sobota, 25 listopada 2023

Milei i argentyńska masakra piłą łańcuchową

 


Ozjasz Goldberg-Mikke stwierdził, że w porównaniu z Javierem Milei, argentyńskim prezydentem-elektem jest "barankiem". To duże niedopowiedzenie. W porównaniu z Milei Korwin jest bowiem baranem i nieudacznikiem. Ozjasz działa w polityce od ponad trzech dekad, a Milei od zaledwie dwóch lat - i już został prezydentem.

No cóż, Argentyńczycy wyraźnie uznali, że ich kraj został już tak dokumentnie spierdolony przez lewicowych peronistów, że wybór wariata na prezydenta nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. Milei jest trochę turbo-Ryszardem Petru, trochę Cejrowskim, a trochę cosplayerem Doktora Who. (Czasem też przebiera się za superbohatera Generała AnCapa. Cospalyerką jest wiceprzewodnicząca jego partii - Lila Lemoine - na zdjęciu powyżej.) Prezydent-elekt jest też ezoterykiem (opowiadającym, że rozmawia z duchem swojego psa) i chwalił się, że był tantrycznym instruktorem seksualnym. Żadnych haków obyczajowych na niego nie ma - bo sam je wszystkie ujawnia. Nieco wariacki wizerunek Milei przykrywa jednak to, że był on najczęściej cytowanym ekonomistą w argentyńskich mediach, autorem kilkudziesięciu artykułów naukowych i 10 książek. O ile nie jestem zwolennikiem szkoły austriackiej, to z ciekawością będę przyglądał się temu, jak będzie przeprowadzał w Argentynie swój eksperyment. Niektóre z jego pomysłów nie są wariackie. Likwidacja niepotrzebnych instytucji rządowych (Afuera!) przydałaby się też i u nas - po co bowiem nam Rzecznik Praw Dziecka, Rzecznik Praw Obywatelskich, Naczelny Sąd Administracyjny czy Senat? Dolaryzacja gospodarki byłaby natomiast po prostu potwierdzeniem stanu faktycznego. Peso argentyńskie jest już bezwartościowe, a w dużych transakcjach w Argentynie wszyscy stosują dolary. Dolaryzację przeszło już wiele mniejszych gospodarek Ameryki Łacińskiej. (Salwador poszedł krok dalej, obok dolara, wprowadzając bitcoina jako oficjalny środek płatniczy.) Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach i zobaczymy jak sprawnie - lub nie - będą wdrażane pomysły prezydenta-elekta.

Powyżej: W kwadracie autorytarnej lewicy jest wenezuelski prezydent Maduro zwany "Ma Buro", czyli "mój osioł". Ten były motorniczy z metra w Caracas w ciągu kilku lat rozpieprzył wszystko to, co zbudował Chavez i doprowadził swój naród do nędzy porównywalnej z PRL z czasów gejnerała Jarucwelskiego. Utrzymuje się u władzy dzięki dobroci CIA (wspólne interesy narkotykowe zobowiązują) oraz wsparciu Moskwy i Pekinu. Autorytarna prawica to mój ulubieniec - Nayib Bukele - prezydent Salwadoru. Rozpoczął wojnę przeciwko gangom w stylu Duterte. Sprawił, że kolesie z MS-13 muszą nakładać grubą warstwę tatuażu na twarz, by ukrywać gangsterskie tatuaże :) Kazał nawet niszczyć nagrobki bandytów! Jest przy tym entuzjastą bitcoina i Libańczykiem z pochodzenia. Liberalna lewica to prezydent Chile Gabriel Boric, który mimo chorwackiego pochodzenia jest totalną ciotą. Nawet nie udało mu się przepchnąć "woke" konstytucji. Liberalna prawica to oczywiście Milei.




Wybór Milei oznacza też sporą zmianę w układance politycznej w regionie. Argentyna była dotąd bastionem prokremlowskiej lewicy. Milei może nas irytować machaniem flagą Izraela i zapowiedzią przejścia na judaizm, ale trafnie diagnozuje sytuację na Ukrainie - czyli uważa Rosję za bolszewickiego agresora zagrażającego naszej cywilizacji. Jest też nastawiony wrogo wobec komunistów z Pekinu. Obecną władzę w Brazylii  uważa za "komunistyczną". "Komuchem" nazywa też peronistycznego (anty)papieża Franciszka. Oczywiście Milei jest przeciwnikiem wejścia jego kraju do gównianej organizacji o nazwie BRICS. (W skład BRICS wchodzi RPA, czyli kraj który został zamieniony przez czarnych komuchów w shithole i w którym dochodzi do cichego ludobójstwa na białej ludności. Każdy więc pseudoprawicowiec i pseudonacjonalista ekscytujący się BRICS to pożyteczny idiota lub agent Moskwy lub Pekinu.) 



Mało kto (poza Chehelmutem) zwrócił uwagę na to, kto będzie wiceprezydentem u boku Milei. Stanowisko to zdobyła Victoria Villarruel - specjalistka ds. walki z terroryzmem, pochodząca z wojskowej rodziny, ostra antykomunistka, chwaląca dawną juntę. Villaruel odwiedzała w więzieniu generała Videlę. (Tym da się wytłumaczyć proizraelskość Milei. Monteneros oraz inne lewicowe grupy terrorystyczne z tamtych czasów blisko bowiem współpracowały z Palestyńczykami. Izrael natomiast dostarczał Argentynie broń przed wojną o Falklandy.) Co ciekawe, Villarruel jest również tradycyjną katoliczką związaną z Bractwem Św. Piusa X. Peronistyczny (anty)papież Franciszek ma więc wiele do myślenia po wyborach. :)



Wygląda więc trochę na to, że Milei ma być zasłoną dymną dla rządów resortowych klanów związanych z dawną juntą.



Nic dziwnego, że już zaczęły krążyć teorie mówiące, że Milei jest prawnukiem Ante Pavelica, poglavnika Niezależnego Państwa Chorwackiego :)



sobota, 18 listopada 2023

Jak Izrael dał się zaatakować Rosji i Chinom

 

 


7 października, czyli dzień spektakularnego ataku Hamasu na Izrael, to data szczególna. To dzień urodzin Władimira Putina. Kiedyś na ten dzień zrobiono mu prezent w postaci zabójstwa Politkowskiej. W tym roku - na ostatnie urodziny w jego życiu - zafundowano mu dużo większy podarek. Atak Hamasu był dla niego iście darem z niebios. Odwrócił bowiem uwagę USA i dupokratycznego Zachodu od wojny na Ukrainie.

Oglądając w rosyjskiej TV relacje z wojny w Strefie Gazy można zwrócić uwagę na jeden ciekawy szczegół. Bardzo dużo pokazywanych tam Palestyńczyków dobrze mówi po rosyjsku. Mówią zwykle z bliskowschodnim akcentem, ale słownictwo mają dobre. Posługują się językiem Puszkina lepiej niż Kadyrow. Oczywiście Arabowie mają zdolności do nauki języków obcych. Poświadczy to każdy, kto odwiedził jakikolwiek ośrodek turystyczny w tym regionie. Gaza nie jest jednak ośrodkiem turystycznym. Częsta znajomość rosyjskiego wśród jej mieszkańców jest więc najprawdopodobniej wynikiem edukacji odbytej w Moskwie lub działalności rosyjskich organizacji na miejscu.

Jest niezaprzeczalnym faktem, że Hamas jest sojusznikiem Rosji. Jego przywódcy wielokrotnie odwiedzali Moskwę. Poparli też rosyjską inwazję na Ukrainę.  Hamasowcy posługują się często rosyjską bronią i prawdopodobnie byli szkoleni z taktyki przez rosyjskie prywatne firmy wojskowe. Według ukraińskiego wywiadu wojskowego, Rosja została powiadomiona o planowanym ataku na Izrael i wcześniej przekazała Hamasowi też broń zdobytą na ukraińskich polach bitew. Atak Hamasu był w oczywisty sposób skoordynowany z nieudaną rosyjską ofensywą pod Awdijewką.

Hamas używa też broni chińskiej i północnokoreańskiej produkcji. Oczywiście Chińczycy zaprzeczają, by zbroili tę organizację. Broń made in China miała zostać dostarczona do Strefy Gazy przez Iran (bliskiego sojusznika Rosji i Chin). To, że hamasowcy korzystają z chińskiego sprzętu komunikacyjnego też da się wytłumaczyć jego taniością i łatwą dostępnością. Dużo trudniej jednak wyłgać się z tego, że chińskie państwowe banki prały pieniądze Hamasu.  Izraelski kontrwywiad Szin-Bet natrafił na tą aktywność, ale sprawę zamieciono pod dywan, by nie narażać relacji z Chinami. Szekle okazały się ważniejsze od bezpieczeństwa kraju.

Ciekawy trop podali też przedstawiciele chińskiej opozycji. Mohamed Deif, dowódca Brygad al-Kasama, strateg ataku z 7 października, miał zostać wysłany w 1996 r. do Chin, gdzie studiował w akademii wojskowej. Jego druga i trzecia żona rzekomo pochodziły z chińskiej mniejszości Dongxiang (posługującej się językiem mongolskim z wieloma zapożyczeniami z arabskiego). Zaznaczam jednak, że nie zostało to potwierdzone w żadnych innych źródłach.

Można powiedzieć, że Izrael zapłacił za głupią politykę prowadzoną przez Netanjahu i obecną opozycję (Lapida i Katza). Izraelscy politycy prześcigali się w ostatnich latach we włazidupstwie wobec Moskwy. Nie chcieli pomagać Ukrainie, podczas wojny w Gruzji przekazali Moskalom kody źródłowe do dronów używanych przez Gruzinów (!), pozwolili na to, by ich kraj stał się bezpieczną przystanią dla rosyjskiej mafii oraz oligarchów, umizgiwali się do Rosji dyplomatycznie i koordynowali z nimi swoją politykę historyczną, w tym szczekanie na Polskę. Nie chcieli słuchać amerykańskich ostrzeżeń w sprawie Huawei, a za to chcieli przekazać Chińczykom część strategicznego portu w Hajfie (ostatecznie Hindusi zapłacili więcej za dzierżawę i port trafił do nich). Izrael płaci więc obecnie za politykę przymilania się do swoich wrogów.

Jeden z komentatorów z mojego bloga (Odkrywca) zastanawiał się niedawno nad tym, czy wyciek planów przesiedlenia Palestyńczyków ze Strefy Gazy na Synaj nie jest czasem operacją psychologiczną mającą na celu złamanie palestyńskiego morale. Częścią tej operacji byłoby też straszenie przez jednego z izraelskich ministrów zrzuceniem bomby atomowej na Gazę. Ten sam minister snuł też jednak plany przesiedlenia Palestyńczyków do... Irlandii. Sądząc po wypowiedziach i zachowaniach wielu innych przedstawicieli rządu Netanjahu można odnieść wrażenie, że w jego skład wchodzą ludzie, którzy uciekli z zakładów psychiatrycznych.  

Ich silną obecność w rządzie można wytłumaczyć beznadziejną ordynacją wyborczą, która sprawia, że do Knesetu dostają się przedstawiciele partyjek mających śladowe poparcie. O ile więc w obecnym Sejmie większość wisi na PSL, a w poprzednim na Porozumieniu, Kukiz'15 czy Polskich Sprawach, tak przy izraelskiej ordynacji wyborczej wisiałaby na Kamratach. O tym, że izraelska polityka jest współtworzona przez wariatów świadczy choćby to, że podczas rozmów koalicyjnych jedna z ortodoksyjnych partyjek domagała się, by zaprzestać... produkcji prądu w szabat! No cóż, ludzi z zaburzeniami psychicznymi jest bardzo dużo nie tylko w Izraelu. Obserwując polskie społeczeństwo też można dostrzec ten trend. 


sobota, 11 listopada 2023

Shingeki no Lenin

 


Ilustracja muzyczna: Hiroyuki Sawano - Eren the Coordinate - Attack on Titan OST

W naszej historii bywało, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Dzięki międzynarodowym czynnikom chaosu, omijały nas nieszczęścia mające nas zniszczyć. Czasem jednak temu szczęściu pomagaliśmy. Czasem pomagali mu ludzie o pokręconej motywacji. Tak było również w 1918 r.


W marcu 1918 r. zakończyła się wojna pomiędzy zaborcami. Traktat Brzeski przewidywał, że kadłubowa Polska (Kongresówka okrojona o Chełmszczyznę i w przyszłości o pas ziem przy granicy z II Rzeszą) stanie się częścią niemieckiej Mitteleuropy i będzie otoczona państwami z marionetkowymi pro-niemieckimi rządami. Sojusznikiem Berlina stała się wówczas de facto też Rosja bolszewicka (tak to przynajmniej odbierano w Londynie i Paryżu). Bracia Józef i Marian Lutosławscy, polscy działacze związani z endecją, zdołali uzyskać treść tajnego porozumienia niemiecko-austriacko-bolszewickiego z 22 grudnia 1917 r. przewidującego, że  "sprawami Polski będzie kierował rząd niemiecki", a strony umowy będą przeciwdziałać inicjatywom mającym na celu niepodległość Polski i powstawanie polskich formacji wojskowych w Rosji. Dzięki Traktatowi Brzeskiemu Niemcy zyskali możliwość przerzucenia dużych sił na front zachodni i przeprowadzenia ofensywy ostatniej szansy, który miała rzucić na kolana Anglię i Francję, przed przybyciem na kontynent wojsk amerykańskich.



Nie ulega wątpliwości, że Lenin był niemieckim agentem. Finansował go przecież niemiecki Sztab Generalny. Wiele jego decyzji z pierwszych miesięcy rządów było spłacaniem tej pożyczki Niemcom. Tak się jednak składało, że ruch bolszewicki nie stanowił tylko agentury niemieckiej. Czynne tam były również inne "mafie, służby, loże i Szczęść Boże". Lenin nie posiadał też wówczas pozycji wszechwładnego dyktatora. O władzę z nim walczył Jakow Swierdłow, którego potajemnie wspierał Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Obaj kontestowali Traktat Brzeski i dążyli do jego obalenia.



Pierwszą próbą zerwania traktatu i wywołania wojny niemiecko-bolszewickiej był zamach na ambasadora Wilhelma von Mirbacha. Przeprowadziło go 6 lipca 1918 r. dwóch czekistów pracujących w wydziale mającym za zadanie kontrolę operacyjną nad ambasadą niemiecką. Oficjalna historiografia przekazuje nam bajeczkę, że ów zamach był inicjatywą jednego z jego uczestników Jakowa Blumkina, który był lewicowym eserem. Tyle, że Blumkin już w 1919 r. wrócił do służby w Czeka i pracował w Resorcie aż do śmierci w 1929 r., czyli do momentu, gdy zaplątał się w aferę z teczką Stalina z Ochrany. Był na tyle zaufanym człowiekiem Dzierżyńskiego, że organizował na jego zlecenie wyprawę mającą znaleźć Szambalę. Podczas swojej krótkotrwałej banicji po zamachu na Mirbarcha, organizował on w Kijowie zamach na marionetkowego proniemieckiego hetmana Skoropadskiego. 

Zamach na Mirbacha nie wywołał jednak oczekiwanych skutków. Stosunki z Niemcami nie zostały zerwane, a Lenin wykorzystał tę sprawę do uderzenia w lewicowych eserów. Trzeba było więc spróbować jeszcze raz.


Wieczorem 30 sierpnia 1918 r. Lenin został trafiony dwoma kulami, po zakończeniu wiecu w moskiewskiej fabryce. Podczas tej eskapady był pozbawiony ochrony Czeka. Strzelały do niego najprawdopodobniej dwie osoby, z których jedna była mężczyzną. (Lenin pytał później: "Dorwaliście go?".) Na miejscu zamachu złapano jednak jedną "sprawczynię", eserowską działaczkę Fanny Kapłan. Kiepsko się nadawała na zamachowczynię, gdyż była na wpół ślepa. Podczas przesłuchania przyznała się do próby zabójstwa Lenina. (A jakże by inaczej!) Twierdziła jednak, że nie pamięta ile razy strzeliła, ani jakim pistoletem się posługiwała. "Mniejsza o szczegóły" - stwierdziła. Po tej hucpie została potajemnie rozstrzelana na rozkaz Swierdłowa. A może jednak nie, bo była widziana w jednym z łagrów jeszcze w 1932 r. Na procesie przeciwko eserowcom z początku lat 20-tych przedstawiono nazwiska dwojga organizatorów zamachu na Lenina. Oboje pracowali dla Czeka infiltrując partię eserowską. 

Lenin niestety przeżył zamach, ale na kilka miesięcy odizolowano go na "terapii" w podmoskiewskich Gorkach. W tym czasie władzę przejmował Swierdłow, który 13 listopada oficjalnie wypowiedział Traktat Brzeski i nakazał bolszewicką ofensywę na Zachód.



Co robił w tym czasie Dzierżyński? Po zamachu na Lenina wyjechał do... Szwajcarii. Oficjalnie po to, by odwiedzić rodzinę. Będzie tam przebywał jeszcze w październiku. Nieoficjalnie  przygotowywał rewolucję w Niemczech, która w listopadzie obaliła cesarstwo. Rewolucja niemiecka okazała się zbawienna dla Polski. Piłsudski został wypuszczony z generalskiego więzienia w Magdeburgu, a armia niemiecka w Kongresówce pogrążyła się w rozkładzie. 11 listopada 1918 r. chłopcy z POW przejęli już władzę nad dużą częścią Polski. Niecałe dwa tygodnie wcześniej Śmigły-Rydz i Roja przejęli kontrolę nad Krakowem, zachodnią częścią Galicji i austriacką strefą okupacyjną w Kongresówce. W grudniu porucznik Mieczysław Paluch rozpocznie insurekcję w Wielkopolsce - wbrew miejscowym durniom z Naczelnej Rady Ludowej - wcześniej podstępnie wyłudzając od Niemców broń i pieniądze na stworzenie powstańczej armii.

Swierdłowowi nie uda się jednak zdobyć pełnej władzy na bolszewicką Rosją. W marcu 1919 r. umrze. Oficjalnie na grypę hiszpankę. Mógł jednak zostać otruty. Ostatnią osobą, która widziała go żywego był Lenin. I jakoś nie bał się, że się zarazi od niego groźną chorobą... (Co ciekawe jeden z braci Swierdłowa był bankierem w USA, a drugi francuskim generałem, późniejszym współpracownikiem de Gaulle'a.)

Co się jednak odwlecze to nie uciecze. Lenin od 1922 r. był systematycznie podtruwany w ramach spisku zorganizowanego wspólnie przez Dzierżyńskiego i Stalina. Z powodu swojej choroby trafił na izolację w Gorkach. Jedną z osób, która dla niego wówczas gotowała był... Spirydon Putin, dziadek późniejszego rosyjskiego prezydenta. Podtruwany był również Trocki, który w dniu pogrzebu Lenina leczył się z tego powodu w sanatorium w Suchumi.

Po śmierci Lenina głównym pretendentem do władzy nad ZSRR był Dzierżyński. Organizował on wówczas Nową Politykę Gospodarczą czyli częściowy powrót do kapitalizmu. To on zdecydował o tym, by udzielić poparcia Piłsudskiemu w czasie przewrotu majowego. (Wcześniej dwukrotnie zawetował zamachy na Piłsudskiego, do których miało dojść w 1923 r. Sam był dalekim kuzynem Marszałka i stale korespondował z mieszkającą w Belwederze swoją siostrą Aldoną Bułhak, matką adiutanta Piłsudskiego.) Szykował się zapewne do rozprawy ze Stalinem.  Dzierżyński dociera do teczki z archiwów Ochrany wskazującej, że niejaki Dżugaszwili jest niebezpiecznym prowokatorem carskiej tajnej policji. Dzierżyński jest pierwszą osobą, która skojarzyła, że ów Dżugaszwili to wielokrotnie zmieniający nazwiska i pseudonimy Stalin. I wówczas nasze szczęście się kończy.

Jak pisałem w serii Prometeusz:

"Teczka Stalina w lipcu 1926 r. trafia na biurko Dzierżyńskiego w partii dokumentów sukcesywnie wysyłanych z leningradzkich archiwów do Moskwy. Szef bezpieki jest w szoku. Jego strategia przetrwania w sowieckim reżimie leży bowiem w gruzach. Dotychczas obawiał się, że straci stanowisko, jeśli swoją władzę skonsolidują Żydzi tacy jak Trocki, Kamieniew czy Zinowiew. Jako przeciwwagę dla nich tolerował Stalina. (Jak stwierdził Beria, Stalin objął władzę, bo Żydzi z Kremla ostro walczyli o przywództwo po śmierci Lenina. Uznali, że Gruzin może być kandydatem kompromisowym, który porządzi kilka lat i potem zostanie odsunięty, jak sprawa się wyklaruje.) Dwa dni później Dzierżyński przemawia na partyjnym plenum. Jego mowa jest wołaniem o pomoc. Często sięga po stojącą na mównicy szklankę z wodą, która co jakiś czas jest uzupełniana płynem. Nagle umiera na zawał serca lub wylew (mataczono w diagnozie, więc nie wiadomo do końca, co go zabiło).

W 1929 r. Rabinowicz, zastępca kierownika departamentu politycznego GPU, odkrywa teczkę Stalina podczas porządkowania prywatnych dokumentów Dzierżyńskiego. Zszokowany przekazuje teczkę swojemu przyjacielowi Jakowowi Blumkinowi, który został niedawno mianowany nowym rezydentem w Turcji. Blumkin dostał zadanie zabicia Trockiego, mieszkającego na wyspie Prinkipio na Morzu Marmara. Teraz jednak postanawia zdezerterować i dostarczyć Trockiemu teczkę Stalina. Dzieli się swoim planem z Karolem Radkiem, którego błędnie uważa za trockistę. Zostaje więc aresztowany przy próbie ucieczki z Moskwy. Teczka Stalina trafia w ręce polskiego szefa GPU, byłego mieńszewika Wiaczesława Mieńżyńskiego. On jednak uważa, że z jej wyciągnięciem na jaw należy poczekać na lepszym moment."

Szczęściu należy więc pomagać, bo może się skończyć. Lenin miał rację mówiąc, że kadry decydują o wszystkim. Jeden nasz człowiek dobrze uplasowany w szeregach wrogach potrafi być skuteczniejszy niż setki tysięcy atakujących wroga frontalnie. Tak było choćby w przypadku płka Kuklińskiego. Ale czy może tak się stać również w przyszłości?

sobota, 4 listopada 2023

Putin jest martwy jak Elvis?

 


Zacznijmy od tego, co wiemy na pewno. Japońscy naukowcy użyli zaawansowanej technologii rozpoznawania twarzy i głosu, by przyjrzeć się różnym wystąpieniom publicznym Putina. Wyszło im, że Putin z wizyty na moście krymskim był jedynie w 53 proc. wizualnie podobny do Putina odbierającego 9 maja paradę na Placu Czerwonym, a Putin z mostu krymskiego był zaledwie w 18 proc. podobny do Putina odwiedzającego Mariupol. Również analiza głosu wykazała, że to trzy różne osoby. Możemy więc uznać za niezaprzeczalny fakt, że Putin ma co najmniej dwóch sobowtórów, którzy zastępują go podczas wystąpień publicznych. Szczególnie wystąpień w bardziej ryzykownych miejscach.

W zeszły piątek kanał Generał SWR podał, że Putin zmarł 26 października o 20.42 w swojej rezydencji w Wałdaju. Jego zwłoki włożono do zamrażarki z jedzeniem. Dzisiaj (w sobotę 4 listopada) miała się odbyć skromna ceremonia pamięci i kolacja dla "żałobników". Putin jest zastępowany przez sobowtóra, a de facto rządzi kumpel generała Kozieja, czyli Patruszew. Powszechnie uznano to za wrzutkę mającą ośmieszać przecieki o złym stanie zdrowia Putina i o jego sobowtórach, bądź też mającą za zadanie sprawdzić jak duże jest poparcie społeczne dla rosyjskiego prezydenta.

I też bym to uznał za wrzutkę, gdyby nie pewne zmiany w rosyjskiej propagandzie, które dostrzegłem w ostatnich dniach. Przede wszystkim telewizja mało pokazuje tam Putina. Wcześniej każde wydanie "Wiesti" pełne było relacji o tym kogo to Putin spotkał, z kim rozmawiał, których ministrów opieprzał, który wychodek otwierał... Przez ostatni tydzień Putin pojawił się w wiadomościach trzy razy. Najpierw było wystąpienie w sprawie wydarzeń na lotnisku w Machaczkale. Potem spotkanie z prezydentem Gwinei Równikowej. A w piątek wystąpienie na forum w Moskwie, przed starannie dobraną publicznością, gdzie mówił m.in.: "Nasi przodkowie zwrócili się ku ordyńcom przeciwko najeźdźcom z Zachodu, bo ordyńcy szanowali naszą kulturę". Każde z tych wystąpień było w warunkach ściśle kontrolowanych, bez żadnego ryzyka. Wyglądało to wszystko na próbę przyzwyczajenia Rosjan, że Putin będzie się rzadziej wypowiadał i że nie jest już tym wszechwładnym przywódcą, co dawniej. Możliwe również, że uznano, że nie warto ryzykować posyłania głównego sobowtóra na wystąpienia z udziałem tłumów. Jeśli mu się coś stanie, trzeba będzie go zastąpić sobowtórem nieco mniej podobnym.


 

Drugi ciekawy akcent w propagandzie: W czasie gdy narastały plotki o śmierci Putina, Szojgu brylował w Pekinie na konferencji bezpieczeństwa. Miał na sobie iście marszałkowski mundur. Choć jego wystąpienie tam było dosyć konfrontacyjne (tak pokazywano je w rosyjskiej telewizji), to znalazł się w nim również ciekawy akcent: oferta negocjacji z Zachodem.

Akira Kurosawa w filmie "Sobowtór" przedstawił historię, w której poległy pan feudalny jest zastępowany przez sobowtóra, będącego wcześniej drobnym rzezimieszkiem. Być może opierał się na legendzie mówiącej, że szogun Ieyasu Tokugawa zginął w 1615 r. podczas oblężenia Osaki i był później przez blisko rok zastępowany przez sobowtóra. Tak się akurat składa, że Ieyasu ma dwa groby - jeden w małej kapliczce w Osace, a drugi w mauzoleum w Nikko. Przedstawiałem tu też kiedyś teorię mówiącą, że Hitler pod koniec lipca lub na początku sierpnia 1944 r. zmarł z ran odniesionych w zamachu w Wilczym Szańcu i został 3 sierpnia 1944 r. pochowany w Mauzoleum Hindenburga w Olsztynku. Do 30 kwietnia  1945 r. (a możliwe, że później na emigracji też) zastępował go sobowtór. (Teorię tę uprawdopodobniła informacja o tym, że Hitler na jesieni 1944 r. przeszedł operację "wycięcia polipa ze strun głosowych". Ów polip miał pojawić się po zamachu z 20 lipca i sprawiać, że głos Hitlera brzmiał nieco inaczej.) Być może więc za około rok usłyszymy oficjalny komunikat o śmierci Putina. Wyprawi mu się państwowy pogrzeb pod murem Kremla. A w tym czasie będą paliły się znicze na drugim grobie Putina w ogródku rezydencji w Wałdaju...

Niezależnie od tego, czy Putin żyje, czy nie, mogliśmy zaobserwować w ostatnich miesiącach pewne pozycjonowanie się niektórych rządów na ewentualność jego śmierci i nowego ułożenia stosunków z Rosją. To by tłumaczyło choćby zwrot w polityce Bidena. To, że zaproponował on von den Leyen (karykaturalnej postaci, która niszczyła wcześniej Bundeswehrę) stanowisko sekretarza generalnego NATO - w kontrze do kandydatury byłego brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace'a - sugeruje, że jednak USA chcą ułożyć ład w Europie przy współpracy z jej największą gospodarką. Wizja narzuconego Ukrainie rozejmu zamrażającego konflikt, tłumaczy natomiast zwrot Zełenskiego ku Niemcom, a także wsparcie ambasady USA dla naszej dotychczasowej proniemieckiej opizdycji. (Dodajmy do tego przyspieszenie przez UE procesu federalizacji oraz działania papieża-peronisty mające na celu demontaż Kościoła katolickiego, m.in. przez jego regionalizację, w ramach której nasz episkopat będzie podległy tym turbogejowskim zjebom z Niemiec.)  Oczywiście ta strategia USA jest bardzo dziurawa. Zakłada, że Niemcy chcą lojalnie współpracować z USA i że problem z Rosją był wyłącznie problemem personalnym, tyczącym się Putina. 

Większej nadziei nie dają też przyszłoroczne wybory w USA. Kolesie od MAGA z Kongresu są niechętnie nastawieni do udzielania pomocy dla Ukrainy, choć chętnie trwonią pieniądze amerykańskich podatników wysyłając je do Izraela, czyli państwa zamożnego, które potrafi samo się obronić. (A przy tym ma tendencje do kumania się z Rosją i Chinami.) Przykładem na to jest nowy republikański przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson - biblijny zjeb, który nie ma konta bankowego (co w oczach Amerykanów czyni go albo nieudacznikiem albo ostrym przekręciarzem), ale wyciągał publiczne pieniądze na biblijny park rozrywki "Arka Noego".  No cóż, America First stawia zawsze Amerykę na drugim miejscu. 

Po drugiej stronie też ciekawie. Biden w najbliższych wyborach może stracić stan Michigan. Tamtejszy, bardzo liczny, elektorat muzułmański odwraca się od obecnego prezydenta, w proteście przeciwko jego proizraelskiemu stanowisku. 



Wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego zajmuje oczywiście stanowisko neutralne - czyli takie jak Szwajcaria. To nie nasza wojna! Nie mamy żadnego interesu we wspieraniu żadnej ze stron wojny ludów semickich o kawałek pustyni. Rozumiem jednak, że ten konflikt wywołuje u wielu ludzi niepotrzebne emocje. Jeśli więc na serio przejęli się opowiastkami o straszliwych hamasowcach, którzy palą dziećmi w piecach, niech polecą do Izraela i wstąpią na ochotnika do IDF. Ci, którzy zbyt mocno identyfikują się ze stroną palestyńską, też mogą tam polecić i walczyć po drugiej stronie. Będą mogli poczuć się przez chwilę tak jak bojownik Hamasu z tego filmu, kładący ładunek wybuchowy na izraelskim czołgu - niemal jak w jakimś MoHu czy Battlefieldzie.

Oczywiście izraelskie "hipotetyczne" plany mówiące o wysiedleniu do Egiptu 2,2 mln Palestyńczyków ze Strefy Gazy można zakwalifikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości. Są one również totalną głupotą z punktu widzenia interesów strategicznych Izraela. To byłaby powtórka z wojny libańskiej. Ich realizacja doprowadziłaby do tego, że Izrael miałby Hamas - lub dużo bardziej radykalną organizację - na całej swojej południowej granicy. Palestyńczycy mogliby też tak zdestabilizować Egipt, że objęliby w nim władzę islamscy radykałowie. To oznaczałoby perspektywę wojny z krajem liczącym ponad 100 mln ludzi. 

Sam wyciek tych planów do izraelskich mediów (!) pokazuje też jaki chaos panuje wewnątrz izraelskich władz. Izrael przegrywa wojnę propagandową na całej linii, a jego władze mocno pracują na to, by Żydzi przestali się już kojarzyć światowej opinii publicznej z ofiarami Holokaustu, a zaczęli być coraz silniej postrzegani jako kolonialni ludobójcy. No cóż, obecna ekipa rządząca Izraelem wyraźnie postawiła na akcję afirmatywną, gdyż promuje ludzi upośledzonych umysłowo na wysokie stanowiska w dyplomacji. Przykładem tego jest obecny ambasador w Warszawie - gostek chyba się nazywa admirał Rachel Levine, czy jakoś tak. W każdym bądź razie kiedyś pozował w sowieckiej czapce na 9 maja w Moskwie, a obecnie non stop twittuje, że propalestyńska wypowiedź jakiegoś lewaka na rachitycznej demonstracji to przejaw "odwiecznego polskiego antysemityzmu". Gigantyczne propalestyńskie demonstracje i prawdziwe akty antysemityzmu na Zachodzie jakoś mu umykają. Skutkiem prowadzenia przez towarzysza ambasadora dyplomacji w tak głupiej formie, jest to, że prawica i lewica zjednoczyły się w je*aniu go w komentarzach na Twitterze. Kiedyś Izrael nam wysyłał Szewacha Weissa do ambasady, a obecnie tego typu ćwoków. "Kadry decydują o wszystkim" - słusznie pisał Lenin.



Światowa opinia publiczna stała się oczywiście najbardziej propalestyńska od dekad. I ja się temu nie dziwię. Oglądając w angielskojęzycznych telewizjach relacje ze Strefy Gazy, zaczynam rozumieć, czemu w latach 60-tych i 70-tych młodzież z Zachodu emocjonalnie solidaryzowała się z mieszkańcami komunistycznego Wietnamu Północnego, wypierając z umysłu wszelkie niuanse konfliktu. Transparenty typu "Geje za Palestyną" dowodzą tego, że wojna w Strefie Gazy stała się kolejną po wojnie na Ukrainie, pandemii, BLM czy globalnego ocipienienia, "modną aktualną sprawą". (Proponuje pojawić się na propalestyńskiej demonstracji z transparentem "Palestyna ma rację w kwestii gejów". Ciekawe jakie będą reakcje.) Podejrzewam jednak, że środowiska propalestyńskie wkrótce po prostu przegną i wkurwią czymś zwykłych ludzi. W Londynie szykują się one już do zakłócenia uroczystości na 11 listopada, upamiętniających poległych żołnierzy brytyjskich. 


Powyżej: Greta Thunberg ze swoją ośmiorniczką szykuje się do zemsty za zabójstwo szwedzkiego księcia Folke Berandotte 

Oczywiście jednym z powodów tego, że Żydom udało się osiągnąć tak wiele sukcesów jest to, że po stronie antysemickiej jest mnóstwo umysłowych spierdolin. Umysłowa spierdolina wyznaje antysemityzm w najbardziej karykaturalnej postaci i szuka Żydów, tam gdzie ich nie ma. Kiedyś, gdy rzeczywiście zajmowałem stanowisko proizraelskie, mogłem czytać  śmieszne historyjki o tym jakim to jestem wszechpotężnym agentem Mossadu. Gdy moje stanowisko stało się mocno krytyczne wobec Izraela (podobnie jak jest mocno krytyczne wobec Rosji, Chin, USA, Niemiec, UE, Watykanu czy sporej części Polaków), a nawet po serii "Demiurg" bezlitośnie bijącej w największe żydowskie mity narodowe i religjne, umysłowe spierdoliny nadal piszą, że "entuzjastycznie popieram Izrael". Nawet jakbym tutaj co tydzień wklej fragmenty z gazetki dra Streichera i "Mein Kampf", a nawet gdyby się okazało, że to ja byłem okrytym złą sławą Iwanem Groźnym, strażnikiem z Treblinki i własnoręcznie wepchnąłem dra Korczaka do komory gazowej, to umysłowe spierdoliny nadal by pisały, że mój blog jest prożydowski. Bo są totalnymi debilami i wtórnymi analfabetami. Przypomniała mi się historia o tym jak Henryk Pająk twierdził, że Eugeniusz Sendecki "musi być Żydem, bo żaden Polak nie potrafiłby robić tego, co Sendecki". Czyli według Henryka Pająka, żaden Polak nie potrafiłby kręcić filmów komórką i wrzucać ich do netu... Zapewne nabrał on takiego przekonania obcując z wieloma umysłowymi spierdolinami.