Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Indie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Indie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 września 2025

Wizyta w Białym Domu i parada w Pekinie



"Trump whisperer" - tak określa się polityków potrafiących rozmawiać z Donaldem Trumpem i przekonywać go do różnych rzeczy. Do tej kategorii zalicza się choćby obrotowego, niderlandzkiego sekretarza generalnego NATO Marka Rutte czy prezydenta Finlandii Alexandra Stubba. Posiadanie "Trump whisperera" jest zwykle uznawane za niesamowite szczęście. Tak się akurat złożyło, że posiadamy swojego człowieka, zaliczanego do tej kategorii - prezydenta Nawrockiego.

Jego wizyta w Białym Domu była sukcesem, któremu nie mogły zaprzeczyć nawet "Wyborcza" z TVNem. Zaczęły więc budować narrację, że prezydent Nawrocki był w Białym Domu "spięty" - na filmach z wizyty widać jednak, że doskonale się bawi z Trumpem. No cóż, amerykański prezydent przyjął go z honorami i wielokrotnie okazywał, że go lubi. Podczas wizyty padły - w obecności sekretarza obrony/wojny Pete'a Hegsetha - ważne słowa: USA nie zamierzają redukować swojej obecności wojskowej w Polsce, a mogą ją nawet zwiększyć. Polska nie znalazła się więc na liście krajów wschodniej flanki NATO, którym będą obcinane fundusze. Zaproszono też prezydenta Nawrockiego na szczyt G20.

Znów można powiedzieć, że mamy jako naród więcej szczęścia niż rozumu. Wyobraźmy sobie, że w miejscu Trzaskowskiego byłby nawalony mefedronem laluś, który opowiadałby Trumpowi o jedzeniu "Prince Polo". Usłyszelibyśmy: ""You have no cards!". 

Wizyta prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie obnażyła też nędzę tusskowej dyplomacji. Minister Sikorski po raz kolejny wyszedł na nadętego idiotę, nagrywając na YouTube kretyński filmik z "instrukcjami" na rozmowy z Trumpem, a później desperacko próbując spotkać się z jakimś waszyngtońskim prominentem (spotkał się na chwilę z Rubio, a potem z byłymi pracownikami Departamentu Stanu) i jojcząc, że z rozmów z Trumpem wyłączono kierownika ambasady Klicha. A dlaczego miałby Klich w nich uczestniczyć? Nie jest przecież ambasadorem. Jest za to totalnym nieudacznikiem, który powinien kryminalnie odpowiadać za tuszowanie zamachu w Smoleńsku i za to, że zmniejszył naszą armię do najniższego poziomu od czasów Kluchosława Poniatowskiego. (Liczyła 97 tys. osób, łącznie z urzędnikami.) Równie bezużyteczny okazał się kierownik rzymskiej ambasady Schnepf - nie da się wysłać tego onucowo-resortowego pajaca do Korei Północnej? 

Prawda jest taka: Tussk jest z wiadomych powodów ("who ya tommorow") persona non grata w Waszyngtonie. Jednocześnie Merz traktuje go jak psa, bo postrzega go jako kreaturę znienawidzonej przez niego Angeli Merkel. Co więcej, Tusska ponoć nienawidzi Keir Starmer (za brexit?), a zaczął go zlewać również Macron. 

Wpływ na to, że prezydent Nawrocki został tak demonstracyjnie ciepło przyjęty w Białym Domu miało zapewne również to, że jego wizyta miała być symbolicznym kontrapunktem wobec spektaklu, który widzieliśmy kilkanaście godzin wcześniej w Pekinie.


Przez Plac Tiananmen przeszła wielka parada upamiętniająca "zwycięstwo nad faszyzmem" (tak oficjalnie ją nazwano). Wizualnie robiła wrażenie, a każdy miłośnik OSINTu uważnie przyglądał się zaprezentowanym tam cackom takim jak: lasery antydronowe, drony, rakiety balistyczne czy hybrydowe czołgi.

Zwracało na siebie uwagę również zbratanie Xi Jinpinga z "Putinem" i Grubym Kimem. "Bój się Ameryko! Oto powstaje Nowy Porządek Świata!" - zagrzmieli duporealiści. No cóż, to, że ta trójka się ze sobą kuma nie jest żadną rewelacją. O tym wiadomo od lat - bez wsparcia Chin, Korei Płn. oraz Iranu, Rosja nie byłaby w stanie kontynuować wojny na Ukrainie. Sojusz między Moskwą, Pekinem i Pyongyangiem zaczął się zresztą już w latach 40-tych i tylko na odcinku Pekin-Moskwa był przerwany na 30 lat w czasach Mao i jego następców. Po rozpadzie ZSRR, Pekin i Moskwa znów zaczęły się dogadywać. Jeśli ktoś więc twierdzi, że "działania kolektywnego Zachodu wepchnęły Rosję w objęcia Chin", to jest po prostu idiotą, który przespał ostatnie 40 lat. 

Większym zaskoczeniem może być to jak łatwo Indie Modiego zaczęły demonstrować swoją przyjaźń z ChRL i Rassiją. Zaryzykowały załamanie swojego eksportu do USA, by zaoszczędzić marne 18 mld USD na zakupach rosyjskiej ropy. Czy to hinduskie biznesowe januszostwo levelu master? Czy kryje się za tym coś więcej? 




Zauważmy, że Indie są obecnie rządzone przez równie skrzywionych ideologicznie fanatyków, co Izrael i Rosja. Owi miłośnicy krowiej uryny naprawdę myślą, że mają od Lorda Shivy misję odegrania się na białych kolonizatorach. Jednocześnie myśleli, że ich nienawiść do islamu (i przy okazji chrześcijaństwa oraz do spłukiwanych toalet) połączona z proizraelskim włazidupstwem zapewnią im immunitet u Trumpa.  

Tymczasem administracja Trumpa naprawdę nie lubi grupy BRICS, o czym świadczą także jej uderzenia w Brazylię oraz w RPA. Aż mi się przypomniał tweet pewnego amerykańskiego, internetowego rasisty z początków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Napisał on: "Aż się ślinię na myśl o nuklearnej III wojnie światowej przeciwko krajom BRICS. Poprzednie wojny światowe były w dużym stopniu wojnami pomiędzy białymi ludźmi, ta będzie przeciwko innym rasom i rasowym mieszańcom".

No cóż, słowa tego straszliwego rasisty mogą nas niepokoić, ale koleś przynajmniej nie był jednym z tych cucków masturbujących się do "świata wielobiegunowego", BRICS, czarnych komuchów, karzełka Putina, ajatollahów i Grubego Kima.





A w czasie, gdy Chińczycy pokazywali w Pekinie swoją najnowszą technikę wojskową, Trump zwiększył presję na komuszą Wenezuelę. Amerykańskie lotnictwo zniszczyło wypełniony narkotykami statek należący do gangu Tren de Aragua, posyłając do Piekła 11 członków jego załogi.  Jednocześnie zebrał flotę i lotnictwo na Karaibach, niemal naprzeciw wybrzeża Wenezueli. Amerykańska flota zaczęła tam zakłócać sygnały satelitarne. Trochę jak rosyjskie wojska na tydzień przed inwazją na Ukrainę...

***

Wiecie, że w Warszawie nie ma nawet uliczki, skwerku czy tablicy poświęconej Julienowi Bryanowi - bohaterskiemu amerykańskiemu fotografowi, który dokumentował oblężenie stolicy w 1939 r.? I nawet prawicowi działacze olewają sprawę. Może czas to zmienić?


***



sobota, 10 maja 2025

Leon XIV, wojna indyjsko-pakistańska i Nigga HH!

 


Miałem przeczucie, że nowy papież zostanie wybrany w czwartek koło 19.00. I na tym moje przeczucia się skończyły. Gdy po słowach "Habemus Papam" wyczytywano, że nowym pontifexem został "Robert..." - początkowo myślałem, że wybrali kardynała Saraha. Gdy wyczytano nazwisko "Prevost" zastanawiałem się: co to za kardynał? Miliony ludzi sięgnęło wówczas do Wikipedii, by sprawdzić, czy nowy papież jest katolikiem. Gdy oznajmiono, że wybrał sobie imię "Leon XIV", uśmiechnąłem się. Dobry znak! Dobrym znakiem było też odwołanie się przez nowego pontifexa do Matki Boskiej Pompejańskiej. 


Wybór imienia jest intrygujący. Czyżby nowy papież chciał położyć mocny akcent na odnowę katolickiej nauki społecznej w kontrze do liberalnego i chińskiego globalizmu? (Tak jak Leon XIII zrobił to przeciwko marksizmowi i XIX-wiecznemu kapitalizmowi?) Media przypominają obecnie kilka tweetów kardynała Prevosta krytykujących Tumpa i Vance'a. Wszystkie te tweety dotyczyły jednak imigracji. Nie ma wątpliwości, że obecny papież mocno sympatyzuje z Latynosami. Jest jednak zarejestrowany jako republikanin (brał udział w prawyborach, gdy mógł), a jego poglądy dotyczące aborcji, mniejszości LPG i transów wykluczałyby go ze współczesnej partii demokratycznej zdominowanej przez globalistyczno-lewackich świrów. Leon XIV owszem mógłby być demokratą, ale takim sprzed 40 czy 60 lat.

Na kilka dni przed konklawe Trump zamieścił tweeta pokazującego siebie samego w papieskich szatach. Uznano to wówczas za przejaw trollingu, ale okazał się on częściowo proroczy - wszak wyborowi Amerykanina na papieża nie dawano dużych szans. Trump mówił też, że chciałby wyboru kardynała Timothy'ego Dolana na papieża . Dolan deklarował, że nie chce być papieżem, ale ponoć zorganizował na konklawe bardzo skuteczną kampanię wsparcia dla wyboru Prevosta. 



Intrygująco wygląda w tym kontekście tweet jakiegoś anonima (?) z 6 listopada 2024 r., że po zdobyciu prezydentury przez Trumpa nadszedł czas na "papieża Leona XIV". 

Libki zaczęły już traktować amerykańskiego papieża jako przeciwwagę dla Trumpa (mimo, że Dolan zaprzecza, by taki był zamiar kardynałów na konklawe). Będzie zabawnie zobaczyć ich w roli ultramontanów pokornie słuchających papieskich nauk w kwestii aborcji, LPG, transów i nauki społecznej :) 



Paradoksalnie pontyfikat Leona XIV może być jednak wielką szansą dla Partii Demokratycznej, by otrząsnęła się z genderowo-feministycznego gówna i stała się partią podobną jak w czasach JFK. Zwłaszcza, że Trump niszczy liberalny konsensus budowany od 1964 r. - którego kluczowym elementem jest "biała wina" i będący jej przejawem socjał dla Czarnych - a jednocześnie sięga po "socjalistyczną" i jednocześnie militarystyczną politykę Roosevelta. 

USA wspólnie ze Stolicą Apostolską będą mogły teraz grać w dobrego i złego policjanta, rozgrywając globalną wojnę przeciwko dupokratycznej antykulturze. 

Uśmiałem się, gdy na Polsat News ks. Waldemar Cisło zwrócił uwagę na symbolikę związaną ze św. Michałem Archaniołem i Leonem XIII oraz powiedział, że św. Michał Archanioł zwalcza masonerię, "bo masoneria chce zniszczyć Kościół" - a prowadzący audycję mu nie przerywał :) Takiej retoryki nie słyszeliśmy w mainstreamie od czasów św. Maksymiliana Marii Kolbe. :)

***

Polskojęzyczne, liberalne media słabo się zajmowały ukraińskim uderzeniem dronowym, które przed 9 maja (największą na świecie gejparadą w Moskwie) sparaliżowało ruch na rosyjskich lotniskach cywilnych - widać nie pasowało do dramatycznych narracji o tym, że "Ukraina tonie z winy Trumpa". A miał przecież "rosyjski agent Trump" zmusić Ukrainę do kapitulacji, a tu nadal płynie do niej broń, a Ukraińcy swobodnie uderzają w terytorium rosyjskie. Po watykańskim spotkaniu między Trumpem a Zełenskim głupio wieszczyć Apokalipsę.

Nie dziwi więc mnie również to, że polskojęzyczne, liberalne media niemal całkowicie olewają wojnę między Indiami a Pakistanem. Ich pracownicy mieliby problem ze znalezieniem Pakistanu na mapie i wolą zadawać pytania w stylu: "Czy jak zgubiłem klucze do mieszkania to ono jest nadal moje?". Nie widać też, by ludzie ustawiali sobie w profilówkach flagi Indii lub Pakistanu. Część internetowych rasistów, nie lubiących Hindusów i ich standardów sanitarnych, całym sercem popiera jednak Pakistan. Indie wyraźnie przegrywają wojnę memową :)




Tak się ciekawie złożyło, że Pakistan był do niedawna jednym z głównych źródeł amunicji dla Ukrainy. Atak terrorystyczny w Kaszmirze, który sprowokował tę wojnę wpisał się więc idealnie w interesy Rosji. Indie rządzone przez szowinistycznych miłośników krowiej uryny oczywiście były bardzo chętne do odwetu.

Konflikt jak na razie przyjmuje ograniczone ramy. Hindusi dostali jednak mocno po nosie - pierwszej nocy wojny stracili pięć myśliwców, w tym trzy francuskie Rafale. Zostały one zestrzelone chińskimi rakietami, wystrzelonymi z pakistańskich myśliwców made in China. Akcje producenta serii myśliwców Chengdu bardzo mocno poszły więc w górę. Chińczycy triumfują, że ich sprzęt okazał się lepszy od francuskiego. Otwarcie naśmiewają się z tej indyjskiej porażki. Indie po tej porażce zaatakowały rakietami brahmos pakistańskie lotniska wojskowe, a Pakistańczycy odpowiedzieli im rakietami Fateh. 

***

Przypominam, że w czerwcu czeka Was premiera nowej książki Waszego Ulubionego Autora



Soundtrack do tej książki zrobił Kanye West. Poniżej utwór promujący książkę (szybko znika z YouTube, więc jak nie będzie to szukajcie: Kanye Heil Hitler). Wyszło jak Leibach! Szczególnie chórek od 0:51.



Tymczasem Afroziomale zaczynają twierdzić, że to oni są oryginalnymi nazistami, bo "oryginalni Niemcy byli czarnymi Maurami" :)





Wśród imigrantów z Afryki zachodzi też szybka polonizacja, czego dowodem jest poniższa kłótnia, podczas której AfroPolak mówi, że "ja jestem Polish, a ty Ukrainian!". Jeszcze chwila a oskarżą banderowców o Rwandę...

 

sobota, 20 czerwca 2020

Niepodległość: Podwójnie Wyklęci


Ilustracja muzyczna: Lukasyno - Kto sieje wiatr

Ucieczka na Zachód podpułkownika LWP, komendanta warszawskiego Szpitala Ministerstwa Obrony Narodowej (czyli placówki leczącej prominentów) była dla towarzyszy z Infromacji Wojskowej już wystarczającą kompromitacją. Gdy jednak wojskowi ubecy pogrzebali bardziej w życiorysie uciekiniera, czuli pewnie, że dali d... po całości. Uciekinier, który na przełomie lutego i marca 1946 r. wydostał się na Zachód był bowiem asem sanacyjnego wywiadu! Jako komendant szpitala MON używał fałszywej tożsamości - i nie miał żadnego wykształcenia medycznego. Zawodu medyka nauczył się z książek, a znajomego lekarza poprosił, by go nauczył medycznego żargonu i zwyczajów. Jako doktor medycyny był na tyle przekonujący, że szybko awansował i występował nawet na międzynarodowych konferencjach. Aleksander Klotz - bo o nim mowa - koncertowo zagrał komunistom na nosie.



By uświadomić sobie skalę kompromitacji peerelowskiej i sowieckiej bezpieki, przyjrzyjmy się biografii Aleksandra Klotza. To żołnierz I Brygady Legionów i POW, oficer wywiadu podczas negocjacji pokojowych w Rydze, który budował polskie siatki wywiadowcze na Łotwie i w Rosji Sowieckiej. To również starosta lwowski w latach 1928-1932, który mocno zalazł za skórę młodej endecji, po tym jak stłumił antysemickie zamieszki. Później był m.in. starostą w Płocku, Radomiu, Wadowicach i Poznaniu. Był też konsulem w Ostrawie, co łączył ze służbą w wywiadzie na odcinku czechosłowackim. To oficer przy sztabie Armii "Poznań" i uczestnik obrony Warszawy w 1939 r. To jeden z założycieli Służby Zwycięstwu Polski - wysłany na samobójczą misję do Lwowa, jako szef sztabu tamtejszej konspiracji. Klotz zostaje wrogo przyjęty przez tamtejsze podziemie - politycznie niechętne sanacji i totalnie zinfiltrowane przez Sowietów. Postanawia więc minimalizować tam kontakty - i w ten sposób udaje mu się przetrwać. W 1940 r ze swoją łączniczką Eleonorą Wandą Ptaszek udaje się  na poszukiwania aresztowanego gen. Karaszewicza-Tokarzewskiego. Przemierzają razem 28 tys. km, docierając m.in. do Ałma-Aty, Irkucka, nad Morze Kaspijskie i do Republiki Komi. Sporządzają potem raport o sytuacji Polaków w ZSRR. Po 1941 r. Klotz zostaje wywiadowcą jednego z odcinków "Wachlarza" na Ukrainie. W 1944 r., w odróżnieniu od prominentów z lwowskiej AK, nie ujawnia się i w sierpniu wstępuje do LWP jako dr Jan Baranowski. Zaczyna karierę jako chirurg w II Armii WP...

Po ucieczce na Zachód płk Klotz służy w Polskich Siłach Zbrojnych, uczy też rosyjskiego w armii brytyjskiej i jest ekspertem ds. ZSRR w brytyjskich służbach specjalnych. Ginie w 1976 r. w Australii - dostaje zawału serca za kierownicą. W tym "wypadku" umiera też jego żona.


Płk Klotz, to nie jedyny oficer polskiego podziemia, który skutecznie zwodził bezpiekę. Spektakularny był również przypadek kapitana Jana Kosowicza.

Zacytujmy artykuł z "Naszego Dziennika" z 1 marca 2012 r.:


"Kosowicz był człowiekiem o bogatym życiorysie konspiracyjnym, znanym z nieszablonowych metod działania i ułańskiej fantazji. Przed wojną ukończył szkołę podchorążych broni pancernej w Modlinie. We wrześniu 1939 r. walczył na odcinku Prusy Wschodnie, jego czołg został rozbity, a on sam ranny. Po kilku miesiącach rekonwalescencji powrócił w rodzinne strony na Wileńszczyznę - okupowaną już przez Sowietów. Nie dał się aresztować ani wywieźć na Sybir. Włączył się w działania podziemne, w kolejnych latach zasłynął jako niezwykle sprawny organizator i oficer wywiadu ZWZ-AK. Po agresji III Rzeszy na Związek Sowiecki był jedną z najważniejszych postaci tworzących sieć wywiadowczą Ekspozytury "Białoruś" Dalekosiężnego Wywiadu Komendy Głównej AK. Posługiwał się wówczas nazwiskiem Jan Ciborski oraz pseudonimami "Ciborski", "Janek", "Szeryf Janek". Gdy w 1944 r. Sowieci przekroczyli przedwojenną granicę Rzeczypospolitej i rozpoczęła się akcja "Burza", Kosowicz został odkomenderowany do elitarnej Ekipy Wschód, liczącej kilka osób komórki, która miała zapewnić przetrwanie sieci wywiadowczej AK na terenach zajmowanych przez Armię Czerwoną. Z zadania tego się wywiązał, a wkrótce w związku z sowiecką okupacją tych ziem Ekipę Wschód przekształcono w samodzielną ekspozyturę wywiadowczą o kryptonimie "Pralnia II".

W kwietniu 1945 r. por. Kosowiczowi powierzono zadanie zorganizowania oddziału, którego głównym zadaniem miało być zapewnienie bezpieczeństwa delegatowi Sił Zbrojnych na Kraj płk. Janowi Rzepeckiemu. Jak wspominał Franciszek Kosowicz "Małecki", młodszy brat Jana, a zarazem jego podwładny, oddział: "Stopniowo się rozrastał, osiągając ostatecznie stan dwudziestu kilku osób. Grupa działała, posługując się sfałszowanymi dokumentami, stwierdzającymi, że jest to oddział do zadań specjalnych Sztabu Generalnego "ludowego" Wojska Polskiego".


"Ciborski" zalegendował swój oddział w warsztatach naprawczych przy ul. Karolkowej w Warszawie. Dzięki temu osłona płk. Rzepeckiego mogła poruszać się po Warszawie i "ludowej" Polsce w pełnym uzbrojeniu - nie niepokojona przez patrole sowieckiej i rodzimej bezpieki. Co więcej, dzięki świadczeniu usług naprawczych dla "ludowego" Wojska Polskiego żołnierze podziemia zdobywali fundusze na własną działalność. Kosowicz, dysponujący wyjątkowym talentem aktorskim, z łatwością nawiązywał znajomości. Między innymi "zaprzyjaźnił" się z Teodorem Dudą, dyrektorem Departamentu Więziennictwa MBP. Dzięki temu żołnierze Oddziału Osłony codziennie wchodzili z bronią na teren więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i wyprowadzali stamtąd niemieckich więźniów, którzy pracowali przy rozbudowie warsztatów z ul. Karolkowej.
Systematycznie poszerzali też park samochodowy - zróżnicowane akcje, które im zlecano, wymagały bowiem odmiennych pojazdów. W lipcu 1945 r. grupa Kosowicza - miesiąc wcześniej awansowanego na kapitana - dysponowała już trzema autami osobowymi, trzema ciężarowymi i jedną terenową półciężarówką. Po każdej ważniejszej akcji samochody były przemalowywane, zmieniano im też numery rejestracyjne. Były dowódca Kosowicza z Ekipy Wschód kpt. Henryk Żuk "Onufry" wspominał: "Warszawa w drugiej połowie 1945 roku była penetrowana przez tysiące szpicli ubowskich, liczne patrole milicyjne i wojskowe bez przerwy przeczesywały miasto, na drogach rozmieszczano "punkty regulacji ruchu" polskie i sowieckie dla kontrolowania wszelkich pojazdów i wyłapywania podejrzanych. (...) A pod ich bokiem "Ciborski" budował dla swej komórki kurierskiej obsługującej I zarząd WiN-u (prawie nie kryjąc się!) duże warsztaty samochodowe i to przy pomocy więźniów niemieckich, wypożyczanych z Rakowieckiej! "Ciborski" paradujący w dość fantazyjnym mundurze kapitana, z kordzikiem lotniczym u boku, pewny siebie, z ironicznym uśmieszkiem, błąkającym się stale na jego ustach, wywierał duże wrażenie na rozmówcach sowieckich i rodzimych, nawet ruda komendantka punktu kontrolnego "R" na Pradze, której wszyscy kierowcy unikali jak diabeł święconej wody, dla Janka była wyjątkowo łaskawa: On ją poklepywał, a ona wdzięczyła się do Niego, zapominając o kontroli jego samochodów".


(koniec cytatu)

I jeszcze inne świadectwo o Janie Kosowiczu:



"Jedną z najbardziej brawurowych akcji przeprowadził we wrześniu 1945 r. Komuniści dowiedzieli się wówczas, że prezes I Zarządu Głównego WiN przebywa w Podkowie Leśnej - nie wiedzieli jednak gdzie. Wojsko i bezpieka otoczyły Podkowę Leśną, szczelnie zamknięty kordon nie przepuszczał nikogo do miasteczka, nie wypuszczał też nikogo na zewnątrz. Czekano na specjalną grupę poszukiwawczą z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która miała sprawdzić każdy dom i aresztować Rzepeckiego.
Poinformowany o tym Kosowicz błyskawicznie podrobił dla siebie i swych podkomendnych dokumenty i wjechał do Podkowy Leśnej jako "kpt. Chmielewski" - dowódca specjalnego oddziału poszukiwawczego MBP. Uczestniczący w akcji Franciszek Kosowicz wspominał: po dojechaniu do upatrzonego miejsca wysiedliśmy z samochodów. Dwójkami utworzyliśmy luźną kolumnę marszową. Prowadził nas Janek. Dróżka wiodła przez lasek do osiedla. Szliśmy normalnym krokiem, bez ociągania się, na pewniaka. W pewnym momencie z przodu usłyszeliśmy komendę: "Stój! Kto idzie?". Janek spokojnym, ale stanowczym głosem przedstawił się jako kpt. Jan Chmielewski, dowódca oddziału do zadań specjalnych i ruszył do przodu, ale zza drzewa ponownie odezwał się głos "Stój!". Janek ostrym głosem powiedział: "Zawezwać tu waszego dowódcę, bezzwłocznie, mam pilne rozkazy". Po chwili zjawił się jakiś porucznik. Janek ponownie się przedstawił i powiedział w jakim celu przyszliśmy. Z torby oficerskiej wyjął zalakowaną i ostemplowaną odpowiednimi pieczęciami
kopertę. "Tu jest specjalny rozkaz dokonania rewizji i aresztowania" - dodał. Porucznik przyjrzał się kopercie przyświecając sobie latarką, mówił przy tym, że kompania miała przyjechać o 10, na co Janek odpowiedział: "Tak, ale zmieniono rozkazy, gdy ustalono miejsce gdzie przebywa, o czym mieliście być powiadomieni. Komuś porządnie się oberwie, możecie zwijać ubezpieczenia. Kolumna naprzód!". Porucznik jeszcze coś zaczął mówić, ale nie dokończył. Janek odburknął: "Wyjaśnimy później to niedbalstwo!".

Szybko odnaleźli dom, w którym zatrzymał się Rzepecki. Z budynku pułkownika wyprowadzili Kosowicz z por. Andrzejem Serkiesem. Do samochodu wracali szybkim krokiem przekonani, że lada moment wejdą na lufy automatów - jednak przez nikogo nie niepokojeni dotarli na miejsce. Franciszek Kosowicz wspominał: Ruszyliśmy przy wyłączonych reflektorach. Po chwili na drodze ukazał się sznur świateł, nadjeżdżały specjalne oddziały w celu znalezienia i aresztowania płk. Rzepeckiego. Po wykonaniu akcji bezpiecznie odstawiono prezesa do Łodzi.

Płk. Rzepecki został aresztowany dopiero w listopadzie 1945 r. w Łodzi. Za jego bezpieczeństwo odpowiadali wówczas lokalni konspiratorzy. (...)

Kosowicz dotarł następnie do płk. Rzepeckiego w więzieniu przy ul. Rakowieckiej, proponując mu odbicie z niewoli. Jednak "Ożóg" nie zgodził się na akcję, uznając ją za nierealną. W tym czasie toczył już zresztą z władzami bezpieczeństwa pertraktacje zmierzające do ujawnienia struktur WiN. Zagrożony dekonspiracją i aresztowaniem oddział osłonowy otrzymał od ppłk. Tadeusza Jachimka "Ninki" - szefa sztabu I Zarządu Głównego WiN - rozkaz opuszczenia kraju. Kosowicz starannie przygotowywał się do wyjazdu. W końcu listopada 1945 r. wraz z sześcioma innymi żołnierzami oddziału osłonowego dotarł pociągiem z Warszawy do Berlina. Poruszali się uzbrojeni, w umundurowaniu "ludowego" Wojska Polskiego, posługując się sfałszowanymi dokumentami kierującymi ich do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. (...)


Jan Kosowicz został wcielony do komórki prowadzącej łączność i działalność na kraj w sztabie 2. Korpusu z siedzibą w Porto Recanti. Wraz z 2. Korpusem został następnie przerzucony do Anglii i zdemobilizowany. Ukończył studia ekonomiczne w Londynie i podjął pracę w dużym przedsiębiorstwie. W czasie studiów utworzył organizację Polska Akademicka Młodzież Ludowa, dysponującą własnym pismem "Ziarno".
W styczniu 1953 roku Radio BBC nadało jego wspomnienia z czasów AK. Kosowicz wystąpił wtedy pod pseudonimem Janek Chmielewski. "Ciborski" zginął w wypadku samochodowym niedaleko Londynu, latem 1962 roku."

(koniec cytatu)



Niezwykłym przypadkiem była również sprawa porucznika Tadeusza Ośki "Sępa". Ten oficer AK wstąpił pod fałszywym nazwiskiem do LWP, skąd zdezerterował zagrożony aresztowaniem. Przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie w mundurze oficera UB szpiegował tamtejszą bezpiekę. Uratował jedną polską kobietę przed gwałtem zabijając dwóch sowieckich żołnierzy. Zastrzelił też trzech milicjantów eskortujących siedmiu akowców na rozstrzelanie. Zdekonspirowany przeszedł do partyzantki. Niestety w 1946 r. został schwytany, skazany na śmierć i rozstrzelany. Ubecja do końca nie poznała jego prawdziwego nazwiska.



O ile Tadeusz Ośko udawał oficera UB, to major Antoni Żubryd wstąpił do bezpieki, by ją infiltrować. Był on obrońcą Warszawy w 1939 r. a potem żołnierzem SZP-ZWZ. W 1940 r. wpadł w ręce sowieckich pograniczników, podczas przekraczania Sanu. Zgodził się na współpracę z NKWD - miał dostarczać jej informacji o niemieckich umocnieniach nad Sanem. Współpraca została przerwana w 1941 r. a Żubryd trafił w ręce Niemców,  którzy znaleźli jego nazwisko w przechwyconych aktach NKWD. Zdołał uciec z miejsca egzekucji i wrócić do konspiracji w ZWZ-AK. W 1944 r. zgłosił się do pracy w UB. Zwalczał volksdeutschów, konfidentów Gestapo i członków UPA a polskim niepodległościowcom pomagał, wynosząc z UB informacje, ostrzegając ich przed aresztowaniami czy symulując bicie podczas przesłuchań. W czerwcu 1945 r. zdezerterował z UB, zabierając dwóch więźniów. Ubecy aresztowali wówczas jego teściową i czteroletniego synka. Zrewanżował się zabijając szefa UB w Sanoku  a także biorąc grupę milicjantów na zakładników. Teściową i syna wówczas wypuszczono. Żubryd założył oddział partyzancki, który podporządkował NSZ. W jego oddziale służyli m.in. dezerterzy z LWP, MO i UB. Żubrydowcy przeprowadzili ponad 200 akcji zbrojnych, w tym zabili 15 funkcjonariuszy UB i ppłka Fiodora Iwanowicza Rajewskiego, szefa sztabu 8 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty. Bezpiece udało się jednak rozbić w 1946 r. oddział Żubryda za pomocą agentury a jeden z tych agentów Jerzy Vaulin skrytobójczo zabił śpiącego majora Żubryda i jego ciężarną żonę Janinę.



Służbę w UB wypomina się też bohaterowi Podhala majorowi Józefowi Kurasiowi "Ogniowi". Kuraś był żołnierzem KOP i 1 pułku strzelców podhalańskich. W czasie okupacji kierował oddziałem podległym AK, Konfederacji Tatrzańskiej i Batalionom Chłopskim. W 1944 r. jego oddział zaczął współpracować z partyzantami AL. Jak to się stało? Kuraś był działaczem Stronnictwa Ludowego i robił to na polecenie zwierzchników politycznych. Z rekomendacji ludowców trafił też do UB gdzie doszedł do stanowiska szefa PUBP w Nowym Targu. W czerwcu 1945 r. zdezerterował z Resortu wraz ze swoimi ludźmi - i z listą konfidentów, których sukcesywnie likwidował. Jego ludzie zabili później ponad 60 funkcjonariuszy UB, ponad 40 milicjantów i 27 funkcjonariuszy NKWD. Uwolnili także kilkudziesięciu więźniów z krakowskiego więzienia św. Michała. Jak podają popularne źródła: "14 listopada 1946 Józef Kuraś wysłał list do Bolesława Bieruta, w którym wypunktował m.in. cele swojej walki: Oddział Partyzancki «Błyskawica» walczy o Wolną, Niepodległą i prawdziwie demokratyczną Polskę. Walczyć będziemy tak o granice wschodnie, jak i zachodnie. Nie uznajemy ingerencji ZSRR w sprawy wewnętrzne polityki państwa polskiego. Komunizm, który pragnie opanować Polskę, musi zostać zniszczony[2]. Według współczesnego polskiego historyka, Macieja Korkucia, w swoich odezwach „Ogień” ostrzegał wszystkich konfidentów i ludzi pełniących w UB kierownicze stanowiska, że będą na każdym kroku wieszani i strzelani, nie patrząc na ich pochodzenie, a ich dobytek zostanie skonfiskowany na rzecz oddziałów partyzanckich[2]. Z tego powodu działalność jego oddziałów wymierzona była zarówno w osoby narodowości polskiej, jak i pochodzenia niemieckiego, słowackiego i żydowskiego".

Wiadomo, że WiN a także PSL miały swoich agentów/informatorów wewnątrz UB, LWP  i MO.  Co zrozumiałe, ustalanie ich losów jest bardzo trudne jeśli nie niemożliwe. Dariusz Baliszewski opowiadał mi natomiast o tym, że w latach 40-tych wielu funkcjonariuszy UB popełniło samobójstwa skacząc z dachu i okien siedziby Resortu przy Koszykowej. Byli to ludzie, którzy poszli tam służyć w dobrej wierze - niewykształceni, prości chłopi, często biorący za dobrą monetę udział Mikołajczyka w komunistycznym rządzie. To co zobaczyli w Bezpiece przerosło ich jednak psychicznie i przeraziło. Nie mogli się wycofać, więc wybierali śmierć samobójczą...



Chyba wszyscy znamy historię wachmistrza Józefa Franczaka "Lalka", żołnierza II RP walczącego nieprzerwanie od 1939 r. do 1963 r. Był on ostatnim żołnierzem wyklętym, który zginął w walce z komuną z bronią w ręku. Niewielu ludzi sobie zdaję sprawę, że przed śmiercią zdołał postrzelić jednego z zomowców biorących udział w obławie. Wcześniej kilkakrotnie wyrywał się śmierci - m.in. zabijając pijanych ubeków wiozących go na egzekucję.



Franczak nie był jednak, tym który najdłużej uciekał bezpiece. Do 1982 r., czyli do swojej śmierci ukrywał się chorąży Antoni Dołęga "Znicz" - żołnierz Września '39, konspiracji i II Armii WP, który po dezercji z LWP był w partyzantce do 1955 r. SB nie mogła wpaść na jego trop, choć Dołęga stracił nogę po wypadku z bronią. Jak czytamy: "W miejscowości Zembry ukrywał się u kościelnego i w tejże miejscowości jeszcze w latach 70-tych XX w. organizowane były dla niego konspiracyjne msze święte. Z dotychczasowych badań wynika, że korzystał z siatki konspiracyjnej złożonej co najmniej z dwustu osób. Został pochowany w konspiracyjnych warunkach przez współtowarzyszy broni najprawdopodobniej w 1982 roku w nieznanym miejscu. " Jego trumna została znaleziona w 2017 r. przez IPN, po czy odbył się ponowny pochówek z honorami wojskowymi. 



Najdłużej ukrywającym się żołnierzem Polskiego Państwa Podziemnego był jednak prawdopodobnie ppłk Walerian Tewzadze - żołnierz niepodległej Republiki Gruzji, zastępca szefa gruzińskiego wywiadu (!), oficer kontraktowy WP, dowódca północno-zachodniego odcinka obrony Warszawy w 1939 r. (!), szef sztabu częstochowskiej 7 Dywizji AK. Tewzadze po wojnie ukrywał się pod fałszywym polskim nazwiskiem. Bezpieka nigdy nie wpadła na jego trop. Dopiero w 1985 r., na łożu śmierci, ujawnił swoją prawdziwą tożsamość.

Czytając biografie wielu polskich oficerów w Września 1939 r. często napotykamy na adnotację: "dalsze losy nieznane". Ilu z nich ukrywało się pod zmienionymi tożsamościami tak jak ppłk Tewzadze? Ilu z nich mogło infiltrować struktury komunistycznego wojska i państwa tak jak płk Klotz? Skoro bezpieka nie była w stanie wyśledzić, że dobrze rozpoznawalnego byłego starostę lwowskiego, to czy np. była w stanie dowiedzieć się, co się naprawdę stało z marszałkiem Śmigłym-Rydzem? Wielu z tych ludzi z cienia, takich jak zmarły w 1982 r. "łudząco podobny do Śmigłego-Rydza" płk Zygmunt Polak (posługujący się tak jak marszałek konspiracyjnym pseudonimem Adam Zawisza, mieszkający w tej samej kamienicy i chorujący na angina pectoris) nie ma nigdzie nawet krótkiego biogramu...

***

A w kolejnym odcinku serii "Niepodległość" będziemy próbować znaleźć granicę między infiltracją a kolaboracją. Wchodzimy głębiej w struktury LWP.

***

Czy zauważyliście, by w polskich mediach pojawił się temat starć na granicy indyjsko-chińskiej? Jeśli tak, to pewnie był gdzieś głęboko zagrzebany. A mamy przecież do czynienia ze zdarzeniem iście z horroru: walka w Himalajach, toczona bez strzałów, a jedynie nożami, saperkami, pięściami i kamieniami. Indyjskie media piszą o egzekucji dokonanej przez chińskie szwadrony śmierci. Mowa o konflikcie dwóch mocarstw nuklearnych, krajów w których żyje po ponad miliard ludzi. Równolegle trwały incydenty zbrojne na linii rozejmowej pakistańsko-indyjskiej. Chiny biorą Indie w dwa ognie za pomocą, tradycyjnie przyjaznego Pekinowi - i mocno zadłużonego w Pekinie - Pakistanu. Zebrało się im na projekcję siły i zastraszanie sąsiadów.  Ale Chińczyków może teraz nieco uspokoić pojawienie się nowego ogniska wirusa wuhan w Pekinie. Dotychczas Chińczycy udawali, że wirus niemal nie dotarł do Pekinu. Skoro się teraz przyznają do nowego ogniska i zamykają kawał miasta, to znaczy, że szaleje im on tam od tygodni a został przywleczony przy okazji sesji parlamentu.

***

Profesor Peter Turchin, który przewidział 2020 rok jako rok niebywałych zaburzeń społecznych i kryzysu, twierdzi, że następna może być wojna domowa w USA. W jednym z sondażów 34 proc. Amerykanów twierdzi, że wojna domowa jest prawdopodobna.  Secesję już mamy - tragikomiczną/idiokratyczną "wolną strefę" Chaz w Seatle. 

Jeden z moich starych przyjaciół zwrócił mi uwagę na pewną teorię. Teorię zmian pokoleniowych Straussa-Howe'a mówiącą, że mniej więcej raz na 80 lat USA przechodzą przez okres zmian kryzysowych. Albo kryzys wewnętrzny/ gospodarczy albo wojna. Za każdym razem wychodzą z takiego wstrząsu wzmocnione, ze zmodyfikowanym ustrojem. Widzieliśmy coś takiego choćby po Wielkim Kryzysie czy wojnie secesyjnej. W tej dekadzie powinien nastąpić "czwarty zwrot". A więc kryzys wewnętrzny lub wojna zewnętrzna.

Przyjrzyjmy się w tym świetle obecnej sytuacji w USA. Trump jest moim zdaniem poważnie chory. Książka Boltona, w której pisze on tym, że prezydent chwalił Xi Jinpinga za obozy koncentracyjne dla Ujgurów i nie wiedział, że Finlandia nie jest częścią Rosji jest (o ile to nie konfabulacje kolesia, który wyleciał a administracji) dowodem na problemy poznawcze Trumpa. Podczas przemówienia w West Point prezydent miał problemy ze szklanką wody. Donald Trump ma 74 lata i jest otoczony ludźmi, którzy źle mu życzą. Wcześniej donosiłem o podejrzeniach, że mógł być podtruwany.  Zresztą mogło się obyć bez trucizny. Wystarczyło picie galonów Diet Coke z aspartamem.

Joe Biden ma 77 lat. I o wiele bardziej zaawansowaną demencję. Niemal wszystko, co mówi jest nonsensem. Publicznie wącha dzieci i kobiety. Jego strategia na kampanię to siedzenie w piwnicy i unikanie kompromitacji.



I wyobraźcie sobie, że na jesieni dochodzi do kolejnej fali Covid-19. Wirus rozprzestrzenia się m.in. w zakładach mięsnych. Nie ma mięsa w marketach. Zaczynają się zamieszki. Policjant zabija naćpanego Czarnego. Zamieszki nabierają na sile. Demokratyczni burmistrzowie obcięli wcześniej fundusze policji, więc duże obszary wielkich miast wymykają się spod kontroli. Widząc to, rednecy na prowincji się zbroją i organizują. Demokratyczni gubernatorzy narzucają kwarantannę na prowincji. Milicje nie pozwalają jej egzekwować. Przyłącza się do nich lokalna policja. Zaczynają się strzelać z antifiarzami i bandziorami. Prezydent Joe Biden ślini się przed kamerą, gada głupoty i nie może podjąć decyzji. Chaos totalny.

I wówczas uruchomione zostają plany ewentualnościowe. Wojsko i FEMA wchodzą do akcji. Pierwszy lockdown i obecne zamieszki to był tylko test. Wcześniejszym testem był huragan Katrina. Ale to nie jest już takie wojsko jak za czasów pułkownika Corso czy generała Pattona. Ono jest gwarancją lewicowego autorytaryzmu - czy też technologicznego autorytaryzmu. Następuje konwergencja pomiędzy ustrojem amerykańskim a chińskim. No bo, przecież USA musiały zmodyfikować swój ustrój, by skutecznie konkurować z Chinami. Czy też budować znów Chimerykę.

Pamiętacie film "Joker"? On tak jakby przygotowywał nas na scenariusz załamania ładu publicznego w USA. Niestety z powodu wirusa nie pokazali, co dalej...

sobota, 9 lutego 2013

Chiny przejmują pakistański port Gwadar. Indie zaszachowane


Chiny wchodzą w Rok Węża ze sporym przytupem: przejęły pakistański, oceaniczny port w Gwadar.   Czyli ważną strategicznie bazę morską, zbliżającą chińską marynarkę wojenną do Zatoki Perskiej (tutaj więcej o znaczeniu tego portu). Oczywiście transakcją zaniepokojone są Indie - jest to dalsza część ich strategicznego okrążania przez Chiny (Himalaje, Birma, Pakistan, Cejlon).


Tymczasem słabszy sojusznik Chin - Rosja udzieliła Pekinowi wsparcia w zimnej wojnie z Tokio. Dwa Su-27 naruszyły japońską przestrzeń powietrzną w okolicach Hokkaido w Dzień Terytoriów Północnych, czyli święto upamiętniające zrabowane Japonii przez Sowietów Kuryle. Chiny i Rosja nadal stanowią jedną oś geostrategiczną - wszelkie spekulacje na temat grania przez Polskę chińską kartą przeciwko Rosji są więc mrzonkami. Przynajmniej dopóki Chiny nie wypchną USA z Azji Wschodniej i nie złamią Japonii. Dopiero wówczas całkowicie zwasalizują Rosję i odbiorą jej strefy wpływów (Azja Środkowa, Kaukaz - tereny ważne dla chińskiej energetyki ale również Europa Środkowo-Wschodnia - gaz łupkowy i "konie trojańskie" w UE i NATO).


sobota, 18 lutego 2012

Kto podstawia nogę Obamie i Chameneiemu?

Jednym z podstawowych błędów przy analizowaniu polityki międzynarodowej jest przyjęcie założenia, że polityka zagraniczna prowadzona przez poszczególne państwa jest jednolita. W praktyce rzadko tak się zdarza. Albo mamy różne ośrodki władzy prowadzące własną politykę zagraniczną, czasem sprzeczną  (np. Polska od listopada 2007 r. do kwietnia 2010 r.), lub różne grupy w establiszmencie danego kraju, które prowadzą własną politykę (w rożnych okresach: USA, Niemcy, Rosja, Chiny, Japonia a nawet Stolica Apostolska). Bez uwzględnienia tego czynnika, nie zrozumiemy anomalii takich jak np. ostatnia seria dziwnych zdarzeń wokół Iranu i Izraela. Spróbujmy więc połączyć poszczególne punkty:

Kuwejcka prasa donosi o spisku na życie izraelskiego ministra obrony Ehuda Baraka, podczas jego wizyty w Singapurze. Izraelskie władze gwałtownie zaprzeczają, że taki spisek miał miejsce. Reakcje Izraela na incydenty terrorystyczne w New Dehli i w Tbilisi również są zadziwiająco słabe. Jednocześnie Ehud Barak wycofuje się ze słów, że irański program nuklearny przekroczył "point of no return". Dennis Ross, doradca innego Baracka - Obamy, publikuje w "NY Timesie" artykuł pod tytułem "Iran jest gotowy rozmawiać". Przecieki mówią, że rozmowy już trwają. Obamie nie zależy na wojnie z Iranem (zwłaszcza przed wyborami), ale na jego przyciśnięciu i zmuszeniu do ustępstw. Z tego powodu Amerykanie nakazują Izraelowi siedzieć cicho.



Mimo, że trwają rozmowy dochodzi do nieudanych prób ataków na izraelskie cele: najpierw na Chabad w Bangkoku, później na Chabad i ambasadę w Azerbejdżanie, potem na Chabad w Bariloche (centrum nazistowskiej emigracji w Argentynie)  następnie na attache wojskowych w New Dehli i w Tbilisi oraz do wpadki terrorystów w Bangkoku. (Co ciekawe indyjskie służby RAW potraktowały ostatnio Chabad jako ekspozyturę izraelskiego wywiadu. Wcześniej zrobiły tak już służby pakistańskie - dokonując masakry w ośrodku Chabad w Mumbaju). Celami są we wszystkich tych przypadkach nie przypadkowi cywile, ale osoby traktowane przez islamskie służby specjalne jako funkcjonariusze izraelskich służb (gdyby założyć, zgodnie z tezami endeków, że "Żydy same się wysadziły" logiczniejsze byłyby ataki na izraelskich turystów - przekaz takiej prowokacji w mediach byłby mocniejszy. Atakowanie KONKRETNYCH funkcjonariuszy Mossadu i Amanu odpada z wielu przyczyn - wywołałoby zbyt wielkie komplikacje wewnątrz izraelskich służb specjalnych) . Zamachy w New Dehli i Tbilisi były nieudolną kopią ataków na irańskich naukowców dokonywanych w ostatnich latach. Tuż przed atakami w Indiach i Gruzji mieliśmy niesamowite nasilenie przecieków z amerykańskich służb do mediów mówiących, że za zamachami w Teheranie stoi Izrael i że Iran szuka za nie zemsty. Po tych atakach, brytyjskie służby zaczęły puszczać przecieki, że Iran sprzymierzył się z al-Kaidą (która walczy przeciwko Irańczykom w Syrii...) i zamierza dokonać megazamachu podczas olimpiady w Londynie. 

Tymczasem bardzo ciekawe rzeczy dzieją się wewnątrz Iranu. Chamenei szykuje się do odstrzału prezydenta Sabourdżiana vel Ahmadinedżada, który ma zostać zlinczowany pod zarzutami korupcji, złego kierowania gospodarką, odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego i... uprawiania czarów przez jego najbliższego współpracownika. Doszło już nawet do tego, że blokowane są strony internetowe sympatyzujące z Ahmadinedżadem.



Izraelskie służby ustaliły, że za zamachami w New Dehli i Tbilisi nie stoi ani irańskie Ministerstwo Wywiadu, ani Korpus Strażników Rewolucji. Kto więc dokonuje takich prowokacji? Wykluczam oficjalne czynniki w USA, Izraelu i Iranie. Dopuszczam jednak czynniki nieoficjalne bądź w Teheranie, bądź w Waszyngtonie. Jednym zależy na podstawieniu nogi Chamenejemu, drugim na podstawieniu nogi Obamie. Kadry jak widać decydują o wszystkim.

Ps. Polecam tekst Geralda Celente, amerykańskiego badacza trendów (kiedyś przeprowadzałem z nim wywiad - naprawdę łebski facet) dotyczący irańskiego kryzysu. Wskazuje on w nim, że jeśli rzeczywiście irański program nuklearny jest pokojowy (w co nikt nie wierzy), to Irańczycy wybrali złą i niebezpieczną technologię opartą na uranie. Lepsze dla nich byłby reaktory oparte na thorze, które chcą budować m.in. Chiny, Indie i Brazylia.

wtorek, 14 lutego 2012

Partackie zamachy w Bangkoku, New Dehli i w Tbilisi


Kadry decydują o wszystkim - mówił Lenin i miał rację. Ja z kolei mówię, że od czasu likwidacji Imada Mugniyeh Irańczycy nie potrafią przeprowadzić porządnego zamachu. W Bangkoku irański terrorysta-idiota stracił nogi, bo granat odbił mu się od celu. W Tbilisi i w New Dehli doszło zaś do "minimalistycznych" zamachów na izraelskie cele. W partacki sposób podłożono bomby pod samochodami dyplomatów. Rezultat: jedna osoba ranna (żona attache wojskowego, która w porę się zorientowała, że podłożono pod jej samochód bombę). Co się stało? Imad Mugniyeh skombinowałby wielką ciężarówkę wypełnioną materiałami wybuchowymi w stylu bejruckim i wysadziłby izraelskie ambasady razem z całymi kwartałami ulic. Inna sprawa, że Izrael też wychodzi z formy - dla Menachema Begina takie ataki byłby już casus belli dla starannie przygotowanej wojny mającej kształtować strategiczne otoczenie Izraela.

A tymczasem Assad wypuścił z więzienia Abu Musaba al-Suri, jednego z planistów zamachów w Londynie i w Madrycie. Kazał mu przeprowadzić serię zamachów w Wielkiej Brytanii. Ale ten terrorysta jakoś mu zniknął a al-Kaida oficjalnie poparła rebelię. Dziwi mnie, że jak dotąd syryjscy żołnierze nie są rozwalani przez IED...

A Brytyjczycy wypuszczają Abu Kutadę (nazwisko jak w "Kapitanie Bombie"...), dawnego współpracownika bin Ladena. Ciekawe, czy kazali mu przeprowadzić zamachy w Syrii, a on im teraz zniknie...