Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajwan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajwan. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 stycznia 2020

Nie płakałem po generale Sulejmanim





Dzień wcześniej irański najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei mówił, że "Trump nic nie może zrobić Iranowi!". W prasie ukazywały się artykuły mówiące o "drugim odwrocie z Sajgonu" i o tym jak to USA pokazują swoją słabość wobec Iranu. Iran rzeczywiście poczuł się na tyle pewnie, że pozwolił kontrolowanej przez siebie szyickiej, irackiej milicji PMF (będącej formalnie częścią armii irackiej) na atak rakietowy na amerykańską bazę K1 pod Kirkukiem, w którym zginął jeden kontraktor a zostało rannych czterech żołnierzy US Army. Amerykanie odpowiedzieli rozpieprzeniem bazy PMF - zginęło 25 bojówkarzy. PMF zorganizowała więc oblężenie amerykańskiej ambasady w Bagdadzie. Iracki rząd potraktował demonstrantów wyjątkowo łagodnie - w odróżnieniu od uczestników protestów socjalnych (których kilkuset na jesieni zastrzelił na ulicach). Do powtórki z Bengazi jednak nie doszło, bo Trump przerzucił w porę posiłki a nad motłochem szturmującym ambasadę zaczęły krążyć śmigłowce Apache. Wszyscy jednak wiedzieli, że to nie koniec konfrontacji i że gen. Sulejmani szykuje wraz z irackimi milicjami kolejne ataki. Prezydent Trump, po kilku dniach konsultacji z doradcami, zdecydował się więc, że należy "waste the motherfuckers". Gdy likwidowano Sulejmaniego, jadł sobie spokojnie klopsiki a później lody. Przypomnijmy, że w 2018 roku Sulejmani nazwał Trumpa "barmanem" piszącym "głupoty na Twitterze". 

Likwidacja generała Sulejmaniego była technicznym majstersztykiem. Obok niego zabito też dowódcę milicji PMF, który bezpośrednio odpowiadał za oblężenie ambasady (a wcześniej był przyjmowany przez Obamę w Białym Domu), a także jego 6 współpracowników i ochroniarzy. Nikt postronny nie zginął. W sobotę kontynuowano uderzenia prawdopodobnie likwidując dowódcę szyickich Batalionów Imama Alego. 

Czy był to jednak też majstersztyk strategiczny? No cóż, jesteśmy teraz zewsząd straszeni rychłą, apokaliptyczną wojną amerykańsko-irańską. Straszą wszyscy od Winnickiego, po "jasnowidza" Jackowskiego. Jak duże jest jednak ryzyko wojny? W tej chwili na pewno mniejsze niż wyobrażają sobie jojczący dupostratedzy. Przede wszystkim jest jasnym, że administracja Trumpa nie chce dużego konfliktu zbrojnego z Iranem. Trump mówi, że zabójstwo Sulejmaniego zapobiegło wojnie i zaprasza Iran do negocjacji.  Po co Amerykanie mieliby bowiem atakować Iran skoro irańska gospodarka jest w ciężkim kryzysie z powodu sankcji a krajem w ostatnich miesiącach wstrząsały gwałtowne protesty, które rząd musiał topić we krwi. Co więcej fala rewolucyjna obejmowała też kraje kontrolowane przez Iran, czyli Irak i Liban i miała wyraźnie antyirańskie ostrze. Iranowi trudno pójść na wojnę w momencie, gdy jego gospodarka się rozpada. Poza tym wojna mogłaby łatwo przynieść upadek reżimu. Pozostaje więc odpowiedź asymetryczna. 

Teoretycznie Iran mógłby pokusić się o próbę blokady Cieśniny Ormuz. Ale to na pewno nie spodobałoby się Chinom - jako największemu na świecie konsumentowi ropy. Poza tym irańska flota mogłaby dosyć szybko zostać zatopiona przez US Navy. Pozostają więc operacje nękające - ataki na tankowce, rurociągi, rafinerie, bazy wojskowe i ambasady. Czyli to co Iran i tak już robi od wielu miesięcy w odpowiedzi na amerykańskie sankcje. Pytanie jednak: co Iran w ten sposób uzyska? Jak na razie w konflikcie z USA poniósł dużo większe straty niż zadał ich przeciwnikowi. W Syrii izraelskie lotnictwo bezkarnie bombarduje irańskie bazy i nawet zabija irańskich generałów. Iran nie jest w stanie odpowiedzieć. Może teraz próbować zabić Trumpa - a amerykańskie Głębokie Państwo nawet mu to zadanie ułatwi - ale w ten sposób wpadnie w pułapkę i nie będzie w stanie się uchronić przed odwetem.



Likwidacja generała Sulejmaniego z pewnością pozbawiła Iran błyskotliwego stratega wojen hybrydowych, porównywanego z Kayserem Soeze.  Senator Lindsey Graham pisze o "odrąbaniu ręki ajatollaha". Sulejmani chwalił się gen. Petraeusowi, że kontroluje irańską politykę wobec Iraku, Libanu, Jemenu, Strefy Gazy i Afganistanu. To był prawdziwy profesjonalista, kierujący Siłami Kuds od ponad 20 lat, mający na sumieniu wiele ataków terrorystycznych - nie tylko na Bliskim Wschodzie (próbował też atakować izraelskie cele w Tajlandii czy w Bułgarii). To jego ludzie instruowali irackich szyitów jak budować IED podkładane przy drogach - z myślą o zabijaniu też polskich żołnierzy. To on pomagał pogrążać Irak w chaosie po 2003 r. Chwalenie go teraz jako pogromcy Państwa Islamskiego i syryjskich dżihadystów jest więc nie na miejscu - sam wcześniej stworzył warunki do powstania ISIS. Gostek był dla USA i wielu państw regionu znacznie groźniejszy do bin Ladena czy Bagdadiego. Zresztą wielokrotnie wcześniej rozważano jego likwidację. W 2007 r. zabić chcieli go Brytyjczycy, ale ich minister spraw zagranicznych odwołał akcję. 

Ze śmierci Sulejmaniego cieszy się na pewno wielu Irakijczyków. Gostek pomagał przecież krwawo tłumić niedawne protesty socjalne. Gdy w 1999 r. w Iranie protestowali studenci Sulejmani napisał list do prezydenta Chatamiego, w którym groził, że jeśli demonstracje nie zostaną stłumione, to Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej dokona zamachu stanu i sam utopi je we krwi. Taki to był przyjaciel irańskiego ludu... Część Irakijczyków oraz Irańczyków wyraża więc radość z likwidacji Sulejmaniego. Niektórzy zamieszczają nawet zdjęcia jego zmasakrowanych zwłok z radosnymi komentarzami.  Oczywiście robi tak mniejszość. Dla sporej części Irańczyków, Sulejmani był nacjonalistycznym bohaterem, pomimo tego, że służył antynarodowemu reżimowi zainstalowanemu w 1979 r. w Iranie przez zagraniczne tajne służby. Za Sulejmanim płacze też liberalny establiszment w USA. Wygląda na to, że "New York Times" próbował ostrzec generała przed likwidacją, publikując kilka godzin wcześniej artykuł opisujący m.in. jego hipotetyczne zabójstwo dokonane za pomocą pocisku hipersonicznego. 

No cóż, ja po nim nie płaczę. Zasłużył sobie i dobrze, że go odstrzelono zanim narobił jeszcze większych szkód.

Żałoba po irańskim generale połączyła jednak w Polsce (krypto)prorosyjską lewicę i prawicę. No cóż, nasz kraj dwukrotnie odwiedzał protegowany Sulejmaniego, były irański wiceprezydent i zarazem były burmistrz Teheranu Mohammed Ali Najafi. Jakiś czas temu został on skazany na śmierć za zabicie swojej żony, ale wyszedł z więzienia.  Najafi spotkał się podczas swojej wizyty w Polsce m.in. z Robertem Winnickim.  Mam radę dla Najafiego: niech nie zaprasza Winnickiego do swojego domu. W trosce o perskie dywany.

***



2 stycznia zginął w katastrofie śmigłowca gen. Shen Yi-Ming, szef sztabu generalnego Republiki Chińskiej (Tajwanu). Jak czytamy:  "W katastrofie tej zginął również generał Hung Hung-chin, zastępca szefa sztabu generalnego ds. wywiadu oraz generał Yu Chin-wen, zastępca szefa Biura Wojny Politycznej (kierującego oficerami politycznymi w siłach zbrojnych). (...)
Rozbity Black Hawk należał do jednostki ratownictwa sił powietrznych. Maszynę kupiono w USA. Wylatano na nim 376 godzin i nie zgłaszano wcześniej żadnych znaczących usterek technicznych. Song Zhaowen, bliski przyjaciel generała Shena a zarazem ekspert ds. wojskowości, stwierdził, że szczątki helikoptera wskazują, że doszło nie tyle do „przymusowego lądowania”, co do upadku maszyny. – Osobiście myślę, że był problem z maszyną, a ten pilot był bardzo dobry, tylko nie był w stanie jej kontrolować. Myślę więc, że problem z maszyną był bardzo poważny – powiedział Song."

Jak pisze Hanna Shen (chyba nie spokrewniona z generałem): "Zaraz po katastrofie doszło do ostrej kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez min. chińskich trolli np. sugerowano, że śmigłowiec jest już w Chinach (wojskowi uciekli), że maszyna była stara itd. Wszystkie te fake news zdemaskowały tajwańskie media. (...) Znakomity pilot, absolwent elitarnej amerykańskiej Air War College, orędownik współpracy z USA, bardzo dobrze rozumiejący zagrożenie ze strony chińskiego komunizmu, ale nie tylko. Shen Yi-ming brał udział w Great Desert Program – operacji, w której na prośbę Arabii Saudyjskiej (przy akceptacji USA) ponad 1000 tajwańskich żołnierzy wysłanych zostało do wspierania Jemeńskiej Republiki Arabskiej (Jemen Północny). Po drugiej stronie, stronie Ludowej-Demokratyczna Republika Jemenu (Jemen Płd), byli piloci sowieccy i kubańscy. Shen Yi-ming walczył więc też z Sowietami."

***

Kolejny wpis z serii Phobos już niedługo. W ten weekend powstrzymałem się z nim ze względu na wagę wydarzeń międzynarodowych. 



niedziela, 28 maja 2017

Impresje z Tajwanu

Zacząłem w Taipei, później pojechałem do Tainan, "najstarszego miasta Tajwanu" a stamtąd (7,5 godziny pociągiem) do Hualien, miasta nad Pacyfikiem będącego punktem wypadowym do Parku Narodowego Wąwozu Taroko. Później powrót na dwa dni na przedmieścia Taipei - do Beitou, miejscowości z gorącymi źródłami. Wróciłem do kraju dopiero w sobotę nad ranem, po 10-godzinnym oczekiwaniu na lotnisku w Pekinie (zabijałem czas m.in. oglądając wrestling w lotniskowym barze...). Mam więc alibi :)

Jak wrażenia? Przypomnę swoje wpisy z Facebooka:






"Wychodząc z wieżowca Taipei 101 natknąłem się na chińską wersję Obywateli SB. Grupka dziadów z flagami ChRL śpiewających chyba maoistowskie pieśni pikietowała pikietę Falung Dafa. Niezłe wrażenie robił jeden z nich - w klapie kapoty wpinki z Mao i czerwonymi gwiazdami, wygląd kolesia mocno trenującego styl pijanego mistrza. Zasalutował mi. Próbowałem się dopytać z którego jest departamentu, ale bariera językowa była zbyt silna. Nie rozumiał ani po angielsku, ani po rosyjsku..."

Za czasów poprzedniego, kuomintangowskiego burmistrza Tapei, demonstracje Flaung Dafa były atakowane przez tamtejszych Obywateli SB, oczywiście przy bierności policji. Sytuacja znana np. z Krakowskiego Przedmieścia z 2010 r.




"Nie ma większych różnic w kulturze materialnej między Tajwanem a nadmorskimi prowincjami ChRL. Różnice dotyczą MENTALNOŚCI. Tajwańskie społeczeństwo, to społeczeństwo obywatelskie. Tutaj dyskutuje się z policjantem, który chce ci wręczyć mandat a ludzie samorzutnie się skrzykują, by np. bronić miejscowych zabytków. Widziałem nawet wolontariuszy dbających o czystość w metrze. W parlamencie tłuką się po twarzach nawet posłanki, ale w upartyjnionych mediach zawsze występują przedstawiciele obu stron politycznej barykady. Tajwan wygląda trochę tak jak wyglądałaby Polska budowana przez naszą starą emigrację. Ludzie tu nie są skażeni od wewnątrz tak jak obywatele poczętej przez ubecję III RP. Wyobraźmy sobie, że mamy drugą Polskę - zbudowaną np. na Madagaskarze przez armię Andersa..."






"Hania Shen pokazała mi muzeum upamiętniające Masakrę 228, czyli wielką zbrodnię Kuomintangu na Tajwańczykach. Wielu z Was mocno się teraz zapewne zdziwiło. "Jak to? Przecież Tajwan to Wolne Chiny a Kuomintang to bohaterowie walki z komunizmem". I tak, i nie. Po tym jak w 1945 r. Formoza stała się częścią Republiki Chińskiej, wielu rodowitych Tajwańczyków przyjęło to z radością. Szybko się jednak rozczarowali - szokował ich poziom skorumpowania chińskich władz. Byli też mocno dyskryminowani. 28 lutego 1947 r. policja zastrzeliła Tajwańczyka nielegalnie handlującego papierosami. Wybuchły zamieszki a gubernator Chen Yi wysłał wojsko na ulice. Krwawa pacyfikacja w stylu Grudnia 70 sprowokowała bunt uczniów klas wojskowych, którzy zaczęli antyrządowe powstanie. Utopiono je we krwi i przy okazji eksteminowano sporą część tajwańskiej inteligencji - polityków, biznesmenów, dziennikarzy, lekarzy, wojskowych... Galeria zdjęć ofiar przypomina podobne zestawienia z Palmir czy Katynia. W 1987 r. zaczęły się wielkie protesty Tajwańczyków przeciwko Kuomintangowi. Domagano się upamiętnienia ofiar i ukarania sprawców. Upamiętnienia są, ale sprawców nie ukarano. Resortowe klany trzymają się mocno. Były burmistrz Taipei mówi, że Masakra 228 to nic ważnego i że zabito w niej paru ludzi. Gdy prezydent Lee Teng Huei (rodowity Tajwańczyk, weteran Imperialnej Armii Japońskiej) upamiętnił Masakrę 228 i zaczął popierać niepodległość Tajwanu, wyrzucono go z Kuomintangu. Były prezydent Chen Shui Bien, który mocno angażował się w upamiętnienie 228 trafił do więzienia za korupcję. Kuomintang jest dzisiaj lobby propekińskim. Czyli wrócił do swoich korzeni gdy Mao był jego działaczem..."





"Mówi się, że na Tajwanie można usłyszeć 100 języków i dialektów przyniesionych z kontynentu. W przestrzeni publicznej króluje tutaj mandaryński. Miejscowi mają jednak własny dialekt minnan, który był prześladowany za rządów Kuomintangu. Dzisiaj w poczekalni na dworcu kolejowym w Hualien, dwie miłe panie starały się mnie uczyć paru słów tego dialektu. Tzang!"



"Ostatnio wiele osób się ekscytuje zdjęciem z "jednolitego rasowo" metra w Warszawie. W metrze w Taipei panuje podobna rasowa homogeniczność. :) Nawet większa, bo w warszawskim można spotkać całkiem sporo azjatyckich turystów. Tutaj białych widuje się dużo rzadziej. Znaczna większość turystów to przybysze z ChRL, Korei i Japonii. Prędzej się tutaj dogadasz po japońsku niż po angielsku. W TV można napotkać się na reklamy w języku japońskim z chińskimi napisami ! (Dawny kolonizator wciąż ma tu ogromne wpływy kulturowe.) Azja dla Azjatów, ale przychylnie traktująca Białych :) Zawodowi antyfaszyści mieliby tu sporo zabawy. W homogenicznym rasowo tajpejskim metrze co jakiś czas słychać jak miejscowi mówią: Neger, Neger! To po mandaryńsku znaczy "ten, tamten". Otrzaskałem się dawno temu z tym słowem, ale jak usłyszałem coś w stylu "Neger Kei Kei Kei" (KKK), to aż naszła mnie ochota, by to zgłosić do "Nigdy Więcej!""









"Mówią, że Narodowe Muzeum Pałacowe to najlepsza rzecz na Tajwanie. Owszem jest tam wiele przepięknych skarbów ewakuowanych z Pekinu w 1949 (mi się najbardziej podobała sztuka koczowników i eksponaty z czasów dynastii Han i starsze - np. gliniane konie i świnie :). Ale o wiele więcej frajdy dała mi wizyta w rezydencji Czang Kaj Szeka w Shilin. To miejsce jest tak klimatyczne! Ładny kawałek historii w jednej willi. Jest tam też sporo miejsca dla pamięci o Song Meiling, żonie generalissimusa. Możemy się przekonać, że całkiem ładnie malowała. A na zdjęciu z młodości była całkiem niezłą lasencją. Na fotce z Czangiem wygląda trochę jak matka Kagury (z serialu Gintama) ze swym mężem Umibozu. :) Co ciekawe, oboje byli chrześcijanami. I widać to w wystroju domu. Czang miał w gabinecie obraz przedstawiający Chrystusa i zdjęcie dra Sun Yat Sena."

"Hala Pamięci Czang Kaj Szeka łączy chiński styl z europejskim monumentalnym, "faszyzującym" klasycyzmem. To jakby ziggurat w hołdzie dla generalissimusa z jego wielkim posągiem w środku. Warto rzucić okiem, zwłaszcza na zmianę warty, która jest przedstawieniem jakby z chińskiej opery. Hala Pamięci mieści też muzeum poświęcone Czangowi - dużo klimatycznych zdjęć, dwa krążowniki szos generalissimusa oraz rekonstrukcja jego gabinetu. Niestety Muzeum Sił Zbrojnych Republiki Chińskiej jest w renowacji, a bardzo chciałem je zobaczyć. Przypadkiem za to natknąłem się na ciekawe muzeum prezydenckie. Kampanie wyborcze po tajwańsku i pani prezydent Tsai Ing Wen z tektury. Sprawia wrażenie mądrej, sympatycznej i do tego jest kociarą. W sklepiku z pamiątkami gadżet z mapą Republiki Chińskiej - obejmującej oprócz Tajwanu tereny administrowane przez ChRL, całą Mongolię i sporne terytoria z państwami ościennymi..."






"Po powrocie do Taipei zabijałem czas do check-inu w hotelu uzupełniając luki w zwiedzaniu. Zainteresowało mnie Muzeum dawnego Banku Ziemskiego Tajwanu. Instytucji założonej przed wojną przez Japończyków, która stała się później jednym z filarów powojennego rozwoju gospodarczego Tajwanu. Wspaniałe gmaszysko, w pięknym, "faszystowskim" stylu! Niemal jakby przeniesiono ten budynek z Chicago czasów New Dealu. Obok jest Muzeum Narodowe Tajwanu - również instytucja z czasów japońskiej kolonizacji i piękny, imperialny gmach. Japońscy imperialiści zostawili tutaj wiele architektonicznych dzieł - Pałac Prezydencki, gmach sądu w Tainan, tamtejszy dworzec kolejowy... Podczas kolonizacji starali się zjednać sobie Tajwańczyków i promowali ich dawną kulturę. Formoza była dla nich przedłużeniem Ryukyu. Zdarza się, że starzy Tajwańczycy (miejscowi a nie imigranci z Chin kontynentalnych!) z rozżewnieniem wspominają czasy japońskiej okupacji. Niektórzy proniepodległościowi politycy odwiedzają Świątynię Yasakuni w Tokyo, by oddać hołd Tajwańczykom poległym w szeregach imperialnych sił zbrojnych. Japończycy zostawili tu również spadek w postaci wykorzystania geotermii. Mieszkam w Beitou, przedmieściu Taipei znanym z gorących źródeł. W hotelowej wannie w swoim pokoju mam wodę właśnie z takiego źródła. :)"






"W Muzeum Gorących Źródeł w Beitou (piękny budynek z 1913 r.) jest fotka Marii Curie- Skłodowskiej. Dlaczego? Bo w Beitou odkryto hakutolit (Hakuto to japońska nazwa Beitou), minerał zawierający radioaktywny rad. Poza Beitou występuje on jedynie w japońskiej prefekturze Akita. Tutejsza geotermia jest więc nieco radioaktywna W Beitou jest też staw, w którym woda ma temperaturę 90 stopni a na ulicach czasem czuć zapach siarki. Jest tu japońska świątynka prawie jak z horroru Higurashi a miejscowi Aborygeni (pierwotni mieszkańcy Tajwanu) uważali okolicę za miejsce spotkań czarownic. Zlatywali się tu też filmowcy. W latach 50-tych, 60-tych i 70-tych kręcono tu nawet 200 filmów rocznie - głównie lekkich i romantycznych produkcji. W knajpach grały miejscowe kapele, a na przyjęcia do hoteli zwożono skuterami panie w jedwabnych sukniach. Dzisiaj jest tu trochę grzeczniej, ale nadal klimatycznie."










"Park Narodowy Taroko naprawdę robi wrażenie - głęboki wąwóz, górskie serpentyny, zbocza pokryte gęstym zielonym lasem, zamglone szczyty. W pobliżu parku narodowego piękne widoki na Pacyfik - a tuż przy plaży tajwańska wojskowa baza lotnicza :) Wycieczka do Taroko wyszła fajnie. W busiku siedem osób: ja, starszy Amerykanin (bardzo miły człowiek choć wielki progressywista z DC), szwajcarska parka (oboje bezrobotni, ale jeżdżący sobie po świecie) i dwie dziewczyny z Hongkongu tłumaczące nam, co mówi kierowca-prze wodnik nie znający angielskiego. "











"Jestem już w Tainan, mieście na południu Tajwanu, położonym nad Cieśniną Tajwańską. Mieście pełnym zabytków i dobrego ulicznego żarcia. Przywitanie z nim było jednak nieco bareistyczne. Stacja szybkiej kolei jest w szczerym polu, poza miastem. Wziąłem więc bezpłatny autobus do miasta. Powiedziano mi bym wysiadł przy świątyni Konfucjusza, bo tam złapię jakiś transport do hotelu. Ale ani tam autobusu ani taryfy. Młody Tajwańczyk zauważył, że mam problem i... zaprowadził mnie aż do hotelu i potem pokazał nieco miasta i dobre lokalne jedzenie.Takich miłych ludzi naprawdę rzadko można spotkać! Mieszkam w ciekawej okolicy. W odróżnieniu od Tajpej jest tu wiele miejsc, gdzie można napić się browca. W sąsiedniej knajpie zwraca na siebie kelnerka w krótkiej kiecce z logo Heinekena. Chodzenie na szpilkach sprawia jej wyraźną trudność, ale rozbrajająco się uśmiecha..."




"Tainan to "najstarsze miasto Tajwanu". Tu w XVII w. Holendrzy założyli Fort Zeelandia (Anping), z którego na szczęście wyrzucił ich urodzony w Japonii pirat i zarazem narodowy bohater Tajwanu Koxinga. Pozostałości fortu (z ciekawymi chińskimi działami z XVIII i XIX w.) są tutaj wielką atrakcją turystyczną. Obok nich jest Drzewny Dom - stary magazyn soli, który został opleciony korzeniami drzewa banyan. Niesamowicie, postapokaliptyczne to wygląda. W centrum miasta dużo starych świątyń i malowniczo się prezentująca Wieża Shikhan. Cioty piszące przewodniki o tym nie wspominają, ale można przy nabrzeżu portowym zwiedzić tajwański niszczyciel Teyang. Ten okręt służył wcześniej w US Navy jako USS Sarsfield i został odznaczony za wojnę wietnamską! Ale cóż, dla autorów przewodników ważniejsze są nudne muzea sztuki nowoczesnej, wegańskie knajpki i rozrywki LGBT..."





"Dzielnica Xinmending jest reklamowana jako tajwański odpowiednik tokijskiej Harajuku. I trzeba powiedzieć, że to projekt dosyć udany a przy tym pokazujący siłę popkulturowego softpower... Japonii. Znalazłem tam bardzo profesjonalną i fajną maid cafe. Wśród kelnerek pół-Japonka, pół-Tajwanka, która przyjechała z Japonii do Taipei, by studiować mandaryński. Wysoka dziewczyna o ciekawych rysach twarzy. Przykład tego jak zawiła jest historia Wyspy. Fajnie się z nią rozmawia, choć dziewczę przeprasza mnie, że słabo zna angielski. Wtrącam więc czasem parę japońskich słów, co wywołuje jej radość. Panienki przechodząc niby przypadkiem ocierają się kieckami o moją rękę spoczywającą na krawędzi fotela..."

***


Podczas mojego wyjazdu śmierć spotkała festiwal w Opolu a także Zbigniewa Brzezińskiego. Wszyscy teraz chwalą zmarłego doradcę prezydenta Cartera za to, że był "wielkim Polakiem" i "wielkim geopolitykiem". A ja spytam: co świadczyło o jego wielkości? Gostek był moim zdaniem mocno przereklamowaną postacią. Owszem w latach 70-tych wiele znaczył a później pomógł wykreować Obamę, ale czy to rzeczywiście powody do chwały? Brzeziński był współodpowiedzialny za obalenie szacha Iranu i zainstalowanie tam reżimu Chomeiniego. Owszem, sam tego nie wymyślił, on realizował tylko kolektywnie opracowany plan - ale musiał mieć swiadomość do czego to doprowadzi. Dzisiaj wszyscy wspominają Brzezińskiego jako "antykomunistę z krwi i kości" a rosyjska propaganda wypomina mu Afganistan, ale przecież administracja Cartera prowadziła bardzo łagodną politykę wobec ZSRR a sam Brzeziński jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych wieszczył Związkowi Sowieckiemu długi żywot. Brzeziński snuł w latach 90-tych wizję geopolitycznego starcia o Azję Środkową i jakby przeoczył to, że Chiny stają się supermocarstwem, który ten teren po prostu wykupi. Ostatnio głosił on mądrości w stylu: Rosja musi ściślej współpracować z USA i Chinami.  No cóż, już w latach 70-tych David Rockefeller płacił mu za pisanie książek o technokratycznym systemie rządów łączącym cechy komunizmu i kapitalizmu, w którym społeczeństwo jest celowo ogłupiane...




Ciekawie podsumował go Henry Kissinger: "Brzeziński to zupełna dziwka. Jest po każdej stronie w każdej sprawie. Napisał książkę o „pokojowym zaangażowaniu”, a teraz, gdy robimy większość z tego, o czym mówił w książce, oskarża nas o słabość."


***

A w następnym wpisie ( o ile nie nastąpi coś bombowego jak koncert Ariany Grande...) odniosę się do ostatnich zawirowań wokół FBI, Comeya i rosyjskiego śledztwa...