Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trump. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trump. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 sierpnia 2025

Komediowy szczyt na Alasce

 



Generalnie odniosłem wrażenie, że Putina nie było na Alasce podczas szczytu z Trumpem. Był sobowtór - aktor, który nie potrafił się powstrzymać przed pajacowaniem i robieniem głupich min. Człowiek nadmiernie podekscytowany tym, że może przejechać się w limuzynie prezydenckiej. Trump pewnie też się zorientował, że to nie jest prawdziwy Putin - i odesłał gościa, rezygnując z obiadu na jego cześć. (Przygotował się jednak na prawdziwego Putina, któremu zorganizował przelot bombowców B2 nad głową. Putin musiał też przejść się na lotnisku obok szeregu amerykańskich myśliwców.)

Generał SWR pisał, że "Putin" przedstawił wówczas jednak Trumpowi bardzo obiecujący plan pokojowy, mający szanse na akceptację przez Ukrainę i Europejczyków. Do mediów wyciekały sprzeczne dezinformacje mówiące głównie, że Rassija przedstawiła sztywne żądanie: dajcie nam cały Donbas, a w zamian zamrozimy linię frontu w innych miejscach. Zapewne, gdyby na tym się skończyło, Trump nie wzywałby do Waszyngtonu plejady europejskich przywódców. 



Poniedziałkowy szczyt w Białym Domu również miał komediową otoczkę. Trump pokazywał unijnym przywódcom swoją kolekcję czapek i chwalił opaleniznę Merza. Wszyscy siedzieli przed nim na krzesłach jak uczniaki. O czym jednak dyskutowano za zamkniętymi drzwiami? Tego nie wiadomo, ale europejscy przywódcy wrócili do snucia planów wysłania nad Dniepr sił stabilizacyjnych. Szukano też miejsca na szczyt pomiędzy Putinem a Zełenskim, typując m.in. Budapeszt.

I nagle Ławrow wrzucił granat do szamba. Stwierdził, że Rassija nie zgodzi się na obce wojska na Ukrainie, której niepodległość będzie gwarantowała sama, za pomocą ustawy (!). Zaczął też stawiać absurdalne warunki dotyczące szczytu Putin-Zełenski, oddalając tą inicjatywę na "świętego nigdy". Stara szkoła kremlowskiej dyplomacji: nasraj na środek dywanu, a jak ci zwrócą uwagę, to krzycz: "A udowodnij, że to ja nasrałem!".

Niejako na potwierdzenie tej strategii srania na dywan, Rassija zbombardowała amerykańską fabrykę w zachodniej części Ukrainy oraz wysłała na kierunek brzesko-warszawski Shaheda z głowicą bojową (nie żadnego wabika!). Ciekawe, czy gdyby przypadkiem nie zawadził on o linię energetyczną, to uderzyłby w Zakłady Azotowe Puławy czy w lotnisko w Dęblinie?

Trump poczuł się więc sfurustrowany. Wkleił obrazek, w którym porównywał swoje spotkanie z "Putinem" na Alasce ze spotkaniem Nixona z Chruszczowem w Moskwie w 1959 r. i narzekał, że Biden nie pozwalał Ukrainie na uderzanie bezpośrednio w Rosję. (Jednocześnie oburzył się jednak na to, że Ukry odcięły dostawy ropy na Węgry atakując rurociąg "Drużba". Naskarżył mu na to jego kumpel Orban.) Zapowiedział, że daje Rosji kolejne dwa tygodnie...

Na Kremlu pewnie się cieszą, że zdołali znów skutecznie zagrać na czas zwodząc Trumpa widmem pokoju. Przez te dwa tygodnie pewnie nie zdobędą wiele terenu na Ukrainie, ale opóźnią sankcje. Później będą próbowali znów tego samego. I niech tak sobie jeszcze po pogrywają. Niech w końcu przestaną ich w USA uważać za poważnego partnera do rozmów. Nam się z zakończeniem wojny nie spieszy - im dłużej ona trwa, tym więcej strat Rassija będzie miała do odbudowania.

A z Trumpem jest tak jak zauważył Michael Wolff: traktuje on przywódców takich jak Putin, Kim Dżong Un czy Xi Jinping, jak klientów, którym chce sprzedać nieruchomości. Mocno więc im kadzi w negocjacjach i snuje wizje świetnego interesu, a jak złapią haczyk, to po miesiącu podwyższa im czynsz i odcina ogrzewanie. No, ale nie zawsze udaje się zawrzeć umowę...

Tymczasem Generał SWR twierdzi, że Trump realizuje "sprytną strategię" i może się wkrótce okazać, że na Białorusi nie będzie już więźniów politycznych (a przynajmniej tych, o których wiemy), Air Force One wyląduje w Mińsku, a Łukaszenka będzie się przedstawiał jako najlepszy przyjaciel amerykańskiego prezydenta.



Ale też szczyt amerykańsko-rosyjski może mieć nieoczekiwane konsekwencje dla wenezuelskiego reżimu. Trump wyznaczył 50 mln USD nagrody za głowę Maduro, który mobilizuję ćwierć miliona ludzi do milicji. Amerykanie wysłali flotę ku Wenezueli. Reżim w Caracas nagle zaś ogłasza, że wykrył wśród dowódców armii handlarzy narkotykami - a tyle lat zaprzeczał istnieniu wojskowego Kartelu Słońc. Jednocześnie administracja Trumpa wydała siłom zbrojnym rozkaz do przygotowania uderzeń przeciwko kartelom narkotykowym.

***

Tymczasem na jednej z propalestyńskich demonstracji w USA pojawił się taki transparent:


Byłoby zabawnie, gdyby dziadek lub pradziadek Trumpa był nieślubnym Hohenzollernem. Zwłaszcza, że późni przedstawiciele tej dynastii byli całkiem spoko i uczyli się polskiego.

W "Wyborczej" ktoś palnął ostatnio, że nie doceniamy wkładu Niemców w naszą historię. W pewnym stopniu rzeczywiście nie doceniamy tego - ale w innym kontekście niż uważają filogermańskie libki. W naszej historii wielokrotnie bowiem dochodziło do tego, że na naszej ziemi osiedlali się Niemcy szukający u nas lepszego miejsca do życia. Zazwyczaj w jednym pokoleniu polonizowali się. Unrug, Anders, Traugutt, Plater - to przykłady takich rodów. Polska była dla nich lepszą ojczyzną od Królestwa Prus i innych państw niemieckich. I za jakiś czas możemy mieć też emigrację ze zwijających się gospodarczo i cywilizacyjnie Niemiec do Polski. Dla wielu Niemców dosyć atrakcyjnym układem będzie dostawać emeryturę z Reichu a mieszkać po polskiej stronie Odry. No chyba, że niemiecka agentura sprawi, że w Polsce będzie taki sam syf jak w Niemczech. Paradoksalnie, w interesie zwykłych Niemców - dymanych przez władze z Berlina - jest więc to, by Polska była "zbazowanym", altrightowym krajem. W interesie pojednania polsko-niemieckiego należy więc niszczyć filogermańskich libków, chcących zrobić z Polski podobny shithole, jakim stają się współczesne Niemcy.

***

Przypominam również, że Jeffrey Epstein nie zabił się sam - bo pewnie wciąż żyje. I być może on nawet nie miał prawa umrzeć.


Ciekawe, że Woody Allen porównał Epsteina do "Drakuli obsługiwanego przez żeńskie wampiry'. :)


***

Na blogu z recenzjami książka Krzysztofa Drozdowskiego o medycznych zbrodniach nazistów.  Aktualnie czytam książkę Andrzeja Dudy - i jest dosyć fajna, szybko się ją czyta. 

Chodzi mi po głowie temat historiozoficzny - trochę w klimacie Demiurga, trochę przerwanej - i nie zrozumianej - serii o "zboczonych bogach". 


sobota, 19 lipca 2025

 


W ostatnich dniach u polskojęzycznych dupoprawicowych "ekspertów" od Bliskiego Wzwodu można było zaobserwować wzmożenie. "Aaaa!!! Straszni syryjscy dżihadyści robią Holokaust Druzom!!! Ale na szczęście dzielny i szlachetny Izrael ratuje Druzów przed tymi potworami!".

A co się stało naprawdę?

Zaczęło się od tego, że w pobliżu syryjskiego miasteczka Suweida doszło do napadu rabunkowego na ciężarówkę. Dokonali go beduińscy przestępcy, a poszkodowany został Druz - też pewnie z kryminalnego klanu, gdyż jego ziomkowie w odwecie zabili kilku Beduinów. To się przekształciło w starcia między tymi dwiema grupami etnicznymi. Syryjskie władze centralne ściągnęły więc ekspedycję do uspokojenia sytuacji. Ona została przywitana jednak ogniem przez lokalną milicję kierowaną przez Hikmata al-Hijriego, lokalnego druzyjskiego szejka - a zarazem barona narkotykowego, przemytnika i długoletniego assadowskiego kolaboranta. Ten lokalny watażka - skłócony z najważniejszymi liderami społeczności druzyjskiej w Syrii oraz w Libanie -  w ostatnich miesiącach chyba już czterokrotnie zawierał i zrywał rozejmy z wojskami rządowymi, zwracając się o pomoc do Izraela za każdym razem, gdy zaczynał przegrywać. Ci gangsterzy wzięli do niewoli i zabili część interweniujących stróżów prawa. Rząd syryjski wysłał więc silniejsze siły. Al-Hijri błagał więc swoich izraelskich patronów, by uratowali mu dupę. Izraelscy protektorzy tego narkobarona odpowiedzieli bombardując syryjskie czołgi i inne pojazdy wojskowe w okolicach Suweidy. Mimo to, wojskom syryjskim udało się wejść do centrum miasta. Sunnicy bojownicy upokarzali schwytanych druzów - nazywanych "czcicielami cielca" - goląc im wąsy, Golili też je trupom. Jeden potraktowany w ten sposób 80-letni szejk zmarł później na zawał...

Świat wówczas obiegła propagandowa bajeczka o tym jak straszliwi dżihadyści z HTS dokonali masakry w miejscowym szpitalu. Rzeczywiście znaleziono tam mnóstwo ciał leżących w na korytarzach, ale takie obrazki zastali już na miejscu żołnierze sił rządowych. Szpital został wcześniej opuszczony przez bandytów al-Hajriego. Lokalni aktywiści twierdzili natomiast, że nie było tam żadnej masakry - do szpitala po prostu zwożono ciała ludzi zabitych i rannych w dotychczasowych starciach, aż zabrakło miejsc do ich cywilizowanego "składowania". Wywiad USA stwierdził, że nie ma wiarygodnych danych łączących syryjskie siły rządowe z masakrami w Suweidzie.



Administracja Trumpa wezwała Izrael, by zaprzestał tej agresji. Izraelczycy odpowiedzieli bombardowaniami celów w Damaszku - w tym siedziby Sztabu Generalnego i Ministerstwa Obrony. Syryjski rząd - za pośrednictwem Amerykanów, Turków i Saudów - zawarł rozejm z al-Hajrim, potwierdzający autonomię Suweidy. Małpoludy Hijriego wykorzystały to do rozpoczęcia rzezi na beduinach, którymi oczywiście chwaliły się w mediach społecznościowych. To ostro wkurwiło wszystkie beduińskie plemiona w Syrii. 41 z nich zorganizowało ekspedycję na Suweidę. Pogodziły się nawet mocno skłócone plemiona - po to, by spuścić wpierdol bandytom. W piątek trwały walki o miasto, a syn pajaca al-Hijriego dostał się do niewoli. Spanikowany al-Hijri błagał prezydenta asz-Szarę o interwencję wojska syryjskiego. O wprowadzenie wojsk syryjskich do Suweidy zaczął nagle prosić też... Izrael. W nocy z piątku na sobotę doszło do izraelsko-syryjskiego rozejmu. W sobotę po południu funkcjonariusze syryjskiego MSW szykowali  się więc do wkroczenia do tego miasta. 



(Baj de łej: wśród zbrodniarzy z Suweidy zidentyfikowano Marcina Gortata :)

Ten konflikt jak widać był daleki od narracji o "druzyjskim Holokauście". Taką narrację podkręcił jednak Izrael, wprawiając w histerię swoją populację druzyjską. Druzowie szturmowali nieformalną "granicę" z Syrią, a wojsko izraelskie pomagało im ją przekroczyć. Wielu takich ochotników dostało później wpierdol od bezpieki nowego syryjskiego reżimu. Izraelczycy szykowali się też na większą wojnę - gromadzili duże siły na Wzgórzach Golan. Przed eskalacją agresji powstrzymał ich (ciekawe na jak długo?) prezydent Trump. Również z Departamentu Stanu płynęły wezwania, by Izrael przestał eskalować sytuację. Oczywista izraelska agresja oznaczałaby załamanie Porozumień Abrahama czyli normalizacji stosunków z sunnickimi monarchiami.

To, że do tej agresji doszło mogło wydawać się zaskakujące. W ostatnich miesiącach przecież nowe syryjskie władze wielokrotnie deklarowały, że chcą pokoju z Izraelem. Co więcej, rozpoczęły negocjacje dotyczące unormowania stosunków. Doszło m.in. do spotkania wysokiej rangi delegacji Syrii oraz Izraela w azerskim Baku. Nieco wcześniej prezydent Trump spotkał się z asz-Szarą w Rijadzie i zniósł sankcje nałożone na Syrię. Co więcej, władzom syryjskim podporządkowały się SDF, czyli zdominowana przez Kurdów milicja na północy kraju. (Terrorystyczna PKK zaczęła natomiast proces rozbrojenia i samorozwiązania na wezwanie swojego przywódcy duchowego Abdullaha Ocalana.) Administracja Trumpa, wraz z arabskimi monarchami, Erdoganem i nowymi syryjskimi władzami grała na wypracowanie pokoju w regionie. Izrael pokazał jednak, że nie chce pokoju - woli, by Syria była pogrążona w wojnie domowej.

Obecne izraelskie jojczenia, że "straszni dżihadyści mordują Druzów" są śmieszne. Kolejnym izraelskim rządom nie przeszkadzało bowiem, gdy reżim Assadów mordował na dużo większą skalę. Nie przeszkadzało im również Państwo Islamskie - a przynajmniej nie słyszałem, by choć jedna izraelska bomba spadła na cele związane z tą organizacją. No, ale Netanjachuj musiał się przypierdolić do pierwszego w historii rządu syryjskiego, który zadeklarował chęć zawarcia pokoju z Izraelem...

(Pożyteczni idioci się teraz odezwą: "Jak możesz tak mówić! HTS to straszliwi islamscy terroryści! Nie może być z nimi pokoju!" Zaraz, zaraz... A izraelski premier Menahem Begin czasem bomb nie podkładał (choćby w Hotelu King David)? Jakoś nie przeszkodziło mu to zawrzeć pokoju z Egiptem Saddata, przywódcy który podczas wojny Yom Kippur, zadał Izraelowi naprawdę duże straty. A w Irlandii Północnej to kto zawierał pokój? Terroryści z IRA z terrorystami z protestanckich organizacji lojalistycznych. Przy zawieraniu pokoju się nie wybrzydza. Pokój zawsze zawiera się z dotychczasowym wrogiem.)


W ciągu ostatnich 7 miesięcy Izrael dokonał 987 ataków lotniczych oraz artyleryjskich na Syrię, 421 razy naruszył jej terytorium lądowe i zajął 180 km kw. terenu. Syria przeprowadziła ZERO ataków przeciwko Izraelowi. Złożyła na niego tylko dwie skargi w ONZ i przejęła 49 dostaw broni dla Hezbollahu. To Izrael jest bezsprzecznie agresorem, a jego interwencja "w obronie Druzów" to podobna sytuacja, jakby Rosja zaczęła bombardować centrum Warszawy w reakcji na to, że polska policja rozbiła jakiś imigrancki gang. 



No cóż, kilka miesięcy temu Izrael lobbował, by Syrię podzielić na strefy wpływów, tak by pozostawała słabym, upadłym państwem. Oczywiście Izraelowi bardzo mocno zależało, by swoje bazy wojskowe zachowała tam Rassija - państwo tak dzielnie walczące z "faszyzmem" na Ukrainie i grożące bronią atomową "antysemickiej" Polsce. Izrael jest państwem obecnie politycznie silnie zrusyfikowanym - podobnie jak ukochana przez niego Rassija chce niszczyć sąsiednie państwa pod pretekstem ochrony różnych "bratnich" mniejszości. Tak jak Moskwa straszyła "faszystowskim holokaustem w Donbasie", tak Izrael straszył "islamskim holokaustem Druzów". Tak jak Izrael od 30 lat straszy, że Iran "już za chwilę" będzie miał bombę atomową, tak Rassija opowiadała kocopały o "ukraińskich laboratoriach biologicznych".



Narracja mówiąca, że chciał ratować Druzów mogła trzymać się kupy tylko w umyśle amerykańskiego ewangelikalnego debila, który nie potrafi znaleźć Bliskiego Wschodu na mapie lub polskiego wspak-kulturowego "dupoprawicowca" święcie przekonanego, że Putin bronił bliskowschodnich krześcijan. Przywódcy społeczności druzyjskiej wielokrotnie bowiem deklarowali, że nie życzą sobie, by Izrael mieszał się do wewnętrznych spraw Syrii. Również Druzowie ze Wzgórz Golan deklarują, że nie postrzegają Izraela jako swojego "protektora", co łatwo zrozumieć, biorąc pod uwagę, że Izrael wcześniej wysiedlił ponad 90 proc. druzyjskiej populacji Golanu. Pamiętajmy też, że syryjscy i libańscy Druzowie chcieliby uniknąć krwawego konfliktu z sunnitami, do którego popycha ich Tel Awiw. Obawiają się wojny domowej, którą na nowo próbuje rozpalić Izrael. Zdają sobie sprawę, że Izrael ich później porzuci, jak to zrobił z libańskimi maronitami czy Armią Południowego Libanu. Za niedawne bombardowania Iranu mocno zapłacili irańscy Kurdowie, których irańska bezpieka wsadza teraz do więzień jako "izraelską piątą kolumnę"...

Kontynuowanie wsparcia dla bandytów al-Hijriego mogło też doprowadzić do groźnych skutków ubocznych wewnątrz samego Izraela. W IDF służą bowiem obok Druzów również Beduini. I dwukrotnie przeważają liczebnie nad Druzami. Na pewno trafiały do nich w mediach społecznościowych zdjęcia i filmiki ze z maskr popełnianych na Beduinach przez bandytów al-Hijriego. Dalsza eskalacja groziła wybuchem starć druzyjsko-beduińskiej wewnątrz izraelskich oddziałów.

Sam Netanjachuj mógł traktować atak na Syrię jako kolejną próbę ratowania się przed więzieniem. Jego proces został przerwany w dniu, w którym bombardowano Damaszek. Wcześniej rozpadła mu się koalicja rządowa - wyszły z niej partie ortodoksów, którym nie spodobało się, że rząd pozwolił na "wyświęcanie" rabinek. Do października nie zbiera się Kneset, więc rząd będzie trwał. Ten gabinet mniejszościowy nie ma jednak mandatu społecznego, by angażować kraj w nową wojnę.

(Tymczasem w czerwcu w izraelskim parlamencie zeznawało kilka kobiet, ofiar rytualnych gwałtów. Twierdziły, że wśród sprawców znajdowali się m.in. byli i obecni deputowani do Knesetu. Ciekawe ilu z nich Likudu?)



Mimo to, Izrael próbuje narzucić swoją politykę Stanom Zjednoczonym - psując plan Porozumień Abrahamowych. Trump ostatnio opieprzył Netanjachuja przez telefon, za to, że armia izraelska zbombardowała jedyny kościół katolicki w Strefie Gazy. (Za to samo opieprzył Netanjachuja telefonicznie papież Leon XIV.)  Wygląda na to, że izraelscy żołnierze celowali w krzyż na jego dachu. To oczywiście nie pierwszy taki incydent - wcześniej Izrael uderzał w kościoły prawosławne w Gazie. No, ale ewangelikalni debile twierdzą, że "IDF broni krześcijan przed strasznymi islamistami". A wystarczy rzucić okiem na izraelską telewizję, by widzieć jak Izraelczycy "szanują chrześcijaństwo".



Generalnie opinia publiczna w USA mocno się przesuwa na stronę antyizraelską. Tylko 23 proc. Amerykanów uważa, że działania Izraela w Strefie Gazy są "w pełni uzasadnione".  O ile w 2019 r. poparcie dla Izraela wśród amerykańskiej młodzieży wynosiło 19 pkt proc. netto (czyli o tyle więcej niż poparcie dla Palestyńczyków), to obecnie poparcie dla Palestyńczyków wynosi 43 pkt proc. netto. Zwolennicy Palestyńczyków przeważają nawet wśród młodych republikanów. O ile młodym lewicowcom Izrael kojarzy się jako agresywne, militarystyczne, kolonialne, rasistowskie państwo dokonujące ludobójstwa w Strefie Gazy, tak prawicowcy zadają sobie pytanie: dlaczego USA tyle łoży na wsparcie dla tego, dosyć zamożnego, kraju i dlaczego nazywa go "największym sojusznikiem Ameryki", skoro Izrael nie wysłał wojsk ani do Korei, ani do Wietnamu, ani do Iraku i w żaden sposób nie wspomagał USA w żadnej prowadzonej przez niego wojen (a zbombardował w 1967 r. amerykański okręt USS Liberty). Poza tym Żydzi kojarzą się coraz mocniej amerykańskim prawicowcom z machlojkami finansowymi, Epsteinem, przemysłem aborcyjnym, wsparciem dla masowej imigracji oraz zaśmiecaniem kultury politycznie poprawnym, anty-białym, feministycznym, gejowskim i transowskim gównem. (Jim O'Keefe nagrał ostatnio wysokiej rangi menedżerów Disneya mówiących, że nie zatrudniają białych - chyba, że Żydów. Domyślacie się więc już pewnie, kto jest obwiniany za to, że Disney produkuje słabe filmy?) Prawicowi, żydowscy influencerzy - tacy jak Ben Shapiro - są bezlitośnie obśmiewani w necie. Tiktokowe oraz instagramowe influencerki otwarcie sobie żartują z żydowskiej narracji o holokauście, a  prawie jednak czwarta Amerykanów uważa, że Hitler był w zasadzie spoko gostkiem. Nawet Elmo zaczął jechać Żydom.





Jak odpowiada Izrael na ten kryzys wizerunkowy? Wysyła do takich krajów jak Polska dyplomatów-debili, którzy zgodnie z najlepszą szkołą sowieckiej dyplomacji srają na środek dywanu, a później krzyczą: "A udowodnij, że to ja nasrałem!". No i izraelskie lobby ma potężny ból dupy, bo w nowy Superman walczy z fikcyjnym krajem dokonującym zbrodni wojennych, który izraelskim lobbystą skojarzył się z Izraelem...

***

Nie sądzę więc, by Trump był szantażowany przez Mossad nagraniami z imprez u Epsteina. Nie dlatego, że Donald tam nic nie przeskrobał - imprezował przecież z Epsteinem przez 15 lat. (Co ciekawe, tworzyli oni imprezową trójkę razem z Tomem Barrackiem, obecnym ambasadorem USA w Ankarze i zarazem specjalnym wysłannikiem na Bliski Wschód. Barrack ma pochodzenie libańskie - od tamtejszej społeczności prawosławnej.) Po prostu myślę, że opowieści o pracy Epsteina dla Mossadu to zmyłka. Epstein pracował bowiem od co najmniej 1981 r. dla CIA

Co do listy jego klientów, to nie musiała ona istnieć jako jednolita, spisana lista. Mogła też zostać zniszczona przez FBI, więc jej teraz nie ma.


Czy Epstein powiesił się sam? W filmie z więzienia wycięto 3 minuty. Były kontrowersje z identyfikacją ciała, a Ghislaine Maxwell rzekomo stwierdziła, że jej kochanek wciąż żyje. Skłaniam się więc ku teorii, że uśmiercenie Epsteina było upozorowane, a amerykańskie służby dały mu nową tożsamość.

***

Tymczasem Elon Musk uczynił ważny krok ku "singularity", czyli zlaniu się gatunku ludzkiego ze sztuczną inteligencją...




***

Wasz Ulubiony Autor ma już za sobą pierwszą prelekcję promującą książkę "Demony nazistów". Poniżej macie filmik z tego spotkania.






sobota, 28 czerwca 2025

Trump wyMIGAł się od wojny


Ilustracja muzyczna: Top Gun Maverick Theme

Apokalipsa została odwołana, a jojczenie ucięte jak nożem!

Trump dokonał ataku na irańskie obiekty nuklearne w Fordo, Natanzie oraz Isfahanie. Amerykanie nie ponieśli przy tym żadnych strat, a ich bombowce strategiczne B2 po prostu wleciały w irańską przestrzeń powietrzną, nie napotykając żadnego przeciwdziałania. Bomby (i rakiety wystrzelone z okrętu podwodnego) trafiły w cele. Trump, Hesgeth i Tulsi Gabbard ogłosili zniszczenie irańskiego programu nuklearnego.

ALE...

Wstępny raport DIA (wywiadu wojskowego USA) wskazał, że ów program został w wyniku tych uderzeń opóźniony jedynie o kilka miesięcy. Bombardowanie przyniosło mniejsze szkody, niż oczekiwano. Z tą oceną kłóci się późniejszy raport Pentagonu oraz opinie CIA oraz izraelskich tajnych służb. Obiekt w Fordo został prawdopodobnie tak mocno zniszczony, że nie da się go uruchomić ponownie. Przyjmijmy, że tak jest  - bo na pewno Irańczycy nie są go w stanie szybko uruchomić. Kilka dni wcześniej zdjęcia satelitarne sugerowały jednak, że Irańczycy ewakuują z Fordo maszyny i uran. Są poszlaki wskazujące, że przewieźli je do nowego obiektu - jeszcze głębiej wykopanego w skale niż Fordo. Wejścia do zakładów w Fordo zostały zasypane ziemią jeszcze przed amerykańskim uderzeniem.

Czy Iran został więc powiadomiony o nadchodzącym ataku? Czy też okazał się bardzo przezorny?

W reakcji na ten amerykański atak, Irańczycy wystrzelili kilka rakiet w amerykańską bazę al-Ubeid w Katarze. Wcześniej powiadomili o tym władze Kataru i Amerykanów. Trump im oficjalnie za to podziękował. 



Teatrzyk? Tak! Czy jednak w ten sam sposób Amerykanie wcześniej powiadomili Irańczyków o szykowanym ataku na Fordo, Natanz oraz Isfahan? 

Dla Amerykanów cała operacja odbyła się bez żadnych strat, przy jedynie bardzo ograniczonym i krótkotrwałym wzroście cen ropy - który szybko zamienił się w mocny spadek. Stała się natomiast pretekstem, by ogłosić rozejm.

Zwróćmy uwagę na zachowanie Trumpa, po tym jak doszło do naruszeń ogłoszonego przez niego rozejmu. Stwierdził, że za naruszenia są odpowiedzialne zarówno Izrael oraz Iran, i że oba kraje "don't  know what the fuck they are doing". Izraelscy przywódcy byli zszokowani. Netanjahu musiał zawrócić 52 samoloty lecące, by zbombardować Teheran. Na atak rakietowy na blok mieszkalny w Berszebie odpowiedział jedynie atakiem symbolicznym - zniszczeniem jednego irańskiego radaru. Później, na szczycie NATO w Hadze, Trump porównywał oba kraje do bijących się dzieci z podstawówki i mówił, że Izrael "stracił dużo budynków".

Wcześniej Trump zablokował izraelski plan likwidacji ajatollaha Chamenei. Wyraźnie liczy na możliwość porozumienia się z Teheranem. Zaproponował już zniesienie sankcji oraz 30 mld USD na rozwój pokojowego programu nuklearnego. 

Trump wyraźnie nie chciał wplątywać USA w długi bliskowschodni konflikt w stylu wojny irackiej. Od początku pewnie planował jednorazowe uderzenie lotnicze "na odwal się", które mógłby przedstawić jako wielki sukces. Zdaje on sobie też sprawę z tego, że uwikłanie USA w większą wojnę na Bliskim Wschodzie oznaczałoby rozpad jego ruchu politycznego. Nie uniknął oskarżeń o to, że stawia Izrael na pierwszym miejscu, ale ogólnie okazał się politykiem dużo bardziej niezależnym niż się spodziewano. Żaden inny amerykański prezydent nie powiedziałby o izraelskich władzach, że "they don't  know what the fuck they are doing". Oczywiście indywidua typu Michał "Dupa" Krupa wolałyby żeby USA opowiedziały się otwarcie po stronie Iranu - ale pozostawmy im snucie tych oderwanych od rzeczywistości mrzonek.

Generalnie Izrael mocno liczył na to, że jego ataki doprowadzą do rewolucji w Iranie oraz do zmiany reżimu. To się okazało jednak mrzonką. Część opozycji się skompromitowała popierając Izrael, a zwykli Irańczycy stanęli po stronie rządu. Mniejszości narodowe nie chciały narażać się na represje. Kontynuowanie wojny - wobec niemożliwości realizacji tego celu - byłoby już tylko bezsensowną naparzanką.

Choć główne cele polityczne Izraela (zmiana reżimu, całkowite zniszczenie programu nuklearnego) nie zostały zrealizowane, to pod względem militarnym ta wojna była izraelskim majstersztykiem - o ile można tak nazwać wojnę prowadzoną przez nowoczesne, silnie zmilitaryzowane państwo z trzecioświatowym państwem z kartonu.

W starciu tym zginęło aż 30 irańskich generałów! Co prawda czterech generałów pospiesznie, propagandowo uśmiercono - później okazało się, że wciąż żyją, ale i tak mamy do czynienia z bezprecedensową czystką. Zabito przecież i szefa sztabu generalnego i dowódcę Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Zginęło też 14 naukowców zajmujących się programem nuklearnym. Zawiódł tutaj przede wszystkim irański kontrwywiad. Mossad był operatorem bezpiecznej linii używanej przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (!) i za pomocą owej linii zwołał generałów w jedno miejsce na "ważną naradę", by później ich zlikwidować za pomocą uderzenia rakietowego. Iran po raz kolejny pokazał, że posiada bezużyteczny kontrwywiad. Paradoksalnie pokazał w ten sposób, że nie jest państwem totalitarnym - w Korei Płn. taka infiltracja nie byłaby możliwa. A irańskie służby, owszem stosują represje, ale nie potrafią przeprowadzić prawdziwej czystki, w stylu stalinowskim. O tym, że reżim nie jest tak ostry jak przedstawia to zachodnia propaganda świadczą choćby filmiki z Teheranu pokazujące, że po ulicach chodzi tam wiele dziewczyn bez chust lub z chustami bardziej podkreślającymi niż zasłaniającymi ich włosy. 


W armii irańskiej służą natomiast... Żydzi, którzy swobodnie mogą manifestować swoją wiarę. Widać Iranowi zabrakło własnego Moczara, który wyrzucałby z armii przedstawicieli podejrzanych mniejszości.



Irańskie straty w generałach były olbrzymie w porównaniu ze stratami wśród zwykłych żołnierzy. Na przykład zginąć miało tylko 35 żołnierzy irańskich sił obrony powietrznej. W Iranie ogólnie - według różnych wyliczeń - zginęło od 610 do 1054 ludzi, a blisko 4,7 tys. zostało rannych. Izraelskie opowieści o 200 zniszczonych irańskich wyrzutniach rakietowych to propagandowe bajeczki - wizualnie potwierdzono zniszczenie 60 wyrzutni oraz 7 systemów rakiet przeciwlotniczych. Ponadto Izrael zniszczył samoloty i śmigłowce kupione jeszcze w latach 70-tych przez Szacha. Pierwszą rzeczą jaką Irańczycy zrobili po wojnie, było wysłanie delegacji do Chin, by poszukała tam czegoś, co zastąpiłoby totalnie gówniane rosyjskie systemy obrony powietrznej. Irańczycy chcą też kupić 40 chińskich myśliwców, sprawdzonych w walce nad Kaszmirem. 

Oficjalne straty izraelskie to zaledwie 5 dronów. Wśród 21 zabitych był tylko jeden żołnierz, który zginął ostatniego dnia, w ostrzale rakietowym bloków w Berszebie. Nie wiemy jakie były straty poniesione przez agentów Mossadu wewnątrz Iranu. Rannych Izraelczyków było ponad 3,2 tys. 8 tys. straciło dach nad głową. Straty materialne poniesione przez Izrael szacowane są na od 10 mld do 20 mld USD. Ciekawe, czy ci Izraelczycy, którzy stracili domy są wdzięczni Netanjahu za to, że oddalił od nich mgliste zagrożenie nuklearne? I pomyśleć, że wszystko to po to, by Netanjahu nie trafił do więzienia za korupcję...

Co do strat poniesionych na reputacji przez Izrael to są one "schroedingerowskie". Zarazem są jak i ich nie ma. Z jednej strony Izrael pokazał niesamowitą, zabójczą sprawność swoich służb wywiadowczych oraz lotnictwa. Żadne państwo Bliskiego Wschodu przez wiele lat nie zaryzykuje z nim wojny. Z drugiej strony, wśród bogatych monarchii znad Zatoki Perskiej zyskał on wizerunek państwa nieprzewidywalnego, mogącego stanowić zagrożenie. Na pewno słyszalne było w regionie paplanie izraelskich telewizyjnych zjebów o tym, że następnym celem ataku powinna stać się Turcja. Kraje regionu będą więc mocniej się zbroić. Wojna pokazała również, że izraelski system obrony przeciwlotniczej ma swoje ograniczenia. Irańskie rakiety hipersoniczne przebijały się przez niego, a po tygodniu dawał się odczuwać niedobór antyrakiet. Irańskie trafienia były nieliczne, ale celne i bolesne. (Tak jak choćby w siedzibę Mossadu     czy w ośrodek badań nad bronią biologiczną Ness Ziona.) Gdyby Izrael prowadził wojnę z krajem dużo lepiej przygotowanym niż Iran - byłby w dużo większych kłopotach. Dobrze skupiona hipersoniczna salwa rakietowa na bazę lotniczą Nevatim czy lotnisko Ben Guriona dużo zmieniłaby w wojnie. 

Izraelsko-irańska wojna dwunastodniowa jest już porównywana z wojną sześciodniową z 1967 r. Pamiętajmy jednak, że po wojnie sześciodniowej była wojna Yom Kippur - do której państwa arabskie przygotowały się dużo lepiej i zadały Izraelowi dużo większe straty. Ale nawet podczas wojny Yom Kippur wrogie rakiety nie spadały na centrum Tel Awiwu.

Ostatnia wojna nie sprawiła również, by Izrael zdobył większą sympatię na świecie. Ludzie zadają pytania: skoro potrafi on trafić rakietą w konkretne mieszkanie irańskiego naukowca, to czemu równa z ziemią całe miasta w Strefie Gazy? Czy nie może w sposób precyzyjny likwidować hamasowców? Niedawno pojawił się raport mówiący, że liczba zaginionych w Strefie Gazy sięgnęła 377 tys. osób. To więcej niż liczba ofiar Niemców w getcie łódzkim w czasie okupacji. Tymczasem konflikt w Gazie jest wciąż rozgrzebany. Choć Hamas został zdziesiątkowany, to wciąż potrafi boleśnie kąsać izraelską armię, o czym świadczy choćby niedawna "memiczna" akcja, w ramach której hamasowiec wrzucił ładunek wybuchowy do izraelskiego transportera, dosłownie na głowę jednego z wojaków (którego krzyk przerażenia zarejestrowano na filmie) - w eksplozji zginęło siedmiu izraelskich żołnierzy. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają na każdej wojnie, jeśli żołnierze lekceważą wroga i nie zachowują środków ostrożności. (Nie pamiętam jednak, by coś podobnego spotkało Niemców przy przeczesywaniu dymiących zgliszcz getta warszawskiego...)

Wielką plamą na międzynarodowym wizerunku Izraela jest również zachowanie skrajnie prawicowych osadników - regularnie dokonujących napadów na arabskie wioski, niszczących i podpalających mienie zwykły cywilów. Ci ekstremiści często robią to pod osłoną armii izraelskiej, która strzela do Arabów broniących się przed napadem. Proizraelscy, ewangelikalni "krześcijańscy" debile usprawiedliwiają to twierdząc, że osadnicy "bronią się" w ten sposób przeciwko "złym islamistom". Problem jednak w tym, że ostatnie wioski zaatakowane przez osadniczych zjebów to wioski chrześcijańskie - takie, w których przyjmowano turystów w pensjonatach o dobrym standardzie i serwowano piwo. Ewangelikalne bibliozjeby ignorują też ataki ortodoksów na chrześcijańskich duchownych w Jerozolimie - no cóż, ci duchowni to głównie katolicy lub przedstawiciele ortodoksyjnych kościołów wschodnich, a nie jacyś pastorowie - biznesowi coachowie od pozytywnego myślenia. Podejrzewam, że na Golgocie, ewangelikalni debile lżyliby Jezusa, że "bluźnił arcykapłanowi"... (Ostatnio wdałem się w dyskusję z jednym bibliozjebem twierdzącym, że starożytne pogaństwo stanowiło "pan-idiotyzm" i "dno moralne". Zwróciłem mu uwagę, że starożytni Izraelici nie zbudowali niczego tak imponującego jak Egipcjanie i Rzymianie, ani nie wymyślili nawet jednej dziesiątej tego co Grecy, ani nie dokonali tylu odkryć geograficznych co  Fenicjanie. A jeśli chodzi o moralność, to Stary Testament obfituje w epizody w stylu "brat gwałci siostrę", a głównym wymogiem "przymierza" stawianym przez starotestamentowe bóstwo było kaleczenie fiutów. Moje komentarze zostały oczywiście przez tego debila skasowane.) Ewangelikalni "krześcijanie" są w swoim ultraproizraelskim włazidupstwie równie irytyjący jak Hindusi - ale niestety, w odróżnieniu od Hindusów nie dostają od Żydów kopniaków w tyłek. Niestety takie bibliozjeby stanowią pokaźną część elektoratu Trumpa i republikanów, co bardzo mocno utrudnia racjonalną debatę strategiczną w USA...

U nas ewangelikalnych bibliozjebów jest na szczęście garstka. Dużo więcej jest osobników twierdzących, że "Teheran-Warszawa wspólna sprawa" i że "wojna izraelsko-irańska to nasza wojna". Niby z jakiej paki? Jak oni sobie wyobrażali wsparcie Iranu przez Polskę w sytuacji, w której Rosja w niczym nie zdołała (ani nie chciała) pomóc Teheranowi, a w tylko ograniczone wsparcie zaangażowały się Chiny? Braun z Otoką mogli sobie wesprzeć Iran jedynie tweetami, które nic nie kosztowały. Według ich logiki - wojna toczona tuż pod naszą granicą i rozpoczęta przez państwo grożące nam bronią jądrowej nie jest naszą wojną - a wojna toczona tysiące kilometrów dalej przez dwa kraje od lat destabilizujące region jest już naszą wojną. 

Pamiętajmy, że Iran jest bardzo bliskim sojusznikiem Rosji na Ukrainę, dostarczającym Moskwie szachedów, rakiet i amunicji artyleryjskiej. W czasie izraelskiego uderzenia w Iranie działały też więc zespoły uderzeniowe ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR, które wysadzały w powietrze irańskie fabryki dronów. Jakby nie patrzeć - izraelsko-amerykańskie uderzenie - bardzo małym kosztem bardzo osłabiło kraj stanowiący część osi geopolitycznej wspólnie z Moskwą, Mińskiem, Pekinem i Pyongyangiem.



Bardzo dobrze przy tym, że Trump nie wciągnął USA w dłuższy i bardziej kosztowny konflikt. Pacyfikując sytuację wokół Iranu, może się skupić na innych problemach - choćby na Ukrainie i Rosji. Zauważyliście, że w momentach, gdy wyglądało na to, że USA mocniej skupią się na Iranie Tussk i Bodnar mocniej szli w narrację o sfałszowanych wyborach, a gdy Amerykanie triumfowali, to zaczęli się z tego wycofywać? Wyraźnie liczyli na to, że gdy świat będzie zajęty Iranem, oni spróbują pozbawić Nawrockiego zwycięstwa. Wyszło tragikomicznie -  na Giertychu twierdzącym, że wybory sfałszowali... Kamraci i histerycznych tweetach Lisa. Kto by pomyślał kilka lat temu, że Kamraci okażą się dużo bardziej sensownymi i zrównoważonymi na umyśle ludźmi niż przedstawiciele PO-wskiego mainstreamu...

***

Niejaki Paweł Chmielewski (piszący nawet ciekawe analizy o Watykanie do "Do Rzeczy") jest bezlitośnie - i całkowicie słusznie - glanowany w internecie za swój ekstremalnie kretyński i cuckoldowski wpis, w którym pokazał, że nie ma pojęcia jak obecnie działa rynek matrymonialny oraz instytucja małżeństwa w Polsce i na świecie. No i przez takich jak on młodzi  mężczyźni odchodzą od katolicyzmu. To kolejny argument, by prawica częściowo sięgała po Wilhelma Reicha i by popierała budowę realistycznych seksrobotów i obiecywanych przez Muska sklonowanych kociouszastych panienek :) W rozwiniętych społeczeństwach okazuje się bowiem, że to biologia ma o wiele więcej do powiedzenia o sensie życia niż 2,5 tys. lat filozofii.


***


Pamiętajcie oczywiście o najnowszej książce Waszego Ulubionego Autora - o "Demonach nazistów", a także o poprzedniej - "Mrocznych sekretach II wojny światowej". Wydawnictwo Replika ma niezłą promocję , ale obie książki da się też kupić w dobrych cenach w sklepach internetowych. 

Fragmenty recenzji:

"Książka została skonstruowana jako coś w rodzaju podróży – zarówno przez konkretne lokalizacje (jak Wewelsburg, miejsca kaźni, ruiny koszar i schronów), jak i przez sferę wierzeń, rytuałów i tajemniczych inspiracji ideologicznych. Hubert Kozieł przygląda się, skąd wśród nazistowskich elit brało się zainteresowanie magią, runami, rytuałami i pragermańskimi mitami. Analizuje też, jak te fascynacje wpisywały się w aparat propagandowy i mitotwórczy III Rzeszy.
W pewnym momencie stawia autor pytania o charakter niematerialny: czy energia zła, przemocy, masowej eksterminacji mogła zostawić „ślady” – nie tylko w ludzkiej pamięci, ale także w miejscach, gdzie się wydarzyła? Nie daje jednoznacznej odpowiedzi – raczej proponuje, aby to sami czytelnicy spojrzeli na te lokalizacje jako coś więcej niż tylko punkty na historycznej mapie.
Jedną z rzeczy, które czytelnicy z pewnością docenią, jest sposób narracji. Hubert Kozieł przemawia językiem zrozumiałym dla każdego, a jego styl sprawnie balansuje między popularnonaukowym a refleksyjnym. Książka napisana jest przystępnie, ale z dużym szacunkiem dla czytelnika: nie ma tu infantylnych uproszczeń ani nadęcia." - portal W Mroku Historii.

"Tym, co bez wątpienia zasługuje na uwagę, jest sposób budowania napięcia. Kozieł kreśli kolejne obrazy, zmieniając ton, tematykę i styl niczym klatki w dynamicznym filmie – lub, jak celnie można to ująć, jak kolejne obrazy przewijane na rolce w mediach społecznościowych. W jednej chwili jesteśmy świadkami okultystycznych obsesji Himmlera, by zaraz potem zanurzyć się w opowieści o Anneliese Michel — biernej ofierze psychiatrii, religii albo… demonicznego opętania przez ducha m.in. Hitlera i księdza Fleischmanna. (...) Warto też zwrócić uwagę na sposób, w jaki autor portretuje przestrzeń. Miejsca zbrodni, takie jak Zofiówka czy obozy, nie są tylko tłem – stają się pełnoprawnymi bohaterami, obiektami, które „pamiętają” cierpienie. To w nich, zdaniem niektórych, zaginęła czasoprzestrzeń, a dusze wciąż się błąkają. Brzmi to jak fragment horroru, ale w książce Kozieła działa jako metafora – może nie dosłowna, ale mocna w swoim wymiarze symbolicznym.

Podsumowując – „Demony nazistów” to książka nierówna, ale fascynująca. Przepełniona pytaniami, niedopowiedzeniami, zmiennością stylu i tonu. To lektura, która może zaintrygować zarówno młodych czytelników poszukujących czegoś nieoczywistego, jak i bardziej wymagających odbiorców zainteresowanych mrocznymi aspektami historii. Trudno się od niej oderwać. Nie sposób odmówić autorowi odwagi, erudycji i pasji.Jeśli interesują Cię książki z pogranicza historii i tajemnicy, warto dać tej pozycji szansę – być może nie odpowie na wszystkie pytania, ale z pewnością pozostawi z nowymi." - portal Historia Wojen.

"Kozieł prezentuje spojrzenie na historię z zupełnie odmiennego punktu widzenia niż ten, który znamy z powszechnie dostępnych źródeł. Narracja bardzo wciąga, nie jest to typowa literatura popularno - naukowa ani tym bardziej podręcznik do historii. Fakty mieszają się z niewyjaśnionymi tajemnicami, straszą mrokiem dawno opuszczone podziemne bunkry, nie milkną echa dawnych zbrodni...Jeśli chcecie poczuć ten klimat, zachęcam do lektury. Mnie się bardzo podobało. Było tu wszystko, co lubię: trochę faktów, nuta tajemnicy, dreszczyk emocji, kilka teorii spiskowych, które Autor przedstawia w bezstronny sposób. Do tego świetny styl i warsztat oraz estetyczne wydanie. Zdecydowanie polecam. Ocena: 8/10 " - Kamila Strykowska-Momot, grupa Czytam cały rok.

Jeśli przeczytacie i się Wam spodoba, to zapraszam do podzielenia się wrażeniami z lektury.

sobota, 7 czerwca 2025

1 czerwca - Dzień Zwycięstwa

 


Ilustracja muzyczna: One Punch Man opening

Nie wiem, jak Wy, ale ja 1 czerwca po godzinie 23.00 parsknąłem śmiechem :)))))  Cóż za zwrot akcji! Toż to "największe zdrady w historii anime" :) Dwugodzinna "prezydentura" Trzaskowskiego stała się memem. Stał się prawdziwy cud - przez następne godziny z wielką przyjemnością oglądało się TVN 24 i TVP (w likwidacji).

Oneeeeee puuuuuuunch!!!

Gdy dwie godziny wcześniej przemawiał Nawrocki, mówiąc, że "w nocy odniesiemy zwycięstwo", skojarzyło mi się to z podobnym wystąpieniem Joe Bidena w 2020 r. 


Trzaskowski dodatkowo się ośmieszył swoją triumfalną mową. A powinien później wygłosić przemówienie, w którym padłyby słowa: "Przeciwko mojej kampanii działała zorganizowana siatka sabotażystów, ludzie tacy jak: Sławomir Nitras, Wojciech Zembaczyński, Kinga Gajewska, Dorota Wysocka-Schnepf, Kamil Dziubka, Roman Giertych, a przede wszystkim, co mówię z najgłębszym smutkiem - Donald Tussk i Jacek Murański". Oczywiście Trzaskowski powinien mieć pretensje przede wszystkim sam do siebie. Po raz kolejny bowiem pokazał, że się nie nadaje na prezydenta. Nie potrafi wytrzymać trzygodzinnej debaty, panicznie boi się opozycyjnych mediów, a jako pomysł na politykę zagraniczną przedstawia jedzenie Prince Polo. Tak to jest, gdy na kandydata wybiera się kolesia, który całe życie był uprzywilejowany, odseparowany bańką od krytyki i ciągnięty za uszy na wyższe stanowiska. Może warto byłoby zbadać okoliczności, w których w 2020 r. wykreowano go jako kandydata na prezydenta w miejsce Kidawy-Błońskiej. Jak to się stało, że bez żadnych partyjnych prawyborów powierzono mu tę misję?




Mówi się, że Nawrocki wygrał "niewielką różnicą głosów". Naprawdę? W drugiej turze zdobył ponad 10,6 mln głosów - jedynie o 16 tys. mniej niż Lech Wałęsa w drugiej turze wyborów 1990 r. Miał prawie 370 tys. głosów więcej niż Trzaskowski. To prawie tyle ile liczy mieszkańców Szczecin. To ma być "niewielka liczba"? Trzeba przyznać, że różnica była o 53 tys. głosów mniejsza niż w 2020 r. Jeśli Trzaskowski będzie startował w wyborach prezydenckich co pięć lat i za każdym razem będzie zmniejszał dystans do zwycięzcy o około 53 tys. głosów, to może zostać prezydentem w 2060 r., w wieku 87 lat. Będzie wówczas Bernie Sandersem polskiej polityki. 

No cóż, jojczenie, że "Kaczyński wybrał złego kandydata" okazało się chybione. Nawrocki okazał się bardzo dobrym kandydatem, o czym świadczyły jego wyniki wyborcze, w wielu miejscach lepsze od wyników prezydenta Dudy z 2020 r. Głosowało na niego procentowo więcej osób nawet w bastionach mniejszości narodowych. Jarosław Kaczyński (stający się sigmą dla pokolenia Alfa) wykreował już czterech prezydentów: Wałęsę w 1990 r., swojego brata w 2005 r., Dudę w 2015 r. i Nawrockiego w 2025 r. Tym razem postawił na millenialsa (Trzaskowski jest przedstawicielem pokolenia X), nie należącego do PiS i mającego swobodę odcinania się od niektórych aspektów rządów tej partii, chłopaka z blokowiska, który własną pracą doszedł na szczyt, będącego rzadkim połączeniem fightera oraz inteligenta. Oczywiście wroga propaganda pruła się, że Nawrocki to "prymitywny kibol", a część prawicowców lamentowała, że powinno się wystawić prof. Czarnka lub Glińskiego. No dobra, tym razem zamiast profesora wystawili osobę mającą stopień naukowy doktora. Doktor Karol Nawrocki napisał osiem książek, a trzy zredagował, kierował też dużym muzeum historycznym oraz IPN, czyli kluczową instytucją dla polityki historycznej państwa. (Oczywiście odezwą się narzekania, że "polityka historyczna nie jest ważna". Tymczasem jest ona bardzo ważna, co rozumieją takie kraje jak Niemcy, Rosja czy Izrael. Rosja - właśnie za politykę historyczną - wydała list gończy za Nawrockim.) Dla porównania: Trzaskowski ma na koncie trzy książki, z czego jedna to osławiony "Rafał", w której opowiada o swoich przygodach z rekinami. Nawrocki będzie oczywiście potrzebował dobrych doradców ds. gospodarki i polityki zagranicznej, ale jest też człowiekiem, który szybko się uczy. Widać to po tym, jak się rozkręcił w kampanii wyborczej i jak zmiażdżył w niej politycznego wyjadacza, hodowanego od lat na lidera.

Słyszałem ciekawą teorię. Według niej, Amerykanie mieli naciskać na Niemców, by nie robili problemów z uznaniem wyniku polskich wyborów prezydenckich. Dlatego rankiem 2 czerwca Ursula von der Leyen napisała gratulacyjnego tweeta dla Nawrockiego. Za tym poszła cała masa tweetów od przywódców różnych państw. Tussk czekał do wieczora i nie pogratulował Nawrockiemu, ale jego zwolennikom. Być może niemieckie służby wcześniej wprowadziły Tusska na minę. Pamiętacie osławiony artykuł Onetu o tym jak rzekomo Nawrocki sprowadzał dziwki do sopockiego Grand Hotelu? Z przecieków wynika, że "dwóch anonimowych informatorów", na których oparto ten tekst, zostało zmyślonych. Artykuł jednak zaszkodził Nawrockiemu. Z badań OGB wynikało, że w przedwyborczą środę prowadził jeszcze Trzaskowski. Ale trend się zmienił po tym, jak Tussk poszedł do Rymanowskiego. Stwierdził tam wówczas, że źródeł rewelacji wymierzonych w Nawrockiego był Jacek Murański "aktor znanych z małych rólek". 


Dziaders Tusk być może nie kojarzył, kim jest Murański, ale młodzi kojarzą Murańskiego jako internetowego zjeba. Net zalała więc fala złośliwych memów i filmików. Historyjka Onetu o Nawrockim została skutecznie ośmieszona, a do Tusska na trwałe się przykleił filmik z Murańskim krzyczącym: "Masa, Masa, ssij kutasa!" :) Tymczasem Stankiewicz z Onetu sam przyznał, że w historii o Grand Hotelu coś nie stykało, bo Wielki Bu mający kręcić tym dziwkarskim interesem miał wówczas dopiero 17 lat. Kto więc podpowiedział Tusskowi, by grzał tę historię i powołał się na Murańskiego? Jeśli uznamy, że za pośrednictwem Onetu działała niemiecka BND, to musimy pamiętać, że Amerykanie posiadają od 1945 r. odpowiednie środki pozwalające im ingerować w pracę niemieckich służb. 



Tuż przed drugą turą na CPAC-u w Rzeszowie wystąpiła moja ulubienica Kristi Noem, szefowa Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ciekawe, że administracja Trumpa podesłała akurat kogoś reprezentującego służby. Silniczki szydziły co prawda, że Noem "zastrzeliła swojego psa", ale akurat na Kaszubach popularnym imieniem dla psów jest akurat... Tusk.



Wiem, że nie powinno się wyśmiewać elektoratu przeciwnika, ale silniczki akurat mocno się ośmieszają twierdząc, że "PiS, Konfederacja i Jakubiak sfałszowali wybory" w sytuacji, w której PKW, służby specjalne i cały aparat państwa działały na korzyść Trzaskowskiego. Najpierw giertychowcy powoływali się na analizę z Wykopu, której autor przyznał, że robił ją po pijaku, a jak wytrzeźwiał i zrobił ją ponownie, to wszystko się zgadzało. Później twierdzili, że "wykształceni, wielkomiejscy" wyborcy Trzaskowskiego mają problemy z czytaniem i pomyłkowo głosowali na Nawrockiego, bo zajmował pierwsze miejsce na liście... Teraz wciąż kombinują jak Giertych pod górę i udają geniuszów matematycznych, by wykazać, że Trzaskowskiemu ukradziono kilka tysięcy głosów (co z pozostałymi ponad 360 tys.?) Jak napisał Maciej Wilk:

"Ogółem w skali kraju można wskazać 12 (słownie: DWANAŚCIE) komisji, gdzie wyniki
@NawrockiKn odbiegały od wartości oczekiwanej o ponad 100 głosów, a wartości
@trzaskowski_ były zaniżone. Łączna różnica to 2340 głosów. O komisji nr 95 w Krakowie czy nr 13 w Mińsku Maz. pisały już media. Nie zdziwię się, jak zaraz usłyszymy jeszcze o gminie Olesno, Strzelcach Opolskich czy Tychach. Co ciekawe, komisji, gdzie wyniki
@trzaskowski_ odbiegały od wartości oczekiwanej in plus o ponad 100 głosów było natomiast 469, a liczba "nadmiarowych" głosów to ponad 91 tysięcy Proponuję np. przyjrzeć się komisji nr 113 na warszawskim Mokotowie, w której Karol Nawrocki otrzymał... 2 głosy więcej niż w I turze, a Rafał Trzaskowski 868 głosów więcej" (koniec cytatu)

Przypomnijmy więc: wałki wyborcze robi się w Polsce przede wszystkim w wielkich miastach, gdzie dziesiątki tysięcy ludzi głosują na tymczasowe zaświadczenie, frekwencja sięga w niektórych dzielnicach 90 proc., a bezdomni głosują za odpowiednią nagrodę. Wałki robi się też w komisjach zagranicznych, gdzie nie ma mężów zaufania z różnych partii, a głosy liczą resortowi.


Jeszcze przed I turą Platforma założyła stronę do zgłaszania protestów wyborczych. Ja już z niej skorzystałem. Zgłosiłem nielegalną agitację podczas ciszy wyborczej. Napisałem, że po komisji biegał nagi Roman G., a na obrzezanym kutasie miał napisane: "Debil". Zachęcam do składania podobnych protestów. 



Wygląda na to, że ruch Silnych Razem będzie ewoluował w polskiego QAnona. "Trust the plan!" Ciekawe, czy Giertych przebrany za bawoła będzie 6 sierpnia szturmował Sejm?

Ogólnie w kręgach władzy doszło do niezłej refleksji intelektualnej. Poseł Zembaczyński stwierdził, że "musimy stworzyć własną telewizję, taką jak TV Republika". A ja sądzę, że powinni stworzyć własnego Jackassa!

Ogólnie obserwując reakcje powyborcze sporej części naszych współobywateli, trzeba przyznać, że spora część naszego narodu jest od 20 lat poddawana indukowanej zewnętrznie histerii. "Aaaaa!!! Kończy się demokracja, bo wygrał ten na którego głosowała większość!!! Aaaaa!!! Będą nas się wstydzić na Zachodzie!!!".  Oprócz tej histerii mamy też wśród mieszkańców Weischselgau/Kraju Priwislańskiego sporą dozę frustracji seksualnej. Uświadomiło mi to zachowanie niejakiego Tomasza Wiejskiego - internetowego jełopa, będącego podchujaszczym Giertycha. Wiejski zaczepił na X-ie Annę Pawelec, dziennikarkę WPolsce24 pisząc, że "bardzo profesjonalnie chwyciła mikrofon" i "musi mieć w tym doświadczenie". Po czym dodał, że sam "jedynie ściska swój mikrofon". 



Przypomniało mi się to jak podczas spotkania wyborczego w Poznaniu jakiś obleśny, śliniący się dziad, obsesyjnie pytał Daniela Nawrockiego "a gdzie jest mamusia". Wśród silniczków popularna była wówczas plotka mówiąca, że Marta Nawrocka - funkcjonariuszka KAS - była/jest prostytutką. (Wcześniej rozpowszechniali takie plotki, jak zobaczyli jak wygląda żona Ziobry.) Widać było, że przy snuciu tych potwarzy niemal dostawali orgazmów. W dyskusjach o Nawrockim zapieniali się natomiast, niemal zawsze pisząc, że to "alfons" (choć nawet publikacje Wyborczej i Newsweeka na to nie wskazywały). Alfons był dla nich największym oskarżeniem. Dlaczego? Dlatego, że wyobrażają sobie alfonsa jako kolesia otoczonego młodymi, ładnymi panienkami będącymi na każde jego zawołanie. Takiego P.I.M.P. z hiphopowej piosenki. Silniczki pisząc więc o alfonsie były zielone z zazdrości. "Jaki ten świat niesprawiedliwy! Ten pisowiec rucha, a my nie!". 


Podejrzewam, że większość kodziarskich dziadersów ma nieudane życie erotyczne. Ożenili się młodo, z pierwszą lepszą i teraz tego mocno żałują. Ich życie seksualne było nudne i schematyczne jak w skeczu Monty Phytona o ulsterskich protestantach. Niektórzy są od lat samotni i sfrustrowani. I nie potrafią tej frustracji odpowiednio rozładować. Przypomnijmy sobie afery seksualne z udziałem liberalnych propagandystów: retard Lis wywalony z Newsweeka za molestowanie, Kącki walący konia przy koleżance w redakcji...



Frustrację seksualną widać również w żeńskiej części silniczków. Rozwódki po 40-ce i samotne korpolasencje. I to one najczęściej hejtowały siedmioletnią córkę Nawrockiego, pisząc nawet, że ta dziewczynka "i tak skończy w burdelu". Podejrzewam, że większość tych frustratek sama sobie fantazjuje, że zostały zniewolone w burdelu. Czytając "50 twarzy Graya" wyobrażają sobie jak szcza na nie jakiś miliarder, a oglądając "Opowieści podręcznej" wyobrażają sobie, że same są trafiły do takiego obozu, dostały wdzianko podręcznej, a jeden ze skrajnie prawicowych przywódców Gileadu zapładnia je podczas gdy bezpłodna żona owego przywódcy trzyma ją za ręce. Po prostu na jakimś etapie życia zabrakło im kolesia, który dałby im klapsa na goły tyłek, kazał im nago sprzątać mieszkanie lub doprowadził ręcznie do orgazmu w przebieralni centrum handlowego. Wynikającą z tego frustrację widać choćby w podejściu tej grupy kobiet w stosunku do bliskowschodnich i subsaharyjskich nachodźców. One czekają na to, że jakiś muzułmanin patriarchalnie je zdominuje. One są masochistkami, tylko nie do końca to sobie uświadamiają.

Zarówno wśród silniczkowych frustratów i frustratek, jak i różnych juleczek panuje przekonanie, że to Kościół katolicki odpowiada za ich  nieudane życie seksualne. Nawet jeśli nigdy do kościoła nie chodzili/ły. A jak tylko zostanie uchwalona nieograniczona aborcja i związki partnerskie, to się odkują za wszelkie lata frustracji - nagle bezzębny kodziarski milicyjny dziad nie będzie mógł opędzać się od młodych biuściastych panienek marzących o zrobieniu mu loda, a gruba 40-tka z działu HR stanie się ukochaną miliardera z "50 twarzy Graya". Tak, oni naprawdę w to wierzą.



I dlatego uważam, że powinniśmy odebrać lewicy Wilhelma Reicha i jego sexpolitykę. Przypominam, że najbardziej popularną reformą Solona było stworzenie w Atenach taniego, państwowego burdelu. W ten sposób starożytne Ateny uniknęły powstania grupy frustratów-silniczków i stworzyły demokrację. Już w czasach chrześcijańskich św. Augustyn i św. Tomasz z Akwinu uważali, że prostytucję należy tolerować, by rozładowywać napięcia społeczne. Na progu rewolucji transhumanistycznej warto o tym pamiętać. Wybory prezydenckie w 2035 r. wygra ten, kto obieca młodym wyborcom realistyczne seksroboty oraz wykreowane genetycznie dziewczyny z kocimi uszkami.

***



1 czerwca był również Dniem Zwycięstwa odniesionego nad rosyjskim lotnictwem strategicznym. W ramach operacji "Pajęczyna" ukraińskie SBU zdołało zniszczyć za pomocą dronów startujących z ciężarówek na czterech rosyjskich lotniskach (w tym jednej pod Irkuckiem, a drugiej nad Amurem, przy chińskiej granicy!) wiele bombowców strategicznych Tu-95, Tu-22m3, Tu-160, plus samoloty wczesnego ostrzegania Beriew A-50 oraz transportowce An-12 oraz Ił-76. Podana przez Ukraińców liczba 41 trafionych samolotów jest pewnie zbyt optymistyczna. Bazując na dostępnych nagraniach szacuje ją na 22. Nie wiemy jednak, co zostało trafione w bazie Floty Północnej w Siewieromorsku. A dym po eksplozji był tam duży...

Amerykanie oficjalnie odcięli się od tej operacji. (A co mieli zrobić?) Nieoficjalnie Trump uznał jednak, że była ona "zajebista", choć wyraził obawy o rosyjski odwet. 

Ów rosyjski odwet jest jak na razie słaby. Rosyjskie siły powietrzne po raz kolejny pokazują, że wciąż nie nauczyły się prowadzić strategicznych kampanii bombardowań. Trudno się też było spodziewać, by były one obecnie zdolne do takiej kampanii - po ciosie, jaki im zadano.

Za operację "Pajęczyna" odpowiadali ponoć DJ i "wiedźma" będąca autorką powieści erotycznych...

Nieco wcześniej Ukraińcom udało się wysadzić w powietrze kolesia, który kierował bombardowaniami Mariupola. Zwabili go za pomocą podstawionego kolesia na... gejowskim portalu randkowym. 

Zeszłotygodniowe ataki na lotniska strategiczne zostały nazwane "rosyjskim Pearl Harbor". To był raczej Pider Harbor.

A tuż przed ciszą wyborczą prezydent Duda odznaczył Budunowa...

***

Elon Musk nie ma racji w sporze z Trumpem, bo posługuje się archaicznymi teoriami ekonomicznymi. Liznąłby trochę MMT, to wiedziałby, że emitent waluty nie zbankrutuje w długu zdenominownym w tej walucie i że deficyt sektora prywatnego jest nadwyżką sektora publicznego. Gospodarka USA za Reagana świetnie się rozwijała w dużej mierze dzięki rosnącemu deficytowi. Cięcie deficytu o 2 bln USD  - jak proponował Musk - skończyłoby się ostrą recesją. No i pewnie Musk dostałby bólu d..., gdyby w ramach oszczędności budżetowych obcięto subsydia dla jego spółek... Elonowi więc można poradzić: mniej ketaminy, więcej MMT. 

***

Już 17 czerwca premiera nowej książki Waszego Ulubionego Autora. Można ją już zamawiać w księgarniach internetowych - ceny nawet lekko poniżej 30 zł. Gorąco więc zachęcam do czytania!

A na blogu z recenzjami - mocne wspomnienia wojenne Mariana Karczewskiego i "Na posterunku" Jana Grabowskiego. 

Wpisu za tydzień nie będzie, bo jadę na urlop na Bliski Wschód.