Nie jestem rasistą, choć zapewne jacyś antifiarze o IQ klocka spłukanego w kiblu mogą mnie za rasistę brać. Ci którzy mnie znają i czytają wiedzą jak bardzo lubię jeździć po świecie, poznawać inne kultury i ludzi z innych ras. Mussolini twierdził, że "rasa jest kwestią wyłącznie psychiczną". Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to nie rasa a kultura jest jednym z głównych czynników prowadzących narody do dobrobytu lub do nędzy. Kultura jest zaś kształtowana przez otoczenie w którym przebywamy. Czarny chłopak z USA ma szansę zostać Barackiem Obamą, Collinem Powellem czy nawet Billem Cosbym, ale jeśli będzie się kumplował z ćpunami z getta, będzie miał szansę zostać co najwyżej dilerem lub alfonsem.
O ile ja nie jestem rasistą, to rasizmem kieruje się wielu przedstawicieli europejskiego, liberalnego establiszmentu. Kiedyś ich przodkowie patrzyli na ludy wyzyskiwane przez nich w koloniach jako podludzi. Wiatr historii zmienił jednak kierunek i dzisiejsze liberalne elity przekonują, że to rasa biała, a zwłaszcza biali mężczyźni z uboższych warstw społecznych odpowiadają za całe zło tego świata - za to, że świat nie jest zbudowany tak jak sobie wyobraził biały, liberalny establiszment. Ten rasizm widzimy również w podejściu liberałów z Zachodu do mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej. Jesteśmy dla nich jakimiś zacofanymi Aborygenami, których trzeba eksploatować gospodarczo i kulturowo dostosować do wzorców opracowanych przez liberalnych filozofów i korpo-prowców. Możemy się jednak pocieszać tym, że nie jesteśmy ich jednym obiektem nienawiści. Ci ludzie patrzą z pogardą również na białych "proli" z Europy Zachodniej czy na "buraków" z amerykańskiej prowincji. (Zauważcie, że tak samo na zwykłych Rosjan patrzą ichniejsi oligarchowie z tajnych służb.) Nie podoba im się, że "motłoch" czasem zagłosuje nie tak jak mu każą, że ma aspiracje socjalne i nie chce pracować za grosze i że w mniejszym lub większym stopniu jest przywiązany do resztek narodowej dumy i dawnych wartości. To pewnie myślała Angela Merkel (Kaźmierczak) odkładając z niesmakiem, na tym filmie niemiecką chorągiewkę.
Znany podróżnik i ekspert ds. Bliskiego Wschodu Witold Repetowicz poczynił ostatnio ciekawą obserwację:
"Wystarczy poczytać, co pisze Konstanty Gebert, czyli Dawid Warszawski. Polecam jego artykuły na webnalist.com. Forsuje w nich koncepcję prawa do zamieszkania, zamiast prawa do azylu. Współgra to ze słowami George’a Sorosa, który mówił o imporcie miliona imigrantów rocznie do Europy. To jest nawiązanie do teorii, która mówi, że narody nie istniały w sposób naturalny od zawsze, tylko są sztucznym konstruktemXIX wiecznej myśli politycznej. Nawiązując do tego konceptu, ci ludzie chcą dokonać likwidacji tego, co według nich jest XIX wiecznym błędem. Oczywiście, masowa imigracja ma temu służyć. Warto zwrócić uwagę, że wprowadzając prawo do zamieszkania, czyli totalny import imigrantów, odbiera się rzeczywistym uchodźcom, spełniającym kryteria Konwencji Genewskiej do otrzymania prawa do azylu. Według koncepcji przedstawionej przez Geberta, prawo do zamieszkania mogłoby zastąpić regulacje Konwencji Genewskiej dotyczącej uchodźców. W tym momencie uchodźcy, czyli osoby, które uciekają przed prześladowaniami ze względu na działalność polityczną straciliby preferencje do przyjazdu do Europy. Zostaliby poświęceni na ołtarzu nowego utopijnego społeczeństwa."
Znam Repetowicza i kiedyś się z nim wielokrotnie wykłócałem. Wiem więc, że jest osobą jak najdalszą od snucia teorii spiskowych czy sympatii nacjonalistycznych (no, chyba że chodzi o nacjonalizm kurdyjski...). Ale jednak doszedł do wniosku, że kryzys imigracyjny jest narzędziem do przekształcenia etnicznego Europy. Rozmycia, czy nawet likwidacji tradycyjnego pojęcia narodu.
Zbyt daleko idąca teza? Włoskie Biuro Statystyczne prognozuje, że w ciągu pół wieku populacja Włoch spadnie do 53,7 mln ludzi. Z tego 14 mln ma przypadać na imigrantów oraz ich potomków. W 2016 r. do Włoch przybyło poprzez Morze Śródziemne 176,5 tys. imigrantów. Spora część z nich trafiła tam "morskimi taksówkami" - handlarze ludźmi zabierali ich na odległość 12 mil morskich od wybrzeża libijskiego a tam przejmowały ich statki wynajęte przez "organizacje charytatywne" finansowane przez Sorosa oraz innych podejrzanych "biznesmenów". Kolejną poszlaką wskazującą na to, że kryzys imigracyjny jest sterowany odgórnie, jest to, że zachodnioeuropejskie sądy wymierzają zadziwiająco niskie kary imigranckim przestępcom, policja abdykuje w konfrontacji z nimi a media starają się dusić w zarodku wszelką dyskusję na temat argumentów pro- i contra- dotyczących przyjmowania imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Dużo daje do myślenia również to, co czasem elitom "wymsknie się", choćby w sponsorowanej przez nich sztuce. Ot, choćby murale Cleona Petersona, artysty sponsorowanego przez francuską gałąź Rotschildów, czyli przez rodzinę będącym przez ostatnie 200 lat w samym sercu francuskiego establiszmentu (dla firmy inwestycyjnej Rotschildów pracował m.in. francuski prezydent Emmanuel Macron) . I ta rodzina z jakiegoś powodu finansuje sztukę, która wygląda jakby powstała w umyśle jakiegoś chorego rasisty. Oto bowiem Czarni, żywcem wzięci z propagandy Ku Klux Klanu, mordują tam białych ludzi, gwałcą białe kobiety i niszczą materialne pomniki białej cywilizacji. Czyżby Peterson i Rotschildowie byli kryptonazistami czy też może w ten sposób żartują sobie na temat swojej wizji nowej Europy?
Hrabia Richard Coundehove-Kalergi, przedwojenny ojciec ruchu paneuropejskiego, pisał w 1925 r. w swojej książce "Praktyczny idealizm": "Człowiek przyszłości będzie mieszanej rasy. Obecne rasy i klasy będą zanikały ze względu na zanik czasu, przestrzeni oraz uprzedzeń. Euroazjatycka, negroidalna rasa przyszłości, podobna z wyglądu do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność ludów różnorodnością indywidualności." Kalergi oczywiście uważał, że nad ta "euroazjatycko-negroidalną" masą będzie rządziła technokratyczna nowa arystokracja, w domyśle arystokracja pieniądza.
Poglądy te są zbieżne z rojeniami niemieckiego komunisty Ernsta Niekischa (który swego czasu dialogował z Goebbelsem) mówiącego, że "Niemcy powinny stać się azjatyckie i afrykańskie". No cóż, Angela Merkel może go czytała...
Co się więc europejskim, liberalnym elitom roi? Może liczą na to, że miliony "nowaków" żyjących na socjalu będą dla nich żelaznym elektoratem, czynnikiem prowadzącym do zniszczenia europejskiego "nacjonalizmu" i "wstecznej tradycji" a także do pewnego stopnia tanią siłą roboczą. Tradycyjne narody mają się zestarzeć i zmienić w zahukaną mniejszość przepraszającą za swoje istnienie.
W tym planie jest jednak jeden poważny błąd. O europejskich, liberalnych elitach można powiedzieć, to co Kapitan Bomba powiedział o Kurvinoxach: "Są sprytne, ale głupie". Kto im bowiem zagwarantuje, że roszczeniowi socjalnie, nie szanujący prawa i do tego wyznający ekstremalnie agresywną religię imigranci będą respektowali "europejskie wartości"? Czy po prostu nie poobcinają liberałom ich głupich łbów i nie wezmą sobie ich portfeli? Czy oni naprawdę myślą, że kolesie wzięci żywcem z filmu "Blackhawk down" będą się ich słuchać? Ten proces daje już o sobie znać. Jak czytamy: "2 marca pod siedzibą Wielkiego Wschodu Francji (GODF) miał miejsce zamach na Wielkiego Mistrza GODF Christophe Habasa, czyli szefa organizacji. Niezidentyfikowana kobieta krzycząc „Precz z Żydami" usiłowała uderzyć Habasa młotkiem w głowę. Ponieważ udało mu się zasłonić, dostał w ramię i trafił do szpitala. (...) By zrozumieć wymiar tego zamachu, należy dodać, że GODF ma we Francji pozycję zupełnie wyjątkową — jest to najsilniejsza i najmocniej zaangażowana politycznie organizacja społeczna. Analogicznym wydarzeniem w Polsce byłoby, gdyby ktoś rzucił się z młotkiem na prymasa Polski lub na Adama Michnika, gdyż pozycję polityczną GODF można w Polsce porównać jedynie do Kościoła Katolickiego lub Gazety Wyborczej. Kościół w Polsce nie ma dziś takiej władzy politycznej, jaką miał do niedawna przynajmniej GODF, który przed wyborami prezydenckimi z 2012 przyjmował w swojej siedzibie na wysłuchanie kandydatów na urząd prezydenta. Spośród 9 kandydatów, do siedziby GODF zaproszono 8. Nie zaproszono jedynie Marine Le Pen, uznając, że nie kwalifikuje się na prezydenta (Le Pen, by pokazać, że nie ma uprzedzeń wobec masonów po tym afroncie ze strony GODF, zatrudniła do swojej kampanii dwóch masonów, jednego z loży narodowej, drugiego z GODF). Na wysłuchaniu w siedzibie GODF pojawili się niemal wszyscy zaproszeni kandydaci, poza jednym znamienitym wyjątkiem: nie przybył Sarkozy. Pomimo że w dniu w którym odbyły się wysłuchania kandydatów, według sondaży to Sarkozy miał największe szanse na zwycięstwo, jednak dziennik Liberation opublikował od razu tekst „Był sobie Sarkozy". I wybory wygrał ten, który przy rue Cadet wypadł zdecydowanie najlepiej."
No cóż... Ca ira, ca ira, ca ira, Saleelul alswarem nasheedul ubahwa darbul qitaly tariqul haya...
Być może część europejskich elit to rozumie. Król Norwegii Harald V mówił, że trzeba znaleźć "ostateczne rozwiązanie" i zatrzymać napływ imigrantów, bo "nie możemy przyjąć całej Afryki". Być może Fjotolf Hansen (nazwisko wymyślone jakby przez Megumin z "Konosuby"...) używający wcześniej nazwiska Anders Breivik, mający ojca będącego norweskim dyplomatą i ojczyma będącego oficerem norweskich sił specjalnych, wiedział coś więcej o tym, co się szykuje...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą strefa euro. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą strefa euro. Pokaż wszystkie posty
sobota, 24 czerwca 2017
sobota, 20 sierpnia 2016
Największe sekrety - Euphoria: Hexen
Ilustracja muzyczna: Rammstein - Du Riechst So Gut
System Globalnego Minotuara (w którym USA były największym generatorem popytu na dobra produkowane przez resztę świata a w zamian reszta świata lokowała kapitał w amerykańskie aktywa finansowe) wzbudzał zazdrość. Szczególnie u Francji. Jej socjalistyczny prezydent Francois Mitterand zazdrościł Amerykanom, że cały świat finansował ich deficyt handlowy i fiskalny. Chciał, by Francja korzystała z podobnego przywileju i w ten sposób uratowała swój model społeczny. Był tylko jeden problem - frank francuski nie był dla inwestorów wymarzoną walutą, w którą można lokować kapitał. Spośród walut europejskich najbliższa temu ideałowi była marka niemiecka. Mitterand porównywał ją do bomby atomowej. Nie podobało mu się, że wszystkie banki centralne kontynentalnej Europy Zachodniej dostosowywały swoją politykę do działań Bundesbanku. – Niemcy odbudowały swoją potęgę gospodarczą, ale odmawiają podzielenia się nią – powiedział w 1988 r. kanclerzowi Austrii Franzowi Vranitzky’emu. Zdecydowano się więc na „rozbrojenie nuklearne”. W 1988 r. Rada Europejska zleciła grupie ekspertów kierowanej przez przewodniczącego Komisji Europejskiej, znanego aferzysty Jacquesa Delorsa (z pochodzenia Francuza) przygotowanie raportu o możliwości stworzenia europejskiej unii walutowej. Raport został opublikowany rok później i stał się podstawą do tworzenia strefy euro.

Mitterand zdobył w tym projekcie sojusznika w postaci chadeckiego kanclerza Niemiec Helmuta Kohla. Niemiecki przywódca posunął się nawet do tego, by wspólnie z prezydentem Francji spiskować przeciwko własnemu bankowi centralnemu. Gdy w 1987 r. powstała niemiecko-francuska Rada Finansowo-Gospodarcza, jedna z instytucji przygotowujących wspólną walutę, niemiecki minister finansów odmówił prezesowi Bundesbanku Karlowi Otto Pohlowi wglądu w dokumenty powołujące tę instytucję. Pohl uzyskał w nie wgląd dopiero u szefa francuskiego banku centralnego. Prezes Bundesbanku był izolowany, dlatego że ośmielił się mieć sceptyczne zdanie o idei powołania unii walutowej. – Na takim procesie mamy wiele do stracenia. Dla Republiki Federalnej oznaczałoby to złożenie marki niemieckiej w ofierze na europejskim ołtarzu. Wiemy, co mamy. Co dostaniemy, tego nie wiemy – ostrzegał w 1990 r.
Europejska machina była już wówczas wprawiona w ruch. Decyzje w sprawie budowy unii walutowej podjęto na szczycie w Maastricht w 1991 r. Kanclerz Kohl próbował tam przekonać innych przywódców, by unię walutową oparto na zasadach ścisłej dyscypliny fiskalnej. Przyjęto pod jego naciskiem tzw. kryteria konwergencji, czyli warunki, jakie państwa powinny spełnić, by móc przyjąć wspólną walutę. Kohl został jednak wymanewrowany przez sprytniejszych graczy. Francuski prezydent Mitterand i włoski premier Gulio Andreotti porozumieli się i wprowadzili Niemców w pułapkę. Zdołali wymóc na nich zobowiązanie, że 1 stycznia 1999 r. automatycznie i nieodwołalnie powstanie unia walutowa. Z góry przyjęto więc „rozkład jazdy euro", nie przejmując się specjalnie tym, że w wyznaczonym czasie może się zdarzyć, że nikt nie będzie spełniał kryteriów z Maastricht. Taki scenariusz był bardzo prawdopodobny – w 1996 r. warunki przyjęcia do unii walutowej spełniał jedynie Luksemburg. Rozkładu jazdy trzymano się jednak z niewolniczą wiernością. Choć można się było spodziewać, że Grecja nie zdąży na czas ze spełnieniem kryteriów konwergencji, już w 1996 r. zaczęto planować druk banknotów euro z napisami w greckim alfabecie.
Europejska machina była już wówczas wprawiona w ruch. Decyzje w sprawie budowy unii walutowej podjęto na szczycie w Maastricht w 1991 r. Kanclerz Kohl próbował tam przekonać innych przywódców, by unię walutową oparto na zasadach ścisłej dyscypliny fiskalnej. Przyjęto pod jego naciskiem tzw. kryteria konwergencji, czyli warunki, jakie państwa powinny spełnić, by móc przyjąć wspólną walutę. Kohl został jednak wymanewrowany przez sprytniejszych graczy. Francuski prezydent Mitterand i włoski premier Gulio Andreotti porozumieli się i wprowadzili Niemców w pułapkę. Zdołali wymóc na nich zobowiązanie, że 1 stycznia 1999 r. automatycznie i nieodwołalnie powstanie unia walutowa. Z góry przyjęto więc „rozkład jazdy euro", nie przejmując się specjalnie tym, że w wyznaczonym czasie może się zdarzyć, że nikt nie będzie spełniał kryteriów z Maastricht. Taki scenariusz był bardzo prawdopodobny – w 1996 r. warunki przyjęcia do unii walutowej spełniał jedynie Luksemburg. Rozkładu jazdy trzymano się jednak z niewolniczą wiernością. Choć można się było spodziewać, że Grecja nie zdąży na czas ze spełnieniem kryteriów konwergencji, już w 1996 r. zaczęto planować druk banknotów euro z napisami w greckim alfabecie.
Co prawda Niemcy po podpisaniu Traktatu z Maastricht domagali się ścisłego kontrolowania budżetów państw eurolandu, ale ich opór złamano za symboliczną cenę, godząc się na siedzibę przyszłego Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie oraz na to, by nowy unijny pieniądz nazywał się euro zamiast ecu. Berlinowi nazwa ecu skojarzyła się z pierwszymi francuskimi złotymi monetami, więc upierał się on, by nową walutę nazwać inaczej. Sprzedał więc „za miskę soczewicy” stabilność strefy euro.
Strefa euro jest unią walutową mającą mniej sensu niż odrodzony ZSRR czy unia walutowa państw byłego Imperium Ottomańskiego. Tych słów nie wypowiedział były czeski prezydent Vaclav Klaus, ani brytyjski eurodeputowany Nigell Farage. To wniosek wypływający z raportu analityków banku JPMorgan Chase. Zbadali oni jak stabilne byłyby różne hipotetyczne unie walutowe na tle strefy euro. Wzięli pod uwagę 100 wskaźników gospodarczych i mierzyli dysproporcje pomiędzy państwami tworzącymi unie walutowe. W przypadku 12 głównych gospodarek strefy euro odchylenie standardowe, miara tych dysproporcji, wyniosło ponad 50 proc. Najniższe (mniej niż 20 proc.) było w przypadku unii gospodarek Ameryki Łacińskiej. Dla odrodzonego ZSRR sięgało 30 proc., a w przypadku nowego Imperium Ottomańskiego (w granicach z 1800 r.) zbliżało się do 40 proc. Lepszy wynik od strefy euro osiągnęły nawet „wszystkie państwa leżące na 5 równoleżniku szerokości północnej” oraz unia wszystkich krajów na literę M.
Po wybuchu kryzysu zadłużeniowego w strefie euro wielu
analityków zaczęło wskazywać na to, że unia walutowa tak różnych państw jak
Niemcy, Grecja, Finlandia i Hiszpania nie jest stabilna i nie ma szans na
sukces. Dlaczego więc eksperci nie zwracali wcześniej uwagi na ten fakt unijnym
decydentom? Ależ zwracali. W najlepszym przypadku ich nie słuchano, w
najgorszym brano za wariatów.
Niemieckie dokumenty dyplomatyczne dotyczące przyjęcia Włoch do strefy euro
rzucają dużo światła na proces powstawania tej unii walutowej. W latach
1997-1999 z ambasady RFN w Rzymie do Berlina płynął strumień raportów mówiących
o tym, że Włochy są nie przygotowane na wejście do eurolandu. Nie radzą sobie z
obniżką długu publicznego a podejmowane przez kolejne rządy wysiłki mające na
celu naprawę finansów państwa mają często kosmetyczny charakter. W tych
raportach pojawiają się znane nazwiska. I tak np. w 1997 r. Juergen Stark,
wówczas sekretarz stanu w niemieckim ministerstwie finansów a później członek władz Europejskiego Banku Centralnego, donosił, że rządy Belgii i Włoch
wywarły presję na szefów swoich banków centralnych, by przekonali inspektorów
Europejskiego Instytutu Walutowego (poprzednika EBC), by „nie byli tak krytyczni
wobec poziomu ich długu publicznego”. W
marcu 1998 r. Horst Koehler, ówczesny szef Stowarzyszenie Niemieckich Banków
Oszczędnościowych, późniejszy szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego i
prezydent Niemiec, przesłał kanclerzowi RFN Helmutowi Kohlowi list w którym
wskazywał, że Włochy nie spełniły warunków trwałego obniżenia deficytu
budżetowego i długu publicznego oraz, że kraj ten stanowi duże ryzyko dla
istnienia euro. Słowa Koehlera poparte były ekspertyzą Hamburskiego Instytutu
Gospodarki Międzynarodowej. Kohl odpowiedział mu, że oczywiście są pewne
problemy, ale jest pewny, że zostaną one pokonane w najbliższych latach.
Niemiecki kanclerz oczywiście mylił się. O ile w 1998 r. włoski dług publiczny
wynosił 114,2 proc. PKB, to przez następną dekadę spadł tylko nieznacznie nie
schodząc poniżej 100 proc. PKB.
Lekceważono również opinie niezależnych ekspertów. W lutym
1998 r. 155 niemieckich profesorów ekonomii zażądało przesunięcia wprowadzenia
wspólnej waluty. Argumentowali, że wiele państw nie jest gotowych na jej
przyjęcie. Kilku z sygnatariuszy listy próbowało zablokować wprowadzenie euro
za pomocą skargi do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego.
Na początku 1998 r. premier Holandii Wim Kok zwrócił uwagę
niemieckiemu rządowi, że Włochy nie spełniają kryteriów przyjęcia do strefy
euro. – Bez dodatkowych działań ze strony Włoch dających dowód trwałości
konsolidacji fiskalnej, wejście Włoch do strefy euro jest obecnie nie do
zaakceptowania – argumentował Kok. Kohl odmówił wywierania presji na Rzym
twierdząc, że Francja zagroziła wycofaniem się z projektu euro jeżeli nie będą
w nim uwzględnione Włochy. Czynniki polityczne więc przeważyły.
Niemcy przymykały oczy na łamanie reguł przez inne państwa
również dlatego, że same miały problem z dyscypliną fiskalną. Niemiecki dług
publiczny wynosił w 1999 r. 61,3 proc. PKB i przez poprzednie 10 lat
nieustannie rósł. Urzędnicy kancelarii
kanclerza wskazywali więc, że mogą pojawić się prawne przeszkody dla wejścia
Niemiec do strefy euro. Niemcy po prostu nie spełniali kryteriów konwergencji.
Kanclerz Kohl i minister finansów Theo Waigel zdołali jednak przekonać Komisję
Europejską i pozostałe kraje tworzącego się eurolandu, że gdyby nie
zjednoczenie Niemiec, dług publiczny RFN wynosiłby 45 proc. PKB”. Zarówno
Niemcom jak i Włochom wybaczono te „drobne niedociągnięcia” tworząc precedens
do przyjęcia w 2001 r. Grecji do strefy euro, pomimo nie spełniania przez nią
kryteriów.
Mitterand i jego otoczeniu uważało wspólną europejską walutę za gospodarcze wunderwaffe, as w rękawie, który z czasem zdetronizuje dolara w roli głównej waluty rezerwowej świata. Czemu więc zamiast budować silną strefę euro składającą się z Niemiec, Francji i kilku stabilnych gospodarek zbudowano blok walutowy łączący państwa silne ze słabymi? Francja nie chciała, by unia walutowała została zdominowana przez Niemcy, postanowiła więc włączyć w nią kraje łacińskie takie jak Włochy i Hiszpania, które stałyby się jej sojusznikami w tym bloku.
Dlaczego jednak na pozbycie się marki i stworzenie strefy euro zgodziły się Niemcy? I to pomimo silnego sprzeciwu przedstawicieli, dawnych elit z Bonn? Musimy pamiętać, że Niemcy nie są krajem do końca suwerennym. Gen, Gerd-Helmut Komossa, były szef wywiadu wojskowego RFN, ujawnia w swojej książce "Karta niemiecka", że suwerenność Bundesrepubliki jest na podstawie tajnego układu z 1949 r. ograniczona przez aliantów aż do 2099 r. Gert Poli, były szef austriackiego wywiadu cywilnego BVT twierdzi, że Niemcy są wciąż de facto krajem okupowanym. Każdy nowy kanclerz RFN musi podpisać tzw. Dokument Kanclerski (polecam tę prelekcję dra Brzeskiego). BND, wywiad cywilny RFN, został założony przez CIA i zgodnie z międzyrządowymi porozumieniami musi przekazywać CIA każdą informację, o którą Amerykanie poproszą (skutkiem tego była m.in. afera Panama Papers). BND inwigilowała niemieckich polityków, w tym kanclerz Merkel a także wykonywała zadania dla Amerykanów w takich miejscach jak Irak, Syria czy Libia. CIA wie więc o łapówkach i skandalach seksualnych z udziałem niemieckich polityków, zna szczegóły nazistowskiej przeszłości niemieckich elit (i może w każdej chwili uruchomić swoje psy gończe) a także przejęła Akta Rosenholz - zapisy elektroniczne dotyczące wysoko postawionej agentury Stasi. Amerykanie mogą więc szantażować Angelę Merkel (według pogłosek TW "Erika") dokumentami o jej współpracy ze Stasi.
Niemcy to AMERYKAŃSKO-SOWIECKIE KONDOMINIUM POD POSTNAZISTOWSKIM ZARZĄDEM POWIERNICZYM.
Niemcy przystąpili do euro, bo MUSIELI. To był jeden z tajnych warunków zjednoczenia. Wsparcie amerykańskich neoliberalnych ekonomistów dla projektu euro, wskazuje, że był on pułapką mającą na zawsze pogrzebać ambicje Francji do stworzenia konkurencyjnego systemu Minotaura. Francuzi zostali zgubieni przez własną głupotę - euro zaczęło zarzynać ich przemysł oraz gospodarkę. Zachowali niewydolny model socjalny, ale pozbawili się możliwości przeprowadzania dewaluacji waluty, które zwiększałyby konkurencyjność ich eksportu.
Na takiej samej zasadzie Niemcy rozpętali w Europie kryzys imigracyjny. Decyzję o otwarciu granicy dla nachodźców z Syrii Merkel podjęła bez zostawiania śladu na piśmie.
Flashback: Gwałty w Kolonii - dwa poziomy spisku
Mitterand i jego otoczeniu uważało wspólną europejską walutę za gospodarcze wunderwaffe, as w rękawie, który z czasem zdetronizuje dolara w roli głównej waluty rezerwowej świata. Czemu więc zamiast budować silną strefę euro składającą się z Niemiec, Francji i kilku stabilnych gospodarek zbudowano blok walutowy łączący państwa silne ze słabymi? Francja nie chciała, by unia walutowała została zdominowana przez Niemcy, postanowiła więc włączyć w nią kraje łacińskie takie jak Włochy i Hiszpania, które stałyby się jej sojusznikami w tym bloku.
Dlaczego jednak na pozbycie się marki i stworzenie strefy euro zgodziły się Niemcy? I to pomimo silnego sprzeciwu przedstawicieli, dawnych elit z Bonn? Musimy pamiętać, że Niemcy nie są krajem do końca suwerennym. Gen, Gerd-Helmut Komossa, były szef wywiadu wojskowego RFN, ujawnia w swojej książce "Karta niemiecka", że suwerenność Bundesrepubliki jest na podstawie tajnego układu z 1949 r. ograniczona przez aliantów aż do 2099 r. Gert Poli, były szef austriackiego wywiadu cywilnego BVT twierdzi, że Niemcy są wciąż de facto krajem okupowanym. Każdy nowy kanclerz RFN musi podpisać tzw. Dokument Kanclerski (polecam tę prelekcję dra Brzeskiego). BND, wywiad cywilny RFN, został założony przez CIA i zgodnie z międzyrządowymi porozumieniami musi przekazywać CIA każdą informację, o którą Amerykanie poproszą (skutkiem tego była m.in. afera Panama Papers). BND inwigilowała niemieckich polityków, w tym kanclerz Merkel a także wykonywała zadania dla Amerykanów w takich miejscach jak Irak, Syria czy Libia. CIA wie więc o łapówkach i skandalach seksualnych z udziałem niemieckich polityków, zna szczegóły nazistowskiej przeszłości niemieckich elit (i może w każdej chwili uruchomić swoje psy gończe) a także przejęła Akta Rosenholz - zapisy elektroniczne dotyczące wysoko postawionej agentury Stasi. Amerykanie mogą więc szantażować Angelę Merkel (według pogłosek TW "Erika") dokumentami o jej współpracy ze Stasi.
Niemcy to AMERYKAŃSKO-SOWIECKIE KONDOMINIUM POD POSTNAZISTOWSKIM ZARZĄDEM POWIERNICZYM.
Niemcy przystąpili do euro, bo MUSIELI. To był jeden z tajnych warunków zjednoczenia. Wsparcie amerykańskich neoliberalnych ekonomistów dla projektu euro, wskazuje, że był on pułapką mającą na zawsze pogrzebać ambicje Francji do stworzenia konkurencyjnego systemu Minotaura. Francuzi zostali zgubieni przez własną głupotę - euro zaczęło zarzynać ich przemysł oraz gospodarkę. Zachowali niewydolny model socjalny, ale pozbawili się możliwości przeprowadzania dewaluacji waluty, które zwiększałyby konkurencyjność ich eksportu.
Na takiej samej zasadzie Niemcy rozpętali w Europie kryzys imigracyjny. Decyzję o otwarciu granicy dla nachodźców z Syrii Merkel podjęła bez zostawiania śladu na piśmie.
Flashback: Gwałty w Kolonii - dwa poziomy spisku
Jest jednak również drugi poziom spisku. Niemieckie elity biznesowe zgodziły się na euro, gdyż w ten sposób wykańczały konkurencję we Francji i północnych Włoszech. Kryzys w eurolandzie dał też im możliwość przeprowadzenia eksperymentu społecznego: w takich krajach jak Grecja czy Portugalia mogą sprawdzić jak mocno mogą zdemontować prawa socjalne, zanim ludzie zaczną się buntować. Po przetestowaniu tego na południu Europy, będą to testować u siebie (pisał o tym Juergen Roth w "Cichym puczu"). Skok na greckie aktywa został przećwiczony wcześniej na terenach byłej NRD. Przy zjednoczeniu Niemiec rząd kanclerza Kohla, wbrew protestom szefa Bundesbanku Karla Pohla, ustalił kurs bezwartościowej marki NRD do ultrasolidnej marki RFN na poziomie 1:1. Skutkiem tego, nowy Mercedes był tańszy od Trabanta. I tak już niekonkurencyjny przemysł dawnego NRD został dobity, a wschodnie landy stały się postindustrialną pustynią na którą do dzisiaj łożą zachodni Niemcy. Majątek po Wschodnich Niemcach został w kryminalny sposób sprywatyzowany (obszernie pisał o tym Juergen Roth w "Europie mafii"). Potentaci z RFN podzielili się nim z towarzyszami ze Stasi i SED, którzy przebrandowili się na działaczy CDU. Ta mafijna struktura z Kondominium zachowywała się w bardzo podobny sposób na południu Europy. Jak czytamy:
"Wielkie kontrakty związane z olimpiadą oraz innymi greckimi projektami infrastrukturalnymi dostawał często niemiecki koncern Siemens. Po latach okazało się, że zdobywał je dzięki łapówkom, które mogły wynieść setki milionów euro. Tasos Mantelis, były minister transportu i telekomunikacji reprezentujący socjalistyczną partię PASOK, przyznał się, że w latach 1998-2000 dostał od Siemensa 450 tys. marek niemieckich a takich skorumpowanych polityków chodzących na pasku niemieckiego koncernu było bardzo wielu. Komisja greckiego parlamentu ustaliła, że łapówkarska działalność Siemensa przyniosła gospodarce szkody sięgające 2 mld euro. W sierpniu 2012 r. grecki parlament specjalną ustawą zrzekł się roszczeń wobec Siemensa. Koncern zapłacił Grecji w ramach ugody łącznie 330 mln euro i zapewniał później opinię publiczną, że czynnie walczy z korupcją i jest „czystą firmą”.
W śledztwie dotyczącym korupcyjnej działalności Siemensa przewijało się
nazwisko greckiego oligarchy Sokratisa Kokkalisa, właściciela holdingu Intralot
oraz przez wiele lat do 2010 r. klubu piłkarskiego Olimpiakos Pireus. Gdy
Volker Jung, członek zarządu Siemensa odpowiadający m.in. za kontakty z Grecją,
przeszedł na emeryturę trafił do rady nadzorczej Intralotu. Oligarcha nazywany
przez pracowników Siemensa „Mister K.” miał silne związki z Niemcami, a
szczególnie z ich wschodnią częścią. Przez wiele lat mieszkał bowiem w NRD a
studiował w Berlinie Wschodnim i w Moskwie. W 1977 r. wrócił do Grecji, gdzie
założył spółkę Intracom, która stała się później jednym z głównych greckich
koncernów telekomunikacyjnych. Podejrzewano, że pieniądze na rozkręcenie
interesu dał mu wschodnioniemiecki wywiad, zwłaszcza, że spółka prowadziła
lukratywne interesy z enerdowskimi firmami. Po latach okazało się, że Kokkalis
był tajnym współpracownikiem Stasi o pseudonimie „Rocco”, który chętnie donosił
na kolegów ze studiów. Gdy wrócił do Grecji rzekomo przekupywał greckich
urzędników, by kupowali enerdowski sprzęt telekomunikacyjny, a po upadku komuny
robił interesy na rynku hazardowym w Rosji oraz w Rumunii. "Wielkie kontrakty związane z olimpiadą oraz innymi greckimi projektami infrastrukturalnymi dostawał często niemiecki koncern Siemens. Po latach okazało się, że zdobywał je dzięki łapówkom, które mogły wynieść setki milionów euro. Tasos Mantelis, były minister transportu i telekomunikacji reprezentujący socjalistyczną partię PASOK, przyznał się, że w latach 1998-2000 dostał od Siemensa 450 tys. marek niemieckich a takich skorumpowanych polityków chodzących na pasku niemieckiego koncernu było bardzo wielu. Komisja greckiego parlamentu ustaliła, że łapówkarska działalność Siemensa przyniosła gospodarce szkody sięgające 2 mld euro. W sierpniu 2012 r. grecki parlament specjalną ustawą zrzekł się roszczeń wobec Siemensa. Koncern zapłacił Grecji w ramach ugody łącznie 330 mln euro i zapewniał później opinię publiczną, że czynnie walczy z korupcją i jest „czystą firmą”.
Siemens ma akurat długą tradycję sięgania po „kontrowersyjne” osoby w ramach swoich interesów w Grecji. W latach 1941-1944 niemieckich interesów gospodarczych w Grecji pomagał pilnować Ioannis Voulpiotis, grecki inżynier, który ożenił się z córką Wernera von Siemensa i przed wojną kierował ateńskim biurem AEG Siemens Telefunken. Po wojnie został on skazany za kolaborację, ale uciekł do Niemiec. Do Grecji powrócił w latach 50-tych jako reprezentant Siemensa. Miał po swojej stronie rząd RFN, który w 1954 r. naciskał na Grecję, by dała Siemensowi kontrakt na modernizację greckiej sieci radiowej.
(...)
Grecka korupcja i system oligarchiczny są również wygodne dla europejskich
możnych z innego powodu: łatwiej im przepychać ich interesy w Grecji. Widać to
choćby na przykładzie kontraktów zbrojeniowych. W 2013 r. MFW i UE nakazały
Grecji zlikwidować jej mały, ale rentowny i nowoczesny, przemysł zbrojeniowy.
Zwolniono z pracy 2,2 tys. ludzi. Gdy dokonywano tych niepotrzebnych redukcji,
grecki budżet wojskowy rósł (np. w 2012 r. zwiększył się aż o 18 proc.).
Jeszcze w 2011 r. niemiecka kanclerz Angela Merkel i francuski prezydent
Nicolas Sarkozy mówili ówczesnemu greckiemu premierowi Georgiosowi Papandreou,
że Grecja dostanie wsparcie finansowe tylko w zamian za nowe zamówienia na
samoloty z koncernu EADS (podejrzanego później o dawanie łapówek politykom w
wielu krajach) oraz na niemieckie okręty podwodne (których grecka flota nie
chciała przyjąć, bo były wadliwie wykonane). "
Europą rządzi oligarchia. Bardzo wąska oligarchia. Węższa niż się Wam wydawało. Jak czytamy:
Europą rządzi oligarchia. Bardzo wąska oligarchia. Węższa niż się Wam wydawało. Jak czytamy:
"Najściślejszą europejską elitę przemysłowo-finansową tworzy zaledwie kilkunastu ludzi,
z których większość osiągnęła już wiek emerytalny. To oni są zwornikami wielkiej korporacyjnej sieci.
Kto tworzy ścisłą europejską elitę
finansowo- przemysłową? Z badań Eelke Heemskerka, profesora nauk
politycznych na Uniwersytecie Amsterdamskim, wynika, że zaledwie 16
osób. Ta niewielka grupka ma generować połowę kontaktów finansowych i
handlowych pomiędzy największymi europejskimi spółkami. Ludzie zaliczeni
przez niego do ścisłej euroelity zasiadają w 67 zarządach i radach
nadzorczych spółek. Firmy, w których władzach się znaleźli, tworzą jedną
strukturę o 216 powiązaniach międzyzarządowych. To prawdziwa
arystokracja pieniądza mająca wielkie oficjalne i zakulisowe wpływy. Co
ciekawe, znaczna większość Europejczyków nie jest w stanie skojarzyć
nazwiska żadnego z członków tego 16-osobowego kręgu przywódczego.
„Sieć międzykorporacyjnych powiązań w Europie pozostaje miejscem
rozgrywek kilku paneuropejskich »wielkich łączników«. Co prawda,
instytucje finansowe i bankierzy zajmują ważne miejsca w górnych
częściach sieci, ale nie są na kluczowych pozycjach. To raczej byli i
obecni prezesi wielkich europejskich korporacji niefinansowych tworzą
razem wzajemnie się zazębiające dyrektoriaty. Sieć opiera się raczej na
zlewaniu się ze sobą finansów i przemysłu niż na dominacji jednego nad
drugim" – ocenia Heemskerk.
Na pierwszym miejscu jego listy przedstawicieli najściślejszej
europejskiej elity gospodarczej znalazł się niemiecki menedżer Gerhard
Cromme, od 2003 r. przewodniczący rady nadzorczej koncernu Siemens. W
2011 r., czyli w czasie, gdy Heemskerk prowadził swoje badania, Cromme
zasiadał we władzach dziewięciu dużych korporacji, był częścią 18
powiązań międzyzarządowych i miał powiązania z 13 z 16 członków
najściślejszej europejskiej elity korporacyjnej. W latach 1999–2001 był
on prezesem koncernu ThyssenKrupp, a w latach 2001–2013 przewodniczącym
jego rady nadzorczej. Zasiadał również m.in. we władzach Allianza,
koncernu energetycznego E.ON Ruhrgas, grupy medialnej Axel Springer,
firmy budowlanej Hochtief, Volkswagena, Lufthansy czy francuskiego banku
BNP Paribas. Urodzony w 1942 r. niemiecki kolekcjoner stanowisk jest
również przewodniczącym Europejskiego Okrągłego Stołu Przemysłowców
(ERTI), grupy starającej się wpływać na to, by decydenci z Brukseli i
rządów państw UE podejmowali działania korzystne dla europejskiej
przemysłowej elity.Drugie miejsce w zestawieniu Heemskerka zajmuje Louis Schweitzer, w latach 1992–2005 prezes francuskiego koncernu motoryzacyjnego Renault, obecnie zasiada we władzach m.in.: koncernu farmaceutycznego AstraZeneca, banku BNP Paribas, EDF, Veolia Environnement, Volvo, L'Oréal i Philips Electronics. W latach 70. i w pierwszej połowie lat 80. zajmował różne stanowiska we francuskiej administracji rządowej. Jest synem Pierre-Paula Schweitzera, dyrektora zarządzającego Międzynarodowego Funduszu Walutowego w latach 1963–1973. Wśród jego dalekich krewnych można znaleźć m.in. Alberta Schweitzera, lekarza, teologa i zarazem zdobywcę Pokojowej Nagrody Nobla w 1952 r. oraz francuskiego filozofa Jean-Paula Sartre'a. Na liście Heemskerka odnotowano, że odpowiada on za 15 powiązań międzyrządowych i ma związki z siedmioma innymi członkami najściślejszej europejskiej elity.
Trzecią pozycję w tym zestawieniu zajął francuski bankier Antoine Bernheim, były szef rady nadzorczej grupy Generali, uznawany za jednego z najbardziej wpływowych finansistów z Europy Zachodniej. Zmarł on już po publikacji pracy Heemskerka. Nie żyje również znajdujący się na czwartej pozycji tego zestawienia Karel van Miert, belgijski polityk, członek Komisji Europejskiej w latach 1986–1999, były komisarz europejski ds. konkurencji. Po zakończeniu służby publicznej zasiadał on we władzach sześciu dużych korporacji. Zginął w 2009 r., po tym jak spadł z drabiny w swoim ogrodzie.
Piąte miejsce w sieci tej europejskiej arystokracji gospodarczej zajął Marcus Wallenberg, od 2005 r. przewodniczący rady nadzorczej szwedzkiego banku SEB, koncernu Saab, dyrektor w AstraZeneca, Investor AB i singapurskim państwowym holdingu Temasek. Pracował wcześniej m.in. w Citigroup, Deutsche Banku i S G Warburg Co. Pochodzi ze znanej rodziny przemysłowców i finansistów, której najsłynniejszym przedstawicielem był Raul Wallenberg – w czasie drugiej wojny światowej szwedzki dyplomata zaangażowany w ratowanie Żydów i prawdopodobnie również w tajne negocjacje między Niemcami i Sowietami, aresztowany w 1945 r. w Budapeszcie przez NKWD i zaginiony."
Ta oligarchia wpędziła Europę w wielopoziomowy kryzys. Okazała się niezdolna do rządzenia. Ale kryzys dotknął też kręgi władzy w USA, Rosji czy Chinach. Pojawiła się konieczność Wielkiego Resetu, o którym będzie mowa w następnej części serii Euphoria (nie mylić z hentaiem "Euphoria").
***
Zachęcam też do czytania mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Do nabycia m.in. w Księgarni Prusa.
czwartek, 10 września 2015
Inwazja nachodźców, czyli wojna hybrydowa w Europie
Nie jestem przeciwny przyjmowania uchodźców do Europy. Sam mogę udzielić schronienia kilku północnokoreańskim dziewczętom.
Ale...
To z czym mamy do czynienia ostatnio w Europie, to nie żaden kryzys humanitarny, tylko coś co nosi ślady WOJNY HYBRYDOWEJ. Pamiętacie jeszcze Krym i Donbas? Tam mieliśmy do czynienia z rosyjskimi "turystami" infiltrującymi terytorium wroga. Teraz do Europy przebijają się dziesiątki tysięcy mężczyzn w wieku poborowym. Wśród nich grupy napakowanych kolesi z drogimi smarftonami. Myślę, że gdyby przyjrzeć się ich tatuażom można by znaleźć wśród nich wzory z irackich dywizji Gwardii Republikańskiej, syryjskich sił specjalnych oraz innych elitarnych formacji. Przyjrzyjcie się ich taktyce w starciu z policją. Na pierwszy ogień rzucają kobietę z dziećmi, greccy czy węgierscy policjanci (mający ogromne doświadczenie w pacyfikowaniu tłumów) wówczas stają się bezradni - no bo jak taką spałować przed kamerami - wówczas rzuca się ławą do przodu zoorganizowana grupa mężczyzn w wieku poborowym, która korzystając z zamieszania przebija się przez granicę.
Przypomnę, co kiedyś pisałem o zamachu w Oklahoma City i roli w nim "irackich uchodźców":
"Jayna Davis zdobyła zeznania kilkunastu świadków, którzy widywali McVeigha w towarzystwie śniadego osobnika z Bliskiego Wschodu nazywanego w raportach śledczych ,,John Doe II". Tajemniczego terrorystę widziano razem z McVeigh'em w użytej w zamachu ciężarówce, rankiem 19 IV, gdy pytali się na stacji benzynowej o drogę do budynku Murraha. Widziano ich też razem na parkingu, w miejscu zamachu, minuty przed eksplozją. Było tam obecnych też kilku innych podejrzanie się zachowujących arabsko wyglądających osobników.
Ale...
To z czym mamy do czynienia ostatnio w Europie, to nie żaden kryzys humanitarny, tylko coś co nosi ślady WOJNY HYBRYDOWEJ. Pamiętacie jeszcze Krym i Donbas? Tam mieliśmy do czynienia z rosyjskimi "turystami" infiltrującymi terytorium wroga. Teraz do Europy przebijają się dziesiątki tysięcy mężczyzn w wieku poborowym. Wśród nich grupy napakowanych kolesi z drogimi smarftonami. Myślę, że gdyby przyjrzeć się ich tatuażom można by znaleźć wśród nich wzory z irackich dywizji Gwardii Republikańskiej, syryjskich sił specjalnych oraz innych elitarnych formacji. Przyjrzyjcie się ich taktyce w starciu z policją. Na pierwszy ogień rzucają kobietę z dziećmi, greccy czy węgierscy policjanci (mający ogromne doświadczenie w pacyfikowaniu tłumów) wówczas stają się bezradni - no bo jak taką spałować przed kamerami - wówczas rzuca się ławą do przodu zoorganizowana grupa mężczyzn w wieku poborowym, która korzystając z zamieszania przebija się przez granicę.
Przypomnę, co kiedyś pisałem o zamachu w Oklahoma City i roli w nim "irackich uchodźców":
"Jayna Davis zdobyła zeznania kilkunastu świadków, którzy widywali McVeigha w towarzystwie śniadego osobnika z Bliskiego Wschodu nazywanego w raportach śledczych ,,John Doe II". Tajemniczego terrorystę widziano razem z McVeigh'em w użytej w zamachu ciężarówce, rankiem 19 IV, gdy pytali się na stacji benzynowej o drogę do budynku Murraha. Widziano ich też razem na parkingu, w miejscu zamachu, minuty przed eksplozją. Było tam obecnych też kilku innych podejrzanie się zachowujących arabsko wyglądających osobników.
Johna
Doe II tuż przed zamachem zaobserwowany został za kierownicą
oddalającego się w szaleńczych tempie od miejsca zamachu żółtego
pick-upa. Półciężarówkę tą widziano potem zaparkowaną przed siedzibą
firmy dra Anwara Abdula - Palestyńczyka powiązanego z OWP. Prowadził on
małą firmę remontową, w której na kilka miesięcy przed zamachem
zatrudnił grupę ,,irackich uchodźców". Jeden z jego pracowników został
zidentyfikowany przez świadków jako John Doe II. Jego prawdziwe nazwisko
brzmiało Hussain Haszemi Al-Hussaini. Twierdził, że był prześladowanym
przez Saddama irackim opozycjonistą. Jednakże dość często plątał się w
swoim życiorysie i nie potrafił przekonująco podać żadnego szczegółu ze
swej przeszłości. Tatuaże na jego rękach wskazywały, że służył w dywizji
Gwardii Republikańskiej Adnan i w specjalnej jednostce irackiego
wywiadu - Jednostce 999 Estikhabarat.
Kilkunastu
świadków widziało McVeigha i Al-Husseiniego razem z innymi Arabami w
motelu Cactus pod Oklahoma City. Zaczęli się tam pojawiać kilka miesięcy
przed zamachem i nocowali w tym miejscu 18 IV 1995r. Rankiem odjechali w
konwoju samochodów w skład którego wchodziła ciężarówka Ryder, od
której dochodził ostry zapach ropy. Wydawało się to podejrzane, gdyż nad
bakiem ciężarówki znajdowała się naklejka ,,tylko benzyna". Głównymi
składnikami bomby zdetonowanej w OKC były ropa i nawóz azotowy.
Właściciel motelu twierdzi również, że gościli u niego też sprawcy
zamachów z 11 IX 2001r. - Mohamed Atta, Marwan Al-Shehi i Zacharias
Moussaoui mieli przebywać tam 1 VIII 2001r.
Powiązań
między zamachem w OKC a zamachami na WTC jest więcej. McVeigh i
al-Husseini spotykali się też z czarnym radykałem, który po przejściu na
islam zmienił swe nazwisko z ,,Melvin Lattimore" na ,,Majahid
Abdulquaadir Menepta". Pożyczył on Ramziemu Yousefowi swą kartę
kredytową, by ten użył jej w finansowych operacjach związanych z
pierwszym zamachem na WTC. Przez pewien czas mieszkał on też razem z
Zachariasem Moussaouim. Al-Husseini przed zamachami z 11 IX pracował na
lotnisku Logan pod Bostonem. Skarżył się głośno, że ,,jak coś się tutaj
wydarzy, to będzie na mnie" i opowiadał psychologowi o tym, że śnią mu
się po nocach ofiary zamachu w OKC. Kolega al-Husseiniego z pracy u dra
Abdula Majid Ajaj telefonicznie wyznał swojej byłej dziewczynie, że brał
udział w zamachu w OKC i przyczynił się do zamachów z 11 IX.
W
VII 1996r. londyńska gazeta ,,Al-Quds al-Arabi" opublikowała tekst
sygnowany przez Al-Qaedę, w którym organizacja ta przyznawała się do
zamachu w OKC. Redaktor naczelny tej gazety jest blisko związany z Osamą
bin Ladenem. Jesienią 2001r. amerykańscy żołnierze zdobyli w Kabulu
materiały szkoleniowe Al-Qaedy dotyczące budowy bomby, ,,takiej samej,
jakiej użyliśmy w Oklahoma City"."
***
Papież Franciszek wzywa parafie i klasztory, by przyjęły "uchodźców". Niezły z niego jajcarz-fajansiarz. Jak ci "uchodźcy" nie chcący przyjąć jedzenia w pudełkach z symbolem Czerwonego Krzyża będą się czuli na plebaniach? :)
***
Otwierać się na przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki chcą również feministki. Na co dzień strzępią swoje jęzory paplając o "opłesyjnej kułturze patłajchatu" i "kulturze gwałtu", ale kulturę islamską oczywiście chwalą. (Polecam zwłaszcza ten tekst.) Dochodzi tutaj do swoistej konwergencji: radykalna feministyczna lewica głosi poglądy zbieżne z islamskimi fundmamentalistami - np. w kwestii segregacji płci (pomysły oddzielnych stref dla kobiet) czy też walki z pornografią. Grube i brzydkie feministki byłyby wniebowzięte, gdyby ładne kobiety zakryć czarnymi burkami i wyeliminować wszelkie seksualne akcenty z reklamy, filmów czy gazet (ISIS i feministki mogliby stworzyć tutaj wspólny front z katolicko-feministycznym Stowarzyszeniem Twoja Sprawa). Zresztą w Państwie Islamskim istnieje już feministyczna frakcja - "kobiece Gestapo", które pilnuje, by normalne kobiety chodziły w burkach i nie podkreślały swojej urody. Ale mają też uczestniczyć w planowanych zamachach terrorystycznych w Europie.
niedziela, 6 września 2015
Inwazja barbarzyńców 2015
Europy nie zalewa obecnie fala uchodźców czy też imigrantów. To inwazja barbarzyńców - tylko, że jeszcze na mniejszą skalę niż w V w. n.e. Gdyby ci przybysze byli rzeczywiście uchodźcami uciekającymi przed wojną to powinni zachowywać się u nas tak jak goście. Szanować nasze prawa i zwyczaje. A jak się zachowują? Jak małpoludy pasujące do najgorszych rasistowskich stereotypów.
W necie krąży relacja Polaka, który obserwował ową dzicz na granicy włosko-austriackiej:
"Ta potężna masa ludzi - przepraszam, że to napiszę - ale to absolutna dzicz... Wulgaryzmy, rzucanie butelkami, głośne okrzyki "Chcemy do Niemiec" - czy Niemcy to obecnie jakiś raj? Widziałem, jak otoczyli samochód starszej Włoszki, wyciągnęli ją za włosy z samochodu i chcieli tym samochodem odjechać. Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walili w drzwi, żeby je kierowca otworzył, pluli na szybę... Pytam się, w jakim celu? Jak ta dzicz ma się zasymilować w Niemczech? Czułem się przez chwilę jak na wojnie...
(...)
Dodam jeszcze, że podjechały auta z pomocą humanitarną - przede wszystkim z jedzeniem i wodą, a oni te autazwyczajnie przewracali... Z megafonów Austriacy nadawali komunikat, że jest zgoda, by przeszli przez granicę - chcieli ich zarejestrować i puścić dalej - ale oni tych komunikatów nie rozumieli. Nic nie rozumieli. I to było w tym wszystkim największym horrorem... Na tych kilka tysięcy osób nikt nie rozumiał ani po włosku, ani po angielksu, ani po niemiecku, ani po rosyjsku, ani hiszpańsku... Liczyło się prawo pięści... Walczyli o zgodę na przejście dalej i tą zgodę mieli - ale nie rozumieli, że ją mają! W autokarze grupy francuskiej pootwierali luki bagażowe - wszystko, co znajdowało się w środku, w ciągu krótkiej chwili zostało rozkradzione, część rzeczy leżała na ziemi..."
Islam staje się z kolei religią coraz bardziej atrakcyjną dla sfrustrowanych kryzysem gospodarczym, ideowym i tożsamościowym Europejczyków. Dlaczego biali mieszkańcy Starego Kontynentu wstępują na ochotnika w szeregi Państwa Islamskiego? Bo islam w wersji Państwa Islamskiego jest religią, która pozwala wiernym zabijać, gwałcić i kraść. Byłby jeszcze bardziej atrakcyjny gdyby się zmodernizował, czyli pozwolił na picie alkoholu, jedzenie wieprzowiny i zamiast okrywać kobiety burkami nakazywałbym co ładniejszym chodzić nago. A tymczasem chrześcijaństwo - no cóż, uczy mężczyzn by byli przykładnymi ojcami i mężami i by ciężko harowali i łożyli kasę na gromadkę obsranych bachorów. Ponieważ zniknął w chrześcijaństwie element magiczny (który wciąż jest obecny w religiach Dalekiego Wschodu) zwykła wiara w "zbawienie" po śmierci nie wystarcza już by napędzać cywilizację Zachodu. Liberalizm ze swoimi obietnicami wypalił się jeszcze mocniej. Podobnie inne ideologie - od komunizmu i zohydzonego przez Niemców narodowego socjalizmu po reakcyjny monarchizm. Koniec historii wygląda inaczej niż się spodziewano.
W necie krąży relacja Polaka, który obserwował ową dzicz na granicy włosko-austriackiej:
"Ta potężna masa ludzi - przepraszam, że to napiszę - ale to absolutna dzicz... Wulgaryzmy, rzucanie butelkami, głośne okrzyki "Chcemy do Niemiec" - czy Niemcy to obecnie jakiś raj? Widziałem, jak otoczyli samochód starszej Włoszki, wyciągnęli ją za włosy z samochodu i chcieli tym samochodem odjechać. Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walili w drzwi, żeby je kierowca otworzył, pluli na szybę... Pytam się, w jakim celu? Jak ta dzicz ma się zasymilować w Niemczech? Czułem się przez chwilę jak na wojnie...
(...)
Dodam jeszcze, że podjechały auta z pomocą humanitarną - przede wszystkim z jedzeniem i wodą, a oni te autazwyczajnie przewracali... Z megafonów Austriacy nadawali komunikat, że jest zgoda, by przeszli przez granicę - chcieli ich zarejestrować i puścić dalej - ale oni tych komunikatów nie rozumieli. Nic nie rozumieli. I to było w tym wszystkim największym horrorem... Na tych kilka tysięcy osób nikt nie rozumiał ani po włosku, ani po angielksu, ani po niemiecku, ani po rosyjsku, ani hiszpańsku... Liczyło się prawo pięści... Walczyli o zgodę na przejście dalej i tą zgodę mieli - ale nie rozumieli, że ją mają! W autokarze grupy francuskiej pootwierali luki bagażowe - wszystko, co znajdowało się w środku, w ciągu krótkiej chwili zostało rozkradzione, część rzeczy leżała na ziemi..."
I co Wojciechu Sadurski oraz inni liberalni debile? Mamy tych małpoludów ugościć na naszej ziemi chlebem i solą? Mamy zapewnić im mieszkania, zasiłki i pracę - w momencie gdy mieszkań, pracy i zasiłków brakuje dla Polaków i Europejczyków? Co te małpoludy wniosą do naszego społeczeństwa? Jak przysłużą się naszej gospodarce? Co one potrafią oprócz rzucania gównem?
Naprawdę podziwiam saudyjską monarchię. Ona nie przyjmuje tej dziczy. Dzicz się zresztą do Saudów nie wybiera, bo wie, że przy próbie wywołania zamieszek poznałaby całą srogość saudyjskiej bezpieki.
Jak więc rozwiązać problem imigrantów. Są trzy opcje:
a) Podobnie jak to zrobiła Australia - zapłacić jakiemuś państewku za ich trzymanie w obozach. Jeśli się zorientują, że zamiast do Niemiec trafią do Uzbekistanu, przestaną przyjeżdżać.
b) Wysłać ich wszystkich do Niemiec. Niech ta enerdowska dywersantka Adrea Dorothea Merkel (mająca za zadanie zniszczyć UE) sama się nimi zajmie. To Niemcy sprowokowali ten kryzys rozpowszechniając na Bliskim Wschodzie i w Afryce filmiki pokazujące, że Niemcy to raj dla uchodźców.
c) Wypuścić Breivika z więzienia i dać mu nieograniczony dostęp do amunicji.
Abp. Hoser ostrzega, że "Europa stanie się islamska" i wywołuje tym oburzenie głupich liberałów. Liberalizm i marksizm kulturowy tak ją osłabił, że nie jest w stanie sobie poradzić z kilkoma małpoludami w tunelu. Nie mówiąc już o Państwie Islamskim czy Rosji Putina. Jest trochę tak jak w prześmiewczym, rasistowskim filmiku "Kapitan Szwecja" (pomińcie obrzydliwe antysemickie aluzje z tego filmu :)
Islam staje się z kolei religią coraz bardziej atrakcyjną dla sfrustrowanych kryzysem gospodarczym, ideowym i tożsamościowym Europejczyków. Dlaczego biali mieszkańcy Starego Kontynentu wstępują na ochotnika w szeregi Państwa Islamskiego? Bo islam w wersji Państwa Islamskiego jest religią, która pozwala wiernym zabijać, gwałcić i kraść. Byłby jeszcze bardziej atrakcyjny gdyby się zmodernizował, czyli pozwolił na picie alkoholu, jedzenie wieprzowiny i zamiast okrywać kobiety burkami nakazywałbym co ładniejszym chodzić nago. A tymczasem chrześcijaństwo - no cóż, uczy mężczyzn by byli przykładnymi ojcami i mężami i by ciężko harowali i łożyli kasę na gromadkę obsranych bachorów. Ponieważ zniknął w chrześcijaństwie element magiczny (który wciąż jest obecny w religiach Dalekiego Wschodu) zwykła wiara w "zbawienie" po śmierci nie wystarcza już by napędzać cywilizację Zachodu. Liberalizm ze swoimi obietnicami wypalił się jeszcze mocniej. Podobnie inne ideologie - od komunizmu i zohydzonego przez Niemców narodowego socjalizmu po reakcyjny monarchizm. Koniec historii wygląda inaczej niż się spodziewano.
poniedziałek, 7 maja 2012
Francja: wygrał Budyń
Budyń ("Flanby") wygrał wybory prezydenckie we Francji (tutaj macie mapkę rozkładu wyników). Teraz wszyscy czekają, czy będzie nowym Leonem Blumem. Raczej nie wyciągnie Francji z kryzysu, ale sprawi, że walka z nim stanie się ciekawsza (nazywa rynki finansowe "swoim największym wrogiem", bogaci Francuzi już myślą o przeprowadzce do Londynu). Na pewno osłabi franko-germańską oś (Merkel za jakiś czas też odpadnie - przegrywa wszystkie wybory lokalne). Jego polityka wobec Rosji jest zagadką, z dotychczasowych wypowiedzi wynika jednak, że Hollande może być ostry wobec Chin - ze względów gospodarczych.
Prawdopodobnie jego prezydentura będzie mniej aktywna w polityce zagranicznej niż Sarkozy'ego, z tego względu, że zajmie go przede wszystkim kryzys. Trzeba przyznać, że ma ciekawą pierwszą damę - dziennikarkę telewizyjną Valerie Tierwalier, ksyfka "Rottweiler" :)
Bez niespodzianek również w Grecji (tutaj mapka wyborcza). Mizerne wyniki Nowej Demokracji (zawsze mnie korci, by pisać Narodowej Demokracji:) i PASOKu. Rząd, jeśli powstanie, będzie bardzo niestabilny a kraj zostanie w końcu wypchnięty ze strefy euro. Wszyscy ekscytują się wyborczym sukcesem Złotego Świtu (debile współpracujący z NOP, którzy chcą zaminować granice Grecji i świętują rocznicę urodzin Hitlera, czyli gostka, który najechał i brutalnie okupował ich kraj - co ciekawe neopoganie), ale prawdziwe problemy może sprawić druga pod względem wielkości partia w parlamencie - lewacka Syriza.
Powyżej: Złoty Świt i jego swastyczny symbol Meandra. Szokują Greków oddając cześć Zeusowi. Ciekawe jaki jest ich stosunek do homoseksualizmu? Wszak to naziole nawiązujący do tradycji starożytnej Grecji...
Żeby było jeszcze ciekawiej: za kilka miesięcy przyspieszone wybory w Izraelu. A Obama inauguruje kampanię wyborczą przemawiając w wyludnionej hali sportowej.
piątek, 10 lutego 2012
Czy Gladio uratuje Europę?
Kryzys w strefie euro jest nie tylko kryzysem ekonomicznym, ale również ustrojowym. Demokratycznie wybrane rządy tracą władzę na rzecz technokratów wybranych przez zagranicę. Możliwe jednak, że proces ten będzie przebiegał również w nieco inny sposób.
Niedawno grupa portugalskich oficerów wściekłych na cięcia fiskalne zagroziła, że wypowie posłuszeństwo rządowi. Jak podają mainstreamowe media:
"Otelo Saraiva de Carvalho, legendarny przywódca portugalskiej rewolucji goździków z 1974 r., powiedział, że obecnie istnieją znacznie większe przesłanki do przeprowadzenia kolejnego zamachu stanu, niż wtedy, gdy obalano reżim salazarystów.
W ocenie de Carvalho duże niezadowolenie w armii sprzyja zamachowi stanu. – W praktyce nie jest on trudny do przeprowadzenia. Wystarczy 800-osobowa grupa żołnierzy, aby dokonać tego, co udało nam się w 1974 r. – powiedział przywódca rewolucji goździków."
Kilka dni później, na szczycie eurogrupy, niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble obiecał portugalskiemu ministrowi finansów Vitorowi Gasparowi, że zostaną złagodzone warunki pomocowe dla Portugalii. "Tylko o tym sza, bo chcemy zmusić Grecję do większych wyrzeczeń".
Wygląda więc na to, że największym błędem byłego greckiego premiera Jeoriosa Papandreou, była wymiana kilkunastu dowódców sił zbrojnych przed jednym z unijnych szczytów. Groźba upadku demokracji w jednym z krajów Unii Europejskiej (realna groźba, a nie orbanowska panika) może być narzędziem nacisku na Berlin, Paryż i Brukselę. Kryzys gospodarczy i wojna na Bliskim Wschodzie będą takim ruchom wojska sprzyjać. Ciekawe czy u nas gen. Koziej zrzuci maskę zdemenciałego dziadzia i pokaże, że jest prawdziwym Kaiser Soze?
***
Mamy obecnie na świecie falę rewolucji i przewrotów, którą można śmiało porównać do zdarzeń z lat 1846-49. Przyczyny buntów są różne (na polskim gruncie: obrona Krzyża, kibolska rewolta, Marsz Niepodległości, protesty w sprawie ACTA), ale ich istotą jest protest przeciwko różnym elementom globalnego systemu, który odchodzi w przeszłość. Do czego to nas przywiedzie? Być może do powtórki z lat '30-tych (to by mi się nawet podobało...), być może do zwyczajnego autorytaryzmu, nie wykluczone również, że zabawa się szybko znudzi "wkurzonym społeczeństwom" (moim zdaniem sytuacja nie dojrzała jeszcze do Rewolucji) - ale czeka nas jeszcze kilka ciekawych lat.
Niedawno grupa portugalskich oficerów wściekłych na cięcia fiskalne zagroziła, że wypowie posłuszeństwo rządowi. Jak podają mainstreamowe media:
"Otelo Saraiva de Carvalho, legendarny przywódca portugalskiej rewolucji goździków z 1974 r., powiedział, że obecnie istnieją znacznie większe przesłanki do przeprowadzenia kolejnego zamachu stanu, niż wtedy, gdy obalano reżim salazarystów.
W ocenie de Carvalho duże niezadowolenie w armii sprzyja zamachowi stanu. – W praktyce nie jest on trudny do przeprowadzenia. Wystarczy 800-osobowa grupa żołnierzy, aby dokonać tego, co udało nam się w 1974 r. – powiedział przywódca rewolucji goździków."
Kilka dni później, na szczycie eurogrupy, niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble obiecał portugalskiemu ministrowi finansów Vitorowi Gasparowi, że zostaną złagodzone warunki pomocowe dla Portugalii. "Tylko o tym sza, bo chcemy zmusić Grecję do większych wyrzeczeń".
Wygląda więc na to, że największym błędem byłego greckiego premiera Jeoriosa Papandreou, była wymiana kilkunastu dowódców sił zbrojnych przed jednym z unijnych szczytów. Groźba upadku demokracji w jednym z krajów Unii Europejskiej (realna groźba, a nie orbanowska panika) może być narzędziem nacisku na Berlin, Paryż i Brukselę. Kryzys gospodarczy i wojna na Bliskim Wschodzie będą takim ruchom wojska sprzyjać. Ciekawe czy u nas gen. Koziej zrzuci maskę zdemenciałego dziadzia i pokaże, że jest prawdziwym Kaiser Soze?
***
Mamy obecnie na świecie falę rewolucji i przewrotów, którą można śmiało porównać do zdarzeń z lat 1846-49. Przyczyny buntów są różne (na polskim gruncie: obrona Krzyża, kibolska rewolta, Marsz Niepodległości, protesty w sprawie ACTA), ale ich istotą jest protest przeciwko różnym elementom globalnego systemu, który odchodzi w przeszłość. Do czego to nas przywiedzie? Być może do powtórki z lat '30-tych (to by mi się nawet podobało...), być może do zwyczajnego autorytaryzmu, nie wykluczone również, że zabawa się szybko znudzi "wkurzonym społeczeństwom" (moim zdaniem sytuacja nie dojrzała jeszcze do Rewolucji) - ale czeka nas jeszcze kilka ciekawych lat.
Subskrybuj:
Posty (Atom)