Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krótka historia sabotażu lotniczego. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krótka historia sabotażu lotniczego. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 lutego 2025

Goma, czyli Things in Africa

 


Ilustracja muzyczna: Fugees - Ready or not

W sercu Afryki mamy do czynienia z czymś, co tylko z pozoru jest niezwykłe: licząca 14 mln mieszkańców Rwanda podbija ziemie liczącej ponad 100 mln mieszkańców Demokratycznej Republice Konga. Mam na myśli ostatnią ofensywę wspieranego przez Rwandę rebelianckiego ruchu M23, w ramach której zdobyto miasto Goma. Kongijskie wojska w tym regionie się po prostu rozpadły, siły pokojowe z RPA poniosły straty w ludziach, a Kongijczykom nie pomogli nawet rumuńscy najemnicy. M23 deklaruje, że idzie na Kinszasę, a spanikowani Kongijczycy wzywają na pomoc Rosję. Przy okazji spalili i splądrowali kilka ambasad w swojej stolicy. O wsparcie dla rwandyjskich "imperialistów" oskarżają USA i Francję. Sama Rwanda ostro zbroiła się ostatnio w Turcji i w... Polsce, stąd karabiny Grot w rękach żołnierzy rwandyjskich sił specjalnych. Swego czasu w Kinszasie odbyły się protesty wymierzone w... Polskę. 

Rwanda w sumie powtarza to, co się jej udało zrobić w latach 1996-1997. Wówczas rwandyjska inwazja - skierowana wstępnie przeciwko siłom Hutu w obozach dla uchodźców - doprowadziła do upadku dyktatury Mobutu i zainstalowania reżimu Laurenta-Desire Kabili. Rwandę i Kabilę wspierały wówczas zbrojnie: Erytrea, Angola, Uganda, Burundi oraz sudańscy, chrześcijańscy rebelianci, a nieoficjalnie: USA, RPA, Tanzania, Zambia, Etiopia i... Zimbabwe. Po drugiej stronie były: Sudan, Czad, RŚA, Unita, Francja, Chiny oraz... Izrael. Kabila po zdobyciu władzy skonfliktował się jednak z dawnymi sojusznikami z Rwandy i Ugandy, a sprzymierzył z Angolą, Namibią i Zimbabwe oraz z ChRL To doprowadziło w 1998 r. do drugiej wojny domowej i zabójstwa Kabili w 2001 r. Władzę po nim przejął jego syn Joseph, który rządził do 2019 r. (oddał władzę pokojowo).



Architektem sukcesów Rwandy w obecnej i w poprzednich inwazjach na Kongo jest prezydent Paul Kagame rządzący od 2000 r. Od 1994 r. był on wiceprezydentem i ministrem obrony. Wcześniej kierował RPF - rebeliantami z plemienia Tutsi, którzy zaczęli partyzancki bój w Rwandzie w 1990 r. W 1993 r. doszło do kruchego porozumienia o podziale władzy pomiędzy rebeliantami a rządem zdominowanym przez plemię Hutu. 


6 kwietnia 1994 r. samolot z prezydentami Rwandy i Burundi na pokładzie został zestrzelony przy podejściu do lądowania na lotnisku w Kigili, w Rwandzie. Obaj prezydenci wywodzili się z plemienia Hutu, więc stało się to impulsem do wznowienia wojny domowej i ludobójstwa od 400 tys. do 800 tys. Tutsich. (Tutsi byli przez wiele stuleci bogatą mniejszością rządzącą Rwandą. Stracili władzę po dekolonizacji, gdy Hutu po prostu demokratycznie ich przegłosowali.) Dowodzeni przez Kagame rebelianci Tutsi wygrali jednak wojnę. Wciąż nie wiadomo, kto zestrzelił samolot z dwoma prezydentami. Rwandyjska opozycja oskarża o to prezydenta Kagame, a on Francję. Komuszy amerykański zjeb Wayne Madsen przedstawił dokumenty mówiące o powiązaniu z zamachem jakiejś Grupy Strategiczno-Taktycznej powiązanej z ludźmi Dicka Cheneya. Madsen jednak jest tłustym idiotą, który np. o zabójstwo Litwinienki oskarżał... Polskę (bo użyto "polon" a kelnerka w londyńskiej restauracji, do której doszło do zdarzenia była Polką, a poza tym "niepokalana Rassija" nie mogłaby się czegoś takiego...). 


Faktem jest jednak to, że Hutu byli wspierani przez Francję, a Tutsi przez USA. Kagame kształcił się w latach 70-tych w Fort Leavenworth. Po tym jak zdobył władzę zmienił język urzędowy w Rwandzie z francuskiego na angielski. Patrząc na jego oblicze można uznać, że to przebiegły koleś o IQ dużo wyższym niż średnia dla Subsaharyjczyków. 



Cała historia z zestrzeleniem samolotu z prezydentami Rwandy i Burundi jest równie tajemnicza jak sprawa zabójstwa sekretarza generalnego ONZ Daga Hammarskjolda w Rodezji Północnej w 1961 r. Oficjalnie był to zwykły wypadek lotniczy, ale za kołnierzem martwego sekretarza generalnego ONZ znaleziono kartę "as pik". Niedawno oglądałem szwedzki film dokumentalny, w którym pokazano dokumenty i zeznania wskazujące, że samolot Hammarskjolda został zestrzelony przez ludzi z Instytutu Badań Morskich, czyli organizacji-przykrywkowej dla wywiadu RPA. Później ludzie z tego Instytutu pracowali m.in. nad zarażaniem Subsaharyjczyków AIDS za pośrednictwem szczepionek. No cóż, w Afryce działało wówczas i działa do dzisiaj wiele równie podejrzanych grup. Elon Musk pewnie się z tym zgodzi...

(Obserwując afrykańskie wojny daje się dostrzec przede wszystkim ich niesłychane okrucieństwo i olbrzymi prymitywizm biorących w nich udział żołnierzy. Nasuwa mi to pewne skojarzenie. Według Sitchina, Annunaki stworzyli ludzi pierwotnie do pracy w kopalniach w Afryce. A co jeśli zaprojektowali mieszkańców tego kontynentu do tego, by byli oni żołnierzami? Silni, wytrzymali, krwiożerczy a przy tym niezbyt inteligentni? Tacy w typie Idiego Amina? Przyjrzyjcie się zachowaniu subsaharyjskiego myśliwego z tego  filmiku. Na ile zmieniła się tamtejsza mentalność od czasów paleolitu?

Jestem zwolennikiem tezy, że różne rasy ludzkie miały różne źródła, związane m.in. z domieszkami DNA innych gatunków człowieka (neandertalskich w przypadku białych, denisowian u Azjatów), a także z domieszkami DNA pozaziemskiego. Wskazówki w tej kwestii daje nawet Księga Rodzaju wskazująca, że Kain znalazł sobie żonę w innym skupisku ludzi, nie związanym z jego rodziną. To wskazywałoby, że Eden był miejscem eksperymentu genetycznego, w wyniku którego stworzono tylko przodków jednej z grup ludzkich.) 

Ilustracja muzyczna: DMX - Party Up

 ***

Trumpa ostro skrytykowano za to, że stwierdził, że przyczyną ostatniej katastrofy lotniczej w Waszyngtonie była niekompetencja związana z programami DEI. I jak na razie wygląda na to, że amerykański prezydent miał rację. Okazuje się bowiem m.in., że odrzucono 900  podań kandydatów o pracę przy kontroli lotów, złożonych przez ludzi, którzy zdali testy ze znakomitymi wynikami, niekiedy wynoszącymi 100 proc. poprawnych odpowiedzi. Podania te odrzucono wyłącznie dlatego, że kandydaci byli biali.  (tutaj macie przesłuchanie jednego z czarnoskórych oficjeli z FAA zatrudnionych w ramach polityki DEI. Nie potrafił odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące pracy tej agencji.). Promowano natomiast zatrudnienie jako kontrolerów lotów osób mających problemy ze wzrokiem! Stąd wzrost liczby lotniczych incydentów bezpieczeństwa w ostatnich latach. Już od dawna zwracano uwagę, że śmigłowce w Waszyngtonie latają zbyt blisko startujących i lądujących samolotów. 

Tajemnicą jest jednak to dlaczego śmigłowiec wleciał prosto w duży, dobrze oświetlony samolot pasażerski. Doniesienia o tym, że pilot był transem, okazały się być złośliwą plotką. Pilotem była kobieta, ale armia nie chce ujawnić jej nazwiska. Potwierdziło się za to, że śmigłowiec odbywał misję szkoleniową polegającą na symulowaniu ewakuacji prezydenta z Białego Domu do podziemnego bunkra. Niektórym obserwatorom, zachowanie śmigłowca tuż przed zdarzeniem kojarzyło się z misją samobójczą. Teoretycznie możliwe jest zdalne sterowanie taką maszyną - chwalił się takimi możliwościami koncern Lockheed Martin. Tylko, czy pasażerskim odrzutowcu był ktoś naprawdę ważny?

***

Z recenzji: prywatna organizacja, która wypowiedziała wojnę reżimowi Kimów i zajęła północnokoreańską ambasadę w Madrycie, wspomnienia organisty z zajętych przez Sowietów Kresów, życie codzienne Wyklętych i norweskie spojrzenie na bitwę o Narwik z ciekawymi wątkami polskimi.

sobota, 4 stycznia 2020

Nie płakałem po generale Sulejmanim





Dzień wcześniej irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei mówił, że "Trump nic nie może zrobić Iranowi!". W prasie ukazywały się artykuły mówiące o "drugim odwrocie z Sajgonu" i o tym jak to USA pokazują swoją słabość wobec Iranu. Iran rzeczywiście poczuł się na tyle pewnie, że pozwolił kontrolowanej przez siebie szyickiej, irackiej milicji PMF (będącej formalnie częścią armii irackiej) na atak rakietowy na amerykańską bazę K1 pod Kirkukiem, w którym zginął jeden kontraktor a zostało rannych czterech żołnierzy US Army. Amerykanie odpowiedzieli rozpieprzeniem bazy PMF - zginęło 25 bojówkarzy. PMF zorganizowała więc oblężenie amerykańskiej ambasady w Bagdadzie. Iracki rząd potraktował demonstrantów wyjątkowo łagodnie - w odróżnieniu od uczestników protestów socjalnych (których kilkuset na jesieni zastrzelił na ulicach). Do powtórki z Bengazi jednak nie doszło, bo Trump przerzucił w porę posiłki a nad motłochem szturmującym ambasadę zaczęły krążyć śmigłowce Apache. Wszyscy jednak wiedzieli, że to nie koniec konfrontacji i że gen. Sulejmani szykuje wraz z irackimi milicjami kolejne ataki. Prezydent Trump, po kilku dniach konsultacji z doradcami, zdecydował się więc, że należy "waste the motherfuckers". Gdy likwidowano Sulejmaniego, jadł sobie spokojnie klopsiki a później lody. Przypomnijmy, że w 2018 roku Sulejmani nazwał Trumpa "barmanem" piszącym "głupoty na Twitterze". 

Likwidacja generała Sulejmaniego była technicznym majstersztykiem. Obok niego zabito też dowódcę milicji PMF, który bezpośrednio odpowiadał za oblężenie ambasady (a wcześniej był przyjmowany przez Obamę w Białym Domu), a także jego 6 współpracowników i ochroniarzy. Nikt postronny nie zginął. W sobotę kontynuowano uderzenia prawdopodobnie likwidując dowódcę szyickich Batalionów Imama Alego. 

Czy był to jednak też majstersztyk strategiczny? No cóż, jesteśmy teraz zewsząd straszeni rychłą, apokaliptyczną wojną amerykańsko-irańską. Straszą wszyscy od Winnickiego, po "jasnowidza" Jackowskiego. Jak duże jest jednak ryzyko wojny? W tej chwili na pewno mniejsze niż wyobrażają sobie jojczący dupostratedzy. Przede wszystkim jest jasnym, że administracja Trumpa nie chce dużego konfliktu zbrojnego z Iranem. Trump mówi, że zabójstwo Sulejmaniego zapobiegło wojnie i zaprasza Iran do negocjacji.  Po co Amerykanie mieliby bowiem atakować Iran skoro irańska gospodarka jest w ciężkim kryzysie z powodu sankcji a krajem w ostatnich miesiącach wstrząsały gwałtowne protesty, które rząd musiał topić we krwi. Co więcej fala rewolucyjna obejmowała też kraje kontrolowane przez Iran, czyli Irak i Liban i miała wyraźnie antyirańskie ostrze. Iranowi trudno pójść na wojnę w momencie, gdy jego gospodarka się rozpada. Poza tym wojna mogłaby łatwo przynieść upadek reżimu. Pozostaje więc odpowiedź asymetryczna. 

Teoretycznie Iran mógłby pokusić się o próbę blokady Cieśniny Ormuz. Ale to na pewno nie spodobałoby się Chinom - jako największemu na świecie konsumentowi ropy. Poza tym irańska flota mogłaby dosyć szybko zostać zatopiona przez US Navy. Pozostają więc operacje nękające - ataki na tankowce, rurociągi, rafinerie, bazy wojskowe i ambasady. Czyli to co Iran i tak już robi od wielu miesięcy w odpowiedzi na amerykańskie sankcje. Pytanie jednak: co Iran w ten sposób uzyska? Jak na razie w konflikcie z USA poniósł dużo większe straty niż zadał ich przeciwnikowi. W Syrii izraelskie lotnictwo bezkarnie bombarduje irańskie bazy i nawet zabija irańskich generałów. Iran nie jest w stanie odpowiedzieć. Może teraz próbować zabić Trumpa - a amerykańskie Głębokie Państwo nawet mu to zadanie ułatwi - ale w ten sposób wpadnie w pułapkę i nie będzie w stanie się uchronić przed odwetem.



Likwidacja generała Sulejmaniego z pewnością pozbawiła Iran błyskotliwego stratega wojen hybrydowych, porównywanego z Kayserem Soeze.  Senator Lindsey Graham pisze o "odrąbaniu ręki ajatollaha". Sulejmani chwalił się gen. Petraeusowi, że kontroluje irańską politykę wobec Iraku, Libanu, Jemenu, Strefy Gazy i Afganistanu. To był prawdziwy profesjonalista, kierujący Siłami Kuds od ponad 20 lat, mający na sumieniu wiele ataków terrorystycznych - nie tylko na Bliskim Wschodzie (próbował też atakować izraelskie cele w Tajlandii czy w Bułgarii). To jego ludzie instruowali irackich szyitów jak budować IED podkładane przy drogach - z myślą o zabijaniu też polskich żołnierzy. To on pomagał pogrążać Irak w chaosie po 2003 r. Chwalenie go teraz jako pogromcy Państwa Islamskiego i syryjskich dżihadystów jest więc nie na miejscu - sam wcześniej stworzył warunki do powstania ISIS. Gostek był dla USA i wielu państw regionu znacznie groźniejszy do bin Ladena czy Bagdadiego. Zresztą wielokrotnie wcześniej rozważano jego likwidację. W 2007 r. zabić chcieli go Brytyjczycy, ale ich minister spraw zagranicznych odwołał akcję. 

Ze śmierci Sulejmaniego cieszy się na pewno wielu Irakijczyków. Gostek pomagał przecież krwawo tłumić niedawne protesty socjalne. Gdy w 1999 r. w Iranie protestowali studenci Sulejmani napisał list do prezydenta Chatamiego, w którym groził, że jeśli demonstracje nie zostaną stłumione, to Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej dokona zamachu stanu i sam utopi je we krwi. Taki to był przyjaciel irańskiego ludu... Część Irakijczyków oraz Irańczyków wyraża więc radość z likwidacji Sulejmaniego. Niektórzy zamieszczają nawet zdjęcia jego zmasakrowanych zwłok z radosnymi komentarzami.  Oczywiście robi tak mniejszość. Dla sporej części Irańczyków, Sulejmani był nacjonalistycznym bohaterem, pomimo tego, że służył antynarodowemu reżimowi zainstalowanemu w 1979 r. w Iranie przez zagraniczne tajne służby. Za Sulejmanim płacze też liberalny establiszment w USA. Wygląda na to, że "New York Times" próbował ostrzec generała przed likwidacją, publikując kilka godzin wcześniej artykuł opisujący m.in. jego hipotetyczne zabójstwo dokonane za pomocą pocisku hipersonicznego. 

No cóż, ja po nim nie płaczę. Zasłużył sobie i dobrze, że go odstrzelono zanim narobił jeszcze większych szkód.

Żałoba po irańskim generale połączyła jednak w Polsce (krypto)prorosyjską lewicę i prawicę. No cóż, nasz kraj dwukrotnie odwiedzał protegowany Sulejmaniego, były irański wiceprezydent i zarazem były burmistrz Teheranu Mohammed Ali Najafi. Jakiś czas temu został on skazany na śmierć za zabicie swojej żony, ale wyszedł z więzienia.  Najafi spotkał się podczas swojej wizyty w Polsce m.in. z Robertem Winnickim.  Mam radę dla Najafiego: niech nie zaprasza Winnickiego do swojego domu. W trosce o perskie dywany.

***



2 stycznia zginął w katastrofie śmigłowca gen. Shen Yi-Ming, szef sztabu generalnego Republiki Chińskiej (Tajwanu). Jak czytamy:  "W katastrofie tej zginął również generał Hung Hung-chin, zastępca szefa sztabu generalnego ds. wywiadu oraz generał Yu Chin-wen, zastępca szefa Biura Wojny Politycznej (kierującego oficerami politycznymi w siłach zbrojnych). (...)
Rozbity Black Hawk należał do jednostki ratownictwa sił powietrznych. Maszynę kupiono w USA. Wylatano na nim 376 godzin i nie zgłaszano wcześniej żadnych znaczących usterek technicznych. Song Zhaowen, bliski przyjaciel generała Shena a zarazem ekspert ds. wojskowości, stwierdził, że szczątki helikoptera wskazują, że doszło nie tyle do „przymusowego lądowania”, co do upadku maszyny. – Osobiście myślę, że był problem z maszyną, a ten pilot był bardzo dobry, tylko nie był w stanie jej kontrolować. Myślę więc, że problem z maszyną był bardzo poważny – powiedział Song."

Jak pisze Hanna Shen (chyba nie spokrewniona z generałem): "Zaraz po katastrofie doszło do ostrej kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez min. chińskich trolli np. sugerowano, że śmigłowiec jest już w Chinach (wojskowi uciekli), że maszyna była stara itd. Wszystkie te fake news zdemaskowały tajwańskie media. (...) Znakomity pilot, absolwent elitarnej amerykańskiej Air War College, orędownik współpracy z USA, bardzo dobrze rozumiejący zagrożenie ze strony chińskiego komunizmu, ale nie tylko. Shen Yi-ming brał udział w Great Desert Program – operacji, w której na prośbę Arabii Saudyjskiej (przy akceptacji USA) ponad 1000 tajwańskich żołnierzy wysłanych zostało do wspierania Jemeńskiej Republiki Arabskiej (Jemen Północny). Po drugiej stronie, stronie Ludowej-Demokratyczna Republika Jemenu (Jemen Płd), byli piloci sowieccy i kubańscy. Shen Yi-ming walczył więc też z Sowietami."

***

Kolejny wpis z serii Phobos już niedługo. W ten weekend powstrzymałem się z nim ze względu na wagę wydarzeń międzynarodowych. 



sobota, 31 grudnia 2016

Co przyniesie Kissinger i kto odstrzelił Chór Aleksandrowa?

Wybór Henry'ego Kissingera na doradcę prezydenta Trumpa ds. polityki zagranicznej nie powinien być aż tak dużym zaskoczeniem. Wszak Trump spotykał się po wyborach z Kissingerem a Henry pozytywnie się o nim wypowiadał. Coś się więc kroiło. Po co jednak nowemu prezydentowi 93-letni (starszy niż Mugabe!) doradca, który może się przekręcić w trakcie misji i do tego reprezentuje sobą wszystko, co złe Waszyngtonie? Czyżby wracała nie tylko Ameryka Dicka Chenneya i Ameryka Reagana, ale również Ameryka Nixona?



Kissinger to niewątpliwie człowiek z "głębokiego cienia"  mający od ponad 70 lat związki z tajnymi służbami. Już w trakcie Bitwy w Ardenach pracował dla wywiadu wojskowego. W 1945 r. był już sierżantem w amerykańskich wojskowych służbach specjalnych w Niemczech. Z tym wiąże się ciekawy wątek: w 1961 r. płk Michał Goleniewski (oficer peerelowskich tajnych służb, który zbiegł na Zachód i pomógł zachodnim służbom w schwytaniu takich szkodliwych nielegałów jak George Blake czy Konom Mołodyj) wskazał mało znanego wówczas wykładowcę Harvardu Henry Kissingera jako agenta wywiadu wojskowego PRL o pseudonimie "Bor" działającego w ramach siatki "Odra". W dokumentach, które widział Goleniewski miała być mowa również o późniejszej pracy Kissingera dla CIA. Może więc nie był daleki od prawdy Christopher Story, były doradca premier Thatcher, gdy twierdził, że Kissinger to potrójny amerykańsko-niemiecko-sowiecki agent? Z całą pewnością Kissinger jest jednym z ojców chrzestnych nowego światowego ładu powstałego na gruzach systemu z Bretton Woods, na fundamencie wojny Yom Kippur, kryzysu naftowego, zwrotu ku Chinom i depopulacyjnego Memorandum 200. Systemu Globalnego Minotaura.

Odsyłam do wcześniejszych wpisów, w których przewijało się jego nazwisko:

Największe sekrety: Euphoria - Minotaur

Yom Kippur: ustawiona wojna i śmierć płka Alona

Requiem dla Szarona - Kariera sterowana przez Kissingera

Największe sekrety: Euphoria - Helter Skelter 

Tajna służba CDU. Widmowa organizacja DVD

Kissinger i jego plan dla Syrii

Zauważcie: Obama sięgnął po Volckera, Trump sięga po Kissingera. Zarówno Volcker jak i Kissinger to architekci systemu Globalnego Minotaura. Czy system aż tak się zepsuł, że trzeba przerywać emeryturę jego twórcom?

***

Wydalenie z USA 35 rosyjskich dyplomatów-szpiegów, to zdarzenie, którego znaczenie zostało wyolbrzymione. Tych 35 szpionów to tylko część ogromnej rezydentury. FBI wykorzystało sprawę rzekomych ataków hakerskich na DNC i maila Podesty, by po prostu trochę posprzątać. Zapewne hakerzy z GRU włamywali się słabo zabezpieczone serwery DNC, ale robili to po to, by zdobyć materiał do szantażu oficjeli z ewentualnej administracji Clinton, a nie po to, by przekazać hurtem materiały do WikiLeaks. Zmontowana sprawa z emailami ma zatuszować to, że maile Podesty WikiLeaks dostało od pracownika NSA.

***

Im bliżej do 20 stycznia, tym sytuacja na świecie coraz bardziej przypomina znakomity drugi sezon "Ajina". 25 grudnia myślałem o tej scenie:


Upadek do Morza Czarnego u wybrzeży Soczi wojskowego TU-154 z Chórem Aleksandrowa na pokładzie zapewne nigdy nie zostanie wyjaśniony. Wersję mówiącą o zamachu terrorystycznym odrzucono jeszcze zanim ekipy poszukiwawcze dotarły do wraku i ciał. Wiele spośród zwłok było rozerwanych a od samolotu odpadł ogon. W chwili katastrofy sfilmowano zaś nad Soczi tajemniczy rozbłysk. Oczywiście znalazł się naoczny świadek z FSB (w Rosji jest powiedzenie "łże jak naoczny świadek") mówiący, że samolot próbował wodować i ledwo co wydobyto czarną skrzynkę a już do mediów trafił fragment stengramu z kokpitu ze zwrotem "o k...wa, klapy nie działają!". Z drugiej strony, żadne Państwo Islamskie czy Al-Kaida nie przypisała sobie zniszczenia tak kuszącego, symbolicznego celu. Czyżby więc zniszczenie samolotu z sowieckimi wyjcami było działaniem sił, których obecność należało zatuszować? Np. sił wewnętrznych próbujących w ten sposób dokonać prowokacji wojennej mającej sprawić, by rządy Putina-Hujły zjechały jeszcze niżej po równi pochyłej? Zestrzelenie TU-154 można przecież było zwalić na "banderowców", Gruzinów czy nawet Turków. Może więc pewną wskazówką jest dziwny zgon gen. Olega Jerowinkina, doradcy byłego wicepremiera, prezesa Rosnieftu Igora Sieczina. Sieczin to zaś koleś kopiący dołki przed Putinem.



Omawiając kwestię katastrofy jaka dotknęła Chór Aleksandrowa trzeba też pamiętać, że ten zespół był przede wszystkim BRONIĄ. Bronią propagandową mającą służyć budowaniu narracji o dobrej Armii Czerwonej wyzwalającej Europę od złego faszyzmu. Ci "artyści" serwowali zachodniemu odbiorcy przede wszystkim sowiecką kulturę a ich propaganda okazywała się zadziwiająco skuteczna. Wielu polskich prawicowych "patriotów", bardziej katolickich od Grzegorza Brauna na wyścigi teraz wylewa żale za "wspaniałym chórem", który tak pięknie śpiewał "Wstawaj strana ogromnaja" i "Kalinkę". Zapominają, że w latach II wojny światowej ci chórzyści występowali w mundurach NKWD a jeszcze niedawno brali udział w koncercie ku czci "wielkiego wojennego przywódcy" Stalina. Mnie jakoś ten chór wujów nigdy nie wzruszał ani nie budził u mnie podziwu. Był po prostu przejawem kultury, którą każdy dobry Polak nawiązujący do przedwojennych i emigracyjnych wzorców powinien gardzić.



Oddajmy głos pułkownikowi Piotrowi Wrońskiemu: "Wróćmy do chóru Aleksandrowa. Nie był to symbol "kultury rosyjskiej", ale totalitarnej sowieckiej propagandy. Bez względu na to, czy ów chór "zarzynał" przeboje muzyki pop, czy rosyjską klasykę, zawsze byli to ludzie w mundurach najeźdźców, śpiewający prostacką "Kalinkę" na gruzach zniewolonych miast przed zniewoloną publicznością. Nota bene, dla mnie kultura rosyjska to Puszkin, Tołstoj, Dostojewski, Czajkowski, Rimski-Korsakow, Mandelsztam, a nawet Majakowski. Wszystkich zniszczył Stalin przy totalnej aprobacie Rosjan i zastąpił "chórem Aleksandrowa, kontrolowanym dokładnie przez OGPU, NKWD, KGB, GRU i SWR, jako świetny produkt eksportowy dla "pożytecznych idiotów". Nigdy nie lubiłem pieśni masowych. Szczególnie w sowieckim wydaniu. Pamiętacie, co twierdzę o dekomunizacji mentalnej? Niestety, mam rację.

 Zginęli ludzie. I na tym polega ta tragedia.

Na koniec, mała historyjka. Kilka lat temu w warszawskiej Sali Kongresowej, w Pałacu im. Stalina występował chór "rosyjskich pieśni masowych". Ze śmiechem, kryjącym niedowierzanie i przerażenie obserwowałem, jak na koncert wybiera się "wycieczka" głównych szefów i kierownictwa niższego szczebla AW, ABW, SWW i SKW. Koledzy z jednej klasy wraz ze swoimi "adiutantami" z innych klas. Nieważne, że była telewizja, że siedzieli razem obserwowani przez prawie całą ambasadę rosyjską, która obowiązkowo stawiła się na koncercie. Ważne było to, że wszyscy bawili się wspaniale.

(...) Jak łatwo nas "kupić"! Wystarczy zaśpiewać "Czerwone Maki", powiedzieć "My i Wy tyle wycierpieli", a już traktujemy mówiącego, jak przyjaciela, nie zauważając nawet, że w jego słowach "My" jest zawsze pierwsze, a to "Wy" stanowi jedynie tło. Ktoś w komentarzu zapytał, czy chór Waffen SS lub Wermachtu, śpiewający nasze pieśni narodowe, też potraktujemy tak samo? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie słyszałem nigdy chóru Bundeswehry, śpiewającego "Czerwone Maki" obok "Lily Marlen". Obawiam się jednak, że "zachwytów" byłoby tyle samo."

Polecam również tekst blogera Matki Kurki poświęcony "syndromowi sztokholmskiemu" czyli reakcją mieszkańców Kraju Priwislańskiego na katastrofę Chóru Aleksandrowa.

Marian Hemar napisał zaś w swoim świetnym wierszu "Koncert Armii Czerwonej":

"Potem przed Albert Hallem
Spytali mnie na ulicy
Rozentuzjazmowani
Znajomi moi, Anglicy -
Jak pan się bawił? Pytali
Rozgrzani i pochwalni:
Ci żołnierze sowieccy,
Nad wyraz muzykalni,
Prawda? "Tak jest", odrzekłem
"To notorycznie przecie
Najbardziej muzykalne
Wojsko na całym świecie
To jeszcze nic, co w Londynie,
To mało, co w Albert Hallu,
Trzeba ich było w Brodach
Posłuchać... w Tarnopolu...
Trzeba to było słyszeć
Jak ich śpiew rósł w oddali
We Lwowie, na ulicy
Żółkiewskiej, gdy jechali
Od rogatki w kadłubach
Swych pancernych kolosów -
Śpiewali "Wołga, Wołga..."
Śpiewali na osiem głosów
Od cudownej harmonii
Dreszcz przenikał do kości,
Nie można było się oprzeć
Takiej muzykalności,
To muzykalna armia, z
Londynem jej nie mierzcie,
Trzeba wam było słyszeć
Ich koncert w Budapeszcie!
Z czołgów - trach! z cekaemów
Po oknach - trach! po roletach,
Po widzach, po słuchaczach,
Po dzieciach, po kobietach...
I śpiewali! Z zachwytu
Ludzie jak muchy marli.
Nie można się było oprzeć.
Węgrzy się nie oparli.
To muzykalne wojsko.
Kto słyszał w brzozowym lasku,
W Katyniu jak śpiewali,
Wśród kul bzyku i trzasku -
"Razłuka moja, razłuka..."
I "Ałławerdy..." - to wiecie,
Najbardziej muzykalna
Armia na całym świecie.
Co ja tego śpiewania
Posłucham, wiecie - to mi
Po grzbiecie biegną ciarki
Z zachwytu" - moi znajomi,
Anglicy, z wielkim dla mnie
Uznaniem zawołali:
"To ładnie, że pan, choć Polak,
Lecz tak bezstronnie chwali
Zespół Czerwonej Armii...
To aż brzmi niemal dziwnie...
Oby każdy z was umiał
Sądzić tak obiektywnie..."

***

A na Nowy Rok życzę Czytelnikom dużo szczęścia przy Wielkiej Rotacji. Oby szczególnie silnie dotknęła ona różnego rodzaju Putinów-Hujłów, Sorosów i Podestów!

sobota, 7 maja 2016

Krótka historia sabotażu lotniczego: Flota Pacyfiku

Ilustracja muzyczna: Schwarzesmarken Ending

W sierpniu 2011 r. miałem okazję rozmawiać w Mińsku z dwoma weteranami wojny afgańskiej, oficerami sowieckiego Specnazu. Na pytanie o Smoleńsk jeden z nich bez żadnego skrępowania odpowiedział: "U nas było mnóstwo takich katastrof. Całe dowództwo Floty Pacyfiku nam w jednej z nich załatwili. Wiadomo, kto je wszystkie robił. Czekiści." Natychmiast nasunęły mi się pytania: czy to możliwe, by w jednej katastrofie lotniczej zginęło całe dowództwo najsilniejszej floty ZSRR, siły mającej za zadanie wykonać pierwsze uderzenie nuklearne na USA?



A jednak do takiej katastrofy doszło. 7 lutego 1981 r. rozbił się przy starcie z lotniska Puszkino pod Leningradem TU-104A wojskowych sił powietrznych ZSRR. Zginął w niej dowódca Floty Pacyfiku admirał Emil Spiridonow oraz 11 admirałów, trzech generałów lotnictwa, 11 kapitanów pierwszej rangi (w tym dowódcy atomowych okrętów podwodnych), trzech pułkowników, poza tym oficerowie oraz kilka żon i córek dowódców. Łącznie 44 pasażerów i 6 członków załogi. Na wieść o tym pogromie, postawiono siły zbrojne ZSRR w stan podwyższonej gotowości bojowej. Zastanawiano się, kto stał za tą masakrą. Amerykanie? Chińczycy? Czy to początek ataku na Związek Sowiecki?
Przyczyn katastrofy nie ustalono do dzisiaj.

Jedna z oficjalnych wersji mówiła o tym, że w samolocie źle rozmieszczono bagaż i przy ostrym starcie przesunął się on tak, że środek ciężkości Tupolewa przesunął się za bardzo do tyłu, bądź na jedną z burt, co doprowadziło do upadku. Inna badana wersja mówi o tym, że w zbiornikach na skrzydłach było zbyt dużo paliwa, co sprawiło, że samolot był przeciążony. Większość pasażerów zginęła najprawdopodobniej w olbrzymiej eksplozji - wybuchu paliwa. Jeden z członków załogi - mechanik pokładowy starszy lejtnant Zubariew - został znaleziony w śniegu kilkadziesiąt metrów od wraku. Siła uderzenia wyrzuciła go z kokpitu. Skonał w drodze do szpitala.

O katastrofie w Puszkino opowiada ten rosyjski film dokumentalny. Zrobiony pod oficjalną narrację, ale wciąż interesujący. To, że wciąż nie ustalono oficjalnej przyczyny katastrofy od początku był źródłem wielu domysłów i jak dowiedli tego moi rozmówcy z Mińska, wojskowi zapewne zawsze podejrzewali, że była to robota KGB.

Do lotniczej rzezi sowieckich admirałów doszło w czasie szczególnym. 1981 r. był już ostatnim momentem, w którym ZSRR mógł pokusić się o rozpętanie III Wojny Światowej.

Flashback: Największe sekrety - Raport Lokomotywy

Jak pisał Leszek Moczulski w "Uważam Rze Historia" z sierpnia 2013 r. w artykule "Początek końca dominacji":

"W 1979 dochodzi do gwałtownego przyspieszenia. W styczniu wojska wietnamskie zajmują propekińską Kambodżę, miesiąc później Chińczycy w odwecie wkraczają do Wietnamu, niszcząc umocnienia nadgraniczne i urządzenia przemysłowe. Dochodzi do rozejmu, ale pozycje sowieckie na Półwyspie Indochińskim zostały wzmocnione. W lipcu władzę w Iraku przejmuje antyirański Saddam Husajn i ożywia kontakty z Moskwą. W tym samym czasie prokubańscy sandiniści zagarniają władzę w Nikaragui; Sowieci uzyskują trwały przyczółek na kontynencie amerykańskim.



Kluczowe znaczenie ma zwycięska rewolucja islamska w Iranie. Jest ona skrajnie antyamerykańska. Chomeini obejmuje władzę w lutym, w marcu Iran występuje z CENTO, parę dni później idą w jego ślady Pakistan i Turcja. Amerykański system sojuszy zostaje rozerwany. Konflikt osiąga apogeum, gdy w listopadzie tłum – inspirowany nie wiadomo przez kogo – zajmuje ambasadę amerykańską i więzi jej personel; stan taki będzie trwał do stycznia 1981 r. Pod koniec miesiąca demonstranci palą ambasadę USA w pakistańskim Islamabadzie. Cała strefa jest zdezintegrowana, a nastroje tłumów antyamerykańskie.



Miesiąc później Moskwa przechodzi do czynów: w nocy z 25 na 26 grudnia wojska sowieckie zajmują Kabul i mordują dyktatora Amina. Na pozór jest to działanie niezrozumiałe: rządzący w Afganistanie komuniści są absolutnie posłuszni. Mają kłopoty z islamskimi rebeliantami; na ich prośbę dywizja sowiecka przekracza granicę. Z tej okazji Amin urządza uroczysty bankiet – i w jego trakcie ginie. Sowieci mieli w ręku Afganistan i nie potrzebowali go siłą zajmować. Dramatyczne wydarzenia służą Moskwie dla uzasadnienia wprowadzenia silnego zgrupowania wojsk operacyjnych. Zwalczają one rebelię, ale przede wszystkim przekształcają kraj w wielką bazę militarną: pospiesznie buduje szosy, drogi dojazdowe do granicy irańskiej, dwa wielkie lotniska zdolne przyjmować najcięższe samoloty. Pozwala to kontrolować z powietrza całą strefę od Półwyspu Indochińskiego do Rogu Afryki. W ciągu następnych miesięcy powstaje cały system strategiczny, umożliwiający atak na Iran i Pakistan, zapewniający kontrolę nad Oceanem Indyjskim oraz zamykający cały basen dla transportów wojskowych, napływających z północnego Pacyfiku lub Morza Śródziemnego.

Równolegle trwa flirt zachodnioeuropejski. W maju 1980 r. Breżniew spotyka się w Warszawie z prezydentem Francji Giscard d'Estaing; we wrześniu Gierek ma odwiedzić Paryż. W czerwcu w Moskwie gości Helmut Schmidt. Sowieci są otwarci i przyjaźni jak nigdy przedtem. Europa strefą pokoju? Gdzieś w tajemnicy prowadzone są rozmowy z Saddamem Husajnem.

20 września zastępca sekretarza stanu Warren Christopher powiadamia europejskich sojuszników USA o sowieckich przygotowaniach do ataku na Iran. Dwa dni później wojnę rozpoczynają wojska irackie, wdzierając się od zachodu na głębokość 80 km i ściągając na ten front główne siły irańskie. Jeśli ruszą Sowieci, atakując od północy i wschodu, sytuacja stanie się krytyczna. Możliwości USA są bardzo ograniczone. Emocjonalny poziom konfliktu z Iranem jest bardzo wysoki; oba społeczeństwa uważają się nawzajem za śmiertelnych wrogów. Nie pozwala to Waszyngtonowi wystąpić czynnie w obronie Iranu. Amerykanie nie mogą też dołączyć do Sowietów w roli agresora, zajmując dostępną część Iranu pomiędzy górami Zagros a morzem. Obróciliby w ten sposób przeciwko sobie cały świat islamski. Nim zresztą zdążyliby zorganizować taką interwencję, Rosjanie i Irakijczycy zajmą cały Iran. Da im to najbogatsze wówczas na świecie złoża naftowe, pozwoli rozwinąć ekspansję na konserwatywne kraje arabskie i Pakistan, przejąć kontrolę nad Bliskim i Środkowym Wschodem. ZSRR będzie pierwszym mocarstwem świata.



Uderzenie sowieckie jednak nie następuje.

Przyczyna jest prosta. To polska rewolucja sierpniowa, „Solidarność". Moskwa w Polsce zachowywała się spokojnie, nie chcąc zakłócać dobrych stosunków z Zachodem. Liczy, że niepokoje w PRL skończą się tak jak zawsze: zmiany personalne, bicie się w piersi i po paru dniach spokój. Kreml najwyraźniej odkłada uderzenie na te kilka dni. Lecz wszystko zaczyna się przedłużać – i stopniowo zmienia kierunek wiatru historii. Na czele USA staje Reagan. Szansa rozstrzygnięcia wszystkiego jednym ciosem mija, zaczyna się upadek."



Według ambasadora Zdzisława Rurarza, zbiegłego do USA funkcjonariusza wywiadu wojskowego PRL, Sowieci mieli również wówczas plan pójścia na całość. Wprowadzenia do Polski swojego rzutu operacyjnego pod pretekstem tłumienia "antysocjalistycznej rebelii" i rozpoczęcia ataku na Zachód. Plan miał być wprowadzony w życie w grudniu 1980 r., ale udaremnił go wyciek planów inwazyjnych dokonany przez płka Kuklińskiego. Ciekawie pokazano ten epizod na filmie "Jack Strong" - jako intrygę żądnych wojny sowieckich marszałków przeprowadzaną za plecami Breżniewa.


Jeśli Sowieci rzeczywiście chcieli w  1981 r. rozpętać wojnę na dużą skalę, to dekapitacja dowództwa Floty Pacyfiku sprawiła, że plany te mocno skomplikować. Później było już za późno. Zwłaszcza po incydencie, do którego doszło 13 maja 1984 r. w Siewieromorsku:



"Z zebranych na podstawie danych satelitarnych, relacji przebywających w rejonie zdarzenia podróżnych oraz innych źródeł wynika, że w serii potężnych eksplozji zniszczone zostały wielkie ilości amunicji, składowanej w głównym magazynie sowieckiej Floty Północnej. Według doniesień, w katastrofie zginęło od 200 do 300 osób, w dużej części członków personelu technicznego, wysyłanych do akcji ratunkowej polegającej na rozbrajaniu i unieszkodliwianiu zagrożonej eksplozją amunicji, wśród wywołanych wybuchami pożarów. Zabiegi te zakończyły się niepowodzeniem, doprowadzając do trwających wiele godzin „łańcuchowych” eksplozji składowanych pocisków, przechowywanych w zbyt wielkich ilościach, zbyt blisko siebie.

Według amerykańskiego czasopisma Jane’s Defence Weekly, była to największa katastrofa, jaka zdarzyła się w sowieckiej flocie od czasów II wojny światowej. Poziom strat, zniszczonych w eksplozjach pocisków i amunicji był tak wysoki, że przez następne pół roku, sowiecka flota przestała się liczyć jako realna siła bojowa.

Według szacunkowych danych w trakcie zdarzenia zostało zniszczonych 580 z 900 znajdujących się w posiadaniu floty rakiet ziemia-powietrze SA-N-1 i SA-N-3 oraz prawie 320 z 400 zdolnych do przenoszenia ładunków nuklearnych pocisków SS-N-3 i SS-N-12.

Mimo podejrzeń, że wśród wybuchających pocisków mogła się znajdować amunicja nuklearna, w wyniku przeprowadzonych badań nie stwierdzono występowania promieniowania radioaktywnego ani żadnych śladów wybuchu atomowego.

Cytowane przez NASA sowieckie źródła podawały, że przyczyną katastrofy było „oświetlenie” składów wiązką promieni radaru pozahoryzontalnego (OTH)[6]. Według innych przyczyną katastrofy było zaprószenie ognia od nieostrożnie wyrzuconego niedopałka papierosa."



KGB przygotowywało się wówczas do wdrożenia planu transformacji ustrojowej opisywanego już na początku lat 60-tych przez pułkownika Anatolija Golicyna. Sprywatyzowanie ZSRR było zbyt ważną sprawą, by przeszkodziła w niej taka głupota jak III Wojna Światowa. Dlatego brutalnie niszczono marzenia marszałków i admirałów. Poradzono sobie również z dawną partyjną administracją, która mogłaby stawić opór zmianom. Doszło do fali samobójstw i śmiertelnych wypadków wśród notabli.
(Najbardziej znaną ofiarą tej tajnej wojny domowej jest Piotr Maszerau, I sekretarz KPZR na Białorusi, który zginął gdy jego samochód zderzył się z ciężarówką.)



Ale i sam Breżniew stał się celem. Na jego stanowisko dybał główny wykonawca planu transformacji ustrojowej: Andropow. Breżniew był schorowany, ale wbrew nadziejom Andropowa jakoś mu się nie chciało umierać. Postanowiono zatem przyspieszyć mu zgon. Najpierw na jesieni 1982 r. pod Breżniewem zawalił się podest w fabryce, później Andropow zorganizował obchody rocznicy rewolucji październikowej, w ten sposób, że Breżniew stał przez parę godzin na lodowatym deszczu. Gensek był jednak nadal zadziwiająco żywotny. Niewiele pomogło regularne podtruwanie go przez ochroniarzy z KGB (podmieniali mu leki na jakieś inne pigułki). Wedlug relacji jego żony Walerii, 10 listopada 1982 r. wstał w dobrym humorze, ubrał się, zjadł śniadanie, przeczytał "Prawdę" i poszedł na górę do sypialni. Za nim poszło dwóch ochroniarzy. Po chwili wrócili, mówiąc jej, że jej mąż zmarł. Zabronili jej obejrzeć ciało męża.

Śmierć Andropowa ponoć też nie do końca była naturalna. Andropow po przejęciu władzy dokonał dużych czystek w służbach i administracji. Szczególnie ostro potraktował ministra spraw wewnętrznych Nikołaja Szczekołowa, którego zdegradował, wytoczył mu proces pokazowy za korupcję, wtrącił syna do łagru i zaszczuł tak mocno, że Szczekołow popełnił samobójstwo. Według Christophera Story, byłego doradcy Margaret Thatcher, wdowa po Szczekołowie odwdzięczyła się strzelając do Andropowa. Gensek został raniony (ona zastrzelona przez ochronę) i zniknął na parę tygodni wywołując spekulacje o zamachu. Kiedy wrócił wyglądał już na człowieka stojącego nad grobem...

***

Wybieram się do Korei Płd. i na Okinawę. W tym czasie możecie np. obejrzeć świetny serial "Steins Gate" (spiskowe klimaty, CERN, podróże w czasie...) lub poczytać sobie moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor" (książka dostępna m.in. w Księgarni Prusa).


A po powrocie nowa seria - Euphoria, Zajrzenie za drugą stronę Żelaznej Kurtyny. Jak budowo światowy ład na Zachodzie i Dalekim Wschodzie. 

sobota, 23 stycznia 2016

Putin-Hujło vs GRU. Rzeź rosyjskich generałów. "Generał Troszew, dobrze że zdechł"

W raporcie sędziego Owena poświęconym zabójstwu płka Aleksandra Litwinienki znalazła się informacja o tym, że Putin-Hujło jest pedofilem. Dla czytelników mojego bloga to żadna rewelacja. Pisałem już bowiem o tym.  (Spróbujcie wpisać w Google "foxmulder2 pedofil putin" - wyszukiwarka nic nie znajdzie. Ktoś zadał sobie nieco trudu, by ten post był "niewidzialny".) Ciekawe jest jednak to, że brytyjskie władze nagle zaczynają wyciągać rosyjskiemu prezydentowi takie rzeczy. Jak widać Putin-Hujło został na trwałe uznany za przeszkodę dla "resetu" oraz interesów z Rosją. Doktor Targalski sugeruje od dawna, że niszczące dla Rosji rządy Putina-Hujły są pod tym względem dla nas korzystne - uniemożliwiają porozumienie Kremla z Zachodem, porozumienie, na którym siłą rzeczy straciłaby Polska.



Argumentem za pozostawaniem Putina-Hujły u władzy może być też to, że zastąpią go ludzie o wiele bardziej niebezpieczni. Hujło zdaje się zrozumiał, że Rosja jest wciąż zbyt słaba ekonomicznie na realizację wielkiego planu budowy Russkiego Mira. Nie zdołał opanować ukraińskich fabryk zbrojeniowych potrzebnych do wielkiej modernizacji sił zbrojnych FR. Putin jako człowiek służb jest ostrożny. Jego styl działania to: prowokacja, badanie reakcji, wypuszczanie balonów próbnych, zmyłki, brutalny atak a później rżnięcie głupa. Widzieliśmy to w Gruzji, na Ukrainie i w Smoleńsku. Widzimy to teraz w Syrii. Pójście na wojnę nuklearną z NATO to nie na jego nerwy. Pozostają mu więc wojny hybrydowe, konflikty na mniejszą skalę i prowokacje, które mogą przekształcić się w gorącą wojnę.



Taka postawa wywołuje jednak niezadowolenie wśród małpoludów z armii i floty oraz z GRU. Znajomy miał okazję rozmawiać jakiś czas temu z oficerami rosyjskiej floty. Mówili otwartym tekstem: jesteśmy przygotowani do wojny i chcemy wojny. "Pojebany pułkownik" Girkin vel Striełkow (Jak mówi Kołomojski: "Girkin to Żyd!")  zupełnie bezkarnie mówi, że Putin straci władzę, jeśli odda Donbas Ukrainie i  zostanie rozstrzelany jak car Mikołaj II . W USA gdy jakiś uliczny świr wzywa do zabicia prezydenta, odwiedzają go agenci Secret Service. W autorytarnej Rosji taki Girkin może sobie swobodnie wysuwać takie groźby.  Musi więc mieć możnych protektorów.

Być może jeden z tych protektorów niedawno odszedł na łono Lenina - szef GRU gen. Siergun. Jak wiadomo, ludzie GRU w Donbasie strzelali do ludzi FSB.  Czyżby więc rosyjska interwencja w Syrii miała przede wszystkim za zadanie przeniesienie tych oszołomów na jakieś pustynne zadupie z dala od Rosji? Czy dlatego Obama tak ochoczo zgodził się, by Putin wysłał tam swoje wojska? Czyżby Zachód bał się, że Putin zostanie obalony przez wojskowych?

W latach 1992-2016 zmarło w Rosji 42 generałów . Tylko 3 z nich śmiercią naturalną. Jak czytamy: "Aż 14 z nich zastrzeliło się lub zostało zastrzelonych, 2 powiesiło się, 2 wyskoczyło przez okno, 1 wpadł pod pociąg, 2 zginęło w katastrofach lotniczych (jeden w śmigłowcu, a drugi w pasażerskim Boeingu prawdopodobnie celowo strąconym przez rosyjskie służby pod Permem), 7 zginęło w wypadkach drogowych, 1 został spalony w samochodzie, 2 otruto, 1 zginął w trakcie działań bojowych, 7 zmarło nagle na zawał lub w niewyjaśnionych okolicznościach i tylko 3 zmarło bez wątpienia w sposób naturalny – ze starości lub po długiej chorobie.

 (...)

Rządy Władimira Putina rozpoczęły się od śmierci Szefa Zarządu GRU generała-majora Szałajewa, który zginął w wypadku samochodowym 7 sierpnia 1999 r. na dzień przed objęciem urzędu przez nowego prezydenta. Potem jednak przez kolejne dwa lata nie zginął żaden generał i tylko jeden admirał – Ugriumow, dyrektorFSB ds. terroryzmu na Kaukazie zmarł w Czeczenii – jakoby na serce.

Za to w 2002 r. – po zakończeniu II wojny czeczeńskiej – zmarło w ciągu roku od razu 9 generałów! Jednym z nich był popularny generał Aleksander Lebied, związany z oligarchą Borisem Bieriezowskim, który zginął w katastrofie śmigłowca.

Po wojnie w Gruzji w 2008 r. zmarło od razu 5 generałów, chociaż przez 5 wcześniejszych lat nie umarł ani jeden!

W 2010 r. – po kwietniowej Katastrofie Smoleńskiej – na jesieni zginęło od razu 4 generałów i podpułkownik wywiadu, w tym 3 zginęło zaledwie w ciągu 3 dni. W następnym roku zginęło 2 kolejnych generałów.

Warto przyjrzeć się kto konkretnie zginął na jesieni „po Smoleńsku”: wiceszef GRU generał Iwanow – nagle zniknął w czasie wizyty w Syrii, trupa znaleziono 16 sierpnia nad morzem. Szef Zarządu Wywiadu Wojsk MSW Czewrizow (odpowiedzialny za operacje specjalne) – strzelił sobie w głowę w Moskwie 4 października 2010 r. Kilka dni później we własnym garażu w Moskwie zastrzelił się też podpułkownik FSB Boris Smirnow.

28 października 2010 r. generał-lejtnant Dubrow wpada pod pociąg w rejonie Bałaszichskim pod Moskwą. 30 października w centrum Moskwy znaleziono martwego generała-lejtnanta Debaszwili i tego samego dnia generał-lejtnant Szamanow ma wypadek samochodowy w Tule.

Tych trzech generałów nie można jednak wiązać ze Smoleńskiem. Łączyło ich co innego – ostro i otwarcie występowali przeciwko Putinowi i ówczesnemu ministrowi obrony Serdiukowowi), podobnie jak generał-pułkownik Aczałow, który zmarł 23 czerwca 2011 r.

26 sierpnia 2011 r. generał-major Moriew – szef FSB w Obwodzie Twerskim (sąsiadujący ze Smoleńskim) został znaleziony martwy w swoim gabinecie z kulą w głowie. Kolejno od kuli ginie generał-lejtnant Szebarszin (były szef Putina w KGB), a były minister obrony generał Graczow umiera w 2012 r. na nieznaną chorobę lub zostaje otruty.

Następnie – aż do inwazji na Krym – mamy dwa lata względnego spokoju – powiesił się tylko we własnej łazience szef Akademii Sztabu Generalnego, generał Bondariew (19.04.2013).

W 2014 r. – w trakcie i po zakończeniu rosyjskiej inwazji na Krym – w ciągu roku samobójstwo (?) popełniło od razu 6 generałów, w tym najpierw – w ciągu miesiąca – dwóch admirałów. 5 z nich się zastrzeliło, a jeden wyskoczył przez okno.

W nocy 3 stycznia 2014 r. w swoim mieszkaniu w Petersburgu zastrzelił się wiceadmirał Ustimienko, były zastępca dowódcy rosyjskiej Floty Północnej.

7 lutego 2014 r. strzelił sobie w głowę kontradmirał Apanasienko. Zmarł kilka dni później.

18 marca 2014 r. zastrzelił się emerytowany generał-major Saplin.

8 czerwca 2014 r. w Moskwie zastrzelił się generał-major Gudkow.

16 czerwca 2014 r. wyskoczył przez okno z 6 piętra w czasie przesłuchiwania go przez Komitet Śledczy generał-major policji Kolesnikow, wiceszef Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Ekonomicznego i Zwalczania Korupcji MSW. Szczegółowych okoliczności samobójstwa nie ujawniono.

21 lipca 2014 r. strzelił sobie w głowę we własnym gabinecie generał-major Miszanin dowodzący armią w Obwodzie Niżegorodzkim.

W 2015 r. w okresie walk w Donbasie i wojny w Syrii – zmarło kolejnych 3 generałów (jeden się zastrzelił, jeden się powiesił, a jeden „miał zawał”).".

(koniec cytatu)

To każe spojrzeć na nowo również na "katastrofę" Boeinga 737 linii Aerofłot nad Permem w 2008 r., w której zginął generał-oszołom Troszew. Jak czytamy:




"Do zdarzenia doszło 14 września 2008 r. Należący do kompanii „Aerofłot” Boeing 737 leciał z Moskwy do Permu. Wśród pasażerów byli m.in. doradca prezydenta Rosji – generał Giennadij Troszew oraz Aleksandr Trofimow, powszechnie uważany za szefa mafii na Powołżu i w Czuwaszji. Samolot runął 11 km przed lotniskiem w Permie. Zginęli wszyscy na pokładzie – 82 pasażerów i 6 członków załogi.

Według oficjalnej wersji śledztwa podanej przez rosyjski Komitet Lotniczy MAK, „osławiony” później m.in. sfałszowaniem śledztwa w sprawie Katastrofy Smoleńskiej, przyczyną wypadku był błąd nietrzeźwych rosyjskich pilotów.

To kłamstwo – twierdzi Anton Myrzin, który przez lata gromadził wszystkie dostępne materiały śledztwa, rozmawiał z wieloma świadkami tej katastrofy oraz z rodzinami ofiar.

„Na tej podstawie doszedłem do wniosku, że samolot został strącony przez rosyjskie służby specjalne w celu zlikwidowania ambitnego generała Troszewa”, doradcy ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa – ocenia Myrzin.

Jego zdaniem, szybko rosnące wpływy i popularność generała zaczęły bowiem niepokoić służby w otoczeniu ówczesnego premiera Władimira Putina, który szykował się już zapewne na następną prezydencką kadencję po Miedwiediewie.

Myrzin zwraca uwagę, że zarówno świadkowie zdarzenia, jak i kamery wyraźnie zarejestrowały, iż spadający samolot płonął, a na jego pokładzie doszło do kilku eksplozji, których huk wszyscy słyszeli.

Świadkowie złożyli takie zeznania w śledztwie, jednak Komitet MAK zignorował je. Twierdził, że żadnego pożaru ani wybuchów nie było, a wszystkie urządzenia samolotu pracowały sprawnie aż do momentu zderzenia z ziemią.

Rosyjskie władze niemal tuż po katastrofie – zanim jeszcze cokolwiek zbadano – kategorycznie ogłosiły, że jej przyczyną nie byłzamach terrorystyczny. Na jakiej podstawie? – pyta dziennikarz.

Zdaniem Myrzina, aby uwiarygodnić wersję o „błędzie pijanych pilotów” w oczach własnego społeczeństwa rosyjskie służby – na miesiąc przed ogłoszeniem wyników śledztwa – zainscenizowały skandal z udziałem słynnej celebrytki Kseni Sobczak na pokładzie innego samolotu linii Moskwa – Nowy Jork.

Przed startem z Moskwy Sobczak oskarżyła pilotów, że są pijani i wymusiła wymianę załogi, dzwoniąc do wysoko postawionych polityków. Skandal ten został nagłośniony przez kremlowskie media na całą Rosję. Po tym zdarzeniu zdecydowana większość społeczeństwa uwierzyła więc, że również katastrofę pod Permem spowodowali pijani piloci.

Myrzin ustalił też, że rodzina generała Troszewa otrzymała po katastrofie odszkodowanie 8-krotnie wyższe niż bliscy wszystkich pozostałych ofiar. Czy była to cena za milczenie? Co ciekawe –katastrofa, w której zginął popularny doradca prezydenta, miała miejsce w dniu urodzin Dmitrija Miedwiediewa, choć to akurat mógł być tylko przypadek."
(koniec cytatu)

Jak mówi anglojęzyczna Wikipedia:



"During his career as a commander in Chechnya he gained notoriety after advocating public executions of separatist fighters.[4][5] Human rights activists had accused him of tolerating rampant abuses in the war-ravaged republic.[6] Early in the war he declared that the shattered city of Grozny should never be rebuilt so as to serve as a warning against "treason to Russia's ethnic minorities".[2] He also publicly defended Yuri Budanov, who was on trial for the rape and murder of an 18-year-old Chechen woman, Elza Kungayeva."

Troszew był więc  niebezpiecznym pojebem i jakby powiedziały młodociane fejsbukowe trolle "dobrze, że zdechł". 

Wystarczy przejść się po moskiewskim Cmentarzu Nowodziewiczym, by przekonać się, że wśród sowieckich i rosyjskich generałów, marszałków i admirałów możemy znaleźć zaginione ogniwa ewolucji. (Ja w 2012 r. zdołałem cyknąć tam m.in. dosyć świeży grób generała Graczowa).



***



Ostatnio możemy słyszeć, że politycy tacy jak Orban, Zeman czy Fico to "konie trojańskie Putina" i że nawet PiS (po Smoleńsku!) działa w interesie rosyjskiego dyktatora. No cóż, z przyjaźnią między Putinem a Orbanem może być tak jak kiedyś z dobrymi relacjami między Erdoganem a Putinem, po których nie ma już śladu. Dużo groźniejsze jest co innego - największymi sojusznikami Putina-Hujły w Europie są przedstawiciele oligarchii rządzącej takimi krajami jak Niemcy, Francja, Holandia czy Belgia. Sterowani przez nich politycy tacy jak enerdowska dywersantka Angela Merkel czy powiązany z Gazpromem Guy Verhovstadt robią przysługi Putinowi-Hujle nie tylko na odcinku gospodarczym (Nord Stream 2) i politycznym (format normandzki), ale przede wszystkim niszczą jedność europejską i wpychają całe narody w objęcia Putina-Hujły. To co zrobili z Grecją woła o pomstę do Nieba. Wywołany przez nich kryzys imigracyjny jest dużo skuteczniejszym mechanizmem niszczenia Europy niż działania sponsorowanych przez Rosję partyjek. Merkel czy Verhovstadt chcą narzucać całej Europie swoją wersję liberalnej demokracji, polegającą na tym, że lichwiarze, skorumpowani politycy oraz bliskowschodnio-afrykańscy imigranci mogą dokonywać bezkarnie przestępstw a zwykli, biali Europejczycy mają siedzieć cicho, na nich harować i mieć wieczne poczucie winy. Taka polityka musi doprowadzić do buntu i wojny rasowej w Europie.  Początek tego widzimy już w Niemczech.

***

Jak zwykle polecam lekturę mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor".


sobota, 31 października 2015

Krótka historia sabotażu lotniczego: Rosyjski A321 na Synaju



Airbus A321 rosyjskich linii lotniczych Metrojet runął w górach Półwyspu Synaj.  Zginęły 224 osoby , głównie turyści wracający z Sharm el-Sheikh do Sankt Petersburga. Ze wstępnych doniesień wynika, że wrak jest totalnie zniszczony i "wybebeszony". Niemal natychmiast rosyjskie i egipskie władze wykluczyły akt terroryzmu i wskazały na "usterkę mechaniczną" jako przyczynę upadku samolotu. Już zaczynają się wrzutki w stylu "debeściaków", "brzozy" i "pijanego generała". Początkowo Egipcjanie i Rosjanie plątali się w swoich komunikatach. Rosyjskie służby wskazywały nawet, że samolot zniknął z radarów nad Cyprem (!).

Rosyjski samolot pasażerski rozbił się w górach Jabal al-Halal, gdzie akurat jest silnie obecny lokalny oddział Państwa Islamskiego, członkowie dawnej organizacji Ansar al-Miqdas. Kilka miesięcy temu Państwo Islamskie wysłało im doradców wojskowych - byłych oficerów armii Saddama - by przygotowali ofensywę terrorystyczną przeciwko armii egipskiej. Kilka dni temu niemieckie służby ostrzegały przed niebezpieczeństwem ataku terrorystycznego na samoloty pasażerskie nad Synajem.  Państwo Islamskie już się przyznało do zestrzelenia rosyjskiego Airbusa. Albo dysponuje ono bardziej zaawansowanymi rakietami przeciwlotniczymi zdolnymi dolecieć na 11 tys. metrów, albo podłożyło bombę na pokładzie, albo z jakiegoś powodu Airbus był znacznie niżej niż utrzymują egipscy kontrolerzy lotów. Egipt tuszuje sprawę, gdyż taki atak terrorystyczny byłby ogromnym ciosem dla jego sektora turystycznego, czyli katastrofą gospodarczą. Rosja też nie chce się przyznać, że została zaatakowana - tak jak nie przyznała się do tego, że islamiści w Syrii zabili podczas tortur jednego z jej żołnierzy.

To było ostrzeżenie dla Rosji. Co prawda rosyjskie bombardowania jak dotąd robią niewiele szkody Państwu Islamskiego (ISIS zadało ostatnio pod Aleppo wielką klęskę elitarnym jednostkom Irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji). Ale akurat na konferencji w Wiedniu mocarstwa wstępnie dogadały się w sprawie Syrii - powołania tam rządu jedności narodowej, nowych wyborów i wspólnej walki z islamistami. To zmusiło Państwo Islamskie do działania...


sobota, 30 maja 2015

Katastrofa pod Mirosławcem, czyli WSI w akcji

Wojciech Sumliński w "Niebezpiecznych związkach Bronisława Komorowskiego" kreśli obraz obecnie urzędującego prezydenta jako człowieka będącego w centrum mafijnych struktur stworzonych przez dawne WSI. Opisuje przekręty założonej przez WSI mafijnej fundacji "Pro Civili", towarzyszące im dziwne zgony a także polityczno-służbowe intrygi mające na celu ukrycie tych przekrętów. Wśród opisanych tam afer jest m.in. sprawa likwidacji bazy szkoleniowej dla pilotów śmigłowców w Białej Podlaskiej przez ministra obrony Bronisława Komorowskiego - likwidacji dokonanej po to, by tereny bazy przejęła "Pro Civili" wraz z zaprzyjaźnionym tureckim biznesmenem. Ten wątek przypomniał mi rozmowę z moim informatorem z tajnych służb poświęconą Smoleńskowi oraz katastrofie samolotu CASA pod Mirosławcem w lutym 2008 r. Oto na co on zwrócił mi uwagę:




"Smoleńsk i Mirosławiec mają mnóstwo cech wspólnych. W obu przypadkach czynnikiem oficjalnie podanym za najważniejszą przyczynę wypadku, była właśnie pogoda. W obu przypadkach za zabezpieczenie meteorologiczne odpowiadał ten sam meteorolog, mjr. Henryk, bodajże Grzejda(k) - to łatwo sprawdzić w raporcie. Włos z głowy mu nie spadł.


Temat Mirosławca jest omijany szerokim łukiem przez dziennikarzy, a tym bardziej przez wojskowych. Jeżdżą ciężarówki ze żwirem. Nikt nie chce znaleźć się pod kołami takiej ciężarówki.

Co wiemy o CASIE w kontekście Smoleńska?

W CASIE w ogóle nie było CVR. Nie ma żadnych stenogramów. Jest gdybanie co pilot chciał, mógł, zrobił.

Przed katastrofą kpt. Kuźma zwiększył moc silników. Samolot zaczął przepadać w dół szybciej. To zachowanie nienaturalne, nietypowe dla samolotów. Za namową ppłk. (dziś płk. rez.) xx., por. (dziś kpt. xy) i ppor. (dziś chyba też kpt.) xz wykonali eksperyment polegający na zwiększeniu mocy silników w samolocie CASA przy podejściu do lądowania w Krakowie. Prędkość zniżania drastycznie spadła. Nie wiemy dlaczego, według komisji, w Mirosławcu miałoby być odwrotnie.

Jak Pan wyprostuje stery, lotki wracają do neutrum. Kpt. Kuźma wyprostował stery, lotki pozostały w pozycji powodującej postępujący przechył samolotu. Komisja uznała, że wszystko było ok, tylko kpt. Kuźma za mało przekręcił wolant. Jest to de facto oficjalna, bezpośrednia przyczyna katastrofy podana w raporcie.

Piloci byli na służbie 19 godzin. Informacji tej nie podano w raporcie. Rzetelne badanie.



Na kilkanaście sekund przed katastrofą, w samolocie padło zasilanie. Informacji tej nie podano w raporcie. Bardzo rzetelne badanie. Jest hipoteza, że w momencie zdarzenia reflektor nie świecił, pojawia się zatem pytanie, czy nie miało miejsca zwarcie w chwili włączenia reflektorów do lądowania. Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, który - jak pewnie Pan wie - "za bezpieczeństwo lotów nie odpowiada", podaje, że technik pokładowy, po krótkiej chwili, uruchomił ponownie zasilanie. Nie badano, czy przyrządy pokładowe (Glass cockpit) zdążyły się w ogóle zrestartować (o ile również nie miały zasilania).

Kontroler lotów, ppor. Boniakowski, na każdym przesłuchaniu przysięgał, że prawidoło sprowadzał samolot. Ryżenko też tak przysięgał. Boniakowski, według komisji, nie patrzył na wskaźnik ścieżki zniżania (ważniejszy) i nie kontrolował wysokości samolotu na podejściu. Obserwował tylko kurs. On twierdzi, że patrzył na obydwa wskaźniki i podawał właściwe komendy. A podawał, że wysokość jest ok ("019, w ślizgu dobrze"). Ryżenko także podawał kilkakrotnie "na kursie i ścieżce", choć samolot nie był na ścieżce.

W obu przypadkach załogi rozpoczęły zniżanie w taki sposób, że samoloty znajdowały się nad ścieżką.

Piloci CASY musieliby być kompletnymi idiotami, żeby nie skontrować ruchem wolantu przechylenia samolotu na bok rzędu 30 stopni. Piloci Tu-154M musieliby być kompletnymi idiotami, żeby wlecieć w tzw. jar i posługując się radiowysokościomierzem doprowadzić do zniżenia samolotu poniżej poziomu lotniska. Tego nie zrobi żaden pilot na świecie (wątek Lubitza odstawmy tu na bok).

 Przy założeniu, że w MIrosławcu w ogóle miał miejsce zamach, że komisja MON nie kryje po prostu resortowych zaniedbań (to mniej prawdopodobne, ale mogła być zwykła awaria samolotu), stawiamy tezę, że w Smoleńsku można było częściowo powtórzyć scenariusz CASY, wywołując katastrofę samolotu, który wykonywał podejście w trudnych warunkach atmosferycznych. Daje to szansę obwinianie za wypadek tylko i wyłącznie pilotów.

Bezpośrednią przyczyną katastrofy w Mirosławcu, według tej powierzchownej analizy, było to, że samolot przestał reagować na próby sterowania nim, przechylał się i zbliżał do ziemi w sposób niekontrolowany. Był to samolot wysoce skomputeryzowany, można było bez trudu takie nietypowe zachowanie uzyskać w dowolnym momencie, np. modyfikując wcześniej oprogramowaie.

Rozbicie się samolotu Tu-154M poprzedziła silna eksplozja. Według nas, zniszczenia samolotu wskazują na zastosowanie pocisku powietrze-powietrze.

Katastrofę CASY wywołało WSI, katastrofę smoleńską Rosjanie. Takiego jesteśmy zdania.

CASA rozbiła się w okresie, gdy otwierał się pewien etap w modernizacji Sił Zbrojnych. Ważyły się losy samolotów Su-22. Rozważano ich wymianę na używane F-16 z Belgii lub USA, była z USA propozycja wymiany na Fairchild-Republic A-10, względnie przystąpienia do programu F-35. Rozważano też ich gruntowną modernizację. Nie zrealizowano nic z tych zamiarzeń, samoloty służą nadal.

Na sprzedaży uzbrojenia wycofanego z handarów w Mirosławcu i Swidwinie można było nieźle zarobić. Na dostarczeniu nowego można było zarobić jeszcze lepiej. Na samej modernizacji - najlepiej. A trzeba pamiętać, że samolot ten ma potężnie szeroki wachlarz uzbrojenia - od niekierowanych rakiet jak śmigłowce, po bomby termo-baryczne. To jedyny polski samolot, który ma pociski do zwalczania radarów. Wymagały i wymagają pilnej wymiany. To nie tylko bombowiec, ale i myśliwiec, co dodatkowo daje perspektywy zarobku. Jeśli chcieć utrzymać jego zdolność zwalczania celów latających, trzeba by wymienić jego przestarzały radar. Znalezienie odpowiednich systemów jest wyzwaniem, bo samolot ten ma najwęższy nos spośród wszystkich eksploatowanych dziś dużych samolotów bojowych na świecie. Aerodynamika według tzw. reguły pół mocno utrudnia zamontowanie ewentualnych sensorów doczepianych (konforemnych), skrzydła mają regulowany skos, co bardzo podnosi masę samolotu. Tak grząski grunt to najlepsze warunki, żeby zrobić przekręt.

Su-22 z Mirosławca wycofano. Zostało 32 w Swidwinie. Dziś w Mirosławcu bazują samoloty bezzałogowe. Może gen. Andzejewski rzeczywiście miał się czemu sprzeciwić? Może rzeczywiście ktoś mógł nieźle zarobić (na samolotach bezzałogowych i przekształceniu bazy)?

W Polsce przyjmuje się, że gen. był niewygodny dla grupy interesów WSI, stąd postarano się o wyeliminowanie go. Tu pojawia się pytanie - po co w takim razie skonstruowano zamach lotniczy? Bardziej naturalne jest samobójstwo. Być może chciano wyeliminować także pozostałych oficerów."

(koniec cytatu)

Przypomnijmy więc incydent, który o mało co nie kosztował życia gen. Andrzejewskiego w 2003 r.:

"19 sierpnia 2003 odbywał misję samolotem Su-22 w pobliżu poligonu w Ustce; czekające na poligonie jednostki obrony przeciwlotniczej (13 pplot. z Elbląga i 3 paplot. ze Szczecina) wyposażone w zestawy rakietowe Kubmiały zadanie strzelać do odpalanych przez pilota Andrzejewskiego rakiet – imitatorów celów SRCP-WR. Doszło jednak do awarii imitatora (nie zszedł z wyrzutni) i pomyłki ćwiczących w Ustce jednostek (wystrzeliły swoje rakiety za wcześnie, a potem – mimo wydanych rozkazów ich likwidacji w locie – nie dokonały operacji samozniszczenia) i jedna z dwóch znajdujących się w powietrzu rakiet przeciwlotniczych skierowała się na samolot pilotowany przez Andrzejewskiego. Nad Bałtykiem, na wysokości 3000 metrów, 21 km od brzegu jego samolot został rażony rakietą Kub i uległ wypadkowi. Andrzejewski zdołał się katapultować, osiadł na spadochronie w morzu i po półtorej godziny spędzonej w wodzie został wyłowiony przez śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej. Pilot nie został w tym wypadku ranny"

I jeszcze jedna ciekawostka: w grupie wojskowych, którzy ocaleli w katastrofie pod Mirosławcem byli: płk Mirosław Grochowski  i płk Robert Benedict - zaangażowani później w "wyjaśnianie" sprawy Smoleńska. Wysiedli w Krzesinach, czyli na ostatnim "przystanku" przed Mirosławcem. 

***

Zainteresowanych tajną stroną historii i po prostu dobrą lekturą  zapraszam też  do sięgnięcia po moją książkę "Vril. Pułkownik Dowbor".  I w wersji papierowej  i jako ebook.