Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Płn.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korea Płn.. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 września 2025

Wizyta w Białym Domu i parada w Pekinie



"Trump whisperer" - tak określa się polityków potrafiących rozmawiać z Donaldem Trumpem i przekonywać go do różnych rzeczy. Do tej kategorii zalicza się choćby obrotowego, niderlandzkiego sekretarza generalnego NATO Marka Rutte czy prezydenta Finlandii Alexandra Stubba. Posiadanie "Trump whisperera" jest zwykle uznawane za niesamowite szczęście. Tak się akurat złożyło, że posiadamy swojego człowieka, zaliczanego do tej kategorii - prezydenta Nawrockiego.

Jego wizyta w Białym Domu była sukcesem, któremu nie mogły zaprzeczyć nawet "Wyborcza" z TVNem. Zaczęły więc budować narrację, że prezydent Nawrocki był w Białym Domu "spięty" - na filmach z wizyty widać jednak, że doskonale się bawi z Trumpem. No cóż, amerykański prezydent przyjął go z honorami i wielokrotnie okazywał, że go lubi. Podczas wizyty padły - w obecności sekretarza obrony/wojny Pete'a Hegsetha - ważne słowa: USA nie zamierzają redukować swojej obecności wojskowej w Polsce, a mogą ją nawet zwiększyć. Polska nie znalazła się więc na liście krajów wschodniej flanki NATO, którym będą obcinane fundusze. Zaproszono też prezydenta Nawrockiego na szczyt G20.

Znów można powiedzieć, że mamy jako naród więcej szczęścia niż rozumu. Wyobraźmy sobie, że w miejscu Trzaskowskiego byłby nawalony mefedronem laluś, który opowiadałby Trumpowi o jedzeniu "Prince Polo". Usłyszelibyśmy: ""You have no cards!". 

Wizyta prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie obnażyła też nędzę tusskowej dyplomacji. Minister Sikorski po raz kolejny wyszedł na nadętego idiotę, nagrywając na YouTube kretyński filmik z "instrukcjami" na rozmowy z Trumpem, a później desperacko próbując spotkać się z jakimś waszyngtońskim prominentem (spotkał się na chwilę z Rubio, a potem z byłymi pracownikami Departamentu Stanu) i jojcząc, że z rozmów z Trumpem wyłączono kierownika ambasady Klicha. A dlaczego miałby Klich w nich uczestniczyć? Nie jest przecież ambasadorem. Jest za to totalnym nieudacznikiem, który powinien kryminalnie odpowiadać za tuszowanie zamachu w Smoleńsku i za to, że zmniejszył naszą armię do najniższego poziomu od czasów Kluchosława Poniatowskiego. (Liczyła 97 tys. osób, łącznie z urzędnikami.) Równie bezużyteczny okazał się kierownik rzymskiej ambasady Schnepf - nie da się wysłać tego onucowo-resortowego pajaca do Korei Północnej? 

Prawda jest taka: Tussk jest z wiadomych powodów ("who ya tommorow") persona non grata w Waszyngtonie. Jednocześnie Merz traktuje go jak psa, bo postrzega go jako kreaturę znienawidzonej przez niego Angeli Merkel. Co więcej, Tusska ponoć nienawidzi Keir Starmer (za brexit?), a zaczął go zlewać również Macron. 

Wpływ na to, że prezydent Nawrocki został tak demonstracyjnie ciepło przyjęty w Białym Domu miało zapewne również to, że jego wizyta miała być symbolicznym kontrapunktem wobec spektaklu, który widzieliśmy kilkanaście godzin wcześniej w Pekinie.


Przez Plac Tiananmen przeszła wielka parada upamiętniająca "zwycięstwo nad faszyzmem" (tak oficjalnie ją nazwano). Wizualnie robiła wrażenie, a każdy miłośnik OSINTu uważnie przyglądał się zaprezentowanym tam cackom takim jak: lasery antydronowe, drony, rakiety balistyczne czy hybrydowe czołgi.

Zwracało na siebie uwagę również zbratanie Xi Jinpinga z "Putinem" i Grubym Kimem. "Bój się Ameryko! Oto powstaje Nowy Porządek Świata!" - zagrzmieli duporealiści. No cóż, to, że ta trójka się ze sobą kuma nie jest żadną rewelacją. O tym wiadomo od lat - bez wsparcia Chin, Korei Płn. oraz Iranu, Rosja nie byłaby w stanie kontynuować wojny na Ukrainie. Sojusz między Moskwą, Pekinem i Pyongyangiem zaczął się zresztą już w latach 40-tych i tylko na odcinku Pekin-Moskwa był przerwany na 30 lat w czasach Mao i jego następców. Po rozpadzie ZSRR, Pekin i Moskwa znów zaczęły się dogadywać. Jeśli ktoś więc twierdzi, że "działania kolektywnego Zachodu wepchnęły Rosję w objęcia Chin", to jest po prostu idiotą, który przespał ostatnie 40 lat. 

Większym zaskoczeniem może być to jak łatwo Indie Modiego zaczęły demonstrować swoją przyjaźń z ChRL i Rassiją. Zaryzykowały załamanie swojego eksportu do USA, by zaoszczędzić marne 18 mld USD na zakupach rosyjskiej ropy. Czy to hinduskie biznesowe januszostwo levelu master? Czy kryje się za tym coś więcej? 




Zauważmy, że Indie są obecnie rządzone przez równie skrzywionych ideologicznie fanatyków, co Izrael i Rosja. Owi miłośnicy krowiej uryny naprawdę myślą, że mają od Lorda Shivy misję odegrania się na białych kolonizatorach. Jednocześnie myśleli, że ich nienawiść do islamu (i przy okazji chrześcijaństwa oraz do spłukiwanych toalet) połączona z proizraelskim włazidupstwem zapewnią im immunitet u Trumpa.  

Tymczasem administracja Trumpa naprawdę nie lubi grupy BRICS, o czym świadczą także jej uderzenia w Brazylię oraz w RPA. Aż mi się przypomniał tweet pewnego amerykańskiego, internetowego rasisty z początków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Napisał on: "Aż się ślinię na myśl o nuklearnej III wojnie światowej przeciwko krajom BRICS. Poprzednie wojny światowe były w dużym stopniu wojnami pomiędzy białymi ludźmi, ta będzie przeciwko innym rasom i rasowym mieszańcom".

No cóż, słowa tego straszliwego rasisty mogą nas niepokoić, ale koleś przynajmniej nie był jednym z tych cucków masturbujących się do "świata wielobiegunowego", BRICS, czarnych komuchów, karzełka Putina, ajatollahów i Grubego Kima.





A w czasie, gdy Chińczycy pokazywali w Pekinie swoją najnowszą technikę wojskową, Trump zwiększył presję na komuszą Wenezuelę. Amerykańskie lotnictwo zniszczyło wypełniony narkotykami statek należący do gangu Tren de Aragua, posyłając do Piekła 11 członków jego załogi.  Jednocześnie zebrał flotę i lotnictwo na Karaibach, niemal naprzeciw wybrzeża Wenezueli. Amerykańska flota zaczęła tam zakłócać sygnały satelitarne. Trochę jak rosyjskie wojska na tydzień przed inwazją na Ukrainę...

***

Wiecie, że w Warszawie nie ma nawet uliczki, skwerku czy tablicy poświęconej Julienowi Bryanowi - bohaterskiemu amerykańskiemu fotografowi, który dokumentował oblężenie stolicy w 1939 r.? I nawet prawicowi działacze olewają sprawę. Może czas to zmienić?


***



sobota, 22 czerwca 2024

Strategia odciągania uwagi

 


Mógłbym wzorem niektórych dupo-geopolityków jojczyć, że "zachodnie sankcje wpychają Rosję w ramiona Chin, Korei Północnej oraz Iranu", ale w odróżnieniu od nich znam podstawowe fakty, takie jak to, że: Rosja jest sojusznikiem ChRL, KRLD oraz Iranu już od dekad. W obecnej sytuacji widzimy, że nie mogłaby prowadzić wojny bez ich wsparcia.

Po co Putin pojechał do Korei Północnej? Po starą amunicję. Widać więc, że rosyjski przemysł nie produkuje jej tyle trzeba i zapewne przewidywane są okresowe niedobory pocisków na froncie. Kiedyś Putin wysyłał z takim zadaniem Szojgu, teraz stawił się osobiście w Pyongyangu. Nie ważne, która to wersja Putina. Gruby Kim może się pochwalić, że stawił się u niego przywódca Rosji. Ponoć poprosił, by w zamian za amunicję dostarczyć mu nowocześniejsze  rosyjskie technologie wojskowe i "rosyjskie piękności".

W międzyczasie zdecydowano o korekcie granicy z Chinami. A konkretnie o tym, by pozwolić chińskim statkom na żeglugę graniczną rzeką Tuman aż do jej ujścia, co umożliwi im dostęp do Morza Japońskiego. Chińczycy chcą zburzyć zbudowany przez Rosjan Most Przyjaźni i poszerzyć ujście rzeki. 

Chińczycy oczywiście sami mocno się rozpychają, czego przykładem jest niedawna bitwa na broń białą z Filipińczykami na Morzu Południowochińskim.  Chińczycy zachowali się tam trochę jak XVII-wieczni piraci. Tajwanowi pogrozili natomiast ostatnio swoim okrętem podwodnym z głowicami jądrowymi na pokładzie.  Władze ChRL zagroziły też karą śmierci dla zwolenników niepodległości Tajwanu, a to bardzo przypomina podobne groźby rosyjskiego Komitetu Śledczego wobec ukraińskich polityków i wojskowych tuż przed 24 lutego 2022 r. Czyli Pekin tworzy lub aktualizuje listy proskrypcyjne na wypadek inwazji.

Mieliśmy też ostatnio przechwałki "Putina", o tym, że może dostarczyć rakiet dalekiego zasięgu wrogom USA. Zbiegło się to w czasie z wizytą rosyjskiej floty na Kubie. Flota zabrała na wszelki wypadek holownik, a obecny podczas wizyty okręt podwodny klasy Kazań był w złym stanie technicznym - odpadały mu panele.  Groźba dostarczenia rakiet kubańskiemu reżimowi brzmi obecnie komicznie - jest spóźniona o 60 lat. Wenezuela i Nikaragua też nie wyglądają poważnie jako zagrożenie. Jeden z kremlowskich propagandystów wymyślił więc sobie, że uzbroją... Meksyk i pomogą mu odbić ziemie utracone w 1848 r. :)

Jak na razie rosyjska strategia odciągania uwagi Zachodu od Ukrainy miała tylko (czy raczej może "aż") dwa sukcesy: 1) Namówienie Hamasu do ataku na Izrael. Zaczęto w ten sposób trwający już niemal 9 miesięcy konflikt między dwoma barbarzyńskimi plemionami, który niepotrzebnie zaprząta emocje mieszkańców Zachodu z tego powodu, że "kibice" jednego plemiona są wpływowi w polityce i biznesie, a drugiego dominują na uniwersytetach i na imigranckich przedmieściach. Przez ten konflikt Biden może stracić szansę na kolejną kadencję. Strzał był więc bardzo celny. 2) Ataki szmatogłowych Hutich na żeglugę międzynarodową. Kampania lotnicza przeciwko nim jest prowadzona przez USA bez planu i bez przekonania. Na ćwierć gwizdka. Wygląda na to, że administracja Bidena boi się, że amerykańskie bomby będą zabijać jemeńskich cywilów. Niepotrzebnie. Nikt nie lubi Hutich  - a szczególnie inni Arabowie.

***

Pewnym elementem wojny hybrydowej prowadzonej przez Chiny jest nowa wojna opiumowa, czyli zalewanie USA fentanylem. To już przestał być problem tylko amerykański. Fentanyl pojawił się już bowiem choćby w Żurominie na Mazowszu Północnym.

W reportażu w pewnej mainstreamowej gazecie przeczytałem, że zatruli się tym narkotykiem m.in. przedstawiciele młodej patologii, którzy kupowali go płacąc ukradzionymi czekoladami Milki. Czekolada była po 10 zł, a tabletka po 5 zł, więc za jedną skradzioną Milkę można było dostać dwie tabletki fentanylu. 5 zł wydaje mi się być ceną dumpingową. Czy gdybyście byli dilerami narkotykowymi przyjmowalibyście zapłatę w czekoladzie a nie w twardej walucie? Wygląda więc na to, że ten kto sprzedaje fentanyl w Żurominie nie jest nastawiony na zysk.

Pojawienie się fentanylu oznacza, że zniknął próg bezpieczeństwa w przypadku wszystkich twardych narkotyków. W USA dilerzy bowiem dodają fentanylu do heroiny, amfy, kokainy a także do podrabianych leków. Ten chiński specyfik jest przy tym bardzo zdradliwy. Jeśli się przekroi jego tabletkę na dwie części, to w jednej może nie być śladu tego narkotyku, a w drugiej może być on w stężeniu wystarczającym do zabicia kilku ludzi.

Najpierw będzie on kosił młodych patusów, później ofiarą staną się korpoludki z dużych metropolii. Wszystkich ich zrówna śmierć made in China. 


sobota, 29 czerwca 2019

Imperialny stan gry - czerwiec 2019 (filer)



Opowieści o tym, że Trump wstrzymał bombardowanie celów w Iranie na 10 minut przed uderzeniem, to oczywisty kontrolowany przeciek mający dać do zrozumienia Irańczykom, że może ich spotkać "coś strasznego", jeśli nadal będą się źle zachowywali. Trump poinformował wcześniej irańskie władze poprzez omańską monarchię, że może ich zaatakować. Co prawda niektórzy doradcy prezydenta USA - np. John Bolton i Mike Pompeo - chcieliby mocno przypieprzyć czymś w Iran, ale Trump nie chce wojny. Zwłaszcza wojny w trakcie kampanii wyborczej. Amerykanom pozostaje więc to, co dotychczas - presja gospodarcza, cyberataki, operacje specjalne i wojny prowadzone poprzez pośredników. To ma skłonić Iran do negocjacji. Problem jednak w tym, że irańskie władze uznają, że jakoś to przeczekają. Wszak w latach 80-tych było gorzej. Standardem życia narodu się nie przejmują. Bardziej ich wkurzają nowe sankcje wymierzone bezpośrednio w najwyższego przywódcę ajatollaha Chamenei oraz w jego biuro (czyli prywatną służbę specjalną i holding zarządzający majątkiem szacowanym na 200 mld USD).

O tym, że rozpad gospodarki nie musi prowadzić do upadku reżimu przekonuje przykład Wenezueli. CIA jak zwykle przeceniła siłę miejscowej opozycji. Choć udało jej się przeciągnąć na swoją stronę m.in. byłego szefa bezpieki, to reżim nadal się trzyma, mimo implozji gospodarki. Swoje zrobiła rosyjska i chińska pomoc, swoje ciemnota zwolenników Maduro. (Baj de łej: wenezuelska gospodarka była w głębokim kryzysie na długo przed sankcjami. Socjalistyczny reżim przekonuje, że trudności gospodarcze to wina "Gringo", ale przecież wcześniej nie było żadnej blokady ekonomicznej Wenezueli. Kraj ten mógł handlować z całym światem i chętnie też robił interesy z Wall Street - np. pokornie spłacał swoje obligacje.) Być może USA przycisną więc mocniej Kubę.

Co do sytuacji z Koreą Płn., to mamy znów falę dyplomatycznego ocieplenia. Tego detente bardzo chciały probiznesowe władze Korei Płd., licząc na korporacyjne kokosy w strefie przemysłowej Kaesong. Dla USA to przede wszystkim wygaszenie niepotrzebnego frontu. Korea Płn. chciałaby pewnie przeprowadzić transformację w stylu chińskim, ale nie może tego zrobić z powodu sankcji i... swojej systemowej niewydolności. Kluczem do porozumienia jest deznuklearyzacja. Ale Kim Jong Un chciałby, żeby to raczej USA uznały Koreę Płn. za pełnoprawne "mocarstwo" nuklearne, co pozwoliłoby oficjalnie zakończyć wojnę koreańską i znieść sankcje. Kwadratura koła. Ale przynajmniej ten front jest wygaszony.

Mamy obecnie "rozejmowe interludium" w wojnie handlowej z Chinami. Ten konflikt jak na razie mocniej uderza gospodarczo w ChRL. Amerykanie trafnie zidentyfikowali słabe punkty chińskiej gospodarki, choć oczywiście ich uderzenie jest o co najmniej kilka lat spóźnione. Oba supermocarstwa dzieli zbyt wiele, by pokojowo koegzystowały. Ich zbliżenie jest możliwe jedynie w obliczu większego zagrożenia zewnętrznego. (Trudno je sobie jednak wyobrazić. Inwazja z Kosmosu?) Czekają nas więc zapewne cykle - odprężenie-zaostrzenie konfliktu - odprężenie. USA będą w "pełzający" sposób dokręcać śrubę Chinom. Sama handlowa niepewność będzie skłaniała kapitalistów do przenoszenia produkcji z Chin do np. Wietnamu. Okres odprężenia może być dłuższy jedynie wówczas, gdy oligarchowie technologiczni w USA zainstalują bardziej przyjazną Chinom administrację w Waszyngtonie (ale ich wpływy mogą zbilansować środowiska bardziej skłonne do konfrontacji z Chinami), albo gdy Xi Jinping zostanie obalony przez frakcję, która uzna, że ChRL zbyt wcześnie prowokowała USA swoimi imperialnymi planami.

Technologiczna oligarchia bardzo stara się, by przesądzić o wyniku wyborów prezydenckich w USA w 2020 r. Project Veritas przyłapał niedawno jedną korpodyrektorkę z Google mówiącą, że "nie chcą dopuścić do Trump situation".
Trump niestety niewiele robi, by dobrać się do skóry tym inżynierom społecznym - a powinien np. spróbować przepchnąć ustawę uznającą Google i Facebooka za spółki użyteczności publicznej nie mające prawa do odmowy wykonywania usług motywowanej politycznie.



Oligarchia ma jednak ten problem, że wciąż nie bardzo wiadomo, kto będzie walczył przeciwko Trumpowi w 2020 r. Największe szanse ma Joe Biden - swojak, popularny wśród białej klasy robotniczej, któremu elektorat wybaczył wąchanie włosów małych dziewczynek i macanie dorosłych kobiet. Biden jest teraz jednak pod ostrzałem i wyciąga mu się rzeczy, które mówił w latach 70-tych. A współpracował wtedy ze zwolennikami segregacji rasowej. (Jak już wspomniałem Biden to swojak, z którym można pójść na piwo i do klubu go-go.) Może więc tak być, że demokraci sami zatopią kandydata mającego największe szanse na wygraną z Trumpem. Jakieś tam szanse ma również Pete Buttigeg, który potrafi świetnie przemawiać do białej klasy robotniczej, mimo że jest turbogejem. Ale można się spodziewać, że coś na niego wyjdzie i koleś skompromituje się jak turbogej Rubio. W grze jest oczywiście dziadzio Bernie Sanders - ale zapewne znów mu zapłacą, by się wycofał. Reszta kandydatów to banda clownów.



Z wyjątkiem Tulsi Gabbard - byłej wojskowej z Hawajów, wyznawczyni hinduizmu, która przebija się ze swoim antywojennym przesłaniem. Została ona uznana za zwyciężczynię pierwszej demokratycznej debaty. Fapują już do niej polscy zwolennicy Assada. Mogą się jednak rozczarować. Tulsi co prawda spotkała się z syryjskim dyktatorem ale również z żydowskim finansistą Sheldonem Adelsonem (którego żona mówi, że w Biblii powinna się znaleźć "Księga Trumpa"). Kasa na jej kampanię idzie natomiast również od firm zbrojeniowych. Głębokie Państwo gra więc znaczonymi kartami.

Tym co nas powinno cieszyć jest bez wątpienia to, że administracja Trumpa kontynuuje ostry kurs wobec Rosji. Innego wyboru zresztą nie ma. Ci, którzy mówili, że wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce odbędzie się tylko jeśli zapłacimy Żydom 300 mld USD (parę lat wcześniej mówili o 65 mld USD), teraz zmieniają wersję i przekonują, że kasę tę przekażemy Amerykanom kupując F-35. Rozumiem, że koncern Lockheed-Martin przekaże później te pieniądze Światowemu Kongresowi Żydów? No, cóż sabatejski reżyser nazywa USA okupantem Polski a w międzyczasie jeździ do USA do swoich rodziców. Taki to teatrzyk kukiełkowy...

Żal mi za to Gruzinów. Iwaniszwili chciał pokazać, że jest lojalny wobec Putina a przecież powinien wiedzieć, że Ruscy nie szanują tych, co się przed nimi płaszczą. Ma więc i masowe protesty przeciwko rządowi swoich marionetek i rosyjskie sankcje. Podobny scenariusz jak z Janukowyczem czy Kopacz.

***

Ten wpis to tzw. filer, czyli odcinek poza głównymi wątkami. Myślę już o nowej serii, ale przedzieranie się przez materiały trochę mi zajmie. (A ostatnio zdobyłem całą masę książek o tematyce historycznej, szpiegowskiej, spiskowej, okultystycznej i ufologiczną, w które będę się zagłębiał przez co najmniej kilka miesięcy.) Zasugerowano mi, by następna seria dotyczyła tzw. eksopolityki - czyli tego, co służby specjalne i wojsko w USA mogą wiedzieć o fenomenie UFO i o tym jak dezinformują o tym, co rzekomo wiedzą. Mam nadzieję, że ta tematyka Was nie odstraszy :)


sobota, 21 lipca 2018

Dies Irae: Ambasador Bullitt



Ilustracja muzyczna: Captain America Theme (from Winter Soldier)

Opowieść o czasach, w których Kapitan Ameryka pracował dla Hydry...

Na jesieni 1939 r., po kapitulacji Warszawy, w podziemiach Pałacu Bruhla (siedziby polskiego MSZ) Niemcy odkryli część polskich archiwów dyplomatycznych. 80 tys. stron dokumentów, które z jakiegoś powodu (zaniedbania? sabotażu?) nie zostały ewakuowane. 80 tys. stron to stosunkowo niewielki zasób archiwalny jak na taką instytucję jak MSZ, ale jednak to znalezisko było dla Niemców ogromnym skarbem. Papiery te przejrzał zespół kierowany przez Hansa Adolfa von Moltkego, byłego ambasadora III Rzeszy w Warszawie. Wyselekcjonował on zaledwie 16 dokumentów, które opublikowano jako "Białą Księgę" w 1940 r. Władze Wielkiej Brytanii i USA nazwały ten zbiór "fałszywką", ale o prawdziwości opublikowanych papierów byli przekonani ich autorzy: ambasador RP w Londynie Edward Raczyński, były ambasador w Waszyngtonie Jerzy Potocki i były ambasador w Paryżu Juliusz Łukasiewicz. Adam Tooze w "Cenie zniszczenie" podaje, że dokumenty te stanowiły dla Hitlera ważny dowód na spisek pomiędzy Polską a USA mający na celu wywołanie wojny powstrzymującej niemieckie ambicje. Niestety ów niemiecki historyk ani razu w swojej monumentalnej pracy nie przytacza ani jednego fragmentu tych dokumentów - choć przecież wpłynęły one tak mocno na strategię Hitlera. Zdecydowana większość polskich historyków (z wyjątkiem Dariusza Baliszewskiego, który cytował ich fragmenty) udaje, że tych papierów nigdy nie było. A przecież zbiór ten - przynajmniej w wersji anglojęzycznej - jest  dostępny do ściągnięcia w internecie. Co sprawiło, że te dokumenty okrywa "wrześniowa" mgła milczenia?



Czytając ten zbiór można na pierwszy rzut oka odnieść wrażenie, że jest on bardzo chaotyczny. Niemcy wyselekcjonowali tylko 16 dokumentów.  Nie wiemy, czy jakieś o wiele bardziej rewelacyjne zostały gdzieś ukryte lub zniszczone. To co jednak zostało wybrane przez Niemców jest mieszanką rzeczy zmieniających nasze postrzeganie drugiej wojny światowej z drobnymi ciekawostkami. Do ciekawostek można zaliczyć choćby raport polskiego posła ze Sztokholmu Gustawa Potworowskiego o brytyjskich próbach z wiosny 1939 r. powstrzymania szwedzkiego eksportu rudy żelaza do Niemiec czy też notatkę nadesłaną przez wojewodę śląskiego Michała Grażyńskiego ze spotkania z jednym z czeskich potentatów przemysłowych. (Czech stwierdził w niej, że próba zbudowania państwa czeskiego przez grupkę intelektualistów okazała się nieudanym projektem i Czechy muszą wrócić tam gdzie ich miejsce, czyli do Rzeszy Niemieckiej!) Jest tam też bardzo ciekawy zapis rozmowy naszego attache wojskowego w Portugalii z szefem portugalskiego, salazarowskiego wywiadu wojskowego mówiącym, że "silna i zjednoczona Hiszpania będzie zawsze zagrożeniem dla Portugalii i dla tego choć powstrzymujemy tam komunizm, to popieramy separatyzm baskijski i kataloński" (!).



Do grona dokumentów zmieniających postrzeganie historii drugiej wojny światowej można zaliczyć notatki Potockiego i Łukasiewicza z rozmów z amerykańskim ambasadorem Williamem Bullittem oraz dokumenty dotyczące spotkań z innymi amerykańskimi dyplomatami. Bullit był w latach 1933-1936 pierwszym amerykańskim ambasadorem w Moskwie a w latach 1936-1940 ambasadorem w Paryżu. Był jednak kimś dużo ważniejszym niż ambasador - był prywatnym wysłannikiem Roosevelta w Europie. Wywodził się też z samego serca amerykańskiego establiszmentu. W Yale był członkiem Bractwa Zwoju i Klucza, brał udział w Paryskiej Konferencji Pokojowej w 1919 r., negocjował nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy administracją Wilsona a bolszewikami, ożenił się z Louise Bryant, wdową po Johnie Reedzie, finansowanym przez Wall Street amerykańskim bolszewiku. Jako ambasador w Moskwie zasłynął z wyprawienia w 1935 r. niezwykle hucznego przyjęcia, na które zaproszono całą kremlowską śmietankę - od pisarza Bułhakowa po Kaganowicza, Bułganina Litwinowa i Woroszyłowa. ( Podczas tej imprezy Radek upił niedźwiedzia szampanem.) Jego kochanką w Moskwie była Olga Lepieszyńska, znana sowiecka tancerka baletowa polskiego pochodzenia a przy okazji kochanka niemieckiego ambasadora von der Schulenburga i  żona gen. bezpieki Leonida Rajchmana. Mimo słabości do "czerwonych jaskółek" Bullitt zachował niezwykłą trzeźwość w ocenie systemu sowieckiego i w obecności Roosevelta nazywał Stalina "bandytą z Kaukazu". Wypadł z łask prezydenta, gdy ujawnił homoseksualny skandal z udziałem podsekretarza stanu Sumnera Wellsa( który miał słabość do kolejarzy). Po 1945 r. Bullitt był wojującym antykomunistą - być może dlatego, że taka była mądrość etapu, a być może dlatego, że zbyt dobrze znał Sowietów.



 W grudniu 1938 r. na urlopie w USA Bullitt znalazł czas na rozmowę z Jerzym Potockim, byłym adiutantem Marszałka Piłsudskiego, byłym senatorem BBWR a od 1936 r. naszym ambasadorem w Waszyngtonie. Rozmowa dotyczyła przyszłej wojny. Bullitt zapowiadał "wiele niespodzianek" na pierwsze miesiące 1939 r. Mówił, że wojna potrwa sześć lat, zakończy się klęską Niemiec i wprowadzeniem komunizmu w Europie. Kilka miesięcy później Bullitt w innej rozmowie precyzuje, że Stany Zjednoczone włączą się do wojny po stronie Wielkiej Brytanii i Francji. Nie będą się czynnie angażować od początku, ale po pewnym czasie włączą się, by wojnę zakończyć. Wszystkie jego prognozy się spełniły. Bullitt cały czas powołując się na autorytet Roosevelta zapewniał, że USA są zdeterminowane, by przystąpić do wojny. O tym, że USA włączą się do wojny przeciwko Niemców zapewniał również naszego attache wojskowego w Lizbonie, tamtejszy amerykański attache morski, będący przyjacielem Roosevelta.

Hrabia Potocki w innej swojej depeszy z 1938 r. pisze o wielkich programach zbrojeniowych rozkręcanych przez administrację Roosevelta, propagandzie prowojennej (rozkręcanej według niego przez "kontrolowaną przez Żydów" prasę i Hollywood) oraz o tym, że wojna będzie dla Roosevelta sposobem na zakończenie kryzysu gospodarczego i uniknięcie w USA konfliktów społecznych. Potocki wskazuje m.in. na Bernarda Barucha jako jednego z architektów kampanii prowojennej w USA.




Ambasador Łukasiewicz w obszernej depeszy z Paryża z grudnia 1938 r. pisał o tym, że Francja związana sojuszem z Polską będzie szukała jakiegokolwiek pretekstu, by z tego aliansu się wycofać. Parę miesięcy później donosił jednak o zmianie nastrojów wśród francuskich elit, która się zbiegła z powrotem Bullitta z Waszyngtonu do Paryża. W rozmowie z amerykańskim ambasadorem zastrzegł, że Polska nie ma zamiaru zostać obarczona winą za wywołanie wojny. Dlatego domaga się od Wielkiej Brytanii i Francji konkretnych kroków mających zagwarantować ich przystąpienie do konfliktu przeciwko Niemcom i wsparcie dla Polski. Bullitt stwierdził, że będzie w tej sprawie mocno naciskał i zapowiedział, że ambasador w Londynie Joe Kennedy, odpowiednio ustawi brytyjski gabinet rządzący. Rzeczywiście, w ciągu kilku następnych tygodni rząd Chamberlaina przyspieszył przygotowania do wojny i dał Polsce gwarancje. Te dokumenty potwierdzają więc moją obserwację z serii Wrześniowa Mgła - to nie Anglia wciągnęła nas do wojny, tylko my ją.

Flashback: Wrześniowa burza (tam linki do odcinków serii Wrześniowa Mgła)



W niemieckiej "Białej Księdze" znalazły się również notatki z rozmów Edwarda Raczyńskiego z Kennedym. Amerykański ambasador w Londynie deklarował w nich pomoc we wciąganiu Wielkiej Brytanii do sojuszu z Polską oraz załatwieniu dla Polski brytyjskiego kredytu zbrojeniowego. Mówił, że jego syn John F. Kennedy "ma dostęp do ucha prezydenta Roosevelta" i że podzieli się z nim oraz z amerykańską opinią publiczną swoimi wrażeniami z misji w Polsce. JFK odwiedził nasz kraj w lipcu 1939 r.

W depeszach Raczyńskiego jest też sporo o zamiarach brytyjskich elit wobec Rosji. Wskazują one na totalne nieprzygotowanie i niechęć rządu Chamberlaina do wiązania się z ZSRR. Ale pokazują również, że grupa Churchilla już wiosną 1939 r. bardzo silnie opowiadała się za aliansem ze Stalinem. To właśnie ta grupa, moim zdaniem, sabotowała wówczas brytyjską politykę wobec Polski.

Flashback: Pontifex - Wrześniowy biały dym



 Jak pisałem: "Problem był w tym, że Wielka Brytania została zmuszona przez USA do wejścia do wojny, ale czuła się całkowicie do niej nieprzygotowana. Premier Neville Chamberlain zdołał przywrócić zdolność bojową RAF i w bardzo ograniczonym zakresie Royal Navy. Armia lądowa była jednak wyniszczona przez politykę oszczędności fiskalnych zaserwowaną jej przez Churchilla. Na lądzie Wielka Brytania musiała polegać na Francji. A francuski sojusznik nie chciał wchodzić do wojny, jeśli Niemcy nie będą związani na wschodzie - związani przez Rosjan. Francuzi uważali, że Niemcy to tacy nadludzie, że radę z nimi sobie dadzą jedynie mityczni rosyjscy nadludzie (syndrom 1812 roku?). Wielka Brytania i Francja próbowały się więc porozumieć z Sowietami. Sowieci zaś chcieli dwóch "korytarzy transportowych" przez Polskę - czyli faktycznej okupacji naszego kraju. Na to sanacyjne władze nie chciały się zgodzić. Dlatego powstał desperacki plan ich wymiany na rząd, który będzie potulny wobec Londynu, Paryża i Moskwy. Jeśli to się nie uda, należy Polsce pozwolić upaść. Tak by III Rzesza uzyskała wspólną granicę z ZSRR a Stalin mógł zdradziecko zaatakować Hitlera.
Część brytyjskich elit - w tym Churchill i Lloyd George - wręcz z entuzjazmem przyjęła agresję z 17 września 1939 r i już oczami wyobraźni widziała sowieckie czołgi pędzące na Berlin. Próby namowy Sowietów na "marsz wyzwoleńczy" trwały przez 1940 r. i pierwszą połowę 1941 r. Stalin konsekwentnie traktował jednak Churchilla z buta, bo po co się dogadywać z takimi przegrywami...

We wrześniu 1939 r. sprawa nie była jeszcze jednak całkiem przesądzona.

 Za opisanym wyżej zdradzieckim scenariuszem opowiadała się jedynie część brytyjskich i francuskich elit. Nie całość. Moim zdaniem premier Chamberlain i część francuskich wojskowych myśleli, że sprawę można załatwić w 1939 r. - siłami Polaków i Francuzów zdusić w zarodku niemieckie niebezpieczeństwo. Takiego scenariusza zresztą obawiali się niemieccy generałowie."

Obecnie mówi się, że decyzja naszych władz o nie przystępowaniu do sojuszu z Hitlerem była szaleństwem. Dokumenty, które przytaczam wskazują jednak bardzo wyraźnie, że nasze władze miały pełną świadomość tego, że Niemcy są skazane w tej wojnie na przegraną. Przystąpienie USA do europejskiego konfliktu było od początku przesądzone a Rzesza nie miała najmniejszych szans w konfrontacji z tą potęgą i do tego z Wielką Brytanią i Francją. Niemieckie propozycje by wspólnie zaatakować ZSRR były więc traktowane przez nas jako totalna hucpa.




Napiszę to wyraźniej: w 1939 r. wyglądało na to, że Hitler nie ma szans, by podbić Europę. Można było go pokonać już we wrześniu 1939 r. wspólnymi siłami Polski i Francji. Ale problem w tym, że Francja z jakiegoś powodu uznała, że nie będzie bronić Polski a później, że nie będzie bronić siebie samej i da Niemcom wygrać. Francuzi, podobnie jak Czesi, uznali że niepodległość ich męczy i lepiej stać częścią Wielkiej Rzeszy. Czy sami na to wpadli, czy ktoś im to podpowiedział? To już niezgłębiona tajemnica historii...

 ***

A w następnym odcinku o prawdziwym Wilku z Wall Street i zarazem człowieku, który wypromował generała Eisenhowera.

Everybody clap your hands!

***



Ostatni szczyt w Helsinkach był oczywistą klęską wizerunkową Trumpa. Ale nie był on bynajmniej "drugą Jałtą" a mówienie, że był on zdradą mogącą doprowadzić do impeachmentu jest zwyczajnym pieprzeniem debili nie mających pojęcia o amerykańskiej polityce. (Skoro bowiem Trump dopuścił się zdrady spotykając się z Putinem, to czego dopuścili się Obama i Bush Jr. widując się wielokrotnie z tym samym rosyjskim przywódcą-karzełkiem? A co ze spotkaniami Reagana i Busha Sra z Gorbaczowem, Cartera, Forda i Nixona z Breżniewem, Eisenhowera i JFK z Chruszczowem czy też Roosevelta i Trumana ze Stalinem?)  Oczywiście "zdradą" jest to, że Trump powiedział, że nie było rosyjskiej ingerencji w wybory i wkrótce potem z tych słów się wycofał.  Ale przecież Trump przekonuje od dawna, że cała historia o rosyjskim spisku jest bzdurą - i ma w tym wiele racji. Nie wspomina się tego, że prezydent zgodził się, by zarzuty przeciwko 12 oficerom GRU oskarżonym o rzekome zhakowanie serwerów DNC i Podesty, zostały postawione tuż przed szczytem, tak by mógł bardziej przycisnąć Putina! Samo postawienie zarzutów nie musi zaś oznaczać ich prawdziwości. Nie wiemy na jakich dowodach się one opierają, ale jeśli na podobnych jak oskarżenia przeciwko grupce ruskich trolli robiących strony odwiedzane przez kilka tysięcy osób, to kiepsko to widzę. Agentka specjalna FBI Lisa Page, która spiskowała z agentem Strzokiem przeciwko Trumpowi przed wyborami, przyznała podczas przesłuchania w Kongresie, że jak na razie zarzuty dotyczące "russian collussion" są dęte a FBI nic konkretnego nie znalazła. Z przecieków wiadomo, że CIA w oskarżeniu dotyczącym rosyjskiej ingerencji w wybory opiera się na źródle osobowym bliskim Putinowi. W przypadku irackich broni masowego rażenia opierała się na podobnym źródle, którego słowa celowo przekręcała, by uzasadnić tezę. W 2016 r. Obama przyznawał, że rosyjskie próby ingerencji w wybory nie były skomplikowanym i zaawansowanym spiskiem.  Trump twierdzi, że jeśli do takich prób doszło, to administracja Obamy na nie pozwalała.    Zresztą po co Rosja miałaby przeszkadzać w wyborze Hillary, która mówiła swego czasu, że zależy jej na silnej Rosji? 



Po szczycie Trump musiał jednak przyrzec lojalność amerykańskich tajnym służbom. Rosyjska propozycja umożliwienia amerykańskim prokuratorom przesłuchania 12 oskarżonych funkcjonariuszy GRU została odrzucona. W naszych i zagranicznych mediach mówi się, że po tej szopce Trump całkowicie stracił wiarygodność. 80 proc. sympatyków republikanów popiera jednak prezydenta w kwestii szczytu w Helsinkach. Sondaże wskazują również też, że tylko dla 1 proc. Amerykanów Rosja jest wiodącym problemem, z którym musi się zmierzyć ich kraj. Biorąc to pod uwagę, można uznać dotychczasową politykę Trumpa za o wiele bardziej antyrosyjską niż chciałby jego elektorat.



Po co więc była ta szopka w Helsinkach, poza tym, że Trump chciał sprawdzić czy Putin rzeczywiście jest karłem?  Rezultatem ma być "bezpieczeństwo Izraela i nic poza tym".  USA zgodziły się na to, by Rosja zajęła tereny Syrii przylegające do Wzgórz Golan. Assad zostanie, Syria zostanie podzielona, ale Rosja nie wpuści Irańczyków pod Wzgórza Golan. Czyli chodziło o ratowanie Netanjahu po tym jak spieprzył rozgrywkę w Syrii. Trump trochę przy tym nieświadomie pogrążył Putin mówiąc, że jest on "człowiekiem wierzącym w Izrael" i "wielkim fanem Bibiego".  Oczywiście choć Putin nie przeżyłby, gdyby wpadł w czasie wojny w ręce Niemców, to jednak wydyma Izrael pozwalając Iranowi i Hezbollahowi umocnić się pod Kunejtrą.  Netanjahu zaś nie ruszy palcem, bo strasznie się boi wojny z Irańczykami i Hezbollahem. IDF to już nie te same siły zbrojne co w 1973 czy 1982 r. Teraz ich problemem jest to, że żołnierki skarżą się na to, że nie mogą zdejmować do snu cyconoszy i ćwiczyć w krótkich spodenkach, bo haredim się gorszą...



Nie porównywałbym Helsinek z singapurskim szczytem z Kim Dżong Unem. Mało się o tym, mówi, ale w cieniu tego procesu odbywa się detente pomiędzy Koreą Południową i Koreą Północną. Cofnięto północnokoreańską artylerię znad granicy a ostatnie manewry w Korei Południowej odwołano głównie po sugestiach południowokoreańskich. Wielki biznes z Korei Południowej liczy na to, że sytuacja wróci do czasów Kim Dżong Illa, czyli do robienia wielkich biznesów z Północą. Amerykanie nadal jednak utrzymują sankcje a Kim Dżong Un wciąż jest na oficjalnej liście celów do likwidacji. Detente to więc proces stopniowy.

sobota, 10 marca 2018

Prometejska Czerwona Jaskółka, czyli czy szef GRU pracował dla Amerykanów?

Ilustracja muzyczna: James Newton Howard - Didn't I Do Well! - Red Sparrow OST




"Czerwona Jaskółka" to nie tylko film nadspodziewanie dobry - to również jeden z tych filmów, w których przemycono zbyt dużo. Jest to najbardziej antyrosyjski (w znaczeniu antykremlowski i antyłubiankowski) film jaki powstał od końca Zimnej Wojny. Jego końcówka niesie zaś bardzo prometejskie przesłanie - niemal żywcem wzięte z mojej serii blogowej o Ławrentiju Berii. Przy pewnej scenie "wyjaśniającej" aż mnie wbiło w fotel!  Film "Czerwona Jaskółka" powstał na podstawie powieści  Jasona Matthewsa, funkcjonariusza CIA pracującego w tej służbie przez 33 lata. Matthews mógł więc przemycić tam kilka sugestii pokazujących jak naprawdę wyglądała Zimna Wojna i jak wygląda jej współczesna wersja.



Wielu prawicowych, antykomunistycznych autorów skupia się w swoich pracach na problemie infiltracji zachodnich instytucji przez sowieckie (i sojusznicze) tajne służby. Zachód ich zdaniem nie zauważył, że transformacja ustrojowa w państwach Układu Warszawskiego była sterowana przez Łubiankę. A nie zauważył bo był "ślepy" i naiwny, nie miał dobrej agentury w bloku sowieckim a ta agentura, którą miał została wydana w ręce KGB przez Aldricha Amesa. Owszem Ames wydał Sowietom wielu agentów - zdradził np. płka Olega Gordijewskiego i gen. GRU Dmitrija Poliakowa, który przekazywał informacje Amerykanom od wczesnych lat 60-tych nie biorąc za to żadnych pieniędzy. Czy Ames miał jednak dostęp do całej agentury w bloku sowieckim? Oficjalna wersja mówiąca, że miał dostęp do wszystkich planów operacji CIA przeciwko KGB i GRU może być dezinformacją puszczoną przez CIA w obieg, by zmylić Rosjan - tak by myśleli, że zlikwidowali całą zachodnią siatkę szpiegowską. Zresztą w USA obowiązują procedury dostępu do informacji niejawnych typu "need to know". Ames nie był więc uprawniony do dogłębnego przekopania archiwów CIA.



Te historyczne przykłady, które znamy mówią nam, że zachodnia infiltracja bloku sowieckiego sięgała naprawdę wysokich poziomów. Wiemy o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim, wiemy o gen. Ionie Mihaiu Pacepie (szefie rumuńskiego wywiadu zagranicznego, który zbiegł na Zachód), gen. Janie Sejnie , płku Michale Goleniewskim, wysokiej rangi sowieckim dyplomacie Arkadiju Szewczence, majorze Wasiliju Mitrochinie - który uciekł wraz z archiwami KGB, czy o płku Anatoliju Golicynie, który poinformował Zachód o planach transformacji ustrojowej już na początku lat 60-tych. Lista funkcjonariuszy komunistycznych tajnych służb, którzy zbiegli na Zachód jest długa - a spora część z tych szpiegów przekazywała informacje zachodnim służbom po prostu dlatego, że nienawidziła sowieckiego systemu. A o ilu takich przypadkach nie wiemy? Ilu "kretów" nie wykryto? Ilu awansowało w sowieckich/rosyjskich służbach? Ilu pochowano z honorami jako "bohaterów Rosji"?



Czytałem niedawno "Niebezpieczne związki Sławomira Petelickiego"  . Możecie sobie myśleć o Sumlińskim i jego twórczości co chcecie, ale trzeba mu przyznać, że w tej książce zwrócił uwagę na coś, co wielu "historyków" pomija - amerykańska rezydentura peerelowskich służb była totalnie transparentna dla Amerykanów. Wiedzieli o niej niemal wszystko. Petelicki - wysłany na placówkę dzięki protekcji ojca i słabo znający angielski (!) - miał tam znikome szanse na sukces. Jak tylko zaczął próbować werbować studentów uniwersytetu na którym pracował Zbigniew Brzeziński, natychmiast pojawiły się w prasie jego personalia, stopień służbowy, prywatny adres i numer telefonu. Zamieściła je stworzona przez FBI organizacja "Wolna Polska". (I tutaj mała dygresja w sprawie prof. Witolda Kieżuna. Skoro był on agentem SB, to Amerykanie musieli to wiedzieć po jego przyjeździe do USA, bo rezydentura była dla nich kompletnie transparentna. A mimo to pozwolili mu się zbliżyć do ludzi o wiele ważniejszych niż studenci Columbii. Prof. Kieżun twierdzi, ze w latach 70-tych przekazywał informacje pracownikowi USAID, czyli instytucji będącej często przykrywką dla CIA. Oznacza to więc, że był podwójnym agentem. Sławomir Cenckiewicz twierdzi jednak, że Kieżun kłamie w tej sprawie, bo nie potrafi podać dokładnych dziennych dat spotkań odbytych 40 lat temu.)  Po nieudanej misji w USA, geniusze (lub "krety") z SB próbowali zrobić kompletnie spalonego Petelickiego rezydentem w Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy nie dali mu wizy. Zrobiono go więc rezydentem w Szwecji wiedząc, że na miejscu też będzie spalony. Ale zrobiono to, bo Departament I miał kryzys kadrowy - poprzedni rezydent w Szwecji okazał się szpiegiem CIA, który od kilkunastu lat wystawiał jej peerelowską agenturę w Europie Zachodniej. Ten "kret" miał zaś cichego opiekuna. Przed rutynową kontrolą podczas rozpatrywania jego kandydatury na rezydenta w Sztokholmie ktoś oczyścił jego akta w archiwum z "epizodów" mogących go kompromitować. O ilu pułkownikach Kuklińskich więc jeszcze nie wiemy?



Na filmie "Czerwona Jaskółka" pokazany został problem likwidacji ludzi, którzy zdradzili rosyjskie tajne służby. Sowieci/Rosjanie często sięgają po ten środek, by odstraszyć innych potencjalnych "priedawatieli". (A mimo to wciąż wielu funkcjonariuszy rosyjskich służb decyduje się na "zdradę". Wiedząc, że ryzykują życie. Jak to świadczy o rosyjskim systemie?) Ostatnio otruto w Wielkiej Brytanii pułkownika Siergieja Skripała, który wcześniej był bardzo cennym agentem MI6 wewnątrz GRU. Skripał przekazał zachodnim tajnym służbom informacje o 300 współpracownikach GRU, głównie w Europie Zachodniej. (W sprawie Skripała jest jednak sporo anomalii. Oto bowiem jego znajomy Walerij Morozow twierdzi, że Skripał kontaktował się z oficerami GRU z londyńskiej rezydentury.  Koleś nadal był więc podwójnym agentem. Otrzymywał też relacje ze pracownikiem firmy eks-agenta MI6 Christophera Steele'a - "autora" nieudolnie spreparowanego na Kremlu dossier o "rosyjskich koneksjach" Trumpa. Moja hipoteza robocza jest więc taka: Ruscy wypuścili Skripała z więzienia i wymienili go na Annę Chapman. W Wielkiej Brytanii miał karmić MI6 dezinformacją, ale jednocześnie pracował dla Brytyjczyków i dezinformował GRU. Sprawa się rypła bo Steele, pracuje dla Ruskich. Wcześniej Steele badał m.in. sprawę zabójstwa płka Litwinienki i był jego "służbowym opiekunem". Wielka Brytania jest wogóle miejscem, gdzie w dziwnych okolicznościach zginęło wielu ludzi niewygodnych dla Putina. Może Christopher Steele wie coś o tym? )



Jeśli szychy z rosyjskich służb specjalnych, armii oraz dyplomacji giną w dziwnych okolicznościach, to jednym z możliwych wytłumaczeń jest to, że uznano ich za "zdrajców" i dyskretnie zlikwidowano. A takich ciekawych przypadków mieliśmy w ostatnich latach całkiem sporo. Z końcówką rządów Obamy zbiegła się m.in. fala zgonów wśród rosyjskich dyplomatów. - niektórych zastrzelono, inni - tak jak ambasador przy ONZ Witalij Czurkin - po prostu nagle zmarli "z przyczyn naturalnych". Ta fala zbiegła się z aresztowaniem za szpiegostwo na rzecz USA funkcjonariuszy FSB odpowiedzialnych za operacje hakerskie (to jak było z tymi serwerami demokratów?). To wygląda trochę jakby na odchodnym, ktoś z CIA, z ekipy powiązanej z Obamą i Clintonami dał Ruskim przeciek - by zlikwidowali agenturę, z której nie będzie mogła skorzystać administracja Trumpa. I przy okazji zatuszuje się przed nową ekipą parę programów i geopolitycznych min, o których nie powinna wiedzieć.




Ciekawie w tym świetle wygląda również "zgon z przepracowania" szefa GRU gen. Igora Sierguna w styczniu 2016 r. Siergun był szefem GRU od 2011 r. I jak wspominał go gen. Peter Zwack, amerykański attache wojskowy w Moskwie w latach 2012-2014, gen. Siergun "choć kierował globalnymi operacjami przeciwko naszym interesom, to paradoksalnie postrzegał ciągłą konfrontację z USA i Zachodem jako nie będącą w interesie Rosji". Zwack w artykule poświęconym Siergunowi nazywał go "złożoną postacią, od której można się było wiele nauczyć" i czynił aluzje do tajnych kanałów komunikacji między zwaśnionymi krajami. Siergun w 2013 r. złożył oficjalną wizytę szefowi DIA gen. Michaelowi Flynnowi. Tak tego gen. Flynna, tak pięknie opisanego w książce Michael Hastingsa "Wszyscy ludzie generała", którego później wykopano ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta Donalda Trumpa - który, jak udowodnili John Podesta, Christopher Steele, Tomasz Piątek i Michał Bąkowski, jest straszliwym rosyjskim agentem sprzedającym Amerykę Putinowi.

***




Trump zrobił ostatnio niezły numer. Zapowiedź spotkania z Kim Jong Unem :) Eksperci wskazują, że nieprzewidywalne zachowanie Trumpa - odbiegające od polityki poprzednich administracji - sprawiło, że Gruby Kim rzeczywiście uznał, że ma do czynienia z szaleńcem gotowym rozpętać przeciwko niemu wojnę. Swoje zrobiło też pośrednictwo południowokoreańskiego prezydenta Moon Jae-Ina, byłego żołnierza sił specjalnych. (Tutaj macie ciekawy artykuł o kolacji Moona z Kimem w Pyongyangu, na której była też obecna żonka i siostrzyczka "himouto" Kima. Gruby Kim żartował tam ze swojego obrazu w światowych mediach. Soujo lało się strumieniami...) A śmieliśmy się z Dennisa Rodmana, gdy mówił, że Kim chce negocjować z Amerykanami...

"Rocket Man, Fat Kim Jong Un is a great guy! MAKE AMERICA GREAT AGAIN!"

Jestem za tym, by spotkanie Trumpa i Kima odbyło się w Warszawie. I by Gruby Kim przemówił na Placu Krasińskich. Wszyscy dostaliby pierdolca :)

sobota, 9 września 2017

Prowokator Kim / Birmańska noblistka lepsza od Duterte?

Ostatnio zostałem zaproszony do studia RMF FM, gdzie szanowany przez hardkorowych antykomunistów redaktor Bogdan Zalewski, przeprowadził ze mną rozmowę na temat Korei Płn.
Nie uważam się za wielkiego specjalistę w tym temacie, więc powiedziałem co wiedziałem :)
Cały wywiad można sobie przeczytać i odsłuchać na blogu Bogdana Zalewskiego.  
Polecam również zapoznać z jego interesującym wpisem na ten temat?



Czy "wojenne okienko" zamknie się 11/12 września?  O Korei Płn. ciężko teraz pisać, gdyż po kilku godzinach, to co napiszemy może się już zdezaktualizować. Czy Korea Płn. przetestuje więc uderzenie za pomocą EMP? (Były amerykański komandos twierdzi, że sceptycyzm, co do jej zdolności zniknie, gdy wysiądzie w USA sieć energetyczna.) Czy też może Amerykanie uderzą w Koreę Płn. za pomocą egzotycznej broni np. typu God Rods? Amerykanów może powstrzymywać tzw. mgła wojny, czyli brak wystarczających danych wywiadowczych, by zniszczyć wszystkie północnokoreańskie wyrzutnie rakietowe, silosy z WMD itp. w ramach pierwszego uderzenia. A co powstrzymuje Koreę Północną? Możemy wskazać to, co ją zachęca. Prezydent Korei Płd. Moon Jae-in wezwał Rosję, by odcięła dostawy paliwa dla Korei Płn. Rosja odrzuciła prośbę, od początku roku zwiększyła nawet te dostawy dwukrotnie i zapowiada, że jest gotowa zacieśniać współpracę gospodarczą z Koreą Północną. Współpracę gospodarczą czy dotowanie prowokatora z bronią jądrową?

Kryzys koreański wyraźnie jest na rękę Rosji, bo testuje nową amerykańską ekipę i odwraca uwagę od ewentualnych prowokacji na Białorusi związanych z magiczną datą 17 września.Dla Chin Korea Płn. jest jednak coraz większym obciążeniem.    To dzięki niemu Amerykanie instalują w Korei Płd. baterie THAAD, Trump oferuje Korei Płd. i Japonii dostawy nowoczesnej broni, mówi się o konieczności budowy japońskiego programu rakietowego a nawet o budowie własnych bomb atomowych przez Koreę Płd. i Japonię. Stratedzy z Seulu myślą zaś o "pociskach Frankensteina", które będą miały tak ogromną siłę, by przebijać się przez wykute w grubej skale północnokoreańskie silosy. Pamiętajmy jednak, że chińska polityka wobec Korei Płn. uwzględnia nawet w większym stopniu interes Komunistycznej Partii Chin oraz poszczególnych jej frakcji niż interes państwa. 

A sama Korea Płn. czym się kieruje? Ciekawe spojrzenie na panujące tam realia ma Suki Kim, amerykańska Koreanka, która uczyła w Pyongyangu w prestiżowej szkole dla elit (w której CIA i koreańskie sekty protestanckie zawsze próbują upchać swoich ludzi). Wskazuje ona, że wszelkie umowy z Koreą Północną nie mają żadnej wartości, bo to kraj, w którym kłamstwo stanowi samą istotę systemu. Tak więc młodzież z elit, z którą ona rozmawiała jest np. twierdzi, że na całym świecie dominuje język koreański. Jest o tym przekonana, czy odgrywa propagandową szopkę? Trudno odróżnić jedno od drugiego...

***





Donald Trump ponoć ostro zjebał generała Kelly'ego. Nie wiadomo za co, ale Kelly był zszokowany. Być może po bardzo ciepłym przyjęciu, jakie miał u ofiar huraganu Harvey, Trump odzyskał wiarę w siebie i zaczął walczyć ze swoimi kontrolerami. Ponoć dzwoni do Bannona, gdy gen. Kelly'ego nie ma w pobliżu.  Zaskakująca umowa z Demokratami w celu uniknięcia tzw. klifu fiskalnego i technicznego bankructwa USA (do którego mógłby doprowadzić Paul Ryan, speaker Kongresu, swoimi gierkami), też może o tym świadczyć.
 
***



Wszyscy narzekają na rządzącą Mjanmą (Birmą) z tylnego siedzenia laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi. Bo wyrzyna muzułmanów Rohingya bardziej zaciekle niż to robiła wojskowa junta. Wszyscy są zszokowani, bo przez lata mówiono im, że Aung San Suu Kyi to krystalicznie czysta bojowniczka o prawa człowieka i demokrację, Do tego przecież kobieta i buddystka, a przecież kobiety i buddyści nigdy nic złego nie robili - tylko wpierdalali sałatki wegetariańskie i coś tam pieprzyli o duchowości :) No cóż, to zabawne,że różnego rodzaju feministki i feminiści ("nie jestem pedofilem, jestem feministą") snujący wizję pokojowego i wspaniałego świata miłości rządzonego przez kobiety sami często uważają Margaret Thatcher - kobietę, która rządziła mocarstwem - za istnego diabła wcielonego i teraz za takiego diabła zaczynają uważać birmańską noblistkę. Zabawne jest również to, że idioci z Zachodu postrzegający buddyzm przez pryzmat farmazonów sprzedawanych bogatym debilom z Hollywood, doznają dysonansu poznawczego dowiadując się, że buddyzm jest w Azji Południowo-Wschodniej religią bardzo wojowniczą, tworzącą "magiczne nacjonalizmy". I z tego typu nieporozumieniem kulturowym mamy do czynienia również w przypadku Aung San Suu Kyi. To polityk "kuta na cztery łapy". To zresztą u niej genetyczne. Jej ojciec, birmański bohater narodowy Aung Sang  gładko przeszedł od kolaboracji z Japończykami do współpracy z aliantami zachodnimi a po drodze współzakładał również Birmańską Partię Komunistyczną. Dał się zabić juncie, to fakt. Ale jego córka się nie dała. Odstawiła podobną szopkę jak Dalajlama i stała się nietykalna. Przeczekała ponad trzy dekady i władza wpadła jej do rąk jak dojrzały owoc. Dogadała się z wojskowymi i bezpieką a jednocześnie zachowała poparcie swojej bazy. Wsadziła politycznych konkurentów do więzienia. Lawiruje między USA, Chinami, Indiami i Japonią. To polityk tej klasy co Duterte czy Erdogan. W sumie to jest od tych dwóch bardziej bezwzględna. Nie wiem, czy w mrocznej sztuce "magicznej, buddyjskiej polityki" osiągnęła już taki poziom jak Dalajlama, ale służą jej teraz ci kolesie do których strzelał John Rambo...






Zresztą, zachodnie media przedstawiają sytuację muzułmanów Rohingya tak jak by byli oni biednymi syryjskimi uchodźcami spotykającymi się z "nietolerancją". Tymczasem tam mamy konflikt religijno-etniczny trwający od dziesiątek lat. Konflikt, w którym Rohingya byli początkowo agresorami, ale jak dostali ostry wp....dol od junty wojskowej, to przekształcili się w biedną, prześladowaną mniejszość. Jak czytamy:

"Jeśli zbadamy ostatnie 150 lat historii Birmy, możemy zobaczyć, że pani Suu Kyi ma więcej racji niż myślą jej zagraniczni krytycy. W 1826 r., po wojnie angielsko-birmańskiej, Brytyjczycy anektowali Arakan (stan Rakhine), gdzie nadal mieszka wielu spośród 1,3 miliona Rohingjów w Birmie, i przyłączyli go do Indii brytyjskich. Zaczęli zachęcać mieszkańców Indii, głównie muzułmanów, by przenieśli się z Bengalu do Arakan jako tania siła robocza na wsi.

Przez cały XIX wiek kontynuowali to zachęcanie do migracji. W okręgu Akyab, stolicy Arakanu, według brytyjskich spisów powszechnych z lat 1872 i 1911, nastąpił wzrost populacji muzułmańskiej z 58 255 do 178 647, co jest potrojeniem w ciągu czterdziestu lat. Na początku XX wieku migranci z Bengalu nadal przybywali do Birmy w ilości ćwierć miliona rocznie. W szczytowym roku 1927 do Birmy przybyło 480 tysięcy ludzi, a Rangun w tym roku przewyższył Nowy York City jako największy port migracyjny świata. I wielu spośród tych migrantów było muzułmanami z Indii.

Buddyści birmańscy patrzyli bezradnie na przybycie tych setek tysięcy muzułmanów, ale nie mogli niczego zrobić przeciwko polityce swoich brytyjskich panów kolonialnych. Podczas II wojny światowej brytyjskie wycofanie się w obliczu inwazji japońskiej doprowadziło do próżni władzy i wybuchły wzbierające pod powierzchnią napięcia między społecznościami, z Masakrą Arakańską w 1942 r., kiedy Rohingjowie w stanie Rakhine (Arakan) zabili 50 tysięcy buddystów. Buddystom udało się zorganizować opór i niektórzy twierdzą, że zabili 40 tysięcy Rohingjów w rajdach odwetowych.

W maju 1946 r. przywódcy Rohingjów spotkali się z Mohammedem Ali Jinnahem, przywódcą muzułmańskim, który założył nowoczesny Pakistan, i poprosili go, by część stanu Rakhine została zaanektowana przez Wschodni Pakistan. Kiedy Jinnah odmówił wtrącania się w sprawy Birmy, założyli Partię Mudżahid w północnym Arakanie w 1947 r. Celem partii Mudżahid było początkowo stworzenie autonomicznego stanu muzułmańskiego w Arakanie.

Miejscowi mudżahedini – tak dumnie nazywali siebie wojownicy Rohingjów – walczyli z siłami rządowymi w próbie doprowadzenia do secesji półwyspu Mayu na północy stanu Takhine, zamieszkałego głównie przez Rohingjów, a po secesji od Birmy, mieli nadzieję, że terytorium zostanie zaanektowane przez Wschodni Pakistan (obecny Bangladesz). Tak więc walki między mniejszością Rohingja a państwem birmańskim nie są niczym nowym; trwa to z przerwami od 1947 r. Rewolta Rohingjów w końcu straciła impet pod koniec lat 1950 i na początku 1960. i wielu z nich poddało się siłom rządowym.

Muzułmańska insurekcja Rohingjów nie zniknęła jednak. Ożywiła się w latach 1970., co z kolei doprowadziło do zorganizowania przez rząd birmański w 1978 r. olbrzymiej akcji militarnej (Operacja Król Smok), która dokonała mudżahedinom wielkich szkód i przyniosła dziesięć lat stosunkowego spokoju. Rohingjowie powstali jednak znowu przeciwko państwu birmańskiemu i w latach 1990. „Organizacja Solidarności Rohingja” atakowała władze birmańskie w pobliżu granicy z Bangladeszem. Innymi słowy, ta insurekcja muzułmańskich Rohingjów trwa – rosnąc i malejąc – od ponad pół wieku.

To w tym kontekście należy patrzeć na obawy buddystów wobec muzułmańskiego przejęcia północnej Birmy i należy je traktować poważnie. Mnisi buddyjscy, którzy ostatnio rozpalali nastroje anty-Rohingja i wzywali do atakowania ich, nie zachowują się tak z powodu bezsensownej nikczemności; są świadomi całej tej historii. Nie chcą, by Rohingjowie otrzymali obywatelstwo, bo obawiają się – czego tak wielu poza Birmą nie rozumie – zalania przez muzułmanów, którzy mają wyższą stopę urodzeń niż “niewierni”.

Rozglądają się po świecie, widzą, że w Europie jest teraz 50 milionów muzułmanów i że wszędzie na świecie muzułmanie mają wyższą stopę urodzeń niż „niewierni”, i nie chcą, by to samo zdarzyło się w Birmie, którą uważają za ostatnią redutę buddyzmu.

Dla nich Rohingjowie nie są rdzenną ludnością Birmy, ale potomkami muzułmanów, którzy zaczęli przybywać z Bengalu Wschodniego w XIX wieku. Sama nazwa “Rohingja” weszła do powszechnego użycia zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Dzisiaj dla mnichów buddyjskich w Birmie, którzy prowadzą kampanię przeciwko Rohingjom, Rohingjowie są tym samym ludem, który atakował buddystów w stanie Rakhine w 1942 r., zabijając 50 tysięcy ludzi. Są potomkami tych samych ludzi, którzy określali siebie wojownikami dżihadu (“mudżahedin”) i prowadzili pełen przemocy dżihad przeciwko władzom Birmy od 1948 i przez ponad dziesięć lat, by uczynić z Rakhine autonomiczny stanem pod panowaniem muzułmańskim, a potem przyłączyć go do Pakistanu.

Dla tych mnichów buddyjskich Rohingjowie są po prostu muzułmanami bengalskimi, którzy migrowali na południe do Birmy północnej i są jedynie lokalną gałęzią rozprzestrzenionej po całym świecie muzułmańskiej umma, która jest od stuleci w nieustannej wojnie przeciwko buddystom i buddyzmowi, a teraz znowu staje się bardziej agresywna i pełna przemocy na całym świecie.

Kiedy ci mnisi buddyjscy patrzą na sąsiednie Indie, pamiętają, że w XII wieku najeźdźcy muzułmańscy zburzyli buddyjskie pomniki i splądrowali klasztory, doprowadzając do upadku buddyzmu w tym kraju. Mnisi wiedzą także, że ostatnia duża grupa buddystów nadal pozostająca na subkontynencie, na wzgórzach Chittagong w Bangladeszu, jest zagrożona całkowitym zaniknięciem z powodu powtarzających się ataków muzułmańskich."

Aung San Suu Kyi jest więc bliżej do Andersa Breivika i Rodrigo Duterte niż do Angeli Merkel. Ciekawe co by było gdyby się obie przywódczynie zamieniły miejscami...

***

Wrześniowa Mgła przenika do mainstreamu, czego dowodem jest artykuł "Kto wepchnął Wielką Brytanię do wojny?" w ostatniej "Rzeczy o Historii". Jeszcze co nieco opiszę w tym temacie przy okazji serii Pontifex, do której znów wkrótce się zabiorę...