Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podesta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podesta. Pokaż wszystkie posty

sobota, 30 listopada 2019

Phobos: Co mogą prezydenci


Ilustracja muzyczna: John Williams - Prologue - JFK OST

Harry Truman po zakończeniu prezydentury wrócił do swojego rodzinnego miasteczka Independence. Żył tam skromnie i nawet nie było go stać na wykupienie ubezpieczenia zdrowotnego. Dla sąsiadów był przede wszystkim miłym, wesołym staruszkiem lubiącym grać na pianinie. Trumana w lokalnym muzeum w Independence spotkał wywodzący się z tego miasteczka ufolog Art Campbell. Truman był przyjacielem jego rodziny i grał nawet na ślubie jego rodziców. Ucieszył się więc ze spotkania, panowie trochę powspominali i pożartowali. Campbell przyznał się jednak w pewnym momencie, że przyjechał do Independence wygłosić prelekcję na temat UFO. Wówczas nastrój Trumana zmienił się w lodowaty chłód. Były prezydent zakończył rozmowę. A później wysłał agenta Secret Service, by przysłuchiwał się wykładowi Campbella. Co tak zdenerwowało byłego prezydenta? Dlaczego zamiast obrócić sprawę w żart potraktował ją jako śmiertelne zagrożenie?



W 1984 r. do Jamiego Shandery, ufologa i zarazem hollywoodzkiego producenta, trafiła paczka z mikrofilmami, na których były dwa dokumenty: raport dla prezydenta-elekta Eisenhowera dotyczący działalności grupy o nazwie Majestic-12, czyli rządowego komitetu rzekomo powołanego  do badania zjawiska UFO w 1947 r. po katastrofach w Roswell oraz notatka Trumana do sekretarza obrony Jamesa Forrestala z 24 września 1947 r. nakazująca mu kontynuowanie operacji Majestic-12, bez precyzowania, co to za operacja. Przez następne kilkanaście lat do ufologów były wysyłane kolejne dokumenty MJ-12. Dostawali je m.in. Bill Moore i Timothy Good. Papiery te wywołały ogromne kontrowersje w środowisku ufologicznym. Część badaczy (np. Kevin Randle - były wojskowy) uznała je za fałszerstwo, inni np. Stanton Friedman (fizyk nuklearny realizujący wojskowe projekty) obstawała przy prawdziwości większości z nich (ale wskazywała jednocześnie, że część z tych przecieków stanowiły oszustwa i dezinformacje). Z dokumentami MJ-12 można zapoznać się na stronie dra Roberta Wooda (przez wiele lat inżyniera koncernu Douglas Aircraft, któremu w latach 60-tych zlecono analizę raportów o UFO pod kątem badań nad anygrawitacją. Douglas prowadził takie badania, "by Lockheed nas nie wyprzedził"), który zainwestował w analizę kryminalistyczną tych dokumentów - badania czcionek, podpisów, sygnatur, języka itp. Z tych analiz wynika, że spora część z nich jest "prawdopodobna" lub "bardzo prawdopodobna". Linwista dr Robert Wescott, niezależnie porównał dokumenty z Biblioteki Trumana napisane przez adm Roscoe Hillenkoetera z dokumentami MJ-12, które noszą jego podpis i uznał, że są one autentyczne. Stanton Friedman spędził kilkanaście lat na badanie papierów MJ-12 i znalazł wiele poszlak wskazujących na autentyczność części dokumentów. Np. to, że notatka Trumana do Forrestala z 24 września 1947 r., w której wymieniane jest nazwisko dra Vennevara Busha, jednego z rzekomych członków MJ-12 powstała w dniu w którym prezydent spotkał się drem Bushem i był to ich jedyny dzień spotkania między majem a grudniem. W 1985 r. Moore i Shandera dostali wiadomość, że powinni się przyjrzeć świeżo odtajnionemu zespołowi akt w Archiwach Narodowych. Po kilku dniach szukania znaleźli tam notatkę Roberta Cutlera, prezydenckiego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego do gen. Nathaniela Twinninga z 14 lipca 1954 r. Notatka ta wyznacza datę spotkania MJ-12 Special Studies Project z prezydentem. (Sceptycy twierdzą, że Cutler był wówczas w Europie, więc nie mógł jej podpisać. Ale na notatce nie ma jego podpisu. Dotyczyła ona rutynowej sprawy więc została ona napisana przez jego współpracownika Jamesa Laya, który akurat tego samego dnia spotkał się "off the record" z prezydentem.) Są też inne dowody pośrednie potwierdzające nie tyle autentyczność dokumentów MJ-12, co istnienie samej grupy. W 1950 r. Wilbert Smith, doradca rządu kanadyjskiego, napisał notatkę w której stwierdził, że "latające talerze istnieją", "nieznana jest zasada ich działania", ale "zajmuje się nią w USA mała grupa pod kierownictwem dra Busha". Generał Arthur Exxon, legenda amerykańskich sił powietrznych, twierdził, że słyszał w latach o istnieniu grupy zwanej "Nieziemską 13", czyli MJ-12 + prezydent. Dr Eric Walker, dyrektor Instytutu Badań nad Obronnością, przyznał w latach 90., że wiedział od 40 lat o istnieniu MJ-12. Istnienie tej grupy potwierdził też płk Corso.

Kto wchodził w skład grupy MJ-12? Znamy jej skład jedynie z lat 1947-1952. Grupę wówczas tworzyli:










James Forrestal - sekretarz obrony (po śmierci zastąpiony przez gen. Waltera Bedella Smitha, szef CIA w latach 1950-1953), dr Vannevar Bush - szef Rady Badań i Rozwoju, jeden z twórców Projektu Manhattan, admirał Sidney Souers - szef centralnego wywiadu w 1946 r., pierwszy sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego, admirał Roscoe Hillenkoetter - szef CIA w latach 1947-1950, gen. Hoyt Vandenberg - szef wywiadu centralnego w latach 1946-1947, szef sztabu Sił Powietrznych w latach 1948-1953, gen. Nathan Twinning - w 1947 r. dowódca Air Materiel Command, odpowiedzialny za zabezpieczenie wraków i ciał po katastrofach w Roswell, szef sztabu Sił Powietrznych w latach 1953-1957, Szef Połączonych Sztabów w latach 1957-1960, gen. Robert Montague, zastępca ds. obrony przeciwlotniczej w bazie Fort Bliss (obejmującej też poligon White Sands) w latach 1945-1947, dowódca bazy rakietowej Sandia w latach 1947-1951, szef programu rozwoju broni niekonwencjonalnych, Gordon Gray - sekretarz armii w latach 1949-1950, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego w latach 1958-1961, szef rady ds. psychologii przy CIA, dr Lloyd Berkener, sekretarz Rady ds. badań i rozwoju, jeden z twórców amerykańskiego systemu radarów wczesnego ostrzegania, wybitny badacz jonosfery i Układu Słonecznego, dr Detlev Bronk, wybitny biofizyk, dyrektor Narodowej Akademii Nauk i Rady ds. Medycyny przy Komisji Energii Atomowej, dr Jerome Hunsacker - konstruktor lotniczy, w latach 1941-1956 przewodniczący Narodowej Rady ds. Aeronautyki oraz prof. Howard Menzel - wybitny astronom. Menzel jako jedyny zdawał się nie pasować do tej grupy, bo był znanym sceptykiem w sprawie UFO. Stanton Friedman odkrył jednak, że Menzel był bardzo blisko związany z tajnymi służbami, uczestniczył w trakcie wojny w łamaniu wrogich szyfrów a w 1947 r. kilkakrotnie jeździł za rządowe pieniądze do Nowego Meksyku. Swoim studentom raz powiedział, że "może udowodnić istnienie UFO".



Jednym z inicjatorów powstania MJ-12 miał być Forrestal. Jako sekretarz marynarki wojennej (1944-1947) otrzymywał on informacje dotyczące niemieckich egzotycznych programów zbrojeniowych. Latem 1945 r. odbył podróż do okupowanych Niemiec, w której towarzyszył mu bohater wojenny i zarazem przedstawiciel wpływowej politycznej dynastii John F. Kennedy. (Mało kto zdaje sobie sprawę, że JFK rozpoczął swoją służbę w Marynarce Wojennej od pracy w latach 1941-1942 r. w ONI, czyli wywiadzie Marynarki Wojennej.) Forrestal był jednym z politycznych mentorów JFK. JFK w styczniu 1947 r. został kongresmenem a wśród dokumentów MJ-12 znajduje się również notatka ciała znanego jako Interplanetary Phenomenom Unit (opisanego w poprzednim odcinku) z 22 lipca 1947 r, mówiąca, że informacje o "recovery operation" wyciekły do kongresmena Kennedy'ego i że źródłem wycieku był prawdopodobnie człowiek sekretarza sił powietrznych Stuarta Symingtona. Symington był sojusznikiem politycznym JFK, typowanym na wiceprezydenta w 1960 r. Forestall, jedna z najbardziej wyrazistych, antykomunistycznych postaci pierwszych lat Zimnej Wojny, nagle stracił stanowisko sekretarza obrony w marcu 1949 r. Ponoć spiskował z Thomasem Deweyem, kontrkandydatem Trumana w wyborach z 1948 r. Tuż po tej wymuszonej dymisji Forrestal został... zamknięty na oddziale psychiatrycznym Szpitala Marynarki Wojennej Bethseda. Ponoć miał załamanie nerwowe, ale żaden z badających go lekarzy tego nie potwierdził. Poważnie ograniczono do niego dostęp. Jego brat Henry Forrestal zyskał zgodę na wizytę dopiero, gdy zagroził pójściem do prasy i pozwaniem szpitala. Odmówiono dostępu jednak bliskim przyjaciołom i dwóm katolickim księdzom. Dopuszczono jednak do odwiedzin admirała Souersa i... senatora Lyndona Johnsona. Johnson chciał ewidentnie wymusić od Forrestala jakieś informacje. Gdy Henry Forrestal pojechał do szpitala wypisać z niego swojego brata, dowiedział się, że James Forrestal popełnił poprzedniej nocy samobójstwo wyskakując przez zamknięte okno. Ksiądz, który przybył na miejsce, usłyszał od jednego z sanitariuszy: "Ojcze, wiesz, że pan Forrestal się sam nie zabił?". Kontrowersyjny spiskolog William Cooper  (zabity przez policjantów w 2001 r.) napisał: "On był bardzo idealistycznym i religijnym człowiekiem. Wierzył, że opinia publiczna powinna znać prawdę. James Forrestal był też jednym z pierwszych znanych "porwanych". Gdy zaczął rozmawiać z przywódcami opozycji i Kongresu o problemie Obcych, Truman kazał mu złożyć dymisję. Wyrażał swoje obawy wielu ludziom. Słusznie wierzył, że jest obserwowany. To było interpretowane przez ludzi nie znających faktów jako paranoja".



Prezydent Eisenhower, jako szef sztabu Armii USA, musiał być świadomy tego, co się wydarzyło w Nowym Meksyku latem 1947 r. To on zresztą wydał gen. Twinningowi rozkaz udania się do bazy w Roswell. W MJ-12 pracował jego człowiek, gen. Bedell Smith i doradca Gordon Gray. Czasy Eisenhowera to rozkwit "czarnych programów" i Głębokiego Państwa. Są jednak poszlaki wskazujące, że pod koniec swojej drugiej kadencji Eisenhower był tym trendem coraz bardziej sfrustrowany. Czuł, że traci władzę na rzecz ludzi stojących w cieniu. W 2013 r. były funkcjonariusz CIA, na kilka miesięcy przed śmiercią udzielił ufologowi Richardowi Dolanowi wywiadu przed kamerą, w którym opowiedział jak w 1958 r. razem ze swoim zwierzchnikiem brał udział w spotkaniu w Białym Domu z prezydentem i wiceprezydentem Nixonem. Eisenhower był zły, że jest ograniczany dostęp jego ludzi do informacji o obcej technologii i życiu. "MJ-12 miała badać sprawę, ale nigdy nie wysyłają do mnie raportów." Zagroził, że jeśli nie wpuszczą jego ludzi do S-4 (Strefy 51), to każe tam wkroczyć Pierwszej Armii z Colorado. W 1960 r. CIA załatwiła mu upokorzenie przed Chruszczowem w związku ze sprawą zestrzelenia U2 nad Swierdłowskiem (U2 były rozwijane w Strefie 51) a prezydent w ostatnim swoim przemówieniu ostrzegł przed "kompleksem militarno-przemysłowym".



JFK w jednej ze swoich pierwszych podróży jako prezydent odwiedził bazy wojskowe w Nowym Meksyku, Teksasie i Arizonie a także grób sekretarza Forrestala. Jeden z rzekomych dokumentów M-12 to notatka prezydenta Kennedy'ego z 28 czerwca 1961 r. do szefa CIA Allena Dullesa, w której prosi go o krótkie podsumowanie "operacji wywiadowczych" MJ-12, gdyż "odnoszą się one do planów wojny psychologicznej związanych z Zimną Wojną". Wcześniej JFK dokonał zmian w programach wojny psychologicznej dając większą kontrolę nad nimi wojsku i Białemu Domowi a osłabiając rolę CIA. Dulles rzekomo mu odpowiedział dokumentem z 5 listopada 1961 r., w którym rżnie głupa pisząc, że UFO to "część sowieckiej propagandy mającej na celu rozprzestrzenianie nieufności wobec rządu". Dodaje, że "niektóre przypadki UFO nie mają charakteru ziemskiego", ale że "nie stanowią one fizycznego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego"! Twierdzi też, że o pewnych bardziej wrażliwych operacjach MJ-12 nie może mówić, ze względu na bezpieczeństwo narodowe. Dulles trzy tygodnie później nie był już szefem CIA (poleciał za fiasko w Zatoce Świń), więc miał już totalnie wyj... na to, co myśli o nim prezydent i postanowił mu to okazać. Przypominam, że latem 1962 r. pułkownik Corso spotkał się z prokuratorem generalnym Robertem Kennedym i powiedział mu, że CIA dezinformuje prezydenta w wielu ważnych sprawach.



Sprawie prawdopodobnie przyglądał się James Jesus Angleton, sowiecki kret szef kontrwywiadu CIA (odpowiedzialny m.in. za pilnowanie niejakiego Lee Harveya Oswalda). Angleton, po przejściu na emeryturę w 1974 r., zatrzymał w domu ogromne archiwum kontrwywiadowcze (jak widać jego przepisy bezpieczeństwa nie obowiązywały), które według Marka Rieblinga zostało w 99 proc. spalone po jego śmierci przez jego współpracowników. Jeden z tych współpracowników wysłał w 1999 r. do ufologa Tima Coopera nadpalony dokument rzekomo ocalony z tego pogrzebowego ogniska. Dr Wood, po zbadaniu orzekł, że prawdopodobnie jest on autentyczny i pochodzi z początku lat 60. Jego autorem jest dyrektor CIA i skierowany został do osób oznaczonych kryptonimami: MJ-2, MJ-3, MJ-4, MJ-5, MJ-6 i MJ-7. Dokument ten mówi, że: "Jak musicie wiedzieć, Lancer dokonał pewnych zapytań dotyczących naszych aktywności, do których nie możemy dopuścić. Proszę najpóźniej do października dostarczcie swoją opinię. Wasze działania w tej sprawie są krytyczne dla kontynuowania istnienia tej grupy". Być może Dulles chciał znać ich odpowiedzi do października 1961 r., czyli na miesiąc przed odejściem z CIA. Omawia on w tym dokumencie różne warianty postępowania, tak by pewne informacje nie były dzielone z prezydentem, Narodową Radą Bezpieczeństwa, Szefem Połączonych Sztabów i "zagranicznymi przedstawicielami". Jeden z tych wariantów nazwany jest "Project Enviroment". Mówi on, że jeśli "warunki nie będą sprzyjały wzrostowi w naszym środowisku a  Waszyngton nie będzie mógł być odpowiednio nakierowany, pogodzie będzie brakowało opadów... więc powinno być mokro". Wzmianka ta może odnosić się do "mokrej roboty".



W 1994 r. dr Steven Greer dostał rzekomy dokument CIA będący streszczeniem podsłuchu z rozmowy pomiędzy dziennikarką Dorothy Kilgallen (przyjaciółką Marylin Monroe) i Howardem Rothbergiem, wspólnym znajomym Monroe i Roberta Kennedy'ego. Dokument nosi podpis Jamesa Angletona. Jest w nim wzmianka, że Rothberg powiedział o wielu sekretach, które Monroe poznała w wyniku swojego związku z Kennedymi, w tym o "wizycie prezydenta w bazie sił powietrznych będącej inspekcją rzeczy z innego świata". W rozdzielniku dokumentu jest nazwisko generała wywiadu sił powietrznych George Shulgena oraz adnotacja, że dokument odnosi się m.in. do projektu Moon Dust - tak miał się nazywać program zabezpieczania szczątków UFO. Być może więc JFK za pomocą kanałów wojskowych próbował poznać prawdę o UFO, a to co zobaczył wypaplał w łóżku Marylin Monroe. Gdy z nią zerwał chciała się podzielić różnymi sekretami na konferencji prasowej (m.in. o zamachach na Castro i związkach prezydenckiej administracji z mafią) ale nie zdążyła, bo "popełniła samobójstwo". Dorothy Kilgallen - dziennikarka zajmująca się m.in. tematyką UFO w latach 50. - też "popełniła samobójstwo". W 1965 roku, po przeprowadzeniu wywiadu z Jackiem Rubym.



Kennedy był jak wiadomo bardzo zaangażowany w program kosmiczny. 20 września 1963 r., przemawiając w Zgromadzeniu Ogólnym NZ, nagle stwierdził, że jest pole do współpracy USA i ZSRR w badaniach kosmicznych, w tym "wspólnej wyprawy na Księżyc". Siergiej Chruszczow, syn Nikity Chruszczowa stwierdził, że na początku listopada 1963 r. jego ojciec przyjął ofertę. Chruszczowa skłoniła do tego być może katastrofa sondy kosmicznej Kosmos 21 z 11 listopada 1963 r. Dzień później JFK wydał memorandum dotyczące współpracy USA i ZSRR w przestrzeni kosmicznej. Przeciwko komu miała być prowadzona ta współpraca?


Jak wszyscy pewnie wiemy, 22 listopada 1963 r. JFK został zastrzelony w Dallas. W jego zabójstwo były mocno zaangażowane CIA (w tym Angleton) i wiceprezydent Johnson. Ten sam człowiek, który nawiedzał Forestala na oddziale psychiatrycznym. Ten sam, który jako lider senackiej większości stworzył NASA. Oczywiście powodów do zabójstwa JFK było wiele, ale jego rzekomy konflikt z CIA i MJ-12 dotyczący "polityki kosmicznej" sam w sobie mógł okazać się wystarczającym motywem tego zamachu stanu.



Ta historia nie kończy się oczywiście na prezydenturze JFK. W 1972 r. o reelekcję walczył prezydent Richard Nixon. Nixon był najlepiej przygotowanym człowiekiem do sprawowania stanowiska prezydenta w XX-wiecznej historii USA. (Jeden z oficerów CIA wspominał jak robił mu briefing na temat pewnego afrykańskiego państwa. Nixon mu przerwał i udzielił mu długiego i interesującego wykładu o historii tego państwa. Oficer CIA był pod wrażeniem.) I chciał się zapisać w historii jako człowiek, który dokonał wielkich czynów. Jego szef sztabu H.R. Haldeman skontaktował się z producentem filmowym Robertem Emeneggerem i powiedział mu, że prezydentowi zależy na nakręceniu pewnego filmu dokumentalnego. Filmu poświęconego UFO! Film ten kręcono m.in. w pomieszczeniach Pentagonu a wojskowi eksperci wypowiadali się w nim dosyć obiektywnie na temat UFO, dopuszczając możliwość istnienia obcych cywilizacji. Podczas pracy nad filmem jego twórcy zostali zaproszeni do bazy sił powietrznych Norton w Kalifornii, gdzie mieściła się Air force Audiovisual Service. Oficerowie sił powietrznych podczas rozmowy w "bezpiecznym pokoju" poinformowali Emeneggera o istnieniu filmu z lądowania (!) UFO w bazie Holloman w 1964 r. Film miał pokazywać jak ze statku wychodzi obca istota i rozmawia z oficerami sił powietrznych! (Czyżby nie wszystkie "ufoki" były traktowane jako "wrogowie"?). Dokument "UFos: Past, Present, and Future" został wyemitowany przez NBC w 1974 r. Ostatecznie siły powietrzne udostępniły jedynie niewielki fragment zapisu filmowego z bazy Holloman - nie pokazujący lądowania.  Wyraźnie zmienił się klimat polityczny  - Haldeman stracił stanowisko w Białym Domu w wyniku afery Watergate. Plany Nixona dotyczące ujawnienia części informacji o Obcych zostały odłożone na półkę - prezydent miał ważniejsze sprawy na czele z aferą Watergate. Afera ta została z dosyć niejasnych przyczyn zorganizowana przez tajne służby i miała na celu obalenie prezydenta. Nixon z wielu powodów mocno zapisał się w historii. M.in. tym, że to za jego rządów odbyły się wszystkie załogowe lądowania Amerykanów na Księżycu. 



Wśród kolejnych prezydentów znaleźli się entuzjaści UFO. Gerald Ford, w latach 60. jako kongresmen opieprzał rząd za tuszowanie sprawy fali obserwacji UFO w Michigan. Jimmy Carter opowiadał o swojej obserwacji UFO i obiecywał ujawnienie prawdy o tym fenomenie. Ani Carter, ani Ford nic jednak nie zrobili w sprawie ujawnienia. Ronald Reagan dał się poznać jako entuzjasta UFO już wtedy, gdy był gubernatorem Kalifornii. Jako prezydent kilkukrotnie sugerował istnienie "zagrożenia z Kosmosu", które sprawi, że zwaśnione supermocarstwa połączą kiedyś siły. Poza tym jednak nie puszczał pary z ust. Bill Clinton też był mocno zainteresowany tajemnicami UFO. Razem z Hillary w 1995 r. spotał się z Laurencem Rockefellerem, przedstawicielem tzw. "elit", który pod koniec życia opowiadał się z ujawnieniem prawdy o UFO. Bill i Hillary słuchali bogatego staruszka, wzięli od niego kasę na kampanię a potem nie wywiązali się z obietnicy. Obaj Bushowie i Obama milczeli na temat UFO. I trudno się dziwić, bo byli blisko związani z CIA.



I nagle pojawił się ze swoimi genialnymi pomysłami znany miłośnik pizzy John Podesta. W 2002 r. stwierdził na jednej z konferencji, że już czas odtajnić akta dotyczące UFO. Napisał też przedmowę do jednej z książki ufologicznej (UFOs- Generals, Pilots, and Government Officials Go On The Record" Leslie Keana). W 2014 r. twittował, że "niestety ten rok nie przyniósł ujawnienia UFO". Ujawnienie dotknęło jednak maili Podesty, które wyciekły podczas kampanii wyborczej z 2016 r. Znalazł się tam m.in. mail z 25 stycznia 2016 r., który do Podesty napisał Tom DeLonge, były wokalista grupy Blink 182, który zaczął zajmować się ufologią. DeLonge napisał serię ufologicznych powieści "Sekret Machines" - jedną z nich z Peterem Levendą (o którym mocno rozpisuje się Spiskolog. Levenda później sobie zrobił fotkę z Podestą i DeLongiem i stwierdził, że Pizzagate to tylko "teoria spiskowa"). DeLonge przyciągnął do swojej uflogicznej inicjatywy m.in. gen. Michaela Careya, byłego zastępcy Dowództwa Kosmicznego Sił Powietrznych i gen. Williama McCaslanda, dowódcę Laboratorium Sił Powietrznych w bazie Wright-Patterson. Mail DeLonge'a do Podesty dotyczył właśnie spotkania z generałem McCaslandem w sprawie UFO. Czemu DeLonge razem z generałami sił powietrznych spotykał się z Podestą? Jest jasnym, że chciał wsparcia potężnego lobbysty z otoczenia Hillary Clinton - a niemal wszyscy przewidywali, że to Hillary zostanie prezydentem. Czemu jednak Podesta zainteresował się sprawą ujawnienia "prawdy o UFO"? W latach 90. walczył o odtajnieniem akt NASA dotyczących incydentu w Kecksburgu w latach 60. - co było działaniem głupim (bo NASA nie miała ze sprawą nic wspólnego). Można się domyślić, że "ujawnienie UFO" byłoby jedynie częściowe. I być może w sprawie chodziło bardziej o to, by ludzie tacy jak Podesta zyskali przy okazji dostęp do tego, co nie będzie ujawnione. Bracia Podesta jak wiadomo to dziwni ludzie, obracający się w dziwnych kręgach. Ktoś w pewnej frakcji służb mógł uznać, że nie powinno się ich dopuszczać do tych informacji, bo np. mogą je sprzedać Ruskim czy Chińczykom. Albo komuś jeszcze gorszego. Być może inicjatywa DeLonge'a była wywiadowczą zasadzką na tego typu ludzi. Maile Podesty zostały prawdopodobnie zhakowane przez NSA, która zrzuciła to na GRU. Ich publikacja przyczyniła się do zwycięstwa wyborczego Donalda Trumpa.



Za rządów Trumpa Marynarka Wojenna potwierdziła autentyczność nagrania z pościgu myśliwców F-18 z lotniskowca USS Nimitz za wielkim UFO. Nagranie to ujawnił think-tank Stars Academy DeLonge'a, w którym roi się od wojskowych. Mamy więc z formą "częściowego ujawnienia" w nixonowskim stylu. Trump, równie mocno zwalczany przez Głębokie Państwo jak Nixon, ogłosił natomiast w 2018 r. powstanie Sił Kosmicznych jako nowego rodzaju sił zbrojnych USA. Siły te mają oczywiście bronić USA przed zagrożeniami z Kosmosu. Pułkownik Corso spogląda pewnie na to z zadowoleniem z Nieba...



***

W kolejnym odcinku przyjrzymy się temu, co się działo w czasach Zimnej Wojny na Księżycu i Marsie. A także oczywiście na Phobosie.

A moim Czytelnikom proponuję kolejny eksperyment myślowy. Relacje dotyczące UFO pochodzące od wojskowych napływają nie tylko z krajów NATO i dawnego Układu Warszawskiego. Pojawiają się one również w Brazylii, Argentynie, Meksyku, RPA, Izraelu, Iranie, Indiach, Australii, Japonii i wielu innych krajach. Dlaczego jednak niemal nic w tej tematyce nie wypływa z Chin? To ogromny kraj zamieszkały przez miliard ludzi z ogromnymi siłami zbrojnymi. Kraj kontrolujący dawne centra starożytnych cywilizacji w Xinjangu i Tybecie - miejsca, będące celami dawnych nazistowskich wypraw badawczych szukających "broni bogów". I nikt tam nic nie widział? Gdyby UFO były globalną maskirowką komunistów i kapitalistów, to z Chin mielibyśmy mnóstwo relacji na temat Obcych. A jakoś nie mamy. Jak wiadomo, żaden z wojskowych się tam z nimi nie wychyla, bo trafiłby za coś takiego do łagru. Chiny są natomiast krajem, który w ostatnich kilkunastu latach dokonał ogromnego skoku technologicznego. Jest też krajem, w którym wdrażany zostaje wielkich system kontroli społecznej wykorzystujący sztuczną inteligencję. A teraz połączcie to z rozważaniami płka Corso na temat sztucznej inteligencji, która może kontrolować Obcych. I przypomnijcie sobie jak Was uczono na religii, że demony nie posiadają wolnej woli. Tak jakby rządziła nimi jakaś "sztuczna" inteligencja. 

sobota, 23 marca 2019

Zamach w Christchurch - case study zidiocenia Zachodu


Rozumiem dlaczego nowozelandzka premier Jacinda Arden założyła hidżab. Dobrze w nim wygląda a przynajmniej lepiej niż bez hidżabu. Mniej natomiast mogę zrozumieć to dlaczego nowozelandzkie policjantki zakładają hidżaby w solidarności z ofiarami zamachu w Christchurch. Czy gdyby zamiast meczetu został zaatakowany kościół to by miały odwagę założyć w ramach solidarności chociaż mały krzyżyk?

Tak się akurat składa, że od początku roku do połowy marca doszło na całym świecie do 453 islamskich zamachów terrorystycznych, w których zginęło 1956 ludzi. Media poświęcają im bardzo mało miejsca, no bo kogo w jakimś dostatnim i w miarę bezpiecznym kraju syfilizacji judeo-łacińskiej interesowałoby to, że islamscy fundamentaliści zabijają chrześcijan w Nigerii, hinduistów czy tajskich buddystów? Zainteresowanie jest jeszcze mniejsze, gdy muzułmanie zabijają w imię Allaha innych muzułmanów. Dlaczego więc zamach dokonany w Christchurch wywołał taki szok? A dlaczego masakra w My Lai została tak mocno nagłośniona? Bo to był jedyny tak duży przypadek zbrodni wojennej popełnionej z premedytacją przez amerykańskich żołnierzy w USA. Tak samo zamach w Christchurch będzie teraz ekstremalnie eksploatowany, bo to rzadki przypadek terroryzmu, który można podciągnąć pod "skrajnie prawicowy" lub "neonazistowski".



Zamachowiec Brenton Tarrant został zaklasyfikowany jako "biały suprematysta". W swoim manifeście następująco opisywał swoją ewolucję ideologiczną: "Gdy byłem młody byłem komunistą, potem anarchistą, ostatecznie libertarianem, by stać się eko-faszystą." Wyrażał przy tym podziw dla ustroju Chińskiej Republiki Ludowej i zaprzeczał, by czuł sympatię do Trumpa. (A mimo to media przedstawiały go jako "skrajnie prawicowego zwolennika Trumpa".) Być może Tarrant to zwyczajny pojeb, ale w swoim manifeście wyraźnie sugerował, że jego zamach jest atakiem "pod fałszywą flagą". Chodziło mu o sprowokowanie represji wobec skrajnej prawicy, tak by nakręcić wojnę pomiędzy nacjonalistami a muzułmanami. Jego rodzina twierdzi, że gostek całkowicie się zmienił po serii podróży po Europie i Azji. Odwiedził m.in. Pakistan i Koreę Północną. W Pakistanie ten "islamofob" zachwycał się miejscową kulturą. Potem przeniósł się do Nowej Zelandii. Nowa Zelandia to kraj, w którym dostęp do broni palnej jest mocno ograniczony. Tarrant mimo to jednak zdobył karabiny, o których miejscowa policja powiedziała, że "nigdy takich nie widzieliśmy wcześniej na oczy".

Tureckie tajne służby twierdzą, że zamachowiec był częścią większej organizacji. Erdogan potraktował z jakiegoś powodu ten zamach jako atak na Turcję i grozi Australijczykom i Nowozelandczykom "nowym Gallipoli". Zaatakowany meczet był wcześniej miejscem do którego uczęszczało kilku kolesi, którzy dołączyli do Państwa Islamskiego i wzięli udział w zamachach terrorystycznych. A nie był to jakiś specjalnie wielki meczet.



Przez kilka dni przed zamachem przebywał w Nowej Zelandii John Podesta, znany "miłośnik pizzy", były szef kampanii Hillary Clinton. Mówił m.in. jak wielką nadzieją dla lewicowych liberałów jest pani premier Arden. Gdy atak na meczet się zaczął policja przybyła po 10 minutach a złapała zamachowca po 36 minutach - co nie jest złym wynikiem. Dziwnym zbiegiem okoliczności miała w pobliżu ćwiczenia oparte na scenariuszu z "szalonym strzelcem".

Reakcją nowozelandzkiego rządu na zamach było grożenie 10 latami więzienia każdemu, kto zamieści film z masakry w internecie.   Technooligarchowie zaczęli cenzurować wklejane linki. To trochę tak jakby zakazać publikowania filmu Zaprudera (z zamachu na JFK) czy filmów pokazujących zamachy z 11 września 2001 r.  Czy na filmie pojawia się jakiś szczegół, który tajne służby chcą ukryć? Erdogan na złość im puszcza ten film na swoich wiecach wyborczych. Nowozelandzki rząd zareagował również oczywiście zaostrzeniem przepisów o broni palnej. Wcześniej nowozelandzki lud spontanicznie oddawał swoją broń - całe 37 sztuk. 

Całe to zamieszanie wokół zamachu w Christchurch sprawiło, że ludziom jakoś umknęło to, że senegalski imigrant próbował podpalić we Włoszech autobus z 50 dziećmi w środku, w proteście przeciwko politycy imigracyjnej włoskiego rządu. Pomógł go powstrzymać 14-latek pochodzenia egipskiego, który dostanie w nagrodę od "rasistowskiego" i "antyimigranckiego" rządu włoskie obywatelstwo. W tolerancyjnej i multikulturowej Wielkiej Brytanii odmówiono zaś azylu irańskiemu chrześcijaninowi. Urzędnicy imigracyjni uznali, że chrześcijaństwo jest "zbyt gwałtowne" w odróżnieniu np. od islamu.

Nie wiem, czy Zachód upada, ale z każdym dniem mamy nowe dowody, że tamtejsze społeczeństwa stają się coraz bardziej zidiociałe. Niektórzy uważają, że ten proces schodzenia Zachodu na psy zaczął się w 1968 r., inni, że w 1945 r., jeszcze inni że w 1917 r., 1848 r. czy 1789 r. Są tacy, co widzą początek upadku w Reformacji czy w Renesansie, inni w XIV w. a prof. Bartzel wskazuje XII w. i debatę o powszechnikach.  Dla ludzi krytycznie nastawionych do monoteizmu, upadek zaczął się w I w. e. ch. lub też w VI w. p. Chr. (gdy judejscy kapłani przedstawili ludowi sfałszowaną Księgę Powtórzonego Prawa). Inni widzą początek tego procesu w momencie zatonięcia Atlantydy. Ja jestem przekonany, że wszystko zaczęło się psuć gdy upadła Hyperborea :)

***

Zamachowiec z Nowej Zelandii podziwiał chiński ustrój będący hybrydą turbokapitalizmu z władzą partii komunistycznej. Choć Chiny pogrążają się w konsumpcjonizmie, to jednak wciąż promują myśl Marks. No cóż, materializm to materializm. Kapitalistyczny nie różni się tak bardzo od komunistycznego - przynajmniej na poziomie podstaw filozoficznych.

Dobrym przykładem tej promocji Marksa jest nowe chińskie "anime" opowiadające historię życia tego "XIX-wiecznego Charliego Mansona". Poniżej macie piosenkę z endingu z tego serialu. Wyraźnie wyczujecie tam motywy z Międzynarodówki. Jak niesamowicie Chińczycy rozwinęli swoją propagandę! W tym filmiku zobaczycie m.in. pokojówkę Marksa i jego żonę Jenny. Spodziewam się, że w chińskim internecie pojawi się teraz wysyp sprośnych rysunków poświęconych Jenny :))))) Krzysztof Karoń powiesi sobie taki nad łóżkiem a poniższą piosenkę ustawi jako dzwonek w komórce. :)




***

A jeśli już jesteśmy przy popkulturze, to byłem ostatnio na "Kapitan Marvel". Nie chcę mówić o przeplatającym się tam wątku militarnego feminizmu, bo ten wątek aż tak bardzo nie razi. "Kapitan Marvel" to przede wszystkim komedia. I stali czytelnicy tego bloga z pewnością uśmieją się widząc podobieństwa między Nickiem Furym a... doktorem Targalskim. A jeśli doktor Targalski już oglądał, to muszę go ostrzec:  Jeden z Pańskich kotów to flerken!


***

A za tydzień (mam nadzieję) powrót do serii Restituta: Paluch, Grażyński, Raszewski...

sobota, 11 listopada 2017

Największe sekrety: Pontifex - Cichy Pucz

Ilustracja muzyczna: Beat the Clock - The Young Pope OST






Benedykt XVI sprawiał wrażenie papieża "nie z tej epoki". Uznawany za konserwatystę walczącego wcześniej przez ponad dwie dekady z lewicowymi herezjami, "Pancernego Kardynała", strażnika Doktryny, obejmował władzę nad ziemskim Kościołem w czasach, w których takie rzeczy kojarzyły się z "przedsoborowymi mrokami średniowiecza" (bo jak przekonują liberalni teologowie, średniowiecze skończyło się dopiero na soborze watykańskim II). Podobnie jak Jana XXIII postrzegano go więc jako "przejściowego papieża", który porządzi parę lat a później zrobi miejsce liberalnemu, progressywistycznemu Pontifexowi. Chodziły zresztą słuchy, że wybrano go, by uniknąć wstąpienia na Tron Piotrowy domniemanego szefa watykańskich służb specjalnych kard. Tarcisio Bertone (wyobraźcie sobie reakcję w domu Eugeniusza Sendeckiego, gdyby doszło do takiego wyboru :). Swoje zrobiło też to, że wielu progressywistów znało go jeszcze z czasów soboru, gdzie Ratzinger reprezentował liberalnych, niemieckich  szkodników z Grupy Reńskiej. Mówiono wówczas na niego Raat Singer, czyli "Soborowy Śpiewak". Ten niezwykle inteligentny teolog zorientował się jednak, że soborowa "reforma" prowadzi do destrukcji i stał się najbliższym współpracownikiem Jana Pawła II. Kontestował zresztą część jego decyzji - np. w sprawie ekskomunik rzuconych na biskupów Bractwa Św. Piusa X. Jako papież Ratzinger zaczął wdrażać program stopniowego wycofywania się z posoborowych błędów i wypaczeń. Pozwolił na ponowne odprawianie mszy trydenckiej, zdjął ekskomuniki z biskupów FSSPX, powściągnął ekumenizm (a nawet ekumenistów zraził do siebie komentarzami na temat morderczej natury islamu) a w jego nauczaniu brakowało progressywistycznych wtrętów. Zaczęła się więc wojna psychologiczna przeciwko papieżowi. Dosrywano mu w mediach, walono w kurię (i kard. Bertone) przeciekami, pokazywano jako nazistę a biskupi otwarcie sabotowali jego decyzje (np. w kwestii mszy trydenckiej). Benedykt XVI stał się niewygodnym papieżem  a każdy dzień jego pontyfikatu wywoływał podobne spazmy nienawiści u liberałów jak prezydentura Trumpa.



Nic dziwnego więc, że planowano "zmianę reżimu" w Watykanie. Wskazywać na to mogą wykradzione maile Johna Podesty, znanego waszyngtońskiego lobbysty (prowadzącego szeroko zakrojone interesy z rosyjskimi podmiotami), późniejszego szefa kampanii Hillary Clinton, wielkiego miłośnika pizzy i dzieci, a przy kolesia bawiącego się w okultystyczne zabawy (podczas jednego z rytuałów, w których mazał po ścianie własną krwią zmieszaną z kałem, wdało mu się zakażenie w palec :).W szeregu wiadomości pocztowych z 2012 r. Podesta oraz inni współpracownicy Hillary Clinton (która była wówczas sekretarzem stanu USA) dyskutują na temat konieczności doprowadzenia do „katolickiej wiosny", czyli zmian w Kościele równie rewolucyjnych jak przewroty i wojny domowe wywołane w ramach „arabskiej wiosny" (w których jak wiadomo maczały palce Departament Stanu i CIA). Z dyskusji tej wynika, że Kościół miałby przyjąć w wyniku tej rewolucji bardziej lewicowo-liberalne stanowisko na wiele kwestii społecznych. Nie minął rok od tej dyskusji, a ówczesny konserwatywny papież Benedykt XVI niespodziewanie abdykował.



Abdykacja ta wywołała wiele domysłów. Z dokumentów NSA wynika, że agencja ta na przełomie 2012 i 2013 r. inwigilowała Watykan. Podsłuchiwała m.in. telefon papieża Benedykta XVI. I najprawdopodobniej szpiegowała też konklawe. Na kilka dni przed rezygnacją Benedykta XVI zablokowano międzynarodowe transakcje z Bankiem Watykańskim, w związku z podejrzeniami dotyczącymi prania brudnych pieniędzy przez ten bank. Po ogłoszeniu przez papieża zamiaru abdykacji, nagle tę blokadę zniesiono. Włoski dziennikarz Maurizio Blondet wskazywał, że to był element szantażu mający zmusić papieża do ustąpienia. Czyżby więc ktoś z zewnątrz zagroził, że zrobi z Banku Watykańskiego mini-Lehman Brothers i zada w ten sposób ogromny cios dla prestiżu Stolicy Apostolskiej? Być może elementem nacisków była też sprawa ks. Georga Ratzingera, brata papieża, który przez wiele lat kierował chórem chłopięcym w Regensburgu, w którym dochodziło na pedofilii i sadystycznych rytuałów? Czy próbowano też sięgnąć po ostrzejsze środki? Wener Mauss, legendarny niemiecki detektyw-superszpieg twierdzi, że brał udział w zduszeniu mafijnego spisku mającego na celu otrucie Benedykta XVI. Włoska mafia była wcześniej wykorzystywana przez lożę P2 do "brudnej roboty".



Do największych wrogów Benedykta XVI należał belgijski, ultraliberalny kard. Godfried Danneels. Kardynał Danneels przyznał później w swojej biografii, że zorganizował „grupę podobną do mafii" sprzeciwiającą się polityce papieża Benedykta XVI. Grupa ta była nazywana "mafią z Sankt Gallen" i została założona w 1996 r. przez szwajcarskiego biskupa Ivo Fuerera (!). Jej członkowie tworzyli plany "zdecentralizowanego Kościoła po Jana Pawle II".Do grupy tej należał m.in. argentyński kardynał Jorge Maria Bergoglio SI, którego grupa próbowała umieścić na Tronie Piotrowym już w 2005 r. Udało się to w 2013 r. Gdy na balkonie Bazyliki Św. Piotra pojawił się nowy papież - Franciszek, towarzyszył mu kard. Danneels. 



Przyjrzyjmy się bliżej postaci tego belgijskiego hierarchy. Kard. Danneels to emerytowany arcybiskup Antwerpii, prymas Belgii w latach 1979-2010. Znany był głównie z bardzo daleko idącej tolerancji wobec homoseksualistów i pedofilów. Jak pisze Grzegorz Górny:

"Szczególne miejsce na mapie belgijskiej pedofilii zajmuje Brugia, gdzie do 2010 roku biskupem był Roger Vangheluwe. Musiał wtedy ustąpić ze stanowiska, ponieważ udowodniono mu pedofilię. Wykorzystał seksualnie m.in. swojego bratanka, gdy ten miał zaledwie pięć lat. Później molestował go nawet po tym, jak został już biskupem. Kiedy sprawa miała wyjść na jaw, ówczesny prymas Belgii kardynał Godfried Danneels nakłaniał ofiarę do milczenia. W materiałach tzw. Komisji Adriaenssensa, powołanej przez władze kościelne do zbadania sprawy pedofilii wśród księży, znajduje się 475 zgłoszeń dotyczących tego procederu. Nazwisko Godfrieda Danneelsa pojawia się w około 50 dokumentach – w kontekście tuszowania afer.
Warto też wspomnieć, że “ukochanym dzieckiem” i “oczkiem w głowie” prymasa Danneelsa było Centrum Dojrzałych Powołań Kapłańskich w Antwerpii. Z czasem zamieniło się ono niemal w klub gejowski. Po licznych skandalach zostało w 1999 roku zamknięte, a jego dyrektor ks. Marc Gesquiere popełnił później samobójstwo. Komentatorzy religijni w Belgii byli przekonani, że po tych wszystkich skandalach Godfried Danneels raz na zawsze usunie się z życia publicznego. Tymczasem 13 marca 2013 roku pojawił się u boku Franciszka w logii bazyliki św. Piotra, gdy ogłaszano wynik konklawe. Później Franciszek zaprosił go osobiście na obrady Synodu Biskupów ds. Rodziny jako swojego specjalnego gościa.

(...)

W 1984 roku ­– gdy prymasem Belgii był kardynał Godfried Danneels – katolicki ksiądz Jozef Barzin założył w Antwerpii działającą jawnie i ogłaszającą się w mediach Ekumeniczną Grupę Roboczą Pedofili. Dziś twierdzi on, że była to tylko grupa samopomocy. Jednak deklaracja ideowa tej organizacji nie pozostawia wątpliwości. Można w niej przeczytać, że celem istnienia formacji jest “podnoszenie świadomości Kościoła o zjawisku pedofilii, przekazywanie informacji oraz przeciwdziałanie uprzedzeniom”. Kościół miał stał się “miejscem spotkań dla pedofilów w celu wymiany poglądów (…) w duchu otwartości, szacunku i niezawodności.”
W największym katolickim tygodniku w Belgii “Kerk & Leven” (Kościół i Życie) rozprowadzane były wówczas broszury z nowej dziedziny naukowej, tzw. “pedophile study”, w których można było przeczytać m.in.: "Wiele kontaktów seksualnych między osobami starszymi i dziećmi nie musi być szkodliwych, są też kontakty seksualne, które są przyjemne i cenne dla dzieci.
Dojrzały mężczyzna próbujący umieścić swego penisa w pochwie dziewczynki lub odbycie chłopca, w większości przypadków wie, że to będzie bolało dziecko. Dlatego więc pedofile często rezygnują z tego. Co więc robią? Rozmawiają, śmieją się razem, wspólnie grają itp. Kochający się nawzajem pedofile i dzieci czują się dobrze ze sobą. Pokazują swoje genitalia. Dorośli masturbują chłopca lub dziewczynkę, albo zadowalają się oglądaniem dziecka i pozwalaniem, by ich masturbowało."
Autorzy broszury rozpowszechnianej przez katolicki tygodnik “Kerk & Leven” uspokajali rodziców:
"Przyjaźń między pedofilem a dzieckiem nie powinna być powodem do paniki. Nie ma również żadnych powodów do obaw. Nawet gdy się dowiesz, że w ich związku dochodzi do kontaktów seksualnych. Trzeba mieć zaufanie do swojego dziecka. Jeśli twój syn lub córka czują się w tym związku dobrze, to znaczy, że związek ten nie jest szkodliwy.""

(koniec cytatu)



W 2010 r. policja znalazła w domu kardynała Danneelsa akta sprawy znanego pedofila-mordercy Marca Dutroux. Dutroux twierdził, że jedynie dostarczał dzieci na pedofilskie przyjęcia uczęszczane przez przedstawicieli belgijskich i europejskich elit. (Tak się akurat składa, że w mailach marzącego o „katolickiej wiośnie" Johna Podesty konspirolodzy dopatrzyli się pedofilskich słów kodowych, mających jakoby rzekomo wskazywać, że Podesta uczęszczał na podobne imprezy „z pizzą, ping-pongiem i bogatym wyborem serów".) Część zeznań pokrzywdzonych została skompilowana w książce "Dossier X". Znalazły się tam opisy pedofilsko-sadystyczno-satanistycznych rytuałów z udziałem przedstawicieli belgijskich elit (na liście podejrzanych byli też członkowie belgijskiej rodziny królewskiej). Część z tych osób była powiązana z tajnymi służbami i uczestniczyła w budowie siatek Gladio. Powiązany był zaś z nimi pułkownik armii USA Michael Aquino, specjalista od wojny psychologicznej, twórca satanistycznej Świątyni Seta, łączony z szeregiem skandali pedofilsko-satanistycznych w USA. (Co ciekawe, z działalnością płka Aquino jest łączony dziwny zgon brytyjskiego konspirologa Maxa Spiersa, do którego doszło w zeszłym roku w Warszawie.)



Z ciekawymi ludźmi się kumplowali promotorzy "kościoła otwartego" i kard. Bergoglio...



Gdy kard. Bergoglio został papieżem, mało zorientowani lewacy wypominali mu niejasną rolę w argentyńskiej "brudnej wojnie". Oskarżenia opierały się na książce "Milczenie" Horacio Verbitzky'ego. Verbitzky nie był autorem obiektywnym. Był bliskim współpracownikiem skonfliktowanej z kard. Bergoglio argentyńskiej prezydent Cristiny Fernandez de Kirchner a wcześniej wysokiej rangi członkiem grupy terrorystycznej Montoneros. Książke "Milczenie" przygotował jednak bardzo rzetelnie a fragmenty dotyczące Bergoglio są tam tylko drobną częścią. Verbitzky przytoczył zarówno relacje tych, którzy mówią, że Bergoglio donosił na lewackich księży jak i tych, którzy uważają, że ich ratował z rąk bezpieki. Najważniejsze są jednak dokumenty. W książce przytoczono list, w którym przyszły papież Franciszek wstawia się u władz za dwoma lewackimi jezuitami oraz pismo, w którym Bergoglio twierdzi, by nie zwracać uwagi na jego poprzedni list wysłany dla zmyłki, i by nie dawać paszportów umożliwiających ucieczkę z kraju tym dwóm jezuitom. 



W książce Verbitzky'ego przytoczona jest też wiele mówiąca scena. Późniejszy papież Franciszek spotyka się z adm. Masserą, jednym z przywódców argentyńskiej junty. - Jak leci Bergoglio? - lekceważąco go pyta admirał. - Jak leci Massera? - odpowiada mu jezuita. Tak się akurat złożyło, że adm. Massera był członkiem loży P2 znanej nam z poprzednich odcinków serii "Pontifex".




W 2015 r. włoski watykanista Antonio Socci opublikował książkę „Czy to naprawdę Franciszek?", w której postawił tezę, że wybór kardynała Bergoglio na papieża nie tylko był wynikiem spisku grupy liberalnych kardynałów, ale był też wadliwy pod względem proceduralnym. Według niego, podczas konklawe złamano konstytucję apostolską „Universi Dominici Gregis" regulującą zasady wyboru papieża. Bezprawnie anulowano bowiem czwarte i piąte głosowanie, które nie poszło dobrze dla kard. Bergoglio. Został on wybrany dopiero w szóstym głosowaniu, które zgodnie z konstytucją apostolską nie miało prawa się odbyć tego samego dnia, co poprzednie. Jednego dnia może dojść tylko do czterech głosowań w trakcie konklawe. Artykuł 76 tego dokumentu wyraźnie zaś mówi, że w przypadku takich błędów proceduralnych, wybór papieża uznaje się za niebyły i nieważny.
Sławomir Cenckiewicz, omawiając książkę Socciego w 2015 r. na łamach „Plusa Minusa" pisał: „Bezprecedensowa (bo sprawa Celestyna V z XIII wieku była zupełnie inna) rezygnacja Benedykta XVI owiana jest wciąż tajemnicą. Zrezygnował przy milczącym aplauzie większości hierarchów, z których jeden – kardynał Romeo – podczas podróży do Chin prorokował nawet jego rychłą śmierć... Nie namawiany przez nikogo do zmiany decyzji, osamotniony Benedykt XVI odleciał z Watykanu do Castelgandolfo, by odpocząć, oczekiwać na wyniki konklawe i zakończenie remontu jego nowej rezydencji, po czym wrócił do Rzymu. Powody jego rezygnacji są niejasne, a nawet mało poważne (utrata sił fizycznych i duchowych – sic!), a w dodatku teologicznie i kanonicznie wątpliwe.
Zdaniem Socciego papież zrezygnował ze sprawowania urzędu, ale nie z papiestwa, czego potwierdzeniem mają być zadziwiające słowa Benedykta XVI z 27 lutego 2013 r. o tym, że przyjęcie posługi Piotrowej jest „na zawsze", a „decyzja o rezygnacji z czynnego sprawowania posługi nie odwołuje tego"! Na skutek tego powstała sytuacja trudna do zinterpretowania: jest papież Franciszek i papież emeryt Benedykt XVI, który zachował białą sutannę (początkowo tłumaczono to brakiem czarnej), imię papieskie, nie całuje następcy w Pierścień Rybaka, mieszka na Watykanie, pojawia się publicznie, a jego portret towarzyszy dorocznej odnowie przysięgi Gwardii Szwajcarskiej...
Z jakiegoś powodu Pan Bóg utrzymuje Benedykta XVI w niezłym zdrowiu i kondycji. On sam – również z jakichś powodów – zachował przy sobie atrybuty i symbole papiestwa. Zaś Franciszek nie tylko to toleruje, ale i mówiąc o sobie, że jest jedynie „biskupem Rzymu", jakby ustępuje miejsca Benedyktowi XVI."



Papież Franciszek zyskał miano "papieża SJW". Dużo miejsca poświęca w swoim nauczaniu poświęca ekologii, feminizmowi, otwieraniu się na masową nielegalną imigrację czy Donaldowi Trumpowi. Po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa, papież Franciszek został nazwany nawet przez „Wall Street Journal" „nowym przywódcą światowej lewicy". Mamy więc początek "katolickiej wiosny" wymarzonej przez Podestę. Nie ma się co łudzić - w obecnej sytuacji Watykan jest ośrodkiem politycznym, który nie jest nam przyjazny. 

Problem jednak w tym, że poglądy papieża Franciszka są równie przestarzałe jak Hillary Clinton. Pasowałyby do świata, w którym Hillary niszczyłaby cywilizację zachodnią, ale nie pasują do świata, w którym rozpoczęła się populistyczna rewolta i fronda wewnątrz elit. Idee papieża Franciszka oraz stojącej za nim grupy z Sankt Gallen zmierzają na śmietnik historii. Być może więc ktoś przestawi wajchę w Watykanie i następny papież będzie alt-rightowym, młodym papieżem zza Oceanu Piusem XIII? A może w końcu doczekamy się chińskiego papieża? Ja jestem za. 




***

To nie ostatni odcinek serii "Pontifex". Będzie jeszcze jeden związany bardziej z "metafizycznymi" sprawami i także korzeniami chrześcijaństwa. Disciplina Arcani. Odłożę go jednak nieco w czasie. W przyszły weekend będę akurat w Londynie, spotykać się z tamtejszą finansjerą :)

***

Nawiązując nieco do wątku z Gladio i P2. "Wyborcza" opublikowała niedawno artykuł o strasznym włoskim neofaszyście Roberto Fiore. Jak zbudował on imperium biznesowe i jak jeździ do Rosji i bierze pieniądze od ludzi Putina. Skoro FSB daje mu pieniądze, to oznacza, że topi je w błocie. Fiore to bowiem człowiek włoskich tajnych służb, członek siatki Gladio. Nawet się z tym specjalnie nie kryje: jego jedna z firm nosi nazwę Gladio Consulting. Tak samo jest pewnie z innymi przedstawicielami "proputinowskiej prawicy" którą nas nieustannie straszą. Ci ludzie pracują dla służb swoich krajów a do Moskwy jeżdżą w celach szpiegowskich i by doić finansowo rosyjskie tajne służby. To odwrócona operacja "Trust". W latach 60-tych na podobnej zasadzie holenderskie tajne służby założyły partię maoistowską - po tym jak rząd im obciął funduszę, ratowali się kasą z Pekinu.

***

Przy okazji tej całej akcji #meetoo przypomniał mi się fragment znakomitej książki Michaela Hastingsa "Wszyscy ludzie generała". Jeden z oficerów od gen. Flynna opowiadał w niej jak jedna amerykańska dziennikarka pokazała cycki żołnierzom oddziału specjalnego, bo chciała się z nimi zabrać na patrol. Inna lecącą śmigłowcem w Afganistanie trzymała się cały czas za biust. Spytana czy coś jej dolega, odparła, że jej implanty marzną. - Chcesz dotknąć? Bardzo proszę! - położyła rękę żołnierza na swoich buforach. Była wówczas znaną prezenterką telewizyjną. I to raczej nie była Megyn Kelly...

sobota, 11 marca 2017

Vault7, czyli to NSA zdemaskowała Podestę



W opublikowanych przez WikiLeaks dokumentach CIA znanych jako Vault7 znalazły się w większości rzeczy, o których było od dawna wiadomo. To, że z łatwością hakowane są urządzenia z Androidem i że smartfony oraz inteligentne telewizory Samsunga mogą szpiegować użytkowników 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu bywalcy konspiracyjnych stronek takich Infowars wiedzieli od wielu lat. To, że CIA prowadzi badania na temat hakowania samochodów i dokonywania w tym celu zabójstw wyglądających na zwykłe wypadki również było od dawna przedmiotem spekulacji (np. w przypadku śmierci dziennikarza Michaela Hastingsa, który w 2013 r. kontaktował się z WikiLeaks w sprawie historii uderzającej w CIA i skarżył się na "czarne śmigłowce"). Prawdziwą rewelacją z Vault7 są dokumenty wskazujące na istnienie programu Umbrage - bazy danych dotyczących technik hakerskich i śladów, jakie zostawiają poszczególne grupy. Wiedza z Umbrage pozwala CIA na dokonanie ataku hakerskiego i zostawienie śladów typowych dla np. rosyjskiej, chińskiej czy irańskiej grupy. I tutaj dochodzimy do kwestii rzekomej ingerencji hakerów w proces wyborczy w USA. CIA i FBI wskazały na to, że hakerzy pozostawili ślady typowe dla rosyjskiej grupy Fancy Bear - stemple czasowe ze strefy w której leży zachodnia Rosja, ślady wykorzystania rosyjskiej klawiatury z cyrylicą, użycie dostępnego za darmo w necie programu stworzonego przez Fancy Bear itp. John McAfee, jeden z potentantów z branży cyberbezpieczeństwa, zwracał uwagę, że atak hakerski dokonany przez GRU zostałby przeprowadzony bez zostawiania tak oczywistych śladów. Ppłk Tony Shaffer, były oficer amerykańskiego wywiadu, twierdzi, że ataki na serwery Narodowego Komitetu Demokratów (DNC) zostały przeprowadzone przez ludzi z NSA chcących, by na światło dzienne wyszły rzeczy ukazujące prawdziwe oblicze Hillary. Atak został spreparowany tak, by wyglądał na robotę rosyjskich hakerów. NSA jest od CIA dużo bardziej zaawansowana w szpiegostwie elektronicznym i taki program jak Umbrage jest dla niej łatwizną. Przypomnę, że według WikiLeaks maile DNC zostały przekazane przez zamordowane demokratycznego sztabowca Setha Richa (on mógł być tylko posłańcem NSA) a maile Podesty bezpośrednio od źródła z NSA.



Historia o rosyjskich hakerach, którzy pozbawili zwycięstwa biedną Hillary i doprowadzili do płaczu hollywoodzkie celebrytki i tysiące zidiociałych millenialsów, jest więc tylko dezinformacją stworzoną przez amerykańskie tajne służby po to, by ukryć, co się naprawdę wydarzyło w trakcie wyborów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że FBI nie znalazła niczego obciążającego Trumpa i jego współpracowników w kwestii kontaktów z Ruskimi. Próbowano ostatnio grzać sprawę kontaktów prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem. Sessions spotykał się z nim jednak jako członek Senackiej Komisji ds. Polityki Zagranicznej, czyli niejako w ramach obowiązków służbowych i to jeszcze zanim przyłączył się do kampanii Trumpa. Z Kislakiem spotykało się również wielu prominentnych demokratycznych polityków - w tym Chuck Schumer i Nancy Pelosi. Nawet wymieniali się prezentami. Podczas niedawnego przemówienia Trumpa w Kongresie Kislak zasiadał między... demokratycznymi kongresmenami. Przyjacielsko sobie z nimi gawędził w tym czasie, gdy z Sessionsa próbowano zrobić rosyjskiego agenta za jedno spotkaniem z tym sowieckim bucem.

Podobnie ma się prawdopodobnie rzecz z gen. Flynnem. Z nieoficjalnych informacji wynika, że jego rozmowa telefoniczna z Kislakiem o sankcjach wyglądała w ten sposób, że Kislak spytał się Flynna o  kwestię zniesienia sankcji  a Flynn mu odpowiedział, że nie może o tym rozmawiać. Odwołanie Flynna było prawdopodobnie zemstą CIA za to, że pokrzyżował on jej zamach stanu w Turcji. Flynn dostał ponad 500 tys. USD od tureckiego rządu za zbieranie informacji o siatce Gullena w USA.  Tureckie dochodzenie w sprawie zamachu stanu wykazało, zaś że gulleniści zatrudniali w swoich szkołach w Turcji i Azji Środkowej funkcjonariuszy CIA pod przykrywką. 



Media karmią nas ostatnio narracją, że ten straszny Trump bezpodstawnie atakuje Obamę za to, że rzekomo podsłuchiwano jego rozmowy w Trump Tower w trakcie kampanii wyborczej. Przecież to niemożliwe, by prezydent USA coś takiego robił a skoro służby zaprzeczają, że to robiły, to nic takiego nie miało prawa się wydarzyć. Tak samo nie było np. zamachu w Smoleńsku czy agenta Bolka. Zapominają, że swoich przeciwników politycznych podsłuchiwali m.in. Roosevelt i Kennedy a służby Obamy zostały już wielokrotnie przyłapane na inwigilacji zagranicznych przywódców. Czemu więc miałyby podsłuchiwać Trumpa. Zwłaszcza, że dwukrotnie w 2016 r. skierowały wniosek o założenie podsłuchu do sądu FISA. Pretekstem miała być lipna historia o tym, że serwery Trump Organization komunikowały się z serwerami Sbierbanku, czyli np. pomiędzy tymi serwerami rozchodził się mailowy spam. Pierwszy wniosek złożono w czerwcu 2016 r., tuż po spotkaniu Billa Clintona z prokurator generalna Lorettą Lynch, kolejny tuż po tym jak wyciekły maile Podesty. Te same media, które wyśmiewają Trumpa za "bezpodstawne oskarżanie Obamy", jeszcze kilka tygodni temu pisały o "informacjach z podsłuchów obciążających Trumpa i jego współpracowników".  O tym, że podsłuchy były mówią źródła z administracji Obamy, ludzie ze służb i były prokurator generalny z czasów Busha. O tym, że Obama podsłuchiwał Trumpa mówiła nawet demokratyczna kongreswoman Maxine Waters (ta idiotka, która twierdziła, że Putin wysłał wojska do Korei). Sprawa domniemanych kontaków Trumpa z Rosją została spreparowana przez służby Obamy, po to by był pretekst do podsłuchiwania republikańskiego kandydata w trakcie kampanii wyborczej i później sabotowania jego rządów. W Waszyngtonie otwarcie mówi się, że Obama kieruje "oporem". Pod koniec jego rządów stworzono w Departamencie Sprawiedliwości specjalny fundusz, przez który wyprowadzano pieniądze dla lewackich organizacji organizujących teraz protesty przeciwko Trumpowi. To rzuca światło na falę antysemickich incydentów przetaczającą się przez USA od wyboru Trumpa na prezydenta. Na jednej z takich prowokacji - fałszywej groźbie podłożenia bomby w centrum żydowskim - złapano czarnoskórego komunistę. 



Charakterystyczne jest to, że operację podsłuchową przeciwko Trumpowi rozpoczęto akurat po wycieku maili Podesty. Może dlatego wpadli w panikę, bo Tony Podesta dostał od Sbierbanku 170 tys. USD za przekonywanie administracji Obamy do poluzowania sankcji wobec Rosji? A może chodziło o Pizzagate? Od początku rządów Trumpa trwa w USA wielka akcja służb przeciwko siatkom pedofilskim. Zatrzymano w ramach niej ponad 1,5 tys. osób.  Jednym z nich był doradca Johna McCaina, polityka będącego obecnie kimś w rodzaju alternatywnego amerykańskiego prezydenta - jeżdżącego w miejsca takie jak Syria i składającego obietnice w imieniu rządu USA.

Wbrew jęczeniom idiotów takich jak pseudoprofesor Roman Kuźniar administracja Trumpa nie podjęła jeszcze żadnej znaczącej decyzji korzystnej dla Rosji. Wręcz przeciwnie - mamy początek nowego wyścigu zbrojeń, przerzut wojsk do Europy Środkowo-Wschodniej, nominacje rusosceptyków w administracji, szykująca się deregulacja przemysłu naftowego - co bystrzejsi obserwatorzy zauważają już, że Trump może się okazać w przypadku Rosji jastrzębiem.  Bo inaczej się po prostu nie da przy obecnym rozdaniu. Jedyny obszar współpracy z Rosją to obecnie Syria. Mieliśmy ostatnio szczyt amerykańskich, tureckich i rosyjskich generałów.  Ale Syria to bardzo grząski grunt, o czym świadczy choćby sytuacja wokół miasta Manjib i sprawa ofensywy na Rakkę.  Bez Flynna sprawa może się rypnąć totalnie. Z drugiej strony jednak korzystne dla nas wszystkich byłoby utknięcie Rosji w bliskowschodnim bagnie. Niech trzymają tam swoje wojska jak najdłużej. Ich straty - takie jak udany zamach bombowy na rosyjskiego generała, który stracił w wyniku niego obie nogi i oko - będą nas zawsze cieszyły. Martwi Ruscy też się czasem do czegoś przydają. Każdy Ruski zabity w obronie ruin Palmyry to Ruski, który nie trafi na front w Donbasie.


***


Ostatnie zdarzenia związane z wyborem Donalda Tusska na stanowisko starego/nowego van Rumpoya określiłbym mianem "gównoburzy". Przecież wiadomo, że Angela Merkel (Kaźmierczak) jest zadaniowana na to, by zmieniła Niemcy i całą Europę Zachodnią w eksploatowany przez globalistów Trzeci Świat, który nigdy nie będzie w stanie zagrozić potędze USA. Temu służy wywołany przez Merkel kryzys migracyjny. A taka marionetka jak Tussk jest idealnie stworzony do tego zadania. Brytyjczycy się skapneli o co chodzi i postanowili się ewakuować z pokładu, tuż po tym jak nie udało im się zablokować wyboru tego alkoholika Junckera na szefa Komisji Europejskiej.





Może się też okazać, że w maju dyskusja o stanowisku Tusska stanie się nieaktualna - bo Francja rozpieprzy UE. Jak dotąd klan Le Penów stanowił narzędzie francuskich tajnych służb do eliminowania słabych sztuk w socjalistycznym stadzie. Ale po tym jak ten dupek Hollande "cztery procent" (poparcie mniejsze niż dla Ozjasza Goldberga) rozpieprzył obóz socjalistów a Front Narodowy przejął tradycyjny, robotniczy elektorat, wszystko się może zdarzyć. Plan rozmontowania strefy euro przez Le Pen jest dobry, a przeciwko sobie może ona mieć w drugiej turze bankiera inwestycyjnego od Rothschilda lub centroprawicowego cwaniaczka, który otwarcie mówi, że zwolni setki tysiące osób z budżetówki. Jak myślicie, czy Francuzi zagłosują na kogoś, kto obiecuje im utratę pracy i cięcia socjalne? Przyjemnie posłuchać jak Marine Le Pen opierdala Merkel w Parlamencie Europejskim, ale oczywiście poważnym problemem jest dla nas prorosyjskość kandydatki francuskiego wywiadu wojskowego. Ta prorosyjskość nie ogranicza się jednak tylko do niej - jest stałą częścią francuskiej polityki od czasów Adolfa Thiersa i w pewnym sensie kontynuacją zgniłej tradycji "Generała Mikrofona" de Gaulle'a. Na francuskiego sojusznika nie ma co liczyć - tak jest odkąd obalono Napoleona. Biadolenie, że Francja pod rządami Le Pen nam nie pomoże nie ma większego sensu, bo i tak Francja by nam nie pomogła. Zresztą nie sądzę też, by Le Pen zdołała coś zrobić dla samej Francji. Tamten kraj mogą uleczyć chyba tylko rządy Rodrigo Duterte - tysiące młodocianych przestępców z przedmieść spieprzałoby wpław przez Morze Śródziemne do Algierii :))))

Baj de łej: w przypadku Francji jakoś lewica nie grzeje tego, że to mocarstwo może mieć pierwszego prezydenta kobietę. Oprócz Le Pen kandyduje tam również niejaka Cindy Lee - striptizerka reprezentująca Partię Przyjemności i prowadząca kampanię topless. Moim zdaniem byłaby znacznie lepszym przywódcą od Hollande'a.



***
A tak mi się ostatnio skojarzyło po 8 marca...




9-tego miałem oczywiście urodziny, a po wczorajszym imprezowaniu nie miałem jakoś ochoty na nowy wpis z serii Prometeusz...