Saddam Husajn musi mieć teraz niezłą bekę w zaświatach. Koleś, który zniszczył jego grób w Tikricie - generał Kasem Sulejmani, dowódca irańskiej jednostki specjalnej Siły Kuds został w piątek 3 stycznia nad ranem na lotnisku w Bagdadzie zmieniony w krwawe, nadpalone strzępy przez amerykańską rakietę wystrzeloną z drona MQ9-Reaper. Szczątki Sulejmaniego rozpoznano jedynie po wielkim pierścieniu, który nosił na palcu.
Dzień wcześniej irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei mówił, że "Trump nic nie może zrobić Iranowi!". W prasie ukazywały się artykuły mówiące o "drugim odwrocie z Sajgonu" i o tym jak to USA pokazują swoją słabość wobec Iranu. Iran rzeczywiście poczuł się na tyle pewnie, że pozwolił kontrolowanej przez siebie szyickiej, irackiej milicji PMF (będącej formalnie częścią armii irackiej) na atak rakietowy na amerykańską bazę K1 pod Kirkukiem, w którym zginął jeden kontraktor a zostało rannych czterech żołnierzy US Army. Amerykanie odpowiedzieli rozpieprzeniem bazy PMF - zginęło 25 bojówkarzy. PMF zorganizowała więc oblężenie amerykańskiej ambasady w Bagdadzie. Iracki rząd potraktował demonstrantów wyjątkowo łagodnie - w odróżnieniu od uczestników protestów socjalnych (których kilkuset na jesieni zastrzelił na ulicach). Do powtórki z Bengazi jednak nie doszło, bo Trump przerzucił w porę posiłki a nad motłochem szturmującym ambasadę zaczęły krążyć śmigłowce Apache. Wszyscy jednak wiedzieli, że to nie koniec konfrontacji i że gen. Sulejmani szykuje wraz z irackimi milicjami kolejne ataki. Prezydent Trump, po kilku dniach konsultacji z doradcami, zdecydował się więc, że należy "waste the motherfuckers". Gdy likwidowano Sulejmaniego, jadł sobie spokojnie klopsiki a później lody. Przypomnijmy, że w 2018 roku Sulejmani nazwał Trumpa "barmanem" piszącym "głupoty na Twitterze".
Likwidacja generała Sulejmaniego była technicznym majstersztykiem. Obok niego zabito też dowódcę milicji PMF, który bezpośrednio odpowiadał za oblężenie ambasady (a wcześniej był przyjmowany przez Obamę w Białym Domu), a także jego 6 współpracowników i ochroniarzy. Nikt postronny nie zginął. W sobotę kontynuowano uderzenia prawdopodobnie likwidując dowódcę szyickich Batalionów Imama Alego.
Czy był to jednak też majstersztyk strategiczny? No cóż, jesteśmy teraz zewsząd straszeni rychłą, apokaliptyczną wojną amerykańsko-irańską. Straszą wszyscy od Winnickiego, po "jasnowidza" Jackowskiego. Jak duże jest jednak ryzyko wojny? W tej chwili na pewno mniejsze niż wyobrażają sobie jojczący dupostratedzy. Przede wszystkim jest jasnym, że administracja Trumpa nie chce dużego konfliktu zbrojnego z Iranem. Trump mówi, że zabójstwo Sulejmaniego zapobiegło wojnie i zaprasza Iran do negocjacji. Po co Amerykanie mieliby bowiem atakować Iran skoro irańska gospodarka jest w ciężkim kryzysie z powodu sankcji a krajem w ostatnich miesiącach wstrząsały gwałtowne protesty, które rząd musiał topić we krwi. Co więcej fala rewolucyjna obejmowała też kraje kontrolowane przez Iran, czyli Irak i Liban i miała wyraźnie antyirańskie ostrze. Iranowi trudno pójść na wojnę w momencie, gdy jego gospodarka się rozpada. Poza tym wojna mogłaby łatwo przynieść upadek reżimu. Pozostaje więc odpowiedź asymetryczna.
Teoretycznie Iran mógłby pokusić się o próbę blokady Cieśniny Ormuz. Ale to na pewno nie spodobałoby się Chinom - jako największemu na świecie konsumentowi ropy. Poza tym irańska flota mogłaby dosyć szybko zostać zatopiona przez US Navy. Pozostają więc operacje nękające - ataki na tankowce, rurociągi, rafinerie, bazy wojskowe i ambasady. Czyli to co Iran i tak już robi od wielu miesięcy w odpowiedzi na amerykańskie sankcje. Pytanie jednak: co Iran w ten sposób uzyska? Jak na razie w konflikcie z USA poniósł dużo większe straty niż zadał ich przeciwnikowi. W Syrii izraelskie lotnictwo bezkarnie bombarduje irańskie bazy i nawet zabija irańskich generałów. Iran nie jest w stanie odpowiedzieć. Może teraz próbować zabić Trumpa - a amerykańskie Głębokie Państwo nawet mu to zadanie ułatwi - ale w ten sposób wpadnie w pułapkę i nie będzie w stanie się uchronić przed odwetem.
Likwidacja generała Sulejmaniego z pewnością pozbawiła Iran błyskotliwego stratega wojen hybrydowych, porównywanego z Kayserem Soeze. Senator Lindsey Graham pisze o "odrąbaniu ręki ajatollaha". Sulejmani chwalił się gen. Petraeusowi, że kontroluje irańską politykę wobec Iraku, Libanu, Jemenu, Strefy Gazy i Afganistanu. To był prawdziwy profesjonalista, kierujący Siłami Kuds od ponad 20 lat, mający na sumieniu wiele ataków terrorystycznych - nie tylko na Bliskim Wschodzie (próbował też atakować izraelskie cele w Tajlandii czy w Bułgarii). To jego ludzie instruowali irackich szyitów jak budować IED podkładane przy drogach - z myślą o zabijaniu też polskich żołnierzy. To on pomagał pogrążać Irak w chaosie po 2003 r. Chwalenie go teraz jako pogromcy Państwa Islamskiego i syryjskich dżihadystów jest więc nie na miejscu - sam wcześniej stworzył warunki do powstania ISIS. Gostek był dla USA i wielu państw regionu znacznie groźniejszy do bin Ladena czy Bagdadiego. Zresztą wielokrotnie wcześniej rozważano jego likwidację. W 2007 r. zabić chcieli go Brytyjczycy, ale ich minister spraw zagranicznych odwołał akcję.
Ze śmierci Sulejmaniego cieszy się na pewno wielu Irakijczyków. Gostek pomagał przecież krwawo tłumić niedawne protesty socjalne. Gdy w 1999 r. w Iranie protestowali studenci Sulejmani napisał list do prezydenta Chatamiego, w którym groził, że jeśli demonstracje nie zostaną stłumione, to Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej dokona zamachu stanu i sam utopi je we krwi. Taki to był przyjaciel irańskiego ludu... Część Irakijczyków oraz Irańczyków wyraża więc radość z likwidacji Sulejmaniego. Niektórzy zamieszczają nawet zdjęcia jego zmasakrowanych zwłok z radosnymi komentarzami. Oczywiście robi tak mniejszość. Dla sporej części Irańczyków, Sulejmani był nacjonalistycznym bohaterem, pomimo tego, że służył antynarodowemu reżimowi zainstalowanemu w 1979 r. w Iranie przez zagraniczne tajne służby. Za Sulejmanim płacze też liberalny establiszment w USA. Wygląda na to, że "New York Times" próbował ostrzec generała przed likwidacją, publikując kilka godzin wcześniej artykuł opisujący m.in. jego hipotetyczne zabójstwo dokonane za pomocą pocisku hipersonicznego.
No cóż, ja po nim nie płaczę. Zasłużył sobie i dobrze, że go odstrzelono zanim narobił jeszcze większych szkód.
Żałoba po irańskim generale połączyła jednak w Polsce (krypto)prorosyjską lewicę i prawicę. No cóż, nasz kraj dwukrotnie odwiedzał protegowany Sulejmaniego, były irański wiceprezydent i zarazem były burmistrz Teheranu Mohammed Ali Najafi. Jakiś czas temu został on skazany na śmierć za zabicie swojej żony, ale wyszedł z więzienia. Najafi spotkał się podczas swojej wizyty w Polsce m.in. z Robertem Winnickim. Mam radę dla Najafiego: niech nie zaprasza Winnickiego do swojego domu. W trosce o perskie dywany.
***
2 stycznia zginął w katastrofie śmigłowca gen. Shen Yi-Ming, szef sztabu generalnego Republiki Chińskiej (Tajwanu). Jak czytamy: "W katastrofie tej zginął również generał Hung Hung-chin, zastępca szefa sztabu generalnego ds. wywiadu oraz generał Yu Chin-wen, zastępca szefa Biura Wojny Politycznej (kierującego oficerami politycznymi w siłach zbrojnych). (...)
Rozbity Black Hawk należał do jednostki ratownictwa sił powietrznych. Maszynę kupiono w USA. Wylatano na nim 376 godzin i nie zgłaszano wcześniej żadnych znaczących usterek technicznych. Song Zhaowen, bliski przyjaciel generała Shena a zarazem ekspert ds. wojskowości, stwierdził, że szczątki helikoptera wskazują, że doszło nie tyle do „przymusowego lądowania”, co do upadku maszyny. – Osobiście myślę, że był problem z maszyną, a ten pilot był bardzo dobry, tylko nie był w stanie jej kontrolować. Myślę więc, że problem z maszyną był bardzo poważny – powiedział Song."Jak pisze Hanna Shen (chyba nie spokrewniona z generałem): "Zaraz po katastrofie doszło do ostrej kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez min. chińskich trolli np. sugerowano, że śmigłowiec jest już w Chinach (wojskowi uciekli), że maszyna była stara itd. Wszystkie te fake news zdemaskowały tajwańskie media. (...) Znakomity pilot, absolwent elitarnej amerykańskiej Air War College, orędownik współpracy z USA, bardzo dobrze rozumiejący zagrożenie ze strony chińskiego komunizmu, ale nie tylko. Shen Yi-ming brał udział w Great Desert Program – operacji, w której na prośbę Arabii Saudyjskiej (przy akceptacji USA) ponad 1000 tajwańskich żołnierzy wysłanych zostało do wspierania Jemeńskiej Republiki Arabskiej (Jemen Północny). Po drugiej stronie, stronie Ludowej-Demokratyczna Republika Jemenu (Jemen Płd), byli piloci sowieccy i kubańscy. Shen Yi-ming walczył więc też z Sowietami."
***
Kolejny wpis z serii Phobos już niedługo. W ten weekend powstrzymałem się z nim ze względu na wagę wydarzeń międzynarodowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz