Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kościół. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kościół. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 stycznia 2023

Benedykt XVI - niewygodny papież

 


Ilustracja muzyczna: Laibach - God is God

Zmarły papież Benedykt XVI był człowiekiem z innej, lepszej epoki. Był z pokolenia naznaczonego doświadczeniami II wojny światowej i powojennej prosperity. Pokolenia obserwującego jak jego świat był w ostatnich dekadach niszczony przez globalistyczną elitkę. I pokolenia, które samo przyczyniło się w latach 60-tych do samozniszczenia tego świata. Bardzo symboliczna była droga Josepha Ratzingera - od ultraliberalnego soborowego destruktora do konserwatywnego kardynała i papieża próbującego zatrzymać proces gnicia Zachodu.

Pontyfikat Benedykta XVI był też naznaczony wielką tajemnicą. Tajemnicą wewnętrznej wojny w Watykanie, która doprowadziła do abdykacji papieża. W ciekawy sposób o tej wojnie mówił ks. Andrzej Kobyliński. (Przepraszam, że cytuję tak gówniany, fakenewsowy, szwabski portal jak Onet, ale i zepsuty zegar dwa razy dziennie wskazuje właściwą godzinę.) Mówił on:

"Mówi ksiądz profesor o ciemnej stronie mocy w Kościele katolickim?

Mówię o tzw. drugiej stronie, bo takiego właśnie sformułowania – druga strona – używał sam Joseph Ratzinger. 5 lutego 2019 r. potwierdził ten fakt papież Franciszek w trakcie konferencji na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z pielgrzymki do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Opór w samym Kościele przeciwko działaniom podejmowanym przez papieża Ratzingera był tak silny, że dalsze sprawowanie urzędu następcy św. Piotra stało się niemożliwe. Miałem wówczas na ten temat cenne informacje z pierwszej ręki: z niemieckiego otoczenia Benedykta XVI oraz z redakcji prestiżowego czasopisma włoskich jezuitów "La Civiltà Cattolica", którego każdy numer jest zatwierdzany przed publikacją przez watykański Sekretariat Stanu.

Ratzinger wytrzymał jako papież osiem lat.

Wytrzymał, ale już od 2010 r. rezygnacja zaczęła wisieć w powietrzu. Ja osobiście właśnie w r. 2010 zacząłem myśleć o tym, że abdykacja będzie czymś koniecznym. Już wówczas w Kościele panowało piekło rozpętane przez przeciwników linii doktrynalnej, którą reprezentował papież Benedykt XVI.

Księże profesorze, co to znaczy piekło?

Upraszczając można powiedzieć, że osią konfliktu było starcie skrzydła konserwatywnego ze skrzydłem liberalnym i vice versa. Oczywiście mamy z tym do czynienia od stuleci. Nie tylko w chrześcijaństwie czy katolicyzmie. Jednak w trakcie pontyfikatu papieża Ratzingera doszło do czołowego zderzenia. Rok 2010 nazywany jest przez wielu watykanistów "rokiem strasznym" i był efektem starć Benedykta XVI z tą tzw. drugą stroną. Te starcia zaczęły się jeszcze, kiedy niemiecki kardynał był prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Na Wielki Piątek 2005 r. Ratzinger przygotował rozważania do Drogi Krzyżowej w rzymskim Koloseum.

(...)


Co Ratzinger nazywał brudem w Kościele? Pedofilię, wykorzystywanie seksualne podwładnych?

To też. Wówczas, w 2005 r. Ratzinger naprawdę był postrzegany jako nadzieja na uporządkowanie w Kościele wielu złych rzeczy. Miał w tym już swoje zasługi – od końca lat 80. optował za tym, żeby zmienić Kodeks Prawa Kanonicznego, zaostrzając przepisy dotyczące pedofilii. Chodziło m.in. o podwyższenie dolnej granicy wieku ofiar i nakaz przesyłania do Rzymu z całego świata dokumentów dotyczących pedofilii klerykalnej. Te zmiany, głównie dzięki Ratzingerowi wprowadzono w 2001 r. Piszę o tym szczegółowo w moim najnowszym artykule naukowym pt. "Odpowiedź Kościoła katolickiego na problem wykorzystywania seksualnego osób nieletnich przez duchownych w latach 1984-2022". Studium zostało opublikowane na łamach czasopisma "Teologia i Moralność".

Rozumiem, że to też miało znaczenie w czasie konklawe w 2005 r.

Zdecydowanie tak. Dużym wstrząsem dla kardynałów na całym świecie był dramat pedofilii klerykalnej, który wybuchł w USA w 2002 r. Istniało ryzyko, że to piekło rozleje się po całym świecie. Trzeba pamiętać o jeszcze jednej sprawie, a mianowicie o tym, że w 1998 r. Ratzinger rozpoczął formalne postępowanie w Kongregacji Nauki Wiary przeciwko założycielowi zgromadzenia Legionistów Chrystusa Marcialowi Macielowi Degollado.

Degollado to pedofil, biseksualista, narkoman, przestępca seksualny, zaprzyjaźniony z wieloma potężnymi ludźmi w Watykanie.

Również z księdzem Stanisławem Dziwiszem.

Formalny akt oskarżenia przeciwko Degollado został przygotowany w Kongregacji Nauki Wiary 18 lutego 1999 r. Niestety, po upływie kilku miesięcy ofiary otrzymały oficjalne pismo, podpisane 24 grudnia 1999 r. o zawieszeniu postępowania.

Do przerwania postępowania przeciwko Degollado przyczynił się ksiądz Stanisław Dziwisz?

Nie mam takiej wiedzy. Uważam, że powinniśmy poznać precyzyjną odpowiedź na to pytanie.

Księże profesorze, kto to zablokował?

Druga strona. Andere Seite.

Dlaczego ksiądz mówi po niemiecku?



Ponieważ po raz pierwszy to pojęcie jako cytowana wypowiedź Ratzingera pojawiło się w prasie niemieckiej. Artykuł opisywał dyskusję między Ratzingerem a kardynałem Christophem Schönbornem, arcybiskupem Wiednia w sprawie dramatycznej sprawy kardynała Hansa Hermanna Groëra, arcybiskupa wiedeńskiego odsuniętego ze stanowiska w r. 1995. Dziennikarze śledczy badający przestępstwa seksualne Groëra szacują, iż kardynał z Wiednia mógł wykorzystać "ponad dwa tys. chłopców i młodych mężczyzn". Jednak do jego śmierci w 2003 r. Watykan nigdy nie potępił publicznie jego zachowań. Ratzinger w rozmowie z Schönbornem mówił, że to dlatego, że wygrała ta "andere Seite", że ta druga strona była silniejsza. To też pokazuje potężne napięcie, jakie panowało w Watykanie i w latach 90. i na początku lat dwutysięcznych, kiedy to liderem obozu stojącego na stanowisku konieczności oczyszczenia Kościoła stał kardynał Ratzinger.

W 2005 r. ta "andere Seite" przegrała, skoro Ratzinger został papieżem.

Na chwilę przegrała. Kiedy Ratzinger zostaje papieżem, to jedną z jego pierwszych decyzji jest ponowne otwarcie postępowania procesowego przeciwko założycielowi Legionistów Chrystusa. Jednak, moim zdaniem, w tym czasie Ratzinger zdawał sobie także sprawę z tego, że było już za późno na głęboką reformę wewnętrzną Kościoła jako instytucji. Miał świadomość potęgi struktur grzechu.

(...)

31 sierpnia 2005 r., cztery miesiące po wyborze, 265. następca św. Piotra podejmuje decyzję, jakiej żaden inny papież nie podjął przez 2000 lat istnienia Kościoła – zatwierdza dokument zakazujący przyjmowania do seminariów i udzielania święceń kapłańskich osobom, które "praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną kulturę gejowską".

Oficjalny tytuł tego dokumentu brzmi następująco: "Instrukcja dotycząca kryteriów rozeznawania powołania w stosunku do osób z tendencjami homoseksualnymi w kontekście przyjmowania ich do seminariów i dopuszczania do święceń". I ten dokument, który był już gotowy w wersji roboczej w połowie lat 90. wywołał wielką burzę w Kościele. Został zdecydowanie odrzucony w wielu krajach świata. Papież spotkał się z wielkim oporem. W 2018 r. mówiłem o tym szeroko w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej.

Dlaczego wcześniej Jan Paweł II takiego dokumentu nie podpisał?

Nie wiem. To jest jedno z najważniejszych pytań dotyczących pontyfikatu Jana Pawła II. Trzeba pytać, jakie racje przeważyły, że Jan Paweł II nie zlecił publikacji tego dokumentu. Benedykt zrobił to od razu, na początku pontyfikatu. Ta decyzja wywołała ostrą krytykę w kręgach kościelnych w wielu krajach. Kiedy 4 listopada 2005 r. ten dokument opublikowano, wiele episkopatów i zgromadzeń zakonnych otwarcie się sprzeciwiło, powiedziało, że nie będzie go wcielać w życie."(...)



Gdzie jest teraz ta "andere Seite"?

W dużej, białej skrzyni… 23 marca 2013 r. papież Franciszek odwiedził swego poprzednika Benedykta XVI, przebywającego w Castel Gandolfo. Na zdjęciach z tego spotkania widać dwóch siedzących i rozmawiających ze sobą papieży, a między nimi na stole stoi duża biała skrzynia, pudło. Były w niej tajne dokumenty, jakie Ratzinger postanowił przekazać osobiście papieżowi Franciszkowi. Papież emeryt zabrał je z Watykanu do Castel Gandolfo. Wśród nich były m.in. raporty specjalnej komisji śledczej, powołanej 24 kwietnia 2012 r. w celu wyjaśnienia watykańskich intryg, skandali i kradzieży papieskich dokumentów. Według części komentatorów w raporcie, sporządzonym przez emerytowanych dostojników Kurii Rzymskiej, kardynałów: Juliana Herranza, Jozefa Tomko i Salvatore De Giorgi może znajdować się klucz do wyjaśnienia wszystkich okoliczności abdykacji papieża."

(koniec cytatu)

Martel w "Sodomie" twierdził, że do abdykacji Benedykta XVI skłoniło m.in. to co odkrył podczas wizyty apostolskiej na Kubie. Tamtejszy episkopat - blisko związany z komunistyczną bezpieką - miał być totalnie pogrążony w aferach gejowsko-pedofilskich. 

Trafnej obserwacji dokonał również profesor Andrzej Nowak:

"Przeczytałem niedawno wspaniałą biografię Benedykta XVI pióra Petera Seewalda, w której przypomniano skalę niebywałej agresji skierowanej przeciwko temu papieżowi i Kościołowi przez system medialnego kłamstwa. Powiedziałbym, że zwłaszcza ta niemiecka szkoła kłamstwa wobec Benedykta XVI odsłania się w tej biografii jako coś niezwykle pouczającego i przerażającego jednocześnie. Tę niemiecką szkołę kłamstwa widzę w bardzo dużej części mediów w Polsce współcześnie, skupia się na atakach na Kościół, na papieża św. Jana Pawła II. Atak został podjęty od początku pontyfikatu Benedykta XVI, ale nasilił się zwłaszcza po jego wspaniałym wykładzie w Ratyzbonie, po przywróceniu Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X – każda okazja była wykorzystywana do tego, by wyrywając z kontekstu jakieś zdanie z nauczania papieża zaatakować go jako absolutnego wroga każdego człowieka, wroga współczesności. Ta skala kłamstwa jest niewątpliwie zjawiskiem, w kontekście którego trzeba zobaczyć nie tylko decyzję o odejściu z urzędu następcy św. Piotra, ale także całej walki, jaką toczyć musiał Benedykt XVI przez osiem lat swojego pontyfikatu."

(koniec cytatu)

Pamiętajmy również, że Benedykt XVI był również wielkim przyjacielem Polski. U Niemców to bardzo rzadkie. No chyba, że uznamy, że Bawaria nie jest częścią Niemiec...

Nie mam też żadnych wątpliwości, że nawet mocno schorowany Benedykt XVI wykazałby się większym zrozumieniem wojny na Ukrainie od  uprzedzonego wobec "gringos" peronisty Franciszka.

***

O okolicznościach cichego puczu w Watykanie i pedofilskich związkach ludzi, którzy uczynili kardynała Bergoglio papieżem pisałem już w odcinku serii Pontifex: Cichy pucz. Warto do niego powrócić. Jak i do całej serii Pontifex.

O Benedykcie XVI wspomniałem również w serii Phobos. Przypomnijmy zatem poruszone tam wątki dotyczące niedawno zmarłego papieża:

"W 2006 roku papież Benedykt XVI odwołał ze stanowiska szefa Obserwatorium Watykańskiego i swojego doradcy naukowego człowieka bardzo sceptycznie nastawionego do istnienia Obcych. Jego następcą uczynił jezuitę Gabriela Funesa, który w 2008 r. stwierdził, że nie ma konfliktu pomiędzy wiarą w Boga a wiarą w obce cywilizacje. "Obcy może być moim bratem". Jego podwładny, o. Guy Consolmagno, powiedział natomiast w 2010 r., że Obcy może mieć duszę i trzeba go ochrzcić "niezależnie od tego, ile ma macek". Dodał też, że ludzie byliby naprawdę zaskoczeni, gdyby dowiedzieli się jak mocno Watykan angażuje się w nowoczesne badania naukowe. (...) Zaskakującym sygnałem dotyczącym tego, jak Stolica Apostolska postrzega fenomen UFO jest również to, że Watykan szeroko otworzył swoje archiwa dla ufologa Michaela Hesemanna. Hesemann napisał dzięki temu kilka dobrych książek historycznych - np. poświęconych Piusowi XII i dawnym relikwiom. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest on też czołowym niemieckim ufologiem, który kiedyś robił m.in. wywiady z kontaktowcem Billym Meierem. I ten czołowy niemiecki ufolog napisał wspólnie z Georgiem Ratzingerem książkę "Mój brat papież". "

(koniec cytatu)

Jednym z moich marzeń jest to, by następnym papieżem został katolicki alt-rightowy, antykomunistyczny ezoteryk. By uczynił swoimi współpracownikiem księdza Natanka. I by jedną z pierwszych jego decyzji jako papieża było ekskomunikowanie całej rodziny Giertychów i Terlikowskiego. Amen.

***


Według Generała SWR, doszło do ciekawego zdarzenia w związku z ukraińskim sylwestrowym celnym strzałem w Makijewce. Na naradzie Putina z przedstawicielami resortów siłowych wystąpiło spięcie pomiędzy wojskowymi a Patruszewem. Wojskowi początkowo twierdzili, że w Makijewce zginęło 88 ludzi, później, że 105. Patruszew twierdził, że co najmniej 290. Później FSB wspólnie z Ministerstwem ds. Sytuacji Nadzwyczajnych ustaliły, że było 312 zabitych i zaginionych oraz 157 rannych, których nazwiska ustalono.

Generał FSB podał też dane o stratach bezpowrotnych (zabitych, zaginionych, bardzo ciężko rannych, dezerterach), które Putin dostał na dzień 31 grudnia 2022 r. Wynoszą one w przypadku sił zbrojnych: 104 186 ludzi. W przypadku prywatnych firm wojskowych: 33 902. Rosgwardia: 5941. FSB: 1118. Ministerstw ds. Sytuacji Nadzwyczajnych: 297.

***

W tym tygodniu wyjątkowo dwa wpisy. W sobotę pojawi się też nowy wpis z serii Kemet. 

sobota, 20 kwietnia 2019

Płonąca katedra

 Ilustracja muzyczna: Indila - Dernier Danse






Pożar paryskiej katedry Notre Dame to z pewnością wielki symbol. Jak słusznie jednak zauważył Chehelmut nie tyle upadku dawnej "katolickiej" Francji (bo ten upadek był procesem trwającym etapami od XVIII w. - ale też przerywanym chwilami wielkości, takimi jak epopeja napoleońska czy budowa imperium kolonialnego), co raczej podzwonnym dla tej "pierwszej córy Kościoła". No cóż, nie będę się na ten temat wyzłośliwiał, ani jojczył nad "upadkiem cywilizacji łacińskiej". Mam tylko takie wrażenie, że to francuski 11 września.



Oczywiście pożar mógł być spowodowany niechlujstwem pracowników remontujących katedrę. Ponoć podobne incydenty już się wcześniej zdarzały a rozmiłowane w regulacjach państwo francuskie (które mocno skąpi pieniądze na ochronę zabytków) jakoś nie potrafi wyegzekwować podstawowych norm bezpieczeństwa przy tego typu przedsięwzięciach. Różnego rodzaju firemki-krzaki zatrudniające po taniości nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej mają tam sporą niszę do rozwoju.

Jeśli jednak pożar wywołano celowo (były trudne do zweryfikowania doniesienia, że rozpoczął się on w dwóch miejscach), to zapewne francuskie władze sprawę zatuszują dla "dobra pokoju społecznego".  I podobnie jak w przypadku Smoleńska, wersję o "wypadku" zaczęto forsować od samego początku.  Teorie o celowym podpaleniu są zaś tłumione nawet w amerykańskich, konserwatywnych mediach. 

 No cóż, w 2016 r. przyłapano Państwo Islamskie na próbie dokonania zamachu bombowego na katedrę Notre Dame.  Część muzułmanów na pewno świętowała - choćby w necie - pożar katedry. Christopher Hale, publicysta "Time" napisał na Twitterze, że znajomy jezuita powiedział mu, że usłyszał od pracowników katedry, że ogień został podłożony celowo.   Były główny inspektor francuskich zabytków twierdzi, że 800 letnie, wielkie dębowe belki same z siebie nie palą się tak szybko. Wątpi on również w teorię o zapaleniu się dachu katedry od iskry elektrycznej. Instalację elektryczną wymieniano tam w latach 90. Pożar zaczął się na długo po tym jak robotnicy zeszli z rusztowań. W sieci krąży za to film pokazujący jak przed wybuchem pożaru (po 17:00, chyba że kamera jeszcze wskazywała czas zimowy) ktoś chodzi po dachu i w pewnym momencie widać na wysokości jego rąk krótki błysk.



Alarm przeciwpożarowy w Notre Dame odezwał się o godzinie 18:20. O 18:35 policja ewakuowała uczestników mszy św. w katedrze, bez podania przyczyn. Źródła pożaru nie znaleziono. Aż o 18:50 ogień zaczął ogarniać dach.

Tak się dziwnym trafem złożyło, że na luksusowym statku na Sekwanie bawił się wówczas z przyjaciółmi Michelle Obama. I później z dużym zdziwieniem obserwował płonącą katedrę.

Tak się składa, że przez Francję przetacza się fala podpaleń i profanacji zabytkowych kościołów.     Jak stwierdził pewien francuski dziennikarz: są profanowane dwa kościoły dziennie a władze - w tym władze kościelne - mają to gdzieś. Ataki te przypisywane są radykalnie lewicowym pojebom, feminazistkom czy narkomanom. I często mają charakter wyraźnej, satanistycznej profanacji. (Równolegle do tego, atakowane są synagogi i żydowskie cmentarze, ale tutaj sprawcy są raczej oczywiści - i mają pochodzenie bliskowschodnie lub północnoafrykańskie.) Kojarzy mi się to z podpaleniem w 1997 r. kaplicy w Turynie, w której przechowywano Całun. (Oficjalnie pożar ten jest wciąż "tajemnicą". Nieoficjalnie w grę wchodziła bomba zapalająca. ) Tak jak wówczas Całun został ocalony przez bohaterskiego strażaka, tak teraz domniemane relikwie Korony Cierniowej zostały uratowane przez tradsowskiego kapelana paryskich strażaków (udzielającego absolucji ofiarom masakry w Bataclan).

Chehelmucie - pilnuj więc Świętokrzyskich Relikwii Krzyża. 

***

O głupocie Jasia Kapeli krążą od dawna legendy. Gostek cały czas jednak udowadnia, że są one prawdziwe. Kiedyś wymyśliłem zarys scenariusza będącego parodią "Matki Królów". Jaś Kapela zostaje w nim zadenuncjowany Sławomirowi Sierakowskiemu przez Cezarego Michalskiego jako ten, który postawił kloca w pisuarze Świetlicy Krytyki Politycznej. Oczywiście kloca postawił Michalski, ale nie przeszkodziło mu to popełnić długaśnego eseju, w którym oskarżając Kapelę o tę defekacyjną zbrodnię nazwał go "kontynuatorem polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego, homofobem, alt-rightowcem, sanacyjnym i hitlerowskim agentem, rewizjonistą, trockistą i titowskim sprzedawczykiem". Jaś Kapela był później zmuszany do samokrytyki i publicznie upokarzany w stylu chińskim. Wilhem Sasnal namalował mural, na którym Jaś Kapela w mundurze generała Franco, spoglądając na klucz bombowców na niebie, wcina kloca. Młodszy brat Jasia Kapeli (nie wiem, czy go ma...) musi się go wyrzec podczas apelu w Multikulturowym Gimnazjum im. Jacka Kuronia. Jaś Kapela zostaje potem zamęczony w więzieniu przez zboczonych niemieckich, turobogejowskich antifiarzy. W protokole zapisano, że nadział się odbytem na metalowe ogrodzenie podczas próby ucieczki. W ostatniej scenie filmu Cezary Michalski snuje się po podwórkach Powiśla i widzi jak mama Jasia Kapeli modli się pod kapliczką. Spogląda na nią z pogardą, ale ma lekkie wyrzuty sumienia...

***

Gdy okazało się, że raport prokuratora Roberta Muellera okazał się bardzo korzystny dla Trumpa (przyznano w nim, że nie ma żadnych dowodów na związki jego kampanii z Rosją ani na obstrukcję sprawiedliwości przez prezydenta), to zastanawiałem się, czy to oznacza, że Trump poszedł na jakąś nieformalną ugodę z Głębokim Państwem. Sygnałem, że do takiej ugody mogło dojść był wybór Williama Barra na prokuratora generalnego. Barr był zastępcą prokuratora generalnego już za Busha seniora. I jest też dobrym znajomym... Roberta Muellera.



Nie zdziwiło mnie więc, gdy Trump powiedział, że "nic nie wie o WikiLeaks" i umył ręce od sprawy Assange'a. Może i Assange pomógł mu wygrać wybory, ale wielokrotnie naruszył interesy Imperium. (Assange wychował się w dziwacznej, neonazistowskiej sekcie. Prywatnie ponoć uważał, że władzę Waszyngtonu należy złamać. Wolał Trumpa od Hillary, gdyż uważał Clintonową za "socjopatkę", które wywoła szereg nowych wojen.)  Wypowiedzi Pence'a, Pompeo i innych przedstawicieli republikańskiego establiszmentu nie zostawiały wątpliwości, że chcą uciszyć szefa WikiLeaks. Chcą go więc wsadzić do więzienia za "próbę załamania hasła" do komputera z Departamentu Obrony. Oskarżenie opiera się na jednej sugestii, która padła podczas wymiany zdań przez komunikator internetowy pomiędzy Assangem a Bradleyem Manningiem.




Na pewno Assange zrobił poważny błąd antagonizując prezydenta Ekwadoru Lenina (!) Moreno. Ekwador dostał w zamian umowę handlową z USA, co wskazuje, że Amerykanom bardzo zależało na Assange'u.  Teraz ekwadorskie władze twierdzą, że doktor Targalski Assange szpiegował personel ambasady za pomocą swojego flerkena kota. Zobaczymy, czy WikiLeaks dokona jakiegoś awaryjnego zrzutu dokumentów...

***

Gdy byłem w Tajlandii bardzo podobała mi się obfitość obiektów kultu buddyjskiego w tamtejszych miastach i na prowincji. Buddyjskie ołtarzyki były nawet w salonach masażu :) W Japonii podoba mi się wykorzystanie motywów szintoistycznych w popkulturze i popularność szintoistycznych amuletów. W Libanie mój podziw budziło to, że na terenach chrześcijańskich często widziało się wizerunki św. Charbela i Matki Boskiej. W Izraelu lubiłem to, że przy framugach drzwi są mezuzy. Obecność symboli religijnych w przestrzeni publicznej świadczy o tym, że naród nie odcina się od swoich korzeni kulturowych a także o tym, że miejscowi ludzie (a przynajmniej część z nich) myśli o sprawach ponadnaturalnych. Jeśli kogoś symbole religijne obrażają - obojętnie jakiej religii (no poza satanizmem i podobnymi pojebanymi sektami) - to oznacza, że jest żałosną ciotą. Tolerancja nie powinna oznaczać orwellowskiego czyszczenia historii i kultury z rzeczy, które mogą razić liberalnych zamordystów. W imię tolerancji z zaciekawieniem zwiedzam meczet czy synagogę, choć ostro krytykuje islam i judaizm. Odwiedzam i buddyjską świątynię, i sikhijską gurudwarę i rodzimowierczy chram. Liberalny zamordyzm żadnej tolerancji jednak nie uznaje. Co najwyżej strach wymuszający polityczną poprawność. Zależy mu zrównaniu z ziemią wszelkiej autentycznej różnorodności i zastąpieniu jej podszytą hipokryzją, plastikową tolerancją na pokaz.

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że demokracja bez wartości zamienia się w zakamuflowany totalitaryzm. Chyba dopiero teraz w pełni rozumiemy jego słowa.

Będąc w Libanie usłyszałem od falangistowskiego weterana, że w czasach współczesnych Jezus zapewne wziął by do ręki karabin maszynowy i walczył.
Być może więc wizja Jezusa z trailera "Iron Sky 2", strzelającego z dwóch karabinów maszynowych przy muzyce Leibacha, jest prawdziwsza niż myślimy?



***




Czytelnikom mojego bloga życzę więc szczęśliwych świąt Wielkiej Nocy!


niedziela, 27 kwietnia 2014

Święty Jan Pawel II - wzór patriotyzmu (i orania endeckiej narracji)



W blasku świętości Jana Pawła II-go ogrzewało się wielu ludzi. I Augusto Pinochet i Fidel Castro, i Ronald Reagan i nawet taka mała esbecka menda jak Tomasz Turowski. Media przedstawiały papieskie przesłanie najczęściej w "kremówkowy", ulukrowany sposób ("Papież jest fajny, cholera papież jest fajny!"). Na ten szum informacyjny nakładały się wiadra pomyj wylewanych na papieża przez różnego rodzaju emerytów resortowych i nawiedzonych lewaków tudzież często uzasadniona krytyka ze strony środowisk tradycyjnych katolików (która jednak wielokrotnie wpadała do małpiego dołu prawicowego dogmatyzmu), którym nie podobał się m.in. zbytni ekumenizm. W tej kakofonii tonęło papieskie przesłanie, w tym słowa skierowane do naszego narodu. Musimy jednak pamiętać, że św. Karol Wojtyła cały czas pozostawał polskim patriotą, epigonem wielkiej II RP, człowiekiem ukształtowanym w niepowtarzalnej arcypolskiej kulturze dwudziestolecia międzywojennego a przy tym człowiekiem dalekim od endeckiego sekciarstwa - człowiekiem, którego nauczanie często orało anachroniczną endecką narrację i przypominało nam na czym polega wielkość naszego narodu. Przypomnijmy więc fragmenty jego nauk:


Powyżej: Karol Wojtyła (drugi z prawej) podczas przeszkolenia wojskowego, lipiec 1939 r.

 Powyżej: Karol Wojtyła senior, kapitan 12-go pułku piechoty z Wadowic

"Naród jest tą wielką wspólnotą ludzi, których łączą różne spoiwa, ale nade wszystko właśnie kultura. Naród istnieje »z kultury« i »dla kultury«... Jestem synem narodu, który przetrzymał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć — a on pozostał przy życiu, i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród — nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg. "



"Dziś, kiedy Polska i inne kraje byłego Bloku Wschodniego wkraczają w struktury Unii Europejskiej, powtarzam te słowa. Nie wypowiadam ich, aby zniechęcać. Przeciwnie, aby wskazać, że te kraje mają do spełnienia ważną misję na Starym Kontynencie. Wiem, że wielu jest przeciwników integracji. Doceniam ich troskę o zachowanie kulturalnej i religijnej tożsamości naszego Narodu. Podzielam ich niepokoje związane z gospodarczym układem sił, w którym Polska - po latach rabunkowej gospodarki minionego systemu - jawi się jako kraj o dużych możliwościach, ale też o niewielkich środkach. Muszę jednak podkreślić raz jeszcze, że Polska zawsze stanowiła ważną część Europy i dziś nie może wyłączać się z tej wspólnoty, z tej wspólnoty, która wprawdzie na różnych płaszczyznach przeżywa kryzysy, ale która stanowi jedną rodzinę narodów, opartą na wspólnej chrześcijańskiej tradycji. Wejście w struktury Unii Europejskiej, na równych prawach z innymi państwami, jest dla naszego Narodu i bratnich Narodów słowiańskich wyrazem jakiejś dziejowej sprawiedliwości, a z drugiej strony może stanowić ubogacenie Europy. Europa potrzebuje Polski. Kościół w Europie potrzebuje Świadectwa wiary Polaków. Polska potrzebuje Europy. Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej! To jest wielki skrót, ale bardzo wiele się w tym skrócie mieści wielorakiej treści. Polska potrzebuje Europy. Jest to wyzwanie, które współczesność stawia przed nami i przed wszystkimi krajami, które na fali przemian politycznych w regionie tak zwanej Europy Środkowowschodniej wyszły z kręgu wpływów ateistycznego komunizmu."



"Słuszne jest dążenie do tego, aby Polska miała swe należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Trzeba jednak, aby zaistniała w nich jako państwo, które ma swoje oblicze duchowe i kulturalne, swoją niezbywalną tradycję historyczną związaną od zarania dziejów z chrześcijaństwem. Tej tradycji, tej narodowej tożsamości Polska nie może się wyzbyć. Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej, Rzeczpospolita Polska nie może tracić niczego ze swych dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków. "





"Jeśli Pan Bóg mi pozwoli być jeszcze kiedyś na Wawelu, to pójdę do grobów królewskich i pójdę też do grobu Marszałka. Wtedy przyszedłem na świat, kiedy szli na Warszawę bolszewicy, kiedy dokonał się "Cud nad Wisłą", a jego narzędziem, narzędziem tego "Cudu nad Wisłą: w znaczeniu militarnym był niewątpliwie Marszałek Piłsudski i cała polska armia. Raduję się, iż w suwerennej Polsce na nowo nabierają blasku i właściwego znaczenia patriotyczne idee, związane z obroną Ojczyzny, z Marszałkiem Józefem Piłsudskim."



"Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem."




"Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, Stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim Krzyżem sprzed Kościoła na Krakowskim Przedmieściu.
Przypominam te słowa wypowiedziane na Placu Zwycięstwa w Warszawie, podczas mojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Przypominam je dzisiaj, w czterdziestą rocznicę Powstania Warszawskiego, aby oddać hołd wszystkim jego Bohaterom: poległym i żyjącym. Równocześnie zaś oddaję Bożej Opatrzności przez Panią Jasnogórską moją Ojczyznę i Naród, który w straszliwych zmaganiach drugiej wojny światowej nie szczędził ofiar, aby potwierdzić prawo do niepodległego bytu i stanowienia o sobie na własnej ojczystej ziemi. Powstanie warszawskie było krańcowym tego wyrazem."




"Zwycięska Armia Czerwona przyniosła Polsce nie tylko wyzwolenie od hitlerowskiej okupacji, ale także nowe zniewolenie. Tak jak w czasie okupacji ludzie ginęli na frontach wojennych, w obozach koncentracyjnych, w politycznym i militarnym podziemiu, którego ostatnim krzykiem było Powstanie Warszawskie, tak pierwsze lata nowej władzy były dalszym ciągiem znęcania się nad wielu Polakami, i to najszlachetniejszymi. Nowi panujący uczynili wszystko, ażeby ujarzmić naród, podporządkować go sobie pod względem politycznym i ideologicznym. Lata późniejsze, poczynając od października 1956 roku, nie były już tak krwawe, jednak to zmaganie się z narodem i Kościołem trwało aż do lat osiemdziesiątych. Był to ciąg dalszy tego wyzwania rzuconego wierze i nadziei Polaków, którzy nadal nie szczędzili sił, żeby się nie poddać; aby bronić tych wartości religijnych i narodowych, które były wtedy szczególnie zagrożone. Moi drodzy, trzeba było to wszystko powiedzieć na tym właśnie miejscu. Trzeba było to wszystko jeszcze raz przypomnieć wam, młodym, którzy weźmiecie odpowiedzialność za losy Polski w trzecim milenium. Świadomość własnej przeszłości pomaga nam włączyć się w długi szereg pokoleń, by przekazać następnym wspólne dobro - Ojczyznę."



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Największe sekrety: Trzech Magów


Ilustracja muzyczna: Masked Ball - Eyes Wide Shut OST

Trzej Mędrcy (Magowie) ze Wschodu, mylnie zwani w ludowej (i monarchistycznej) tradycji Trzema Królami. Jedne z najbardziej tajemniczych postaci z Biblii, wspominane jedynie w Ewangelii według św. Mateusza . Ich historia na pierwszy rzut oka wygląda na absurdalną bajeczkę. Dlaczego bowiem trzech mędrców z odległej, wschodniej krainy miałoby wyruszyć w długą i niebezpieczną podróż do jakiejś mieściny w Judei - małym i nic nie znaczącym kraiku podporządkowanym wrogiemu imperium? Mówimy tutaj o nie byle kim. Chaldejscy magowie byli wysokiej klasy astronomami, których kunszt zadziwia współczesnych. Doskonalili swoją sztukę od tysięcy lat, precyzyjnie przepowiadając daty zdarzeń na nieboskłonie. Co oni więc mieli do roboty w jakimś Betlejem?



A jednak. Z odkopanych przez archeologów tabliczek wynika, że babilońscy magowie oczekiwali, że w 7 r. p.n.e. urodzi się "Władca Świata". Mesjańską gorączką żyła nie tylko Judea, ale cały Wschód. "Większość była przekonana, że w starożytnych księgach kapłanów zostało napisane, iż mniej więcej w tym samym czasie Wschód wzrośnie w potęgę.  I że z Judei wyjdą władcy świata" - pisał rzymski historyk Tacyt. "Wszędzie na Wschodzie ogarnęła umysły myśl: trwałe i starożytne przekonanie, według którego w los świata miało być wpisane,  iż w owym czasie z Judei pojawią się władcy świata" - wtóruje mu Swetoniusz. Zjawiskiem, które babilońscy magowie uznali za sygnał mówiący o narodzeniu owego Władcy Świata była najprawdopodobniej koniunkcja Jowisza z Saturnem w konstelacji Ryb - zdarzenie, które zwykle można zaobserwować raz na 794 lata a w 7 r. p.n.e. było widoczne aż trzykrotnie (29 maja, 1 października i 5 grudnia). Gwiazdozbiór Ryb był z jakiegoś powodu kojarzony w mezopotamskiej tradycji z narodem żydowskim. Niezwykłe zjawisko astronomiczne w tym rejonie nieba miało więc wskazywać, że oczekiwany władca ma się narodzić w Judei.





Symboliczne znaczenie konstelacji Ryb w tym zjawisku nie ogranicza się jednak tylko do tego. Magowie z Mezopotamii znali zjawisko znane nam jako cykl precesyjny już w czasach Sumeru. Jednym z ich głównych zadań było prowadzenie obserwacji i obliczeń dotyczących zmian zodiakalnych er. Ponad 2000  lat przed Chrystusem Słońce wschodziło w wiosenną równonoc w pobliżu konstelacji Byka, później przez jakieś 2000 lat w konstelacji Barana. Mniej więcej w okresie oczekiwania na Władcę Świata rozpoczynała się obecna era Ryb. Wkrótce wkroczymy w erę Wodnika. Zmiana ery oznaczała zmianę dominującego boga. W erze Byka panowali w Mezopotamii potomkowie sumeryjskiego boga Enlila: Ninurta, Adad, Sin, Inanna (Isztar)... Ale era Barana miała należeć do Marduka (w Egipcie znanego jako Amon/Re) - ambitnego syna boga Enki (egipskiego Ptaha), brata Enlila. Obserwowanie zmian er zodiakalnych miało znaczenie praktyczne. Nie tylko dlatego, że przejście między obiema erami zbiegło się z istnym szałem budowy astronomicznych zegarów takich jak Stonehenge.  To był również okres nasilonych wojen, politycznych przewrotów i kataklizmów. XXII - XXI w. p.n.e. to czas w którym m.in. powstaje egipskie Średnie Państwo (tebańscy zwolennicy Amona/Re/Marduka prą na północ i jednoczą kraj), Sumer musi się zmagać z obcymi najazdami, ale dokonuje również opisanej w Księdze Rodzaju karnej ekspedycji do kraju Kanaan. To okres w którym mieszkańcy Kanaanu zostają oskarżeni o "sypianie z obcymi bogami". W którym działalność prorocką prowadzi Nabu - półboski syn Marduka (znany z racji posiadania ziemskiej matki Synem Człowieczym), od którego imienia pochodzi hebrajskie słowo "nabih" - "prorok". To czas w którym Sodoma, Gomora i pięć innych miast położonych na południowym wybrzeżu Morza Martwego zamienia się w słup ognia i dymu - a zbyt wolno uciekająca z Sodomy  żona Lota w "słup pary" (co zostało mylnie przetłumaczone jako "słup soli"). (W kanaanejskim "Eposie Erra" opisano zniszczenie Sodomy i Gomory jako atak przeprowadzony przez bogów, specjalnymi pociskami wystrzelonymi z ich latających pojazdów.). To również czas upadku cywilizacji Sumeru - zniszczonej przez "zły wiatr z Zachodu", który skaził ziemię i wodę, sprawił, że ludzie a nawet bogowie (!) umierali w męczarniach przy okazji tracąc włosy i zęby. To czas po którym nastał Babilon, a w nim najwyższy kult boga Marduka. Przez pamięć o tych burzliwych wydarzeniach chaldejscy magowie uważnie wypatrywali oznak pojawienia się nowej ery zodiakalnej - ery Ryb. I nowego dominującego boga.




Sytuację komplikowało to, że dotychczasowi bogowie przestali już ludziom wystarczać. Stali się odlegli, nieobecni. Minęły już czasy, gdy Isztar prowadziła na podbój Bliskiego Wschodu armie dowodzone przez jej królów-kochanków takich jak Szaru-kin (Sargon). Minęły już czasy, w których Gilgamesz mógł się przedstawiać jako syn kapłana i bogini mieszkającej na Ziemi. Dawni bogowie - Annunaki ("ci co zstąpili z nieba"), "Strażnicy" (Szumer - "kraj strażników", w Egipcie określano bogów słowem "Neteru" - czyli też "Strażnicy"), biblijni Elohim ("bogowie") i Nephilim ("ci, co zostali zrzuceni") opuścili już nasz świat i wrócili do siebie. Zostały jedynie nieliczni. Sin, bóg Księżyca, miał się wycofać na jemeńską pustynię i stać się znany wśród arabskich plemion jako Allah. Marduk ponoć zmarł na Ziemi. Aleksander Wielki uznawał go jako swojego prawdziwego ojca (dlatego przedstawiał się na monetach z rogami barana - symbolem Amona/Marduka) i szukał po całym Bliskim Wschodzie jego śladów. W Babilonie pokazano mu metalową trumnę ze zmumifikowanymi zwłokami Marduka. Piramidę będącą grobowcem boga kazał wcześniej zburzyć Kserkses (zanany wszystkim z filmu "300" ;).



Nabu rozpłynął się w odmętach historii. (Grecy identyfikowali go z Hermesem. W Aleksandrii ku jego czci działała szkoła magiczna Hermesa Trismegistosa - miejsce, gdzie przekazywano wschodnią tradycję tajemną Grekom, Rzymianom i zapewne również Żydom. Miejsce narodzin gnozy. ) Świat oczekiwał na nowego boga. Niebiosa dawały wskazówkę, kiedy i gdzie się on narodzi. Magom ze Wschodu pozostało już tylko iść w drogę...

Logika poprowadziła ich najpierw do pałacu Heroda - paranoicznego władcy Judei. Tam uczeni w piśmie odesłali ich do proroctw mówiących o narodzeniu Mesjasza, potomka Dawida, w "Betlejem Efrata". Biorąc pod uwagę, że Betlejem nie było dużą aglomeracją a Mędrcy ze Wschodu znali z dużym wyprzedzeniem precyzyjną datę interesującego ich zjawiska astronomicznego, musieli tylko sprawdzić porody, do jakich tam doszło danego dnia. Ewangelia według św. Mateusza podaje:



" Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali.Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. Gdy oni odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić».  On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu;  tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego. Wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli, wpadł w straszny gniew. Posłał [oprawców] do Betlejem i całej okolicy i kazał pozabijać wszystkich chłopców w wieku do lat dwóch, stosownie do czasu, o którym się dowiedział od Mędrców."(Mt 2,10-16)



Herod przed swoją śmiercią bardzo martwił się tym, że przez nikogo nie będzie opłakiwany. Kazał więc zebrać na hipodromie kilkuset dostojników i wydał rozkaz, by ich zgładzić tuż po swojej śmierci. Chciał bowiem, by z powodu jego zgonu wiele kobiet i dzieci zalało się płaczem. Gdy umarł, wszyscy odetchnęli z ulgą (jak po śmierci Stalina) i nikomu nie chciało się wypełnić jego makabrycznego rozkazu. Taki władca był psychicznie zdolny do wydania rozkazu o "rzezi niewiniątek" w Betlejem i okolicach. Z racji bardzo małej liczby ofiar tej operacji, nie została ona jednak wspomniana przez historyków. Przyćmiły ją inne masakry. 


"A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się anioł Pański we śnie, i rzekł: «Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia»
On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei. Przybył do miasta, zwanego Nazaret, i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem" (Mt 2,19-23)

Mija dwa tysiące lat od tych wydarzeń. Era Ryb się kończy. Zbliża się era Wodnika. Świat znowu stoi na krawędzi rewolucyjnych zmian. Komu teraz chcą złożyć pokłon spadkobiercy Trzech Magów?

Korzystając z okazji: Wszystkim Czytelnikom życzę zdrowych, wesołych i pogodnych Świąt Bożego Nardzodzenia!

sobota, 26 maja 2012

Piłsudski a religia



Czarna legenda stworzona przez endeków mówi, że Marszałek Piłsudski to "bezbożny socjalista", Żyd, mason (bo każdy Żyd to mason!), niemal bolszewik i Luter prześladujący Kościół. Jak większość czarnych legend ma ona tyle wspólnego z rzeczywistością, co teksty w "Wyborczej", niestety rzucała się na mózg nawet w miarę kumatym osobom. I tak o. Józef Warszawski, wybitny wojenny kapelan (zagorzały endek - mimo ostentacyjnie semickiego nazwiska) spekulował sobie o tym, jak to Marszałek na łożu śmierci odganiał od siebie księdza i później dla picu jakiś "ksiądz odszczepieniec" udzielił pośmiertnie ostatniego namaszczenia jego zimnemu ciału.  Tak się akurat składa, że znana jest relacja księdza udzielającego ostatniej posługi Marszałkowi. To ks. Władysław Korniłowicz, wybitny i świętobliwy kapłan, założyciel ośrodka dla niewidomych w Laskach, przyjaciel ks. Wyszyńskiego. Obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny. Oto relacja ks. Korniłowicza:

"Gdy wszedłem do pokoju, widziałem Marszałka leżącego z zamkniętymi oczami.
Głośno oświadczyłem, kim jestem i po co przychodzę. Marszałek otworzył oczy
i poznał mnie. Usiłował podać mi rękę, jednak nie mógł. Skierowałem do
Marszałka kilka słów pociechy, jakie zwykł kapłan kierować do umierającego.
Po czym zapowiedziałem, że udzielę mu rozgrzeszenia. Marszałek ponownie
uniósł dłoń i spojrzał na wizerunek Matki Boskiej Ostrobramskiej wiszący nad
łóżkiem. Po czym uczynił znak krzyża świętego. Jeszcze chwilę pozostałem
przy łożu i udzieliłem Marszałkowi namaszczenia olejami świętymi".

[W. Jędrzejewicz, J. Cisek, Kalendarium życia Józefa Piłsudskiego (2007), t.
IV, s. 423 - 424]." 






Wielokrotnie słyszałem od endeków, że Marszałek był "wrogiem Kościoła". Prosiłem ich, by wytłumaczyli na czym jego wroga wobec katolicyzmu działalność polegała, ale nigdy nie dostawałem odpowiedzi poza ogólnikami typu "był socjalistą" i "dokonał zamachu stanu".  Przytoczę więc relację kardynała Aleksandra Kakowskiego, wybitnego człowieka Kościoła, który miał okazję dobrze poznać Marszałka:

 "Mimo ułomności Piłsudski w gruncie rzeczy był człowiekiem
religijnym. Utrzymywał jako Naczelnik Państwa na dworze swoim stałego
kapelana, który z całą świtą zasiadał do stołu. Zwyczaj ten zachowali
prezydenci Rzeczypospolitej, którzy jednak zasiadali do stołu bez świty i
kapelana. Piłsudski nakazał cerkiewkę przy placu Łazienkowskim przerobić na
kaplicę, gdzie jako Naczelnik Państwa bywał na mszy świętej i słuchał kazań
w niedzielę i święta. Potrafił nieraz w kazaniu wysłuchać ostrych upomnień,
skierowanych do siebie i do swego otoczenia przez kapelana
Tokarzewskiego.[.] Chciano mu zrobić przyjemność i w ołtarzu kaplicy
Belwederskiej postanowiono zawiesić obraz św. Józefa, jego patrona. "Nie,
nie, rzekł, nie św. Józefa, ale Matkę Boską Ostrobramską". Wilno,
dowiedziawszy się o życzeniu Naczelnika Państwa, przysłało mu obraz Matki
Boskiej Ostrobramskiej, który z wdzięcznością przyjął. Gdy córeczki doszły do wieku, w którym dzieci przystępują do pierwszej
spowiedzi i komunii św., kazał je uczyć katechizmu. Obecnością swą uświetnił
pierwszą spowiedź i komunię św. Wandy i cieszył się oznakami jej pobożności.
Gdy Wanda w jakiś czas potem wyraziła życzenie ponownej spowiedzi, sam ją
zaprowadził do kościoła, gdzie ukląkł w ławce i przypatrywał się, jak się
spowiadała. Brał udział we wszystkich urzędowych nabożeństwach kościelnych,
a osobliwie w procesji Bożego Ciała. Nosił głęboko w sercu żal do księdza,
który tłumacząc się względami formalnymi, nie chciał pójść z olejami
świętymi do konającej jego matki. To było przyczyną jego niechęci do
duchowieństwa.

Kiedy między biskupem polowym a generalicją wynikł spór, czy księża kapelani
wojskowi mają chodzić w sutannach czy mundurach, jak to było w Austrii i
Niemczech, stanął po stronie biskupa i wyraził życzenie, by kapelani używali
stroju kapłańskiego, tylko po czapce oficerskiej miano poznawać jego rangę
wojskową. Chętnie zatwierdził regulamin dla duchowieństwa wojskowego
przedstawiony mu przez biskupa polowego, chociaż Sztab Generalny chciał go
zmodernizować. Ze czcią odnosił się do biskupów, a zwłaszcza do kardynałów i
nuncjusza".

[A. Kakowski, "Z niewoli do niepodległości. Pamiętniki", Kraków 2000, s.
815 - 816]

A tak o religijności Piłsudskiego pisze prof. Janusz Cisek: 

 Podczas pobytu Piłsudskiego w Wielkopolsce (10 lipca 1921 r.) kilka osób
zaproszonych do surowej salonki Marszałka zauważyło wizerunek Matki Boskiej
Ostrobramskiej. Ten ciekawy rys niewątpliwie skomplikowanej osobowości
religijnej Piłsudskiego potwierdzają i inne relacje. Pierwszy oficer do
zleceń Kazimierz Glabisz tak pisze o podróżach, w których towarzyszył
Naczelnikowi: "Wszedłszy do tego starawego wagonu, Marszałek przeważnie
najpierw sprawdzał, czy w sypialce nie brak miniaturki Matki Boskiej
Ostrobramskiej oraz fotografii ukochanych córeczek: Wandeczki i Jagódki". Z
kolei Jerzy Osmołowski wspomina o jednym z oficerów, który lekceważąco
wyraził się o Matce Boskiej Ostrobramskiej i który ".od razu i niezmiernie
ostro został skarcony przez Naczelnego Wodza".

Wyjątkową afektację potwierdza także Wanda Dynowska, która znała go od 1905
roku. W liście do Władysława Poboga-Malinowskiego Dynowska wspomina, że
Piłsudski opowiadał jej o pierwszych latach konspiracji, kiedy w Wilnie
drukował "Robotnika" i socjalistyczną bibułę. Gdy musiał chwilowo opuścić
drukarnię, polecał ją opiece Matki Boskiej Ostrobramskiej i był pewien, że
nic złego się nie stanie. "Mam wrażenie, że ze swą istotną, głęboką, ale nie
ortodoksyjną religijnością skrywał się również.". A pisała to założycielka
Polskiego Towarzystwa Teozoficznego.

O "prześladowaniach" Kościoła za sanacji mogą mówić tylko idioci nie znający polskiej historii. Tak się bowiem składało, że Marszałek i piłsudczycy potrafili ułożyć sobie dobre stosunki z wieloma (choć nie ze wszystkimi) hierarchami, np. z prymasami Dalborem i Hlondem czy biskupem polowym Gawliną (który w swoich wspomnieniach bardzo ciepło wyraża się o Marszałku i wspomina, że Piłsudski był przeciwnikiem aborcji), a przede wszystkim z papieżem Piusem XI, który był przyjacielem Marszałka z czasów nuncjuszowania w Warszawie. Nawet gnostyk i antyklerykał (oskarżany o satanizm), wojewoda poleski, płk Wacław Kostek-Biernacki skumplował się z biskupem Pińska i wspólnie umacniali polskość na Polesiu. Był też w Episkopacie zagorzały piłsudczyk - bp Władysław Bandurski, opiekun duchowy Legionów i kapelan wojsk Litwy Środkowej, gorący patriota. 

Były jednak wśród biskupów przypadki niereformowalne. Jednym z nich jest kard. Sapieha, znany z niezręcznego postępowania przy okazji konfliktu wawelskiego. Konflikt ten miał dosyć błahy charakter i wynikał z arystokratycznego, aroganckiego zachowania kard. Sapiehy. Wcześniej Sapieha w podobny sposób zabronił chować na Wawelu Henryka Sienkiewicza i robił przeszkody przy pochówku Juliusza Słowackiego. Nieprzypadkowo Achille Ratti do końca życia nie chciał wręczyć bpowi Sapiesze kapelusza kardynalskiego - krakowski książę Kościoła zrobił mu bowiem kiedyś karczemną awanturę nazywając ówczesnego nuncjusza a późniejszego papieża niemieckim agentem. 

Innym, bardziej psychiatrycznym, przypadkiem był biskup kielecki Augustyn Łosiński. Ten konserwatywno-endecki idiota, w 1914 r., gdy Pierwsza Kadrowa wkraczała do Kielc zakazał księżom swej diecezji udzielać jakiejkolwiek posługi duszpasterskiej żołnierzom odradzającego się wojska polskiego. Dopuścił się bardzo ciężkiego grzechu - zakazał rozgrzeszać i opatrywać sakramentami ludzi, którym groziła śmierć. Skretyniały biskup Łoziński tłumaczył to mówiąc Piłsudskiemu: "Wy Niemcy, Teutoni, protestanci powinniście wiedzieć, że Polska jest krajem katolickim i musicie to uszanować". Nazywał Tuetonami chłopców spod Krakowa, z Tarnowa, Zakopanego i ochotników z Kielecczyzny (czyli również braci mojego dziadka). W 1935 r. ten kretyn zmarnował kolejną okazję, by siedzieć cicho. Po śmierci Marszałka zakazał mszy żałobnych za jego duszę, wywieszania czarnych flag i bicia w dzwony. Członkowie Strzelca i Związku Legionistów olewając jego idiotyczne zarządzenie samowolnie weszli na dzwonnicę kieleckiej katedry i zaczęli bić w dzwony, gdy chciał ich wyrzucić wybuchły zamieszki, palono kukłę bpa Łozińskiego, wybito mu szyby w pałacu, a minister Beck monitował do Stolicy Apostolskiej, by odwołać tego endeckiego kretyna. Bp. Łoziński zmarł w 1937 r. i parafrazując ks. Natanka: "wyje z piekła przywiązany długim łańcuchem z TW "Filozofem"". Na szczęście tacy "kapłani" są w mniejszości. A małość bp. Łozińskiego została przesłonięta przez wielkość Jana Pawła II, który mówił: "Dzisiaj chcę być, przy trumnie Marszałka". 

niedziela, 20 maja 2012

Św. Andrzej Bobola - symbol polskiej cywilizacji




Kilka dni temu minęła 355 rocznica męczeńskiej śmierci św. Andrzeja Boboli, "duszochwata", apostoła Polesia. Postaci wyjątkowej, o której powinni pamiętać nie tylko katolicy. Dlaczego św. Andrzej Bobola  - postać nieco już zapomniana, powinien żyć w naszej pamięci? Dlatego, że jest doskonałym symbolem, który łączy nas zarówno z dawną chwałą I RP jak i II RP.

Już samo to, że prowadził swoją działalność na Kresach, że umacniał polską misję cywilizacyjną na Wschodzie wpisuje św. Andrzeja Bobolę w naszą ideę imperialną. Udzielał on duchowej opieki przedstawicielom wielu narodów zamieszkujących Rzeczpospolitą. Nawracał nie mieczem, a dobrym przykładem i własną charyzmą. Za to został w okrutny sposób zamęczony przez Kozaków - moskiewską agenturę, która rozsadziła też Rzeczpospolitą. Po śmierci jego okaleczone ciało nie rozkładało się i w stosunkowo dobrym stanie zachowało się do dzisiaj. Ten cud był symbolem - choć Rzeczpospolita została wielokrotnie okaleczona tak jak ciało św. Andrzeja Boboli, to również przetrwała. Zachowało się jednak nie tylko ciało świętego jezuity. Zachowała się również nieśmiertelna idea. Do apostoła Białorusi modlili się katolicy rzymscy i greccy, ale też modlił się prosty prawosławny lud, wzbudzając zgrozę moskiewskich hierarchów. Kult św. Andrzeja Boboli przybrał też patriotyczne, polskie oblicze. W 1819 r. święty miał się ukazać zakonnikowi sceptycznemu wobec tego kultu. Pokazał mu za oknem wizję wielkiej, nowoczesnej wojny przetaczającej się przez Pińszczyznę. Zapowiedział, że po tej wojnie Polska odrodzi się a on zostanie ogłoszony głównym jej patronem. Na pamiątkę został wypalony odcisk dłoni na stole.

Św. Andrzej Bobola dokonał po śmierci również innego niesamowitego wyczynu. Z jego kultem próbowali się rozprawić bolszewicy, otwierając jego grób w kościele w Pskowie i uderzając zwłokami kilkakrotnie o kościelną posadzkę. Ku ich zdziwieniu, nie rozpadły się. Sowieccy uczeni nie potrafili wyjaśnić dlaczego przez ponad 250 lat nie rozłożyły się. Wystawiono je jako kuriozum w moskiewskim muzeum. I tam stał się kolejny cud, do ciała św. Andrzeja zaczęli masowo pielgrzymować mieszkańcy Moskwy, utajeni prawosławni. Modlili się do polskiego, katolickiego świętego w samym centrum imperium wrogiego wszelkiej religii i cywilizacji. (Ich świadectwa można zobaczyć na filmie dokumentalnym powyżej). Sowieci pozbyli się w końcu tych relikwii wydając je Stolicy Apostolskiej stawiając warunek, że nie mogą one nigdy trafić do Polski. Papież Pius XI na szczęście olał ich warunki. W 1938 r. ciało świętego zostało wysłane do Warszawy i przyjęte z wielkim ceremoniałem. Prezydent Ignacy Mościcki udekorował jego trumnę własnym Krzyżem Niepodległości - elitarnym odznaczeniem, które dostawali tylko ci, którzy mocno przyczynili się do odzyskania przez nasz kraj niepodległości. Polski lud pamiętał jak w 1920 r. ulicami Warszawy szły procesje z relikwiami św. Andrzeja Boboli i m.in. wyproszonej przez niego łasce przypisywał sierpniowe zwycięstwo. Św. Andrzej Bobola był więc w powszechnym odbiorze zasłużonym antykomunistą i polskim patriotą zaangażowanym w misję cywilizacyjną na Wschodzie. W 1957 r. papież Pius XII wzmocnił ten obraz za pomocą antykomunistycznej, propolskiej encykliki Invicti athletae Christi.




O postaci tego świętego warto pamiętać również dlatego, że w czasie wojny dzielił losy stolicy. Jego trumnę tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego przeniesiono z Rakowieckiej do kościoła Jezuitów na Starym Mieście. Stamtąd pod gradem bomb została ewakuowana do kościoła Dominikanów (część trasy pokonano kanałami), gdzie przysypana gruzem po bombardowaniach przetrwała niemiecką grabież Warszawy.

Z przyczyn politycznych nie wspominało się o tym świętym w PRL. Zaniedbał też go Episkopat. Dopiero w 2002 r. ogłoszono go patronem Polski. Ale tylko drugorzędnym. Obietnica o mianowaniu św. Andrzeja Boboli głównym patronem Polski nie została jak dotąd zrealizowana. I szkoda. To przecież symbol trwałości naszej Ojczyzny i stolicy, zwycięstwa nad wszelkimi przeciwnościami, zwycięstwa nad komunizmem, polskości terenów Kresowych, naszej misji cywilizacyjnej oraz idei imperialnej. Może on również być symbolem odrodzenia narodu. Nie trzeba być katolikiem, by wspierać ten projekt. Wystarczy rozumieć wagę symboli.

Ps. W tej historii jest również całkiem świeży wątek. Teresa Walewska-Przyjałkowska, poległa w Smoleńsku współpracownica ks. prałata Peszkowskiego, była mocno zaangażowana w promocję kultu św. Andrzeja Boboli. Po powrocie ze Smoleńska, jej trumna była wystawiona w sanktuarium na Rakowieckiej.