sobota, 20 czerwca 2020

Niepodległość: Podwójnie Wyklęci


Ilustracja muzyczna: Lukasyno - Kto sieje wiatr

Ucieczka na Zachód podpułkownika LWP, komendanta warszawskiego Szpitala Ministerstwa Obrony Narodowej (czyli placówki leczącej prominentów) była dla towarzyszy z Infromacji Wojskowej już wystarczającą kompromitacją. Gdy jednak wojskowi ubecy pogrzebali bardziej w życiorysie uciekiniera, czuli pewnie, że dali d... po całości. Uciekinier, który na przełomie lutego i marca 1946 r. wydostał się na Zachód był bowiem asem sanacyjnego wywiadu! Jako komendant szpitala MON używał fałszywej tożsamości - i nie miał żadnego wykształcenia medycznego. Zawodu medyka nauczył się z książek, a znajomego lekarza poprosił, by go nauczył medycznego żargonu i zwyczajów. Jako doktor medycyny był na tyle przekonujący, że szybko awansował i występował nawet na międzynarodowych konferencjach. Aleksander Klotz - bo o nim mowa - koncertowo zagrał komunistom na nosie.



By uświadomić sobie skalę kompromitacji peerelowskiej i sowieckiej bezpieki, przyjrzyjmy się biografii Aleksandra Klotza. To żołnierz I Brygady Legionów i POW, oficer wywiadu podczas negocjacji pokojowych w Rydze, który budował polskie siatki wywiadowcze na Łotwie i w Rosji Sowieckiej. To również starosta lwowski w latach 1928-1932, który mocno zalazł za skórę młodej endecji, po tym jak stłumił antysemickie zamieszki. Później był m.in. starostą w Płocku, Radomiu, Wadowicach i Poznaniu. Był też konsulem w Ostrawie, co łączył ze służbą w wywiadzie na odcinku czechosłowackim. To oficer przy sztabie Armii "Poznań" i uczestnik obrony Warszawy w 1939 r. To jeden z założycieli Służby Zwycięstwu Polski - wysłany na samobójczą misję do Lwowa, jako szef sztabu tamtejszej konspiracji. Klotz zostaje wrogo przyjęty przez tamtejsze podziemie - politycznie niechętne sanacji i totalnie zinfiltrowane przez Sowietów. Postanawia więc minimalizować tam kontakty - i w ten sposób udaje mu się przetrwać. W 1940 r ze swoją łączniczką Eleonorą Wandą Ptaszek udaje się  na poszukiwania aresztowanego gen. Karaszewicza-Tokarzewskiego. Przemierzają razem 28 tys. km, docierając m.in. do Ałma-Aty, Irkucka, nad Morze Kaspijskie i do Republiki Komi. Sporządzają potem raport o sytuacji Polaków w ZSRR. Po 1941 r. Klotz zostaje wywiadowcą jednego z odcinków "Wachlarza" na Ukrainie. W 1944 r., w odróżnieniu od prominentów z lwowskiej AK, nie ujawnia się i w sierpniu wstępuje do LWP jako dr Jan Baranowski. Zaczyna karierę jako chirurg w II Armii WP...

Po ucieczce na Zachód płk Klotz służy w Polskich Siłach Zbrojnych, uczy też rosyjskiego w armii brytyjskiej i jest ekspertem ds. ZSRR w brytyjskich służbach specjalnych. Ginie w 1976 r. w Australii - dostaje zawału serca za kierownicą. W tym "wypadku" umiera też jego żona.


Płk Klotz, to nie jedyny oficer polskiego podziemia, który skutecznie zwodził bezpiekę. Spektakularny był również przypadek kapitana Jana Kosowicza.

Zacytujmy artykuł z "Naszego Dziennika" z 1 marca 2012 r.:


"Kosowicz był człowiekiem o bogatym życiorysie konspiracyjnym, znanym z nieszablonowych metod działania i ułańskiej fantazji. Przed wojną ukończył szkołę podchorążych broni pancernej w Modlinie. We wrześniu 1939 r. walczył na odcinku Prusy Wschodnie, jego czołg został rozbity, a on sam ranny. Po kilku miesiącach rekonwalescencji powrócił w rodzinne strony na Wileńszczyznę - okupowaną już przez Sowietów. Nie dał się aresztować ani wywieźć na Sybir. Włączył się w działania podziemne, w kolejnych latach zasłynął jako niezwykle sprawny organizator i oficer wywiadu ZWZ-AK. Po agresji III Rzeszy na Związek Sowiecki był jedną z najważniejszych postaci tworzących sieć wywiadowczą Ekspozytury "Białoruś" Dalekosiężnego Wywiadu Komendy Głównej AK. Posługiwał się wówczas nazwiskiem Jan Ciborski oraz pseudonimami "Ciborski", "Janek", "Szeryf Janek". Gdy w 1944 r. Sowieci przekroczyli przedwojenną granicę Rzeczypospolitej i rozpoczęła się akcja "Burza", Kosowicz został odkomenderowany do elitarnej Ekipy Wschód, liczącej kilka osób komórki, która miała zapewnić przetrwanie sieci wywiadowczej AK na terenach zajmowanych przez Armię Czerwoną. Z zadania tego się wywiązał, a wkrótce w związku z sowiecką okupacją tych ziem Ekipę Wschód przekształcono w samodzielną ekspozyturę wywiadowczą o kryptonimie "Pralnia II".

W kwietniu 1945 r. por. Kosowiczowi powierzono zadanie zorganizowania oddziału, którego głównym zadaniem miało być zapewnienie bezpieczeństwa delegatowi Sił Zbrojnych na Kraj płk. Janowi Rzepeckiemu. Jak wspominał Franciszek Kosowicz "Małecki", młodszy brat Jana, a zarazem jego podwładny, oddział: "Stopniowo się rozrastał, osiągając ostatecznie stan dwudziestu kilku osób. Grupa działała, posługując się sfałszowanymi dokumentami, stwierdzającymi, że jest to oddział do zadań specjalnych Sztabu Generalnego "ludowego" Wojska Polskiego".


"Ciborski" zalegendował swój oddział w warsztatach naprawczych przy ul. Karolkowej w Warszawie. Dzięki temu osłona płk. Rzepeckiego mogła poruszać się po Warszawie i "ludowej" Polsce w pełnym uzbrojeniu - nie niepokojona przez patrole sowieckiej i rodzimej bezpieki. Co więcej, dzięki świadczeniu usług naprawczych dla "ludowego" Wojska Polskiego żołnierze podziemia zdobywali fundusze na własną działalność. Kosowicz, dysponujący wyjątkowym talentem aktorskim, z łatwością nawiązywał znajomości. Między innymi "zaprzyjaźnił" się z Teodorem Dudą, dyrektorem Departamentu Więziennictwa MBP. Dzięki temu żołnierze Oddziału Osłony codziennie wchodzili z bronią na teren więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i wyprowadzali stamtąd niemieckich więźniów, którzy pracowali przy rozbudowie warsztatów z ul. Karolkowej.
Systematycznie poszerzali też park samochodowy - zróżnicowane akcje, które im zlecano, wymagały bowiem odmiennych pojazdów. W lipcu 1945 r. grupa Kosowicza - miesiąc wcześniej awansowanego na kapitana - dysponowała już trzema autami osobowymi, trzema ciężarowymi i jedną terenową półciężarówką. Po każdej ważniejszej akcji samochody były przemalowywane, zmieniano im też numery rejestracyjne. Były dowódca Kosowicza z Ekipy Wschód kpt. Henryk Żuk "Onufry" wspominał: "Warszawa w drugiej połowie 1945 roku była penetrowana przez tysiące szpicli ubowskich, liczne patrole milicyjne i wojskowe bez przerwy przeczesywały miasto, na drogach rozmieszczano "punkty regulacji ruchu" polskie i sowieckie dla kontrolowania wszelkich pojazdów i wyłapywania podejrzanych. (...) A pod ich bokiem "Ciborski" budował dla swej komórki kurierskiej obsługującej I zarząd WiN-u (prawie nie kryjąc się!) duże warsztaty samochodowe i to przy pomocy więźniów niemieckich, wypożyczanych z Rakowieckiej! "Ciborski" paradujący w dość fantazyjnym mundurze kapitana, z kordzikiem lotniczym u boku, pewny siebie, z ironicznym uśmieszkiem, błąkającym się stale na jego ustach, wywierał duże wrażenie na rozmówcach sowieckich i rodzimych, nawet ruda komendantka punktu kontrolnego "R" na Pradze, której wszyscy kierowcy unikali jak diabeł święconej wody, dla Janka była wyjątkowo łaskawa: On ją poklepywał, a ona wdzięczyła się do Niego, zapominając o kontroli jego samochodów".


(koniec cytatu)

I jeszcze inne świadectwo o Janie Kosowiczu:



"Jedną z najbardziej brawurowych akcji przeprowadził we wrześniu 1945 r. Komuniści dowiedzieli się wówczas, że prezes I Zarządu Głównego WiN przebywa w Podkowie Leśnej - nie wiedzieli jednak gdzie. Wojsko i bezpieka otoczyły Podkowę Leśną, szczelnie zamknięty kordon nie przepuszczał nikogo do miasteczka, nie wypuszczał też nikogo na zewnątrz. Czekano na specjalną grupę poszukiwawczą z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która miała sprawdzić każdy dom i aresztować Rzepeckiego.
Poinformowany o tym Kosowicz błyskawicznie podrobił dla siebie i swych podkomendnych dokumenty i wjechał do Podkowy Leśnej jako "kpt. Chmielewski" - dowódca specjalnego oddziału poszukiwawczego MBP. Uczestniczący w akcji Franciszek Kosowicz wspominał: po dojechaniu do upatrzonego miejsca wysiedliśmy z samochodów. Dwójkami utworzyliśmy luźną kolumnę marszową. Prowadził nas Janek. Dróżka wiodła przez lasek do osiedla. Szliśmy normalnym krokiem, bez ociągania się, na pewniaka. W pewnym momencie z przodu usłyszeliśmy komendę: "Stój! Kto idzie?". Janek spokojnym, ale stanowczym głosem przedstawił się jako kpt. Jan Chmielewski, dowódca oddziału do zadań specjalnych i ruszył do przodu, ale zza drzewa ponownie odezwał się głos "Stój!". Janek ostrym głosem powiedział: "Zawezwać tu waszego dowódcę, bezzwłocznie, mam pilne rozkazy". Po chwili zjawił się jakiś porucznik. Janek ponownie się przedstawił i powiedział w jakim celu przyszliśmy. Z torby oficerskiej wyjął zalakowaną i ostemplowaną odpowiednimi pieczęciami
kopertę. "Tu jest specjalny rozkaz dokonania rewizji i aresztowania" - dodał. Porucznik przyjrzał się kopercie przyświecając sobie latarką, mówił przy tym, że kompania miała przyjechać o 10, na co Janek odpowiedział: "Tak, ale zmieniono rozkazy, gdy ustalono miejsce gdzie przebywa, o czym mieliście być powiadomieni. Komuś porządnie się oberwie, możecie zwijać ubezpieczenia. Kolumna naprzód!". Porucznik jeszcze coś zaczął mówić, ale nie dokończył. Janek odburknął: "Wyjaśnimy później to niedbalstwo!".

Szybko odnaleźli dom, w którym zatrzymał się Rzepecki. Z budynku pułkownika wyprowadzili Kosowicz z por. Andrzejem Serkiesem. Do samochodu wracali szybkim krokiem przekonani, że lada moment wejdą na lufy automatów - jednak przez nikogo nie niepokojeni dotarli na miejsce. Franciszek Kosowicz wspominał: Ruszyliśmy przy wyłączonych reflektorach. Po chwili na drodze ukazał się sznur świateł, nadjeżdżały specjalne oddziały w celu znalezienia i aresztowania płk. Rzepeckiego. Po wykonaniu akcji bezpiecznie odstawiono prezesa do Łodzi.

Płk. Rzepecki został aresztowany dopiero w listopadzie 1945 r. w Łodzi. Za jego bezpieczeństwo odpowiadali wówczas lokalni konspiratorzy. (...)

Kosowicz dotarł następnie do płk. Rzepeckiego w więzieniu przy ul. Rakowieckiej, proponując mu odbicie z niewoli. Jednak "Ożóg" nie zgodził się na akcję, uznając ją za nierealną. W tym czasie toczył już zresztą z władzami bezpieczeństwa pertraktacje zmierzające do ujawnienia struktur WiN. Zagrożony dekonspiracją i aresztowaniem oddział osłonowy otrzymał od ppłk. Tadeusza Jachimka "Ninki" - szefa sztabu I Zarządu Głównego WiN - rozkaz opuszczenia kraju. Kosowicz starannie przygotowywał się do wyjazdu. W końcu listopada 1945 r. wraz z sześcioma innymi żołnierzami oddziału osłonowego dotarł pociągiem z Warszawy do Berlina. Poruszali się uzbrojeni, w umundurowaniu "ludowego" Wojska Polskiego, posługując się sfałszowanymi dokumentami kierującymi ich do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. (...)


Jan Kosowicz został wcielony do komórki prowadzącej łączność i działalność na kraj w sztabie 2. Korpusu z siedzibą w Porto Recanti. Wraz z 2. Korpusem został następnie przerzucony do Anglii i zdemobilizowany. Ukończył studia ekonomiczne w Londynie i podjął pracę w dużym przedsiębiorstwie. W czasie studiów utworzył organizację Polska Akademicka Młodzież Ludowa, dysponującą własnym pismem "Ziarno".
W styczniu 1953 roku Radio BBC nadało jego wspomnienia z czasów AK. Kosowicz wystąpił wtedy pod pseudonimem Janek Chmielewski. "Ciborski" zginął w wypadku samochodowym niedaleko Londynu, latem 1962 roku."

(koniec cytatu)



Niezwykłym przypadkiem była również sprawa porucznika Tadeusza Ośki "Sępa". Ten oficer AK wstąpił pod fałszywym nazwiskiem do LWP, skąd zdezerterował zagrożony aresztowaniem. Przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie w mundurze oficera UB szpiegował tamtejszą bezpiekę. Uratował jedną polską kobietę przed gwałtem zabijając dwóch sowieckich żołnierzy. Zastrzelił też trzech milicjantów eskortujących siedmiu akowców na rozstrzelanie. Zdekonspirowany przeszedł do partyzantki. Niestety w 1946 r. został schwytany, skazany na śmierć i rozstrzelany. Ubecja do końca nie poznała jego prawdziwego nazwiska.



O ile Tadeusz Ośko udawał oficera UB, to major Antoni Żubryd wstąpił do bezpieki, by ją infiltrować. Był on obrońcą Warszawy w 1939 r. a potem żołnierzem SZP-ZWZ. W 1940 r. wpadł w ręce sowieckich pograniczników, podczas przekraczania Sanu. Zgodził się na współpracę z NKWD - miał dostarczać jej informacji o niemieckich umocnieniach nad Sanem. Współpraca została przerwana w 1941 r. a Żubryd trafił w ręce Niemców,  którzy znaleźli jego nazwisko w przechwyconych aktach NKWD. Zdołał uciec z miejsca egzekucji i wrócić do konspiracji w ZWZ-AK. W 1944 r. zgłosił się do pracy w UB. Zwalczał volksdeutschów, konfidentów Gestapo i członków UPA a polskim niepodległościowcom pomagał, wynosząc z UB informacje, ostrzegając ich przed aresztowaniami czy symulując bicie podczas przesłuchań. W czerwcu 1945 r. zdezerterował z UB, zabierając dwóch więźniów. Ubecy aresztowali wówczas jego teściową i czteroletniego synka. Zrewanżował się zabijając szefa UB w Sanoku  a także biorąc grupę milicjantów na zakładników. Teściową i syna wówczas wypuszczono. Żubryd założył oddział partyzancki, który podporządkował NSZ. W jego oddziale służyli m.in. dezerterzy z LWP, MO i UB. Żubrydowcy przeprowadzili ponad 200 akcji zbrojnych, w tym zabili 15 funkcjonariuszy UB i ppłka Fiodora Iwanowicza Rajewskiego, szefa sztabu 8 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty. Bezpiece udało się jednak rozbić w 1946 r. oddział Żubryda za pomocą agentury a jeden z tych agentów Jerzy Vaulin skrytobójczo zabił śpiącego majora Żubryda i jego ciężarną żonę Janinę.



Służbę w UB wypomina się też bohaterowi Podhala majorowi Józefowi Kurasiowi "Ogniowi". Kuraś był żołnierzem KOP i 1 pułku strzelców podhalańskich. W czasie okupacji kierował oddziałem podległym AK, Konfederacji Tatrzańskiej i Batalionom Chłopskim. W 1944 r. jego oddział zaczął współpracować z partyzantami AL. Jak to się stało? Kuraś był działaczem Stronnictwa Ludowego i robił to na polecenie zwierzchników politycznych. Z rekomendacji ludowców trafił też do UB gdzie doszedł do stanowiska szefa PUBP w Nowym Targu. W czerwcu 1945 r. zdezerterował z Resortu wraz ze swoimi ludźmi - i z listą konfidentów, których sukcesywnie likwidował. Jego ludzie zabili później ponad 60 funkcjonariuszy UB, ponad 40 milicjantów i 27 funkcjonariuszy NKWD. Uwolnili także kilkudziesięciu więźniów z krakowskiego więzienia św. Michała. Jak podają popularne źródła: "14 listopada 1946 Józef Kuraś wysłał list do Bolesława Bieruta, w którym wypunktował m.in. cele swojej walki: Oddział Partyzancki «Błyskawica» walczy o Wolną, Niepodległą i prawdziwie demokratyczną Polskę. Walczyć będziemy tak o granice wschodnie, jak i zachodnie. Nie uznajemy ingerencji ZSRR w sprawy wewnętrzne polityki państwa polskiego. Komunizm, który pragnie opanować Polskę, musi zostać zniszczony[2]. Według współczesnego polskiego historyka, Macieja Korkucia, w swoich odezwach „Ogień” ostrzegał wszystkich konfidentów i ludzi pełniących w UB kierownicze stanowiska, że będą na każdym kroku wieszani i strzelani, nie patrząc na ich pochodzenie, a ich dobytek zostanie skonfiskowany na rzecz oddziałów partyzanckich[2]. Z tego powodu działalność jego oddziałów wymierzona była zarówno w osoby narodowości polskiej, jak i pochodzenia niemieckiego, słowackiego i żydowskiego".

Wiadomo, że WiN a także PSL miały swoich agentów/informatorów wewnątrz UB, LWP  i MO.  Co zrozumiałe, ustalanie ich losów jest bardzo trudne jeśli nie niemożliwe. Dariusz Baliszewski opowiadał mi natomiast o tym, że w latach 40-tych wielu funkcjonariuszy UB popełniło samobójstwa skacząc z dachu i okien siedziby Resortu przy Koszykowej. Byli to ludzie, którzy poszli tam służyć w dobrej wierze - niewykształceni, prości chłopi, często biorący za dobrą monetę udział Mikołajczyka w komunistycznym rządzie. To co zobaczyli w Bezpiece przerosło ich jednak psychicznie i przeraziło. Nie mogli się wycofać, więc wybierali śmierć samobójczą...



Chyba wszyscy znamy historię wachmistrza Józefa Franczaka "Lalka", żołnierza II RP walczącego nieprzerwanie od 1939 r. do 1963 r. Był on ostatnim żołnierzem wyklętym, który zginął w walce z komuną z bronią w ręku. Niewielu ludzi sobie zdaję sprawę, że przed śmiercią zdołał postrzelić jednego z zomowców biorących udział w obławie. Wcześniej kilkakrotnie wyrywał się śmierci - m.in. zabijając pijanych ubeków wiozących go na egzekucję.



Franczak nie był jednak, tym który najdłużej uciekał bezpiece. Do 1982 r., czyli do swojej śmierci ukrywał się chorąży Antoni Dołęga "Znicz" - żołnierz Września '39, konspiracji i II Armii WP, który po dezercji z LWP był w partyzantce do 1955 r. SB nie mogła wpaść na jego trop, choć Dołęga stracił nogę po wypadku z bronią. Jak czytamy: "W miejscowości Zembry ukrywał się u kościelnego i w tejże miejscowości jeszcze w latach 70-tych XX w. organizowane były dla niego konspiracyjne msze święte. Z dotychczasowych badań wynika, że korzystał z siatki konspiracyjnej złożonej co najmniej z dwustu osób. Został pochowany w konspiracyjnych warunkach przez współtowarzyszy broni najprawdopodobniej w 1982 roku w nieznanym miejscu. " Jego trumna została znaleziona w 2017 r. przez IPN, po czy odbył się ponowny pochówek z honorami wojskowymi. 



Najdłużej ukrywającym się żołnierzem Polskiego Państwa Podziemnego był jednak prawdopodobnie ppłk Walerian Tewzadze - żołnierz niepodległej Republiki Gruzji, zastępca szefa gruzińskiego wywiadu (!), oficer kontraktowy WP, dowódca północno-zachodniego odcinka obrony Warszawy w 1939 r. (!), szef sztabu częstochowskiej 7 Dywizji AK. Tewzadze po wojnie ukrywał się pod fałszywym polskim nazwiskiem. Bezpieka nigdy nie wpadła na jego trop. Dopiero w 1985 r., na łożu śmierci, ujawnił swoją prawdziwą tożsamość.

Czytając biografie wielu polskich oficerów w Września 1939 r. często napotykamy na adnotację: "dalsze losy nieznane". Ilu z nich ukrywało się pod zmienionymi tożsamościami tak jak ppłk Tewzadze? Ilu z nich mogło infiltrować struktury komunistycznego wojska i państwa tak jak płk Klotz? Skoro bezpieka nie była w stanie wyśledzić, że dobrze rozpoznawalnego byłego starostę lwowskiego, to czy np. była w stanie dowiedzieć się, co się naprawdę stało z marszałkiem Śmigłym-Rydzem? Wielu z tych ludzi z cienia, takich jak zmarły w 1982 r. "łudząco podobny do Śmigłego-Rydza" płk Zygmunt Polak (posługujący się tak jak marszałek konspiracyjnym pseudonimem Adam Zawisza, mieszkający w tej samej kamienicy i chorujący na angina pectoris) nie ma nigdzie nawet krótkiego biogramu...

***

A w kolejnym odcinku serii "Niepodległość" będziemy próbować znaleźć granicę między infiltracją a kolaboracją. Wchodzimy głębiej w struktury LWP.

***

Czy zauważyliście, by w polskich mediach pojawił się temat starć na granicy indyjsko-chińskiej? Jeśli tak, to pewnie był gdzieś głęboko zagrzebany. A mamy przecież do czynienia ze zdarzeniem iście z horroru: walka w Himalajach, toczona bez strzałów, a jedynie nożami, saperkami, pięściami i kamieniami. Indyjskie media piszą o egzekucji dokonanej przez chińskie szwadrony śmierci. Mowa o konflikcie dwóch mocarstw nuklearnych, krajów w których żyje po ponad miliard ludzi. Równolegle trwały incydenty zbrojne na linii rozejmowej pakistańsko-indyjskiej. Chiny biorą Indie w dwa ognie za pomocą, tradycyjnie przyjaznego Pekinowi - i mocno zadłużonego w Pekinie - Pakistanu. Zebrało się im na projekcję siły i zastraszanie sąsiadów.  Ale Chińczyków może teraz nieco uspokoić pojawienie się nowego ogniska wirusa wuhan w Pekinie. Dotychczas Chińczycy udawali, że wirus niemal nie dotarł do Pekinu. Skoro się teraz przyznają do nowego ogniska i zamykają kawał miasta, to znaczy, że szaleje im on tam od tygodni a został przywleczony przy okazji sesji parlamentu.

***

Profesor Peter Turchin, który przewidział 2020 rok jako rok niebywałych zaburzeń społecznych i kryzysu, twierdzi, że następna może być wojna domowa w USA. W jednym z sondażów 34 proc. Amerykanów twierdzi, że wojna domowa jest prawdopodobna.  Secesję już mamy - tragikomiczną/idiokratyczną "wolną strefę" Chaz w Seatle. 

Jeden z moich starych przyjaciół zwrócił mi uwagę na pewną teorię. Teorię zmian pokoleniowych Straussa-Howe'a mówiącą, że mniej więcej raz na 80 lat USA przechodzą przez okres zmian kryzysowych. Albo kryzys wewnętrzny/ gospodarczy albo wojna. Za każdym razem wychodzą z takiego wstrząsu wzmocnione, ze zmodyfikowanym ustrojem. Widzieliśmy coś takiego choćby po Wielkim Kryzysie czy wojnie secesyjnej. W tej dekadzie powinien nastąpić "czwarty zwrot". A więc kryzys wewnętrzny lub wojna zewnętrzna.

Przyjrzyjmy się w tym świetle obecnej sytuacji w USA. Trump jest moim zdaniem poważnie chory. Książka Boltona, w której pisze on tym, że prezydent chwalił Xi Jinpinga za obozy koncentracyjne dla Ujgurów i nie wiedział, że Finlandia nie jest częścią Rosji jest (o ile to nie konfabulacje kolesia, który wyleciał a administracji) dowodem na problemy poznawcze Trumpa. Podczas przemówienia w West Point prezydent miał problemy ze szklanką wody. Donald Trump ma 74 lata i jest otoczony ludźmi, którzy źle mu życzą. Wcześniej donosiłem o podejrzeniach, że mógł być podtruwany.  Zresztą mogło się obyć bez trucizny. Wystarczyło picie galonów Diet Coke z aspartamem.

Joe Biden ma 77 lat. I o wiele bardziej zaawansowaną demencję. Niemal wszystko, co mówi jest nonsensem. Publicznie wącha dzieci i kobiety. Jego strategia na kampanię to siedzenie w piwnicy i unikanie kompromitacji.



I wyobraźcie sobie, że na jesieni dochodzi do kolejnej fali Covid-19. Wirus rozprzestrzenia się m.in. w zakładach mięsnych. Nie ma mięsa w marketach. Zaczynają się zamieszki. Policjant zabija naćpanego Czarnego. Zamieszki nabierają na sile. Demokratyczni burmistrzowie obcięli wcześniej fundusze policji, więc duże obszary wielkich miast wymykają się spod kontroli. Widząc to, rednecy na prowincji się zbroją i organizują. Demokratyczni gubernatorzy narzucają kwarantannę na prowincji. Milicje nie pozwalają jej egzekwować. Przyłącza się do nich lokalna policja. Zaczynają się strzelać z antifiarzami i bandziorami. Prezydent Joe Biden ślini się przed kamerą, gada głupoty i nie może podjąć decyzji. Chaos totalny.

I wówczas uruchomione zostają plany ewentualnościowe. Wojsko i FEMA wchodzą do akcji. Pierwszy lockdown i obecne zamieszki to był tylko test. Wcześniejszym testem był huragan Katrina. Ale to nie jest już takie wojsko jak za czasów pułkownika Corso czy generała Pattona. Ono jest gwarancją lewicowego autorytaryzmu - czy też technologicznego autorytaryzmu. Następuje konwergencja pomiędzy ustrojem amerykańskim a chińskim. No bo, przecież USA musiały zmodyfikować swój ustrój, by skutecznie konkurować z Chinami. Czy też budować znów Chimerykę.

Pamiętacie film "Joker"? On tak jakby przygotowywał nas na scenariusz załamania ładu publicznego w USA. Niestety z powodu wirusa nie pokazali, co dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz