Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Francja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 kwietnia 2025

Dupokracja srająca

 


Pamiętacie jak kilka tygodni temu Erdogan pod byle pretekstem wsadził do aresztu Ekrema Imamoglu, burmistrza Istambułu i zarazem lidera opozycji? Wcześniej, również pod byle pretekstem, anulowano dyplom uniwersytecki Imamoglu, formalnie uniemożliwiając mu start w wyborach prezydenckich. Wielu libków szczerze wówczas roniło łzy z powodu działań tureckiego reżimu.

Pamiętacie też pewnie, że na Białorusi przez ostatnie dwie dekady wielokrotnie, pod różnymi pretekstami, uniemożliwiano różnym kandydatom start w wyborach. Często stawiano im zarzuty kryminalne w zmontowanych sprawach. Słusznie się z tego powodu oburzaliśmy wraz z libkami.

Jak więc oceniać to, do czego doszło niedawno we Francji? Pod byle pretekstem uniemożliwiono tam start w wyborach prezydenckich przywódczyni opozycji - Marine Le Pen. "Jak możesz pisać, że pod byle pretekstem?! Słusznie ją przecież skazali za malwersacje!" - odezwą się libki. Przypomnę im więc, że Imamoglu i wielu białoruskich opozycjonistów ma również sprawy właśnie za "malwersacje". Na czym polegał ten straszliwy przekręt dokonany przez Le Pen? Na tym, że zatrudniała swojego asystenta partyjnego jako asystenta w Parlamencie Europejskim. To samo robią chyba wszyscy francuscy eurodeputowani, a karę w tak bzdurnej sprawie dostała tylko Le Pen. Francuski establiszment zastosował więc białoruskie metody wobec liderki opozycji. (Zróbcie eksperyment myślowy: w miejsce "Francji" wpiszcie  "Białoruś", a w miejsce "Le Pen", "Cichanowska".) "Jak możesz porównywać kraj taki jak Francja z Białorusią i Turcją?! Tam nie siedzą masowo więźniowie polityczni za kratami!" - no cóż, Łukaszenka i Erdogan też na początku swoich rządów prowadzili stosunkowo łagodną politykę wewnętrzną. (Liczba osób które zginęły w dziwnych okolicznościach za rządów Łukaszenki jest w zasadzie krótsza od liczby dziwnych zgonów za pierwszego Tusska.) "Fox, rzuciło ci się już totalnie na mózg! Jak możesz bronić Le Pen, która jest związana z Rosją!?" - odpowiedzą libki. No cóż, Łukaszenka również oskarża białoruskich opozycjonistów o związki z innymi państwami - USA, Wielką Brytanią czy Polską. Tak samo Erdogan powiązał Imamoglu z kurdyjskimi terrorystami. Powiązać zawsze można każdego z każdym. Tomasz Piątek pisał np. że amerykańskie koncerny zbrojeniowe "są związane z Rosją" :) Przed aferą we Francji, mieliśmy skandal w Rumunii z anulowaniem pierwszej tury wyborów prezydenckich w Rumunii. Upolityczniony Trybunał Konstytucyjny, na podstawie raportu jakiś jełopów ze służb, orzekł, że opozycyjny kandydat Calin Georgescu dostał wsparcie z Rosji w postaci reklam na TikToku. Później okazało się, że owe reklamy były wykupione przez rządzącą Partię Narodowo-Liberalną, która pompując Georgescu. chciała w ten sposób osłabić innego prawicowego kandydata. Gdyby w UE rzeczywiście panowała demokracja, to powinno być megaskandalem. Eurockucki cieszą się jednak z tego, co się wydarzyło w Rumunii i wskazują, że to scenariusz do zastosowania w innych krajach UE - choćby w Niemczech.

Czy więc w Unii Europejskiej mamy demokrację? Eurockucki twierdzą, że tak. Mamy demokrację, ale walczącą. Tak samo jak za komuny mieliśmy formalnie "demokrację ludową". Do tego dziwacznego ustroju dużo bardziej pasuje nazwa: dupokracja srająca.

Owa pseudodemokracja przede wszystkim nienawidzi wolności słowa. Grozi więc amerykańskim portalom społecznościowym, że nałoży na nie wielomiliardowe kary bądź je zablokuje, jeśli będą pozwalali ludziom swobodnie się wypowiadać. W tradycyjnych mediach również ma panować jednolity przekaz - więc we Francji zamknięto popularną prawicową telewizję C8.  W Niemczech BKA, czyli federalna policja kryminalna, zrobiła najście na dom kolesia, który napisał, że jedna z polityczek Zielonych jest "gruba".

No, ale może w zamian za te ograniczenia wolności politycznych i wolności słowa, dupokracja srająca coś zapewnia obywatelom? Może zapewnia im bezpieczeństwo? Francja akurat posiada broń jądrową, ale poza tym jej armia jest tak słaba, że nie mogła sobie poradzić z bandami Subsaharyjczyków w Sahelu. O innych państwach Europy Zachodniej nie warto nawet wspominać, bo ich armie są jeszcze słabsze. Państwa te nie są w stanie bronić się przeciwko większemu zagrożeniu zewnętrznego. Do tego ich granice są dziurawe. Bezpieczeństwo wewnętrzne? Dzięki masowej imigracji prymitywów z Trzeciego Świata, zachodnioeuropejskie miasta zamieniają się w trzecioświatowe shithole. Strach posyłać dzieci do syfnych szkół publicznych. A może jednak dupokracja srająca zapewnia poddanym dobrobyt? Większość państw Europy Zachodniej jest obecnie stosunkowo zamożna dlatego, że do bogactwa doszła w przeszłości, ale ostatnie dwie dekady oznaczały stagnację czy nawet regres w ich rozwoju. Wystarczy spojrzeć choćby na statystyki PKB per capita. Najbogatsze spośród większych gospodarek UE mają ten wskaźnik na poziomie najbiedniejszych amerykańskich stanów. UE jest zapóźniona technologicznie i pod względem rozwoju rynków finansowych. Przoduje jedynie w produkowaniu regulacji. Do tego w ostatnich latach zarzynała gospodarki państw członkowskich Zielonym Ładem i podobnymi fanaberiami. Dupokracja srająca zapewnia dobrobyt jedynie: oligarchom, pasożytniczym politykom i Subsaharyjczykom, którzy z chat ulepionych z bawolego gówna przenieśli się do podparyskich bloków. Wygląda na to, że dla rdzennej ludności przeznacza ona tylko jeden scenariusz: nic nie będziesz posiadał, wszystko będziesz wynajmował, będziesz jadł sojową papkę z robakami i będziesz szczęśliwy. Dupokracja srająca nie jest w stanie nawet zapewnić poddanym rozrywki. Jako rozrywkę widzi ona głównie: produkcje "woke" w stylu "Adolescence", gównianą sztukę nowoczesną i gejparady. Jeśli nie jesteś gejem lub transem, to nawet twoje życie seksualne ma być nudne i sztampowe. 

Dupokracja srająca jest więc ustrojem straszliwie lamerskim: nie zapewnia zwykłym ludziom żadnych korzyści, a generuje ogromne koszty i ogranicza ich wolność. To również reżim straszliwie nieefektywny, który upodabnia UE do RWPG i Układu Warszawskiego. 

Czy USA będą więc chciały bronić takiego parszywego sojusznika?

No cóż, w swojej historii wspierały one kraje o najróżniejszych ustrojach. Od monarchii niewolniczych (Etiopia), poprzez monarchie islamskie (Arabia Saudyjska), faszyzujące dyktatury (Hiszpania Franco) po stalinowski ZSRR i maoistowskie Chiny. Za Cartera Amerykanie wspierali nawet Czerwonych Khmerów Pol Pota. Są więc często w stanie przymknąć oko na kwestię praw człowieka. 

Oczywiście zdarzają im się mesjanistyczne odchyły - zwykle za rządów demokratów. W imię demokracji szkodzili choćby rządowi Republiki Chińskiej w czasach wojny. Zabili 200 tys. ludzi w Hiroszimie i Nagasaki, byle tylko nie zgodzić się na japoński warunek zachowania instytucji cesarstwa - warunek, który później przyjęli. Tak samo administracja Bidena wydała 200 mln USD poprzez USAID by ryć pod sojuszniczym pisowskim rządem, bo był "zbyt konserwatywny" i niezbyt pasował do wizji, w której Niemcy mieli wziąć odpowiedzialność za Europę.

Ogólnie jednak sojusznik musi być pożyteczny. Saudowie co prawda dosłownie srają na prawa kobiet i ćwiartują dysydentów w swoich ambasadach, ale ogólnie są cholernie użyteczni dla USA. A Eurocucki z mikroskopijnymi armiami?

W tym kontekście należy też widzieć wojnę handlową rozpętaną przez Trumpa.

Nie łudzę się - wiem, że libkowscy debile będą w tym wpisie czytać co trzecie zdanie (pomijając trudniejsze słowa) i nie zrozumieją, o co mi chodzi. Zaznaczę jednak, że: nie popieram wojny handlowej, ale będę tłumaczył o co w niej chodzi.

W długim terminie wojna handlowa może przynieść część oczekiwanych przez obecną administrację skutków: zmienić architekturę łańcuchów dostaw i doprowadzić do Porozumienia Mar-a-Lago, czyli do osłabienia dolara i spadku rentowności obligacji.

W krótkim terminie światu grozi jednak kryzys, być może porównywalny z tym z 2008 r., ale mniejszy od tego z 2020 r.  

"Ojeju! Olaboga! Kryzys! Upadek dolara!" - odezwą się ludzie biorący wiedzę ekonomiczną z filmików różnych youtubowych zjebów. Przypomnę więc, że kryzys kryzysowi nierówny, a recesja depresji. Recesja to normalna część cyklu koniunkturalnego i nie należy jej utożsamiać z totalnym załamaniem gospodarki. Recesję da się też łagodzić środkami fiskalnymi i monetarnymi. Jak na razie zapowiada się scenariusz recesji w USA wynoszącej dwa kwartały. 

Start wojny handlowej zaplanowano zgodnie z kalendarzem wyborczym. W tym roku nie ma w USA żadnych wyborów federalnych, w przyszłym są uzupełniające do Kongresu. Uznano też, że bezpieczniej jest dokonać takiego "kontrolowanego wyburzania" teraz - gdy gospodarka nadal jest silna (o czym świadczą choćby ostatnie dane z rynku pracy) a na giełdach niedawno ustanawiano rekordy - niż później. 

Wszyscy patrzą na zwałki na giełdach, a mało kto przygląda się rynkowi obligacji. Rentowność amerykańskich dziesięciolatek spadła wczoraj do 3,88 proc. Chodzi o to, by spadła jeszcze niżej. Tymczasem wbrew całemu zamieszaniu wokół DOGE, amerykańskie wydatki rządowe wcale nie spadają. Rosną w podobnym tempie jak za administracji Bidena. A Trump szykuje dużą obniżkę podatków. Może też powysyła Amerykanom czeki stymulacyjne, z pieniędzy zaoszczędzonych przez DOGE. Kampania przeciwko Homofobii nie dostanie wypłaty z USAID, bo pieniądze mające iść na grant trafią do jakiś rednecków z Apallachów, którzy kupią sobie za nie nowe strzelby do polowań na kryptydy :) Będziemy mieć więc stymulację fiskalną w USA, do której wcześniej czy później powinien przyłączyć się Fed. Słyszymy oczywiście, że cła "to podatek nałożony na konsumentów" i że "podsycą inflację". Za pierwszej kadencji Trumpa podwyżki ceł miały znikomy wpływ na ceny - teraz będą miały większe znaczenie, ale trzeba pamiętać również o dwóch siłach dezinflacyjnych. Ropa tanieje, a wraz ze spadkiem jej cen powinny spaść koszty wszystkiego, co jest transportowane samochodami i okrętami. To co, nie zostanie sprzedane na rynkach eksportowych, zostanie przekierowane na rynek krajowy, co będzie prowadziło do ograniczenia wzrostów cen lub nawet ich spadków.



Yanis Varoufakis zwrócił uwagę, że głupotą będzie odpowiadać na cła Trumpa podwyżkami swoich ceł. UE posiada bowiem dużą nadwyżkę w handlu z USA. Będzie więc bardziej tracić na eskalacji handlowej. Zdaniem Varoufakisa dużo lepszym rozwiązaniem jest pobudzanie popytu krajowego za pomocą stymulacji fiskalnej. Tyle, że ten scenariusz jest w Unii trudny do zrealizowania. W jej największej gospodarce - Niemczech - co prawda poluzowano sado-masochistyczny hamulec fiskalny nałożony przez Merkel - ale zrobiono to na pół gwizdka. 500 mld euro dodatkowych wydatków na infrastrukturę ma być rozpisane na 10 lat, z czego 100 mld euro ma iść na zielone szaleństwa zarzynające gospodarkę. Wszystkie kraje UE są objęte unijnymi regułami fiskalnymi przewidującymi, że deficyt finansów publicznych nie może przekraczać 3 proc. PKB, a dług publiczny nie może wynosić więcej niż 60 proc. PKB. Te reguły są wzięte totalnie z dupy i nie mają żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Przez ostatnie dwie dekady skutecznie ograniczały one rozwój gospodarczy UE, uniemożliwiając ekspansję fiskalną potrzebną choćby do modernizacji infrastruktury i pobudzenia popytu wewnętrznego. Obecnie wszelkie próby ekspansji fiskalnej mogą być podobnie żałosne jak program KPO podczas pandemii - Komisja Europejska łaskawie pożyczy pieniądze jeśli wydacie je na głupoty, których ona chce, ale przy okazji musicie zgodzić się na szereg głupich warunków. Dodatkowo łagodzenie skutków kryzysu będzie ograniczane przez silne euro, uderzające w konkurencyjność eksportu. Ponadto do Europy zostanie przekierowane morze chińskiego taniego badziewia, które nie trafi do USA. Albo więc będziemy mieć wojnę handlową UE z Chinami (i katastrofę niemieckiego eksportu) albo deflację w Europie.

Trump pokazał właśnie co sądzi o Eurocuckach. Dając Wielkiej Brytanii (do której też ma zastrzeżenia) cła 10 proc., a Unii 20 proc., wynagrodził Brytyjczyków za brexit. Moim zdaniem popełnił jednak błąd nakładając podwyższone cła na UE już teraz. Mógł poczekać. I powiedzieć: podwyższam wam cła, gdyż łamiecie zasady demokracji we Francji, Rumunii i w Polsce. 

***

W blogu o recenzjach pojawiło się kilka nowych książek: "Nie patrz martwym w oczy", "Wielka wojna Izraela", "Manifestacje warszawskie 1916-1939". "Wojsko Polskie 1939. Organizacja i wyposażenie".

sobota, 13 lipca 2024

Czekając na Czarnego Hitlera

 


"Pocieszam się, że ta stara kurwa Francja odcierpi jeszcze za naszą krzywdę, zawsze nas zdradzała i sprzedawała!"

Dr. Napierała, Wielki Poznański Liberał (taki żarcik dla kumatych :)

Wynik wyborów parlamentarnych we Francji po raz kolejny pokazuje, że jednomandatowe okręgi wyborcze to chuJOWy pomysł. Skłaniają one bowiem wszystkie partie głównego ścieku - od stalinowskich komunistów po skrajnych libtardów do tworzenia koalicji przeciwko "populistom". W krajach takich jak Ukraina sprzyjają natomiast oligarchizacji życia publicznego. Nie wiem czemu Kukiz jest zafiksowany na tym temacie. Wszak wprowadzenie JOWów w wyborach do Sejmu dałoby taki sam beznajdziejny efekt jak w Senacie. 

Wracając jednak do Francji - JOWy mocno zdeformowały tam wynik wyborczy. Zjednoczenie Narodowe, mające 37 proc. głosów zdobyło mniej miejsc niż bloki wyborcze mające odpowiednio 26 proc. i 25 proc. głosów. No cóż. O to właśnie w tej ordynacji chodzi. Wprowadził ją gen. De Gaulle, by blokować komunistom drogę do władzy. Obecnie dzięki temu mechanizmowi komuniści zyskali szansę na współrządzenie Francją. Oczywiście tych wszystkich miłośników Stalina, Trockiego, Mao, Castro, Chaveza, Putina i Hamasu wpuszczono do parlamentu w ramach szczwanego planu "ocalenia demokracji". Boomersi z pokolenia '68 zawzieli się, że mogą jeść czerstwe bagietki i mogą być napadani przez imigranckie gangi, byle tylko "fa-fa-faszyści" nie doszli do władzy.

80 proc. Francuzów uważa, że ich państwo zmierza w złym kierunku. Bo rzeczywiście zwija się ono na prowincji. (Sieć połączeń kolejowych jest rzadsza niż 100 lat temu.) A jednak, za każdym razem spora część Francuzów wybiera polityków obiecujących przyspieszenie kursu ku przepaści. Mnie to nie dziwi, bo Francuzi w swojej historii wielokrotnie robili straszliwe głupoty. Choćby w 1940 r. 



Szanse na zdobycie władzy przez Le Pen wcale nie muszą rosnąć. Na jej niekorzyść może działać demografia. Co prawda lewaccy boomersi będą wymierać, ale będzie coraz więcej wyborców o korzeniach bliskowschodnich i afrykańskich. Nie bez powodu, na wiecu powyborczym Nowego Frontu Ludowego flag palestyńskich było o wiele więcej niż francuskich. Nie dziwię się więc tunezyjskiemu Żydowi Zemmourowi, że marzy mu się, by zrobić z imigranckimi blokowiskami to, co Izrael robi ze Strefą Gazy. Wielu białych Francuzów musi podzielać te uczucia, co wykorzystuje Izrael. (Co ciekawe Macron oskarżył Izrael o ingerencję w wybory we Francji.) 

W najlepszym wypadku, Francja przyszłości będzie Francją rządzoną przez czarnych gaullistów. Pod pewnymi względami byłby to powrót do korzeni. Wszak pierwszymi żołnierzami Wolnej Francji byli Murzyni z wojsk kolonialnych. W drugim rzucie, po alianckich lądowaniach w Afryce Północnej, wojska francuskie stały się arabsko-berberyjskie, a dopiero od 1944 r. zaczęły stawać się etnicznie bardziej francuskie. 



Różnego rodzaju "rasiści" zwrócą na pewno uwagę na to, że wszelkie statystyki wskazują, że w krajach Afryki Subsaharyjskiej średnie IQ rzadko kiedy przekracza 70 pkt, czyli granicę upośledzenia umysłowego. Jedni wskazują, że to winna miejscowej kultury. Inni, że to kwestia genów. Nie będę rozsądzał tego sporu, ale jest spora szansa na to, że czarny gaullizm we Francji będzie czymś dosyć oryginalnym. Wszak Jean-Badel Bokassa, cesarz Imperium Środkowej Afryki, weteran wojsk Wolnej Francji, kawaler Legii Honorowej za bohaterstwo na wojnie z Niemcami, mówił, że generał de Gaulle zawsze był dla niego "ukochanym ojcem".



Istnieje jednak ryzyko, że generał De Gaulle nie będzie dla afro-imigrantów ulubionym przywódcą z lat drugiej wojny światowej. Tak się bowiem składa, że w Trzecim Świecie autentycznie popularny jest... Adolf Hitler. Nie mam na myśli tylko Ameryki Łacińskiej, czy Bliskiego Wschodu. Przejawy sympatii wobec austriackiego akwarelisty widać również w Afryce. Kswykę "Hitler" nosił na przykład jeden ze współpracowników Mugabego, odpowiedzialny za konfiskatę farm białych Rodezyjczyków - co ciekawe, koleś był wykształcony w PRL i musiał zdawać sobie sprawę ze zbrodni Hitlera. No, ale niemieckim dyktatorem fascynował się też jego zwierzchnik, prezydent Robert Mugabe. A także Idi Amin. Dla wielu Afrykańczyków "Hitler did nuffin' wrong", bo przecież zabijał tylko Białych i walczył przeciwko brytyjskim i francuskim kolonizatorom. Opowieści o okrucieństwie niemieckich żołnierzy raczej nie robią tam specjalnie negatywnego wrażenia, bo przecież niewiele się różnią od standardów prowadzenia wojny przez afrykańskich watażków. No, owi watażkowie mogą być trochę zazdrośni, że nie mają komór gazowych i sprawnej sieci kolei i muszą wykańczać sąsiednie plemię za pomocą maczet. Ogólnie jednak Niemcy wydają się im bratnimi duszami - zwłaszcza, że w czasie wojny kradli rowery innym Europejczykom.



Można powiedzieć, że to opinie tylko jakiejś afrykańskiej ciemnoty. Ale pronazistowskie sympatie widać również u niektórych amerykańskich Murzynów. Po tym jak zaszokował nimi Kanye West, o wiele dalej poszła Candance Owens, która zaczęła powtarzać propagandę niemieckich ziomkostw, o tym jak strasznie Niemcy zostały skrzywdzone w trakcie drugiej wojny światowej i jak tych "niewinnych" Niemców wypędzano z Polski... Na swoje nieszczęście powiązała to również z twierdzeniem, że holokaust był tylko propagandą.



Aż mi się przypomina fragment filmu "Cafe pod Minogą" - komedii wojennej z lat 50-tych, według prozy Wiecha. Jest tam scena, w której gestapowiec mówi do aresztowanego Murzyna:

- To wielki zaszczyt dla Neger. Dzwonili z Berlina i powiedzieli, że jeden Neger na wielka Generalna Gubernia może być. Rassenschande mała! Ty być wolny. Ty iść i tańczyć dla niemieckich oficerów!

Netflix powinien zrobić tego remake. Z Kanye Westem.


Ciekawe, co by zrobił Hitler, gdyby wstał z grobu i zobaczył, że jego gorącymi zwolennikami są czarni celebryci z USA? Czy sam zapragnąłby zostać czarnym rapperem? Biorąc pod uwagę to, że ponoć pod koniec życia uznał Niemców za cieniasów niegodnych bycia prawdziwymi Aryjczykami i panami Świata... Być może brawurowo wykonałby wspólnie z Kanye kawałek "Tomorrow belongs to me". - Yo, yo, motherfuckers! Tomorrow belongs to me!

I tu dochodzimy do jednego z paradoksów rasizmu. Niektórzy europejscy rasiści uważają na przykład Turków za niższą rasę. A ja się pytam na jakiej podstawie? Sporą część narodu tureckiego stanowią przecież potomkowie zasymilowanej ludności greckiej. Widać to choćby w rysach twarzy. Dla niemieckiego rasisty to jednak żaden argument o "aryjskości" Turków, gdyż niemiecki rasista uważa Greków za "leniwych podludzi z Południa". No cóż, w czasach gdy Grecy budowali pierwsze roboty, przodkowie Niemców obrzucali się gównami w jaskiniach... Generalnie Turcy w całych swoich dziejach nie przynieśli Europie nawet jednej dziesiątej takich szkód jak Niemcy, którzy do tego wciąż prowadzą swoją polityką całą Europie ku katastrofie. 


Niemcy można ogólnie więc nazwać Georgem Floydem Europy. To niebezpieczny ćpun-recydywista, który gdy zostanie powstrzymany przed dokonaniem kolejnego przestępstwa, płacze i jojczy, że dzieje mu się krzywda. "I can't breathe!" - krzyczeli Niemcy po nalocie na Drezno. I do dzisiaj różni pożyteczni idioci w rodzaju Candance Owens czy Piotra Zychowicza wzruszają się ich krzywdą... No cóż - wielu Białych uważa, że George Floyd nie był bohaterem. A przecież żaden z nich nie wytrzymałby nawet minuty, po takiej dawce fentanylu, jaką on zażył. To samo można powiedzieć o Niemcach.

***

"Rasa to tylko stan umysłu" - mówił Benito Mussolini.

Rasiści popełniają też jeden poważny błąd wrzucając wszystkie inne rasy do "jednego worka". A przecież mocno one się od siebie różnią i czasem niezbyt za sobą przepadają.

Wspomniałem o Turkach. Oni bardzo nie lubią arabskich imigrantów. Arabsko-berberyjscy mieszkańcy Afryki Północnej nie lubią natomiast subsaharyjskich Murzynów. Widać to choćby na poniższym filmiku. Starszy Tunezyjczyk twierdzi, że Murzyni nie pasują do kultury jego kraju. Jako argument przytacza to, że "mój dziadek ich sprzedawał i kupował".



*** 

 Na koniec trochę letniego europejskiego vibe'u:

piątek, 17 maja 2024

Chiny przejmują Rosję + Zamach na Słowacji

 


Nie wiem, czy zwróciliście na to uwagę, ale wraz z "Putinem" do Pekinu udał się cały rosyjski rząd. Wszyscy ministrowie. Tak jakby to Xi Jinping ich zaprzysięgał. Lub wręczał jarłyk zarządzającym prowincją.

Ten rząd jest staro-nowy. "Stary" w tym sensie, że jego premierem pozostał Michaił Miszustin. To człowiek Chin - koleś, który wprowadzał w Rosji kody PR i chińskie systemy inwigilacji w trakcie pandemii. Pekinowi bardzo więc zależało, by nadal pełnił swoją misję. 

Duży awans spotkał Denisa Manturowa, który został pierwszym wicepremierem odpowiedzielanym za przemysł. To również technokrata będący człowiekiem Chin. Ma charakterystyczny "żulerski" głos ("Panie kierowniku...").

Awans na stanowisko wicepremiera dostał Dmitrij Patruszew, dotychczasowy minister rolnictwa, syn Nikołaja Patruszewa, byłego szefa FSB. Sam Nikołaj Patruszew przestał być szefem Rady Bezpieczeństwa Pederacji Rosyjskiej, a został "doradcą" Putina. Generał SWR twierdzi, że Patruszew zgodził się na to, by utorować swojemu synowi drogę do sukcesji po "Putinie" i że obecnie toczy się walka między ludźmi Patruszewa i Siergieja Czemiezowa, szefa korporacji zbrojeniowej Rostec.

Kop w górę spotkał Szojgu, który stracił stanowisko ministra obrony i został szefem Rady Bezpieczeństwa w miejsce Patruszewa. Jednocześnie w jego dawnym resorcie trwa czystka, w ramach której aresztowani są generałowie. Generał Konaszenkow - rzecznik rosyjskich sił zbrojnych - złożył dymisję. Nowym ministrem został Andriej Biełousow, czyli "księgowy", który ma doprowadzić ten burdel do porządku. 

Tego typu zmiany zostały, moim zdaniem, wymuszone na Moskwie przez Pekin. Wskazują one, że Rosja dostała od Chińczyków polecenie dalszego prowadzenia wojny. Tyle, że ma ona być prowadzona bardziej efektywnie. To również wskazuje na to, że Chińczycy sami się przygotowują do konfrontacji, a działania Rassiji odgrywają rolę "lodołamacza" mającego prowadzić do zmęczenia Zachodu.

Sprawa ma też jednak drugie dno...

Generał SWR donosi, że na początku 2025 r. mają zostać podpisane umowy przekazujące Chinom w dzierżawę duże obszary Syberii. Przekazany szmat ziemi ma być większy od obszarów okupowanych przez Rosję na Ukrainie. Z punktu widzenia Chin to odzyskanie ziem, które utracono w wyniku "nierównoprawnych traktatów" podpisywanych w XIX w. z rządem carskim. Na poniższej mapce macie zaznaczone na czerwono tereny zdobyte przez Rosję od czasu Traktatu Pekińskiego z 1860 r., a na brązowo od czasu Traktatu Ajguńskiego z 1858 r. 


Różni duporealiści, którzy używają argumentu o tym, że "Rosja może zacieśnić relacje z Chinami przeciwko USA" są więc mocno spóźnieni z tą retoryką. Moskwa i Pekin robią to już bowiem od 1989 r., a obecnie widzimy tylko ostatnie stadia tego procesu. Tylko różne Kuźniary, Sykulskie i Bartosiaki tego nie dostrzegają.

***

Tymczasem w centrum uwagi świata znalazły się wydarzenia na Słowacji - chyba po raz pierwszy od czasów ks. Tisy.

71-letni były ochroniarz i zarazem bajkopisarz Franz Bonaparta Juraj Cintula postrzelił postkomunistyczno-nacjonalistyczno-populistycznego premiera Roberta Ficę. Zamachowiec kilka lat temu zakładał "ruch przeciwko przemocy" i ogólnie sprawiał wrażenie typowego ześwirowanego libka, w rodzaju naszych DebilnychRazem.  Wcześniej jednak był związany z nacjonalistyczną, prorosyjską organizacją Slovensci Branci,  mającą związki z rosyjskimi Nocnymi Wilkami, a której szef był kiedyś szkolony przez żołnierzy Specnazu. Jeśli w kraju postkomunistycznym jakiś boomerski dziaders posiada pozwolenie na broń, to zwykle wywodzi się z kręgów milicyjno-bezpieczniackich. W przypadku Cintuli pojawiły się w necie informacje, że był funkcjonariuszem StB. Okazuje się, że chyba był tylko jej TW.  Cholera wie, dla kogo pracował. 

Wbrew onucowskiej propagandzie USA miały raczej mały interes w zamachu. Słowacja ich specjalnie nie interesuje. Co miała przekazać Ukrainie, to już przekazała. Berlinowi również nie wadzi prorosyjskie stanowisko tamtejszego rządu, ale może mu się nie podobać jego sprzeciw wobec dążeń do centralizacji Unii. Rosja teoretycznie powinna być zadowolona z rządów Fico, ale zdarzało się jej w przeszłości obalać swoich kolaborantów - na przykład Amina i Janukowycza. Albo to więc jakieś fikuśne,a przy tym totalnie kretyńskie szachy 4D (przypominające zabicie afgańskiego prezydenta w grudniu 1979 r.), albo po prostu odwaliło jakiemuś libkowsko-esbeckiemu zjebowi. 

***

Do ciekawej sytuacji doszło również na Nowej Kaledonii. Wybuchły tam ostre zamieszki - tubylcy zbuntowali się przeciwko nowemu prawu wyborczemu, które próbuje im narzucić Paryż. Francja oskarżyła po tym o wspieranie tubylczych separatystów... Azerbejdżan. Rzeczywiście bowiem do Baku przyjeżdżali bowiem przedstawiciele miejscowych niepodległościowców, a podczas protestów pojawiały się w tłumie flagi Azerbejdżanu. Alijew miał w ten sposób odpłacić Macronowi za wspieranie przez niego Armenii w konflikcie o Karabach. Repetowicz on a life support...


sobota, 20 kwietnia 2019

Płonąca katedra

 Ilustracja muzyczna: Indila - Dernier Danse






Pożar paryskiej katedry Notre Dame to z pewnością wielki symbol. Jak słusznie jednak zauważył Chehelmut nie tyle upadku dawnej "katolickiej" Francji (bo ten upadek był procesem trwającym etapami od XVIII w. - ale też przerywanym chwilami wielkości, takimi jak epopeja napoleońska czy budowa imperium kolonialnego), co raczej podzwonnym dla tej "pierwszej córy Kościoła". No cóż, nie będę się na ten temat wyzłośliwiał, ani jojczył nad "upadkiem cywilizacji łacińskiej". Mam tylko takie wrażenie, że to francuski 11 września.



Oczywiście pożar mógł być spowodowany niechlujstwem pracowników remontujących katedrę. Ponoć podobne incydenty już się wcześniej zdarzały a rozmiłowane w regulacjach państwo francuskie (które mocno skąpi pieniądze na ochronę zabytków) jakoś nie potrafi wyegzekwować podstawowych norm bezpieczeństwa przy tego typu przedsięwzięciach. Różnego rodzaju firemki-krzaki zatrudniające po taniości nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej mają tam sporą niszę do rozwoju.

Jeśli jednak pożar wywołano celowo (były trudne do zweryfikowania doniesienia, że rozpoczął się on w dwóch miejscach), to zapewne francuskie władze sprawę zatuszują dla "dobra pokoju społecznego".  I podobnie jak w przypadku Smoleńska, wersję o "wypadku" zaczęto forsować od samego początku.  Teorie o celowym podpaleniu są zaś tłumione nawet w amerykańskich, konserwatywnych mediach. 

 No cóż, w 2016 r. przyłapano Państwo Islamskie na próbie dokonania zamachu bombowego na katedrę Notre Dame.  Część muzułmanów na pewno świętowała - choćby w necie - pożar katedry. Christopher Hale, publicysta "Time" napisał na Twitterze, że znajomy jezuita powiedział mu, że usłyszał od pracowników katedry, że ogień został podłożony celowo.   Były główny inspektor francuskich zabytków twierdzi, że 800 letnie, wielkie dębowe belki same z siebie nie palą się tak szybko. Wątpi on również w teorię o zapaleniu się dachu katedry od iskry elektrycznej. Instalację elektryczną wymieniano tam w latach 90. Pożar zaczął się na długo po tym jak robotnicy zeszli z rusztowań. W sieci krąży za to film pokazujący jak przed wybuchem pożaru (po 17:00, chyba że kamera jeszcze wskazywała czas zimowy) ktoś chodzi po dachu i w pewnym momencie widać na wysokości jego rąk krótki błysk.



Alarm przeciwpożarowy w Notre Dame odezwał się o godzinie 18:20. O 18:35 policja ewakuowała uczestników mszy św. w katedrze, bez podania przyczyn. Źródła pożaru nie znaleziono. Aż o 18:50 ogień zaczął ogarniać dach.

Tak się dziwnym trafem złożyło, że na luksusowym statku na Sekwanie bawił się wówczas z przyjaciółmi Michelle Obama. I później z dużym zdziwieniem obserwował płonącą katedrę.

Tak się składa, że przez Francję przetacza się fala podpaleń i profanacji zabytkowych kościołów.     Jak stwierdził pewien francuski dziennikarz: są profanowane dwa kościoły dziennie a władze - w tym władze kościelne - mają to gdzieś. Ataki te przypisywane są radykalnie lewicowym pojebom, feminazistkom czy narkomanom. I często mają charakter wyraźnej, satanistycznej profanacji. (Równolegle do tego, atakowane są synagogi i żydowskie cmentarze, ale tutaj sprawcy są raczej oczywiści - i mają pochodzenie bliskowschodnie lub północnoafrykańskie.) Kojarzy mi się to z podpaleniem w 1997 r. kaplicy w Turynie, w której przechowywano Całun. (Oficjalnie pożar ten jest wciąż "tajemnicą". Nieoficjalnie w grę wchodziła bomba zapalająca. ) Tak jak wówczas Całun został ocalony przez bohaterskiego strażaka, tak teraz domniemane relikwie Korony Cierniowej zostały uratowane przez tradsowskiego kapelana paryskich strażaków (udzielającego absolucji ofiarom masakry w Bataclan).

Chehelmucie - pilnuj więc Świętokrzyskich Relikwii Krzyża. 

***

O głupocie Jasia Kapeli krążą od dawna legendy. Gostek cały czas jednak udowadnia, że są one prawdziwe. Kiedyś wymyśliłem zarys scenariusza będącego parodią "Matki Królów". Jaś Kapela zostaje w nim zadenuncjowany Sławomirowi Sierakowskiemu przez Cezarego Michalskiego jako ten, który postawił kloca w pisuarze Świetlicy Krytyki Politycznej. Oczywiście kloca postawił Michalski, ale nie przeszkodziło mu to popełnić długaśnego eseju, w którym oskarżając Kapelę o tę defekacyjną zbrodnię nazwał go "kontynuatorem polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego, homofobem, alt-rightowcem, sanacyjnym i hitlerowskim agentem, rewizjonistą, trockistą i titowskim sprzedawczykiem". Jaś Kapela był później zmuszany do samokrytyki i publicznie upokarzany w stylu chińskim. Wilhem Sasnal namalował mural, na którym Jaś Kapela w mundurze generała Franco, spoglądając na klucz bombowców na niebie, wcina kloca. Młodszy brat Jasia Kapeli (nie wiem, czy go ma...) musi się go wyrzec podczas apelu w Multikulturowym Gimnazjum im. Jacka Kuronia. Jaś Kapela zostaje potem zamęczony w więzieniu przez zboczonych niemieckich, turobogejowskich antifiarzy. W protokole zapisano, że nadział się odbytem na metalowe ogrodzenie podczas próby ucieczki. W ostatniej scenie filmu Cezary Michalski snuje się po podwórkach Powiśla i widzi jak mama Jasia Kapeli modli się pod kapliczką. Spogląda na nią z pogardą, ale ma lekkie wyrzuty sumienia...

***

Gdy okazało się, że raport prokuratora Roberta Muellera okazał się bardzo korzystny dla Trumpa (przyznano w nim, że nie ma żadnych dowodów na związki jego kampanii z Rosją ani na obstrukcję sprawiedliwości przez prezydenta), to zastanawiałem się, czy to oznacza, że Trump poszedł na jakąś nieformalną ugodę z Głębokim Państwem. Sygnałem, że do takiej ugody mogło dojść był wybór Williama Barra na prokuratora generalnego. Barr był zastępcą prokuratora generalnego już za Busha seniora. I jest też dobrym znajomym... Roberta Muellera.



Nie zdziwiło mnie więc, gdy Trump powiedział, że "nic nie wie o WikiLeaks" i umył ręce od sprawy Assange'a. Może i Assange pomógł mu wygrać wybory, ale wielokrotnie naruszył interesy Imperium. (Assange wychował się w dziwacznej, neonazistowskiej sekcie. Prywatnie ponoć uważał, że władzę Waszyngtonu należy złamać. Wolał Trumpa od Hillary, gdyż uważał Clintonową za "socjopatkę", które wywoła szereg nowych wojen.)  Wypowiedzi Pence'a, Pompeo i innych przedstawicieli republikańskiego establiszmentu nie zostawiały wątpliwości, że chcą uciszyć szefa WikiLeaks. Chcą go więc wsadzić do więzienia za "próbę załamania hasła" do komputera z Departamentu Obrony. Oskarżenie opiera się na jednej sugestii, która padła podczas wymiany zdań przez komunikator internetowy pomiędzy Assangem a Bradleyem Manningiem.




Na pewno Assange zrobił poważny błąd antagonizując prezydenta Ekwadoru Lenina (!) Moreno. Ekwador dostał w zamian umowę handlową z USA, co wskazuje, że Amerykanom bardzo zależało na Assange'u.  Teraz ekwadorskie władze twierdzą, że doktor Targalski Assange szpiegował personel ambasady za pomocą swojego flerkena kota. Zobaczymy, czy WikiLeaks dokona jakiegoś awaryjnego zrzutu dokumentów...

***

Gdy byłem w Tajlandii bardzo podobała mi się obfitość obiektów kultu buddyjskiego w tamtejszych miastach i na prowincji. Buddyjskie ołtarzyki były nawet w salonach masażu :) W Japonii podoba mi się wykorzystanie motywów szintoistycznych w popkulturze i popularność szintoistycznych amuletów. W Libanie mój podziw budziło to, że na terenach chrześcijańskich często widziało się wizerunki św. Charbela i Matki Boskiej. W Izraelu lubiłem to, że przy framugach drzwi są mezuzy. Obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej świadczy o tym, że naród nie odcina się od swoich korzeni kulturowych a także o tym, że miejscowi ludzie (a przynajmniej część z nich) myśli o sprawach ponadnaturalnych. Jeśli kogoś symbole religijne obrażają - obojętnie jakiej religii (no poza satanizmem i podobnymi pojebanymi sektami) - to oznacza, że jest żałosną ciotą. Tolerancja nie powinna oznaczać orwellowskiego czyszczenia historii i kultury z rzeczy, które mogą razić liberalnych zamordystów. W imię tolerancji z zaciekawieniem zwiedzam meczet czy synagogę, choć ostro krytykuje islam i judaizm. Odwiedzam i buddyjską świątynię, i sikhijską gurudwarę i rodzimowierczy chram. Liberalny zamordyzm żadnej tolerancji jednak nie uznaje. Co najwyżej strach wymuszający polityczną poprawność. Zależy mu zrównaniu z ziemią wszelkiej autentycznej różnorodności i zastąpieniu jej podszytą hipokryzją, plastikową tolerancją na pokaz.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że demokracja bez wartości zamienia się w zakamuflowany totalitaryzm. Chyba dopiero teraz w pełni rozumiemy jego słowa.

Będąc w Libanie usłyszałem od falangistowskiego weterana, że w czasach współczesnych Jezus zapewne wziął by do ręki karabin maszynowy i walczył.
Być może więc wizja Jezusa z trailera "Iron Sky 2", strzelającego z dwóch karabinów maszynowych przy muzyce Leibacha, jest prawdziwsza niż myślimy?



***




Czytelnikom mojego bloga życzę więc szczęśliwych świąt Wielkiej Nocy!


sobota, 24 czerwca 2017

Plan Kalergiego: rasowa wymiana populacji w Europie?

Nie jestem rasistą, choć zapewne jacyś antifiarze o IQ klocka spłukanego w kiblu mogą mnie za rasistę brać. Ci którzy mnie znają i czytają wiedzą jak bardzo lubię jeździć po świecie, poznawać inne kultury i ludzi z innych ras. Mussolini twierdził, że "rasa jest kwestią wyłącznie psychiczną". Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to nie rasa a kultura jest jednym z głównych czynników prowadzących narody do dobrobytu lub do nędzy. Kultura jest zaś kształtowana przez otoczenie w którym przebywamy. Czarny chłopak z USA ma szansę zostać Barackiem Obamą, Collinem Powellem czy nawet Billem Cosbym, ale jeśli będzie się kumplował z ćpunami z getta, będzie miał szansę zostać co najwyżej dilerem lub alfonsem.



O ile ja nie jestem rasistą, to rasizmem kieruje się wielu przedstawicieli europejskiego, liberalnego establiszmentu. Kiedyś ich przodkowie patrzyli na ludy wyzyskiwane przez nich w koloniach jako podludzi. Wiatr historii zmienił jednak kierunek i dzisiejsze liberalne elity przekonują, że to rasa biała, a zwłaszcza biali mężczyźni z uboższych warstw społecznych odpowiadają za całe zło tego świata  - za to, że świat nie jest zbudowany tak jak sobie wyobraził biały, liberalny establiszment. Ten rasizm widzimy również w podejściu liberałów z Zachodu do mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej. Jesteśmy dla nich jakimiś zacofanymi Aborygenami, których trzeba eksploatować gospodarczo i kulturowo dostosować do wzorców opracowanych przez liberalnych filozofów i korpo-prowców. Możemy się jednak pocieszać tym, że nie jesteśmy ich jednym obiektem nienawiści. Ci ludzie patrzą z pogardą również na białych "proli" z Europy Zachodniej czy na "buraków" z amerykańskiej prowincji. (Zauważcie, że tak samo na zwykłych Rosjan patrzą ichniejsi oligarchowie z tajnych służb.) Nie podoba im się, że "motłoch" czasem zagłosuje nie tak jak mu każą, że ma aspiracje socjalne i nie chce pracować za grosze i że w mniejszym lub większym stopniu jest przywiązany do resztek narodowej dumy i dawnych wartości. To pewnie myślała Angela Merkel (Kaźmierczak) odkładając z niesmakiem, na tym filmie niemiecką chorągiewkę.



Znany podróżnik i ekspert ds. Bliskiego Wschodu Witold Repetowicz poczynił ostatnio ciekawą obserwację:

"Wystarczy poczytać, co pisze Konstanty Gebert, czyli Dawid Warszawski. Polecam jego artykuły na webnalist.com. Forsuje w nich koncepcję prawa do zamieszkania, zamiast prawa do azylu. Współgra to ze słowami George’a Sorosa, który mówił o imporcie miliona imigrantów rocznie do Europy. To jest nawiązanie do teorii, która mówi, że narody nie istniały w sposób naturalny od zawsze, tylko są sztucznym konstruktemXIX wiecznej myśli politycznej. Nawiązując do tego konceptu, ci ludzie chcą dokonać likwidacji tego, co według nich jest XIX wiecznym błędem. Oczywiście, masowa imigracja ma temu służyć. Warto zwrócić uwagę, że wprowadzając prawo do zamieszkania, czyli totalny import imigrantów, odbiera się rzeczywistym uchodźcom, spełniającym kryteria Konwencji Genewskiej do otrzymania prawa do azylu. Według koncepcji przedstawionej przez Geberta, prawo do zamieszkania mogłoby zastąpić regulacje Konwencji Genewskiej dotyczącej uchodźców. W tym momencie uchodźcy, czyli osoby, które uciekają przed prześladowaniami ze względu na działalność polityczną straciliby preferencje do przyjazdu do Europy. Zostaliby poświęceni na ołtarzu nowego utopijnego społeczeństwa."

Znam Repetowicza i kiedyś się z nim wielokrotnie wykłócałem. Wiem więc, że jest osobą jak najdalszą od snucia teorii spiskowych czy sympatii nacjonalistycznych (no, chyba że chodzi o nacjonalizm kurdyjski...). Ale jednak doszedł do wniosku, że kryzys imigracyjny jest narzędziem do przekształcenia etnicznego Europy. Rozmycia, czy nawet likwidacji tradycyjnego pojęcia narodu.
Zbyt daleko idąca teza? Włoskie Biuro Statystyczne prognozuje, że w ciągu pół wieku populacja Włoch spadnie do 53,7 mln ludzi. Z tego 14 mln ma przypadać na imigrantów oraz ich potomków. W  2016 r. do Włoch przybyło poprzez Morze Śródziemne 176,5 tys. imigrantów. Spora część z nich trafiła tam "morskimi taksówkami" - handlarze ludźmi zabierali ich na odległość 12 mil morskich od wybrzeża libijskiego a tam przejmowały ich statki wynajęte przez "organizacje charytatywne" finansowane przez Sorosa oraz innych podejrzanych "biznesmenów". Kolejną poszlaką wskazującą na to, że kryzys imigracyjny jest sterowany odgórnie, jest to, że zachodnioeuropejskie sądy wymierzają zadziwiająco niskie kary imigranckim przestępcom, policja abdykuje w konfrontacji z nimi a media starają się dusić w zarodku wszelką dyskusję na temat argumentów pro- i contra- dotyczących przyjmowania imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Dużo daje do myślenia również to, co czasem elitom "wymsknie się", choćby w sponsorowanej przez nich sztuce. Ot, choćby murale Cleona Petersona,  artysty sponsorowanego przez francuską gałąź Rotschildów, czyli przez rodzinę będącym przez ostatnie 200 lat w samym sercu francuskiego establiszmentu (dla firmy inwestycyjnej Rotschildów pracował m.in. francuski prezydent Emmanuel Macron) . I ta rodzina z jakiegoś powodu finansuje sztukę, która wygląda jakby powstała w umyśle jakiegoś chorego rasisty. Oto bowiem Czarni, żywcem wzięci z propagandy Ku Klux Klanu, mordują tam białych ludzi, gwałcą białe kobiety i niszczą materialne pomniki białej cywilizacji. Czyżby Peterson i Rotschildowie byli kryptonazistami czy też może w ten sposób żartują sobie na temat swojej wizji nowej Europy?







Hrabia Richard Coundehove-Kalergi, przedwojenny ojciec ruchu paneuropejskiego, pisał w 1925 r. w swojej książce "Praktyczny idealizm": "Człowiek przyszłości będzie mieszanej rasy. Obecne rasy i klasy będą zanikały ze względu na zanik czasu, przestrzeni oraz uprzedzeń. Euroazjatycka, negroidalna rasa przyszłości, podobna z wyglądu do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność ludów różnorodnością indywidualności." Kalergi oczywiście uważał, że nad ta "euroazjatycko-negroidalną" masą będzie rządziła technokratyczna nowa arystokracja, w domyśle arystokracja pieniądza.


Poglądy te są zbieżne z rojeniami niemieckiego komunisty Ernsta Niekischa (który swego czasu dialogował z Goebbelsem) mówiącego, że "Niemcy powinny stać się azjatyckie i afrykańskie". No cóż, Angela Merkel może go czytała...

Co się więc europejskim, liberalnym elitom roi? Może liczą na to, że miliony "nowaków" żyjących na socjalu będą dla nich żelaznym elektoratem, czynnikiem prowadzącym do zniszczenia europejskiego "nacjonalizmu" i "wstecznej tradycji" a także do pewnego stopnia tanią siłą roboczą. Tradycyjne narody mają się zestarzeć i zmienić w zahukaną mniejszość przepraszającą za swoje istnienie.

W tym planie jest jednak jeden poważny błąd. O europejskich, liberalnych elitach można powiedzieć, to co Kapitan Bomba powiedział o Kurvinoxach: "Są sprytne, ale głupie". Kto im bowiem zagwarantuje, że roszczeniowi socjalnie, nie szanujący prawa i do tego wyznający ekstremalnie agresywną religię imigranci będą respektowali "europejskie wartości"? Czy po prostu nie poobcinają liberałom ich głupich łbów i nie wezmą sobie ich portfeli? Czy oni naprawdę myślą, że kolesie wzięci żywcem z filmu "Blackhawk down" będą się ich słuchać? Ten proces daje już o sobie znać. Jak czytamy: "2 marca pod siedzibą Wielkiego Wschodu Francji (GODF) miał miejsce zamach na Wielkiego Mistrza GODF Christophe Habasa, czyli szefa organizacji. Niezidentyfikowana kobieta krzycząc „Precz z Żydami" usiłowała uderzyć Habasa młotkiem w głowę. Ponieważ udało mu się zasłonić, dostał w ramię i trafił do szpitala. (...) By zrozumieć wymiar tego zamachu, należy dodać, że GODF ma we Francji pozycję zupełnie wyjątkową — jest to najsilniejsza i najmocniej zaangażowana politycznie organizacja społeczna. Analogicznym wydarzeniem w Polsce byłoby, gdyby ktoś rzucił się z młotkiem na prymasa Polski lub na Adama Michnika, gdyż pozycję polityczną GODF można w Polsce porównać jedynie do Kościoła Katolickiego lub Gazety Wyborczej. Kościół w Polsce nie ma dziś takiej władzy politycznej, jaką miał do niedawna przynajmniej GODF, który przed wyborami prezydenckimi z 2012 przyjmował w swojej siedzibie na wysłuchanie kandydatów na urząd prezydenta. Spośród 9 kandydatów, do siedziby GODF zaproszono 8. Nie zaproszono jedynie Marine Le Pen, uznając, że nie kwalifikuje się na prezydenta (Le Pen, by pokazać, że nie ma uprzedzeń wobec masonów po tym afroncie ze strony GODF, zatrudniła do swojej kampanii dwóch masonów, jednego z loży narodowej, drugiego z GODF). Na wysłuchaniu w siedzibie GODF pojawili się niemal wszyscy zaproszeni kandydaci, poza jednym znamienitym wyjątkiem: nie przybył Sarkozy. Pomimo że w dniu w którym odbyły się wysłuchania kandydatów, według sondaży to Sarkozy miał największe szanse na zwycięstwo, jednak dziennik Liberation opublikował od razu tekst „Był sobie Sarkozy". I wybory wygrał ten, który przy rue Cadet wypadł zdecydowanie najlepiej."



No cóż... Ca ira, ca ira, ca iraSaleelul alswarem nasheedul ubahwa darbul qitaly tariqul haya...

Być może część europejskich elit to rozumie. Król Norwegii Harald V mówił, że trzeba znaleźć "ostateczne rozwiązanie" i zatrzymać napływ imigrantów, bo "nie możemy przyjąć całej Afryki". Być może Fjotolf Hansen (nazwisko wymyślone jakby przez Megumin z "Konosuby"...) używający wcześniej  nazwiska Anders Breivik, mający ojca będącego norweskim dyplomatą i ojczyma będącego oficerem norweskich sił specjalnych, wiedział coś więcej o tym, co się szykuje...







sobota, 3 czerwca 2017

Comey i powtórka z Watergate

Trump jest ostatnio często porównywany z Nixonem. I słusznie. Bo tak jak Nixon musi mierzyć się z pełzającym zamachem stanu amerykańskiego Głębokiego Państwa.



Jedną z potyczek tej tajnej wojny jest sprawa odwołania szefa FBI Jamesa Comeya. Kim jest jednak Comey? Co do tego zdania są podzielone. W listopadzie demokraci oskarżali go o zatopienie kandydatury Hillary Clinton, w związku ze śledztwem w sprawie jej maili z Departamentu Stanu znalezionych na komputerze byłego kongresmena Anthony'ego Weinera. Rzeczywiście działania FBI przyczyniły się wówczas do klęski wyborczej Clinton. Jednocześnie jednak Comey zadbał o to, by Hillary nie dostała żadnych zarzutów - uratował ją przed więzieniem. Podobnie postąpił w 1996 r., gdy był śledczym w sprawie afery Whitewater. Uznał wówczas, że owszem Hillary Clinton popełniła przestępstwo, ale nie miała złych zamiarów, więc jest niewinna. Comey dobrze sobie radził zarówno za administracji Clintona, jak i za administracji Busha oraz administracji Obamy - z przerwą na kilka lat w sektorze prywatnym. W 2005 r. był zatrudniony przez koncern Lockheed Martin (więc niektórzy go wiążą z senatorem McCainem i senatorem Grahamem), w HSBC (banku który dosyć łagodnie ukarał za pranie pieniędzy meksykańskich karteli) i był partenerem w... Clinton Global Initative. Peter Comey, brat byłego szefa FBI, pracuje w kancelarii obsługującej rozliczenia podatkowe Fundacji Clintonów. Dyrektor James Comey jest uznawany za politycznego kameleona, co sam zresztą przyznawał. W 1984 r. pytany dlaczego zagłosował na Reagana odparł: "Przeszedłem drogę od KOMUNISTY do miejsca, w którym teraz jestem. Nie jestem nawet pewny jak siebie scharakteryzować politycznie. Może kiedyś mi się to uda". Byłym komunistą (nawróconym na islam w Arabii Saudyjskiej) jest również James Brennan, były szef CIA za Obamy. Okazuje się, że to właśnie Brennan w lipcu 2016 r. doprowadził do tego, że FBI wszczęła śledztwo w sprawie wysoce wątpliwych powiązań sztabowców Trumpa z rosyjskimi tajnymi służbami. Śledztwo to było pretekstem do podsłuchiwania kandydata na prezydenta i jego współpracowników.

Trump podczas jednej z kolacji z Comeyem zażądał od niego deklaracji lojalności wobec prezydenta. Comey nie chciał jej złożyć. Później powiązany z CIA dziennik "Washington Post" podał, że istnieje notatka byłego szefa FBI, w której opisuje on naciski administracji Trumpa, by zakończyć śledztwo w sprawie gen. Flynna. Dziennikarze notatki nie widzieli, jej treść została im przeczytana przez wysokiej rangi funkcjonariusza FBI (podobieństwa z Watergate są aż za bardzo oczywiste). Comey teraz prawdopodobnie zezna przed Kongresem, że naciski były. Szybko wyszło jednak na jaw, że były dyrektor FBI zeznał już pod przysięgą w Kongresie, że żadnych nacisków nie było! Wyciekły też zapisy chatów z jednego z komunikatorów, w których funkcjonariusze amerykańskich tajnych służb omawiają sprawę notatki Comeya zanim ona wyciekła do mediów. Mamy więc do czynienia z puczem prowadzonym przez służby specjalne przeciwko prezydentowi.



Służby mają jednak wielki problem - nie mają nic konkretnego, co świadczyłoby o nielegalnych kontaktach prezydenta Trumpa z Rosją. Przyznali to nawet admirał James Clapper, Dyrektor Narodowego Wywiadu za czasów Obamy i demokratyczny kongresmen Adam Schiff biorący udział w kongresowym dochodzeniu w tej sprawie. Owszem gen. Flynn wziął 50 tys. USD za udział w rosyjskiej imprezie, ale od Turków wziął jako lobbysta 500 tys. USD a jakoś nie słychać o "tureckiej ingerencji w amerykańskie wybory". Poza tym Flynn nie pracuje już w administracji Trumpa. Teraz przecieki ukierunkowane są więc na to, by pokazać, że Jared Kushner próbował utworzyć poufny kanał komunikacji z Rosją. Problem jednak w tym, że to rosyjscy dyplomaci zwrócili się do Kushnera z prośbą o utworzenie takiego kanału - a nie odwrotnie.  Zresztą to przecież Kushner był jedną z osób, która przekonała Trumpa o porzuceniu prób porozumienia się z Rosją przeciwko Chinom i do ataku na Syrię.

W sprawie impeachmentu prezydenta nagle zamilkli Demokraci. Powód jest prosty: okazało się, że Seth Rich zamordowany demokratyczny sztabowiec był źródłem przecieku maili z Narodowego Komitetu Demokratów. Znaleziono bogatą korespondencję mailową Richa z WikiLeaks. Co wiecej, po tym jak doszło do wycieku John Podesta napisał do swoich współpracowników, że trzeba ze sprawcy wycieku zrobić odstraszający przykład dla innych.  Groźby te padły przed śmiercią Richa.
Przypominam: to John "Pizzaman" Podesta wymyślił narrację mówiącą, że rosyjscy hakerze ukradli Hillary zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Ten sam Podesta wraz ze swoim bratem brał pieniądze od Rosjan. Powtarzając więc bzdury o rosyjskich agentach, którzy doprowadzili do wyboru Trumpa powtarzacie narrację rosyjskiego lobbysty!

Za tym idą również inne prowokacje. Gostek, który zadźgał dwie osoby w "rasistowskim ataku" w Portland okazał się być radykalnym lewicowcem. Przyznał, że te morderstwa to "operacja psychologiczna" wymierzona w zwolenników Trumpa. 

W Europie zaś agentka Najgłębszego Państwa Angela (Kaźmierczak) Merkel mówi, że "Europa nie potrzebuje już USA i Wielkiej Brytanii". Czy to bunt wasala przeciwko amerykańskiemu seniorowi czy też amerykańskie Głębokie Państwo każe jej podsycać opór przeciwko Trumpowi? Za drugą opcją przemawia to, że tuż przed spotkaniem z Trumpem spotkała się z Barackiem Husseinem Obamą (CIA). Jak więc traktować doniesienia o francusko-niemieckich planach przebudowy i federalizacji strefy euro? Czy to tylko szkolne wybryki Emmanuela Macrona (takie jak na tym filmie)? Odsyłam do książki Yanisa Varoufakisa "A słabi muszą ulec". Euro było do pewnego stopnia nieudaną próbą finansowego wy...mania Niemców przez Francuzów. Tragicznie nieudaną dla Francji. I teraz mamy tego ciąg dalszy. Który może się skończyć tylko destrukcją Unii Europejskiej.

Apropos destrukcji. Polecam obejrzeć poniższy film Paula Josepha Watsona poświęcony kryzysowi imigracyjnemu i temu jak różne podejrzane NGO'sy współpracują z przemytnikami ludzi, by dostarczać nachodźców do Włoch. Prawdziwą bitwą o Europę będą wybory we Włoszech a niszczyciele Starego Kontynentu zrobią wszystko, by nie wygrał w nich Beppe Grillo,



A ci, co wymyślili zamach na koncercie Ariany Grande to ludzie ze specyficznym poczuciem humoru. Ariana jest taka całuśna, słodziasta, nawet się po zwycięstwie Trumpa na Florydzie popłakała. Mówiła też, że islam to miłość i krzyczała, że nienawidzi Ameryki. Krążył nawet w necie żart, że przystąpiła do ISIS :) A teraz niektórzy liberalni specjaliści twierdzą, że Ariana Grande lepiej się nadaje do zwalczania ISIS niż gen. Mattis :)))))) A wczoraj pokazywali w TV "Body of lies" z DiCaprio, a tam o zamachu w Manchesterze...



sobota, 11 marca 2017

Vault7, czyli to NSA zdemaskowała Podestę



W opublikowanych przez WikiLeaks dokumentach CIA znanych jako Vault7 znalazły się w większości rzeczy, o których było od dawna wiadomo. To, że z łatwością hakowane są urządzenia z Androidem i że smartfony oraz inteligentne telewizory Samsunga mogą szpiegować użytkowników 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu bywalcy konspiracyjnych stronek takich Infowars wiedzieli od wielu lat. To, że CIA prowadzi badania na temat hakowania samochodów i dokonywania w tym celu zabójstw wyglądających na zwykłe wypadki również było od dawna przedmiotem spekulacji (np. w przypadku śmierci dziennikarza Michaela Hastingsa, który w 2013 r. kontaktował się z WikiLeaks w sprawie historii uderzającej w CIA i skarżył się na "czarne śmigłowce"). Prawdziwą rewelacją z Vault7 są dokumenty wskazujące na istnienie programu Umbrage - bazy danych dotyczących technik hakerskich i śladów, jakie zostawiają poszczególne grupy. Wiedza z Umbrage pozwala CIA na dokonanie ataku hakerskiego i zostawienie śladów typowych dla np. rosyjskiej, chińskiej czy irańskiej grupy. I tutaj dochodzimy do kwestii rzekomej ingerencji hakerów w proces wyborczy w USA. CIA i FBI wskazały na to, że hakerzy pozostawili ślady typowe dla rosyjskiej grupy Fancy Bear - stemple czasowe ze strefy w której leży zachodnia Rosja, ślady wykorzystania rosyjskiej klawiatury z cyrylicą, użycie dostępnego za darmo w necie programu stworzonego przez Fancy Bear itp. John McAfee, jeden z potentantów z branży cyberbezpieczeństwa, zwracał uwagę, że atak hakerski dokonany przez GRU zostałby przeprowadzony bez zostawiania tak oczywistych śladów. Ppłk Tony Shaffer, były oficer amerykańskiego wywiadu, twierdzi, że ataki na serwery Narodowego Komitetu Demokratów (DNC) zostały przeprowadzone przez ludzi z NSA chcących, by na światło dzienne wyszły rzeczy ukazujące prawdziwe oblicze Hillary. Atak został spreparowany tak, by wyglądał na robotę rosyjskich hakerów. NSA jest od CIA dużo bardziej zaawansowana w szpiegostwie elektronicznym i taki program jak Umbrage jest dla niej łatwizną. Przypomnę, że według WikiLeaks maile DNC zostały przekazane przez zamordowane demokratycznego sztabowca Setha Richa (on mógł być tylko posłańcem NSA) a maile Podesty bezpośrednio od źródła z NSA.



Historia o rosyjskich hakerach, którzy pozbawili zwycięstwa biedną Hillary i doprowadzili do płaczu hollywoodzkie celebrytki i tysiące zidiociałych millenialsów, jest więc tylko dezinformacją stworzoną przez amerykańskie tajne służby po to, by ukryć, co się naprawdę wydarzyło w trakcie wyborów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że FBI nie znalazła niczego obciążającego Trumpa i jego współpracowników w kwestii kontaktów z Ruskimi. Próbowano ostatnio grzać sprawę kontaktów prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem. Sessions spotykał się z nim jednak jako członek Senackiej Komisji ds. Polityki Zagranicznej, czyli niejako w ramach obowiązków służbowych i to jeszcze zanim przyłączył się do kampanii Trumpa. Z Kislakiem spotykało się również wielu prominentnych demokratycznych polityków - w tym Chuck Schumer i Nancy Pelosi. Nawet wymieniali się prezentami. Podczas niedawnego przemówienia Trumpa w Kongresie Kislak zasiadał między... demokratycznymi kongresmenami. Przyjacielsko sobie z nimi gawędził w tym czasie, gdy z Sessionsa próbowano zrobić rosyjskiego agenta za jedno spotkaniem z tym sowieckim bucem.

Podobnie ma się prawdopodobnie rzecz z gen. Flynnem. Z nieoficjalnych informacji wynika, że jego rozmowa telefoniczna z Kislakiem o sankcjach wyglądała w ten sposób, że Kislak spytał się Flynna o  kwestię zniesienia sankcji  a Flynn mu odpowiedział, że nie może o tym rozmawiać. Odwołanie Flynna było prawdopodobnie zemstą CIA za to, że pokrzyżował on jej zamach stanu w Turcji. Flynn dostał ponad 500 tys. USD od tureckiego rządu za zbieranie informacji o siatce Gullena w USA.  Tureckie dochodzenie w sprawie zamachu stanu wykazało, zaś że gulleniści zatrudniali w swoich szkołach w Turcji i Azji Środkowej funkcjonariuszy CIA pod przykrywką. 



Media karmią nas ostatnio narracją, że ten straszny Trump bezpodstawnie atakuje Obamę za to, że rzekomo podsłuchiwano jego rozmowy w Trump Tower w trakcie kampanii wyborczej. Przecież to niemożliwe, by prezydent USA coś takiego robił a skoro służby zaprzeczają, że to robiły, to nic takiego nie miało prawa się wydarzyć. Tak samo nie było np. zamachu w Smoleńsku czy agenta Bolka. Zapominają, że swoich przeciwników politycznych podsłuchiwali m.in. Roosevelt i Kennedy a służby Obamy zostały już wielokrotnie przyłapane na inwigilacji zagranicznych przywódców. Czemu więc miałyby podsłuchiwać Trumpa. Zwłaszcza, że dwukrotnie w 2016 r. skierowały wniosek o założenie podsłuchu do sądu FISA. Pretekstem miała być lipna historia o tym, że serwery Trump Organization komunikowały się z serwerami Sbierbanku, czyli np. pomiędzy tymi serwerami rozchodził się mailowy spam. Pierwszy wniosek złożono w czerwcu 2016 r., tuż po spotkaniu Billa Clintona z prokurator generalna Lorettą Lynch, kolejny tuż po tym jak wyciekły maile Podesty. Te same media, które wyśmiewają Trumpa za "bezpodstawne oskarżanie Obamy", jeszcze kilka tygodni temu pisały o "informacjach z podsłuchów obciążających Trumpa i jego współpracowników".  O tym, że podsłuchy były mówią źródła z administracji Obamy, ludzie ze służb i były prokurator generalny z czasów Busha. O tym, że Obama podsłuchiwał Trumpa mówiła nawet demokratyczna kongreswoman Maxine Waters (ta idiotka, która twierdziła, że Putin wysłał wojska do Korei). Sprawa domniemanych kontaków Trumpa z Rosją została spreparowana przez służby Obamy, po to by był pretekst do podsłuchiwania republikańskiego kandydata w trakcie kampanii wyborczej i później sabotowania jego rządów. W Waszyngtonie otwarcie mówi się, że Obama kieruje "oporem". Pod koniec jego rządów stworzono w Departamencie Sprawiedliwości specjalny fundusz, przez który wyprowadzano pieniądze dla lewackich organizacji organizujących teraz protesty przeciwko Trumpowi. To rzuca światło na falę antysemickich incydentów przetaczającą się przez USA od wyboru Trumpa na prezydenta. Na jednej z takich prowokacji - fałszywej groźbie podłożenia bomby w centrum żydowskim - złapano czarnoskórego komunistę. 



Charakterystyczne jest to, że operację podsłuchową przeciwko Trumpowi rozpoczęto akurat po wycieku maili Podesty. Może dlatego wpadli w panikę, bo Tony Podesta dostał od Sbierbanku 170 tys. USD za przekonywanie administracji Obamy do poluzowania sankcji wobec Rosji? A może chodziło o Pizzagate? Od początku rządów Trumpa trwa w USA wielka akcja służb przeciwko siatkom pedofilskim. Zatrzymano w ramach niej ponad 1,5 tys. osób.  Jednym z nich był doradca Johna McCaina, polityka będącego obecnie kimś w rodzaju alternatywnego amerykańskiego prezydenta - jeżdżącego w miejsca takie jak Syria i składającego obietnice w imieniu rządu USA.

Wbrew jęczeniom idiotów takich jak pseudoprofesor Roman Kuźniar administracja Trumpa nie podjęła jeszcze żadnej znaczącej decyzji korzystnej dla Rosji. Wręcz przeciwnie - mamy początek nowego wyścigu zbrojeń, przerzut wojsk do Europy Środkowo-Wschodniej, nominacje rusosceptyków w administracji, szykująca się deregulacja przemysłu naftowego - co bystrzejsi obserwatorzy zauważają już, że Trump może się okazać w przypadku Rosji jastrzębiem.  Bo inaczej się po prostu nie da przy obecnym rozdaniu. Jedyny obszar współpracy z Rosją to obecnie Syria. Mieliśmy ostatnio szczyt amerykańskich, tureckich i rosyjskich generałów.  Ale Syria to bardzo grząski grunt, o czym świadczy choćby sytuacja wokół miasta Manjib i sprawa ofensywy na Rakkę.  Bez Flynna sprawa może się rypnąć totalnie. Z drugiej strony jednak korzystne dla nas wszystkich byłoby utknięcie Rosji w bliskowschodnim bagnie. Niech trzymają tam swoje wojska jak najdłużej. Ich straty - takie jak udany zamach bombowy na rosyjskiego generała, który stracił w wyniku niego obie nogi i oko - będą nas zawsze cieszyły. Martwi Ruscy też się czasem do czegoś przydają. Każdy Ruski zabity w obronie ruin Palmyry to Ruski, który nie trafi na front w Donbasie.


***


Ostatnie zdarzenia związane z wyborem Donalda Tusska na stanowisko starego/nowego van Rumpoya określiłbym mianem "gównoburzy". Przecież wiadomo, że Angela Merkel (Kaźmierczak) jest zadaniowana na to, by zmieniła Niemcy i całą Europę Zachodnią w eksploatowany przez globalistów Trzeci Świat, który nigdy nie będzie w stanie zagrozić potędze USA. Temu służy wywołany przez Merkel kryzys migracyjny. A taka marionetka jak Tussk jest idealnie stworzony do tego zadania. Brytyjczycy się skapneli o co chodzi i postanowili się ewakuować z pokładu, tuż po tym jak nie udało im się zablokować wyboru tego alkoholika Junckera na szefa Komisji Europejskiej.





Może się też okazać, że w maju dyskusja o stanowisku Tusska stanie się nieaktualna - bo Francja rozpieprzy UE. Jak dotąd klan Le Penów stanowił narzędzie francuskich tajnych służb do eliminowania słabych sztuk w socjalistycznym stadzie. Ale po tym jak ten dupek Hollande "cztery procent" (poparcie mniejsze niż dla Ozjasza Goldberga) rozpieprzył obóz socjalistów a Front Narodowy przejął tradycyjny, robotniczy elektorat, wszystko się może zdarzyć. Plan rozmontowania strefy euro przez Le Pen jest dobry, a przeciwko sobie może ona mieć w drugiej turze bankiera inwestycyjnego od Rothschilda lub centroprawicowego cwaniaczka, który otwarcie mówi, że zwolni setki tysiące osób z budżetówki. Jak myślicie, czy Francuzi zagłosują na kogoś, kto obiecuje im utratę pracy i cięcia socjalne? Przyjemnie posłuchać jak Marine Le Pen opierdala Merkel w Parlamencie Europejskim, ale oczywiście poważnym problemem jest dla nas prorosyjskość kandydatki francuskiego wywiadu wojskowego. Ta prorosyjskość nie ogranicza się jednak tylko do niej - jest stałą częścią francuskiej polityki od czasów Adolfa Thiersa i w pewnym sensie kontynuacją zgniłej tradycji "Generała Mikrofona" de Gaulle'a. Na francuskiego sojusznika nie ma co liczyć - tak jest odkąd obalono Napoleona. Biadolenie, że Francja pod rządami Le Pen nam nie pomoże nie ma większego sensu, bo i tak Francja by nam nie pomogła. Zresztą nie sądzę też, by Le Pen zdołała coś zrobić dla samej Francji. Tamten kraj mogą uleczyć chyba tylko rządy Rodrigo Duterte - tysiące młodocianych przestępców z przedmieść spieprzałoby wpław przez Morze Śródziemne do Algierii :))))

Baj de łej: w przypadku Francji jakoś lewica nie grzeje tego, że to mocarstwo może mieć pierwszego prezydenta kobietę. Oprócz Le Pen kandyduje tam również niejaka Cindy Lee - striptizerka reprezentująca Partię Przyjemności i prowadząca kampanię topless. Moim zdaniem byłaby znacznie lepszym przywódcą od Hollande'a.



***
A tak mi się ostatnio skojarzyło po 8 marca...




9-tego miałem oczywiście urodziny, a po wczorajszym imprezowaniu nie miałem jakoś ochoty na nowy wpis z serii Prometeusz...