Co łączy mieszkańców kraju Lechitów, których domena rozciągała się kiedyś po bawarską rzekę Lech z mieszkańcami Lakdah, czyli indyjskiej części Tybetu? Przede wszystkim wspólne korzenie genetyczne. Wśród mieszkańców Polski, słowiańskich enklaw na Łużycach i północnych Indii (szczególnie tych z wyższych kast) znajduje się największy odsetek przedstawicieli genetycznej haplogrupy R1a1, tożsamej z pradawną ludnością indoeuropejską - aryjską. Wśród mieszkańców Iranu, Afganistanu, Pakistanu oraz Indii można spotkać tubylców o rudych lub blond włosach, niebieskich lub szarych oczach, z wyglądu przypominających choćby Ukraińców. Widać to np. na poniższym filmie. (Zwraca uwagę np. wygląd dziewczynki pojawiającej się w 1:42).
Alanowie, Sarmaci, Scytowie, Awarowie oraz wiele innych ludów przetaczających się przez Wielki Step byli ludami białymi, o "aryjskiej" haplogrupie R1a1. Do aryjskiego dziedzictwa odwoływali się władcy Persji. Dariusz Wielki tytułował się "Aryjczykiem z rodu Aryjczyków". Aryjscy najeźdźcy zdobyli Iran oraz podbili czarnoskóre ludy drawidyjskie. w Indiach. To ich dziełem był system kastowy- będący pierwszym w historii przypadkiem wprowadzenia apartheidu. (Bieszk w "Słowiańskich królach Lechii" pisze, że Ariowie wyparli również czarne ludy z Iranu i... Kaukazu. Nie jest to niemożliwe - Sumer najeżdżany był przez jeden z czarnych ludów, który atakował go od wschodu.)
Tym co łączy Ariów z ziem polskich z Ariami z północnych Indii są również wspólne korzenie ich religii. Badacze wielokrotnie wskazywali na pewne zaskakujące podobieństwa między mitologią słowiańską, nordycką, grecką oraz indyjską. Wszystkie te mitologie wypływały bowiem z jakiegoś praindoeuropejskiego źródła - jednakże ewoluowały one w odmiennych warunkach. O ile znaczna część naszej wiedzy o dawnej religii Słowian zaginęła w odmętach dziejów, to pogańska religia Indii rozwijała się przez wiele tysięcy lat obrastając nowymi elementami. Czyżby więc wielotwarzowe bóstwa Słowian były tożsame z wielotwarzowymi bóstwami Indii? Czy np. czczony w Radogoszczy bóg wojny Swaróg (od którego imienia pochodzi m.in. nazwa miasta Swarzędz) był odległym echem hinduskiego Sziwy? Historycy bez większego szemrania przyjmują, że słowiańskie słowo "wiedza" ma wspólne źródło z sanskryckim "veda". Wedy to święte księgi hinduizmu, zbiór starożytnej wiedzy, od której nazwę bierze cywilizacja wedyjska. Słowiańskie słowo Bóg ma też sanskrycki odpowiednik. Wzięło się od imienia Bhog, noszonego przez jednego z hinduistycznych bogów.
Kiedy Ariowie, którzy trafili nad Wisłę stracili kontakt z Ariami, którzy trafili nad Ganges? Oficjalna nauka mówi, że aryjska inwazja na Indie nastąpiła około 1800 r. przed Chrystusem. Ariowie mieli przybyć z Azji Środkowej. Istnieje jednak rewizjonistyczna teoria mówiąca, że byli w Indiach już o wiele wcześniej. Co więcej mogli tworzyć imperium zajmujące również sporą część Wielkiego Stepu. Ślad tego imperium miał pozostać w genach i w językach.
Prof. Benon Szałek, poliglota-samouk znający 20 języków ( w tym m.in. tamilski, baskijski i sumeryjski) odkrył zadziwiające powiązania między słownictwem języka węgierskiego i... japońskiego. Np." rozpalać ogień" to węgiersku "hev surol" a po japońsku "hi suru", "czas" to po węgiersku "kor" a po japońsku "koro", i według tego schematu: wszyscy-mind-mina, inicjować-okoz-okosu, pobliże-hatar-hotori, oszaleć-haborog-abareru, przeszkadzać-zavar-savaru,dobroć-josag-josa. Przodkowie Węgrów przybyli z azjatyckich stepów i prawdopodobnie najeżdżali północne Chiny (lud Hu-nu), przodkowie Japończyków przybyli z Syberii, więc prawdopodobnym jest, że na jakimś etapie wędrówek oba ludy się spotkały, co zaowocowało językowymi zapożyczeniami. Jak jednak wytłumaczyć podobieństwa między japońskim a baskijskim i tamilskim? "Początek" to po baskijsku "hatse" a po japońsku "hatsu". Według tego samego schematu: samica-eme-me, brat-anaia-ani, starsza siostra- ana-ane, tak-bai-hai, dokładnie ten - hori bakariik-kore bakari. Po japońsku "przyjść" to "kuru", po tamilsku "kuruku", brzmieć-naru-naralu, statek-pune-pune,ciąć-kiru-kiri,miecz-katana-katakam,dzielić-wakeru-wakir,spaść-otiru-utir.
Powyżej: Baskijska swastyka - Lauburu - symbol prześladowany za czasów... reżimu Franco.
Baskowie są obok Gruzinów, Piktów, Etrusków czy mieszkańców minojskiej Krety zaliczanych do tzw. ludów azjanickich - narodów sprzed indoeuropejskiej i celtyckiej migracji. (Można je uznać za ludy, który w górach przetrwały wielki kataklizm klimatyczny towarzyszący 12,5 tys. lat temu końcowi epoki lodowcowej - kataklizm, który doprowadził do zalania obszarów przybrzeżnych o ogromnej powierzchni, wydarzenie znane w kulturach całego świata jako Potop). Tamilowie zaś są czarnym ludem drawidyjskim zamieszkującym południowe Indie i Sri Lankę. Skąd więc podobieństwa językowe między tak różnymi narodami? Prof. Szałek wysunął hipotezę, że wszystkie te narody musiały być kiedyś pod władzą jednego imperium - stąd te same słowa przeniknęły do mocno różniących się języków, na podobnej zasadzie, na jakiej obecnie rozpowszechniają się takie słowa jak "email", "selfie" czy "smartfon". Jego zdaniem to imperium przestało istnieć co najmniej 5 tys. lat przed Chrystusem. Dysponowało ono własnym pismem, gdyż w językach ugro-fińskich, japońskim i tamilskim na określenie "pisać, rysować" jest używany podobny rdzeń -ir, -sir.
Czy są ślady materialne istnienia tego domniemanego imperium?
W chińśkim Xinjangu, zamieszkiwanym przez turecki lud Ujgurów, znaleziono tysiące mumii wysokich, białych ludzi, często z rudymi włosami, mumii przypominających Księżniczkę z Ukok, czyli mumię znalezioną w grobowcu w górach Ałtaj. Śladami cywilizacji, której przedstawicielami byli ludzie pochowani w tych grobowcach, ludzie posługujący się znakiem swastyki, były prawdopodobnie liczne piramidy z Zachodnich Chin, być może również słynna Biała Piramida z okolic Xian. (Ciekawą książką poświęconą zaginionym miastom i piramidom z Chin jest "Satelity bogów. W zamkniętych strefach Chin" Hartwiga Hausdorfa i Petera Krassy.) Jak pisze Witold Stanisław Michałowski:
"W paromilionowym dziś Urumczi, stolicy Sinkiangu, dawnej oazie na Jedwabnym Szlaku, miejscowe muzeum archeologiczne szczyci się mumiami najstarszych Europejczyków. Wspaniale zakonserwowały je piaski pustyni Takla Makan rozprażone do białości bardziej bezlitosnym niż nad Saharą słońcem. Pochodzą z około 2,5 tysiąca lat przed Chrystusem. Ocalały elementy strojów, ozdoby, broń, a nawet resztki długich blond warkoczy niewiasty i sumiaste prawdziwie „lasze" wąsy jej męża. Znaną na całym świecie metodą Gierasimowa, odtworzono wygląd twarzy obu mumii. Trudno było od nich oderwać wzrok: toż to Zosia i Tadeusz. Postacie z sławnego poematu Adama Mickiewicza. Absolutny szok. A może tylko mistyfikacja? Sinkiang to dawny Turkiestan Wschodni, zamieszkany przez wyznających od wieków islam Ujgurów. Władzom w Pekinie nie zależy na podkreślaniu starożytności i odrębności etnicznej kilkunastu milionów obywateli najludniejszego państwa świata.
W warszawskiej ambasadzie Chińskiej Republiki Ludowej chętnie udostępnia się wielotomowy atlas historyczny. Można się z niego dowiedzieć, że za dynastii Tang (618-907 n.e.) władza cesarzy chińskich sięgała Morza Kaspijskiego i obejmowała terytorium dzisiejszego Kazachstanu, Tuwy i Dalekiego Wschodu. Informacji o tym, że przez parę wieków na południe od Wielkiego Muru językiem urzędowym był turecki, doszukać się niełatwo. Skoro jesteśmy przy tematach lingwistyczno-etnograficznych, warto zatrzymać się nieco nad treścią referatu pani Anny Parzymies, wygłoszonego w październiku 1998 podczas jubileuszowej sesji z okazji 25-lecia Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Tytuł referatu: „Ałtaizmy w języku polskim" niewtajemniczonym niewiele mówi. Przez treść wystąpienia pani profesor, pełną niezrozumiałych dla profanów określeń w rodzaju: nagłos, etnonim, derywaty, semantyka, opozycja fonologiczna, przebrnąć jest trudno. Ważna jest konkluzja. Termin „Polanie" ma, jak się okazuje, chiński rodowód. W językach ałtajskich, do których dziś zaliczamy mongolski, mandżurski i turecki, oznaczał, po przyjęciu określonej transkrypcji fonetycznej chińskich hieroglifów, ludzi zależnych niezajmujących się rolnictwem i niehodujących drzew morwowych. Przy innej zaś transkrypcji ten sam hieroglificzny znak można odczytać jako barbarzyńców nielubiących płacić podatków. Przedstawia naszych praojców wprawdzie w nieco mniej korzystnym świetle, ale takich jakoś dziwnie bliskich. Bo kto lubi płacić podatki? Bojąc się, że zostanę zlinczowany za szarganie narodowych świętości i podważanie wkuwanej przez pokolenia uczniów wiedzy o rzekomo wiślanej prakolebce naszych antenatów, ośmielę się przekazać tylko parę informacji. Wnioski z nich wyciąga kto inny.
W Kyzył, przed muzeum stoją kamienne idole wykopane gdzieś na stepach abakańskich. Przedstawiają okrągłogłowe postacie z zakręconymi zawadiacko „po polsku" wąsami. Ich torsy pokrywają znaki pisma runicznego, prawie identycznego do używanego przez starożytnych mieszkańców Skandynawii. W katalogu opisane są jako nagrobne pomniki Hunów i Sarmatów. Celem podbudowania tezy o centralno-azjatyckiej prakolebce tych ostatnich, być może warto też podać informację, że rogatywka — powszechnie uznawana za arcypolskie nakrycie głowy — ma tybetański rodowód, a wizerunek niekoronowanego „piastowskiego" orła był znakiem arystokratycznego rodu jednego z wywodzących z Ałtaju ludów. Hafty z wyobrażeniami mitycznych niebiańskich orłów i równoramiennych krzyży znalezione w wykopaliskach cmentarzy Badaszary i Tujaha pochodzą co najmniej sprzed 25 stuleci. Orła berkuta czczą do dzisiaj mieszkańcy płaskowyżu Sajano-Ałtajskiego. Tak samo nazywają go ludy tureckie, jak i mongolskie. Berkut był też totemem Turków — Kyzyłów. Ich bliscy pobratymcy Kaczyńcy wierzą, iż orzeł to biały duch, który im patronuje i wybiera szamanów z rodu Berkutów. W północnych rejonach Jakucji orła czciły rody kangałaskie, zamieszkujące basen rzeki Wiluj w dolnym jej biegu. Orzeł — chotoj, syn Urung Ayy Tojona, miał przenosić do nieba ludzkie dusze. Bezdzietne kobiety zwracały się do niego z prośbą o obdarzenie ich macierzyństwem. W ten sposób wyproszone potomstwo jeszcze zupełnie niedawno nazywało się chotoj torutteech — pochodzące od orła."
O ile odkryte u podnóży Uralu, w pobliżu kazachskiej granicy "miasto swastyki" Arkaim pochodzi prawdopodobnie dopiero z około 1800 roku przed Chrystusem, to wciąż na poważne badania czekają piramidalne struktury z Turkmenistanu. Śladem dawnego imperium w Iranie może być Tepe Sialk, z zigguratem liczącym 7,5 tys. lat. Nie zapominajmy również o znaleziskach z Indii, przypisywanych cywilizacji doliny Indusu z centrami w miastach Mohendżo Daro i Harappa. Miasta te były starannie zaplanowane, drogi w nich były pokryte brukiem lub asfaltem (!), domy wielopiętrowe i wyposażone w... spłukiwane toalety. Początek tej cywilizacji jest datowany co prawda na około 3,5 tys. lat przed Chrystusem i jest ona uznawana za wytwór ludów drawidyjskich, ale prawdopodobnie była ona "resztówką" wcześniejszej cywilizacji.
O tym, że w odległej starożytności istniało wielkie imperium zajmujące szmat Azji mówi tradycja wedyjska. W eposie Ramayana to państwo jest znane jako Imperium Ramy. Król Rama, był awatarem (wcieleniem) Wisznu, boga, który wielokrotnie ratował ludzkość. Ramayana opisuje jego inwazję na Sri Lankę. Dokonał on jej po to,by uwolnić swoją narzeczoną Sitę, porwaną przez władcę Lanki demona Ravanę. W ramach tej inwazji miał zbudować tzw. Most Ramy, zwany przez Europejczyków Mostem Adama - system płycizn, raf i wysepek łączących Sri Lankę z południowymi Indiami. Zawarte w Ramayanie dane dotyczące zdarzeń astronomicznych sugerują, że do inwazji na Sri Lankę miało dojść około 5760 r. pne.
Inny wielki hinduistyczny epos Mahabharata opisuje wielką wojnę toczącą się na subkontynencie indyjskim. Jednym z bohaterów tego dzieła jest niezwykle podstępny władca - Kryszna, jeden z awatarów Wisznu. Kryszna był w starożytności powszechnie uważany za postać historyczną. Grecy, którzy przybyli do Indii wraz z Aleksandrem Wielkim nazywali go "indyjskim Herkulesem". W historyczność Kryszny długo wątpiono, ale kilka lat temu na dnie Oceanu Indyjskiego znaleziono jego miasto - Dvarkę. Niektóre znaleziska z Dvarki były datowane metodą C-14 na 7,5 tys. lat.
Ważną częścią Mahabharaty jest opis trwającej 18 dni bitwy na równinie Kurkszetra. Jak czytamy:
"Większość naukowców uważa wojnę Kurukszetra za fakt historyczny (podobnie jak wojnę trojańską), rozbieżności dotyczą ustalenia dokładnej daty bitwy[1]
Dr S. Balakrishna ustalił rok 2559 p.n.e. za pomocą obliczeń kolejnych zaćmień Księżyca.
Prof. I.N. Iyengar ustalił rok 1478 p.n.e. obliczając podwójne zaćmienia i koniunkcje Saturna i Jowisza.
Dr B.N. Achar ustalił rok 3067 p.n.e. obliczając pozycje planet według ‘’Mahabharaty’’.
Śri P.V. Holey ustalił datę 13 listopada 3143 roku p.n.e. za pomocą pozycji planet i systemu kalendarza.
Dr P.V.Vartak ustalił datę 16 października 5561 roku p.n.e. obliczając pozycje planet."
O ile sama bitwa jest uznawana za fakt historyczny i datowana zwykle na okres w którym cywilizacja doliny Indusu miała dopiero się zaczynać a nawet na czas przed powstaniem tej cywilizacji (!), to historycy uznają opisy zastosowanych podczas tej kampanii "boskich broni" wypożyczonych śmiertelnikom za czystą mitologię. W Mahabharacie oraz innych pismach wedyjskich roi się jednak od opisów "boskiej technologii" - latających pojazdów zwanych vimanami oraz broni masowej zagłady. I tak w bitwie pod Kurszterą miąno użyć straszliwej broni znanej jako Piorun Indry. Jak czytamy w tym eposie:
"Wyrzucono pojedynczy pocisk załadowany całą energią wszechświata. Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości... Była to nieznana broń, żelazny grom, gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, ze nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne... w ucieczce od owego ognia żołnierze rzucili się do strumieni, aby obmyć swoje ciała i sprzęt...
[ta bron]...odrzuciła tłumy [wojowników] razem z ich rumakami, słoniami, pojazdami naziemnymi i ich bronią, jak gdyby były to suche liście drzewa. Odrzuceni podmuchem...wyglądali pięknie, jak ptaki w locie... odlatujące z drzew... (...)
Było tak, jakby wszystkie żywioły zerwały pęta. Słońce kręciło się w kółko. Wypalony ogniem broni świat zataczał się w gorączce. Rozszalałe słonie biegały tam i z powrotem w poszukiwaniu schronienia przed potwornym żarem. Woda stała się gorąca, zwierzęta zginęły, wróg padł jak podcięty kosą, a huk ognia powalił szeregi drzew. Słonie ryczały straszliwie i martwe padały na ziemię, ich ciała ścieliły się na dużym obszarze. Konie i wozy bojowe spłonęły. Tysiące wozów uległy zniszczeniu, a potem nad morzem zaległa martwa cisza. Rozszalały się wiatry i ziemia się rozjaśniła. Ukazał się przejmujący grozą widok. Potworne gorąco zniekształciło martwe ciała, które nie wyglądały jak ciała ludzi. Nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o takiej broni i nigdy wcześniej nie widzieliśmy broni równie okrutnej. (...)
Ze wszystkich stron Cukra miotał grom na potrójne miasto. Na jego trzy części ciskał pocisk, który krył w sobie energię Kosmosu. Miasto stanęło w płomieniach. W niebo wystrzelił jaskrawy dym, równy dziesięciu tysiącom słońc. Rozszałały się gwałtowne nawałnice; deszcz lał strumieniami. Rozległy się grzmoty, choć niebo było bezchmurne. Zatrzęsła się ziemia. Podniosły się wody. Rozstąpiły się szczyty gór, nastała ciemność."
Opisy te były tak sugestywne, że skłoniły nazistowskich okultystów do wysyłania wypraw w Himalaje w poszukiwaniu starożytnych ksiąg ze wskazówkami technicznymi dotyczącymi budowy "broni bogów". Ojciec amerykańskiej broni atomowej, imigrant z Niemiec, dr Robert Openheimer nie bez powodu cytował wedyjskie pisma podczas testu bomby A w lipcu 1945 r. Później, gdy pytany o to, czy w lipcu 1945 r. doszło do pierwszej eksplozji bomby atomowej, odpowiedział: "Tak, ale w czasach nowożytnych". Możecie wczuć się w jego ówczesne przesłanie oglądając poniższy filmik. Ten film sugeruje, co naprawdę oznaczał symbol swastyki.
W Mohendżo Daro dokonano zastanawiającego znaleziska - odkryto kilkadziesiąt szkieletów leżących na poziomie ulicy, przez nikogo nie pochowanych. Z badań sowieckich naukowców wynikało, że poziom ich radioaktywności w niektórych przypadkach przekraczał 50-krotnie normy. Znaleziono też stopione naczynia i dachówki (podobne znaleziska można zobaczyć w muzeum w Hiroszimie). Zwolennikom teorii paleoastronautycznych kojarzy się to oczywiście z wybuchem nuklearnym o małej skali. Łatwo w tym przypadku o nadinterpretację, ale warto zadać sobie pytanie: a co jeśli opisy z Mahabharaty nie są tylko mitami? A co jeśli miasto, na którym zbudowano później Mohendżo Daro doby cywilizacji doliny Indusu, zostało zniszczone przez "boską broń"?
Wedyjska cywilizacja aryjska była zadziwiająco "naukowa". Jak czytamy:
"Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie są zakłopotani, nie mogąc wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym względzie inaczej.
Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu "kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.
Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią. (...)
Starożytni Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą wiedzę naukową o świecie i materii. W powstałym prze około 5000 laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy rozważania na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji, gwiazdy stałe na Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi, kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu. Wiadomo także, że niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich rozważań skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej. Wyznaczenie czasu "potrzebnego do przejścia atomu przez jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest przykładem jednego z prostszych "tematów badawczych"."
Czyżby ta wiedza została przejęta przez Ariów od "boskiej cywilizacji"?
***
Wielkim paradoksem jest, że cywilizacja europejska, którą wielu z nas tak bardzo się szczyci, została zbudowana na semickiej religii. Cywilizacja Azji Wschodniej, z którą wielu "konserwatystów, chrześcijan i patriotów" uważa za cywilizację niższą i barbarzyńską została zbudowana na aryjskiej religii jaką jest buddyzm, wywodzący się z hinduizmu czyli z aryjskiego pogaństwa. Wraz z buddyzmem, święty znak swastyki zawędrował m.in. do takich krajów jak Wietnam, Korea czy Japonia. Feliks Koneczny pewnie się teraz przewróci w grobie i zacznie grasować jako zombie, ale można powiedzieć, że pod tym względem buddyzm jest naszą religią a cywilizacja Azji Wschodniej - w której wielką atencją obdarza się białą skórę oraz ignoruje polityczną poprawność - jest nam o wiele bliższa niż myślimy. Zresztą nasza cywilizacja też się zrodziła na stepach Azji.
Powyżej: w świątyni Senso-ji w tokijskiej dzielnicy Asakusa, oraz intrygujący breloczok przyczepiony do komórki koreańskiej dziewczyny, którą spotkałem w Hongkongu.
***
PAMIĘĆ GENETYCZNA. Najpopularniejszym na świecie polskim pisarzem był przed drugą wojną światową Ferdynand Antoni Ossendowski. Jego międzynarodowym bestsellerem była powieść
"Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów." - zapis jego wspomnień z ucieczki z bolszewickiej Rosji przez Mongolię do Chin. W dziele tym roi się od wątków mistyczno-buddyjskich i pojawia się tam nawet tajemniczy wysłannik z mitycznego, podziemnego królestwa Shamballah. Szkoda, że prawicowa młodzież sięgająca chociażby po świetnego "Lenina" Ossendowskiego nie do końca zdaje sobie sprawę, o czym Ossendowski pisał w "Przez kraj...". No cóż, ezoteryczna wiedza Orientu jest u nas wrzucana do szufladki z napisem "niebezpieczne sekty" i "zagrożenia du(p)chowe". W II RP nasza elita podchodziła do tego tematu w sposób o wiele bardziej otwarty - o czym świadczyła popularność dzieł Ossendowskiego.
"Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów." - zapis jego wspomnień z ucieczki z bolszewickiej Rosji przez Mongolię do Chin. W dziele tym roi się od wątków mistyczno-buddyjskich i pojawia się tam nawet tajemniczy wysłannik z mitycznego, podziemnego królestwa Shamballah. Szkoda, że prawicowa młodzież sięgająca chociażby po świetnego "Lenina" Ossendowskiego nie do końca zdaje sobie sprawę, o czym Ossendowski pisał w "Przez kraj...". No cóż, ezoteryczna wiedza Orientu jest u nas wrzucana do szufladki z napisem "niebezpieczne sekty" i "zagrożenia du(p)chowe". W II RP nasza elita podchodziła do tego tematu w sposób o wiele bardziej otwarty - o czym świadczyła popularność dzieł Ossendowskiego.
***
W następnym odcinku serii Największe sekrety: Hyperborea - Nan Madol napiszę o tajemniczych ruinach znajdujących się w "połowie drogi", starożytnym morskim imperium, rasie panów na Wyspie Wielkanocnej, świętych dziewicach u Inków oraz o ludziach, którzy obrabiali platynę w neolicie.
***
Z tematyką tego wpisu częściowo pokrywa się fabuła mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz