piątek, 31 maja 2013

Największe sekrety - Wrześniowa mgła. Część 2 - Uderz póki czas!

Ilustracja muzyczna: Daniel Landa - 1938 

Swego czasu , czytając w "URze Historia" artykuł Tymoteusza Pawłowskiego poświęcony dziejom Czech w czasie wojny natrafiłem na następujący fragment: "Badania Marka Piotra Deszczyńskiego udowodniły, że we wrześniu 1938 roku. Wojsko Polskie szykowało się do zaatakowania III Rzeszy i dopiero po czeskiej kapitulacji zażądaliśmy zwrotu Zaolzia."






Ustalenia te powinny wywołać większą burzę niż książka Zychowicza czy rewelacje dra Baliszewskiego dotyczące Gibraltaru. Ten fakt nie tylko obala wtłaczaną Polakom do mózgów od dziesięcioleci narrację o tym, że w 1938 r. "postąpiliśmy haniebnie" i "zmarnowaliśmy szansę na pokonanie Hitlera". Okazuje się, że chcieliśmy wojny w obronie Czech a nie weszliśmy do akcji tylko dlatego, że Benesz postanowił nie bronić kraju przed Niemcami i pokornie spełnić monachijski dyktat. (Spójrzmy teraz na zajęcie Zaolzia z innej perspektywy: co czyniło Zaolzie tak ważnym terenem dla Benesza i Masaryka? Linia kolejowa pozwalająca na najszybszy przerzut wojsk między Czechami i Słowacją. My w 1938 r. tę linię na złość Hitlerowi zajęliśmy. To dlatego po zajęciu Zaolzia niektórzy czescy generałowie dziękowali za tę aneksję polskim wojskowym. Odzyskanie Zaolzia w niczym też nie przeszkodziło by w Polsce powstał w 1939 r. Legion Czesko-Słowacki).

Co jeszcze ważniejsze, fakt ten wskazuje, że Polska znalazła się z jakiegoś powodu na kursie kolizyjnym z Niemcami zanim Hitler wysunął Beckowi swoje dosyć umiarkowane żądania (przypomnijmy: przyłączenie do Rzeszy i tak już faktycznie rządzonego przez nazistów Wolnego Miasta Gdańska - z zachowaniem tam polskich praw gospodarczych, przeprowadzenie tunelem i estakadami przez polskie Pomorze eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady - polski projekt z 1932 r., oraz przystąpienie Polski do Paktu Antykominternowskiego, czyli do sojuszu przeciwko naszemu największemu wrogowi - ZSRR). Na nasze parcie do wojny nie miała wpływu wówczas polityka brytyjska - to czas appeasementu, o żadnych gwarancjach brytyjskich dla Polski nikt wówczas nie myślał. Podobnie Francja nie miała wówczas ochoty na walkę przeciwko Niemcom - wkrótce zawarła z nimi układ o nieagresji. Decyzja o odrzuceniu przez Polskę niemieckich żądań zapada pod koniec stycznia 1939 r. podczas narady na Zamku Królewskim, czyli również przed niesławnymi gwarancjami premiera Chamberlaina.   Na jesieni 1938 r. marszałek Śmigły-Rydz zostaje zagadany przez prymasa Hlonda na temat przyszłej wojny odpowiada mu, że będzie ona ciężka i Polska wyjdzie z niej skrwawiona, ale ostatecznie powiększona.  O nastrojach świadczą również zapiski w dzienniach płka Stefana Roweckiego. Wraz z kolegami projektuje wówczas rozbiór Niemiec po wojnie koalicyjnej trwającej około dwóch lat. 



Powyżej: niemiecki obraz z podpisem "Pół roku przed wybuchem drugiej wojny światowej polska głowa państwa (sic!) Rydz-Śmigły nakazuje namalować się jako zdobywcę Berlina. Marzec 1939 r."


Ilustracja muzyczna: Two Steps From Hell: Freedom Fighters

Nasza gotowość do ataku na Trzecią Rzeszę w czasie kryzysu sudeckiego nakazuje również zadać pytanie: czy możliwe jest, że Wojsko Polskie później również miało ofensywne plany przeciwko Niemcom? Nie pytam się czy miało je wcześniej, bo odpowiedź na pewno jest twierdząca. W 1934 r. Piłsudski proponował przecież Francji uderzenie prewencyjne przeciwko Hitlerowi. W 1936 r., w czasie kryzysu nadreńskiego, propozycję ponowił Beck. Nasza armia, wychowana w duchu ofensywnym ćwiczyła atak na Niemcy już od lat dwudziestych. I nie ma się temu co dziwić (zważywszy na to, że armia niemiecka liczyła wówczas 100 tys. żołnierzy i była pozbawiona ciężkiego sprzętu). W marcu 1939 r., a więc jeszcze przed brytyjskimi gwarancjami a także przemówieniem Becka o honorze marszałek Śmigły-Rydz zarządza alarmową mobilizację (trzy miesiące wcześniej zanim zrobią to Niemcy) i ustawia wojska nad granicą z Niemcami według przećwiczonego wcześniej w sztabach i na manewrach planu przewidującego uderzenie na Wrocław. Pod drugiej stronie granicy praktycznie nie ma żadnej obrony, Wehrmacht utkwił w Czechach, na północy Niemcy zajmują Kłajpedę. Szybko przeprowadzone uderzenie mogłoby Niemcom namieszać - nie wchodzi jednak w grę ze względów politycznych (to Niemcy mają nas zaatakować, a nie my ich - inaczej Wielka Brytania i Francja nie wejdą do wojny).  W kwietniu płk Stefan Rowecki urządza z kolegami w sztabie DOK VIII grę operacyjną i piszę o niej w swoich wspomieniach: ""Osłona nasza na Prusy Wschodnie, główne uderzenie najpierw na Śląsk, na Wrocław i Głogów, a potem drugie, kolejne w czasie, na Szczecin, dla rozszerzenia korytarza pomorskiego i likwidacji w końcu Prus Wschodnich"

W pamiętnym marcu dochodzi również do ciekawych wydarzeń na tajnym froncie. Rozbudowywana jest sieć Dywersji Pozafrontowej - w takich miejscach jak Prusy Wschodnie, Dolny Śląsk i Łużyce. Oddajmy głos prof. Andrzejowi Gąsiorowskiemu, znawcy historii obrony Poczty Polskiej w Gdańsku:




"
Ostateczną decyzję o obronie budynku poczty podjęto przypuszczalnie w marcu 1939 r., a przyjazd Konrada Guderskiego do Gdańska w kwietniu 1939 r. był następstwem tej decyzji. Guderski był już wtedy oficerem rezerwy WP zaangażowanym od pewnego czasu w prace specjalne wojska polskiego. Przybył do Gdańska nie tylko przeszkolony w zakresie organizowania dywersji, lecz także aktywnie zaangażowany w przygotowanie akcji specjalnych przeprowadzanych poza terenem Polski. Na podstawie zachowanych częściowo dokumentów stwierdzić można, że Konrad Guderski – jako oficer rezerwy – był przed wojną cywilnym pracownikiem Ekspozytury nr 2 Oddziału II Sztabu Głównego WP, od 1929 r. zajmującej się przygotowywaniem dywersji pozafrontowej. Nie znamy całokształtu jego działalności w tym zakresie. Wiadomo tylko, że przed przysłaniem do Gdańska w ostatnich latach przed wojną był aktywnie wykorzystywany w operacjach dywersyjnych. Wziął na przykład udział w akcji dywersyjnej o kryptonimie „Powstanie”, którą organizować zaczęto w kwietniu 1938 r. na Zaolziu, na terenie Czechosłowacji zamieszkanym przez ludność polską. Miała się ona przyczynić do przyłączenia tego terenu do Polski. Guderski w ramach tej akcji był odpowiedzialny za przerzut broni i sprzętu dywersyjnego na teren Zaolzia, przez strzeżoną granicę polsko-czechosłowacką.  [...]Brał on także udział w kolejnej dużej akcji Ekspozytury nr 2 Oddziału II zorganizowanej w Czechosłowacji na terenie Rusi Zakarpackiej. W okresie od 22 X 1938 do 27 XI 1938 r. przeprowadzono tam akcję dywersyjną o kryptonimie „Łom”. Była to największa operacją przeprowadzona w okresie międzywojennym poza granicami Polski. Guderski, występujący wówczas pod ps. Konrad III, K.III, przewidywany był początkowo na zastępcę dowódcy akcji. Ostatecznie po rozpoczęciu akcji dowodził nią mjr Feliks Ankerstein ps. „Konrad”, a Guderski był w jej ramach dowódcą niezwykle ważnej akcji specjalnej. W trakcie trwania przygotowań do tej akcji Guderski zgłosił projekt utworzenia oddziału dywersyjnego złożonego z członków sieci dywersji pozafrontowej z leżącej w Czechosłowacji części Śląska Cieszyńskiego (tzw. Zaolzia), biorących udział w akcji „Powstanie”. Członkowie tego oddziału mieli być przebrani w mundury armii czechosłowackiej. Ponieważ było to sprzeczne z prawem międzynarodowym (konwencja haska z 1907 r. zakazywała przebierania się w mundury wojskowe obcej armii, w takim przypadku przebrani nie byli bowiem chronieni prawem międzynarodowym i mogli być natychmiast rozstrzelani) zgodę na tę operację musiał wydać sam szef Oddziału II płk. Tadeusz Pełczyński. Początkowo Pełczyński miał wątpliwości, po wahaniach jednak ostatecznie zgodził się na nią i Guderski, na czele takiego oddziału przebranego w mundury armii czechosłowackiej, wszedł na teren Rusi Zakarpackiej (wówczas jeszcze integralnej części Czechosłowacji). Dowodzony przez niego oddział wykonał wszystkie zlecone mu zadania dywersyjne.  [...]
Z raportów mjr. Charaszkiewicza wynika, że do Gdańska w okresie od czerwca do sierpnia 1939 r. przekazano wtedy 150 pistoletów i 30 tys. sztuk amunicji pozostałej z akcji „Powstanie” i „Łom”. Mjr Charaszkiewicz stwierdzał w swym raporcie, że do Gdańska trafiło poza tym: 100
sztuk karabinów i 200 tys. amunicji, 6 lekkich karabinów maszynowych z amunicją oraz 400 obronnych granatów ręcznych. Wiadomo, że trzy lkm trafiły na pocztę. Trudno obecnie ustalić, gdzie rozmieszczono po zostałą broń i materiały dywersyjne. Według mjr. Charaszkiewicza do
Gdańska przekazano poza tym 250 kg trotylu i sprzętu minerskiego, z czego część trafiła na pocztę. 

[...]
Z powojennych relacji wynika, że broń, materiały wybuchowe i zapalniki oraz lonty trzymali oni poza swoimi mieszkaniami. M.in. pracujący na poczcie Antoni Wieloch, który miał za zadanie podpalenie magazynów zbożowych na Wyspie Spichrzów, trzymał niedaleko swego miejsca zamieszkania ładunki zapalające oraz zapalniki z mechanizmem opóźniającym zapłon. Wiadomo także, iż jakimiś materiałami dywersyjnymi dysponował pocztylion Józef Klecha, od 1928 r. pracujący na poczcie w Gdańsku. W kwietniu 1939 r., kiedy zmierzał już do elektrowni nad Motławą, aby dokonać tam aktu sabotażu, został w ostatniej niemalże chwili dogoniony przez Augustyna Młyńskiego członka sieci dywersyjnej na poczcie, który przekazał mu rozkaz odwołujący tę akcję. Także z powojennych relacji byłych pocztowców gdańskich wynika, że od wiosny 1939 r. rozpoczęto tajny przewóz broni i amunicji do budynku poczty."


Ilustracja muzyczna: Black Lagoon Opening - Red Faction

Nasza oficjalna historiografia wyśmiewa wszelkie sugestie mówiące, że w 1939 r. mieliśmy plany ofensywne przeciwko Niemcom. I trudno się jej dziwić. Dokumentacja jest wysoce niekompletna i praktycznie niewiele wiemy o procesach decyzyjnych na szczytach władz politycznych i wojskowych Polski w tych krytycznych miesiącach. Za tezą o naszym planowanym ataku na Niemcy opowiada się Robert Michulec, historyk powszechnie uważany za prohitlerowskiego zjeba (Autor takich "mądrości" jak "II RP też miała swoje Waffen-SS. Nazywało się ono: KOP, ale się tym specjalnie nie chwalono") , czy też pojedynczy blogerzy - np. Mariasz z Salonu24 (część spostrzeżeń z jego komentarzy wykorzystałem w tym wpisie). Oficjalnie mieliśmy się bronić "kordonowo" - w ofensywnym rozstawieniu z marca 1939 r. Oficjalnie wygląda na to, że z "marszu wyzwoleńczego" zrezygnowaliśmy. Dziwnym jednak trafem niektórzy nasi dowódcy mają ofensywne zamiary. Gen. Rómmel, dowódca Armii "Łódź" zaszokował wszystkich w swoich powojennych wspomnieniach pisząc, że tuż przed rozpoczęciem wojny namawiał Wodza Naczelnego do ataku na Wrocław. Dziwnym trafem jego pierwszy rozkaz mówi o "powtórzeniu Psiego Pola pod Wrocławiem". Dziwnym trafem jego radiostacja armijna jest ulokowana tuż przy granicy, pod Wieluniem. Dziwnym trafem 1 września, spokojnie melduje Sztabowi Naczelnego Wodza, że 2 września może przekroczyć granicę. W sąsiedniej Armii "Poznań", gen. Roman Abraham  dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii wydaje rozkaz o "wyzwoleniu Słowian" jęczących pod niemieckim jarzmem i 2 września jego jednostka atakuję Wschowę, miasto na terenie Trzeciej Rzeszy. Podobnych wypadów dokonują brygady kawalerii zgrupowane przy granicy północnej. O dziwo nie mają one map Mazowsza, ale za to mapy Prus Wschodnich. W Armii "Prusy" gen. Dąb-Biernacki mówi podczas popijawy ze swoimi oficerami, że celem ofensywy jest Wrocław. Armia "Pomorze" otrzymuje enigmatyczne wytyczne o tym, by środek ciężkości jej działań był po prawej stronie Wisły. W Gdańsku, kpt Dąbrowski, faktyczny dowódca obrony Westerplatte, gdy Niemcy zaczynają ostrzał mówi: "Nareszcie!". Liczy, że za kilka dni miasto wyzwoli odsiecz Armii "Pomorze". (Pytanie: czemu do Poczty Polskiej w Gdańsku trafił supertajny karabin przeciwpancerny Ur? Czy był sens wysyłania go na straceńczy posterunek?). 

Czy we wrześniu 1939 r. mieliśmy więc realizować zwrot zaczepny na ogromną skalę i zaatakować Niemców w Niemczech? Zaraz odezwą się głosy oburzenia: "Nie masz na to dowodów!". Oczywiście, że nie mam. Jest tylko z jakiegoś powodu jakoś dużo anomalii... Taki atak - wykonany np. przez Armię "Pomorze", przeoczoną przez niemiecki wywiad, na pewno wywołałby na niemieckim zapleczu ogromne zamieszanie. Polacy znaleźliby się nagle na tyłach 8-mej i 10-ej armii, wiele lotnisk polowych musiałoby się ewakuować... Do ataku jednak nie doszło. Bojowi generałowie otrzymali nagle rozkaz, by się cofać. Wdrożony zostaje plan B. Anglia i Francja już są wciągnięte do wojny.




Powstaje pytanie: czemu Polska znalazła się na kursie kolizyjnym z Niemcami, mimo że nasze stosunki w latach 1934-38 były bardzo dobre? Postaram się na to udzielić odpowiedzi w następnych częściach, teraz jednak zwrócę uwagę na pewien aspekt tej sytuacji. O ile Marszałek Piłsudski chciał iść na układ z Niemcami, to większość obozu piłsudczykowskiego była wobec Niemiec głęboko nieufna. Choć endecy plują się, że piłsudczycy to "żydy, masony, lewaki i niemieckie agenty", to tak naprawdę środowisko piłsudczykowskie było głęboko nacjonalistyczne. O ile jednak nacjonalizm endeków, był nacjonalizmem prawników i sklepikarzy ograniczanych drobnomieszczańskimi schematami myślenia i schizofreniczną moralnością, to nacjonalizm piłsudczyków był nacjonalizmem weteranów Wielkiej Wojny. Ludzi otrzaskanych z zabijaniem. O atmosferze tamtych lat niech świadczy choćby to, że w wojsku urządzano pogadanki o tym, że "Słowianie zasiedlali tereny aż po Ren", "tereny które trzeba odzyskać". Ci ludzie pamiętali słowa Marszałka o tym, że resztę polskich ziem odzyskamy w następnej wojnie światowej. Opozycja była pod tym względem nie lepsza: z jej strony słychać było wówczas tylko i wyłącznie nawoływania do postawienia się Niemcom i krytykę sanacji, że jest "zbyt łagodna" wobec Hitlera. (Endecki Forrest Gump, Jędrzej Giertych na wiosnę 1939 r. próbował zdobyć władzę w Stronnictwie Narodowym, oskarżając Tadeusza Bieleckiego, że jest za miękki wobec Niemców). Polska prasa w 1939 r. nastawiona była również bardzo bojowo. Taki był nastrój całego narodu. W 1939 r. ludzie się u nas zgłaszali na ochotnika na "żywą torpedę", do ataków samobójczych - jeszcze zanim Japończykom takie pomysły przychodziły do głowy. Do porozumienia z Niemcami była skłonna jedyna część piłsudczyków, część konserwatystów i Witos. Mało kto jednak publicznie wyrażał swoje wątpliwości - przykład Studnickiego i Cata-Mackiewicza odstraszał. Nie można więc naszego wejścia do wojny zrzucić na brytyjskie gwarancje ani na politykę Becka (ani nawet na jego chorobę alkoholową). Ale nie sądzę również by nastroje społeczeństwa i elity były tutaj kluczowe, choć odegrały dużą rolę. Nie była to też sowiecka inspiracja (słynny płk Kowalewski, którego prof. Wieczorkiewicz obwinia o inspirację Becka okazał się według ujawnionych przez Rosjan dokumentów podwójnym agentem zwodzącym Sowietów i mającym zasługi w walce z prosowiecką opozycją). To był po prostu bardzo ryzykowny plan a nasze władze miały powody do nieufności wobec Niemców. Ale nie będę wyprzedzał wypadków. Potrzymam Was trochę w niepewności.




Ps. Po tym wpisie zapewne zostanę oskarżony o michulcowatą proniemieckość. Już zbijam zarzuty: uważam, że niemiecką kolumnę w Polsce w 1939 r. potraktowano zdecydowanie zbyt łagodnie. Jestem również dumny z udziału polskich pilotów w "wytłuczeniu porcelany w Dreźnie" 14 lutego 1945 r. Chciałbym tylko by nasza historiografia kładła większy nacisk na "ofensywne" fragmenty polskiej historii, a wątki martyrologiczne pokazywała jako zobowiązanie do zemsty. Chętnie przeczytałbym książkę "Polski gniew. Od stłumienia buntu wójta Alberta po Nangar Khel". Oczywiście, gdyby ktoś ją napisał. 


środa, 29 maja 2013

Chiny chcą wspierać separatyzm na Wyspach Ryukyu


Czyżby Chińczycy straszyli Japonię "wyzwoleńczym marszem"? Rządowa chińska gazeta "Global Times" wezwała, by ChRL oficjalnie wsparła separatystów z japońskich Wysp Ryukyu. Uwagę Pekinu zwróciła organizacja Ryukyu Independence Study Association -grupka licząca dopiero jakieś 100 osób, ale jak widać Chiny szukają na tym terenie jakiegokolwiek "ruchu wyzwoleńczego", który można by wspierać. Wyspy Rykyu - upstrzone amerykańskimi i japońskimi bazami wojskowymi - to przecież kluczowy element linii obronnej przeciwko Chinom na Pacyfiku.




Mieszkańcy Wysp Ryukyu mimo wszystko mieliby pewne podstawy do separatyzmu. Miejscowa ludność ma sporą domieszkę krwi malajsko-polinezyjsko-tajwańskiej, posługuje się odrębnym dialektem a przez kilkaset lat wyspy miały własnych królów. Zostały podbite w 1609 r. w błyskotliwej wyprawie wojennej klanu Shimazu z prowincji Satsuma i oddały hołd lenny właśnie tym daimiyo a nie cesarzowi Japonii. Japonia oficjalnie je zaanektowała dopiero w 1879 r. a później traktowała ich mieszkańców nieco odmiennie. W czasie Wielkiej Wojny w Azji Wschodniej rekruci z Okinawy irytowali swoich przełożonych wykazując małą chęć do walki - i obok Koreańczyków i Tajwańczyków, to oni stanowili aż do kapitulacji znaczną większość japońskich jeńców w alianckiej niewoli. Do 1972 r. Okinawa była pod amerykańską okupacją. Przekazał ją władzom w Tokio dopiero prezydent Nixon - za pokaźne wsparcie na reelekcję otrzymane od japońskich biznesmenów. Teraz jednak stanowią integralną część Japonii, a idea niepodległości ma tam znikome poparcie. Zresztą separatystom z pewnością przyglądają się japońskiej służby i CIA. Chińczycy mają więc znikome szanse na rozpalenie tam płomieni separatyzmu a cała operacja może w nich uderzyć rykoszetem. Sami przecież mają problem z separatyzmem w Tybecie, Xinjangu i gwałtownie reagują na jakiekolwiek sugestie o niepodległości Tajwanu.

W ramach polecanek: ciekawy artykuł Hanny Shen "Tajwańskie spojrzenie na Chiny: Dlaczego Tajwańczycy nie identyfikują się z Chinami?" oraz mapa roszczeń terytorialnych Republiki Chińskiej (Tajwanu).

niedziela, 26 maja 2013

Największe sekrety - Wrześniowa mgła - część 1: Od własnej kuli

Historia kampanii wrześniowo-październikowej 1939 r. to jedna wielka tajemnica zawinięta w enigmę. Ten fragment drugiej wojny światowej jest zakłamany zarówno w skali makro jak i mikro (Przykładem zafałszowań w skali mikro jest historia Westerplatte, ale również np. 7 Dywizji Piechoty. Apoloniusz Zawilski w swoich monumentalnych "Bitwach polskiego września" a wraz z nim inni autorzy sypią gromy na tę jednostkę pisząc o jej szybkiej dezorganizacji - dziwnym trafem opis jej zmagań zaczynają dopiero od 3 września - pomijając Bitwę pod Częstochową, gdzie 7-ma Dywizja gen. Gąsiorowskiego stawiła czoła czterem dywizjom niemieckim zadając im znaczne straty...). W serii Największe Sekrety rozpoczynam więc cykl opowieści o Wrześniu 1939. Oto jego kolejne części:

1. Od własnej kuli
2. Uderz póki czas!
3. Przewidziana inwazja
4. Bracia Słowianie


Ilustracja muzyczna: Dębowy - Honor

Książka Piotra Zychowicza "Pakt Ribbentrop-Beck" wywołała ożywioną dyskusję wśród entuzjastów historii dotyczącą tego, czy dobrze zrobiliśmy w 1939 r. idąc na konfrontację z Niemcami. Zwolennicy wariantu przyłączenia Polski do Osi Berlin-Rzym-Tokio często powołują się na opinie polityków, wojskowych i publicystów, którzy w 1939 r. wzywali do pójścia na ustępstwa wobec Berlina: Władysława Studnickiego (jednego z ojców naszej niepodległości, autora profetycznej książki "W obliczu nadchodzącej drugiej wojny światowej"), Stanisława Cata-Mackiewicza, czy też płka Ignacego Matuszewskiego.  Czasem wśród osób, które ostrzegały nas przed wybuchem wojny wymieniany jest również płk Walery Sławek - najbliższy współpracownik Marszałka Piłsudkiego. Człowiek, który miał w 1935 r. zostać prezydentem, ale odsunięty został na boczny tor przez tzw. grupę zamkową - prezydenta Mościckiego, wicepremiera Kwiatkowskiego oraz ich otoczenie. Sławek był uznawany za postać kryształowo uczciwą i niezmiernie odważną. Jego zarost skrywał blizny - "pamiątkę" po przedwczesnym wybuchu bomby przygotowywanej na carskich żandarmów. Gdy płk Sławek przestał być premierem, jego całe oszczędności wynosiły 600 zł i martwił się, czy zdoła utrzymać swoje mieszkanie (porównajcie go np. z takim Sławomirem Nowakiem). Polskim społeczeństwem mocno więc wstrząsnęła śmierć Walerego Sławka. Były premier popełnił samobójstwo 2 kwietnia 1939 r., o godz. 20:45 (a więc godzinie zgonu Marszałka), strzelając sobie w głowę z Browninga, jakiego użył podczas akcji pod Bezdanami. Kilka dni wcześniej rozmawiał z Beckiem udającym się do Londynu via Berlin. Spekulowano wiele lat później, że samobójstwo Sławka było gestem protestu przeciwko polityce Becka. Dziesięciolecia po fakcie mówiono, że Sławek chciałby powtórki strategii Piłsudskiego z I wojny światowej: opowiedzenia się po stronie Niemiec i wspólnego marszu na Moskwę. Po rozbiciu ZSRR, Polska miałaby zmienić front i przejść na stronę aliantów zachodnich (tak jak w książce Zychowicza). Czy tak było rzeczywiście?



Kluczowe do odpowiedzi na to pytanie są listy przedśmierne napisane przez Sławka. Jeden do prezydenta Mościckiego, drugi do przyjaciół, trzeci do opinii publicznej. Treść dwóch pierwszych nie jest znana. Trzeci jest bardzo enigmatyczny. Czytamy w nim m.in.: "Spaliłem papiery o charakterze prywatnym, a także wręczone mi w zaufaniu. Jeżeli nie wszystkie, proszę pokrzywdzonych o wybaczenie." Czemu tak bardzo podkreślał spalenie dokumentów, jakie mu powierzono, co to były za dokumenty? Decyzja samobójcza była nagła. Na następny dzień zaplanował wyjazd z przyjaciółmi - zamówił już nawet bryczkę. Znajomi, którzy go odwiedzili na kilka godzin przed śmiercią nie wyczuli nic dziwnego w jego zachowaniu. Co go skłoniło, by nagle strzelić sobie w skroń? 

Ilustracja muzyczna: Angel Beats - Opening

Jak pisze dr Dariusz Baliszewski:

"
Dopiero w trzydziestą rocznicę śmierci Sławka w 1969 roku dr Stanisław Giza, pracownik naukowy przedwojennego Instytutu im. Józefa Piłsudskiego, ujawnił tajemnicę powierzoną mu w maju 1939 roku przez Teresę Perlową, wdowę po Feliksie Perlu, wybitnym socjaliście i naczelnym redaktorze "Robotnika". Według jej relacji (cytuję za Jerzym Rawiczem "Pozostało do wyjaśnienia", Czytelnik, Warszawa 1979): "Po odsunięciu Sławka od wszelkiego życia politycznego przez grupę >>zamkową<<, postanowił on raz jeszcze spróbować zdobyć władzę. Pozostało mu jeszcze sporo takich jak on odsuniętych od władzy przyjaciół. Za namową właśnie Teresy Perlowej, która zaofiarowała swe mieszkanie, nawiązał kontakt z dawnymi przyjaciółmi z przedwojennej Organizacji Bojowej PPS, a wśród nich z Tomaszem Arciszewskim i Kazimierzem Pużakiem. (...) Debatowano nad sposobami obalenia rządu Sławoja-Składkowskiego. (...) Na rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego sprawą tą zainteresował się Oddział II Sztabu Generalnego, którym wówczas kierował płk Smoleński. I do niego należało ostatnie słowo. Według przypuszczeń Perlowej właśnie płk Smoleński podsunął myśl aresztowania Sławka i zrobienia procesu pokazowego. Oczywiście Sławek nie chciał do tego dopuścić. I gdy ktoś z zaufanych poinformował go telefonicznie, że za kilka godzin zostanie aresztowany, chwycił za broń i pozbawił się życia".
Być może cała ta sensacyjna relacja nie byłaby warta dzisiaj przypomnienia - tym bardziej że została oprotestowana przez samego płk. Smoleńskiego - gdyby nie niewielka notatka Leonarda Guziura, która ukazała się w "Kalendarzu Cieszyńskim" w roku 1992. Zawiera ona wyjaśnienia, złożone na ręce autora notatki w 1940 roku przez Józefa Ostafina, posła ziemi krośnieńskiej, który wraz z niewidomym posłem Edwinem Wagnerem w marcu 1939 roku znalazł się na nocnym, konspiracyjnym spotkaniu w podziemiach Banku Gospodarstwa Krajowego w Warszawie. "Zebraniu przewodniczyli pułkownicy Matuszewski i Modzelewski. Przekonywali, że Hitler szykuje się do ataku na Polskę, a rządząca ekipa jest za słaba, by się niebezpieczeństwu przeciwstawić. Należy zatem ująć ster władzy w silne, pułkownikowskie ręce. Może to zapewnić zamach stanu. Mościckiego winien zastąpić Sławek, zaś premierem należy uczynić Modzelewskiego. Konkretne plany postanowiono przechować u pułkownika Sławka, który w zebraniu nie uczestniczył, ale do którego postanowiono udać się nazajutrz".
Obaj posłowie, zbulwersowani treścią spotkania, poinformowali o planowanym zamachu stanu księdza Humpolę, kapelana prezydenta Mościckiego, co - jak wynika z relacji posła Józefa Ostafina - miało spowodować rewizję w mieszkaniu Sławka w poszukiwaniu dokumentów spisku. Ta sprawa stała się prawdziwą przyczyną samobójstwa Walerego Sławka.
Według opublikowanej w "Rewizji nadzwyczajnej" w kwietniu ub.r. relacji sędziego Ignacego Wielgusa, czerpiącego swą wiedzę z rozmów z dobrze poinformowanymi i ustosunkowanymi generałami Marianem Kukielem i Stanisławem Hallerem, odbytych w maju 1939 roku, spiskowcy planowali powołać Sławka na prezydenta. Premierem miał być piłsudczyk Leon Kozłowski, a ministrem spraw wewnętrznych PPS-owiec Kazimierz Pużak. Jak wynika z tej relacji, planom zamachu miał sprzyjać gen. Kazimierz Sosnkowski, który pozostając w głębokim konflikcie z marszałkiem Rydzem-Śmigłym, przekonywał Walerego Sławka o konieczności porozumienia z Niemcami i uniknięcia konfliktu zbrojnego, do którego Polska nie jest przygotowana. Z faktów ujawnionych przez obu generałów do zamachu miało dojść przez próbę otrucia Mościckiego.

(...)  Jak wynika bowiem z relacji mecenasa Bolesława Nawrockiego, kolejnej już w tej sprawie, wykonawcy testamentu żony prezydenta Marii Mościckiej - ona sama informowała go o próbie zamachu na Ignacego Mościckiego, dokonanej w pierwszych miesiącach 1939 roku. Według jej wiedzy prezydent był przekonany, że za zamachem tym stał Walery Sławek."
Czy mogło dojść do spisku w konfiguracji Sławek-Matuszewski- tajemniczy pułkownik Modzelewski - Pużak-Sosnkowski? Nie ma żadnych źródeł wskazujących na to, że Pużak i Sosnkowski reprezentowali opcję chcącą porozumienia z Niemcami. Sławek, Matuszewski i Kozłowski - jak najbardziej tak. Można by dodać do tej konfiguracji również Cata-Mackiewicza, który wówczas z niejasnych przyczyn trafił do Berezy Kartuskiej. Spekulowano, że miał być ministrem spraw zagranicznych w tym proniemieckim rządzie. Wspomniani w tej relacji posłowie Ostafin i Wagner (na zdjęciu poniżej) to ludzie szlachetni i niesłychanie zasłużeni. Pierwszy z nich to żołnierz II Brygady, POW, powstaniec śląski, oficer AK i WiN. Drugi to również bohater wojenny, który mimo ociemniałości walczył w konspiracji antyhitlerowskiej i został zabity przez Niemców w Oświęcimiu. Jest bardzo prawdopodobne, że spiskująca piłsudczykowska frakcja zaprosiła ich na naradę w podziemiach BGK i że usłyszany tam pomysł zamachu ich oburzył.



Czy do zamachu jednak doszło? Wydaje się, że tak. Piotr Wodziński wskazuje na ciekawy fragment wspomnień premiera Sławoja-Składkowskiego. W ostatnich dniach lutego prezydent Mościcki nagle poważnie zachorował - zdiagnozowano skręt kiszek. Sytuacja była na tyle krytyczna, że najwyższe władze przygotowywały się na śmierć sędziwego prezydenta. Wprawna interwencja lekarska zapobiegła jednak najgorszemu. Niektórzy wskazują, że taką dolegliwość można było wywołać za pomocą małych ilości strychniny. Czyżby więc to była ta próba zamachu ("otrucia" - jak sugerowali Kukiel z Hallerem)? Moment na ewentualny zamach stanu był już ostatni - "międzynarodowe okno" się zamykało. W styczniu na naradzie na Zamku Królewskim prezydent, minister spraw zagranicznych i  marszałek Śmigły-Rydz uzgodnili odpowiedź na niemieckie żądania. W marcu Niemcy sondowali byłego premiera Witosa, czy nie chciałby stanąć na czele proniemieckiego rządu w Warszawie. Witos odmówił, ale jakiś czas później mówił brytyjskiemu attache wojskowemu w Warszawie: "Gdańsk jest niemiecki i nie wolno o niego toczyć wojny, niech go Beck odda Niemcom a opozycja go wówczas wyleje". Witos stanowił jednak wśród opozycji wyjątek. O ile w obóz piłsudczykowski był podzielony - znalazło się wielu prominentów (Sławek, Matuszewski, Kozłowski) chcących porozumienia z Niemcami, ale też wiele osób prących do wojny - to opozycja niemal w całości oddana była podgrzewaniu wojennych nastrojów. Na początku kwietnia, gdy polskie społeczeństwo nic jeszcze nie wie o niemieckich żądaniach, komunista Władysław Broniewski publikuje wiersz "Bagnet na broń" gazecie wydawanej przez sowieckiego agenta Stefana Ołpińskiego von Osten, finansującego również wydanie "Przyszłej wojny" gen. Sikorskiego. Polska już od kilku miesięcy znajduje się już na kursie prowadzącym ku wojnie...


sobota, 25 maja 2013

Syria: mapa wojny


Nie mogłem się powstrzymać: "Daily Telegraph" dał taką fajną mapę pokazującą aktualną sytuację w Syrii. Jak widzimy - rebelianci kontrolują obszar wzdłuż Eufratu i część północnych rejonów a także część rejonów przy granicy z Libanem. Obszary wokół Damaszku, Aleppo, Homs i Deraa to miejsca, w których walka wciąż jest nierozstrzygnięta, ale assadowcy dzięki Hezbollahowi zyskują w niektórych z nich przewagę. W rękach Assada: alawicki pas ziemi nad morzem i obszary wschodniej Syrii. Kurdowie wykroili swoje tereny. I ciekawostka: w Syrii, po stronie rebeliantów walczą również setki rosyjskich obywateli, co niepokoi Kreml. I trudno się temu dziwić, gdy etniczni Rosjanie są w Moskwie mniejszością.

czwartek, 23 maja 2013

Dekapitacja w Woolwich - terror przygłupów



Ilustracja muzyczna: Dizzee Rascal - Dream (polecam video) 

                               Dizzee Rascal - Bassline Junkie (również polecam video)

Wypowiadający się jak przygłup zamachowiec z Woolwich, który wspólnie z kumplem zarżnął maczetą i nożem brytyjskiego żołnierza, weterana Afganistanu, został zidentyfikowany jako Michael Adebolajo, 29-letni Brytyjczyk pochodzenia nigeryjskiego. Urodził się w chrześcijańskiej rodzinie (ponoć bardzo wierzącej) i przez wiele lat nie wyróżniał się, dopóki w 2003 r. nie przeszedł na islam. Gostek mnie rozbroił przepraszając, że zafundował kobietom taki widok i usprawiedliwiając to tym, że "na naszej ziemi" można zobaczyć takie zarzynanie codziennie. Ciekawe, co gostek rozumie jako "naszą ziemię", skoro urodził się w UK, nigdy nie był w Nigerii  i prawdopodobnie ma małe pojęcie o tym co się dzieje poza jego dzielnicą. Przygłup do tego dał się sfilmować i zapewne szybko zostanie złapany. Okazuje się, że był znany MI5 - ciekawe z jakiej strony? W każdym bądź razie zrobił niedźwiedzią przysługę prawdziwym, profesjonalnym terrorystom, którzy od czasów conradowskiego "Tajnego agenta" upodobali sobie Londyn jako miejsce azylu i prowadzenia interesów (brytyjski rząd tolerował ich obecność pod warunkiem, że nic nie wysadzali w Wielkiej Brytanii - odnosiło się to zarówno do antynapoleońskich monarchistów, anarchistów, socjalistów, OWP oraz dzihadystów wszelkiej maści). K...wa, wzięli tego gostka z filmu Guya Ritchiego "Snatch", czy co ?!

Dla przypomnienia: Brytyjski kolaż multikulturalno-historyczno-muzyczny

wtorek, 21 maja 2013

Assad odgryza się Izraelowi i rebeliantom + Gen. al-Douri - powrót Wodza



Na Wzgórzach Golan znowu starcia między Izraelem a jakimiś siłami proassadowskimi (assadowska armia przyznaje się do ostrzelania izraelskiego patrolu). Zaczyna to przypominać wojnę na wyniszczenie z lat '60-tych i '70-tych. Damaszek odgryza się, że jak tylko pokona rebeliantów rozpocznie wojnę przeciwko Izraelowi -wszyscy jednak wiedzą, że nie będzie w stanie jej prowadzić. Cała jego nadzieja więc w Hezbollahu. To właśnie dzięki wojskom tej irańskiej agentury assadowcom, przy biernej postawie USA udało się w ostatnich dniach odbić ważne tereny przy granicy z Jordanią i Libanem. Homs może upaść lada dzień. (Assadowcom daleko jednak od odtrąbienia zwycięstwa - al-Kaida zajęła im pola naftowe a Hezbollah na szczęście ponosi duże straty w walkach). Obama przespał te partię licząc na to, że uda mu się rozbić sojusz syryjsko-irańsko-rosyjsko-chiński. Jak zwykle się przeliczył: jedyna droga do osłabienia sojuszu to rozwalenie Assada i wsparcie dla sunnitów w Iraku (oderwanie Iranu z tej osi wydaje się bardzo mało prawdopodobne). Niezwykle ciekawie pod tym względem wygląda sytuacja nad Eufratem. Okazuje się, że gen. Izzat Ibrahim al-Douri, były współpracownik Saddama, dowódca postsaddamowskiej partyzantki, który skutecznie ukrywa się od dekady, organizuje teraz nową kampanię terrorystyczną przeciwko szyickiemu rządowi. I po co było obalać tego Saddama?


Powyżej: gen. al-Duri wygląda jak gen. Montgomery...

niedziela, 19 maja 2013

Zapomniany sojusz polsko-japoński

"Nie lubię Ruskich, bo odebrali nam Lwów i Kuryle"
                                Chłopiec z mieszanej polsko-japońskiej rodziny


Cuszima 1905. Wczujcie się w atmosferę powyższego klipu: Czarny dym unoszący się z kominów na pancernikach, złote cesarskie chryzantemy na dziobach japońskich okrętów, dostojni i profesjonalni oficerowie IJN, bezsilne modły adm. Rożestwieńskiego kierowane do prawosławnego Boga... Ta bitwa miała dla nas Polaków niesamowite znaczenie. Obok Gorlic i Gallipoli to jedno ze starć, które zniszczyły carskie imperium. Klęska poniesiona w wojnie z Japonią zamknęła Rosji drogę do ekspansji na Dalekim Wschodzie zmuszając ją do szukania guza w Europie. Droga do I wojny światowej i naszej niepodległości została otwarta. Ale nie tylko dlatego powinniśmy darzyć japońskich militarystów sympatią...

Za początek kontaktów naszych narodów w czasach najnowszych uważana jest misja japońskiego szpiega barona Fukushimy Yasumasy, twórcy tajnej policji Kampetai. W 1892 r. przebył on konno drogę z Władywostoku do Berlina przy okazji zahaczając o Polskę. Nawiązał on kontakty z licznymi polskimi patriotami ("porando gishi"), którzy udzielili mu wielu cennych informacji o sprawie polskiej. Polska go zafascynowała, efektem był obszerny raport napisany poetyckim językiem ("Kraj umarł, jedynie góry i rzeki trwają. Zamki, zagubione wśród drzew i traw, opłakują ślady utraconej ojczyzny. O zachodzie słońca, na przedmieściach Warszawy, dawnej stolicy, z sercem pogrążonym w smutku rozmyślam o przeszłych powstaniach. Płaczę nad wieloma bohaterami którzy grobów swych nawet nie mają i nie potrafię powstrzymać głębokiego uczucia nienawiści. Wszak, 200 lat temu, była Polska wielką monarchią Europy Centralnej, rozciągającą się od Bałtyku do Morza Czarnego.") oraz wojskowy marsz „Wspomnienie Polski”. W 1904 r. przybywa do naszego kraju inny japoński superagent gen. Akashi Motojiro - kontaktuje się z różnymi grupami politycznymi zaciągając języka zarówno w PPS jak i u Romana Dmowskiego. Dmowski zgadza się w rozmowie z nim na przekazywanie japońskim tajnym służbom informacji wywiadowczych (endecy obecnie lubią wypominać Marszałkowi, że był japońskim agentem, ale zapominają że ich guru też :) Efektem pracy gen. Akashiego są wizyty Piłsudskiego i Dmowskiego w Tokio w 1905 r.  W trakcie rozmów z decydentami w Tokio gen. Akashi stał po stronie projektów Piłsudskiego - szerokiego wsparcia dla antyrosyjskiej akcji dywersyjnej w Kongresówce. Argumenty Piłsudskiego poparł również gen. Murata (tak ten od karbinu Muraty, ten sam gen. Murata, którego miecz dostała Saeko "Jestem mokra!" Busujima w Highschool of the Dead :). Ostatecznie jednak Sztab Generalny uznał, że operacja dywersyjna w Polsce byłaby zbyt ryzykowna - memoriał Dmowskiego, na szczęście odegrał małe znaczenie w rachubach japońskich decydentów. Mimo to, owocna współpraca polskich, piłsudczykowskich niepodległościowców oraz japońskich militarystów była dalej kontynuowana. 

Ilustracja muzyczna: RSP - Tabidatsu Kimi e

W 1926 r. Marszałek Piłsudski wysłał posłowi polskiemu w Tokio Wacławowi Jędrzejewiczowi pakiet 51 orderów Virtuti Militari do rozdysponowania wśród najbardziej zasłużonych weteranów wojny rosyjsko-japońskiej 1904-1905. We współpracy z japońskim wojskowym biurem historycznym wykonano mrówczą pracę wytypowania najbardziej zasłużonych. 28 marca 1928 r. w tokijskim hotelu Imperial odbyła się wzruszająca okoliczność wręczenia orderów - Virtuti Militari dostał m.in. sędziwy, niesłyszący marszałek Oku oraz minister marynarki Okada Keisuke. Premier Tanaka Giichi wzniósł toast na cześć Marszałka Piłsudskiego. 

Oba kraje prowadziły w dwudziestoleciu międzywojennym ożywioną współpracę wywiadowczą. Dzieliliśmy się informacjami dotyczącymi ZSRR. Ppłk Jan Kowalewski uczył Japończyków kryptografii oraz łamania szyfrów wroga. Współpraca sięgała jednak jeszcze głębiej. Polska i Japonia wymieniały doświadczenia dotyczące swoich programów rozwoju broni biologicznych. Nasz kraj odwiedzali lekarze z niesławnego Oddziału 731. Szef Oddziału II gen. Pełczyński przykładał dużą wagę do spraw wojny biologicznej - to z jego inicjatywy rozpylano w tunelu kolei średnicowej w Warszawie "testowe" bakterie. W Brześciu nad Bugiem rzekomo pracowała komora ciśnieniowa, w której uśmiercano obiekty doświadczalne - komunistów i kryminalistów skazanych na śmierć. (To mówiły przynajmniej ubeckie akta z lat '50-tych. Berman chciał zrobić naukowcom i wojskowych zaangażowanym w ten projekt wielki proces pokazowy, ale niespodziewanie Kreml nakazał zrezygnować z oskarżenia i pokazówki.)

W drugiej połowie lat 30-tych japońscy militaryści usilnie namawiali nasz rząd do przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego. Trapiony chorobą alkoholową minister Beck niestety ich nie posłuchał, ale miał wystarczająco dużo rozsądku by uznać dyplomatycznie Mandżukuo - ta decyzja bardzo ułatwiła dalszą owocną współpracę polsko-japońską. W czasie II wojny światowej polski i japoński wywiad nadal ze sobą współpracowały na odcinku antysowieckim (co m.in. irytowało gen. Waltera Schellenberga). Japońskie służby zapewniały kurierom polskiego państwa podziemnego dokumenty dyplomatyczne potrzebne do podróżowania po Europie. Japoński konsul w Kownie Sugihara Chiune wydał kilka tysięcy wiz umożliwiających Polakom i polskim Żydom opuszczenie ZSRR.  Gdy w grudniu 1941 r. rząd Sikorskiego niepotrzebnie wypowiedział wojnę Japonii, premier gen. Tojo Hideki zareagował ze zdziwieniem: "Polska wypowiedziała nam wojnę?! Pewnie ich do tego zmusili Brytyjczycy. Nie uznajemy tego. Nie jesteśmy w stanie wojny z Polską".

Przez całą wojnę istniała polska kolonia w Harbinie, w Mandżurii. Tworzyli ją inżynierowie i kolejarze z magistrali mandżurskiej (zbudowanej przez Rosję) oraz ich rodziny a także uchodźcy, którzy uciekli z rewolucyjnej Rosji. Jak się ci ludzie zachowywali pod okupacją japońską? Zapewne lojalnie kolaborowali, inaczej trafiliby do obozów internowania - a tak bez przeszkód działały ich organizacje. Wydawali nawet własną gazetę. Repatriowano ich dopiero w 1946 r. Polska historiografia pomija dyskretnym milczeniem dzieje tej wspólnoty. A szkoda. Wszak architektura Otwocka została w czasach carskich zainspirowana mandżurskim Harbinem. W samym Harbinie mamy zaś most zbudowany przez inż. Kierbedzia oraz pierwszy browar w Chinach założony przez niejakiego Wróblewskiego...

Ps. W Harbinie znajduje się również grób dziadka byłego izraelskiego premiera Ehuda Olmerta. Dzięki konsulowi Sugiharze oraz innym japońskim dyplomatom znalazła się tam liczna żydowska wspólnota. Była ona dosyć lojalna wobec Imperium Japońskiego. Japońscy militaryści w ramach planu "Fugu" zasiedlali Mandżurię żydowskimi i polskimi uchodźcami z Europy. Potrzebowali tam przecież wykształconych, nietubylczych kadr. Wpływ na ich politykę miały również antysemickie broszurki wydawane przez białych Rosjan. Japońscy militaryści rozumowali, że skoro "Żydzi rządzą Zachodem", to należy się z nimi dogadać. Poza tym w wojskowych kręgach w Mandżurii funkcjonowała wówczas sekta głosząca, że Japończycy są jednym z 10 zaginionych plemion Izraela (do dzisiaj niektórzy badacze na poważnie dopatrują się podobieństw między żydowskimi a szintoistycznymi obrzędami), a natomiast Arka Przymierza i prawdziwe Drzewo Krzyża znajdują się w świątyni w Ise. Kto wie, skoro jedno z zaginionych plemion znaleziono w Birmie, a w Chinach do dzisiaj żyją "żółci" Żydzi...  Albin Siwak, chwalący swego czasu Pol Pota za zbudowanie komunizmu bez Żydów, mógłby wpaść w konfuzję :)



sobota, 18 maja 2013

Bengazi: Zamach-ustawka. Teoria adm. Lyonsa


James Lyons - czterogwiazdkowy amerykański admirał w stanie spoczynku przedstawił nową, ciekawą teorię dotyczącą incydentu w Bengazi. Jego teza: terrorystom chodziło o porwanie ambasadora, wzięcie go na zakładnika i zorganizowanie wymiany. Na dwa tygodnie przed atakiem na amerykański konsulat w Bengazi egipski prezydent Morsi oraz przywódca al-Kaidy al-Zawahiri wielokrotnie wzywają do wypuszczenia "Ślepego Szejka" Omara Abdula Rahmana z więzenia. To prawdopodobnie właśnie na niego miał zostać wymieniony ambasador Stevens. Według Lyonsa transakcja ta miała już zgodę... administracji Obamy. Stąd wzięły się rozkazy zakazujące marines interweniować w trakcie ataku. Całe porwanie miało być zainscenizowanym zdarzeniem. Terrorystyczna milicja odpowiedzialna za ochronę konsulatu miała postrzelać trochę w powietrze, złapać ambasadora i bez strat szybko się ultonić. Później tuż przed wyborami dokonano by wymiany uwalniając zakładnika a słupki sondażowe Obamy poszybowałyby w górę. Powstał jednak nieoczekiwany problem: dwóch Navy Seals: Glen Doherty i Tyron Woods na własną rękę rzuciło się ambasadorowi na ratunek zadając zaskoczonym terrorystom duże straty. Resztę tej historii już znamy...


                                               

piątek, 17 maja 2013

Największe sekrety: Uderzenie w (pra)Syndykat 1926

Dlaczego doszło do Zamachu Majowego? "Bo Piłsudski musiał rozpędzić złodziei z Sejmu"- powiedzą piłsudczycy. "Bo to był Żyd! I mason! Bo każdy Żyd to mason!" - odpowiedzą endecy. "Bo był faszystą..." - odburkną duchowi spadkobiercy KPP. Zamach Majowy to jedno z najmniej zrozumianych, przemilczanych i wykoślawionych w zbiorowej (a zwłaszcza w prawicowej) świadomości zdarzeń z ostatnich 100 lat naszej historii. Jak zwykle jego przyczyny były zbyt złożone, by zwykły zjadacz chleba je zrozumiał i zbyt tajne, by przeniknęły do świadomości narodowej. Ale jak wiadomo archiwa nie płoną...

Ilustracja muzyczna: Pierwsza Brygada. Po węgiersku



Swego czasu napisałem, że Eligiusz Niewiadomski zabijając prezydenta Narutowicza był mniej lub bardziej świadomym narzędziem sowieckich służb specjalnych a endecy wykazali się kolosalną głupotą dając się wciągnąć w ich grę i robiąc z Niewiadomskiego bohatera. (Dla przypomnienia: chodzi o ten wpis). Teraz moje podejrzenia zostały wzmocnione przez książkę Mariusza Wołosa "O Piłsudskim, Dmowskim i zamachu majowym. Dyplomacja sowiecka wobec Polski w okresie kryzysu politycznego 1925-1926". Z dzieła tego wynika, że Sowieci kokietowali endecję i bardzo mocno ją infiltrowali. "Dyplomaci uzyskiwali od endeków masę interesujących ich informacji o nastrojach w kręgach politycznych, o kierunkach polskiej polityki zagranicznej. Ale udało mi się odkryć w rosyjskich archiwach jeszcze jeden machiawelistyczny zabieg dyplomacji sowieckiej. Otóż Rosjanie planowali za pomocą Narodowej Demokracji jeżeli nie obalić, to przynajmniej osłabić sojusz polsko-rumuński, wymierzony - jak sądzili - w nich. Piotr Wojkow, sowiecki przedstawiciel w Warszawie, twierdził, że gdyby nie strach przed Niemcami, to endecy lekką ręką odrzuciliby układ z Rumunią.(...) Zdawali sobie sprawę, że pewne idee Narodowej Demokracji pasowały do ich koncepcji. Endecja, jeden z najsilniejszych obozów politycznych w Polsce, była po pierwsze antyniemiecka, po drugie antybrytyjska, a po trzecie - profrancuska. Francja była postrzegana przez Sowietów jako mocarstwo tracące wpływy, ale Wielka Brytania była ich największym przeciwnikiem. Narodowa Demokracja miała z kolei sporo sympatii dla Rosji przedrewolucyjnej. (...) Do zamachu majowego Narodową Demokrację i Romana Dmowskiego popierała grupa przedsiębiorców i bankierów z Królestwa Polskiego, czyli Imperium Rosyjskiego, którzy marzyli o rynkach zbytu na wschodzie. Dyplomacja sowiecka wykorzystywała te elementy do tego stopnia, że nie waham się nazwać endecji głównym partnerem politycznym Rosji." - mówi Wołos w wywiadzie dla "Dziennika". Doszło m.in. do tajnych negocjacji Dmowski-Wojkow. W 1923 r. Stanisław Grabski, jeden z przywódców endecji, osławiony negocjator Traktatu Ryskiego i późniejszy członek bierutowskiej KRN, otwarcie wzywał do stworzenia sojuszu polsko-sowieckiego. Piłsudczykowscy oficerowie wojskowych służb specjalnych doskonale zdawali sobie sprawę z tych zalotów, a jeśli dodamy do tego skrajną głupotę jaką endecja wykazała się w związku z wyborami prezydenta w 1922 r. oraz narastającą jeszcze od 1905 r. niechęć pomiędzy obydwoma środowiskami nie powinno nas dziwić dlaczego Marszałek zdecydował się na demonstracje zbrojną mającą nie dopuścić do powstania endeckiego rządu. Impulsami do działania były Traktat w Locarno z 1925 r.  (reklamowany przez ówczesny rząd jako "zwycięstwo polskiej dyplomacji) oraz niemiecko-sowiecki układ o współpracy z kwietnia 1926 r. Piłsudski bardzo niepokoił się pogarszającym położeniem się międzynarodowym Polski i uważał, że drogą do wyjścia z pułapki jest poprawa stosunków z Niemcami - wspólny antysowiecki "zychowiczowski" sojusz. Endecy nie byli w stanie takiego sojuszu zawrzeć. Ten kluczowy aspekt jest zwykle pomijany w dyskusjach dotyczących Zamachu Majowego.



Czemu więc Sowieci nie udzielili otwartego poparcia endecji w czasie Zamachu Majowego? Wraz z zacieśnieniem sojuszu z Niemcami, Sowieci uznali, że endecja nie sprawdza się tak jak chcieli jako ewentualne narzędzie i zdecydowali, że wariantem, których ich będzie najbardziej zadowalał byłby wybuch wojny domowej w Polsce, która dałaby pretekst do wspólnej sowiecko-niemieckiej inwazji na nasz kraj. Uznali, że Piłsudski będzie polskim odpowiednikiem Kiereńskiego a jego rządy utorują drogę rewolucji. Tak głupie założenie to zarówno efekt kiepskiej jakości sowieckiego personelu w warszawskim poselstwie jak i zapewne skutek delikatnego sabotażu dokonanego przez naszego "ducha opiekuńczego" na Łubiance - Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego (już w 1923 r. Dzierżyński uratował życie marszałkom Piłsudskiemu i Fochowi w ostatniej chwili powstrzymując iście "smoleński" zamach na Placu Saskim 3 V 1923 r. - przypominam wpis: Dekapitacja 1923). Dziwnym trafem Dzierżyński zmarł na zawał serca - prawdopodobnie został otruty - w sierpniu 1926 r.


Powyżej: Feliks Dzierżyński jako młody hipster

W tle toczyła się również jeszcze inna rozgrywka: o władzę nad wojskiem i wojskowymi służbami specjalnymi. Od ładnych kilku lat toczyły się o nie przepychanki. Marszałka niepokoiły projekty odsuwające go od dowodzenia armią i całkowicie podporządkowujące siły zbrojne rządowi. Przejęcie kontroli nad wojskowymi służbami specjalnymi - tajnym pulsem państwa polskiego -  przez ekipę Chjeno-Piasta było uznawane za zagrożenie największe.


9 maja 1926 r. premier Witos, najwybitniejszy demokratyczny polityk w historii Polski, był tak pewny zwycięstwa w tej rozgrywce, że otwarcie prowokował Piłsudskiego mówiąc w wywiadzie dla "Nowego Kuriera Polskiego": "Mówią, że Piłsudski ma za sobą wojsko, jeśli tak, to niech bierze władzę siłą... ja bym nie wahał się tego zrobić; jeśli Piłsudski nie zrobi tego, to, zdaje się, nie ma jednak tych sił za sobą.Kości zostały rzucone...

Ilustracja muzyczna: Two Steps From Hell - To Glory


Bunt oddziałów wiernych Marszałkowi i ich marsz na Warszawę miał być tylko zbrojną demonstracją. Akcją podobną do Marszu na Rzym Mussoliniego. Marszałek chciał w ten sposób zmusić Witosa do wyjścia z koalicji z endecją. I prawie mu się to udało. Witos, czując respekt przed siłą chciał się ugiąć - uniemożliwiła to niespodziewanie zdecydowana postawa prezydenta Wojciechowskiego utwierdzanego w oporze przez kilku generałów (o nich za chwilę). Prezydent wyznaczył Marszałkowi ultimatum: nakazał, by w ciągu dwóch godzin wojska wierne Piłsudskiemu podporządkowały się rozkazom Ministerstwa Spraw Wojskowych. Ultimatum zostało złamane przez wojska rządowe. Dowódca wojsk prorządowych gen. Tadeusz Rozwadowski wydał rozkaz nakazujący aresztowanie i ewentualną likwidację Marszałka Piłsudskiego. Pierwsze strzały padły na Placu Zamkowym 12 maja 1926 r. o godz. 17.30. To żołnierze prorządowego 30 pułku piechoty strzelali w tłum cywilów fraternizujących się z żołnierzami rebelianckiego 36 pułku piechoty.  Major Ziemski, kwatermistrz 36 pułku wspominał później: ""Nie pamiętam jak długo trwała ta rozmowa, gdy w trakcie jej usłyszałem przez otwarte okno strzały karabinów maszynowych od strony Zamku; usłyszał to i Marszałek. Twarz jego jeszcze bardziej pobladła i miała wyraz pełen zatroskania. (...) Marszałek głosem cichym, jakby do samego siebie, powiedział: "A jednak rozpoczęło się. Myślałem, że do tego nie dojdzie.""

W komuszym propagandowym filmie Ryszarda Filipskiego "Zamach stanu" jest kilka świetnych scen. W jednej z nich widzimy, jak po ogłoszeniu kapitulacji sił rządowych gen. Rozwadowski krzyczy: "Nieeeeeeee!!!", płacze i tarza się  po dywanie. Rozwadowski, człowiek który mocno przyczynił się do eskalacji, był zwolennikiem walki do samego końca. Powiedział ponoć nawet: "Lepiej, żeby zajęli nas bolszewicy, niż żeby Piłsudski miał rządzić". Zwolennikiem walki do końca był również gen. Włodzimierz Zagórski. , dowódca lotnictwa, który w czasie Zamachu Majowego, osobiście zrzucał bomby na Warszawę.   (Zwróćmy uwagę, że Marszałek podczas przewrotu robił co mógł, by walki nie przekształciły się w ogólnopolską wojnę domową - kazał rozbroić cywilną milicję, odrzucił plan PPS mówiący o wykolejaniu pociągów wiozących wojska prorządowe.) Co sprawiło, że od samego początku do końca tak mocno chcieli oni zapobiec objęciu władzy przez Marszałka, z którym przecież wcześniej owocnie współpracowali? Nie były to ich zapatrywania polityczne. Obaj nie udzielali się w polityce, wbrew późniejszej legendzie nie mieli też związków z endecją. Gen. Zagórski był bliżej nieznanym ogółowi wojskowym biurokratą, byłym oficerem wywiadu CK-Armii. Gen. Rozwadowski, późniejszy endecki bohater, dostał swego czasu Żelazny Krzyż od Kaisera Wilhelma za udział w bitwie pod Gorlicami - tej samej, która pogrzebała polityczną strategię Dmowskiego w trakcie I wojny światowej. Obaj byli profesjonalnymi wojskowymi i źródła ich oporu leżały właśnie w ich działalności jako wojskowych w czasie pokoju.



Po Zamachu Majowym gen. gen. Zagórski i Rozwadowski natychmiast trafiają do wieleńskiego więzienia na Antokolu. Towarzyszy im gen. Tarnawa-Malczewski, minister obrony winny bicia i lżenia w szpitalu rannych rebeliantów (sąd uznaje później, że gen. Tarnawa-Malczewski działał w stresie, ale oficerska piłsudczykowska bojówka wyrównuje rachunki robiąc mu łomot w składziku drewna), gen. Rolą-Żymierskim oraz gen. Jaźwińskim. Kim był gen. Jaźwiński? Nikim ważnym, szefem Wojskowego Instytutu Geograficznego. Dlaczego go więc uwięziono bez sądu razem z czterema dowódcami wojsk rządowych? Bo Zagórskiemu, Rozwadowskiemu, Żymierskiemu i Jaźwińskiemu szykowano wspólny proces korupcyjny. Endecy twierdzą oczywiście, że zarzuty korupcyjne były dęte. Pomijają jednak dwie ważne kwestie: właśnie w tej sprawie korupcyjnej został skazany i zdegradowany gen. Rola-Żymierski. (Uciekł po tym do Francji i zaczął tam pracować dla sowieckiego wywiadu.) Żymierskiego skazano za przyjęcie łapówki i zamówienie dla armii wadliwych masek gazowych. W centrum afery była spółka Francopol, w której udziały miał Zagórski oraz kilku innych prominentych wojskowych. Francopol był pośrednikiem w dostawach francuskiego sprzętu wojskowego do Polski. Pośrednikiem biorącym duże prowizje i sprowadzającym głównie złom z I wojny światowej. (Sprawdzała ona m.in. samoloty Spad 61, na których w ciągu kilku lat doszło do 31 wypadków śmiertelnych polskich pilotów wojskowych. Sprzęt ten nazywano "latającymi trumnami").  I tu dochodzimy do drugiej ważnej kwestii: afera Francopolu nie została wcale odkryta przez piłsudczyków, ale przez francuskiego gen. Leveque'a, dowódcę polskiego lotnictwa w latach 1923-24, blisko związanego z gen. Władysławem Sikorskim - a więc przeciwnikiem politycznym piłsudczyków. Leveque zerwał umowy z Francopolem i... musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Jego miejsce zajął gen. Zagórski.



Do korupcyjnego procesu zdołał dożyć tylko gen. Rola-Żymierski. Gen. Jaźwiński był już wtedy w podeszłym wieku a więzienie załamało mu zdrowie. Gen. Rozwadowski zmarł w 1928 r. (Prosowiecki idiota Jędrzej Giertych twierdził, że go otruto, by ukryć to, że rzekomo to Rozwadowski a nie Piłsudski dowodził polskimi wojskami w czasie Bitwy Warszawskiej 1920 r. W tej wersji Piłsudski miał się poddać do dymisji przed bitwą. Giertych pomija jednak to, że a) dymisja Piłsudskiego nie została przyjęta przez premiera Witosa b) plan polskiego kontruderzenia wyraźnie różnił się od tego opracowanego przez gen. Rozwadowskiego. Rozwadowski przewidywał wyjście kontrataku z okolic Garwolina, wyszedł on z okolic Puław c) zachowana dokumentacja wskazuje, że gen. Rozwadowski słuchał w czasie bitwy rozkazów Marszałka i odnosił się do niego niesłychanie uniżenie. Twierdzenia o tym, że Piłsudski mówił Rozwadowskiemu w 1927 r. "Ale Bitwę Warszawską wygrałem ja" pochodzą z trzeciej ręki a rozpowszechniał je Giertych - w latach '20-tych nikt nie twierdził, że gen. Rozwadowski był głównodowodzącym w Bitwie Warszawskiej. Wersję taką wymyślono dopiero w latach '80-tych. Giertych twierdził, że gen. Rozwadowskiego otruto za pomocą końskiego włosia lub szkła zmieszanego z posiłkiem, który nabył na dworcu. Istotnie gen. Rozwadowski skarżył się, że "posiłek dziwnie smakował", ale zmarł dopiero rok po jego zażyciu. Najprawdopodobniej zmarł, bo w zimnej celi odnowiła mu się gruźlica.)

Gen. Zagórski zaginął w sierpniu 1927 r. Był już postacią skończoną politycznie - jego reputację zszargała afera Francopolu, bombardowanie Warszawy, działania delatorskie przeciwko żołnierzom Legionów na rzecz CK-służb (zachował się jego spisany po niemiecku meldunek "Piłsudski wierzy w bzdurę o wolnej Polsce")  i sposób w jaki potraktował legionistów idących do obozów internowania (Jak czytamy na tym profilu: "Stojąc na czele 3 p.p. w obliczu odmowy złożenia przysięgi przez niektórych swoich żołnierzy, pozamykał niepokornych w lochach skazując na głodówkę. Gdy mimo tego nie udało się ich złamać, odesłał ich do internowania, przedtem odbierając obuwie. Ta postawa odbiła się nawet na pieśni legionów - "Pierwszej Brygadzie", którą w zmienionej formie właśnie jemu zadedykowano. Legioniści wspominali, że idącym na internowanie w Szczypiornie Polakom, Zagorski wygrażał: - "Szaleńcy! Wy zdechniecie!". W odpowiedzi idące boso kolumny ryknęły mu "Pierwszą Brygadę", a piątą strofę "Nie chcemy dziś od was uznania..." kończąc słowami "jebał was pies". Von Zagorski zadenuncjował także kilku oficerów legionowych, którzy w przebraniu zwykłych legunów chcieli dzielić niewolę na internowaniu w Szczypiornie. Byli wśród nich m.in. Biernacki, Skotnicki czy Dreszer. Zadenuncjowanych odesłano do obozu karnego w Havelbergu, gdzie byli brutalnie traktowani z torturami włącznie.") Zabijanie go wydawało się bezcelowe. A jednak... 6 sierpnia 1927 r. w dobrym humorze wysiadł z pociągu na warszawskiej Pradze i wsiadł do samochodu czekającego na niego z tajemniczymi oficerami. Prawdopodobnie jechał na negocjacje z piłsudczykami dotyczące przekazania im dokumentów austriackich służb dotyczących działalności wywiadowczej Marszałka. W powszechnie przyjętej wersji negocjacje się nie udały, panowie oficerowie zaczęli się spierać, doszło do rękoczynów i zaszlachtowania gen. Zagórskiego. Miano go zabić w mieszkaniu na Solcu, w Forcie Legionów, w twierdzy w Modlinie, w twierdzy Brześć (w sierpniu 1926 r. płk Kostek-Biernacki na kilka dni objął tam komendanturę). Ale tak naprawdę wiemy, że nic nie wiemy. Ciała generała Zagórskiego nigdy nie znaleziono. Nie wykluczałbym więc wersji, że negocjacje zakończyły się sukcesem. Zagórski wyjechał za granicę pod zmienioną tożsamością. By zatrzeć ślady wymyślono bajeczkę o jego "szlachtowaniu". Pewną wskazówką może być to, że również brat gen. Zagórskiego rozpłynął się w powietrzu. W 1919 r. w Hamburgu. Też był oficerem austriackich tajnych służb. Ta sprawa rzeczywiście zasługuje na miano Największego Sekretu...



Nie wszyscy dowódcy wojsk rządowych skończyli tak jak gen. Rozwadowski. Szef sztabu wojsk prorzadowych  płk. Anders robił później w armii karierę. Zyskał m.in. gwiazdki generalskie. Wielkich czystek w wojsku nie było. Zgodnie z rozkazem Marszałka:

"Gdy bracia żywią miłość ku sobie, wiąże się węzeł między nimi, mocniejszy nad inne węzły ludzkie. Gdy bracia się waśnią i węzeł pęka, waśń ich również silniejsza jest nad inne. To prawo życia ludzkiego. Daliśmy mu wyraz przed paru dniami, gdy w stolicy stoczyliśmy miedzy sobą kilkudniowe walki. W jedna ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. Niechaj krew ta gorąca, najcenniejsza w Polsce krew żołnierza, pod stopami naszymi będzie nowym posiewem bohaterstwa, niech wspólną dla braci prawdę głosi."

Minęło 87 lat od tych wydarzeń. W odróżnieniu od Hiszpanów nie mamy wspólnych pomników bohaterów obu stron tej zapomnianej wojny domowej. A przydałyby się. Możeby więc 12 maja ogłosić narodowym świętem: Dniem Piłsudskiego i Andersa? Obaj zmarli 12 maja - w rocznicę zamachu stanu. Obaj byli zasłużonymi patriotami, naczelnymi wodzami. Obaj zawładnęli wyobraźnią Polaków. A stali przecież po różnych stronach tego konfliktu.



Powyżej: Marszałek Piłsudski między gen. Andersem i gen. Śmigłym-Rydzem. Trzech Wodzów Naczelnych na jednej fotce...

wtorek, 14 maja 2013

Syria: jak Assad sprowokował rebelię. Aspekt ekonomiczny

Spora część "prawej" i "narodowej" strony internetu rozpływa się w pochwałach nad syryjskim dyktatorem (Katechonem czy Kutafonem? zawsze mi się to myli...) Baszarem Assadem - kreowanym niemal na wielkiego przywódcę i krześcijańskiego męża stanu. Baszar, według "judeosceptycznej" narracji  zmaga się z rebelią (w której - co muszę przyznać walczą różne typy wzięte z "Mad Maxa", np. ten islamski kanibal pałaszujący serce i chyba śledzionę zabitego assadowca) zesłaną na jego mlekiem i miodem płynącą krainę przez zły spisek amerykańsko-izraelsko-turecko-saudyjsko-katarski-alkaidyjski (rolę libańskich chrześcijan jakoś pomijają...). Zapominają jednak o bardzo ważnym czynniku, który doprowadził do wybuchu rebelii: polityce wewnętrznej "syryjskiego męża stanu". A szczególnie o jego polityce gospodarczej.



Syria jest od blisko 45-lat oficjalnie państwem socjalistycznym, a latach Zimnej Wojny była zapatrzona na sowieckie wzorce. Ominęły ją szaleństwa typu kolektywizacja czy "bitwa o handel", ale za panowania starszego Assada zbudowano tam nieefektywną gospodarkę marnotrawstwa. Syryjskie władze liczyły, że ropa naftowa zapewni im dobrobyt i nie będą się musieli o nic martwić. Podobnie jak Irańczycy fatalnie zarządzali swoimi kurczącymi się złożami, zaniedbali inwestycje w infrastrukturę i w wyniku tego wydobycie ropy osiągnęło swój szczyt w 1996 r. i od tamtej pory zaczęło spadać. Z 610 tys. baryłek dziennie w 1996 r. do 385 tys. baryłek dziennie w 2010 r. Spadek przychodów z eksportu ropy zdemolował syryjskie finanse publiczne. Baszar Assad próbował się ratować współpracując z MFW i wprowadzając postulowane przez Fundusz "reformy". Skończyło się "terapią szokową", na której skorzystali głównie spryciarze z powiązanego z partią BAAS oraz bezpieką biznesu (w większości alawici i chrześcijanie). Na nieumiejętnych reformach stracili głownie średniozamożni oraz biedniejsi sunnici, czyli większość mieszkańców kraju. ( A teraz skonfrontujcie to z bredniami "trzecioświatowych trzeciopozycjonistów" o tym, że: "Syryjskie państwo socjalne i jego publiczna infrastruktura nie ma sobie równych w większości krajów regionu." Jeśli dla duponarodowców tak drogie jest "państwo socjalne", to powinni popierać Arabię Saudyjską lub ZEA, które pod względem "socjału" przebijają inne kraje świata, jeśli podziwiają syryjską infrastrukturę to powinni pojechać do Turcji, Libanu lub Izraela - od Dubaju nawet nie wspominam:)

Jednocześnie ekipa Assada prowadziła fatalną politykę rolną. W latach 2002-2008 zasoby wodne Syrii zmalały o połowę (!) w dużej mierze w skutek nadmiernego zużycia i marnotrastwa. Kraj nawiedziła seria katastrofalnych suszy, dławiące się rolnictwo całkowicie olano w Damaszku. W 2008 r. rząd zniósł subsydia do paliw. Cena benzyny w ciągu jednego dnia skoczyła trzykrotnie, ceny żywności poszły również mocno w górę - w większości była to żywność importowana. Krajowe rolnictwo zostało dobite przez politykę ekonomiczną Assada. Do miast napłynęło wówczas mnóstwo sfrustrowanych migrantów zarobkowych.To właśnie ten eksodus ożywił religijne, społeczne i narodowościowe animozje w Syrii. Nie przypadkowo rebelia przeciwko Assadowi wybuchła w mieście Daara, w centrum rolniczego rejonu, który był wcześniej szczególnie mocno dotknięty przez suszę.
 


Zaczęło się od ludowej rebelii, którą próbowali pokierować intelektualiści (ale w wyniku ostrożnej polityki Obamy stracili już szansę na przywództwo), ale która wpada w ręce zawodowych terrorystów. Swoje zrobił katarski sponsoring rebelii (Katar miał też ekonomiczny interes w destabilizacji Syrii - chciał storpedować powstanie gazociągu z Iranu do Syrii, który umożliwiałby eksport irańskiego gazu do śródziemnomorskich portów i dalej do Europy). Swoje zrobiła polityka Obamy - nie zaangażował się zbyt mocno w popieranie "świeckich" ugrupowań rebelianckich, więc wielu powstańców nie miało większego wyboru - łączyli siły z al-Kaidą, bo ona miała broń i amunicję. Poza tym na popularność dżihadyzmu w Syrii miała wielki wpływ polityka Assada. Jego służby dopieszczały przecież te same komórki al-Kaidy, które teraz wysadzają w powietrze assadowskich żołnierzy. Robiły to, gdy ci "podrzynacze gardeł" zabijali żołnierzy Koalicji w Iraku (m.in. Polaków). Syryjska propaganda kreowała ich wówczas na bohaterów godnych naśladowania. No i Syryjczycy ich teraz naśladują.

Wniosek: Assad to przykład dyktatora, który sam zapiął się w d...pala.

sobota, 11 maja 2013

Sny#6: Demokracja w czasach zombie



Inspirowane legendarnym esejem Cezarego Michalskiego pt. "Demokracja w czasach zombie"

Opening

Czerwonawe światło zachodzącego  Słońca pięknie komponowało się z dymami pożarów unoszącymi się nad Warszawą. Dymił Pałac Kultury, dymiły nowoczesne wieżowce, dymiły blokowiska. W eterze, na wojskowych i policyjnych częstotliwościach błąkały się dramatyczne komunikaty. "Nie możemy się przebić do NBP! Potrzebujemy wsparcia! Powtarzam: wsparcia!!! O k...wa!!! Otoczyli nas i jest ich w ch...!!! Tratata!!! Aaaaa!!!!". Płk Rymarz bezsilnie zacisnął pięści.  Nie mówiąc słowa odszedł od radiostacji i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Przedzierając się korytarzem i schodami między żołnierzami taszczącymi jakieś papierzyska wszedł na dach BBN. Poczuł na twarzy uderzenie wiatru. Łopaty prezydenckiego Bella już się rozgrzewały. Przed śmigłowcem stał jego zwierzchnik Kaiser Soeze, otoczony wianuszkiem generałów, pułkowników i ubranych w garnitury oficjeli. Rymarz podszedł do nich, zasalutował i zameldował:

- Straciliśmy kontakt z oddziałem mającym zabezpieczyć NBP. Wokół BBN wszystko idzie zgodnie z planem. W ciągu pół godziny dokumenty powinny być już zniszczone. Później będziemy bronić lądowiska i czekać na ewakuacje.

Kaiser Soeze, ubrany w generalski mundur, lecz bez wojskowej czapki, pogładził swoje przypruszone siwizną włosy, uśmiechnął się i odparł:

- Nie jestem w stanie zagwarantować kiedy będziemy w stanie zapewnić pańskim ludziom ewakuację. Czy ma pan jakieś pytania?

- Tak. Czy prezydent jest bezpieczny?

Kaiser Soeze uśmiechnął się szeroko i przyjaznym tonem, tak jak dziadek do wnuczka, odparł:

- O to niech pan się nie martwi pułkowniku. BUL był zawsze figurantem. Został już dawno ugryziony. Podobnie jak marszałek Sejmu, Senatu, wicemarszałkowie - tutaj mogę powiedzieć, że wicemarszałek Niesiołowski dzielnie walczył sam gryząc  - premier, ministrowie, tudzież szefowie tych centralnych urzędów, z którymi mieliśmy jeszcze kontakt.

- Kto więc pełni obowiązki prezydenta?

- W obecnej sytuacji ja. Pan pułkownik wybaczy, musimy się już ewakuować - Kaiser Soeze zrobił kilka kroków w tył i stanął w drzwiach śmigłowca. Wyciągnął starego Tokariewa i wręczył go płkowi Rymarzowi mówiąc : - Przyda się panu. Wielokrotnie mi ocalił życie w 1968 r. w Czechosłowacji.

Płk. Rymarz zbaraniały wpatrywał się w ostrzymany dar. Do śmigłowca zaczęli gramolić się wojskowi oraz cywilni oficjele. Rymarz wychwycił wśród nich roześmianych od ucha do ucha profesorów Nałęcza i Kuźniara. Uśmiechł im zgasł, gdy zobaczyli wycelowane w siebie lufy karabinów. Kaiser Soeze przekrzykując silnik Bella oznajmił: - I jeszcze jedno: zostawiam panu profesora Nałęcza i Romka Kuźniara! Na pewno się przydadzą!

Bell poderwał się z hukiem w przestworza wzbudzając tabuny pyłu. Oddalał się na Wschód, za Wisłę... Prof. Nałęcz miał łzy w oczach a Kuźniar gniewnie rzucił: - Obyś rozjebał się o brzozę palancie!

Spadochroniarz lustrujący okolicę z dachu BBN rzucił do kolegi:

- Wygląda to jak w "Resident Evil"

- Chyba jak w "Prezydent Debil" - wyzłośliwiał się jego kolega.

- Daj spokój, każdy może robić błędy...

***
- Ueeehhh.... - jęczał skłębiony tłum zombich nacierających na Krzyż na Krakowskim Przedmieściu.
Tratatatata!!!! - Taśma się kończy! - wrzeszczał Fox zataczając erkaemem coraz szersze łuki.
- Ueeeehhh.... - jęczał skłębiony tłum zombich, który nie bacząc na grad ołowiu konsekwentnie parł w stronę Krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Tratatata!!! - Taśma się kończy - wrzeszczał Fox zataczając erkaemem coraz szersze łuki.
"Jest godzina 19.00. Znajdujemy się na Krakowskim Przedmieściu, dla Telewizji Narodowej..." - mówił do turystycznej kamery Eugeniusz Sendecki.
- Ueeeehhh.... - jęczał skłębiony tłum zombich, który nie bacząc na grad ołowiu konsekwentnie parł w stronę Krzyża pod Pałacem Prezydenckim. Trata...ta...ta...tat! - K...wa! Taśma się skończyła!!! Dawać amunicję! - w oczach Foxa płonął dziki ogień. Dawno się tak dobrze nie bawił: panienki, broń palna, rewolucja i możliwość masakrowania lemingozy wyzwoliły w nim ludobójcze instynkty.
- Nie mamy już amunicji - rzuciła Veronica, dziewoja cudnej urody,  ciut psychopatyczna, acz doskonale wychowana, taktowana i posiadająca arystokratyczne maniery a przede wszystkim mająca rzadko dziś spotykaną cechę: psią lojalność. Po chwili dodała: - Mogę ich pociąć  mieczem samurajskim niczym Saeko Busujima w "High School of the Dead", wszak sprawia mi to niekłamaną przyjemność. A kiedy zostaniemy otoczeni, to na wasze życzenie odbiorę wam życie i skieruje wasze dusze w stronę przyszłej polskiej świątyni Yasakuni. Dzielnie walczyliście, więc będziecie czczeni tam jak kami. Wszak kobieta powinna chronić męską dumę.
Oczy Foxa przybrały maślany wyraz a z ust zaczęła mu cieknąć ślinka...
- Ja mam amunicję! - oznajmiła Alice, głupia biuściasta blondynka (bez której każda dobra opowieść o zombie nie może się obejść), prezentując Springfielda M1A1. - Nie umiem tego jednak odczepić... - wskazała na pasek, którym karabin był przywiązany do specjalnej uprzęży, jaką miała na sobie.
Fox zmierzył ją wzrokiem i podekscytowany polecił jej:
- Połóż się na ziemię, plecami w dół. Przepraaaaaaszaaaaaam!!!
Alice posłużyła mu jako podstawka dla karabinu. BANG! BANG! BANG! BANG! BANG! Za każdym razem kiedy posyłał zombim pociski w łeb energia odrzutu przelewała się falą przez piersi Alice wywołując jej stłumione westchnienia.
- Potrafisz się znęcać nad dziewczynami, ale jednocześnie starasz się być dżentelmenem. Jakie to staroświecko, przedwojenno, sanacyjno, militarystycznie wspaniałe... - westchnęła Veronica.
- Dosyć tego! - Michał z Janek xyfka Śledź, konserwatywny bojówkarz obwieszony naręczami czosnku, zrobił się czerwony na twarzy. - Nie dość, że zerżnąłeś tą scenę z jakiegoś zboczonego anime...
- To nie zerżnięcie Śledziu, tylko postmodernistyczny cytat, rodzaj oddania hołdu.... - tłumaczył Fox.
- ...to jeszcze tutaj uskuteczniasz pornografię....
- ...to lekka erotyka Śledziu, nikt tu się jeszcze nie rozebrał...
- ...stygmatyzujesz erotycznie kobiety, depczesz ich godność i obdarzasz je osobowościami będącymi pochodnymi twoich chorych fantazji....
- ...Śledziu używasz argumentów szwedzkich feministek...
- ...z badań psychologów wynika...
- ...z badań Andrzeja Samsona?
- ...że pornografia prowadzi do przemocy wobec kobiet...
- ... a piłka nożna wobec tego sprawia, że jakieś zjeby biegają z maczetami po Krakowie....
- ...Radzę ci więc skończ z tymi swoimi chorymi fantazjami...
...Alice masowała zbolały biust, Veronica podeszła by jej pomóc...
- ... bo to się źle skończy...
- Skończyła to mi się amunicja! - przerwał dyskusję Fox.
Eugeniusz Sendecki skierował kamerę w napierający tłum zombich. Spokojnym głosem relacjonował: -  Napierają w stronę Pałacu Prezydenckiego zupełnie jakby stał tam orzeł z czekolady. Sytuacja przypomina pamiętne dnie i noce z lata 2010 r. W tłumie zombie widzimy nawet zmobie-Dominika Tarasa, zombie-"Niemca" - to ten w różowym podkoszulku. Panie Fox, jak pan to skomentuje dla Telewizji Narodowej?
- No cóż, skończyła nam się amunicja, więc uratować nas może tylko zewnętrzna odsiecz. Potrzebujemy kogoś takiego jak "Skipper" Obrońca Granic w tandemie z kimś tak mądrym jak dr. Targalski vel Darski... Słowem deus ex machina...
Trzask! Oczom naszych bohaterów ukazał się nagle niezwykły widok. Ogromny, pomalowany w wojskowy kamuflaż Humvee wjechał na pełnym gazie w tłum zombie, po czym wykręcił bączka kosząc  kilkanaście żywych trupów "przeciwników Krzyża". Tratatata!!! To "Skipper" Obrońca Granic słał w tłum zombiaków grad ołowiu z erkaemu. - Skończyła mi się taśma! - rzucił do wnętrza samochodu. - Tak tatusiu! Juz podaje! - odparła mała blondwłosa dziewczynka. - Zuziu! Jesteś słodka! - wzruszył się Skipper.
Łup! Drzwi znajdujące się po stronie kierowcy otworzyły się z hukiem zdzielając w łeb zombie-Tarasa. Jucha rozbryzgała się po bruku. Z autka wysiadł dr. Darski z Mauserem C96 w dłoni. - Ueeeeh... - tępo zawył, wpatrując się w lufę zombie-"Niemiec". - Żryj to gówno - rzucił Darski. BAM! Kula rozwaliła łeb żywego trupa. Ekipa spod Krzyża wpatrywała się z ulgą i podziwem w Skippera i Darskiego, który z uśmieszkiem na ustach zagaił: - No i co? Beze mnie nie dajecie sobie rady. Skutki wychowania w Ubekistanie.

Ending

Po endingu: Komandor (późniejszy wiceadmirał) Jaszczur mógł być z siebie zadowolony. Mostek okrętu atomowego Jurij Dołorukij był zaśmiecony zwłokami oficerów rosyjskiej floty a podłoga lepiła się od krwi. - Lepiej, że dorwaliśmy ich my, niż zombie... - westchnął. Kody były wprowadzone, klucze potrzebne do detonacji znajdowały się już w "stacyjce". Współrzędne wprowadzono: Moskwa, Sankt Petersburg, Kaliningrad oraz obiekt "E" - tajny bunkier Kaisera Soeze. - Ognia!- zaordynował Jaszczur.

***

Śmigłowiec z Kaiserem Soeze na pokładzie był jeszcze daleko od celu lotu, gdy mroki nocy rozświetlił  oślepiający błysk. Pokładowe oświetlenie zgasło, silnik się zakrztusił a z deski rozdzielczej poszedł dym. - May day! May day! - pilot wrzeszczał do głuchego radia. Śmigłowiec gwałtownie zanurkował. Kaiser Soeze szukał swojego pistoletu. "Sic transit gloria mundi" - przebiegło mu przez umysł.