Nie jestem rasistą, choć zapewne jacyś antifiarze o IQ klocka spłukanego w kiblu mogą mnie za rasistę brać. Ci którzy mnie znają i czytają wiedzą jak bardzo lubię jeździć po świecie, poznawać inne kultury i ludzi z innych ras. Mussolini twierdził, że "rasa jest kwestią wyłącznie psychiczną". Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to nie rasa a kultura jest jednym z głównych czynników prowadzących narody do dobrobytu lub do nędzy. Kultura jest zaś kształtowana przez otoczenie w którym przebywamy. Czarny chłopak z USA ma szansę zostać Barackiem Obamą, Collinem Powellem czy nawet Billem Cosbym, ale jeśli będzie się kumplował z ćpunami z getta, będzie miał szansę zostać co najwyżej dilerem lub alfonsem.
O ile ja nie jestem rasistą, to rasizmem kieruje się wielu przedstawicieli europejskiego, liberalnego establiszmentu. Kiedyś ich przodkowie patrzyli na ludy wyzyskiwane przez nich w koloniach jako podludzi. Wiatr historii zmienił jednak kierunek i dzisiejsze liberalne elity przekonują, że to rasa biała, a zwłaszcza biali mężczyźni z uboższych warstw społecznych odpowiadają za całe zło tego świata - za to, że świat nie jest zbudowany tak jak sobie wyobraził biały, liberalny establiszment. Ten rasizm widzimy również w podejściu liberałów z Zachodu do mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej. Jesteśmy dla nich jakimiś zacofanymi Aborygenami, których trzeba eksploatować gospodarczo i kulturowo dostosować do wzorców opracowanych przez liberalnych filozofów i korpo-prowców. Możemy się jednak pocieszać tym, że nie jesteśmy ich jednym obiektem nienawiści. Ci ludzie patrzą z pogardą również na białych "proli" z Europy Zachodniej czy na "buraków" z amerykańskiej prowincji. (Zauważcie, że tak samo na zwykłych Rosjan patrzą ichniejsi oligarchowie z tajnych służb.) Nie podoba im się, że "motłoch" czasem zagłosuje nie tak jak mu każą, że ma aspiracje socjalne i nie chce pracować za grosze i że w mniejszym lub większym stopniu jest przywiązany do resztek narodowej dumy i dawnych wartości. To pewnie myślała Angela Merkel (Kaźmierczak) odkładając z niesmakiem, na tym filmie niemiecką chorągiewkę.
Znany podróżnik i ekspert ds. Bliskiego Wschodu Witold Repetowicz poczynił ostatnio ciekawą obserwację:
"Wystarczy poczytać, co pisze Konstanty Gebert, czyli Dawid Warszawski. Polecam jego artykuły na webnalist.com. Forsuje w nich koncepcję prawa do zamieszkania, zamiast prawa do azylu. Współgra to ze słowami George’a Sorosa, który mówił o imporcie miliona imigrantów rocznie do Europy. To jest nawiązanie do teorii, która mówi, że narody nie istniały w sposób naturalny od zawsze, tylko są sztucznym konstruktemXIX wiecznej myśli politycznej. Nawiązując do tego konceptu, ci ludzie chcą dokonać likwidacji tego, co według nich jest XIX wiecznym błędem. Oczywiście, masowa imigracja ma temu służyć. Warto zwrócić uwagę, że wprowadzając prawo do zamieszkania, czyli totalny import imigrantów, odbiera się rzeczywistym uchodźcom, spełniającym kryteria Konwencji Genewskiej do otrzymania prawa do azylu. Według koncepcji przedstawionej przez Geberta, prawo do zamieszkania mogłoby zastąpić regulacje Konwencji Genewskiej dotyczącej uchodźców. W tym momencie uchodźcy, czyli osoby, które uciekają przed prześladowaniami ze względu na działalność polityczną straciliby preferencje do przyjazdu do Europy. Zostaliby poświęceni na ołtarzu nowego utopijnego społeczeństwa."
Znam Repetowicza i kiedyś się z nim wielokrotnie wykłócałem. Wiem więc, że jest osobą jak najdalszą od snucia teorii spiskowych czy sympatii nacjonalistycznych (no, chyba że chodzi o nacjonalizm kurdyjski...). Ale jednak doszedł do wniosku, że kryzys imigracyjny jest narzędziem do przekształcenia etnicznego Europy. Rozmycia, czy nawet likwidacji tradycyjnego pojęcia narodu.
Zbyt daleko idąca teza? Włoskie Biuro Statystyczne prognozuje, że w ciągu pół wieku populacja Włoch spadnie do 53,7 mln ludzi. Z tego 14 mln ma przypadać na imigrantów oraz ich potomków. W 2016 r. do Włoch przybyło poprzez Morze Śródziemne 176,5 tys. imigrantów. Spora część z nich trafiła tam "morskimi taksówkami" - handlarze ludźmi zabierali ich na odległość 12 mil morskich od wybrzeża libijskiego a tam przejmowały ich statki wynajęte przez "organizacje charytatywne" finansowane przez Sorosa oraz innych podejrzanych "biznesmenów". Kolejną poszlaką wskazującą na to, że kryzys imigracyjny jest sterowany odgórnie, jest to, że zachodnioeuropejskie sądy wymierzają zadziwiająco niskie kary imigranckim przestępcom, policja abdykuje w konfrontacji z nimi a media starają się dusić w zarodku wszelką dyskusję na temat argumentów pro- i contra- dotyczących przyjmowania imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Dużo daje do myślenia również to, co czasem elitom "wymsknie się", choćby w sponsorowanej przez nich sztuce. Ot, choćby murale Cleona Petersona, artysty sponsorowanego przez francuską gałąź Rotschildów, czyli przez rodzinę będącym przez ostatnie 200 lat w samym sercu francuskiego establiszmentu (dla firmy inwestycyjnej Rotschildów pracował m.in. francuski prezydent Emmanuel Macron) . I ta rodzina z jakiegoś powodu finansuje sztukę, która wygląda jakby powstała w umyśle jakiegoś chorego rasisty. Oto bowiem Czarni, żywcem wzięci z propagandy Ku Klux Klanu, mordują tam białych ludzi, gwałcą białe kobiety i niszczą materialne pomniki białej cywilizacji. Czyżby Peterson i Rotschildowie byli kryptonazistami czy też może w ten sposób żartują sobie na temat swojej wizji nowej Europy?
Hrabia Richard Coundehove-Kalergi, przedwojenny ojciec ruchu paneuropejskiego, pisał w 1925 r. w swojej książce "Praktyczny idealizm": "Człowiek przyszłości będzie mieszanej rasy. Obecne rasy i klasy będą zanikały ze względu na zanik czasu, przestrzeni oraz uprzedzeń. Euroazjatycka, negroidalna rasa przyszłości, podobna z wyglądu do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność ludów różnorodnością indywidualności." Kalergi oczywiście uważał, że nad ta "euroazjatycko-negroidalną" masą będzie rządziła technokratyczna nowa arystokracja, w domyśle arystokracja pieniądza.
Poglądy te są zbieżne z rojeniami niemieckiego komunisty Ernsta Niekischa (który swego czasu dialogował z Goebbelsem) mówiącego, że "Niemcy powinny stać się azjatyckie i afrykańskie". No cóż, Angela Merkel może go czytała...
Co się więc europejskim, liberalnym elitom roi? Może liczą na to, że miliony "nowaków" żyjących na socjalu będą dla nich żelaznym elektoratem, czynnikiem prowadzącym do zniszczenia europejskiego "nacjonalizmu" i "wstecznej tradycji" a także do pewnego stopnia tanią siłą roboczą. Tradycyjne narody mają się zestarzeć i zmienić w zahukaną mniejszość przepraszającą za swoje istnienie.
W tym planie jest jednak jeden poważny błąd. O europejskich, liberalnych elitach można powiedzieć, to co Kapitan Bomba powiedział o Kurvinoxach: "Są sprytne, ale głupie". Kto im bowiem zagwarantuje, że roszczeniowi socjalnie, nie szanujący prawa i do tego wyznający ekstremalnie agresywną religię imigranci będą respektowali "europejskie wartości"? Czy po prostu nie poobcinają liberałom ich głupich łbów i nie wezmą sobie ich portfeli? Czy oni naprawdę myślą, że kolesie wzięci żywcem z filmu "Blackhawk down" będą się ich słuchać? Ten proces daje już o sobie znać. Jak czytamy: "2 marca pod siedzibą Wielkiego Wschodu Francji (GODF) miał miejsce zamach na Wielkiego Mistrza GODF Christophe Habasa, czyli szefa organizacji. Niezidentyfikowana kobieta krzycząc „Precz z Żydami" usiłowała uderzyć Habasa młotkiem w głowę. Ponieważ udało mu się zasłonić, dostał w ramię i trafił do szpitala. (...) By zrozumieć wymiar tego zamachu, należy dodać, że GODF ma we Francji pozycję zupełnie wyjątkową — jest to najsilniejsza i najmocniej zaangażowana politycznie organizacja społeczna. Analogicznym wydarzeniem w Polsce byłoby, gdyby ktoś rzucił się z młotkiem na prymasa Polski lub na Adama Michnika, gdyż pozycję polityczną GODF można w Polsce porównać jedynie do Kościoła Katolickiego lub Gazety Wyborczej. Kościół w Polsce nie ma dziś takiej władzy politycznej, jaką miał do niedawna przynajmniej GODF, który przed wyborami prezydenckimi z 2012 przyjmował w swojej siedzibie na wysłuchanie kandydatów na urząd prezydenta. Spośród 9 kandydatów, do siedziby GODF zaproszono 8. Nie zaproszono jedynie Marine Le Pen, uznając, że nie kwalifikuje się na prezydenta (Le Pen, by pokazać, że nie ma uprzedzeń wobec masonów po tym afroncie ze strony GODF, zatrudniła do swojej kampanii dwóch masonów, jednego z loży narodowej, drugiego z GODF). Na wysłuchaniu w siedzibie GODF pojawili się niemal wszyscy zaproszeni kandydaci, poza jednym znamienitym wyjątkiem: nie przybył Sarkozy. Pomimo że w dniu w którym odbyły się wysłuchania kandydatów, według sondaży to Sarkozy miał największe szanse na zwycięstwo, jednak dziennik Liberation opublikował od razu tekst „Był sobie Sarkozy". I wybory wygrał ten, który przy rue Cadet wypadł zdecydowanie najlepiej."
No cóż... Ca ira, ca ira, ca ira, Saleelul alswarem nasheedul ubahwa darbul qitaly tariqul haya...
Być może część europejskich elit to rozumie. Król Norwegii Harald V mówił, że trzeba znaleźć "ostateczne rozwiązanie" i zatrzymać napływ imigrantów, bo "nie możemy przyjąć całej Afryki". Być może Fjotolf Hansen (nazwisko wymyślone jakby przez Megumin z "Konosuby"...) używający wcześniej nazwiska Anders Breivik, mający ojca będącego norweskim dyplomatą i ojczyma będącego oficerem norweskich sił specjalnych, wiedział coś więcej o tym, co się szykuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz