się po śmierci generała v. Fritsch nie tylko podporucznik Rosenhagen, ale i całe Dowództwo Wojsk Lądowych daleka była od normalności.
Niewątpliwie generał v. Fritsch jechać miał do Szczytna, by zapoznać się z sytuacją wokół Pragi, aby, gdy w następstwie nacisków na Adolfa Hitlera przywrócony zostanie do służby, mógł natychmiast podjąć obowiązki dowódcy operacji praskiej, która już właśnie była przez OKH montowana. Należało jeszcze tylko dojechać do Szczytna.

(...)



 MUST SEE: Zdjęcia zniszczonego niemieckiego i sowieckiego sprzętu w 1939 r. 

Żołnierze kapitana Góralczyka strzelając w Cechówce do generała v. Fritscha ani myśleli jakie następstwa przyniosą ich strzały. A następstwa tych strzałów były i to następstwa bardzo poważne. Nie będę dalekim od prawdy, gdy powiem, że być może właśnie wtedy strzelcy kapitana Góralczyka zmienili bieg historii Polski, Europy, a może nawet i całego świata.
Na pewno uratowali Pragę od masakry w stylu przypominającym wyczyn niesławnej pamięci marszałka Aleksandra Suworowa. Ale jednocześnie pozbawili opozycję niemieckich generałów ich lidera, którego nikt, przez całą historię III Rzeszy, nie potrafił zastąpić. Fundament, na którym miał powstać prawdziwie groźny dla Adolfa Hitlera ruch antynazistowski runął zanim go do końca wzniesiono. Spisek generałów istniał przecież przez prawie całą wojnę, ale gdyby nie zamach w Wilczym Szańcu chyba nikt by o nim nawet nie usłyszał. Można traktować ten spisek jako niewydarzoną działalność grupy sfrustrowanych nieudaczników i tak właśnie przedstawiały go władze III Rzeszy. Powinno się jednak pamiętać, że to właśnie brak poważnego, charyzmatycznego lidera odstręczał od spiskowców najbardziej liczących się dowódców Wehrmachtu.




Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na naprawdę frapujące pytanie. Dlaczego ze zwykłego na wojnie wydarzenia, kiedy to jak każdemu wiadomo, karabinowe kule, byle celnie wymierzone, równie skutecznie zabijają generałów, jak zwyczajnych szeregowców, uczyniono tajemnicę II Wojny Światowej? Zgoda, że Niemcy, a ściślej otoczenie Adolfa Hitlera miało w tym określony interes. Zgoda, że historycy polscy i nie polscy powtarzali mniej, lub bardziej udolnie oficjalną wersję niemiecką dotyczącą czasu, miejsca i okoliczności śmierci generała, ani nawet nie przypuszczając, że dali się nabrać niemieckiej propagandzie. Ale dlaczego kapitan Góralczyk nic nie powiedział o wydarzeniach, w których osobiście brał udział?
Otóż nieprawda, bo kapitan Góralczyk nie tylko opowiadał każdemu, kto chciał słuchać o ataku na kolumnę generała i śmierci generała v. Fritscha, ale nawet opublikował w poczytnym czasopiśmie swą relację o tych wydarzeniach. Publikacja zawierała oprócz opisu potyczki i okoliczności w jakich do niej doszło, fragment zeznań feldmarszałka v. Brauchitscha jakie złożył on przed polskim prokuratorem, profesorem Sawickim, w trakcie trwania procesu norymberskiego. Prokurator Sawicki, jak to prokurator. Jemu nie chodziło o fakty historyczne, ale o wyjaśnienie pogłosek jakoby generała v. Fritsch zabiła na rozkaz Adolfa Hitlera wyznaczona przez niego grupa SS-manów. Z wypowiedzi feldmarszałka (szczególnie jeśli zapoznać się z jej całością), dowiedzieć się można niezwykle interesujących rzeczy. Wypytywany przez profesora feldmarszałek zaprzecza pogłoskom o zamordowaniu generała. Sam przeprowadził wówczas drobiazgowe śledztwo w tej sprawie. Podaje miejsce, czas i okoliczności śmierci generała v. Fritscha nijak mające się do wersji oficjalnej, pasujące natomiast jak ulał do wersji kapitana Góralczyka.
Wkrótce po ukazaniu się tej publikacji odezwał się znany polski historyk, który w niewybredny sposób „zgasił” kapitana.
W artykule zatytułowanym „Komentarz historyka” historyk na samym początku swej wypowiedzi wylegitymował się pisząc, że jest historykiem, że osobiście brał udział w kampanii wrześniowej, tym samym dając wszystkim do zrozumienia, że wie o czym pisze. A dalej, że niestety. Bardzo mu przykro. Kapitanowi Góralczykowi musiało, się wszystko pomylić. Jest już bowiem wydana praca polskiego historyka, a w niej zupełnie inna wersja śmierci generała (oficjalna niemiecka), co zaś do feldmarszałka v. Brauchitscha i jego wypowiedzi, to przecież nic dziwnego. Feldmarszałkowi wszystko pokręciło się w głowie… ze strachu."

Ending: Don't look behind

Czyżby tym wspomnianym historykiem, biorącym osobiście udział w kampanii 1939 roku był Apoloniusz Zawilski jeden ze strażników pilnujących, by prawda o Wrześniowej Mgle nie wyszła na jaw? W imię jakich Największych Sekretów tuszowana jest prawda o śmierci pechowego niemieckiego generała?

Zachęcam też do czytania i recenzowania mojej książki - Vril. Pułkownik Dowbor. Pamiętajcie: "Jakie piękne samobójstwo" to dobra książka. By się nią wysmarkać :)