sobota, 30 stycznia 2016

Największe sekrety: Hyperborea - Vymanika Shastra

Ilustracja muzyczna: Shiva Tandava Stotram

Co łączy mieszkańców kraju Lechitów, których domena rozciągała się kiedyś po bawarską rzekę Lech z mieszkańcami Lakdah, czyli indyjskiej części Tybetu? Przede wszystkim wspólne korzenie genetyczne. Wśród mieszkańców Polski, słowiańskich enklaw na Łużycach i północnych Indii (szczególnie tych z wyższych kast) znajduje się największy odsetek przedstawicieli genetycznej haplogrupy R1a1, tożsamej z pradawną ludnością indoeuropejską - aryjską. Wśród mieszkańców Iranu, Afganistanu, Pakistanu oraz Indii można spotkać tubylców o rudych lub blond włosach, niebieskich lub szarych oczach, z wyglądu przypominających choćby Ukraińców. Widać to np. na poniższym filmie. (Zwraca uwagę np. wygląd dziewczynki pojawiającej się w 1:42).





Alanowie, Sarmaci, Scytowie, Awarowie oraz wiele innych ludów przetaczających się przez Wielki Step byli ludami białymi, o "aryjskiej" haplogrupie R1a1. Do aryjskiego dziedzictwa odwoływali się władcy Persji. Dariusz Wielki tytułował się "Aryjczykiem z rodu Aryjczyków". Aryjscy najeźdźcy zdobyli Iran oraz podbili czarnoskóre ludy drawidyjskie. w Indiach.  To ich dziełem był system kastowy- będący pierwszym w historii przypadkiem wprowadzenia apartheidu. (Bieszk w "Słowiańskich królach Lechii" pisze, że Ariowie wyparli również czarne ludy z Iranu i... Kaukazu. Nie jest to niemożliwe - Sumer najeżdżany był przez jeden z czarnych ludów, który atakował go od wschodu.)



Tym co łączy Ariów z ziem polskich z Ariami z północnych Indii są również wspólne korzenie ich religii. Badacze wielokrotnie wskazywali na pewne zaskakujące podobieństwa między mitologią słowiańską, nordycką, grecką oraz indyjską. Wszystkie te mitologie wypływały bowiem z jakiegoś praindoeuropejskiego źródła - jednakże ewoluowały one w odmiennych warunkach. O ile znaczna część naszej wiedzy o dawnej religii Słowian zaginęła w odmętach dziejów, to pogańska religia Indii rozwijała się przez wiele tysięcy lat obrastając nowymi elementami. Czyżby więc wielotwarzowe bóstwa Słowian były tożsame z wielotwarzowymi bóstwami Indii? Czy np. czczony w Radogoszczy bóg wojny Swaróg (od którego imienia pochodzi m.in. nazwa miasta Swarzędz) był odległym echem hinduskiego Sziwy? Historycy bez większego szemrania przyjmują, że słowiańskie słowo "wiedza" ma wspólne źródło z sanskryckim "veda". Wedy to święte księgi hinduizmu, zbiór starożytnej wiedzy, od której nazwę bierze cywilizacja wedyjska. Słowiańskie słowo Bóg ma też sanskrycki odpowiednik. Wzięło się od imienia Bhog, noszonego przez jednego z hinduistycznych bogów.




Kiedy Ariowie, którzy trafili nad Wisłę stracili kontakt z Ariami, którzy trafili nad Ganges? Oficjalna nauka mówi, że aryjska inwazja na Indie nastąpiła około 1800 r. przed Chrystusem. Ariowie mieli przybyć z Azji Środkowej. Istnieje jednak rewizjonistyczna teoria mówiąca, że byli w Indiach już o wiele wcześniej. Co więcej mogli tworzyć imperium zajmujące również sporą część Wielkiego Stepu. Ślad tego imperium miał pozostać w genach i w językach.

Prof. Benon Szałek, poliglota-samouk znający 20 języków ( w tym m.in. tamilski, baskijski i sumeryjski) odkrył zadziwiające powiązania między słownictwem języka węgierskiego i... japońskiego. Np." rozpalać ogień" to węgiersku "hev surol" a po japońsku "hi suru", "czas" to po węgiersku "kor" a po japońsku "koro", i według tego schematu: wszyscy-mind-mina, inicjować-okoz-okosu, pobliże-hatar-hotori, oszaleć-haborog-abareru, przeszkadzać-zavar-savaru,dobroć-josag-josa. Przodkowie Węgrów przybyli z azjatyckich stepów i prawdopodobnie najeżdżali północne Chiny (lud Hu-nu), przodkowie Japończyków przybyli z Syberii, więc prawdopodobnym jest, że na jakimś etapie wędrówek oba ludy się spotkały, co zaowocowało językowymi zapożyczeniami. Jak jednak wytłumaczyć podobieństwa między japońskim a baskijskim i tamilskim? "Początek" to po baskijsku "hatse" a po japońsku "hatsu". Według tego samego schematu: samica-eme-me, brat-anaia-ani, starsza siostra- ana-ane, tak-bai-hai, dokładnie ten - hori bakariik-kore bakari. Po japońsku "przyjść" to "kuru", po tamilsku "kuruku", brzmieć-naru-naralu, statek-pune-pune,ciąć-kiru-kiri,miecz-katana-katakam,dzielić-wakeru-wakir,spaść-otiru-utir.


Powyżej: Baskijska swastyka - Lauburu - symbol prześladowany za czasów... reżimu Franco. 

Baskowie są obok Gruzinów, Piktów, Etrusków czy mieszkańców minojskiej Krety zaliczanych do tzw. ludów azjanickich - narodów sprzed indoeuropejskiej i celtyckiej migracji. (Można je uznać za ludy, który w górach przetrwały wielki kataklizm klimatyczny towarzyszący 12,5 tys. lat temu końcowi epoki lodowcowej - kataklizm, który doprowadził do zalania obszarów przybrzeżnych o ogromnej powierzchni, wydarzenie znane w kulturach całego świata jako Potop). Tamilowie zaś są czarnym ludem drawidyjskim zamieszkującym południowe Indie i Sri Lankę. Skąd więc podobieństwa językowe między tak różnymi narodami? Prof. Szałek wysunął hipotezę, że wszystkie te narody musiały być kiedyś pod władzą jednego imperium - stąd te same słowa przeniknęły do mocno różniących się języków, na podobnej zasadzie, na jakiej obecnie rozpowszechniają się takie słowa jak "email", "selfie" czy "smartfon". Jego zdaniem to imperium przestało istnieć co najmniej 5 tys. lat przed Chrystusem. Dysponowało ono własnym pismem, gdyż w językach ugro-fińskich, japońskim i tamilskim na określenie "pisać, rysować" jest używany podobny rdzeń -ir, -sir.

Czy są ślady materialne istnienia tego domniemanego imperium?







W chińśkim Xinjangu, zamieszkiwanym przez turecki lud Ujgurów, znaleziono tysiące mumii wysokich, białych ludzi, często z rudymi włosami, mumii przypominających Księżniczkę z Ukok, czyli mumię znalezioną w grobowcu w górach Ałtaj.  Śladami cywilizacji, której przedstawicielami byli ludzie pochowani w tych grobowcach, ludzie posługujący się znakiem swastyki, były prawdopodobnie liczne piramidy z Zachodnich Chin, być może również słynna Biała Piramida z okolic Xian. (Ciekawą książką poświęconą zaginionym miastom i piramidom z Chin jest "Satelity bogów. W zamkniętych strefach Chin" Hartwiga Hausdorfa i Petera Krassy.) Jak pisze Witold Stanisław Michałowski:

"W paromilionowym dziś Urumczi, stolicy Sinkiangu, dawnej oazie na Jedwabnym Szlaku, miejscowe muzeum archeologiczne szczyci się mumiami najstarszych Europejczyków. Wspaniale zakonserwowały je piaski pustyni Takla Makan rozprażone do białości bardziej bezlitosnym niż nad Saharą słońcem. Pochodzą z około 2,5 tysiąca lat przed Chrystusem. Ocalały elementy strojów, ozdoby, broń, a nawet resztki długich blond warkoczy niewiasty i sumiaste prawdziwie „lasze" wąsy jej męża. Znaną na całym świecie metodą Gierasimowa, odtworzono wygląd twarzy obu mumii. Trudno było od nich oderwać wzrok: toż to Zosia i Tadeusz. Postacie z sławnego poematu Adama Mickiewicza. Absolutny szok. A może tylko mistyfikacja? Sinkiang to dawny Turkiestan Wschodni, zamieszkany przez wyznających od wieków islam Ujgurów. Władzom w Pekinie nie zależy na podkreślaniu starożytności i odrębności etnicznej kilkunastu milionów obywateli najludniejszego państwa świata.




W warszawskiej ambasadzie Chińskiej Republiki Ludowej chętnie udostępnia się wielotomowy atlas historyczny. Można się z niego dowiedzieć, że za dynastii Tang (618-907 n.e.) władza cesarzy chińskich sięgała Morza Kaspijskiego i obejmowała terytorium dzisiejszego Kazachstanu, Tuwy i Dalekiego Wschodu. Informacji o tym, że przez parę wieków na południe od Wielkiego Muru językiem urzędowym był turecki, doszukać się niełatwo. Skoro jesteśmy przy tematach lingwistyczno-etnograficznych, warto zatrzymać się nieco nad treścią referatu pani Anny Parzymies, wygłoszonego w październiku 1998 podczas jubileuszowej sesji z okazji 25-lecia Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Tytuł referatu: „Ałtaizmy w języku polskim" niewtajemniczonym niewiele mówi. Przez treść wystąpienia pani profesor, pełną niezrozumiałych dla profanów określeń w rodzaju: nagłos, etnonim, derywaty, semantyka, opozycja fonologiczna, przebrnąć jest trudno. Ważna jest konkluzja. Termin „Polanie" ma, jak się okazuje, chiński rodowód. W językach ałtajskich, do których dziś zaliczamy mongolski, mandżurski i turecki, oznaczał, po przyjęciu określonej transkrypcji fonetycznej chińskich hieroglifów, ludzi zależnych niezajmujących się rolnictwem i niehodujących drzew morwowych. Przy innej zaś transkrypcji ten sam hieroglificzny znak można odczytać jako barbarzyńców nielubiących płacić podatków. Przedstawia naszych praojców wprawdzie w nieco mniej korzystnym świetle, ale takich jakoś dziwnie bliskich. Bo kto lubi płacić podatki? Bojąc się, że zostanę zlinczowany za szarganie narodowych świętości i podważanie wkuwanej przez pokolenia uczniów wiedzy o rzekomo wiślanej prakolebce naszych antenatów, ośmielę się przekazać tylko parę informacji. Wnioski z nich wyciąga kto inny.

W Kyzył, przed muzeum stoją kamienne idole wykopane gdzieś na stepach abakańskich. Przedstawiają okrągłogłowe postacie z zakręconymi zawadiacko „po polsku" wąsami. Ich torsy pokrywają znaki pisma runicznego, prawie identycznego do używanego przez starożytnych mieszkańców Skandynawii. W katalogu opisane są jako nagrobne pomniki Hunów i Sarmatów. Celem podbudowania tezy o centralno-azjatyckiej prakolebce tych ostatnich, być może warto też podać informację, że rogatywka — powszechnie uznawana za arcypolskie nakrycie głowy — ma tybetański rodowód, a wizerunek niekoronowanego „piastowskiego" orła był znakiem arystokratycznego rodu jednego z wywodzących z Ałtaju ludów. Hafty z wyobrażeniami mitycznych niebiańskich orłów i równoramiennych krzyży znalezione w wykopaliskach cmentarzy Badaszary i Tujaha pochodzą co najmniej sprzed 25 stuleci. Orła berkuta czczą do dzisiaj mieszkańcy płaskowyżu Sajano-Ałtajskiego. Tak samo nazywają go ludy tureckie, jak i mongolskie. Berkut był też totemem Turków — Kyzyłów. Ich bliscy pobratymcy Kaczyńcy wierzą, iż orzeł to biały duch, który im patronuje i wybiera szamanów z rodu Berkutów. W północnych rejonach Jakucji orła czciły rody kangałaskie, zamieszkujące basen rzeki Wiluj w dolnym jej biegu. Orzeł — chotoj, syn Urung Ayy Tojona, miał przenosić do nieba ludzkie dusze. Bezdzietne kobiety zwracały się do niego z prośbą o obdarzenie ich macierzyństwem. W ten sposób wyproszone potomstwo jeszcze zupełnie niedawno nazywało się chotoj torutteech — pochodzące od orła."





O ile odkryte u podnóży Uralu, w pobliżu kazachskiej granicy "miasto swastyki" Arkaim pochodzi prawdopodobnie dopiero z około 1800 roku przed Chrystusem, to wciąż na poważne badania czekają piramidalne struktury z Turkmenistanu. Śladem dawnego imperium w Iranie może być  Tepe Sialk, z zigguratem liczącym 7,5 tys. lat.  Nie zapominajmy również o znaleziskach z Indii, przypisywanych cywilizacji doliny Indusu z centrami w miastach Mohendżo Daro i Harappa. Miasta te były starannie zaplanowane, drogi w nich były pokryte brukiem lub asfaltem (!), domy wielopiętrowe i wyposażone w... spłukiwane toalety.  Początek tej cywilizacji jest datowany co prawda na około 3,5 tys. lat przed Chrystusem i jest ona uznawana za wytwór ludów drawidyjskich, ale prawdopodobnie była ona "resztówką" wcześniejszej cywilizacji.



O tym, że w odległej starożytności istniało wielkie imperium zajmujące szmat Azji mówi tradycja wedyjska. W eposie Ramayana to państwo jest znane jako Imperium Ramy. Król Rama, był awatarem (wcieleniem) Wisznu, boga, który wielokrotnie ratował ludzkość. Ramayana opisuje jego inwazję na Sri Lankę. Dokonał on jej po to,by uwolnić swoją narzeczoną Sitę, porwaną przez władcę Lanki demona Ravanę. W ramach tej inwazji miał zbudować tzw. Most Ramy, zwany przez Europejczyków Mostem Adama - system płycizn, raf i wysepek łączących Sri Lankę z południowymi Indiami. Zawarte w Ramayanie dane dotyczące zdarzeń astronomicznych sugerują, że do inwazji na Sri Lankę miało dojść około 5760 r. pne.


Inny wielki hinduistyczny epos Mahabharata opisuje wielką wojnę toczącą się na subkontynencie indyjskim. Jednym z bohaterów tego dzieła jest niezwykle podstępny władca - Kryszna, jeden z awatarów Wisznu. Kryszna był w starożytności powszechnie uważany za postać historyczną. Grecy, którzy przybyli do Indii wraz z Aleksandrem Wielkim nazywali go "indyjskim Herkulesem". W historyczność Kryszny długo wątpiono, ale kilka lat temu na dnie Oceanu Indyjskiego znaleziono jego miasto - Dvarkę. Niektóre znaleziska z Dvarki były datowane metodą C-14 na 7,5 tys. lat.
Ważną częścią Mahabharaty jest opis trwającej 18 dni bitwy na równinie Kurkszetra. Jak czytamy:



"Większość naukowców uważa wojnę Kurukszetra za fakt historyczny (podobnie jak wojnę trojańską), rozbieżności dotyczą ustalenia dokładnej daty bitwy[1]
Dr S. Balakrishna ustalił rok 2559 p.n.e. za pomocą obliczeń kolejnych zaćmień Księżyca.
Prof. I.N. Iyengar ustalił rok 1478 p.n.e. obliczając podwójne zaćmienia i koniunkcje Saturna i Jowisza.
Dr B.N. Achar ustalił rok 3067 p.n.e. obliczając pozycje planet według ‘’Mahabharaty’’.
Śri P.V. Holey ustalił datę 13 listopada 3143 roku p.n.e. za pomocą pozycji planet i systemu kalendarza.
Dr P.V.Vartak ustalił datę 16 października 5561 roku p.n.e. obliczając pozycje planet."

O ile sama bitwa jest uznawana za fakt historyczny i datowana zwykle na okres w którym cywilizacja doliny Indusu miała dopiero się zaczynać a nawet na czas przed powstaniem tej cywilizacji (!), to historycy uznają opisy zastosowanych podczas tej kampanii "boskich broni" wypożyczonych śmiertelnikom za czystą mitologię. W Mahabharacie oraz innych pismach wedyjskich roi się jednak od opisów "boskiej technologii" - latających pojazdów zwanych vimanami oraz broni masowej zagłady. I tak w bitwie pod Kurszterą miąno użyć straszliwej broni znanej jako Piorun Indry. Jak czytamy w tym eposie:

"Wyrzucono pojedynczy pocisk załadowany całą energią wszechświata. Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości... Była to nieznana broń, żelazny grom, gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, ze nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne... w ucieczce od owego ognia żołnierze rzucili się do strumieni, aby obmyć swoje ciała i sprzęt...
[ta bron]...odrzuciła tłumy [wojowników] razem z ich rumakami, słoniami, pojazdami naziemnymi i ich bronią, jak gdyby były to suche liście drzewa. Odrzuceni podmuchem...wyglądali pięknie, jak ptaki w locie... odlatujące z drzew... (...)

Było tak, jakby wszystkie żywioły zerwały pęta. Słońce kręciło się w kółko. Wypalony ogniem broni świat zataczał się w gorączce. Rozszalałe słonie biegały tam i z powrotem w poszukiwaniu schronienia przed potwornym żarem. Woda stała się gorąca, zwierzęta zginęły, wróg padł jak podcięty kosą, a huk ognia powalił szeregi drzew. Słonie ryczały straszliwie i martwe padały na ziemię, ich ciała ścieliły się na dużym obszarze. Konie i wozy bojowe spłonęły. Tysiące wozów uległy zniszczeniu, a potem nad morzem zaległa martwa cisza. Rozszalały się wiatry i ziemia się rozjaśniła. Ukazał się przejmujący grozą widok. Potworne gorąco zniekształciło martwe ciała, które nie wyglądały jak ciała ludzi. Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o takiej broni i nigdy wcześniej nie widzieliśmy broni równie okrutnej. (...)

Ze wszystkich stron Cukra miotał grom na potrójne miasto. Na jego trzy części ciskał pocisk, który krył w sobie energię Kosmosu. Miasto stanęło w płomieniach. W niebo wystrzelił jaskrawy dym, równy dziesięciu tysiącom słońc. Rozszałały się gwałtowne nawałnice; deszcz lał strumieniami. Rozległy się grzmoty, choć niebo było bezchmurne. Zatrzęsła się ziemia. Podniosły się wody. Rozstąpiły się szczyty gór, nastała ciemność."

Opisy te były tak sugestywne, że skłoniły nazistowskich okultystów do wysyłania wypraw w Himalaje w poszukiwaniu starożytnych ksiąg ze wskazówkami technicznymi dotyczącymi budowy "broni bogów". Ojciec amerykańskiej broni atomowej, imigrant z Niemiec, dr Robert Openheimer nie bez powodu cytował wedyjskie pisma podczas testu bomby A w lipcu 1945 r. Później, gdy pytany o to, czy w lipcu 1945 r. doszło do pierwszej eksplozji bomby atomowej, odpowiedział: "Tak, ale w czasach nowożytnych". Możecie wczuć się w jego ówczesne przesłanie oglądając poniższy filmik. Ten film sugeruje, co naprawdę oznaczał symbol swastyki.



W Mohendżo Daro dokonano zastanawiającego znaleziska - odkryto kilkadziesiąt szkieletów leżących na poziomie ulicy, przez nikogo nie pochowanych. Z badań sowieckich naukowców wynikało, że poziom ich radioaktywności w niektórych przypadkach przekraczał 50-krotnie normy. Znaleziono też stopione naczynia i dachówki (podobne znaleziska można zobaczyć w muzeum w Hiroszimie). Zwolennikom teorii paleoastronautycznych kojarzy się to oczywiście z wybuchem nuklearnym o małej skali. Łatwo w tym przypadku o nadinterpretację, ale warto zadać sobie pytanie: a co jeśli opisy z Mahabharaty nie są tylko mitami? A co jeśli miasto, na którym zbudowano później Mohendżo Daro doby cywilizacji doliny Indusu, zostało zniszczone przez "boską broń"?


Wedyjska cywilizacja aryjska była zadziwiająco "naukowa". Jak czytamy: 

"Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie są zakłopotani, nie mogąc wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym względzie inaczej.

    Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu "kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
    Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.
    Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią. (...)
Starożytni Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą wiedzę naukową o świecie i materii. W powstałym prze około 5000 laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy rozważania na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji, gwiazdy stałe na Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi, kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu. Wiadomo także, że niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich rozważań skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej. Wyznaczenie czasu "potrzebnego do przejścia atomu przez jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest przykładem jednego z prostszych "tematów badawczych"."

Czyżby ta wiedza została przejęta przez Ariów od "boskiej cywilizacji"? 

***

Wielkim paradoksem jest, że cywilizacja europejska, którą wielu z nas tak bardzo się szczyci, została zbudowana na semickiej religii. Cywilizacja Azji Wschodniej, z którą wielu "konserwatystów, chrześcijan i patriotów" uważa za cywilizację niższą i barbarzyńską została zbudowana na aryjskiej religii jaką jest buddyzm, wywodzący się z hinduizmu czyli z aryjskiego pogaństwa. Wraz z buddyzmem, święty znak swastyki zawędrował m.in. do takich krajów jak Wietnam, Korea czy Japonia. Feliks Koneczny pewnie się teraz przewróci w grobie i zacznie grasować jako zombie, ale można powiedzieć, że pod tym względem buddyzm jest naszą religią a cywilizacja Azji Wschodniej - w której wielką atencją obdarza się białą skórę oraz ignoruje polityczną poprawność - jest nam o wiele bliższa niż myślimy. Zresztą nasza cywilizacja też się zrodziła na stepach Azji. 




Powyżej: w świątyni Senso-ji w tokijskiej dzielnicy Asakusa, oraz intrygujący breloczok przyczepiony do komórki koreańskiej dziewczyny, którą spotkałem w Hongkongu.

***



PAMIĘĆ GENETYCZNA. Najpopularniejszym na świecie polskim pisarzem był przed drugą wojną światową Ferdynand Antoni Ossendowski. Jego międzynarodowym bestsellerem była powieść 
"Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów." - zapis jego wspomnień z ucieczki z bolszewickiej Rosji przez Mongolię do Chin. W dziele tym roi się od wątków mistyczno-buddyjskich i pojawia się tam nawet tajemniczy wysłannik z mitycznego, podziemnego królestwa Shamballah.  Szkoda, że prawicowa młodzież sięgająca chociażby po świetnego "Lenina" Ossendowskiego nie do końca zdaje sobie sprawę, o czym Ossendowski pisał w "Przez kraj...". No cóż, ezoteryczna wiedza Orientu jest u nas wrzucana do szufladki z napisem "niebezpieczne sekty" i "zagrożenia du(p)chowe". W II RP nasza elita podchodziła do tego tematu w sposób o wiele bardziej otwarty - o czym świadczyła popularność dzieł Ossendowskiego.

***


W następnym odcinku serii Największe sekrety: Hyperborea - Nan Madol napiszę o tajemniczych ruinach znajdujących się w "połowie drogi", starożytnym morskim imperium, rasie panów na Wyspie Wielkanocnej, świętych dziewicach u Inków oraz o ludziach, którzy obrabiali platynę w neolicie.

***

Z tematyką tego wpisu częściowo pokrywa się fabuła mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". 

sobota, 23 stycznia 2016

Putin-Hujło vs GRU. Rzeź rosyjskich generałów. "Generał Troszew, dobrze że zdechł"

W raporcie sędziego Owena poświęconym zabójstwu płka Aleksandra Litwinienki znalazła się informacja o tym, że Putin-Hujło jest pedofilem. Dla czytelników mojego bloga to żadna rewelacja. Pisałem już bowiem o tym.  (Spróbujcie wpisać w Google "foxmulder2 pedofil putin" - wyszukiwarka nic nie znajdzie. Ktoś zadał sobie nieco trudu, by ten post był "niewidzialny".) Ciekawe jest jednak to, że brytyjskie władze nagle zaczynają wyciągać rosyjskiemu prezydentowi takie rzeczy. Jak widać Putin-Hujło został na trwałe uznany za przeszkodę dla "resetu" oraz interesów z Rosją. Doktor Targalski sugeruje od dawna, że niszczące dla Rosji rządy Putina-Hujły są pod tym względem dla nas korzystne - uniemożliwiają porozumienie Kremla z Zachodem, porozumienie, na którym siłą rzeczy straciłaby Polska.



Argumentem za pozostawaniem Putina-Hujły u władzy może być też to, że zastąpią go ludzie o wiele bardziej niebezpieczni. Hujło zdaje się zrozumiał, że Rosja jest wciąż zbyt słaba ekonomicznie na realizację wielkiego planu budowy Russkiego Mira. Nie zdołał opanować ukraińskich fabryk zbrojeniowych potrzebnych do wielkiej modernizacji sił zbrojnych FR. Putin jako człowiek służb jest ostrożny. Jego styl działania to: prowokacja, badanie reakcji, wypuszczanie balonów próbnych, zmyłki, brutalny atak a później rżnięcie głupa. Widzieliśmy to w Gruzji, na Ukrainie i w Smoleńsku. Widzimy to teraz w Syrii. Pójście na wojnę nuklearną z NATO to nie na jego nerwy. Pozostają mu więc wojny hybrydowe, konflikty na mniejszą skalę i prowokacje, które mogą przekształcić się w gorącą wojnę.



Taka postawa wywołuje jednak niezadowolenie wśród małpoludów z armii i floty oraz z GRU. Znajomy miał okazję rozmawiać jakiś czas temu z oficerami rosyjskiej floty. Mówili otwartym tekstem: jesteśmy przygotowani do wojny i chcemy wojny. "Pojebany pułkownik" Girkin vel Striełkow (Jak mówi Kołomojski: "Girkin to Żyd!")  zupełnie bezkarnie mówi, że Putin straci władzę, jeśli odda Donbas Ukrainie i  zostanie rozstrzelany jak car Mikołaj II . W USA gdy jakiś uliczny świr wzywa do zabicia prezydenta, odwiedzają go agenci Secret Service. W autorytarnej Rosji taki Girkin może sobie swobodnie wysuwać takie groźby.  Musi więc mieć możnych protektorów.

Być może jeden z tych protektorów niedawno odszedł na łono Lenina - szef GRU gen. Siergun. Jak wiadomo, ludzie GRU w Donbasie strzelali do ludzi FSB.  Czyżby więc rosyjska interwencja w Syrii miała przede wszystkim za zadanie przeniesienie tych oszołomów na jakieś pustynne zadupie z dala od Rosji? Czy dlatego Obama tak ochoczo zgodził się, by Putin wysłał tam swoje wojska? Czyżby Zachód bał się, że Putin zostanie obalony przez wojskowych?

W latach 1992-2016 zmarło w Rosji 42 generałów . Tylko 3 z nich śmiercią naturalną. Jak czytamy: "Aż 14 z nich zastrzeliło się lub zostało zastrzelonych, 2 powiesiło się, 2 wyskoczyło przez okno, 1 wpadł pod pociąg, 2 zginęło w katastrofach lotniczych (jeden w śmigłowcu, a drugi w pasażerskim Boeingu prawdopodobnie celowo strąconym przez rosyjskie służby pod Permem), 7 zginęło w wypadkach drogowych, 1 został spalony w samochodzie, 2 otruto, 1 zginął w trakcie działań bojowych, 7 zmarło nagle na zawał lub w niewyjaśnionych okolicznościach i tylko 3 zmarło bez wątpienia w sposób naturalny – ze starości lub po długiej chorobie.

 (...)

Rządy Władimira Putina rozpoczęły się od śmierci Szefa Zarządu GRU generała-majora Szałajewa, który zginął w wypadku samochodowym 7 sierpnia 1999 r. na dzień przed objęciem urzędu przez nowego prezydenta. Potem jednak przez kolejne dwa lata nie zginął żaden generał i tylko jeden admirał – Ugriumow, dyrektorFSB ds. terroryzmu na Kaukazie zmarł w Czeczenii – jakoby na serce.

Za to w 2002 r. – po zakończeniu II wojny czeczeńskiej – zmarło w ciągu roku od razu 9 generałów! Jednym z nich był popularny generał Aleksander Lebied, związany z oligarchą Borisem Bieriezowskim, który zginął w katastrofie śmigłowca.

Po wojnie w Gruzji w 2008 r. zmarło od razu 5 generałów, chociaż przez 5 wcześniejszych lat nie umarł ani jeden!

W 2010 r. – po kwietniowej Katastrofie Smoleńskiej – na jesieni zginęło od razu 4 generałów i podpułkownik wywiadu, w tym 3 zginęło zaledwie w ciągu 3 dni. W następnym roku zginęło 2 kolejnych generałów.

Warto przyjrzeć się kto konkretnie zginął na jesieni „po Smoleńsku”: wiceszef GRU generał Iwanow – nagle zniknął w czasie wizyty w Syrii, trupa znaleziono 16 sierpnia nad morzem. Szef Zarządu Wywiadu Wojsk MSW Czewrizow (odpowiedzialny za operacje specjalne) – strzelił sobie w głowę w Moskwie 4 października 2010 r. Kilka dni później we własnym garażu w Moskwie zastrzelił się też podpułkownik FSB Boris Smirnow.

28 października 2010 r. generał-lejtnant Dubrow wpada pod pociąg w rejonie Bałaszichskim pod Moskwą. 30 października w centrum Moskwy znaleziono martwego generała-lejtnanta Debaszwili i tego samego dnia generał-lejtnant Szamanow ma wypadek samochodowy w Tule.

Tych trzech generałów nie można jednak wiązać ze Smoleńskiem. Łączyło ich co innego – ostro i otwarcie występowali przeciwko Putinowi i ówczesnemu ministrowi obrony Serdiukowowi), podobnie jak generał-pułkownik Aczałow, który zmarł 23 czerwca 2011 r.

26 sierpnia 2011 r. generał-major Moriew – szef FSB w Obwodzie Twerskim (sąsiadujący ze Smoleńskim) został znaleziony martwy w swoim gabinecie z kulą w głowie. Kolejno od kuli ginie generał-lejtnant Szebarszin (były szef Putina w KGB), a były minister obrony generał Graczow umiera w 2012 r. na nieznaną chorobę lub zostaje otruty.

Następnie – aż do inwazji na Krym – mamy dwa lata względnego spokoju – powiesił się tylko we własnej łazience szef Akademii Sztabu Generalnego, generał Bondariew (19.04.2013).

W 2014 r. – w trakcie i po zakończeniu rosyjskiej inwazji na Krym – w ciągu roku samobójstwo (?) popełniło od razu 6 generałów, w tym najpierw – w ciągu miesiąca – dwóch admirałów. 5 z nich się zastrzeliło, a jeden wyskoczył przez okno.

W nocy 3 stycznia 2014 r. w swoim mieszkaniu w Petersburgu zastrzelił się wiceadmirał Ustimienko, były zastępca dowódcy rosyjskiej Floty Północnej.

7 lutego 2014 r. strzelił sobie w głowę kontradmirał Apanasienko. Zmarł kilka dni później.

18 marca 2014 r. zastrzelił się emerytowany generał-major Saplin.

8 czerwca 2014 r. w Moskwie zastrzelił się generał-major Gudkow.

16 czerwca 2014 r. wyskoczył przez okno z 6 piętra w czasie przesłuchiwania go przez Komitet Śledczy generał-major policji Kolesnikow, wiceszef Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Ekonomicznego i Zwalczania Korupcji MSW. Szczegółowych okoliczności samobójstwa nie ujawniono.

21 lipca 2014 r. strzelił sobie w głowę we własnym gabinecie generał-major Miszanin dowodzący armią w Obwodzie Niżegorodzkim.

W 2015 r. w okresie walk w Donbasie i wojny w Syrii – zmarło kolejnych 3 generałów (jeden się zastrzelił, jeden się powiesił, a jeden „miał zawał”).".

(koniec cytatu)

To każe spojrzeć na nowo również na "katastrofę" Boeinga 737 linii Aerofłot nad Permem w 2008 r., w której zginął generał-oszołom Troszew. Jak czytamy:




"Do zdarzenia doszło 14 września 2008 r. Należący do kompanii „Aerofłot” Boeing 737 leciał z Moskwy do Permu. Wśród pasażerów byli m.in. doradca prezydenta Rosji – generał Giennadij Troszew oraz Aleksandr Trofimow, powszechnie uważany za szefa mafii na Powołżu i w Czuwaszji. Samolot runął 11 km przed lotniskiem w Permie. Zginęli wszyscy na pokładzie – 82 pasażerów i 6 członków załogi.

Według oficjalnej wersji śledztwa podanej przez rosyjski Komitet Lotniczy MAK, „osławiony” później m.in. sfałszowaniem śledztwa w sprawie Katastrofy Smoleńskiej, przyczyną wypadku był błąd nietrzeźwych rosyjskich pilotów.

To kłamstwo – twierdzi Anton Myrzin, który przez lata gromadził wszystkie dostępne materiały śledztwa, rozmawiał z wieloma świadkami tej katastrofy oraz z rodzinami ofiar.

„Na tej podstawie doszedłem do wniosku, że samolot został strącony przez rosyjskie służby specjalne w celu zlikwidowania ambitnego generała Troszewa”, doradcy ówczesnego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa – ocenia Myrzin.

Jego zdaniem, szybko rosnące wpływy i popularność generała zaczęły bowiem niepokoić służby w otoczeniu ówczesnego premiera Władimira Putina, który szykował się już zapewne na następną prezydencką kadencję po Miedwiediewie.

Myrzin zwraca uwagę, że zarówno świadkowie zdarzenia, jak i kamery wyraźnie zarejestrowały, iż spadający samolot płonął, a na jego pokładzie doszło do kilku eksplozji, których huk wszyscy słyszeli.

Świadkowie złożyli takie zeznania w śledztwie, jednak Komitet MAK zignorował je. Twierdził, że żadnego pożaru ani wybuchów nie było, a wszystkie urządzenia samolotu pracowały sprawnie aż do momentu zderzenia z ziemią.

Rosyjskie władze niemal tuż po katastrofie – zanim jeszcze cokolwiek zbadano – kategorycznie ogłosiły, że jej przyczyną nie byłzamach terrorystyczny. Na jakiej podstawie? – pyta dziennikarz.

Zdaniem Myrzina, aby uwiarygodnić wersję o „błędzie pijanych pilotów” w oczach własnego społeczeństwa rosyjskie służby – na miesiąc przed ogłoszeniem wyników śledztwa – zainscenizowały skandal z udziałem słynnej celebrytki Kseni Sobczak na pokładzie innego samolotu linii Moskwa – Nowy Jork.

Przed startem z Moskwy Sobczak oskarżyła pilotów, że są pijani i wymusiła wymianę załogi, dzwoniąc do wysoko postawionych polityków. Skandal ten został nagłośniony przez kremlowskie media na całą Rosję. Po tym zdarzeniu zdecydowana większość społeczeństwa uwierzyła więc, że również katastrofę pod Permem spowodowali pijani piloci.

Myrzin ustalił też, że rodzina generała Troszewa otrzymała po katastrofie odszkodowanie 8-krotnie wyższe niż bliscy wszystkich pozostałych ofiar. Czy była to cena za milczenie? Co ciekawe –katastrofa, w której zginął popularny doradca prezydenta, miała miejsce w dniu urodzin Dmitrija Miedwiediewa, choć to akurat mógł być tylko przypadek."
(koniec cytatu)

Jak mówi anglojęzyczna Wikipedia:



"During his career as a commander in Chechnya he gained notoriety after advocating public executions of separatist fighters.[4][5] Human rights activists had accused him of tolerating rampant abuses in the war-ravaged republic.[6] Early in the war he declared that the shattered city of Grozny should never be rebuilt so as to serve as a warning against "treason to Russia's ethnic minorities".[2] He also publicly defended Yuri Budanov, who was on trial for the rape and murder of an 18-year-old Chechen woman, Elza Kungayeva."

Troszew był więc  niebezpiecznym pojebem i jakby powiedziały młodociane fejsbukowe trolle "dobrze, że zdechł". 

Wystarczy przejść się po moskiewskim Cmentarzu Nowodziewiczym, by przekonać się, że wśród sowieckich i rosyjskich generałów, marszałków i admirałów możemy znaleźć zaginione ogniwa ewolucji. (Ja w 2012 r. zdołałem cyknąć tam m.in. dosyć świeży grób generała Graczowa).



***



Ostatnio możemy słyszeć, że politycy tacy jak Orban, Zeman czy Fico to "konie trojańskie Putina" i że nawet PiS (po Smoleńsku!) działa w interesie rosyjskiego dyktatora. No cóż, z przyjaźnią między Putinem a Orbanem może być tak jak kiedyś z dobrymi relacjami między Erdoganem a Putinem, po których nie ma już śladu. Dużo groźniejsze jest co innego - największymi sojusznikami Putina-Hujły w Europie są przedstawiciele oligarchii rządzącej takimi krajami jak Niemcy, Francja, Holandia czy Belgia. Sterowani przez nich politycy tacy jak enerdowska dywersantka Angela Merkel czy powiązany z Gazpromem Guy Verhovstadt robią przysługi Putinowi-Hujle nie tylko na odcinku gospodarczym (Nord Stream 2) i politycznym (format normandzki), ale przede wszystkim niszczą jedność europejską i wpychają całe narody w objęcia Putina-Hujły. To co zrobili z Grecją woła o pomstę do Nieba. Wywołany przez nich kryzys imigracyjny jest dużo skuteczniejszym mechanizmem niszczenia Europy niż działania sponsorowanych przez Rosję partyjek. Merkel czy Verhovstadt chcą narzucać całej Europie swoją wersję liberalnej demokracji, polegającą na tym, że lichwiarze, skorumpowani politycy oraz bliskowschodnio-afrykańscy imigranci mogą dokonywać bezkarnie przestępstw a zwykli, biali Europejczycy mają siedzieć cicho, na nich harować i mieć wieczne poczucie winy. Taka polityka musi doprowadzić do buntu i wojny rasowej w Europie.  Początek tego widzimy już w Niemczech.

***

Jak zwykle polecam lekturę mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor".


sobota, 16 stycznia 2016

Największe sekrety: Hyberborea - Imperator


Ilustracja muzyczna: Tony Anderson - Prophecy



Bolesław Chrobry zasiadał na tronie Karola Wielkiego. Przywiózł go z Akwizgranu, gdzie wspólnie z Ottonem III obrabowali grób cesarza imperium Franków. Otto wziął sobie z grobowca koronę i złoty krzyż Karola, polskiemu władcy przypadł tron. O tym fakcie piszą zarówno kroniki zachodnioeuropejskie jak też niektórzy historycy tacy jak Paweł Jasienica. (Polecam tę prelekcję, mniej więcej od 8 minuty jest o wyprawie po tron Karola Wielkiego.) Ten fakt nie zagościł w polskiej świadomości historycznej. Ciekawe dlaczego?



W naszej historiografii powszechnie przyjęto, że koronacja Bolesława Chrobrego nastąpiła dopiero w 1025 r. Czy zwykły książę, podległy cesarzowi byłby jednak godny zasiadania na tronie Karola Wielkiego? Część historyków sugeruje, że do koronacji Bolesława Chrobrego doszło już w roku 1000, podczas Zjazdu Gnieźnieńskiego. Za taką interpretacją przemawiają m.in. kroniki Galla Anonima, bpa Kadłubka i bpa Długosza. Gall Anonim pisał: ": Zważywszy jego chwałę, potęgę i bogactwo, cesarz rzymski zawołał w podziwie: "Na koronę mego cesarstwa! to, co widzę, większe jest, niż wieść głosiła!" I za radą swych magnatów dodał wobec wszystkich: "Nie godzi się takiego i tak wielkiego męża, jakby jednego spośród dostojników, księciem nazywać lub hrabią, lecz [wypada] chlubnie wynieść go na tron królewski i uwieńczyć koroną". A zdjąwszy z głowy swej diadem cesarski, włożył go na głowę Bolesława na [zadatek] przymierza i przyjaźni, i za chorągiew tryumfalną dał mu w darze gwóźdź z krzyża Pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego, w zamian za co Bolesław ofiarował mu ramię św. Wojciecha. I tak wielką owego dnia złączyli się miłością, że cesarz mianował go bratem i współpracownikiem cesarstwa i nazwał go przyjacielem i sprzymierzeńcem narodu rzymskiego. Ponadto zaś przekazał na rzecz jego oraz jego następców wszelką władzę, jaka w zakresie [udzielania] godności kościelnych przysługiwała cesarstwu w królestwie polskim, czy też w innych podbitych już przez niego krajach barbarzyńców, oraz w tych, które podbije [w przyszłości]. Postanowienia tego układu zatwierdził [następnie] papież Sylwester przywilejem św. Rzymskiego Kościoła". (Zwróćcie uwagę też na tę prelekcję.)

Zwróćmy uwagę na to, że cesarz Otton nakłada na głowę Bolesława własny diadem cesarski. Bp. Kadłubek dodaje, że sam sobie założył na głowę koronę bolesławową. W wyraźny sposób dał do zrozumienia, że władca Polan jest mu równy godnością.





Świadczył o tym również jeden z darów dla Bolesława Chrobrego: kopia Włóczni św. Maurycego. Był to symbol władzy cesarzy niemieckich - włócznia, którą według legendy centurion Longinus miał przebić bok Chrystusa podczas ukrzyżowania. Później znalazła się ona w rękach św. Maurycego, dowódcy tebańskiego legionu męczenników. Znana jako Włócznia Przeznaczenia towarzyszyła wielu wodzom - w tym Karolowi Wielkiemu - w ich zwycięskich kampaniach. Kupił ją od Burgundczyków za część Szwabii saski władca Henryk Ptasznik (Henryk Pająk :). Później znajdowała się w rękach cesarzy niemieckich, patologicznej rodziny Habsburgów, nazistów (Hitler wierzył, że to magiczny przedmiot, który zapewni mu zwycięstwo w wojnie) aż w kwietniu 1945 r. zdobyła ją 3-cia Armia gen. Pattona. Oficjalnie ją zwrócono do wiedeńskiego muzeum, a według legendy zamurowano w fundamentach Pentagonu :) Pomyślcie jeszcze raz -  kopia tej potężnej relikwii wraz z tronem Karola Wielkiego została przekazana Bolesławowi Chrobremu.

Na grobowcu Chrobrego widniało epitafium zaczynające się od słów: "Hic iacet in  tumba princeps". Tu leży w grobie - nie książę (dux), nie król (rex), ale... no właśnie kto? Tytuł princeps jest tradycyjnie tłumaczony w tym kontekście jako wódz lub książę zwierzchni. Ale przecież w chwili śmierci, według oficjalnej historiografii Bolesław Chrobry nie był już księciem tylko królem. Princepsami zaś tradycyjnie tytułowano cesarzy rzymskich.  Czyżby więc autor epitafium literalnie uznawał Chrobrego za równego cesarzowi?

Oficjalna historiografia przyznaje, że Otto III przybył do Gniezna, by przekonać Bolesława Chrobrego do swojego programu cesarstwa uniwersalistycznego - czyli zjednoczenia Europy. Cesarstwo miało się składać z czterech części: Galii, Italii, Germanii oraz Słowiańszczyzny. Jak można się spodziewać Ottonowi przypadłaby władza nad trzema pierwszymi prowincjami. Bolesław miał panować nad czwartą - całą Słowiańszczyzną.Oznaczało to de facto zrzeczenie się przez Niemcy roszczeń do Połabia i Czech na rzecz Polski. To stąd wzięły się zapisy kronikarzy mówiące o tym, że to Polsce będzie przysługiwała misja chrystianizacyjna w krajach podbitych - czyli na ziemiach Odobrytów, Wieletów, Stodoran, Prusów, Litwinów itp.  Otto III byłby więc de facto cesarzem Zachodu a Bolesław de facto cesarzem Wschodu. Symbolem zachodniej części Imperium byłby czarny orzeł, symbolem wschodniej orzeł biały.

Otton III ufał Bolesławowi, m.in. bo ojciec Bolesława, Mieszko I pomógł mu w zdobyciu władzy w Rzeszy.  O pomocy tej z pewnością pamiętała również matka Ottona - niesamowicie ambitna księżniczka bizantyjska Teofano. ( Jak o niej czytamy: "Była również krytykowna za dekadencję, która przejawiała się w codziennych kąpielach i wprowadzeniu w Niemczech zwyczaju noszenia luksusowych szat i biżuterii. Przypisuje jej się wprowadzenie w Europie Zachodniej zwyczaju używania widelca. Kronikarze opisują poruszenie jakie wywołała, gdy zaczęła używać złotego podwójnego szpikulca aby podawać jedzenie do ust, zamiast jeść przy użyciu rąk, jak to było w zwyczaju. ) Na Teofano psy wieszał endecki historyk Feliks Koneczny twierdząc, że doprowadziła ona do "zaszczepienia w Niemczech cywilizacji bizantyńskiej". Niezależnie od tego czy domniemany "bizantynizm niemiecki" istniał czy nie istniał, Teofano mogła zaszczepić synowi ideę zbudowania wielkiego Imperium łączącego całą Europę a także włączenia dawnej Konfederacji Lechii w struktury Cesarstwa - jako równoprawnego członu.



Ottona III wspierał w jego imperialnych planach jego przyjaciel, francuski papież Sylwester II - wybitny uczony, człowiek który rozpowszechnił w Europie cyfry arabskie i system dziesiętny, budował zegary i organy a według legendy budował również... roboty i w roku 999 spętał wielkiego smoka w podziemiach Pałacu Laterańskiego zapobiegając tym samym końcowi świata. To musiał być człowiek nietuzinkowy, skoro na jego temat powstawały takie legendy.

Wielkie plany zjednoczenia Europy i odnowienia papiestwa nie mogły podobać się Bizancjum, muzułmanom, a także wrogom Ottona wewnątrz Cesarstwa i w Rzymie. Ich realizacja została jednak przerwana przez "serię niefortunnych zdarzeń". Najpierw odszedł z tego świata Otton III. Jak czytamy:

"Otton III zmarł 23 stycznia 1002 roku, na zamku Paterno w Falerii (płn. Lacjum, prowincja Viterbo), w trakcie próby zdobycia Rzymu, z którego musiał uchodzić przez wybuch rebelii ludowej w Rzymie. Powody jego śmierci są niejasne. Według niektórych źródeł zmarł na malarię, według innych zatruł się jedzeniem, a według jeszcze innych został celowo otruty przez późniejszego Henryka II. Nie pozostawił potomków."

Później umiera papież Sylwester II. Jak czytamy:

"Zginął w Rzymie, w tajemniczych okolicznościach, co stało się podstawą dla różnych legend o jego śmierci. Miał być według nich porwany przez diabły.."

Legenda o porwaniu przez diabły była oczywiście taką ówczesną historią o pijanym generale i debeściakach. Sposobem oczerniania papieża, który realizował plany niewygodne dla wielu grup interesu.

W 1002 r. władze w cesarstwie obejmuje bawarski książę Henryk II - jedyny władca Niemiec, którego kanonizowano. Na zjeździe w Merseburgu panowie cesarstwa oddają hołd nowemu władcy. Jest tam również Bolesław Chrobry i staje się celem zamachu:

"Gdy Bolesław Chrobry z orszakiem opuszczał rezydencje Henryka II, został zaatakowany przez podburzony tłum. Ocalał dzięki pomocy saskich sprzymierzeńców, margrabiego Henryka ze Schweinfurtu i księcia saskiego Bernarda. Bolesław Chrobry zdodał uciec przez wyłamaną bramę, lecz jego ludzie ucierpieli. Zamach ten był prawdopodobnie (a raczej na pewno) zaplanowany przez Henryka II. Henryk II miał inna wizje uniwersalistycznego cesarstwa zachodniego, niż zmarły Otton III, który chciał stworzyć państwo składające się z 4 królestw-filarów (Germania, Italia, Galia i Słowiańszczyzna), a Henryk II skreślił z tej koncepcji państwa Słowiańszczyznę, umieszczając ja pod trzema pozostałymi krainami. Prawdopodobnie pozjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku Bolesław Chrobry miał jakieś wpływy w niemieckich sprawach wewnętrznych (np. obecność na zjeździe w Merseburgu), które Henryk II chciał ograniczyć. Po całym incydencie Bolesław Chrobry wracając do Polski spalił gród Strzałę i uprowadził jego mieszkańców, po czym przez swoich szpiegów próbował buntować poddanych Henryka II. Doprowadziło to do wojny."

Chrobry sięga po ziemie, które obiecał mu Otto III i zaczyna na własną rękę budować wschodnie cesarstwo:



"Po śmierci Bolesława Pobożnego w 999 na tron wstąpił jego syn – Bolesław III Rudy, który rządził srogo, wietrząc wszędzie zdradę. Polecił on wykastrować swojego brata, Jaromira, a następnie wraz z matką i drugim bratem – Udalrykiem – wypędził go z kraju. W kwietniu 1002 roku poddani zbuntowali się i wypędzili władcę. Następnie wezwali z Polski domniemanego stryja Bolesława III – Władywoja, którego posadzili na tronie. Włodziwoj pojechał do Ratyzbony i jako pierwszy z czeskich władców przyjął z rąk Henryka II Czechy w lenno. Po śmierci czeskiego władcy (zapił się na śmierć) do kraju powrócili Jaromir z Udalrykiem. Wtedy uderzył na nich Bolesław Chrobry, wypędził ponownie, zapewne z powodu sympatii proniemieckich, oraz przywrócił do władzy Bolesława III. Rządy jego były niezwykle okrutne – czeski książę mścił się za poprzednie wygnanie – i sprzeczne z polityką Bolesława Chrobrego. Prześladowani Czesi zwrócili się do polskiego władcy z błaganiem o powściągnięcie tyrana. W tym samym roku uknuto przeciw niemu intrygę: Bolesław Chrobry zaprosił go do Polski, oślepił i osadził w nieznanym grodzie, najprawdopodobniej Krakowie, a sam przejął władzę w Czechach w 1003 roku. W obliczu tych faktów król Henryk II idąc śladem swych poprzedników na tronie, zażądał, aby Chrobry złożył mu hołd tytułem uznania zwierzchności Cesarstwa nad Czechami i zobowiązał się uiszczać zwyczajowy trybut. Nagły wzrost pozycji władcy Polski zaniepokoił Henryka II, szczególnie gdy Bolesław Chrobry odmówił złożenia hołdu lennego z ziem czeskich, mimo pojawiającej się dzięki temu szansy zalegalizowania swojej pozycji na tamtejszym tronie.



Henryk potraktował odmowę uznania niemieckiego zwierzchnictwa jako powód do wypowiedzenia wojny i w 1004 roku rozpoczął pochód na Czechy. W tym czasie Bolesław Chrobry na próżno starał się wzmocnić swoje siły szukając porozumienia z opozycją wCesarstwie, popierał przede wszystkim margrabiego Schweinfurtu, ale król niemiecki Henryk II pokonał zarówno pretendenta do tronu, Hermana Szwabskiego jak i margrabiego Schweinfurtu. Na wiosnę 1004 roku wojska niemieckie dokonały rekonesansowego wypadu na Budziszyn, lecz zakończył się on niepowodzeniem. Zwołana na sierpień wyprawa królewska zamiast pójść w tym samym kierunku, skierowała się na Czechy. Zaskoczony tym manewrem Bolesław Chrobry nie zdołał przerzucić swych wojsk równie szybko i przygotować się do obrony Pragi. Zdążył obsadzić jedno ze wzgórz łucznikami, którzy na pewien czas skutecznie zablokowali przejście armii niemieckiej. W Czechach wybuchł bunt na wieść o zbliżających się niemieckich wojskach, którego powodem prawdopodobnie była chęć Czechów do posiadania własnego państwa, choćby za cenę uznania zwierzchnictwa Cesarstwa, niż pozostania polską prowincją. Chrobry, słysząc bijące dzwony w Wyszehradzie wzywające do buntu, zbiegł z Czech do Polski pod koniec sierpnia 1004 roku. Podczas odwrotu na moście praskim zginął brat św. Wojciecha, Sobiesław. Jaromir wkroczył do Pragi przy pomocy ludności stolicy, rosierdzonej nadużyciami i grabieżami, których dopuszczała się polska załoga. 8 września 1004 roku po przybyciu do Czech Henryka II Jaromir złożył mu hołd. Bolesław Chrobry zachował władzę nad Słowacją,co najmniej do 1018 roku, oraz nad Morawami."

Wojna trwa aż do 1018 r. i przynosi klęskę Henrykowi - mimo, że ów "święty" władca sprzymierzył się przeciwko Polsce z arcypogańskimi Wieletami (którzy byli wówczas znaczącą potęgą wojskową, która nie raz spuszczała łupnia Niemcom, Duńczykom, Czechom i Polakom). Nie udaje mu się podporządkować Polski - choć Chrobry musi się zrzec Milska, Łużyc i Czech.



Chrobry kontynuuje jednak imperialną politykę, czego wyrazem jest m.in. wyprawa kijowska. 

Z niewiadomych przyczyn na tego wielkiego władcę rzucił klątwę arcybiskup gnieźnieński Radzim Gaudenty, brat św. Wojciecha. Klątwą był obłożony cały kraj i dynastia. Nie wiadomo nawet z jakiego powodu, ale klątwa na pewno została nałożona na Polskę w trakcie wojny przeciwko "świętemu" Henrykowi II-mu. (Więcej w tej prelekcji.) Być może w klątwie tej ma źródło niemożliwa do zweryfikowania (próbowałem bezskutecznie znaleźć jej źródło) teoria mówiąca, że Bolesław Chrobry został otruty. Trucizną miała być nasączona hostia. Konrad II następca Henryka II-go koronowany został na cesarza dopiero po śmierci Chrobrego.

No cóż, ówczesna papiestwo było dalekie od kremówkowego pontyfikatu Jana Pawła II-go. Papiestwo i cesarstwo były centrami władzy w Europie. O władzę tę toczyła się brutalna walka. A że obyczaje były ówcześnie barbarzyńskie... Jak pisze niemiecki antychrześcijański historyk Karlheinz Deschner (wybaczcie cytowanie tego człowieka, ale akurat ciekawie pisał o epoce Ottonów i Karolingów) w piątym tomie "Kryminalnej historii chrześcijaństwa":

"Burzliwe lata, anarchia wewnętrznych waśni między stronnictwami czyni zrozumiałym braki w źródłach. O wielu papieżach wiadomo niewiele. Co do niejednego nie wiadomo, czy byli papieżami prawowitymi. Niektórzy zostawali uznawani przez niektórych za antypapieży, uchodzą jednak powszechnie za legalnych. Inni zasiadali na Apostolskiej Stolicy tak krótko, że już tylko z tego powodu nie zostali uznani. Rzymski mnich Filip zrezygnował jeszcze w dniu obioru, 13 lipca 768 roku, i dobrowolnie wrócił do klasztoru. Diakon Jan rządził w styczniu 844 roku dokładnie przez godzinę. Leon VIII rządził od 963 do 965 roku, jednakże od maja do czerwca 964 roku rządził również Benedykt V — i obu uznaje się za papieży prawowitych. Z drugiej strony papież Krzysztof, który anno 903 swego legalnego poprzednika na urzędzie Leona V wtrącił do więzienia po ledwie 30dniowym urzędowaniu i zamęczył, nie jest uznawany za naprawdę legalnego, choć za takiego uchodził przez całe średniowiecze. Nawiasem mówiąc, papież Krzysztof sam wkrótce wylądował w więzieniu i tam zadusił zarówno jego, jak i jego poprzednika, Leona V, ich następca Sergiusz III. Niemało papieży przejściowo lub na stałe trafiło do więzienia. Tak na przykład Stefan VI, w 897 roku w więzieniu powieszony, Jan X, w 929 roku uduszony w Zamku Anioła poduszką; Benedykt VI, którego kazał tam zadusić w 974 roku księdzu Stefanowi Bonifacy VII; Jan XIV, który w 984 roku w Zamku Anioła zginął z głodu lub od trucizny, Stefan VIII, który potwornie okaleczony w więzieniu zmarł w 942 roku od ran. Za kraty dostali się również papieże Benedykt III (zm. 858 r.), Jan XI (zm. 936 r.)480 i Benedykt X (zm. po 1073 r.). W klasztorze zamknięto Konstantyna II, któremu wyłupiono oczy, Benedykta X, Krzysztofa, Jana XVI Philagathosa, którego również oślepiono, obcięto brutalnie nos, język, wargi i ręce, a następnie powiedziono na szyderstwo w procesji przez Rzym. Wygnani zostali Benedykt V do Hamburga, gdzie wkrótce zmarł, i Grzegorz VI do Kolonii — z równym skutkiem. A jak często jeden drugiego ekskomunikował! Jan XII ekskomunikował w 964 roku zbiegłego Leona VIII, Benedykt VII anno 974 zbiega Bonifacego VII, episkopat Rzeszy w roku 997 Jana XVI, synod w Sutri w 1059 roku Benedykta X. Aleksander II i Honoriusz II ekskomunikowali się nawzajem, Leon IX ekskomunikował Benedykta IX (był on bratankiem dwóch poprzednich papieży i jedynym papieżem, który święty urząd — w każdym razie de facto — piastował trzy razy). A Benedykt IX ekskomunikował znowuż Sylwestra III, wypędzając go wśród przekleństw i hańby z Rzymu, jak sam wcześniej z Rzymu został wygnany. Z tego wszystkiego należy przypuszczać, że Duch Święty wykazuje się dość bałaganiarską osobowością.

(...)





Jan XII (955-963), nieślubny syn Alberyka, był wielkim miłośnikiem łowów, jeździł konno i grał w kości, przyzywał często bogów, i to pogańskich, a według informacji jemu współczesnych — rozumie się — zawarł pakt z diabłem. Dziesięcioletniego chłopca zaordynował w Todi na biskupa. Święcenia kapłańskie przeprowadził, nieco niekanonicznie, w stajni końskiej i "nie w przepisowym czasie". Innego księdza kazał wykastrować. Mszę odprawiał bez komunii, prałatów wyświęcał za pieniądze. Sypiał z wdową po swym lenniku Rainerze, postawił ją nad wieloma miastami i podarował złote krzyże Św. Piotra oraz złote kielichy. Spółkował z konkubiną swego ojca, Stefana i jej siostrą. Sypiał również z własnymi siostrami i to samo uprawiał z wdową Anną i jej siostrzenicą. Gwałcił pobożne pątniczki przybywające do Rzymu, mężatki, wdowy, dziewice, pragnące modlić się przy grobach apostołów. Nic dziwnego, że złe języki obwiniały go o to, że z papieskiego pałacu zrobił burdel, "wybieg dla nierządnych kobiet".

(...)

Synod wyliczył starannie długi rejestr grzechów namiestnika Chrystusa, świętokradztw wszelkiego rodzaju, masę najcięższych przewin: zaniedbywanie komunii, kanonicznych czasów modlitwy, nieprawidłowości przy przeprowadzaniu ordynacji, handel urzędami, sprzeniewierzanie dóbr kościelnych, okazywanie pogardy Ukrzyżowanemu, szydzenie z sakramentów, powrót do pogaństwa, sojusz z Szatanem, namiętność w polowaniu i hazardzie, różne przestępstwa przeciw obyczajności, cudzołóstwo, kazirodztwo, stosunki seksualne z konkubiną ojca, z jej siostrami i in., rękoczyny wobec pątniczek w Św. Piotrze, krzywoprzysięstwo, grabież kościołów, podpalenie, okaleczenie, kastracja i zabójstwo kardynała, oślepienie ojca chrzestnego, morderstwo duchownego etc. Niektóre obciążenia w tym katalogu mogą być wyolbrzymione, może nawet nieprawdziwie. Oznaczałoby to jednak, że 17 kardynałów i ponad 50 biskupów kłamało!"

Być może oskarżenia wobec Jana XII-go, najmłodszego papieża w historii, to tylko efekt działań ówczesnych trolli (czy ktoś będzie za 1000 lat brał na poważnie memy mówiące "Jan Paweł II GMD"?) , ale samo ich pojawienie się świadczy jak zaciekła była walka o Tron Piotrowy. Równie zaciekle walczono o tron cesarski. Działania ciemnych sił dążących do utrzymania status quo, sił, który niewygodna była wizja papieża Sylwestra II, Ottona III i Bolesława Chrobrego skutkowały zamachami, trucicielstwem, klątwami i wojnami. W ten sposób pogrzebano szansę na stworzenie wielkiego łacińsko-germańsko-słowiańskiego Imperium. 

***

Bolesław Chrobry nie ma dobrej prasy u sporej części współczesnych neopogan, bo ostro zwalczał pogańskie kulty. W tej jego walce z dawną religią był jednak głęboki sens. Chrobry był władcą wizjonerskim, który widział przyszłość w silnej władzy centralnej, władzy zdolnej budować Imperium. Centralizując władzę po prostu kontynuował to co robił Mieszko I oraz jego przodkowie. Wśród pogańskich Słowian ogromne znaczenie polityczne miał wiec. Podczas niego wybierano władców oraz np. podejmowano decyzje o wojnach. Wiec nie był jednak instytucją demokratyczną - decyzje musiały być podejmowane jednomyślnie, a tego kto się sprzeciwiał bito kijami po piętach aż zmienił zdanie. Decyzja do jednomyślnego przyjęcia była podsuwana wiecowi przez kapłanów, którzy straszyli, że trzeba ją podjąć w formie takiej jak oni chcą, bo inaczej rozgniewa się bóstwa. (Niewykluczone, że królowie w Lechii i później Polsce pełnili funkcję kapłańską.) Pogańskie społeczeństwa słowiańskie były więc społeczeństwami teokratycznymi. Podejrzewam, że w IX w. dynastia Piastów się schrystianizowała i zaczęła łamać opór elit kapłańskich (dlatego Konfederacja Lechii nie została ponownie zjednoczona) - śladem tłumienia buntów wewnętrznych są m.in. grody palone w Wielkopolsce na początku X w. Opozycja przeciwko procesowi "feudalizacji" nadal jednak trwała i wybuchła z wielką siłą w XI w., w czasie tzw. reakcji pogańskiej. Wyobraźcie sobie ówczesny Komitet Demokracji Wiecowej - kapłan przypominający z wyglądu Mateusza Kijowskiego, wysoki, długa broda i włosy, szaty w stylu Gandalfa, kostur i te okrzyki przeciwko "zamachowi na świątynię Swarożyca" (ówczesny trybunał konstytucyjny) :)

***

W następnym odcinku serii Hyperborea - Vymanika Shastra przeniesiemy się na subkontynent indyjski, do czasów Kriszny i króla Ramy, Mahabharaty i Ramayany, Imperium Ariów i boskich broni używanych przez nich w wojnach. Do źródeł naszej cywilizacji. Tutaj macie trailer tego odcinka (najlepiej zacząć oglądać od 0:38). 

***

Wkraczamy powoli w klimaty z mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor", do której czytania oczywiście zachęcam :)

sobota, 9 stycznia 2016

Gwałty w Kolonii - dwa poziomy spisku

Kilka miesięcy temu polskojęzyczne feministki z Fundacji Feminoteka pozowały do takiej fotki:



(Pierwsza z lewej to Hanna Samson, wdowa po Andrzeju Samsonie, pedofilu, który twierdził, że trafił do więzienia, bo "PiS nie pozwalał mu trzymać na biurku brandzlownicy", czymkolwiek jest brandzlownica...)

Jedna z czołowych polskojęzycznych feministek Kinga Dunin pisała wówczas:

"Te miliony mężczyzn na pewno śpieszą do naszych sławnych w całym świecie dziew. W przeciwieństwie do Polaków, którzy inaczej śpiewają: „Nie spieszę do dziew, do dziew. Ja spieszę na gody, czerwone pić miody, niewiernych brać krew”. (Mam nadzieję, że polscy patrioci docenią w tym miejscu moje zakorzenienie w narodowej tradycji). No właśnie, polski mężczyzna ma inne sprawy na głowie. To książę z Orientu obsypie komplementami, będzie pragnął mieć wiele dzieci i jeszcze do tego nie pije. Jest dzielny i zaradny – inaczej by go tu nie było. I jak pięknie wygląda! Orientalna uroda to jednak coś innego niż karki z kartoflanymi nosami i ze świńskimi głowami na kiju. Trudno zatem się dziwić, że Polacy zajadle będą bronili swoich kobiet. Straszyli hordami gwałcicieli, tak jakby to było oczywiste, że każda prawdziwa Polka woli oddać się Jarosławowi Kaczyńskiemu niż pięknemu Arabowi. (...) Miłość jest w stanie pokonać wszelkie kulturowe przeszkody. Przy okazji może niektórzy zmienią schaboszczaka z kapustą na coś zdrowszego. A piękne i liczne dzieci (polskim mężczyznom, jak widać po wskaźnikach, płodzenie słabo wychodzi) staną się wspaniałymi polskimi obywatelami. Mężczyźni zaś będą mieli motywację – żona, dzieci – do wytężonej pracy."

W kontekście fali sylwestrowych gwałtów w Kolonii i innych europejskich miastach, człowiek czytający ten tekst miota się od złośliwego śmiechu do płaczu nad ludzką głupotą.

Fragment o schabowym przypomniał mi kawałek Popka Króla Albanii "Pakistańskie disco"  doskonale obśmiewający słabość niektórych Polek do muslimów. Z drugiej strony Kingi Dunin trochę żal - żaden normalny mężczyzna nie chce jej dotknąć nawet szczotką do czyszczenia kibli. Z desperacji próbowała ponoć zgwałcić jakiegoś geja. Warto w tym miejscu zadać pytanie: czy nie mogłaby wraz ze swoimi koleżankami-feministkami pojechać na urlop do Egiptu, Tunezji, Turcji czy nawet do Berlina, spełnić swoje seksualne fantazje nadstawiając wszystkie trzy otwory "księciom z Orientu"? Czy feministki nie decydują się na takie działania dlatego, że są zakompleksionymi drobnomieszczankami, które tylko udają postępowe kobiety? Czy ich poziom frustracji jest już tak duży, że myślą tylko o uprzykrzaniu życia normalnym mężczyznom i kobietom? Czy też może są nakręcanymi małpkami, które odgrywają rolę feministycznych idiotek w spektaklu, który napisał i wystawił ktoś inny, potężniejszy?

Świetny komentarz na temat ostatnich wydarzeń w Niemczech wygłosił Paul Joseph Watson. Polecam wysluchać.



Feminizm i polityczną poprawność masakruje też...gwiazdka porno Mercedes Carrera. (Dziewczyna obalająca stereotyp mówiący, że lasencja z wielkimi cycami musi być głupia :)
Miała ona dosyć nieprzyjemne doświadczenia z prominentnymi feministkami. Po tym gdy grupa czarnych gangsterów brutalnie zgwałciła i pobiła jej koleżankę, Carrera zwróciła się do feministek o pomoc w charytatywnej zbiórce pieniędzy dla tej kobiety. Usłyszała, że ponieważ zgwałcona pracowała w branży porno to w sumie nic się nie stało i że nagłaśnianie tego gwałtu to "rasizm".


Zdarzenia z Kolonii pokazały, że feminizm jest martwy jak Bartoszewski. To tylko zbiór intelektualnych pierdów pozbawiony większego sensu. Pieprzenie, w które nawet nie wierzą feministki. Ta ideologia jest jedynie elementem inżynierii społecznej i poświęca realne prawa kobiet na rzecz przywilejów tych, którzy wyżej stoją w politycznie poprawnym łańcuchu pokarmowym - muslimów.

Niemiecka policja przestała już ukrywać fakt, że sprawcami masowych gwałtów w sylwestrową noc byli przybysze z Bliskiego Wschodu. Lewicowa burmistrz Kolonii mówi, że ofiary napaści seksualnych same są sobie winne.  Szef niemieckiego MSW twierdzi, że krytycy programu imigracyjnego są tak samo źli jak gwałciciele.  Feministki oskarżają o gwałty "mężczyzn urodzonych w Niemczech". ( Na podobnej zasadzie niemieccy kronikarze o przegraną pod Grunwaldem obwiniali... Węgrów.) Enerdowska dywersantka Angela Dorothea Merkel już w 2011 r. mówiła zaś, że Niemcy będą musieli zaakceptować wzrost przestępczości związany z masową bliskowschodnią imigracją.



O co w tym wszystkim chodzi? O to, że Niemcy nie są krajem demokratycznym. To kraj rządzony przez oligarchię. Proponuję zajrzeć do książek Juergena Rotha - a szczególnie do "Cichego puczu" oraz "Europy mafii", by przekonać się, że Niemcy są rządzone przez biznesową arystokrację i powiązane z nią klany urzędnicze oraz mafie. Ta oligarchia ma dość silne korzenie nazistowskie, postkomunistyczne (w dawnym NRD komórki komunistycznej partii SED po 1989 r. masowo przekształcały się w struktury CDU) i związki mafijne (Roth wskazuje m.in. chcącego objąć nadzorem Polskę komisarza Oettingera jako człowieka niemieckiej filii sycylijskiej mafii.) Niemiecka oligarchia dąży do tego, by płace realne w Niemczech spadały - stąd pomysł z przyciągnięciem do Reichu imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, którym można kiepsko płacić. Opłacani przez oligarchów lewacy i feministki realizują zaś inżynierię społeczną - tłamszą białego mężczyznę i tresują społeczeństwo tak, by się nie buntowało i nie miało niewłaściwych myśli. Społeczeństwo ma jednak tego dosyć i stąd wzrost poparcia dla Alternative fur Deutschland czy Pegidy.

Same sylwestrowe gwałty były zaś moim zdaniem zorganizowaną akcją. Bliskowschodni sprawcy mieli przy sobie małe słowniczki "arabsko-niemieckie" z garścią przydatnych zwrotu w stylu: "Masz wielkie cyce" lub "Zabiję cię". Ktoś im te słowniczki wcześniej rozdał. Napastnicy działali w sposób metodyczny i zdyscyplinowani. To było celowe sianie terroru. No cóż, do Niemiec przybyły tysiące młodych mężczyzn z Bliskiego Wschodu, którzy mieli przeszkolenie wojskowe i doświadczenie bojowe. Doświadczenie to obejmowało np. pacyfikacje i zadawanie tortur. Gdyby się przyjrzeć ich tatuażom, zapewne można by znaleźć tam tatuaże typowe dla irackich czy syryjskich sił specjalnych. Kto mógł ten atak zorganizować? Czyżby One Punch Man Erdogan jednym ciosem załatwił feminizm? No, cóż czeka nas "Wspaniałe stulecie".