Geopolityka, Terroryzm, Tajna Historia z przymrużeniem oka

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajlandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tajlandia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 lipca 2025

Kto po Rosji będzie zagrożeniem?

 

Angela Merkel sprawiała wrażenie enerdowskiej dywersantki mającej zniszczyć od wewnątrz Republikę Federalną Niemiec. Jej polityka migracyjna, energetyczna i gospodarcza zmieniała Niemcy w zacofany, trzecioświatowy shithole. Samo w sobie nie byłoby to złe dla Polski, gdyby nie to, że Merkel patronowała tym, którzy chcieli zrobić z naszego kraju podobnie syfne miejsce. To samo można powiedzieć o kanclerzu Scholzu - w młodości częstym bywalcu komunistycznych spędów w NRD. W przypadku kanclerza Merza sytuacja jest odmienna. Gostek jest na tyle ogarnięty, że zaczął wycofywać się z części głupot niszczących Niemcy (takich jak zasada zbilansowanego budżetu czy merklowska polityka migracyjna) ożywiając przy tym niemieckie dążenie do dominacji w naszym regionie. Merz chce pokazać Trumpowi, że to Niemcy mogą być filarem bezpieczeństwa w Europie, a jednocześnie prowadzi nieprzyjazną wobec Polski politykę, której przejawem jest choćby wysyłanie za Odrę niechcianych nielegalnych imigrantów z różnych afrykańskich shitholi oraz blokowanie polskich inwestycji morskich. Merz prowadzi taką politykę wobec w 100 procentach proniemieckiego rządu, a samego Tusska traktuje jak psa (kojarząc go ze znienawidzoną Merkel). W tym kontekście jego plany remilitaryzacji Niemiec nie powinny budzić naszego zaufania.

Marek Budzisz, w ostatnim numerze tygodnika "Sieci", napisał o tym w artykule "Polska wzięta w trzy ognie":

"Może się okazać, że po zakończeniu wojny na Ukrainie Polska będzie sąsiadować z państwami o największych zdolnościach wojskowych – w Unii Europejskiej (Niemcy), w systemie sojuszniczym Zachodu (Ukraina) i w Eurazji (Rosja).

Dziennik „Die Welt” informuje o nowych planach niemieckiego resortu obrony. Do końca tego roku Bundestagowi ma zostać przedstawiony do zatwierdzenia gigantyczny program zakupu sprzętu wojskowego. Berlin chciałby kupić 1 tys. nowych czołgów i 2,5 tys. transporterów opancerzonych. Jak informują dziennikarze, ma to kosztować niemieckiego podatnika nawet 25 mld euro, ale tak gigantyczne zamówienia będą ożywiać tamtejszą gospodarkę, bo mają one być plasowane w Rheinmetall i KDNS, czyli wyłącznie w niemieckich firmach. Przy okazji ten pierwszy koncern ma się stać największym podmiotem produkującym różnego rodzaju platformy bojowe w Europie. Armin Papperger, prezes Rheinmetallu, powiedział w jednym z wywiadów, że jego firma już buduje 10 nowych fabryk, ale on nie widzi przeszkód – może poza brakiem zamówień o odpowiedniej skali – aby zbudować 15 nowych zakładów produkcyjnych.

Kwestie zamówień ma „załatwić” nowy program rządu Friedricha Merza, który przewiduje sformowanie siedmiu nowych brygad sił lądowych i wydanie na broń w ciągu najbliższych lat ponad 500 mld euro. Jak oświadczył niemiecki kanclerz, chce on, aby „Niemcy miały największą armię w Europie” i nie poskąpią na to środków. (...)

Niemcy chcą też przekonać Waszyngton, iż to oni są ich najlepszym w Europie sojusznikiem i w ramach „podziału obowiązków”, także w związku z perspektywą wycofania części sił amerykańskich z naszego kontynentu, to oni powinni przejąć większość zadań. W ubiegłym tygodniu rozmawiał o tym w Waszyngtonie Boris Pistorius, niemiecki minister obrony, i z tym podejściem jest związana jego deklaracja o gotowości zakupienia przez Berlin amerykańskich wyrzutni pocisków rakietowych Typhoon, które są zdolne do rażenia celów na dystansie 2 tys. km. Bo to Niemcy, a nie Polska miałyby dysponować głównymi narzędziami konwencjonalnego odstraszania Rosji. Nie mniej ważne jest to, że Pistorius pojechał do Stanów Zjednoczonych jako lider „koalicji chętnych” – grupy państw złożonej z Wielkiej Brytanii, Szwecji, Finlandii, Dani i Kanady, które chcą pomagać Ukrainie, finansując zakupy sprzętu obrony przestrzeni powietrznej, w tym systemów Patriot. Nietrudno dostrzec, że nie ma w tym gronie Polski – może dlatego, że nasz rząd jest zajęty wewnętrznymi sporami i walką z opozycją. (...)


(koniec cytatu)

Czy znajdziemy się więc między niemieckim hegemonem i jego ukraińskim wasalem? Czy oba państwa zaczną nam zagrażać militarnie? Co do Niemiec, to sądzę, że dużo bardziej od inwazji na Polskę opłacałaby się im dalsza wasalizacja naszego kraju poprzez agenturę, którą zaczęli budować tutaj na początku lat 90-tych, wręczając libkom marki w reklamówkach z Lidla. Może się jednak zdarzyć, że władzę w Polsce obejmie rząd, który będzie potrafił postawić się Berlinowi i Brukseli mówiąc: kończymy z systemem ETS 2 i całą tą kretyńską polityką energetyczną oraz imigracyjną. Czy wówczas Niemcy wyślą do nas swoją armię przeciwko "niedemokratycznemu reżimowi" i "polskim faszystom"? Czy uznają, że powinni nas napaść, bo na przykład jemy za dużo mięsa i "szkodzimy klimatowi"? Zapewne wielu libków i postkomuchów z naszych ziem zachodnich witałoby niemieckie wojska równie entuzjastycznie, co postsowieccy żule z Donbasu.

Możliwy jest też mniej dramatyczny scenariusz. Pisał o tym Mateusz Morawiecki w "Rz":

"Dysponując silnym przemysłem zbrojeniowym oraz modernizowaną armią, Niemcy mogą forsować ideę stworzenia swoistego NATO-bis. Choć projekt ten przedstawiany jest jako odpowiedź na potrzeby wspólnoty, w rzeczywistości jego realizacja wzmacniałaby dominację Berlina (oraz Paryża), marginalizując rolę mniejszych państw członkowskich. Analogii nie trzeba szukać daleko – podobną dynamikę obserwowaliśmy przy wprowadzaniu wspólnej waluty, z której Niemcy odniosły największe korzyści.

Obecnie Berlin nie dysponuje jeszcze odpowiednimi zdolnościami przemysłowymi, by w pełni zrealizować taki projekt. Tzw. carbon leakage i deindustrializacja, ściśle powiązane z błędami Energiewende i Zielonego Ładu, zdziesiątkowały niemiecki przemysł i zaczynają uderzać w fundament niemieckiego ordoliberalizmu – Mittelstand. Jednak kierunek jest jasny – budowa struktury zależności, która uczyniłaby inne państwa Europy w pełni podłączonymi pod niemiecki system dostaw, decyzji i zdolności obronnych. W razie osłabienia zaangażowania USA dałoby to Niemcom realny wpływ na rozmieszczanie wojsk, podejmowanie decyzji o interwencji czy kształtowanie europejskiej polityki bezpieczeństwa. Rymuje się to niestety z polityką obecnego rządu polskiego, który raczej wypycha i wyprasza USA z Europy, niż dąży do realnego wzmocnienia więzi transatlantyckich.

Wydatki obronne Niemiec rosną w błyskawicznym tempie. Pytanie brzmi: jak szybko uda im się dorównać realnym zdolnościom bojowym Francji czy Wielkiej Brytanii? Jak szybko mogą te państwa przegonić i stać się na powrót państwem potężnym militarnie? Przy takiej determinacji, jaką zaczynam dostrzegać w niemieckiej klasie politycznej – w ciągu dekady. To ich długofalowy cel i punkt zwrotny dla równowagi sił na kontynencie. Tymczasem globalny ład może się w każdej chwili załamać, a silna armia może wówczas posłużyć nie tylko do obrony, lecz także jako narzędzie nacisku politycznego lub gospodarczego. (...)

W powszechnej świadomości dojście Hitlera do władzy funkcjonuje jako „wybór narodu”. W rzeczywistości był to jednak oligarchiczny przewrót, zrealizowany rękami elit, przemysłu ciężkiego i banków, które uznały NSDAP za użyteczne narzędzie w walce z komunizmem i ówczesnym rozkładem państwa. Symbolicznym dokumentem tego procesu pozostaje książka „Porządek dnia” Érica Vuillarda, opowiadająca o uzgodnieniach Hitlera z niemieckimi przemysłowcami i burżuazją, czyli znaczną częścią ówczesnych elit. Biznes miał wspomóc marsz brunatnych koszul do władzy. Reszta, jak dobrze wiemy, jest historią – ale historią, która nie może się powtórzyć.

Dlatego niepokoi dziś rosnące przyzwolenie niemieckich elit gospodarczych na flirt z radykalizmem. W tle pozostaje także czynnik rosyjski. Od dekad Moskwa skutecznie wpływała na niemiecką politykę przez kanały gospodarcze, medialne i społeczne. Rosyjskie służby potrafiły zainstalować swoje interesy w strategicznych spółkach energetycznych, a dziś aktywnie wspierają narracje mające skłócić Niemcy z USA. Gdyby w Berlinie doszło do przejęcia władzy przez siły prorosyjskie lub ambiwalentne wobec Kremla, cały kontynent znalazłby się w sytuacji zagrożenia. Dlatego pytanie o niemiecką zbrojeniówkę nie jest tylko techniczne czy gospodarcze. To pytanie o przyszłość Polski i Europy. O to, kto będzie miał dostęp do siły, którą dziś tak pieczołowicie znów budują niemieckie państwo i przemysł. W historii Europy wielokrotnie widzieliśmy, jak dobrze naoliwione machiny wojenne obracały się przeciwko demokracji, przeciwko sąsiadom, przeciwko pokojowi. Zbyt wiele razy byliśmy świadkami tego samego błędu, by dziś pozwolić sobie na naiwność."

(koniec cytatu)

Wliczmy do tej układanki również ukraińskiego wasala Berlina. Jak pisze Budzisz:

"Niemcy metodycznie, kosztem naszej pozycji inwestują też w relacje z Ukrainą, chcąc się stać głównym „dobroczyńcą” Kijowa, a także partnerem dla tamtejszego szybko rozwijającego się przemysłu obronnego. Wróciłem właśnie z Ukrainy i tam jeden z przedsiębiorców z sektora zbrojeniowego, z którym miałem sposobność rozmawiać – a nie jest to „garażowy” biznesmen, tylko właściciel trzech fabryk na Ukrainie, jednej w Polsce, budujący nowe zakłady w Czechach, Danii i Niemczech, a nawet w Indiach – zadał mi retoryczne pytanie: „Dlaczego mam inwestować w Polsce?”. Jego doświadczenia są nie tyle złe, ile wręcz fatalne. Nadmierna regulacja, wtrącanie się polskich służb specjalnych do wszystkiego, co jego zdaniem – a jest to biznesmen mający przecież doświadczenie działania na Ukrainie – przypomina praktyki związane z wymuszeniami albo blokowaniem biznesu, oraz brak elementarnej infrastruktury niezbędnej, aby „pracować” z materiałami wybuchowymi – bo nikt w państwie polskim, mimo ponad trzech lat wojny, nie podjął decyzji o podstawowych inwestycjach – wręcz odstręczają go od myślenia o budowie kolejnych fabryk w Polsce.

Dodatkowo wielu moich rozmówców mówiło o pogarszającej się atmosferze społecznej w naszym kraju, narastającym negatywnym nastawieniu do Ukraińców (...)"

Obecne ukraińskie elity reprezentują typowy postosowiecki mental. Duża ich część jest wykorzeniona narodowo lub ma rozmytą tożsamość. (Najlepszym na to przykładem jest Zełenski - człowiek, który nie miał problemów z pajacowaniem na antenie rosyjskiej TV i robieniem sobie żartów z Hołodomoru.) Zachłysnęły się więc schyłkowym zachodnioeuropejskim liberalizmem - ze wszystkimi jego najgorszymi cechami. Paradoksalnie wmontowały w ten postkomuszo-libskowski system elementy cepeliowego nacjonalizmu. Było to możliwe, gdyż ów nacjonalizm - odwołujący się do środowisk, które współpracowały z Niemcami - nie jest uznawany za niebezpieczny dla Berlina. Mogą się na niego oburzać na Zachodzie tylko niektóre środowiska żydowskie.

Budzisz zwrócił uwagę na narastający problem, coraz gorszego postrzegania Ukraińców w Polsce. To w ogromnym stopniu "zasługa" Zełenskiego i jego ekipy oraz różnego rodzaju libkowskich działaczy, których antypolskie wysrywy medialne mocno rezonują w polskim necie. Oczywiście roszczeniowe postawy części "uchodźców" szastających pieniędzmi w Warszawie i narzekających "czemu nie dajecie nam mieszkań za darmo jak Niemcy" też robią swoje. Zauważyłem jednak, że najmocniej hejt na Ukraińców nakręcają polskie kobiety, a zwłaszcza liberalne Grażynki. Widzą bowiem w Ukrainkach konkurencję ekonomiczną i seksualną. Czy tak jest rzeczywiście w drugim przypadku? Z tego co słyszałem od znajomych, to często Ukrainki "uchodźczynie" mają podobnie nierealne oczekiwania jak polskie Julki i myślą głównie o tym, by wyjechać do Niemiec, Ameryki czy Dubaju (głośna sprawa ukraińskiej "modelki", którą w Dubaju wyrzucili z okna na imprezie ze sraniem do ust, jakoś ich nie odstrasza...).

Budzisz sugerując jednak to, że Ukraina stanie się dla nas potencjalnym zagrożeniem militarnym, pominął jednak jedną ważną kwestię, którą przytaczał w poprzednich swoich publikacjach. To, że ten kraj będzie wyniszczony demograficznie i gospodarczo. Moje zażenowanie wzbudzają więc jojczenia wielu dupoprawicowców - takich jak Warzecha, Lisicki czy Dzierżawski - że na Ukrainie "giną ludzie" i "jest niszczona infrastruktura" i w związku z tym, należy "szybko zawrzeć pokój na warunkach Rosji". Skoro bowiem owi dupoprawicowcy cały czas piszą jaka ta Ukraina okropna, banderowska i stanowiąca dla nas zagrożenie, to czemu martwią się, że traci ona ludzi oraz infrastrukturę? 

Od dawna powtarzam, że pokój na Ukrainie nie jest w naszym interesie. Im więcej tam Rassija będzie tracić ludzi i sprzętu - zdobywając takie zadupia jak Bachmut czy Pokrowsk - tym mniej będzie miała sił, by uderzyć na nas. Z przyczyn oczywistych wyklucza to również teoretyczne zagrożenie ze strony Ukrainy.

Ponadto, dlaczego zakładamy, że w Kijowie zawsze będzie rządziła libkowska opcja proniemiecka? Ostatnie wielkie protesty przeciwko uderzeniu w agencję antykorupcyjną NABU pokazują, że jest potencjał na to, by wymieść całą obecną klasę polityczną z Werchownej Rady. Może będziemy mieć Ukrainę rządzoną przez proamerykańskich wojskowych...

Tak samo libki powinny sobie wyobrazić Niemcy rządzone przez AfD i to jaką to stronnictwo może prowadzić politykę wobec sąsiadów.

Budzisz zwraca też uwagę na pewien aspekt słabości niemieckich planów - to, że nie będzie kim zapełniać szeregów wielkiej niemieckiej armii:

"Warto też pamiętać, że przyjęta przez Niemców jeszcze w 2021 r. strategia Eckpunkte für die Bundeswehr der Zukunft rozważa opcję, w świetle której można być żołnierzem niemieckiej armii, mieszkając w Warszawie czy w Paryżu, docelowo być może również zapewne w Kijowie czy Lwowie. Ukraińskie ustawodawstwo jeszcze na to nie pozwala, ale zmiany w tym zakresie, jak mi mówiono w Kijowie, „to tylko kwestia czasu”. Już obecnie osoby z migracyjnym bagażem etnicznym (tureckim, polskim, rosyjskim) stanowią 13–26 proc. personelu Bundeswehry, nie ma zatem przeszkód, aby rozbudowa niemieckich sił zbrojnych odbywała się przez rekrutację ochotników z obcymi paszportami. Na marginesie – warto zauważyć, że być może jednym z celów wystawy „Nasi chłopcy” w Gdańsku jest przełamanie psychologicznych barier i przekonanie Polaków, że można być „naszym”, nosząc mundur niemieckiej armii."


(koniec cytatu)

Odpowiedzią na te potencjalne zagrożenia jest oczywiście inwestowanie we własny potencjał obronny i przemysł zbrojeniowy. Są jednak dwie poważne przeszkody, dla takich inwestycji:

- Głębokie Państwo w postaci m.in. pedryli i lachociągów z ABW. Sabotowali prezesowi Obajtkowki inwestycje w SMR-y, sabotowali wiele innych rzeczy w przemyśle zbrojeniowym. Nawet za rządów PiSu ścigali nacjonalistów, zwolenników Międzymorza - a nie ruszali rosyjskiej V-tej kolumny i kodziarskich żuli.

- Unijna polityka energetyczna-ekologiczna. Zarówno przemysł zbrojeniowy jak i branże nowych technologii potrzebują ogromnych ilości energii, których nie zapewnią nam chińskie panele fotowoltaiczne i gówniane niemieckie wiatraczki. 

Kwestią, która będzie powracała w dyskusjach będzie też pobór do wojska. Z przyczyn politycznych nie ma jednak na niego szans - z jednej strony wielu ludzi obawia się powrotu do ch...jni z czasów późnego PRL/wczesnej III RP, z drugiej młodzi z pokoleń Z i Alfa narzekają, że "państwo im nic nie daje, a tylko bierze" (jak widać całkowite zwolnienie z PIT osób do 26 roku życia przez Morawieckiego, to było dla nich za mało). 

Pojawiają się więc złośliwe propozycje, by powszechną służbę wojskową dla młodych mężczyzn uzupełnić "powszechną służbą rodzenia" dla młodych kobiet. Oczywiście tej drugiej nie da się wprowadzić przymusowo - ale można odpowiednimi zachętami. Można na przykład podnieść wiek emerytalny dla bezdzietnych kobiet do 70 roku życia, a za każde urodzone dziecko zmniejszać go o pięć lat. Jak Julka zrobi aborcję na zdrowym dziecku - podwyższy się jej wiek emerytalny o 10 lat. Dodatkowo wprowadzić odpłatne studia dla dziewczyn na wielu kierunkach (europeistyka, socjologia, psychologia...), by zniechęcić je do migracji do miast i zasypać międzypłciową lukę edukacyjną. I dawać bardzo hojne świadczenia dziewczynom, które zajdą w ciążę przed 20 rokiem życia. Nastoletnia ciąża nie powinna być powodem stygmatyzacji społecznej - kiedyś była przecież ona normą. Ostatnio wielką burzę w sieci zrobiły tabele alimentacyjne - i słusznie, bo ministerialne bezmózgi ustaliły, że alimenty mogą być wyższe od zarobków netto. Moim zdaniem cały ten system powinien zostać jednak zniesiony, gdyż karze mężczyzn za płodzenie dzieci i odstrasza ich od wchodzenia w małżeństwa. (Właściwie trudno wskazać obecnie korzyści jakie miałby mężczyzna wchodząc w małżeństwo. Zwłaszcza, w porównaniu z ryzykiem utraty co najmniej połowy majątku.)  Alimenty powinny zostać zastąpione państwowym świadczeniem w rodzaju 800+  - ale tylko dla uboższych kobiet. Bogatsze niech ponoszą konsekwencje finansowe swojej decyzji o rozwodzie. (W Polsce to głównie kobiety inicjują rozwód i robią to zazwyczaj dlatego, że znudziło im się życie z dotychczasowym mężem.) W ChRL - czyli w państwie poważnie przygotowującym się do wojny i chcącym pobudzić demografię - wprowadzono ostatnio zmiany w prawie rozwodowym, ograniczające kobietom możliwość przejmowania majątków ich mężów.  No, ale w Weichselgau znajdą się zaraz tabuny białych rycerzy pędzących, by bronić Julek...

***

Co do konfliktu między Tajlandią a Kambodżą, to jest to oczywiście wojna państw znajdujących się w dwóch obozach geopolitycznych. Tajlandia jest sojusznikiem USA, a Kambodża wasalem ChRL. Mam nadzieję, że wszyscy tutaj kibicujemy Tajlandii i nie lubimy Hun Sena.

***

Jedna pani ezoteryczka, z popularnym kanałem na YouTube - Ada Edelman - wspomniała o "Demonach nazistów" w swoim filmiku poświęconym Wewelsburgowi.  (mniej więcej od 38 minuty). Może skłoni Spiskologa do zakupu, bo przeczytała fragment o płku Aquino :)

A na moim blogu z recenzjami - książka o Obwodzie VI AK Praga w Powstaniu Warszawskim oraz "Człowiek, który zniszczył kapitalizm" - bardzo ważna pozycja uderzająca w biznesowy januszyzm i jego filar, czyli legendę "wielkiego menedżera" Jacka Welcha.

***

Wyobraźcie sobie, że coś takiego śpiewa Wam, tańcząc w ten sposób, tak ubrana i mająca takie uszy Marianna Schreiber. Co robicie?


Autor: foxmulder o 03:19 Brak komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety: Kambodża, Niemcy, Polska, Tajlandia, Ukraina

poniedziałek, 24 października 2016

Singapur, Indonezja, Malezja - wrażenia z podróży

Gdy po przybyciu do hotelu w Singapurze włączyłem telewizor, usłyszałem wiadomość o śmierci króla Tajlandii panującego od 1947 r. Byłem świadomy tego, że z nim jest źle - wiedziałem, że kilka dni wcześniej trafił do szpitala w ciężkim stanie, a już rok temu słyszałem teorię, że od dawna już nie żył a junta gen. Prayutha to ukrywała. Mimo to, wiadomość ta była szokiem a telewizyjne wspomnienia o zmarłym monarsze wręcz hipnotyzowały. Żałowałem, że nie załapałem się choć na jeden dzień żałoby narodowej, ale z drugiej strony wybrałem daty wyjazdu i poszczególnych przylotów tak fartownie, że mogłem sobie trochę w Pattayi jeszcze poimprezować.



Nie zawsze były to niegrzeczne zabawy. Jak pisałem na Fejsie: "Wieczór spędziłem nietypowo - jak Anthony Bourdain :) Dziewczyna sprzedająca street-foodową zupę zaprosiła mnie do wspólnego picia piwa i obserwowania ludzi snujących się po ulicy. Piliśmy wspólnie z innym street-foodowym kucharzem, wielkim kolesiem z warkoczem, wyglądającym jak chiński rzeźnik. Często po zupę przychodziły panienki z klubów go-go, czasem w szlafrokach. Usłyszałem, że mam Buddę w oczach. Wcześniej zjadłem bananowego naleśnika i grillowaną wieprzowinę rozpływającą się w ustach..."



W samym Singapurze dużą frajdę sprawiło mi zwiedzanie wojskowych muzeów, takich jak np. Battle Box - podziemny bunkier dowodzenia sił Wspólnoty Brytyjskiej w 1941 i 1942 r. Pisałem:









"To w Singapurze upadło Imperium Brytyjskie. Można to sobie uświadomić zwiedzając Battle Box - podziemne centrum dowodzenia gen. Parcivala w 1941 r. O ile często wylewamy kubły pomyji na naszych wojskowych za kampanię wrześniową (vide szarża z szablami na czołgi w "Lotnej" Wajdy) to kampania malajska pokazała że naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W 55 dni armia generała Yamashity pobiła ponad dwukrotnie liczniejsze wojska brytyjsko-australijsko-hinduskie. Brytyjczycy nie mieli żadnych czołgów i prawie żadnych armat przeciwpancernych, posiadali trzy razy mniej samolotów niż wróg a ich plan obrony załamał się już drugiego dnia kampanii po zatopieniu pancerników płynących na odsiecz. Ponadto wojska alianckie były fatalnie dowodzone i źle wyszkolone. Niesamowite wrażenie robią filmy z kapitulacji miasta oraz inspekcji 120 tys. wziętych do niewoli żołnierzy przez gen. Yamashitę. Kazał im się ustawić szpalerem wzdłuż drogi i przejechał samochodem między nimi, na końcu stał brytyjski szef Malaya Command. Azjaci zobaczyli wówczas, że europejski kolonializm jest wydmuszką..."

"Muzeum obozu jenieckiego Changi jest rozczarowująco małe, a szkoda bo chciałem się dowiedzieć więcej o zbrodniach Kempetai. Mimo to można tam dokonać ciekawych obserwacji. Centrum muzeum stanowi rekonstrukcja kaplicy służącej jeńcom - takich kaplic było kilka a do tego synagoga. Jak zauważył jeden z kapelanów, mężczyźni wycieńczeni po całym dniu pracy, przy głodowych racjach nie braliby się spontanicznie do budowy kaplic, gdyby nie czuli, że są im potrzebne. A oni nawet tworzyli prawdziwe dzieła sztuki religijnej - np. murale przedstawiające Drogę Krzyżową. Jeńcom służyło trzy tuziny kapelanów, w tym kilku czeskich (!) księży katolickich. Opisana jest tam historia jak podczas Mszy wszedł do kaplicy japoński oficer z grupą żołnierzy - jeńcy obawiali się najgorszego, ale on uznał puszki z komunikantami za urny z popiołami zmarłych i zasalutował Najświętszemu Sakramentowi. Niestety mało miejsca poświęcono antychińskiej czystce Sook Ching, w której zginęło zapewne ponad 5 tys. ludzi (oficjalna singapurska historiografia mówi, że nawet 70 tys. - w trzy dni!). Lee Kuan Yew, premier Singapuru przez trzy dekady, twierdził niemal go wówczas nie zabito, ale przecież pracował wtedy w kolaboracyjnej administracji a później wspominał, że podobało mu się to, że japońska bezpieka skutecznie walczyła z przestępczością. Odkrycie masowych grobów w Changi w latach 60-tych było dla niego nieco kłopotliwe... Baj de lej - w parku w centrum Singapuru jest pomnik utworzonej przez Japończyków Indyjskiej Armii Narodowej."

"Fort Siloso na wyspie Sentosa gwarantuje dobre wrażenia każdemu miłośnikowi historii. To tam znajdowały się słynne działa, które miały w 1941 r. obronić Singapur przed inwazją. Nie obroniły, bo nie było dla nich odpowiedniej amunicji (a poza tym same niewiele mogły zdziałać na lądzie) ale przynajmniej pomogły zniszczyć rafinerię naftową, by nie dostała się w ręce Japończyków. Świetna interaktywna ekspozycja pozwala poznać klimat życia w forcie od lat 80-tych XIX-wieku do 1941 r. ( Ciekawostka: twierdza Singapur powstała dla obrony przed... rosyjskim imperializmem.) Figury woskowe odtwarzają tam sceny podpisania dwóch aktów kapitulacji - z 1941 i 1945 r. Fort jest częścią... parku rozrywki Sentosa. Warto też tam zobaczyć muzeum Images of Singapore, w którym multimedia i aktorzy odtwarzają sceny z historii Singapuru. Od malajskiej wioski po lata '60-te. Np. zostajecie usadzeni na sali kinowej, by obejrzeć kronikę filmową i film z Bogartem, a tu seans zostaje przerwany przez alarm lotniczy i wiadomość o japońskiej inwazji. Naprawdę fajnie zagrała dziewczyna obsadzona w roli robiącej wprowadzenie do show urzędniczki z kapitanatu portu z 1912 r..."

W mieście Singapur warto też przyjrzeć się tamtejszej unikalnej mieszance kulturowo-etnicznej. Przyjrzeć się dawnemu kolonialnemu centrum miasta, Chinatown, Bugis, Little India... "Na ulicach Singapuru słychać angielski, kantoński, mandaryński, malajski, bahasa indonesia oraz języki indyjskie. Od czasu do czasu można dostrzec jakiegoś Białego - najczęściej turysta, lub pracownik branży finansowej. Czasem widać blondwłosą Brytyjkę z wyłupiastymi oczami. Jeśli chodzi o Chińczyków, to jest pełen przekrój typów ludzkich - od chińskich dziadziów po atencyjne panienki okraszające króliczo-kocimi emotikonami wiadomości w smartfonowych komunikatorach. Zdarzyło mi się, że młode kelnerki w knajpach nie znały angielskiego i próbowały się porozumieć ze mną po mandaryńsku. Są jeszcze Perankan - tutejsza arystokracja, potomkowie chińskich kupców oraz ich malajskich żon. Chyba widziałem dzisiaj panienkę należącą do tej społeczności... Rzucają się w oczy Hindusi, ale nie ci wąsaci aryjscy spod Himalajów, tylko ci ciemniejsi z południa. Dzisiaj zobaczyłem jak Sikh jadł rękami ze swoją ukochaną ubraną w powłóczyste szaty hinduski obiad na ławce parkowej a w tle snuł się paw... Singapur to jednak w ogromnym stopniu też ciemnoskórzy Malajowie i Malajki w hidżabach. Do tego dochodzą gastarbeiterzy. Na skwerkach w okolicy mojego hotelu miałem dzisiaj istną inwazję pokojówek - niestety nie tych moe, kocio-króliczych (nya!), tylko Indonezyjek w chustach na głowach..." (To były jednak Malajki, a nie Indonezyjski, z czego sobie zdałem sprawę po odwiedzeniu Jakarty i przyjrzeniu się tamtejszym kobietom.)










Niestety, temu zarządzanemu de facto na sposób faszystowski, za pomocą inżynierii społecznej, miastu-państwu czegoś brakuje. Zwłaszcza jeśli porównujemy je z Hongkongiem.
"Geylang Road, czyli tam gdzie mam hotel jest uznawana za bardziej niegrzeczną okolicę w Singapurze. Zrobiłem sobie w sobotnią noc rundkę po klubach i mam mieszane uczucia. W pierwszym klubie sadzają gościa przy określonym stoliku, tak by się nie integrował z pozostałymi. Są tam panienki o wyglądzie modelek mające na nogach szpile jak u striptizerek i króciutkie szorty wpijające się im w oba otwory. Zamiast jednak podejść do klienta, gapią się w smartfony. W drugim klubie nieźle nawalone chińskie towarzystwo śpiewające karaoke w rytmach canto pop. Panienki i barmanki bardziej aktywne. W trzecim zabawa jeszcze lepsza - canto disco i młodzi Chińczycy macający hostessy, które grają z nimi w kości. Gdy wypiłem piwo, jedna hostessa-okularnica nalała mi drugie za darmo z puli swojego klienta. Mimo wszystko niegrzeczna okolica Singapuru wypada blado w porównaniu ze zwykłą okolicą w Hongkongu. W HK było uliczne jedzenie, uliczny handel a idąc do swojego hostelu cały czas byłem zaczepiany przez panie z salonów masażu. W takiej wielkiej metropolii jak Singapur nie widziałem żadnego żula, nawet w indyjskiej dzielnicy. A sex shop obok mojego hotelu ogłasza na swoich drzwiach, że nie sprzedaje materiałów obscenicznych. Tu jest podejrzanie grzecznie!".

Po Singapurze przyszedł czas na Jakartę. Choć miasto jest wyraźnie zaniedbane a ruch uliczny jest tam przerażający, to jednak narobiłem sobie po dwóch dniach pobytu tam smaku na resztę Indonezji. Kraj ten okazał się mniej islamski niż myślałem - pod względem tego jaki odsetek kobiet nosi tam chusty, pod względem dostępności alkoholu i pod względem życia nocnego (są tam nawet kluby ze striptizem!). Naród indonezyjski to właściwie cała mozaika najrozmaitszych ludów posługujących się ponad 2,6 tys. językami. Tyle różnych tradycji, kuchni, zwyczajów i typów antropologicznych. Mnie zainteresował pewien typ Indonezyjek, wysokie, długonogie dziewczyny, z "opaloną" ale nie bardzo ciemną skórą...













"Jakarta - miasto kontrastów. Jest tu ładnie odnowiona starówka, przykład dobrej holenderskiej architektury kolonialnej. Masowo zjeżdżają się tu indonezyjscy turyści, dla których to namiastka Europy. Jest bazarowo-klubowo-dziwkarskie Chinatown. Są nowoczesne wieżowce i przerażająco zaniedbane budynki w centrum. Są ogromne korki i mnóstwo ulicznego jedzenia. Można tu zjeść mango i napić się krwi kobry. Miałem dzisiaj bardzo dużo zwiedzania - a nawet pływania łódką w porcie. Zacząłem od Monument Nasional - pomnika robiącego za wieżę widokową, zwanego Ostatnią Erekcją gen. Sukharto. W podziemiach jest muzeum a w nim bardzo klimatyczne dioramy przedstawiające historię Indonezji. Naprawdę mocne fragmenty - np. dotyczące 1965 r. czy aneksji Timoru. Przypominało mi to bardzo muzeum na zamku w Grodnie. W pobliżu pomnika płaskorzeźby w ciekawym stylu tutejszego realizmu socjalistycznego - robotnicy, chłopi, żołnierze obu płci plus postacie mitologiczne." "Masjid Istiqal, czyli Meczet Niepodległości w Dżakarcie to monumentalna, marmurowo, betonowo, stalowa budowla w stylu lat '60-tych. Architektura podobnie modernistyczna jak w LA, Bonn czy w Berlinie Wschodnim. To pomnik niepodległości zaprojektowany przez chrześcijańskiego architekta i wystawiony przez prezydentów Sukarno i Sukharto. Ciekawym akcentem jest tam wielki bęben obciągnięty krowią skórą - element dawnych, pogańskich wierzeń Indonezyjczyków, które zlały się z islamem. Indonezyjski przewodnik opowiadał o wizycie Obamy w tym meczecie. Gdy spytałem się, czy Obama jest według niego muzułmaninem, znacząco się zaśmiał... Obok meczetu katolicka neogotycka katedra, dosyć ładna w środku. Przy wejściu, pozują do zdjęć, zalotnie opierając się o filar z Matką Boską dwie Indonezyjki, późne trzydziestki bez chust na głowach. Są katoliczkami. Kościół dostosowuje się do lokalnych kultur i to świadczy o jego wielkości. :) "









Po zdecydowanie za krótkim pobycie w indonezyjskiej stolicy, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Które też jest miejscem pełnym kontrastów, ale nie aż tak niegrzecznym jak Jakarta. Tam islam daje niestety mocniej o sobie znać. "Po Jakarcie, w której można było się świetnie zabawić, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Miasto wygląda nowocześnie, ale coś za bardzo przypomina Europę Zachodnią: niemal wszystkie panienki noszą hidżaby (w Jakarcie tak mocno tego nie widać), meczety i bazary. Ciekawe, czy da się kupić piwo? Jak to czasem nowoczesność idzie w parze z ortodoksją..." "A jednak się udało! Siedzę przy pincie Tigera w Chinatown w Kuala Lumpur. Masz problem? Idź do Chinatown, spytaj o Kaine'a. :) :W chińskiej dzielnicy oczywiście świątynki, szamanko i handel. Obok jest Little India, a właściwie Little Afghanistan. I to mieszkańcy tej dzielnicy nadali miastu nieco londyńskiego kolorytu. Nie jest więc źle - tyle różnych klimatów w zasięgu pieciominutowego spaceru. Kupując sataya osiedlasz Malaja!" "Batu Caves na przedmieściach Kuala Lumpur to miejsce święte dla hinduistów. Jaskinie kryjące świątynie, do których prowadzą ciut strome schody. Po drodze czychają małpy - bardzo podobne do tych z "Kac Vegas w Bangkoku". Od czasu do czasu rzucają się na turystów, zwykle tych którzy noszą ze sobą plastikowe torby czy butelki. Samo miejsce trochę zaniedbane i w remoncie. Obok pieczara Ramayany z figurami odtwarzającymi sceny z eposu. Po zaliczeniu tej atrakcji, odwiedziłem Petronas Tower, całkiem przyjemne miejsce". "Jeśli szukacie w Kuala Lumpur lokalu, gdzie można się nawalić jak Zbigniew Stonoga, to polecam Thai's Chili w Chinatown, przy tej samej ulicy gdzie chińska i hinduska świątynka. Lokal prowadzi Marokańczyk, barmanami są gostkowie z Bangladeszu a kelnerkami Filipinki. Takie multi-kulti to ja popieram..." Tym, co jest dobre w Malezji, jest to, że jest krajem bardzo tanim - nawet tańszym od Tajlandii. A że kurs ringitta jest zbliżony do kursu złotego...

***

Podczas mojej nieobecności zabito sowieckiego żula o ksywce "Motorola". Zabito go zapewne Samsungiem Galaxy Note 7 :) Nie miałem również nic wspólnego ze śmiercią Andrzeja Wajdy, choć przyznaję bardzo go nie lubiłem (choćby za takie gnioty jak "Lotna") i choć nie wiem, gdzie go pochowali, to protestuję przeciwko jego pochówkowi.




Autor: foxmulder o 02:29 Brak komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety: Indonezja, Malezja, Singapur, Tajlandia

niedziela, 15 listopada 2015

Impresje z Tajlandii + Państwo Islamskie pali Paryż a Kiszczak płlonie w Piekle

Człowiek wyjeżdża na urlop do Tajlandii i od razu gejnerał Kiszczak trafia do Piekła (przy okazji dowiadujemy się, że Maria Teresa Kiszczak to nowy pseudonim artystyczny Lady Gagi - co widać na tym video z pogrzebu na Cmentarzu Prawosławnym na Woli). Człowiek wraca z urlopu a tu muzułmanie rozpieprzają Paryż. Czy to był nieudany zamach na Hollande'a czy też po prostu taka tam typowa islamska INBA na piątek 13-go (co miał przewidzieć "The Economist :) ? Francuskie służby specjalne znów "zdały egzamin", podobnie jak całe to ciotowate społeczeństwo rządzone przez kretynów (polecam to co mówią na tematych tych wydarzeń Raspail, Gowin i Donald Trump). Francuzi pozwolili, by im wewnątrz państwa wyrosło islamskie równoległe społeczeństwo i teraz ponoszą tego konsekwencje. A Angela Dorothea Merkel, enerdowska wersja Kapitana Szwecji, mówi, że po tych zamachach musimy być jeszcze bardziej tolerancyjni. A jacyś esbeccy "eksperci" w  tv przekonują nas, że "islam oraz imigracja nie odpowiadają za zamachy, winne są broń palna i gry komputerowe"!

Temat zamachów w Paryżu jeszcze zapewne poruszę - gdy nieco opadnie kurz bitewny. Dla mnie w każdym bądź razie ta seria zdarzeń nie stanowi żadnego szoku.

***

W Tajlandii bawiłem się za trzy osoby. Odwiedziłem Bangkok, Pattayę oraz Ayutthayę (pierwszą stolicę Syjamu, zburzoną w XVIII w. przez Birmańczyków). W Pattayi, przy uliczce z moim hotelem było co najmniej sześć klubów ze striptizem :) A przed klubami oczywiście stały małe buddyjskie ołtarzyki z kadzidełkami i ofiarami pokarmowymi. Oto kilka moich obserwacji, z którymi na żywo dzieliłem się z czytelnikami na Fejsie:



"Tajlandia jest monarchią i jednocześnie dyktaturą wojskową o cechach lekko faszystowskich. Za kulisami rządzą tutaj jednak, jak by powiedział Grzegorz Braun "mafie, służby, loże" (no może loże rytu azjatyckiego, w których masonki masują z happy ending). Król ma koło 90-tki i od dawna się nie pokazuje. Być może już nie żyje a junta ukrywa ten fakt, bo naród nie lubi dwóch pierwszych książąt w kolejce do tronu. Szef junty gen. Prayuth nie sprawia wrażenia inteligentnego, więc pewnie stoi za nim komitet złożony z generałów, admirałów, ludzi ze służb i oligarchów. Wojsko dwukrotnie odsunęło od władzy miejscowy PiS - najpierw populistycznego miliardera Thaksina Shinawatrę a rok temu jego piękną siostrę Yingluck. Ich winą była walka z oligarchami i mafią - m.in. odstrzeliwanie narkotykowych dilerów przez policyjne szwadrony śmierci. O mafijnym charakterze tego kraju mówi np. afera z odkryciem masowych grobów uchodźców Rohingiya. Oficer policji, który prowadził sprawę i doprowadził do aresztowań wśród wojskowych dostał przydział na południe. Zrezygnował z pracy, bo miał pewność, że tam wystawią go do odstrzału islamskim terrorystom."




"Z okna hotelu widać las wieżowców Bangkoku. Nie byłoby ich pewnie tam, gdyby nie WOJNA WIETNAMSKA,która była POTĘŻNYM IMPULSEM ROZWOJOWYM dla całego regionu. Tajlandia wykorzystała tą szansę na rozwój jednak dużo gorzej niż np. Korea Południowa, o czym świadczy choćby fatalnie zorganizowany ruch uliczny. Czemu Tajlandia przespała swoją szansę? Narkotykowe miliardy z wojny wietnamskiej oraz długie panowanie jednego monarchy (rządzi od 1947 roku!) umocniły system oligarchiczny. Swoje zrobiła też mentalność narodu i fatalny system edukacji (oparty głównie na przepisywaniu). To wskazuje, że oligarchów i mafiozów należy prewencyjnie odstrzeliwać. A poza tym, jeśli chodzi o monarchię to Ça ira, Ça ira..."


"A wczoraj przy piwie gadałem z jednym Holendrem m.in. o MH17. Był przekonany, że w Smoleńsku też doszło do zamachu a ja go w tym przekonaniu utwierdziłem. Miał zdrowe poglądy na imigrację, feminizm i politycznie poprawny szajs. Zachód zaczyna mówić Macierewiczem :))))))"

"Dzisiaj było higienicznie: shower show w Club Lady Love. Artur Zawisza wish you were there. Przekonałem się, że Tajki miewają fajne warkocze. Wyjaśniłem jednemu Niemcowi, czemu Tussk ssał paukę i czemu PiS wygrało wybory. Ponabijaliśmy się z Merkel i SPD. Dziwkarstwo i piwo zbliżają narody. Ps. Dzisiaj na kolację, wbrew Stefanowi Niesiołowskiemu, wpierdalałem robaki. Bardzo dobre są larwy i pasikoniki. Naprawdę polecam! Jutro chcę spróbować skorpiona.."



"Cejrowski się wkurwi, ale coraz bardziej się przekonuję, że ludowy buddyzm jest zajebisty. W klubie Lady Love na rozpoczęcie show odprawiono buddyjski rytuał. Panienki biły w dzwonki i stukały kieliszkami. Naga dziewczyna obeszła klub i spryskiwała go alkoholem - ofiarą pokarmową. A potem Księżniczka dała show pod prysznicem i na poręczy. A teraz wyobraźcie sobie, że w klubie Sogo zaczynaliby pracę od Litanii do Przenajświętszego Sakramentu..."

Z klubów w Pattaya polecam: Electric Blue w Pattaya (dziewczyny są tam totalnie nagie i jest ostra INBA :) i Lady Love (znakomity shower show!). W Bangkoku: Bangkok Bunnies (traktują tam klienta w bardzo miły sposób, bez narzucania się a przed wejściem stoją dziewczyny z króliczymi uszami).



Autor: foxmulder o 05:45 Brak komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety: Francja, Misc, Państwo Islamskie, Polska, Tajlandia

sobota, 31 maja 2014

Tajlandia: monarchia i wojsko, czyli 80 lat symbiozy

Tajlandia to kraj o wyjątkowej pozycji monarchii. Tam król naprawdę coś znaczy, i co może zadziwić Europejczyka jest naprawdę kochany i szanowany przez naród. "To dobry władca" - słyszeliśmy od naszych koleżanek z Bangkoku. Często widzieliśmy jego portrety obok buddyjskich ołtarzyków ustawionych w sklepach i w knajpach. W przestrzeni publicznej wizerunki króla można spotkać tam równie często jak wizerunki Ho Chi Minha (często z małymi dziewczynkami) w Wietnamie i o wiele częściej niż portrety Mao w Chinach. Obecny władca, Bhumibol Adulyadej czyli Rama IX z dynastii Chakri, rządzi od czerwca 1946 r. Już samo to powinno imponować - zaczynał wszak panowanie w zupełnie innym świecie, przetrwał tak wiele burz dziejowych i geopolitycznych wstrząsów...



No właśnie, jak mu się udała ta sztuka? W czasie jego rządów doszło wszak do kilkunastu wojskowych zamachów stanu. Monarchia (do 1932 r. rządząca absolutnie) opowiedziała się za niemal wszystkimi z nich - wyjątkami były zamachy ze wczesnych lat '30-tych i z 1977 r. uderzające w polityków powiązanych z dworem. Ludzie z otoczenia króla spiskowali z wojskiem i Partią Demokratyczną w 2006 r. jak obalić Thaksina Shinawatrę a niedawno król poparł pucz wymierzony w Yingluck.

Armia (osłaniająca przekręty Demokratów) i monarchia żyją od dziesięcioleci w symbiozie. Król zaczynał rządy jako figurant - faktyczną władzę sprawował gen. Plaek Phibunsongkhram, ten sam nacjonalistyczny dyktator, który w 1939 r. zmienił nazwę kraju z Syjamu na Tajlandię, w 1941 r. zawarł "zychowiczowowski" sojusz z Japonią, a po wojnie dogadał się a Amerykanami. (W 1951 r. podczas wymierzonego przeciwko niemu zamachowi stanu musiał uciekać wpław z pancernika.)
    

Później pozycja króla wzrosła a sprzymierzeni z nim wojskowi rozpoczęli "kampanię edukacyjną" wprowadzającą kult władcy. Wprowadzono m.in. drakońskie kary za szeroko intepretowaną "obrazę majestatu" (większość osób wsadzona do więzień w wyniku obecnego zamachu stanu to ofiary właśnie tego nadinterpretowanego paragrafu). Karano m.in. z zginanie banknotów na wizerunku monarchy. Kampania odniosła sukces  i Tajowie kochają swojego władcę, który przy okazji zgromadził 30 mld USD majątku, stając się jednym z najbogatszych ludzi świata (oddajmy mu jednak sprawiedliwość, że sporą część jego majątku stanowi ziemia i bezcenne pałace, jakie jego rodzina miała od pokoleń).


Z początkiem panowania Ramy IX-go wiążę się pewna mroczna tajemnica. Objął on tron po tym, jak jego brat król Ananda Mahidol został znaleziony z kulą pistoletową w głowie we własnym łóżku. Ten zgon jest do dziś tajemnicą, po latach wykluczono jednak samobójstwo. Jedna z teorii mówiła, że Ananda został "przypadkowo" zastrzelony przez brata. Inni wskazywali, że chciał przeciwstawić się wojskowym i wprowadzić w kraju więcej demokracji.

Bhumibol Adulyadej ma już 87 lat a jego zdrowie jest nienajlepsze. Gorącym tematem w Tajlandii jest więc kwestia sukcesji. Naród chciałby, żeby tron przejęła jego druga córka Maha Chakri Sirindhorn, zwana "księżniczką aniołem" i "księżniczką wysokich technologii". Jest, choćby w odróżnieniu od swoich sióstr czy zjawiskowej byłej premier Yingluck Shinawatry, mało urodziwa (lubi dobrze zjeść), ale świetnie wykształcona (zna m.in. łacinę, grekę i chiński) a Tajowie kochają ją za jej działalność charytatywną i prodemokratyczne ciągotki. Objęcie przez nią tronu jest jednak bardzo mało prawdopodobne. 



Oficjalnym następcą jest bowiem książę Maha Vajiralongkorn, którego preferują wojskowi. Trudno im się dziwić. Książę korony sam jest przecież oficerem, który szkolił się na uczelniach wojskowych w Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Ma uprawnienia pilota myśliwca i śmigłowca. Chwali mu się też to, że walczył przeciwko komunistycznej partyzantce w latach 70-tych. Tajowie jednak obawiają się, że któregoś dnia zostanie on królem. Oskarżano go o zbyt bliskie związki z pewnym baronem narkotykowym, a narodowi nie podoba im się jego życie prywatne. Ma on opinię "rozrywkowego gostka".



 Jego druga żona, księżniczka Srirasmi to była kelnerka (nieoficjalnie pracowała w klubach w innym charakterze...). W 2009 r. na portalu WikiLeaks pojawił się film przedstawiający jak Srirasmi świętuje z Kronprinzem urodziny swojego pudelka Foo-Foo (według uporczywych plotek mającego funkcję marszałka lotnictwa - moim zdaniem są to jednak tylko podłe oszczerstwa). Księżniczka siedziała tam przy stole topless  a miała na sobie tylko g-stringi przywodzące na myśl kluby go-go. Czuła się bardzo swobodnie i nie widać było u niej żadnych śladów zawstydzenia, mimo że cały czas kręciła się przy niej służba. (Tutaj macie pełen nieocenzurowany film.) To mogło lekko zszokować Tajów - wbrew stereotypowym jest to bowiem społeczeństwo bardzo konserwatywnie podchodzące do spraw seksu i publicznej nagości. Nawet panienki w klubach zwykle noszą w pracy biustonosze (choć zdarza się, że pod króciutkimi, podwiewanymi spódniczkami nic nie mają a wy możecie dotknąć tej nicości lub nawet wkładać w nią banknoty stubaahtowe ;).


Moim zdaniem jednak nic takiego się nie stało. Kobieta ubrała się tak, bo chciała sprawić przyjemność mężowi, co należy jak najbardziej docenić a książę korony może się ostatecznie okazać porządnym człowiekiem, tak jak okazał się nim pruski "rozrywkowy" Kronprinz przerywając rzeź pod Verdun...

***

Obrazek z życia naszych "elit". Po śmierci gejnerała prognozowałem na fejsie, że jego pogrzeb będzie wyglądał jak video "Alejandro" Lady Gagi. I przepowiednia się skończyła. Pogrzeb był burzliwy, było tam dużo resortowych gejów, a dekoracją były krzyże i msza w katedrze. Nie wiem tylko kto odgrywał rolę Lady Gagi. Czy "żona Barbara"? Czy "znana stylistka" Monika Jaruzelska? Czy Aleksander Kwaśniewski? Czy BUL? Jak możecie zauważyć, w teledysku Lady Gagi pojawiają się akcenty odwołujące się do życiorysu gejnerała. Są nawet nawiązania do jego edukacji w zakładzie księży Marianów (połykany różaniec, choć może to być również nawiązanie do filmu "Drewniany różaniec" małżeństwa Petelskich). Lady Gaga mogłaby więc z powodzeniem wystąpić w Kołobrzegu :)

"Don't call my name
Don't call my name, Jaruzelski
I'm not your babe
I'm not your babe, Siwicki

Don't wanna kiss, don't wanna touch
Just smoke my cigarette and hush
Don't call my name
Don't call my name, Tuczapski".

Polecam wywiad z płk Lechem Kowalskim. Pięknie glanuje świeże truchło :)
Autor: foxmulder o 03:26 Brak komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety: Jaruzelski, Shinawatra, Tajlandia

piątek, 23 maja 2014

Yingluck Shinawatra aresztowana + Smoleńsk w Laosie



Moja ulubiona pani premier Yingluck Shinawatra została aresztowana przez wojskowych (w sumie do sama się zgłosiła, by uniknąć siłowego doprowadzenia). Podobnie jak 150 innych polityków i aktywistów.  Większość z nich to ludzie związani z dotychczasowym rządem (m.in. p.o. premiera oraz ministrowie), ale jest też Suthep - organizator demonstracji antyshinawatrowskich - i grupa zwolenników opozycji. Tutaj macie listę zatrzymanych. Bojówki Suthepa zrobiły swoje - łaskawie odblokowały drogi, by wojsko miało jak przejechać.  Spełniły swoje zadanie - zdestabilizowały kraj i dały wojskowym pretekst do interwencji.  Wojsko nadal udaje, że to nie jest zamach stanu, tylko obrona demokracji. Nie mieli wszak wyboru. U aż trzech (!) ludzi powiązanych z Czerwonymi Koszulami znaleźli broń. Państwo było więc jak widać w takim niebezpieczeństwie, by wprowadzić cenzurę i zdjąć z anteny 10 kanałów. Co ciekawe zamach stanu ostro potępił amerykański sekretarz stanu John Kerry, zaniepokojenie wyraziły też m.in. Australia i Japonia. Wojskowi zapewne sobie porządzą dwa lata i tak ustawią konstytucję, by Partia Demokratyczna (oligarchowie) nie oddała już władzy.Ale są już też ludzie, którzy ostrzegają, że może dojść do "pełzającej" wojny domowej.  W TV ponoć patriotyczna i ludowa muzyka, a poza tym na ulicach co jakiś czas przemknie się jeep z mundurowymi. Jest godzina policyjna od 22 do 5, panienki z Pattapongu muszą więc być wk*rwione. A nasze dyplomatołki uznały, że anulują wybory do Europarlamentu w naszych placówkach:

"Szanowni Państwo,

Uprzejmie informuję, iż z uwagi na obecną sytuację polityczną w Tajlandii obwód głosowania nr 145 oraz Obwodowa Komisja Wyborcza Nr 145 z siedzibą w Bangkoku zostały zlikwidowane z dniem 23 maja 2014r. Podstawa prawna: Rozporządzenie Ministra Spraw Zagranicznych z dnia 21 maja 2014r. zmieniające rozporządzenie w sprawie utworzenia obwodów głosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Rzeczypospolitej Polskiej dla obywateli polskich przebywających za granicą (Dz.U. z 22 maja 2014r. poz. 664). Wszystkim Państwu, którzy zgłosili chęć głosowania bardzo dziękuję za obywatelską postawę. "

UPDATE: Yingluck przebywa w specjalnym obozie i zgodnie z zapowiedziami armii posiedzi tam "dłużej niż tydzień". Mamy wiec jeszcze bardziej bezczelną akcję niż z Julią Tymoszenko. A poniżej macie fotkę Yingluck eskortowanej przez wojskowych.


Pojawiają się oczywiście pytania o rolę monarchii w całej sprawie. Polecam więc wszystkim ten wpis. Monarchowie sprzeciwiali się jedynie zamachom stanu w latach '30-tych (czyli tym, które groziły ich władzy) oraz w 1977, gdy wojskowi obalili kandydata związanego z królem. W 2006 r. otoczenie króla spiskowało z Partią Demokratyczną i wojskiem, by obalić Thaksina Shinawatrę. Autor obecnego zamachu stanu gen. Prayuth Chan-ocha jest zaś zaciętym monarchistą (czyli pewnie nie lubi ładnych kobiet :) 

***

Tymczasem w Laosie dorobili się własnego Smoleńska. W katastrofie Antonowa AN-47 na Równinie Dzbanów zginęli m.in.: minister obrony, wicepremier Douangchay Phichit wraz z żoną, minister spraw wewnętrznych Thongbanh Sengaphone, gubernator stolicy Sukhan Mahalad, minister z kancelarii premiera Cheuang Sombounkhanh oraz inni oficjele. Samolot miał "zahaczyć o drzewa" przy podejściu do lądowania.


Autor: foxmulder o 06:09 Brak komentarzy:
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Etykiety: Krótka historia sabotażu lotniczego, Laos, Shinawatra, Tajlandia
Starsze posty Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)

Strony, które przeglądam

  • Artsy - Marina Abramović

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Blogi godne polecenia

Obserwatorzy

Archiwum bloga

  • ▼  2025 (33)
    • ▼  września (1)
      • Wizyta w Białym Domu i parada w Pekinie
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2024 (47)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (3)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2023 (51)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (5)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2022 (47)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2021 (48)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (5)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2020 (50)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (4)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (5)
  • ►  2019 (45)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2018 (47)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2017 (47)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (3)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2016 (57)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (6)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2015 (62)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (6)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (7)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2014 (115)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (8)
    • ►  października (6)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (14)
    • ►  lipca (12)
    • ►  czerwca (10)
    • ►  maja (11)
    • ►  kwietnia (9)
    • ►  marca (11)
    • ►  lutego (12)
    • ►  stycznia (9)
  • ►  2013 (172)
    • ►  grudnia (10)
    • ►  listopada (11)
    • ►  października (11)
    • ►  września (10)
    • ►  sierpnia (12)
    • ►  lipca (11)
    • ►  czerwca (12)
    • ►  maja (16)
    • ►  kwietnia (21)
    • ►  marca (19)
    • ►  lutego (19)
    • ►  stycznia (20)
  • ►  2012 (272)
    • ►  grudnia (23)
    • ►  listopada (23)
    • ►  października (21)
    • ►  września (26)
    • ►  sierpnia (16)
    • ►  lipca (19)
    • ►  czerwca (21)
    • ►  maja (23)
    • ►  kwietnia (28)
    • ►  marca (29)
    • ►  lutego (23)
    • ►  stycznia (20)
  • ►  2011 (151)
    • ►  grudnia (25)
    • ►  listopada (22)
    • ►  października (28)
    • ►  września (21)
    • ►  sierpnia (32)
    • ►  lipca (23)

O mnie

foxmulder
Mój mail: foxmulder2@(nospam)gazeta.pl (Oczywiście z adresu maila wywalacie (nospam)
Wyświetl mój pełny profil
Autor obrazów motywu: sndr. Obsługiwane przez usługę Blogger.