Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Putin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Putin. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 sierpnia 2025

Komediowy szczyt na Alasce

 



Generalnie odniosłem wrażenie, że Putina nie było na Alasce podczas szczytu z Trumpem. Był sobowtór - aktor, który nie potrafił się powstrzymać przed pajacowaniem i robieniem głupich min. Człowiek nadmiernie podekscytowany tym, że może przejechać się w limuzynie prezydenckiej. Trump pewnie też się zorientował, że to nie jest prawdziwy Putin - i odesłał gościa, rezygnując z obiadu na jego cześć. (Przygotował się jednak na prawdziwego Putina, któremu zorganizował przelot bombowców B2 nad głową. Putin musiał też przejść się na lotnisku obok szeregu amerykańskich myśliwców.)

Generał SWR pisał, że "Putin" przedstawił wówczas jednak Trumpowi bardzo obiecujący plan pokojowy, mający szanse na akceptację przez Ukrainę i Europejczyków. Do mediów wyciekały sprzeczne dezinformacje mówiące głównie, że Rassija przedstawiła sztywne żądanie: dajcie nam cały Donbas, a w zamian zamrozimy linię frontu w innych miejscach. Zapewne, gdyby na tym się skończyło, Trump nie wzywałby do Waszyngtonu plejady europejskich przywódców. 



Poniedziałkowy szczyt w Białym Domu również miał komediową otoczkę. Trump pokazywał unijnym przywódcom swoją kolekcję czapek i chwalił opaleniznę Merza. Wszyscy siedzieli przed nim na krzesłach jak uczniaki. O czym jednak dyskutowano za zamkniętymi drzwiami? Tego nie wiadomo, ale europejscy przywódcy wrócili do snucia planów wysłania nad Dniepr sił stabilizacyjnych. Szukano też miejsca na szczyt pomiędzy Putinem a Zełenskim, typując m.in. Budapeszt.

I nagle Ławrow wrzucił granat do szamba. Stwierdził, że Rassija nie zgodzi się na obce wojska na Ukrainie, której niepodległość będzie gwarantowała sama, za pomocą ustawy (!). Zaczął też stawiać absurdalne warunki dotyczące szczytu Putin-Zełenski, oddalając tą inicjatywę na "świętego nigdy". Stara szkoła kremlowskiej dyplomacji: nasraj na środek dywanu, a jak ci zwrócą uwagę, to krzycz: "A udowodnij, że to ja nasrałem!".

Niejako na potwierdzenie tej strategii srania na dywan, Rassija zbombardowała amerykańską fabrykę w zachodniej części Ukrainy oraz wysłała na kierunek brzesko-warszawski Shaheda z głowicą bojową (nie żadnego wabika!). Ciekawe, czy gdyby przypadkiem nie zawadził on o linię energetyczną, to uderzyłby w Zakłady Azotowe Puławy czy w lotnisko w Dęblinie?

Trump poczuł się więc sfurustrowany. Wkleił obrazek, w którym porównywał swoje spotkanie z "Putinem" na Alasce ze spotkaniem Nixona z Chruszczowem w Moskwie w 1959 r. i narzekał, że Biden nie pozwalał Ukrainie na uderzanie bezpośrednio w Rosję. (Jednocześnie oburzył się jednak na to, że Ukry odcięły dostawy ropy na Węgry atakując rurociąg "Drużba". Naskarżył mu na to jego kumpel Orban.) Zapowiedział, że daje Rosji kolejne dwa tygodnie...

Na Kremlu pewnie się cieszą, że zdołali znów skutecznie zagrać na czas zwodząc Trumpa widmem pokoju. Przez te dwa tygodnie pewnie nie zdobędą wiele terenu na Ukrainie, ale opóźnią sankcje. Później będą próbowali znów tego samego. I niech tak sobie jeszcze po pogrywają. Niech w końcu przestaną ich w USA uważać za poważnego partnera do rozmów. Nam się z zakończeniem wojny nie spieszy - im dłużej ona trwa, tym więcej strat Rassija będzie miała do odbudowania.

A z Trumpem jest tak jak zauważył Michael Wolff: traktuje on przywódców takich jak Putin, Kim Dżong Un czy Xi Jinping, jak klientów, którym chce sprzedać nieruchomości. Mocno więc im kadzi w negocjacjach i snuje wizje świetnego interesu, a jak złapią haczyk, to po miesiącu podwyższa im czynsz i odcina ogrzewanie. No, ale nie zawsze udaje się zawrzeć umowę...

Tymczasem Generał SWR twierdzi, że Trump realizuje "sprytną strategię" i może się wkrótce okazać, że na Białorusi nie będzie już więźniów politycznych (a przynajmniej tych, o których wiemy), Air Force One wyląduje w Mińsku, a Łukaszenka będzie się przedstawiał jako najlepszy przyjaciel amerykańskiego prezydenta.



Ale też szczyt amerykańsko-rosyjski może mieć nieoczekiwane konsekwencje dla wenezuelskiego reżimu. Trump wyznaczył 50 mln USD nagrody za głowę Maduro, który mobilizuję ćwierć miliona ludzi do milicji. Amerykanie wysłali flotę ku Wenezueli. Reżim w Caracas nagle zaś ogłasza, że wykrył wśród dowódców armii handlarzy narkotykami - a tyle lat zaprzeczał istnieniu wojskowego Kartelu Słońc. Jednocześnie administracja Trumpa wydała siłom zbrojnym rozkaz do przygotowania uderzeń przeciwko kartelom narkotykowym.

***

Tymczasem na jednej z propalestyńskich demonstracji w USA pojawił się taki transparent:


Byłoby zabawnie, gdyby dziadek lub pradziadek Trumpa był nieślubnym Hohenzollernem. Zwłaszcza, że późni przedstawiciele tej dynastii byli całkiem spoko i uczyli się polskiego.

W "Wyborczej" ktoś palnął ostatnio, że nie doceniamy wkładu Niemców w naszą historię. W pewnym stopniu rzeczywiście nie doceniamy tego - ale w innym kontekście niż uważają filogermańskie libki. W naszej historii wielokrotnie bowiem dochodziło do tego, że na naszej ziemi osiedlali się Niemcy szukający u nas lepszego miejsca do życia. Zazwyczaj w jednym pokoleniu polonizowali się. Unrug, Anders, Traugutt, Plater - to przykłady takich rodów. Polska była dla nich lepszą ojczyzną od Królestwa Prus i innych państw niemieckich. I za jakiś czas możemy mieć też emigrację ze zwijających się gospodarczo i cywilizacyjnie Niemiec do Polski. Dla wielu Niemców dosyć atrakcyjnym układem będzie dostawać emeryturę z Reichu a mieszkać po polskiej stronie Odry. No chyba, że niemiecka agentura sprawi, że w Polsce będzie taki sam syf jak w Niemczech. Paradoksalnie, w interesie zwykłych Niemców - dymanych przez władze z Berlina - jest więc to, by Polska była "zbazowanym", altrightowym krajem. W interesie pojednania polsko-niemieckiego należy więc niszczyć filogermańskich libków, chcących zrobić z Polski podobny shithole, jakim stają się współczesne Niemcy.

***

Przypominam również, że Jeffrey Epstein nie zabił się sam - bo pewnie wciąż żyje. I być może on nawet nie miał prawa umrzeć.


Ciekawe, że Woody Allen porównał Epsteina do "Drakuli obsługiwanego przez żeńskie wampiry'. :)


***

Na blogu z recenzjami książka Krzysztofa Drozdowskiego o medycznych zbrodniach nazistów.  Aktualnie czytam książkę Andrzeja Dudy - i jest dosyć fajna, szybko się ją czyta. 

Chodzi mi po głowie temat historiozoficzny - trochę w klimacie Demiurga, trochę przerwanej - i nie zrozumianej - serii o "zboczonych bogach". 


sobota, 24 lutego 2024

Dwa lata j**ania Rassiji

 


Najbardziej niedocenioną wiadomością mijającego tygodnia jest śmierć Iwana Sieczina, 35-letniego syna Igora Sieczina. Igor Sieczin to szef koncernu Rosnieft, a wcześniej  potężny wicepremier w rosyjskim rządzie, odpowiedzialny za sprawy energetyczne. Sieczin to jeden z filarów frakcji siłowików, oficer sowieckich służb specjalnych (tłumacz w Mozambiku), a przy tym kumpel Putina jeszcze z merostwa w Sankt Petersburgu. I nagle syn kogoś tak wpływowego umiera z powodu "oderwania zakrzepu krwi" (czyli tego samego, na co oficjalnie miał umrzeć Nawalny). Sieczin zakazuje po tym Komitetowi Śledczemu prowadzenia dochodzenia w sprawie jego syna. Przekaz jest wyraźny: jeśli zabili syna Sieczina, to nikt nie jest bezpieczny. Wszyscy mają podporządkować się Patruszewowi.

Dziwny zgon przydarzył się również jednemu z Z-przegrywów, blogerowi militarnemu Andriejowi "Murzowi" Morozowowi, współpracownikowi Girkina. "Popełnił on samobójstwo" tuż po tym jak zamieścił wpis, w którym ujawnił straty rosyjskie w bitwie o Awdijewkę, czyli miasto mające przed wojną podobną liczbę mieszkańców co Mława. Podczas wielomiesięcznych starć, świniorosy straciły tam 16 tys. zabitych. 

Jeśli chodzi o straty, to wczoraj Ukrom udało się zestrzelić kolejnego A-50 Beriewa, czyli rosyjską wersję AWACSa. W styczniu zestrzelony został inny Beriew, a wcześniej jedna maszyna tego typu została uszkodzona za pomocą eksplodującego drona na lotnisku pod Mińskiem. Przed wojną Rusnia miała ich 10. Ogólnie przez dwa lata wojny wizualnie potwierdzono utratę m.in. 105 rosyjskich samolotów, 135 śmigłowców, 2754 czołgów, 679 dział samobieżnych, 350 wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet i 20 okrętów. (Dla porównania: potwierdzone ukraińskie straty w sprzęcie, ukraińskie twierdzenia dotyczące rosyjskich strat, rosyjskie twierdzenia dotyczące ukraińskich strat - w końcówce komunikatu). Jeśli chodzi o straty w ludziach, to BBC i Mediazona zidentyfikowali z imienia i nazwiska 45 123 zabitych, do których należy dodać 23 200 zabitych z sił donieckich i ługańskich bantustanów. (Straty ukraińskie zidentyfikowane z imienia i nazwiska to 42 152 poległych, a USA szacowały je w sierpniu na 70 tys.) CIA szacowało straty rosyjskie w styczniu na 315 tys. zabitych i rannych, a w sierpniu Amerykanie określali je na 120 tys. zabitych i 180 tys. rannych. Ukraińcy podają, że wynoszą one 409 tys. zabitych. Według Generała SWR, na 17 lutego 2024 r. rosyjskie straty bezpowrotne (a więc zabici, ciężko ranni, jeńcy i dezerterzy) sięgały 401538, do czego należy dodać liczone do 1 sierpnia oddzielnie straty prywatnych firm wojskowych wynoszące 76192 zabitych.

I po co to wszystko?

Po dwóch latach od rozpoczęcia inwazji Rusnia nadal nie potrafi przedstawić wiarygodnego pretekstu. Obiecywała pokazać światu "tajne amerykańskie laboratoria biologiczne", od których rzekomo roiło się na Ukrainie - i jakoś niczego nie pokazała. Po prostu poczekała, aż pożyteczni idioci zapomną o tej kretyńskiej narracji. Opowiastki o tym, że Ukraina stanowiła zagrożenie militarne dla Rassiji i miała zostać szybko przyjęta do NATO również nie trzymają się kupy. Wyśmiewał je przed rozpoczęciem inwazji choćby rosyjski generał Iwaszow wraz z grupą innych sowieckich wojskowych. NATO nie miało żadnego planu przyjęcia Ukrainy w swoje szeregi - i nadal go nie ma, co wyraźnie pokazał zeszłoroczny szczyt w Wilnie. To jak administracja Bidena powoli dozuje Ukraińcom nowoczesną broń ofensywną, sprawia, że tylko totalne debile z ujemnym IQ mogły uwierzyć w bajeczki o "amerykańskich broniach hipersonicznych", które "kijowski reżim chciał umieścić pod Charkowem". Zresztą nawet gdyby Ukraina stała się członkiem NATO, to nie stanowiłoby żadnego zagrożenia dla Rosji. Wszak Rosja miała od lat granicę z NATO niedaleko Sankt Petersburga. I co? Boi się, że "estońscy naziści" ją zaatakują? Idiotyczna jest również narracja o tym, że Rosja musiała zaatakować, bo "ukraińscy faszyści przez 8 lat dombili Bombas". Akurat przez poprzednie 7 lat, po rozejmie mińskim, niewiele się na froncie donbaskim działo. Straty ludności cywilnej Donieckiej Republiki Ch...wej były niewielkie i ponoszone głównie na minach i starych niewybuchach. Jedynym powodem do "interwencji humanitarnej" w Donbasie byłoby wyzwolenie go spod władzy lokalnych bandytów, ale akurat ci bandyci byli wspierani przez Rassiję. Na absurd zakrawało też robienie z ekipy Zełenskiego - chcącej początkowo dogadać się z Rosją ! - "nazistowskiej, rusofobicznej junty". Zresztą rosyjska narracja o "uzbrojonej po zęby, neonazistowsko-rusofobicznej Ukrainie" kłóci się z inną rosyjską narracją mówiącej, że Ukraina to słaby, sztuczny kraik stworzony przez Polaków i tajne służby CK-Austrii, a zamieszkiwany przez Ruskich, tyle że mówiących w jakimś dziwnym dialekcie. To, że Rosja dostaje od dwóch lat bęcki od jednego z najbiedniejszych krajów Europy i nie może sobie poradzić z jego podbojem jest oczywiście tłumaczone tym, że Kijów ma wsparcie "zachodniego imperializmu", który "uzbroił go po zęby". Tyle, że ten "zachodni imperializm" na początku wojny szykował się na upadek Kijowa i przejście resztek armii ukraińskiej do partyzantki, a później bał się dostarczać Ukrainie czołgi, później bał się dać jej pociski dalekiego zasięgu i samoloty. A obecnie ma problem z dostarczeniem jej wystarczających ilości amunicji. Owszem Rassija dostała na Ukrainie łomot również od Zachodu - ale od Zachodu przeraźliwie słabego, rozbrojonego i kunktatorskiego, obawiającego się, by nie zrobić zbyt dużej krzywdy Rusni. Putin poniósł poważne straty w walce z najgorszym możliwym amerykańskim przywódcą - ze starym pierdzielem mającym problem z wygłoszeniem dwuminutowego przemówienia. A co by było, gdyby natrafił na przywódcę pokroju Reagana? 

Analizując wojnę na Ukrainie zbyt często zapominamy, że nie zaczęła się ona 24 lutego 2024 r. Trwała już ona - z mniejszym lub większym natężeniem - od dziesięciu lat. Starcia w Donbasie zaczęły się 12 kwietnia 2014 r. od ataku Girkina na Słowiańsk. Operacja aneksji Krymu formalnie zaczęła się 27 lutego 2014 r. Na medalu wybitym przez rosyjski MON dla uczczenia tego najazdu są jednak daty 20.02.2014 - 18.03.2014. 20 lutego prezydentem Ukrainy wciąż był prorosyjski Janukowycz. Na Majdanie od dwóch dni snajperzy strzelali do demonstrantów a także do funkcjonariuszy milicji. Pojawiały się doniesienia, że to byli snajperzy z FSB - a nawet jeśli nie oni, to szkolona przez nich agentura w postaci funkcjonariuszy Berkutu -  co oznaczałoby, że rosyjskie tajne służby pomogły obalić prorosyjskiego Janukowycza, by Rosja miała pretekst do inwazji. Kreml szykował się jednak do ataku na Ukrainę już w pierwszej dekadzie XXI w. Jedną z pierwszych prowokacji wojennych - spór o wyspę Tuzla w Cieśninie Kerczeńskiej -  przeprowadził w 2003 r., czyli jeszcze wówczas, gdy prezydentem Ukrainy był Kuczma. Podobny wzór postępowania widać w przypadku Gruzji. Agresywne działania Rosja zaczęła przeciwko niej już pod koniec lat 90-tych, gdy prezydentem był Szewardnadze. W obu przypadkach nie chodziło o żadne zagrożenie militarne, gospodarcze czy ideologiczne dla Rosji - tylko o chęć zagrabienia terytorium sąsiada.

Putin nigdy nie ukrywał prawdziwego powodu napaści na Ukrainę. Odsłaniał go, gdy mówił, że Ukraina jest państwem sztucznie oddzielonym od Rosji. Chodziło mu więc o podbój ukraińskiego terytorium, zasobów i ludności. Tylko i tyle i aż tyle. Mówimy o państwie, które już i tak ma najbardziej rozległe terytorium na świecie i które nie potrafi zagospodarować kontrolowanych przez siebie terenów. 

Dlaczego jednak postanowił zaatakować Ukrainę w lutym 2024 r., pomimo ostrzeżeń Zachodu, by tego nie robił? Bo wiedział, że ma przed sobą niewiele lat życia. Chciał reaktywować Związek Sowiecki w nowej formie, zanim umrze. I zostać zapamiętany jako wskrzesiciel wielkiego imperium. Jako ten, który połączył "rozdzielony naród rosyjski" przyłączając Ukrainę, Białoruś i Naddniestrze, a w następnym kroku być może północny Kazachstan, Gruzję i państwa bałtyckie. Udało mu się jak na razie zająć sporą część Zaporoża, Donbasu i Ługańszczyny. Ciekawe czy zorientował się, że nie zabierze ich do grobu?


sobota, 17 lutego 2024

To kiedy Girkin?


Śmierć Aleksieja Nawalnego, liberalnego nacjonalisty będącego liderem rosyjskiej opozycji, oznacza, że ludzie rządzący Rusnią przesunęli na boczny tor opcję resetu z Zachodem. 

Nie oszukujmy się - Nawalny był człowiekiem, który miał rozpisaną rolę w grze rosyjskich władz (a przynajmniej jednej frakcji w tych władzach). To, że tak skutecznie demaskował korupcję na Kremlu wynikało z tego, że ktoś go karmił przeciekami - w tym dotyczącymi takich wrażliwych spraw jak bezpieczeństwo nadmorskiego Pałacu Putina. Owszem Nawalny był też prześladowany, a nawet podtruwany przez bezpiekę.  To, że zdecydował się wrócić do Rosji i pójść do łagru oznaczało jednak, że jakaś frakcja w służbach obiecała mu gwarancję bezpieczeństwa. Miał przesiedzieć kilka lat i zostać wypuszczony - być może jako nowy przywódca Rassiji. Choć siedział w łagrze o zaostrzonym rygorze, to jakimś dziwnym trafem jeszcze kilka dni temu tweetował z celi. Jak to możliwe? Ostatnie znane nagranie z nim pokazuje, że żartował sobie z wydanego na niego wyroku grzywny.  Ostatnio narzekał jedynie na to, że jest torturowany puszczaną mu na okrągłą piosenką Shamana "Ja Ruski".  Pewnie był przekonany, że gra będzie kontynuowana.

A jednak... Ktoś zdecydował, że należy ją przerwać. Z jakiego powodu? Z czystych emocji jak sugeruje prezydent Saakaszwili?  Czy też ktoś się rzeczywiście bał, że Nawalny rzeczywiście zostanie nowym carem?

Jak słusznie zauważył Grzegorz Kuczyński: " Śmierć Nawalnego oznacza, że jeśli ktoś myślał o rozmowach pokojowych z Putinem w sprawie wojny na Ukrainę, to ta kwestia została wyrzucona do kosza na dłuższy czas. Nawalny był hołubiony przez zachodnie elity, a przede wszystkim Niemców oraz Brukselę. Gdyby doszedł do władzy, mielibyśmy kolejny "reset", który dla Polski nie skończyłby się dobrze."

Zapewne ekipa rządząca Rosją uważa, że żaden Reset nie jest jej potrzebny. Co prawda cywilna gospodarka pada, ale ta zmilitaryzowana sobie dobrze radzi. Standard życia wielkomiejskiej klasy średniej został zachowany. Bogate pasożyty zrekompensowały sobie straty związane z sankcjami. Pomoc z Chin, Korei Płn oraz Iranu ratuje kraj. Na froncie, ogromnym kosztem udało się po wielu miesiącach szturmów zdobyć Awdijewkę, więc można kontynuować dotychczasowy kurs. Wygląda na to, że Patruszew chce docisnąć śrubę i zrobić z Rosji odcięte od świata państwo przypominające pod pewnymi względami dawny ZSRR czy Koreę Płn. Pewnym zlekceważonym ostrzeżeniem była sprawa nagiej imprezki grupki cwelebrytów - pokazano im w ten sposób, że będą coraz mocniej kontrolowani przez państwo.

Myślący kategoriami lat 90-tych dziadersi będący zachodnimi przywódcami nie są przygotowani na ten totalitarny zwrot w Rosji. Zabójstwo Nawalnego wywołało więc u nich autentyczny szok. Świadczy o tym choćby 10-sekundowe "zamrożenie umysłu" u Bidena podczas konferencji prasowej poświęconej Nawalnemu. To, że "Putin" ostatnio stwierdził, że woli przewidywalnego Bidena od Trumpa, nie musi więc być grą psychologiczną.  (No i co dupokraci? Teraz wy jesteście onucowcami!) 

"Putin" ma rację, gdyż Biden jest o tyle przewidywalny, bo obawia się nuklearnej eskalacji i przeszkadza Ukrainie w zadaniu zbyt dużego ciosu Rosji. Pod tym względem Trump byłby dla Kremla bardziej niewygodny. Co prawda najpierw starałby się narzucić rozejm Ukrainie, ale gdy tylko Rusnia, by go złamała, wściekłby się, że został oszukany i rzucił Ukrainie więcej sprzętu mogącego realnie zaszkodzić Rusnii. Sam zresztą to przyznał.  Podobnie należy postrzegać deklarację Trumpa, że będzie namawiał Rosję na szkodzenie tym państwom NATO, które lekceważą własną obronę. (Czyli w ramach NATO+ Polska i Litwa dostaną amerykańską pomoc, a Niemcy i Portugalia już nie.) To - jak się okazało dosyć skuteczna - próba zdyscyplinowania Niemiec i Francji. Trump rozumie, że jak głaskasz niemieckiego chama, to on cię kopie, a gdy go kopiesz, on cię głaska...

Zagadką jest dla mnie natomiast to, że Biden zaprosił do Białego Domu na 12 marca prezydenta Dudę i reichsprotektora Tusska. Którego z nich będzie dyscyplinował? Czyżby nagle w Waszyngtonie dostali olśnienia, że Mareczek Brzeziński jest niekompetentną pizdą, która nie potrafi załatwić dla USA podstawowych spraw?


sobota, 4 listopada 2023

Putin jest martwy jak Elvis?

 


Zacznijmy od tego, co wiemy na pewno. Japońscy naukowcy użyli zaawansowanej technologii rozpoznawania twarzy i głosu, by przyjrzeć się różnym wystąpieniom publicznym Putina. Wyszło im, że Putin z wizyty na moście krymskim był jedynie w 53 proc. wizualnie podobny do Putina odbierającego 9 maja paradę na Placu Czerwonym, a Putin z mostu krymskiego był zaledwie w 18 proc. podobny do Putina odwiedzającego Mariupol. Również analiza głosu wykazała, że to trzy różne osoby. Możemy więc uznać za niezaprzeczalny fakt, że Putin ma co najmniej dwóch sobowtórów, którzy zastępują go podczas wystąpień publicznych. Szczególnie wystąpień w bardziej ryzykownych miejscach.

W zeszły piątek kanał Generał SWR podał, że Putin zmarł 26 października o 20.42 w swojej rezydencji w Wałdaju. Jego zwłoki włożono do zamrażarki z jedzeniem. Dzisiaj (w sobotę 4 listopada) miała się odbyć skromna ceremonia pamięci i kolacja dla "żałobników". Putin jest zastępowany przez sobowtóra, a de facto rządzi kumpel generała Kozieja, czyli Patruszew. Powszechnie uznano to za wrzutkę mającą ośmieszać przecieki o złym stanie zdrowia Putina i o jego sobowtórach, bądź też mającą za zadanie sprawdzić jak duże jest poparcie społeczne dla rosyjskiego prezydenta.

I też bym to uznał za wrzutkę, gdyby nie pewne zmiany w rosyjskiej propagandzie, które dostrzegłem w ostatnich dniach. Przede wszystkim telewizja mało pokazuje tam Putina. Wcześniej każde wydanie "Wiesti" pełne było relacji o tym kogo to Putin spotkał, z kim rozmawiał, których ministrów opieprzał, który wychodek otwierał... Przez ostatni tydzień Putin pojawił się w wiadomościach trzy razy. Najpierw było wystąpienie w sprawie wydarzeń na lotnisku w Machaczkale. Potem spotkanie z prezydentem Gwinei Równikowej. A w piątek wystąpienie na forum w Moskwie, przed starannie dobraną publicznością, gdzie mówił m.in.: "Nasi przodkowie zwrócili się ku ordyńcom przeciwko najeźdźcom z Zachodu, bo ordyńcy szanowali naszą kulturę". Każde z tych wystąpień było w warunkach ściśle kontrolowanych, bez żadnego ryzyka. Wyglądało to wszystko na próbę przyzwyczajenia Rosjan, że Putin będzie się rzadziej wypowiadał i że nie jest już tym wszechwładnym przywódcą, co dawniej. Możliwe również, że uznano, że nie warto ryzykować posyłania głównego sobowtóra na wystąpienia z udziałem tłumów. Jeśli mu się coś stanie, trzeba będzie go zastąpić sobowtórem nieco mniej podobnym.


 

Drugi ciekawy akcent w propagandzie: W czasie gdy narastały plotki o śmierci Putina, Szojgu brylował w Pekinie na konferencji bezpieczeństwa. Miał na sobie iście marszałkowski mundur. Choć jego wystąpienie tam było dosyć konfrontacyjne (tak pokazywano je w rosyjskiej telewizji), to znalazł się w nim również ciekawy akcent: oferta negocjacji z Zachodem.

Akira Kurosawa w filmie "Sobowtór" przedstawił historię, w której poległy pan feudalny jest zastępowany przez sobowtóra, będącego wcześniej drobnym rzezimieszkiem. Być może opierał się na legendzie mówiącej, że szogun Ieyasu Tokugawa zginął w 1615 r. podczas oblężenia Osaki i był później przez blisko rok zastępowany przez sobowtóra. Tak się akurat składa, że Ieyasu ma dwa groby - jeden w małej kapliczce w Osace, a drugi w mauzoleum w Nikko. Przedstawiałem tu też kiedyś teorię mówiącą, że Hitler pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1944 r. zmarł z ran odniesionych w zamachu w Wilczym Szańcu i został 3 sierpnia 1944 r. pochowany w Mauzoleum Hindenburga w Olsztynku. Do 30 kwietnia  1945 r. (a możliwe, że później na emigracji też) zastępował go sobowtór. (Teorię tę uprawdopodobniła informacja o tym, że Hitler na jesieni 1944 r. przeszedł operację "wycięcia polipa ze strun głosowych". Ów polip miał pojawić się po zamachu z 20 lipca i sprawiać, że głos Hitlera brzmiał nieco inaczej.) Być może więc za około rok usłyszymy oficjalny komunikat o śmierci Putina. Wyprawi mu się państwowy pogrzeb pod murem Kremla. A w tym czasie będą paliły się znicze na drugim grobie Putina w ogródku rezydencji w Wałdaju...

Niezależnie od tego, czy Putin żyje, czy nie, mogliśmy zaobserwować w ostatnich miesiącach pewne pozycjonowanie się niektórych rządów na ewentualność jego śmierci i nowego ułożenia stosunków z Rosją. To by tłumaczyło choćby zwrot w polityce Bidena. To, że zaproponował on von den Leyen (karykaturalnej postaci, która niszczyła wcześniej Bundeswehrę) stanowisko sekretarza generalnego NATO - w kontrze do kandydatury byłego brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace'a - sugeruje, że jednak USA chcą ułożyć ład w Europie przy współpracy z jej największą gospodarką. Wizja narzuconego Ukrainie rozejmu zamrażającego konflikt, tłumaczy natomiast zwrot Zełenskiego ku Niemcom, a także wsparcie ambasady USA dla naszej dotychczasowej proniemieckiej opizdycji. (Dodajmy do tego przyspieszenie przez UE procesu federalizacji oraz działania papieża-peronisty mające na celu demontaż Kościoła katolickiego, m.in. przez jego regionalizację, w ramach której nasz episkopat będzie podległy tym turbogejowskim zjebom z Niemiec.)  Oczywiście ta strategia USA jest bardzo dziurawa. Zakłada, że Niemcy chcą lojalnie współpracować z USA i że problem z Rosją był wyłącznie problemem personalnym, tyczącym się Putina. 

Większej nadziei nie dają też przyszłoroczne wybory w USA. Kolesie od MAGA z Kongresu są niechętnie nastawieni do udzielania pomocy dla Ukrainy, choć chętnie trwonią pieniądze amerykańskich podatników wysyłając je do Izraela, czyli państwa zamożnego, które potrafi samo się obronić. (A przy tym ma tendencje do kumania się z Rosją i Chinami.) Przykładem na to jest nowy republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson - biblijny zjeb, który nie ma konta bankowego (co w oczach Amerykanów czyni go albo nieudacznikiem albo ostrym przekręciarzem), ale wyciągał publiczne pieniądze na biblijny park rozrywki "Arka Noego".  No cóż, America First stawia zawsze Amerykę na drugim miejscu. 

Po drugiej stronie też ciekawie. Biden w najbliższych wyborach może stracić stan Michigan. Tamtejszy, bardzo liczny, elektorat muzułmański odwraca się od obecnego prezydenta, w proteście przeciwko jego proizraelskiemu stanowisku. 



Wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego zajmuje oczywiście stanowisko neutralne - czyli takie jak Szwajcaria. To nie nasza wojna! Nie mamy żadnego interesu we wspieraniu żadnej ze stron wojny ludów semickich o kawałek pustyni. Rozumiem jednak, że ten konflikt wywołuje u wielu ludzi niepotrzebne emocje. Jeśli więc na serio przejęli się opowiastkami o straszliwych hamasowcach, którzy palą dziećmi w piecach, niech polecą do Izraela i wstąpią na ochotnika do IDF. Ci, którzy zbyt mocno identyfikują się ze stroną palestyńską, też mogą tam polecić i walczyć po drugiej stronie. Będą mogli poczuć się przez chwilę tak jak bojownik Hamasu z tego filmu, kładący ładunek wybuchowy na izraelskim czołgu - niemal jak w jakimś MoHu czy Battlefieldzie.

Oczywiście izraelskie "hipotetyczne" plany mówiące o wysiedleniu do Egiptu 2,2 mln Palestyńczyków ze Strefy Gazy można zakwalifikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości. Są one również totalną głupotą z punktu widzenia interesów strategicznych Izraela. To byłaby powtórka z wojny libańskiej. Ich realizacja doprowadziłaby do tego, że Izrael miałby Hamas - lub dużo bardziej radykalną organizację - na całej swojej południowej granicy. Palestyńczycy mogliby też tak zdestabilizować Egipt, że objęliby w nim władzę islamscy radykałowie. To oznaczałoby perspektywę wojny z krajem liczącym ponad 100 mln ludzi. 

Sam wyciek tych planów do izraelskich mediów (!) pokazuje też jaki chaos panuje wewnątrz izraelskich władz. Izrael przegrywa wojnę propagandową na całej linii, a jego władze mocno pracują na to, by Żydzi przestali się już kojarzyć światowej opinii publicznej z ofiarami Holokaustu, a zaczęli być coraz silniej postrzegani jako kolonialni ludobójcy. No cóż, obecna ekipa rządząca Izraelem wyraźnie postawiła na akcję afirmatywną, gdyż promuje ludzi upośledzonych umysłowo na wysokie stanowiska w dyplomacji. Przykładem tego jest obecny ambasador w Warszawie - gostek chyba się nazywa admirał Rachel Levine, czy jakoś tak. W każdym bądź razie kiedyś pozował w sowieckiej czapce na 9 maja w Moskwie, a obecnie non stop twittuje, że propalestyńska wypowiedź jakiegoś lewaka na rachitycznej demonstracji to przejaw "odwiecznego polskiego antysemityzmu". Gigantyczne propalestyńskie demonstracje i prawdziwe akty antysemityzmu na Zachodzie jakoś mu umykają. Skutkiem prowadzenia przez towarzysza ambasadora dyplomacji w tak głupiej formie, jest to, że prawica i lewica zjednoczyły się w je*aniu go w komentarzach na Twitterze. Kiedyś Izrael nam wysyłał Szewacha Weissa do ambasady, a obecnie tego typu ćwoków. "Kadry decydują o wszystkim" - słusznie pisał Lenin.



Światowa opinia publiczna stała się oczywiście najbardziej propalestyńska od dekad. I ja się temu nie dziwię. Oglądając w angielskojęzycznych telewizjach relacje ze Strefy Gazy, zaczynam rozumieć, czemu w latach 60-tych i 70-tych młodzież z Zachodu emocjonalnie solidaryzowała się z mieszkańcami komunistycznego Wietnamu Północnego, wypierając z umysłu wszelkie niuanse konfliktu. Transparenty typu "Geje za Palestyną" dowodzą tego, że wojna w Strefie Gazy stała się kolejną po wojnie na Ukrainie, pandemii, BLM czy globalnego ocipienienia, "modną aktualną sprawą". (Proponuje pojawić się na propalestyńskiej demonstracji z transparentem "Palestyna ma rację w kwestii gejów". Ciekawe jakie będą reakcje.) Podejrzewam jednak, że środowiska propalestyńskie wkrótce po prostu przegną i wkurwią czymś zwykłych ludzi. W Londynie szykują się one już do zakłócenia uroczystości na 11 listopada, upamiętniających poległych żołnierzy brytyjskich. 


Powyżej: Greta Thunberg ze swoją ośmiorniczką szykuje się do zemsty za zabójstwo szwedzkiego księcia Folke Berandotte 

Oczywiście jednym z powodów tego, że Żydom udało się osiągnąć tak wiele sukcesów jest to, że po stronie antysemickiej jest mnóstwo umysłowych spierdolin. Umysłowa spierdolina wyznaje antysemityzm w najbardziej karykaturalnej postaci i szuka Żydów, tam gdzie ich nie ma. Kiedyś, gdy rzeczywiście zajmowałem stanowisko proizraelskie, mogłem czytać  śmieszne historyjki o tym jakim to jestem wszechpotężnym agentem Mossadu. Gdy moje stanowisko stało się mocno krytyczne wobec Izraela (podobnie jak jest mocno krytyczne wobec Rosji, Chin, USA, Niemiec, UE, Watykanu czy sporej części Polaków), a nawet po serii "Demiurg" bezlitośnie bijącej w największe żydowskie mity narodowe i religjne, umysłowe spierdoliny nadal piszą, że "entuzjastycznie popieram Izrael". Nawet jakbym tutaj co tydzień wklej fragmenty z gazetki dra Streichera i "Mein Kampf", a nawet gdyby się okazało, że to ja byłem okrytym złą sławą Iwanem Groźnym, strażnikiem z Treblinki i własnoręcznie wepchnąłem dra Korczaka do komory gazowej, to umysłowe spierdoliny nadal by pisały, że mój blog jest prożydowski. Bo są totalnymi debilami i wtórnymi analfabetami. Przypomniała mi się historia o tym jak Henryk Pająk twierdził, że Eugeniusz Sendecki "musi być Żydem, bo żaden Polak nie potrafiłby robić tego, co Sendecki". Czyli według Henryka Pająka, żaden Polak nie potrafiłby kręcić filmów komórką i wrzucać ich do netu... Zapewne nabrał on takiego przekonania obcując z wieloma umysłowymi spierdolinami.


sobota, 28 października 2023

Spotkania z boskimi służkami

 


Dzisiejszy wpis został napisany tuż przed Haloween/Dziadami/Wszystkich Świętych/Dniem Zadusznym. Możecie go traktować jako fikcję literacką, albo jak 100 procentową prawdę. Możecie w nim dostrzegać mieszankę prawdy i zmyśleń. Być może przekazuje Wam coś bardzo ważnego. Być może sobie tylko z Was żartuje. Sam nie jestem w 100 proc. pewny autentyczności poniższej relacji.  Wiem, że jej autor rzeczywiście odwiedzał miejsca, w których byłem. Znam go i uważam go za dosyć wiarygodnego świadka. Dopuszczam jednak możliwość, że mogła go zwieźć wyobraźnia. Inna interpretacja mówi jednak, że niektóre starożytne miejsca kultowe przechowują "informacje" z przeszłości. Wszystko jest energią, także myśli i  emocje ludzi, którzy odwiedzali je przez tysiąclecia.

Wspomniałem, że mam dziwne szczęście do spotykania ezoteryków i okultystów. Zdziwilibyście się czasem kim są osoby interesujące się nadprzyrodzonym. To często prawicowcy, którzy na drodze zawodowej i prywatnej twardo stąpają po ziemi. Taką osobą jest również człowiek, który podzielił się ze mną swoimi doświadczeniami z "nadprzyrodzonym". To wierny czytelnik mojego bloga (który jednak chyba nigdy nie zostawił na nim komentarza). Tak wierny, że czasem podróżuje on w odwiedzane przeze mnie miejsca. Podczas jednej ze swoich wyprawy, jeszcze przed pandemią, pojechał on do Mongolii.





Kilkaset kilometrów na południe od Ułanbaatar, na granicy Pustyni Gobi, znajdują się ruiny buddyjskiego klasztoru Hamrin Hiid. To miejsce, zwane Oczami Shambali. Jest tam brama, na której sugestywnie namalowane są oczy. Legenda mówi, że gdy na nie patrzysz - a jesteś odpowiednią osobą, to możesz przez chwilę zobaczyć królestwo Shambali/Agharty/Shangri-La czyli utopijne państwo leżące w "wewnętrznej Ziemi". Oczywiście Shambala widzi też wówczas Ciebie. Mój znajomy chyba był wtajemniczoną osobą, gdyż podczas patrzenia na te oczy namalowane na bramie rzeczywiście miał krótką wizję. Właściwie to był przebłysk, podobny do tych jakie miał Frank Black w serialu "Milennium". Widział coś, co opisał jako "miasto z białymi wieżami". Unosiły się na nim jakieś cygarokształtne pojazdy. Więcej tam nie zobaczył. 




Jakiś czas później, niezależnie od niego, miejsce to odwiedzał inny mój znajomy, naukowo zajmujący się Mongolią. Przespał się w okolicy i miał ciekawy sen. Też widział miasto z białymi wieżami, widział też jakieś duże drzewo w nocy, wokół którego była zielona poświata (w tle przelatywały sekwencje liczb), widział też coś, co określił jako posąg "tancerki z gołym biustem". Owa "tancerka" przypominała pokazywane w mongolskich muzeach i klasztorach posążki Tary, czyli żeńskiej bodhisattvy miłosierdzia.





Kolejną podróż mój znajomy okultysta odbył do Armenii. Gdy ja tam byłem, poznany przypadkiem w hotelu Polak (też ezoteryk!), wskazał mi miejsce, gdzie "też są Oczy Shambali". To był klasztor Noravanq. A właściwie jego ruiny. Mój znajomy, korzystając z moich wskazówek, dotarł do owych "Oczu Shambali" w jednym z bocznych kościółków w tym kompleksie. Wyglądają one skromniej niż w Mongolii - są tylko detalem architektonicznym, który łatwo jest przeoczyć. By mieć wizję, trzeba dotknąć czołem tych "oczu", dotykając jednocześnie z obu stron dłońmi charakterystycznego rzeźbionego, swastycznego "wiru" (podobnego jak na ormiańskich monetach). Gdy mój czytelnik to zrobił, otrzymał dosyć intensywne "przebłyski". Na początku zobaczył kobietę tańczącą topless. Widział ją od szyi w dół. Miała duży biust i długi naszyjnik z koralikami w kształcie czaszek. Wyglądała bardzo "buddyjsko". Znów zobaczył też miasto z białymi wieżami. Tym razem na niebie nad nim pojawiały się zielonkawe, swastyczne wiry, z których wylatywały cygarokształtne statki. Widział też wielki posąg, przypominający Buddę, który drżał. Zobaczył jak na miasto z białymi wieżami spada deszcz meteorytów. Przerwał wizję, bo zaczęło mocno mu się kręcić w głowie...



Trzecią - najbardziej intensywną wizję - miał w Egipcie. W miejscu będącym częścią starożytnej Mapy Nieba rozciągającej się od Abu Rowasz, poprzez Gizę, Abusir i Sakkarę do Dahszur. (Pisałem o tych miejscach w serii Kemet.) Już idąc wzdłuż starożytnej drogi, miał przebłyski szpalerów strażników (starożytnych shemsu-hor?) stojących po obu jej stronach. Na końcu drogi stały dwie postacie przypominające egipską boską parę - Ozyrysa oraz Izydę. Widział jednak ich sylwetki z daleka, a po chwili one zniknęły. Gdy dotarł na miejsce w pewnym momencie poczuł, że ktoś go trzyma za rękę, w przyjazny sposób. Usiadł na kamiennej płycie i miał wrażenie jakby pod ziemią znajdował się kompleks tuneli. Przez chwilę czuł jakby na tej płycie wzniósł się w powietrze. Zobaczył boginię Izydę. Nie widział jej w sposób "ostry", ale dostrzegł, że miała ona na sobie czerwonawy, łuskowaty kombinezon, z którego rękawów rozpościerały się świetliste skrzydła. Miała też włosy "częściowo rude, częściowo czarne". Towarzyszyły jej służki. Były one ubrane zgodnie ze starożytną egipską modą - czyli były topless. Widok musiał być piękny :) Podczas wizji usłyszał on od Izydy: "Eksperyment zaczął się w Sakkarze". Zobaczył również jak w nocy przez Płaskowyż Gizy przewaliła się ogromna fala wody. Nie był w stanie dostrzec, czy piramidy były wówczas już skończonymi budowlami, czy dopiero je budowano.  

Sam nie wiem, co myśleć o tych wizjach. Zastanawiałem się choćby, czy powtarzająca się tam wizja służek/tancerek topless nie ma na celu "wzmocnienia sygnału", tego by umysł widzącego "złapał połączenie" i "skoncentrował się na nim". Wszak w Egipcie usłyszał on od osoby, która wielokrotnie odwiedzała tamto tajemnicze miejsce: "Tutaj objawia Ci się to, czego najbardziej potrzebujesz". No cóż, kobieca energia, też odgrywa pewną rolę w praktykach ezoterycznych, a niektórzy bardzo dobrze się nią pożywiają. (Casus buddyjskich mnichów otaczających się panienkami wyglądającymi jak luksusowe prostytutki...) 




Motyw boskich służek pozbawionych górnych części garderoby (i zwykle mających pokaźne biusty) występuje m.in. w wierzeniach hinduistycznych i buddyjskich. Takie niebiańskie służki są znane jako apsary. Ich przedstawienia możemy spotkać choćby w Indiach, na Sri Lance, w Kambodży, Wietnamie czy w Indonezji. Najbardziej znane są te z "erotycznych" indyjskich świątyń w Khajuraho


Mamy też je m.in. na freskach w Pałacu Rawany w Sigiriya na Sri Lance. (Rawana był królem, z którym walczył legandarny hinduski heros Rama.) Dziwnym zbiegiem okoliczności, jeśli poprowadzimy linię od klasztoru Noravanq do Hamrin Hiid, i z obu jej końców wyprowadzimy na południe po linii o tej samej długości, to te linie zejdą się na Sri Lance, w okolicach Sigiriya.



A jeśli chodzi o strój bogini Izydy - powyżej macie kopię jej wizerunku z grobowca Setiego I. Podejrzewam jednak, że jej strój został tam "unarodowiony". Podobne suknie - odsłaniające piersi - nosiły wówczas Egipcjanki. (Znajomy ze swojej wizji zapamiętał, że miała ona je zakryte przez kombinezon.)  Służki topless nie były tam niczym niezwykłym. Często wręcz pracowały one całkowicie nago lub w przezroczystych szatach. Ciekawe, czy było to zapożyczenie z boskich dworów? Pamiętajmy, że według Menatona i innych starożytnych autorów, ludzkie dynastie faraonów były w Egipcie poprzedzone dynastiami półboskimi, a te boskimi.


Przypominam również o podobnej modzie kobiecej na minojskiej Krecie... (O tamtejszych starożytnych tajemnicach pisałem w tym wpisie.)



Na starożytnych przedstawieniach Isztar/Asztarte/Aszery, ta bogini miłości i wojny też ma zwykle goły biust.


A wracając do bogini Izydy, niektórzy zwracają uwagę na podobieństwo jej wizerunków z małym Horusem, do wizerunków karmiącej Matki Boskiej. Być może w grę wchodził podobny mechanizm jak w przypadku polskich artystów, którzy po wojnie musieli się przestawić z malowania konnych portretów Marszałka Piłsudskiego na konne portrety marszałka Rokossowskiego. Egipscy koptyjscy artyści zastosowali podobne schematy, a skojarzenie Maryi z Izydą ułatwiało chrystianizację. Oczywiście durni amerykańscy ewengelikalni pastorzy ze zmacdonaldyzowanych "megakościołów" traktują to jako kolejny "dowód" na pogańskość Maryi...


Co ciekawe, gdy pokazałem egipskiemu sufiemu wizerunek rudowłosej Matki Boskiej z Gietrzwałdu, stwierdził, że widział obraz Maryi z podobnymi rudymi włosami w klasztorze na Synaju...



***




Generał SWR napisał, że w czwartek 26 października o godzinie 20.42 Putin zmarł w swojej rezydencji w Wałdaju. Jego ciało wsadzono do zamrażarki, w której chłodziło się jedzenie. Patruszew z resztą bandy zaczął debatować nad podziałem majątku zmarłego i sukcesją. Łukaszenka nagle zaczął zaś mówić o pokoju na Ukrainie i że będzie w nim rozjemcą. 

Generał SWR może oczywiście kłamać "jak naoczny świadek". Wcześniej puszczał przecież mało wiarygodne wiadomości takie jak, że Prigożyn żyje w Wenezueli. Dlaczego jednak nagle postanowił "uśmiercić" Putina? 

Może być tak, że podobnie jak w filmie "Sobowtór" Akiry Kurosawy, martwego władcę będzie zastępował żywy sobowtór. Gdyby jednak śmierć Putina została za jakiś czas (nawet za rok czy dwa) została oficjalnie potwierdzona, to dla nas zła wiadomość. Daje ona bowiem Rosji możliwość "wyjścia z twarzą" z wojny, zrobienia nowym przywódcą jakiegoś Nawalnego, rozpoczęcia kolejnego resetu z Zachodem i zebrania sił na nową wojnę. Wyjaśniałaby też modyfikację amerykańskiej strategii z ostatnich miesięcy. Mam więc nadzieję, że Generał SWR po prostu pisze bzdury. 


sobota, 26 sierpnia 2023

Krótka Historia Sabotażu Lotniczego: Prigożyn

 


Ilustracja muzyczna: Akim Apaczew - Lieto i Arabelety

Lieto i arabalety, z Wagnera zrobili kotlety...

Teorie mówiące, że czerwcowy pucz wagnerowców był "maskirowką" i "szachami 4D Putina", w spektakularny sposób zderzyły się z ziemią. Po raz kolejny mamy dowód na to, że owe mityczne "szachy 4D" polegają na tym, że Putin stawia klocka na środku szachownicy, a po tym krzyczy: "A udowodnij, że to ja nasrałem!". Sprawdzało się to w czasach resetu, ale teraz nikt mu nie wierzy poza skrajnymi zjebami typu Scott Ritter czy Panasiuk.



W przypadku historii z Prigożynem owszem mieliśmy do czynienia z maskirowką. Ale polegała ona na przekonywaniu go, że jest bezpieczny. To dlatego przez dwa miesiące traktowano go w Rosji tak zadziwiająco łagodnie. To dlatego pozwolono mu nadal prowadzić interesy, a nawet zdobywać kontrakty rządowe. To dlatego pozwolono mu brylować na szczycie Rosja-Afryka w Sankt Petersburgu. Wszystko to służyło temu, by uśpić jego czujność. A on uwierzył, że może sobie spokojnie latać nad Rosją. 

A potem postanowiono zabić go w aż zbyt oczywisty sposób. W drugą miesięcznicę puczu. W prywatnym Embraerze Prigożyna zginęło 10 osób (Prigożyn, Uktkin, kilku jego współpracowników, dwóch pilotów i stewardessa), czyli tyle samo, co w latającym stanowisku dowodzenia zestrzelonym przez wagnerowców w trakcie puczu. Siły powietrzno-kosmiczne tamtego incydentu nie zapomniały. 

Utrata przez samolot skrzydła i początek jego rozpadu nad ziemią jest oczywistym śladem eksplozji. Tylko Maciej "Mały Kutasek" Lasek oraz podobne mu kreatury mogą twierdzić inaczej. Obrażenia odniesione przez pasażerów uprawdopodobniają eksplozję. (Prigożyna rozpoznano po charakterystycznym, skróconym palcu u dłoni.) 



Kwestią otwartą jest to czy to była rakieta, czy bomba umieszczona wcześniej w samolocie. O rakiecie obrony przeciwlotniczej mówiły wczesne źródła rosyjskie. Teza o bombie pojawiła się na podstawie wcześniejszego wpisu stewardessy o dziwnej naprawie Embraera przed wylotem. Z czymś się Wam to kojarzy?

Komitet Śledczy rozpoczął oczywiście dochodzenie w sprawie "złamania zasad bezpieczeństwa w trakcie lotu". Wersja z bombą może być jednak dla niego wygodna. Już niektórzy rosyjscy propagandyści twierdzą bowiem, że bombę podłożyli "terroryści". Oczywiście ukraińscy, natowscy, neonazistowscy terroryści. I cioty od Wagnera będą musieli tą wersję przełknąć. A Prigożynowi wyprawi się państwowy pogrzeb - podobnie jak Żerynowskiemu i Diarrhei Duginównie.

Czy to oznacza jednak, że spada zagrożenie na granicy z Białorusią? Niekoniecznie. W grę wciąż może wchodzić scenariusz, w którym dojdzie co kontrolowanej utylizacji wagnerowców. Wyśle się ich w samobójczą, beznadziejnie głupią misję, w której zostaną zmasakrowani jeszcze bardziej niż podczas bitwy o pole Conoco. Baćka musi być teraz bardzo niespokojny. Twierdzi, że nigdy nie dawał Prigożynowi gwarancji bezpieczeństwa. Zapewne na pewien czas zrezygnuje z lotów... 



Pamiętacie jak mówiono, że Putin nie mógł dokonać zamachu w Smoleńsku, bo gdy pojawił się na miejscu zbrodni miał minę jak zbity pies? No to przyjrzyjcie się jak mówił o śmierci Prigożyna. Jak nie potrafił złapać kontaktu wzrokowego z kamerą. Takie kiepskie aktorstwo go zdradza. Jeśli robi minę taką jakby miał zatwardzenie, minę smutnego Zgredka, to po prostu jest wzruszony, że udało mu się kogoś zabić.

Ps. Anonimowym cwelotrollom z Olgino nawiedzających tego bloga, składam kondolencje z powodu śmierci ich pracodawcy. :)

sobota, 1 lipca 2023

Zamach Prigożyna i dawnego GRU

 


Teorie mówiąc o tym, że "marsz sprawiedliwości" Grupy Wagnera na Moskwę to "ustawka" czy "montaż" nie wytrzymują krytyki z kilku powodów. Pierwszym z nich jest to, że Moskwa nie miała z góry przygotowanej narracji - takiego gotowca jak po Smoleńsku, zamachach na bloki mieszkalne w 1999 r. czy śmierci gen. Lebiedzia. Tym razem cała afera była gigantyczną wizerunkową wtopą dla Putina i Rosji. Niektórzy twierdzą, że celem rzekomej "ustawki" miało być usunięcie Szojgu i Gierasimowa. Tyle, że Putin mógłby ich usunąć bez tego całego cyrku - po prostu podpisując odpowiednie dokumenty. Szojgu jakoś nadal jest rosyjskim ministrem obrony. I Putinowi widać nie zależy, by go pozbawić stanowiska. Wszak mógłby je objąć ktoś kompetentny, kto szybko zdobyłby popularność i zagroził jego władzy. 


Jeśli więc spełnią się pogłoski o tym, że Szojgu ma zostać zastąpiony przez gubernatora Tuły Aleksieja Diumina, to oznaczać to będzie, że Putin traci kontrolę. Diumin od dawna jest kreowany bowiem następcę Putina. Wcześniej był zastępcą szefa jego ochrony, a w 2014 r. wiceszefem GU (dawnego GRU), gdzie kierował operacjami związanymi z zajęciem Krymu i ewakuacją Janukowycza z Ukrainy.

Czemu miał więc służyć wagnerowski marsz na Moskwę?

Na spotkaniu dowódców Grupy Wagnera, Prigożyn nie krył jaki jest jego ostateczny cel. "Wywlokę Putina z Kremla na Plac Czerwony i naszczam na niego podczas transmisji na żywo".

Według Generała SWR, Prigożin w ostatnich miesiącach stracił bezpośredni dostęp do Putina, a "życzliwi" pośrednicy przeinaczali jego prośby i sugestie kierowane do prezydenta. Putin zaczął w wyniku tego uznawać Prigożyna za psa, który się zerwał z łańcucha. Dał więc zielone światło dla Szojgu na "rozwiązanie kwestii" gwiazdorzącego oligarchy. Generał SWR twierdzi jednak, że Prigożyn wciąż miał przyjaciół i protektorów w wywiadzie wojskowym GU. Razem z nimi planował uderzenie wyprzedzające. To oficerowie GU przekonali go, że zamach stanu może się udać.

(Poszlaką potwierdzającą te rewelacje było to, że bunt Prigożyna poparł Rosyjski Korpus Ochotniczy. Część "międzynarodówki" związanej z wywiadem wojskowym państw postsowieckich.)

Atak na obozy wagnerowców na Ukrainie był sfingowany. Ta inscenizacja nastąpiła jednak na kilka godzin przed realnym planowanym rosyjskim uderzeniem rakietowym na te cele. Według Christo Grozeva z Bellingcat, już w nocy z 22 na 23 czerwca zarejestrowano paniczną wymianę wiadomości pomiędzy FSB, GU i FSO. Spodziewano się rychłego buntu i nie traktowano go jako ustawki.



To, co się wydarzyło później, było dla szokiem dla całej rosyjskiej machiny państwowej. Zajęcie w kilka godzin Rostowa nad Donem i Woroneża wprawiło cały świat w zdumienie. W pewnym momencie, między kolumną wagnerowców a Placem Czerwonym w Moskwie nie było żadnych poważnych sił mogących zatrzymać puczystów. Były tylko ciołki z Rosgwardii, SOBR, policji, FSB i FSO. Putin uciekł z Moskwy do bunkra w Wałdaju. Co więcej, pucz spotkał się z entuzjastyczną reakcją zwykłych ludzi - przynajmniej w Rostowie. Zwykli Rosjanie wręczali buntownikom kwiaty, częstowali jedzeniem, robili sobie z nimi zdjęcia. Traktowano ich jako autentycznych ludowych bohaterów i wyraźnie im kibicowano. Wagnerowcy nagle jednak się zatrzymali i przerwali zamach stanu. Dlaczego?

Generał SWR twierdzi, że Prigożyn zorientował się w Rostowie, że nie uzyskał wystarczająco dużego poparcia. Nie chodziło tu o poparcie wśród ludu. Tylko o to, by stanęła za nim armia i by kolejne jednostki przyłączały się do niego w marszu na Moskwę. Armia pozostała jednak głównie neutralna - podobnie jak armia czechosłowacka w 1968 r., czy raczej jak większość armii węgierskiej w 1956 r. Siły Prigożyna wcale nie były duże. On mówił o 25 tys., ale wywiad brytyjski ocenił je na 8 tys. (Zauważcie, że o 8 tys. mówił też Jarosław Kaczyński.) Prigożyn przestraszył się więc, że rzucił się na kawałek mięsa, którego nie będzie w stanie połknąć. Widać to było po negocjacjach w Rostowie prowadzonych z wiceministrem obrony.



Jeden z rodzajów rosyjskich sił zbrojnych pozostawał wówczas lojalny wobec kierownictwa MON i Putina. Były nim siły powietrzne. W trakcie starć w dniu puczu, wagnerowcy zestrzelili nawet osiem śmigłowców i samolot Ił-18 będący powietrznym stanowiskiem dowodzenia - a więc maszyną drogą i rzadką. Mogło tego dnia zginąć 39 oficerów i pilotów sił powietrznych, w tym jeden w stopniu podpułkownika. Lotnictwo miało więc prawo dyszeć żądzą zemsty na wagnerowcach.

Dobrze poinformowane źródło powiedziało mi, że marsz wagnerowców na Moskwę powstrzymało właśnie lotnictwo. Ostrzegło Prigożyna, że zmasakruje jego kolumnę i w ramach demonstracji posłało rakietę w samochód, w którym jechał oficer znajdujący się na szpicy. Dano do zrozumienia Prigożynowi, że jego telefon można namierzyć, tak jak namierzono telefon satelitarny prezydenta Dudajewa. Pokrywa się to z twierdzeniami brytyjskich tajnych służb, o tym, że grożono dowódcom Grupy Wagnera, tym, że zlikwidowane zostaną ich rodziny. 


W takiej sytuacji, Prigożyn zgodził się na rozmowy z Patruszewem prowadzone za pośrednictwem Baćkoszenki.  Według Generała SWR, te negocjacje prowadził Patruszew, gdyż to on przejął kontrolę w obliczu bierności decyzyjnej Putina. Zgodzono się na gwarancje bezpieczeństwa i amnestię dla Prigożyna i jego ludzi. Putin gdy się o tym dowiedział, stwierdził: "Mam w dupie te gwarancje!".

Jak zauważył Ian Bremmer, szef Eurasia Group, Putin w przeszłości zabijał za rzeczy bardziej błahe. Nie odpuści więc Prigożynowi. Gen. David Petraeus, były szef CIA, radzi Prigożynowi, by unikał stania przy otwartych oknach. Komentatorzy w rosyjskich mediach otwarcie wzywają, by zabić szefa Grupy Wagnera.  Na razie jednak Prigożyn może trochę odetchnąć na Białorusi, w mińskim hotelu Continental (ci, którzy oglądali Johna Wicka, złapali aluzję :) Jego Grupa jeszcze działa w Rosji. Tak szybko go nie załatwią, gdyż jego ludzie kontrolują w Afryce skarbce z zagrabionymi diamentami i złotem. (Oczywiście zależą oni tam od rosyjskiego transportowego lotnictwa wojskowego. W Syrii już są oni zatrzymywani przez rosyjską i syryjską bezpiekę.) Ponoć Jurij Kowalczuk negocjuje z Prigożynem kwestię przekazania tych aktywów. "Kucharz Putina" zna też zbyt dużo jego sekretów. Putin musi się więc najpierw upewnić, że nie wyjdą one na jaw. I dopiero potem zlikwidować tego byłego więziennego "koguta".

Na razie FSB jest na etapie prowadzenia śledztwa w sprawie tego, którzy generałowie pomagali buntownikom. Podejrzenia dotyczą trzech generałów, w tym Surowikina, który się ponoć przyznał, że do pewnego momentu wspierał pucz, a później się wycofał. Podejrzeniom sprzyjają oczywiście wrzutki w zachodnich mediach.

Za dużo tego jak na "ustawkę" i "montaż"...


Wspomniałem o tym, że Rusnia nie miała z góry przygotowanej narracji dotyczącej puczu. Przez jeden dzień sowieciarskie NPC przekonywały w necie, że "Prigożyn to CIA". Później wymyślili oczywiście, że to "szachy 4D Putina". Według nich, cały ten cyrk był po to, by przerzucić Grupę Wagnera na Białoruś i od północy uderzyć na Kijów. Argumentacja idiotyczna, ale czego spodziewać się po tych debilach? Grupę Wagnera można było przerzucić na Białoruś bez tych jackassowych "szachów 4D". Przypomnijmy, że Grupa Wagnera liczyła w trakcie marszu na Moskwę 8 tys. bojców - jeszcze w grudniu było ich ponad 50 tys. W walce o powiatową mieścinę straciła więc ponad 40 tys. ludzi - co najmniej tyle, bo walczyła tam od sierpnia, ponosząc cały czas ciężkie straty. Jak więc 8 tys. kryminalistów miałoby zdobyć Kijów? Idiotyczną historyjkę o tym "genialnym ruchu" więc zmodyfikowano. Pod poprzednim wpisem macie komentarze anonimowego upośledzonego trolla, który kiepską polszczyzną piszę, że wagnerowcy "wywieźli z kopalni" "rezerwy z całego byłego ZSRR" i że to "genialny ruch Rosji" związany z transformacją energetyczną. Nie wyjaśnia jednak, czego rezerwy wywieziono "z kopalni". Były więc to zapewne rezerwy gówna - w 100 proc. ekologicznej biomasy, na której będzie oparty Zielony Ład. Przypominam, że poprzednia rosyjska wersja propagandowa dla idiotów mówiła, że w kopalni soli w Soledarze znajdują się "ukraińskie laboratoria biologiczne". A to mi przypomina anegdoty o tym jak w czasie pierwszej sowieckiej okupacji pytano się politruków, "czy w Związku Sowieckim jest syfilis", a oni odpowiadali: "Tak, sowieckie fabryki produkują codziennie tysiące ton syfilisu".

Potężny szok mentalny przeżyli również amerykańscy gównojadzi. Niektórzy przekonywali, że nie mamy do czynienia z puczem, bo gdyby Prigożyn coś takiego zrobił, "to zostałby aresztowany" , a później utrzymywali, że kwaterę Południowego Okręgu Wojskowego w Rostowie zajęło "tylko kilka tuzinów ludzi", więc "włączcie myślenie" :)))) 


Powyżej: Putin wygląda jak przegryw, który uciekł samolotem. Odpowiedź debila: Putin udaje się co tydzień do kościoła i dlatego opuszcza samolotem Moskwę, ty debilu. To normalne. Jeśli tego nie wiesz, to jesteś zbyt niedoinformowanym imbecylem, by się wypowiadać o geopolityce i powinieneś wrócić do swojej "fajnej" cioci, by zrobić jej rimjob, zanim twoja mama będzie musiała znów cię ukarać. 

U nas zaczyna się natomiast sianie strachu: "uuuuu, 8 tys. strasznych wagnerowców pójdzie teraz na Warszawę", "uuuu sprytny plan Putina". Można podejrzewać, że zostaną wykorzystani przez Baćkoszenkę na granicy, przy wspieraniu bambików próbujących gramolić się na płot. Nie da się wykluczyć prowokacji, więc trzeba ostro chronić granicę. Zrobić im niespodziankę, minując niektóre jej odcinki. Jak bambiki rzucają w naszych ludzi kamieniami, nasi powinni odpowiadać na to ogniem z broni gładkolufowej. Celować w głowy. Jeśli będą zasłaniać się kobietami i dzieciakami - nie przejmować się, strzelać!  Postępować jak Izraelczycy, Turcy czy Egipcjanie. Przydaliby się też "nieznani sprawcy" i "zaniepokojeni obywatele", którzy nawiedzaliby szlających się po lasach aktywistów współpracujących z handlarzami ludźmi i reżimem Łukaszenki.  Niestety westernizując się zatracamy swój gen okrucieństwa...  Za sanacji takich szkodników by się po prostu wsadzało do Berezy, gdzie by czekały na nich różne atrakcje. No ale, słysząc o tym zacnym miejscu odosobnienia, nie tylko libki, ale też dupokonserwatyści i duponarodowcy cienko pochlipują, zamiast sławić to wielkie osiągnięcie polskiej cywilizacji. 

Chciałbym kiedyś zobaczyć na wodach Morza Śródziemnego okręt ORP "Bogusław Wolniewicz", który służąc na tym akwenie z bratnią pomocą Włochom i Grekom, dziurawiąc z z działek stateczki z nachodźcami odpalałby jako sygnał dźwiękowy nagrane słowa profesora: Zatapiać!