poniedziałek, 10 czerwca 2013

PRISM - o co ten szum?



Niespodziewanie ujawnił się informator "Guardiana" ws. afery dotyczącej systemu PRISM.  To Edward Snowden (fotka powyżej - cholera gostek przypomina Winnickiego, "Wielkiego Oboźnego" Ruchu Narodowego :) .  były pracownik CIA oraz powiązanej z amerykańskimi służbami firmy doradczej Booz Allen Hamilton. (Tutaj macie krótki wywiadzik z nim.) Podobnie jak Ellsberg czy Manning to liberał, który nagle z przerażeniem się zorientował, że system nie wygląda tak cukierkowo jak myślał. Wobec tego zdecydował się na to, by nagle porzucić wygodne życie, wziąć urlop pod pozorem leczenia epilepsji i uciec do Hongkongu (co jest dziwnym wyborem, biorąc pod uwagę na dużą inwigilację obywateli tego Specjalnego Regionu Administracyjnego Chin - nasuwa to pytania o drugie dno tej afery skorelowanej z wizytą chińskiego przywódcy w USA). Snowden wywołał swoim czynem wielką polityczną burzę w USA, choć wydaje się, że Amerykanie nie powinni być szczególnie oburzeni. O programach szpiegostwa elektronicznego takich jak Echelon czy PROMIS rozpisywano się już przecież w latach '80-tych a od 11 września wielokrotnie można było w mediach znaleźć newsy o tym jak NSA hurtowo podsłuchuje miliony Amerykanów. Niewielkim zaskoczeniem była więc dla mnie ujawniona przez Snowdena umowa inwigilacyjna NSA z Verizonem (którego szef bezpieczeństwa to dawna szycha z FBI). Nie zaskoczyła mnie też dyrektywa Obamy tworząca listę celów cyberataków  - toż to przecież normalka taka jak wojskowe manewry. Nie dziwi mnie inwigilacyjna współpraca służb amerykańskich z brytyjskimi oraz izraelskimi - ten news był świeży chyba w latach '40-tych. Teraz sprawa dotyczy co prawda mediów społecznościowych: Facebooka, Youtube'a itp. które udostępniały NSA dane o swoich użytkownikach (dane zdobyte w ramach programu PRISM i analizowane przez Boundless Informanta stanowiły dużą część informacji wywiadowczych z codziennych briefingów dla Obamy), ale przecież inwigilacja mediów społecznościowych to tylko podążanie przez agencje szpiegowskie z duchem czasu. Już kilka lat temu powstawały przecież dowcipy o tym, że Zuckerberg powinien dostać medal od CIA za to, że stworzył portal na którym ludzie podają informacje o swoich poglądach politycznych, wierzeniach religijnych, nałogach, preferencjach seksualnych - a do tego adresy, numery telefonu, maile, a nawet informują gdzie aktualnie przebywają - zaoszczędzając w ten sposób służbom roboty. :) Ale jak widać nie każdy wierzy w teorie spiskowe, więc jak jakiś news z "szarego świata" służb przypadkiem znajdzie się na czołówce gazety, wielu ludzi odczuwa oburzonko. Ja się nie oburzam - ludzie służb mogą sobie swobodnie inwigilować tego bloga, a nawet od czasu do czasu zamieścić tu jakiś komentarz (Wpisujcie departamenty :).



Jedyne co mnie w tej całej historii zdziwiło to jeden wątek poboczny. Niedawno aresztowano teksańską aktorkę Shannon Richardson (na zdjęciu powyżej) za wysyłanie do Obamy listów z rycyną. Jak ją zidentyfikowali? Ano US Postal Service fotografuje z obu stron każdy list przechodzący przez jej placówki. I pomyśleć, że stare metody się jeszcze sprawdzają...

sobota, 8 czerwca 2013

Największe sekrety - Wrześniowa mgła. Część 3. - Przewidziana inwazja

Ilustracja muzyczna: Planescape Torment Main Theme



Tajny protokół Paktu Ribbentrop-Mołotow i sowieckie przygotowania do inwazji nie były dla polskich służb żadną tajemnicą. Bo być nie mogły. Japońskie publikacje specjalistyczne podają, że cesarskie służby SIGNIT złamały w czerwcu 1939 r. 4 cyfrowy kod sowieckiej armii, 4 cyfrowy kod straży granicznej oraz 3 cyfrowy kod sił powietrznych. Sowieci zmienili swoje szyfry armijne dopiero po bitwie o Nomonhan (znanej  w sowieckiej historiografii jako bitwa o Chałchyngoł - na obrazku powyżej bitewny epizod oczyma japońskiego artysty), czyli dopiero po 16 września 1939 r. Wdrożyli wówczas nowy pięciocyfrowy kod OK40, który jednak już we wrześniu został złamany przez estońskie tajne służby. Tak się akurat składa, że polski radiowywiad był częścią bardzo efektywnej antysowieckiej sieci - wymieniał informacje na masową skalę ze służbami japońskimi, estońskimi, fińskimi i szwedzkimi (Zainteresowanych tematem odsyłam do tego artykułu). Co więcej, nasz radiowywiad był uznawany za najlepszy element tej sieci. To przecież my uczyliśmy Japończyków łamać szyfry (po wrześniu 1939 r. dwóch naszych kryptologów zostało zatrudnionych przez służby japońskie i pracowało w czasie wojny w Tokio). Gdy Szwedzi zwrócili się o pomoc techniczną do Estończyków, ci skierowali ich do naszych służb wskazując, że one są najbardziej profesjonalne.



Sowieckie zamiary można było poznać również dzięki bardziej klasycznym źródłom wywiadowczym. Estończycy dzięki swojej agenturze znali już w sierpniu 1939 r. treść niesławnego tajnego protokołu niemiecko-sowieckiego. Odkryła to w 1940 r. sowiecka bezpieka po zajęciu Estonii i desperacko rozpoczęła poszukiwania źródła przecieku. Przed sowiecką inwazją ostrzegał nas również płk Collin Gubbins, oficer brytyjskich służb, przyszły szef SOE, w 1939 r. prowadzący firmę-przykrywkę w Białej Podlaskiej. Zresztą nasze źródła HUMINT również bardzo trafnie rozpoznały sowieckie zamiary. Kpt.  Jerzy Niezbrzycki vel Ryszard Wraga (na zdjęciu poniżej), w latach 1921-1939 szef kierunku wschodniego w Oddziale II-gim (ten sam koleś co po wojnie oskarżał Czesława Miłosza o bycie "fałszywym dezerterem" z komuszych służb), 5 września zdał marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi szczegółowy raport dotyczący sowieckich przygotowań do inwazji. 13 września Naczelny Wódz dostał informacje o przecinaniu przez Sowietów zasieków granicznych.  13 września gen. Norwid-Neugebauer pisał do gen. Ironside'a o możliwości powstania wspólnej niemiecko-sowieckiej granicy w Korytarzu Wileńskim, która umożliwiłaby przesył sowieckich surowców do Niemiec.



Napływające stopniowo informacje wywiadowcze o sowieckim zagrożeniu doprowadziły do porzucenia przez Naczelne Dowództwo wszelkiego rodzaju planów zaczepnych i wcielenia w życie planu B - ewakuacji na Przedmoście Rumuńskie. Plan ten podlegał modyfikacjom na bieżąco, wraz ze spływaniem nowych informacji dotyczących sowieckich planów. Szczegółowo acz nieco chaotycznie rekonstruuje ten proces na swojej stronie Konstantynowicz . Polskiemu dowództwu, dzięki świetnej pracy radiowywiadu były znane nerwowe prośby wysyłane przez Berlin do Moskwy, by ZSRR wreszcie dokonał inwazji. Wiedziano, że Sowieci obiecali Niemcom zaatakować Polskę dopiero po upadku Warszawy. Gdy Niemcy 8 września podali nieprawdziwą wiadomość o zdobyciu Warszawy, Sowieci obiecali inwazję na 11 września. Doprowadziło to do natychmiastowego przyspieszania realizacji przez nas planu B. Później inwazja była przekładana na 13 i 15 września. Gdy atak nie następował, płk Smoleński, szef Oddziału II, wyraził wątpliwości co do sowieckich zamiarów. Polskie dowództwo zdawało sobie sprawę, że Sowieci nie ośmielą się zaatakować przed upadkiem Warszawy (stąd rozkazy, by stolica - ogłoszona wcześniej miastem otwartym - broniła się do wyczerpania amunicji) i podejrzewało, że nie zaatakują jeśli dojdzie do francuskiej ofensywy na Zachodzie. Według wcześniejszych międzysojuszniczych ustaleń ta ofensywa miała przypaść właśnie na 17 września. Z zeznań złożonych po wojnie przez niemieckich generałów wynika, że groźba sowieckiej ofensywy doprowadzała wielu sztabowców z OKW na skraj zawału. Granicy zachodniej Rzeszy, w tym jej przemysłowego serca - Zagłębia Ruhry - broniły stosunkowo niewielkie siły, które mogłyby zostać łatwo zmiecione. Ofensywa na Zachodzie zmusiłaby Niemców do cofnięcia z Polski wielu swoich jednostek. Powtórzyłaby się historia z I wojny światowej, gdzie najpierw kajzerowska armia zmiotła rumuńskie siły zbrojne na mały skrawek terenu przy granicy z Bułgarią ("przedmoście bułgarskie"?), ale w końcu wobec klęski na Zachodzie musiała się wycofać a Rumuni zostali po wojnie nagrodzeni za tą skrajnie ryzykowną zagrywkę dwukrotnym powiększeniem terytorium kraju. Niemcy we wrześniu 1939 r. skomleli w Moskwie, by Stalin wypełnił zobowiązania sojusznicze i  dokonał wreszcie inwazji. Ostatecznie przekonali go wysyłając 15 września depeszę grożącą, że Wehrmacht nie będzie ścigał Wojska Polskiego aż do granicy a na terenie wschodniej Polski powstanie "próżnia polityczna". Ambasador von Moltke rozważał powołanie polskiego rządu kolaboracyjnego - wśród kandydatów widział m.in. gen. Sosnkowskiego. Leszek Moczulski w "Wojnie Polskiej" sugerował, że gdyby nie doszło do inwazji z 17 IX, Niemcy wstrzymaliby swój marsz oraz pozwolili na pozostanie polskiej administracji na Kresach a nawet na Lubelszczyźnie. 14 września minister Beck wydał polskiemu ambasadorowi w Szwajcarii polecenie rozpoczęcia negocjacji z Niemcami.  Systematycznie ewakuowano na południe wojska z zagrożonych obszarów (takich, na których zostałyby łatwo odcięte w razie sowieckiej inwazji) - np. z województwa wileńskiego. 16 września samoloty Brygady Pościgowej przewoziły polskim wojskom rozkazy nakazujące "opustoszenie wojenne kraju" i natychmiastową ewakuację na Przedmoście. Oczywiście, ze zrozumiałych powodów (by zapobiec panice i chronić źródła wywiadowcze) wiedzę o możliwej sowieckiej inwazji zachowano w wąskim gronie.

 Systematycznie ewakuowano na południe wojska z zagrożonych obszarów (takich, na których zostałyby łatwo odcięte w razie sowieckiej inwazji) - np. z województwa wileńskiego. 16 września samoloty Brygady Pościgowej przewoziły polskim wojskom rozkazy nakazujące "opustoszenie wojenne kraju" i natychmiastową ewakuację na Przedmoście. 






Jak podaje Konstantynowicz: "Godz. 04.45 rano dnia 17 września 1939 roku - Sztab Glowny Marszalka Rydza Śmigłego otrzymuje ostateczne potwierdzenie wiadomosci o agresji sowieckiej na Polske. O godz. 05.00 rano odebrano w Kołomyi informację szefa wywiadu KOP o działaniach Armii Czerwonej "z pewnością wzdłuż całej granicy Państwa". O godz. 05.00 rano gen. Stachiewicz telefonuje do Marszałka Rydza Śmigłego - omawiana jest agresja Armii Czerwonej, a pierwszy jednoznaczny rozkaz Marszałka Rydza - Śmigłego nakazuje walczyć z nowym agresorem, co potwierdzal pulkownik Jaklicz. Marszałek Rydz - Śmigły wydał dla generała Łuczyńskiego w Tarnopolu i Jatelnickiego w Mikulińcach jednoznaczne rozkazy do obrony rzeki Seret i rejonu Czortkowa w celu osłonięcia od wschodu Lwowa i Karpat Wschodnich. (...) Naczelny Wódz Marszałek Rydz Śmigły przybył ze swej kwatery w Kołomyi do Sztabu Głównego około godz. 06 rano 17 września i w obecności paru oficerów wysłuchał meldunków wywiadowczych o powstałej sytuacji: wzdłuż całej wschodniej granicy państwa nastąpiła inwazja armii sowieckiej; nikt z oficerów Sztabu Głównego, ani tez Marszałek, nie miał najmniejszych wątpliwości co do charakteru, w jakim Sowiety wkroczyły do Polski. Przekroczenie granicy przez Sowietów traktowano jako 'casus belli' i dlatego o godzinie 02.00 dnia 17 września 1939 roku ppłk Kotarba wydal rozkaz do walki z Armią Czerwoną na Podolu. O godzinie 06.00 rano rozkaz taki potwierdził KOP na Polesiu. Już wczesnym rankiem 17 września Marszałek Rydz Śmigły argumentował, ze po agresji sowieckiej "walka stawała się niemożliwa na własnej ziemi, ale ze trzeba ją kontynuować na terenie sojuszników i ze najracjonalniej będzie, jeżeli wszystkie siły, które tylko będą mogły, przejdą do Rumunii, względnie na Węgry, skąd można je będzie w ten czy inny sposób przetransportować do Francji, tam odtworzyć wojsko i u boku Francuzów dalej walczyć z Niemcami" (...) Naczelny Wódz z dużym opanowaniem i spokojem, wg generała Wacława Teofila Stachiewicza, rozważał nowo powstałą sytuację, ale "postanowień, do których doszedł w czasie rozmowy w Sztabie (godziny 06 - 09.00 rano dnia 17 września 1939 roku), nie ujął jeszcze w formie ostatecznej decyzji. Miał ją podać dopiero po odbyciu narady z premierem i ministrem spraw zagranicznych. Narada ta miała się odbyć niezwłocznie w jego kwaterze, dokąd też wyjechał".


Powyżej: zniszczony sowiecki wóz pancerny, Polska 1939



(Skąd więc później ogólna dyrektywa "z Sowietami nie walczyć"? To bardzo zmitologizowany dokument, który omówię w następnym wpisie z cyklu Wrześniowa mgła. Na razie zdradzę tylko, że kluczowe znaczenie w całej sprawie miał sabotaż dokonany przez niektórych dowódców i polityków.)

Najważniejszym pytaniem jest dlaczego, mimo świetnego rozpoznania sowieckiego niebezpieczeństwa przez polskie władze wojskowe, nasz kraj znalazł się w 1939 r. na kursie kolizyjnym z Niemcami? Jak interpretować nasze dążenie do konfrontacji widoczne od jesieni 1938 r. i opisane w poprzedniej części cyklu? Przyznam się, że nie znam pełnej odpowiedzi na to pytanie. Być może wpływ na to miała skłonność Naczelnego Wodza do hazardu - podobnie wpływająca na kształt jego planów jak hazardowy nałóg adm. Yamamoto na przebieg wojny na Pacyfiku.  Weźmy jednak pod uwagę w naszych rozważaniach, że niemiecko-sowiecki pakt o podziale Europy nie wziął się znikąd. Były oficer francuskiego wywiadu Pierre de Villemarest szczegółowo opisuje (m.in. w swej świetnej książce "Bormann i "Gestapo" Mueller na usługach Stalina") poufne nazistowsko-sowieckie kontakty nawiązywane już od 1936 r. Za tymi negocjacjami stał m.in. Martin Bormann, von Ribbentrop i płk Walter Nicolai, szef Abwehry podczas I wojny światowej i zarazem człowiek, który w 1917 r. zorganizował przewrót bolszewicki w Rosji. Negocjacje te odbywały się m.in. w Gdańsku a polskie służby mogły mieć w nie wgląd np. dzięki agenturze uplasowanej w strukturach KPP (Nie powinno więc dziwić rozstrzelanie kadr polskojęzycznej kompartii przez Stalina w 1937 r.). Czyżby powstał więc plan, by najpierw wraz z Anglią i Francją pokonać słabszego podpalacza Europy - Hitlera, zanim Stalin skoczy mu na pomoc? Czy to dlatego Beck w swoim słynnym przemówieniu o honorze czynił aluzję, że odrzucił niemiecką propozycję wspólnego wywołania wojny przeciwko ZSRR? Czy usiłował wówczas wbić klin między Niemców i Sowietów? Czy to dlatego kilka dni później niespodziewaną wizytę złożył mu sowiecki wiceminister spraw zagranicznych Potiomkin? Czy to dlatego wkrótce potem po królewsku przyjmowano w Warszawie ambasadora Szaronowa?


Powyżej: minister Beck z ambasadorem Szaronowem i jego małżonką

Nasz plan gry był wówczas cholernie ryzykowny. Gdybym był wówczas jednym z sanacyjnych decydentów nigdy bym się na niego nie zgodził i stał raczej po stronie koncepcji płka Sławka dotyczących porozumienia się z Niemcami, wspólnego pójścia na ZSRR (i poczekania, aż Amerykanie pokonają Niemców). Hazardowy plan Śmigłego-Rydza mimo ogromnego ryzyka miał jednak duże szanse powodzenia. Zawiodła w nim przede wszystkim Francja. Gdyby najpóźniej 15 września zaatakowała na Zachodzie, Stalin nie odważyłby się wkroczyć do akcji a po kilku miesiącach wojny Niemcy znalazłyby się na kolanach. Jak mówił marszałek Śmigły-Rydz kardynałowi Hlondowi: Polska wyszłaby z tego skrwawiona, ale powiększona. Niestety Francuzi nie chcieli walczyć ani w 1939 r. ani w 1940 r. (wówczas niektóre francuskie garnizony poddawały się "telefonicznie", gdy niemieckie wojska były od nich oddalone o wiele kilometrów) a sprawę skomplikował jeszcze pewien ważny czynnik, który omówię w ostatniej części tej serii. Czynnik mający związki i z Paryżem i z Moskwą.

czwartek, 6 czerwca 2013

Syria: Sukcesy reżimu


"Guardian" dał w miarę aktualną mapę syryjskiej wojny (z nałożonymi na nią podziałami konfesyjnymi i statystykami strat cywilnych). W miarę aktualną, bo niedawno assadowcom - z wydatną pomocą Hezbollahu (bo sami zbyt wykrwawieni) - udało się wyprzeć rebeliantów z Damaszku, al-Qusayr i Kunejtry. Regularna armia assadowska znalazła się znowu nad granicą z Izraelem. Jej sukcesy to głównie skutek bezczynności administracji Obamy, ostrożności Wielkiej Brytanii i Francji, a także dużej pomocy dla reżimu udzielonej przez Rosję, Iran, Hezbollah a nawet Koreę Północną. Po prostu pozwolono Assadowi wygrać. Hezbollah zabrał się teraz za zastraszenie Druzów syryjskich i libańskich, a Hamas znowu chce się godzić z osią irańsko-syryjską, czyli możliwe są odwetowe ataki na Izrael ze Strefy Gazy.

Tymczasem potwierdza się część teorii adm. Lyonsa dotyczącej Bengazi: terrorysta z al-Kaidy przyznał, że ambasador Stevens miał zostać porwany a później wymieniony. Akcja poszła jednak źle i uśmiercono go zastrzykiem z trucizną.

wtorek, 4 czerwca 2013

Iran: zamachy na Ahmadinedżada i Jaliliego?


Powyżej: I'm bringing sexy back, the motherfu...rs don't know how to act...

Podczas gdy wszyscy przyglądają się wydarzeniom w Turcji, ciekawe rzeczy dzieją się w Iranie. Prezydent Mahmud Ahmadinedżad vel Sabourdżian miał "wypadek" - awaryjne lądowanie śmigłowca. "Wypadek" zaliczył również Saed Jalili, kandydat na prezydenta, irański negocjator nuklearny. Jego konwój samochodów został staranowany przez ciężarówkę. Przypomniały mi się maile Stratforu, w których ludzie z amerykańskich służb gawędzą sobie o zorganizowaniu Ahamdinedżadowi katastrofy śmigłowca, ale teraz wygląda na to, że za całą sprawą stoją ludzie perskiego dziadzia (gra półsłówek:) ajatollaha Chamenei. Ahmadinedżad wkrótce kończy swoją kadencję i jest odstawiony na boczny tor przez Najwyższego Przywódcę (który chciałby teraz umieścić w fotelu prezydenta jakąś marionetkę, a na następną kadencję zainstalować tam swojego syna). Ahmadinedżad ma jednak swoich ludzi w służbach i mógłby sprawiać problemy. Ponoć udziela skrytego poparcia Jaliliemu. Stąd pojawiają się pogłoski o zamachu na obu polityków.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Turcja: "alkoholowa" rebelia przeciw Erdoganowi. Komuniści w tle

Ilustracja muzyczna: Sertab Erener - Istanbul 



Czym różnią się zamieszki w Istambule (rozszerzające się na całą Turcję) od "arabskiej wiosny"? Po pierwsze tym, że nie mają one podłoża ekonomicznego. AKP i Erdogan przez jedenaście lat rządów zmienili Turcję z trzecioświatowego bankruta w gospodarczego tygrysa mogącego z wyższością patrzeć na Europę (zainteresowanych tematem tureckich reform polecam ten artykuł). AKP wygrała w 2002 r. wybory, bo była nową siłą polityczną a reszta parlamentarnego spektrum była totalnie skompromitowana. Partia Erdogana szybko zabrała się do reform, m.in. do likwidacji mafijnego "Głębokiego Państwa" - pasożytującego na gospodarce wojskowo-bezpieczniackiego syndykatu stojącego za głośnymi zabójstwami politycznymi. (Skąd my to znamy?) I zrobiła to z sukcesem - szychy z wojskowej bezpieki pod byle pretekstami i wydumanymi zarzutami trafiały do więzienia (U nas nikt na to nie wpadł, a szkoda...). To dało AKP niesamowitą popularność - kochają ją spekulanci, kochają przedsiębiorcy (nawet świeccy, rozrywkowi w stylu Berlusconiego), kocha wielu prostych ludzi. Erdogan przecież pogonił złodziei, postawił gospodarkę na nogi i przywrócił Turcji międzynarodowe znaczenie. Cokolwiek o nim powiedzieć, to nie jest też dyktatorem - ta kadencja będzie jego ostatnią. W czym więc problem? W "pełzającej islamizacji", która była jak dotąd ledwo widoczna. Tym, co przelało miarkę były ograniczenia w sprzedaży alkoholu. Tureckie społeczeństwo jest w dużej mierze świeckie - w kraju też istnieje długa tradycja winiarska i wódczana. Ograniczanie Turkom dostępu do trunków to więc zadziwiająca głupota - ale bywa, że politycy wywracają się na ingerowaniu w obyczajowość społeczeństwa (Np. Kaczyńscy stworzyli sobie "młodych, wykształconych..." pozwalając, by szkodnik Giertych został ministrem edukacji i straszył młodzież godziną policyjną, walką z subkulturami tudzież odbieraniem gimbazie "brutalnych gier".)

Ilustracja muzyczna: Sertab Erener - Dim Dim

Kto stoi za zamieszkami? Jak przyjrzycie się fotkom, to zobaczycie tam wiele czerwonych flag z sierpem i młotem. To radykalna studencka lewica, która wywołała już zamieszki na 1-go maja (wówczas nie udało się ich rozszerzyć, bo Erdogan jeszcze nie majstrował z ustawą trzeźwościową). Gówniane drzewka na obszczanym skwerku są dla niej tylko pretekstem do zadymy. Biorąc pod uwagę inicjatywy międzynarodowe Erdogana, jest bardzo prawdopodobne, że ci lewacy są inspirowani z zewnątrz - np. z Rosji (prorosyjska jest część republikańskiej opozycji). Do lewactwo przyłączyli się jednak zwykli ludzie oburzeni tym, że rząd chce im dyktować co i kiedy mają pić.


 Policja się jednak nie opierdziela - 1,7 tys. osób aresztowanych w nocy, kilku demonstrantów dostało strzała z pojemnika z gazem, kilku straciło oko, kilku zostało przejechanych przez transportery, jeden został przejechany przez taksiarza-zwolennika Erdogana. Jak mawiał Komediant z "Watchmanów": "Praca na własnym terenie jest zawsze najfajniejsza". Baj de łej: turecki premier mówi, że się powstrzymuje ze ściągnięciem swoich zwolenników na ulice. To wszystko pokazuje, że jeśli tak jak Erdogan (czy w niedoszłej wersji Orban i Kaczyńscy) przeprowadzamy rewolucję przeciwko zgniłemu systemowi należy być świadomym, że kiedyś musi nastąpić przesilenie - niezależnie od zasług społeczeństwo się nami zmęczy. Trzeba być wtedy gotowym na obronę zdobyczy rewolucji.

UPDATE: Media całego świata podają, że zamieszki zaczęły się od protestu przeciwko wybudowaniu na Placu Taksim centrum handlowego i wycince drzew. Wczoraj w CNN prostował to wiceprzewodniczący AKP. Mówił, że wycinka nie była związana z budową centrum handlowego - które miało powstać w zupełnie innym miejscu, na obrzeżach placu, w dawnych koszarach wojskowych - tylko z przebudową placu, czyli poszerzeniem chodnika i wpuszczeniem ruchu samochodowego do tunelu. Projekt przewidywał wycięcie tylko DWÓCH drzew, przesadzenie reszty i zasadzenie jeszcze kilku drzewek. Ten plan został zatwierdzony w Radzie Miejskiej przez przedstawicieli wszystkich zasiadających tam partii politycznych. Ekolodzy, jak to ekolodzy często reagują histerycznie na każdą inwestycję budowlaną, ale sprawy by nie było, gdyby nie brutalność policji i być może obca inspiracja.

piątek, 31 maja 2013

Największe sekrety - Wrześniowa mgła. Część 2 - Uderz póki czas!

Ilustracja muzyczna: Daniel Landa - 1938 

Swego czasu , czytając w "URze Historia" artykuł Tymoteusza Pawłowskiego poświęcony dziejom Czech w czasie wojny natrafiłem na następujący fragment: "Badania Marka Piotra Deszczyńskiego udowodniły, że we wrześniu 1938 roku. Wojsko Polskie szykowało się do zaatakowania III Rzeszy i dopiero po czeskiej kapitulacji zażądaliśmy zwrotu Zaolzia."






Ustalenia te powinny wywołać większą burzę niż książka Zychowicza czy rewelacje dra Baliszewskiego dotyczące Gibraltaru. Ten fakt nie tylko obala wtłaczaną Polakom do mózgów od dziesięcioleci narrację o tym, że w 1938 r. "postąpiliśmy haniebnie" i "zmarnowaliśmy szansę na pokonanie Hitlera". Okazuje się, że chcieliśmy wojny w obronie Czech a nie weszliśmy do akcji tylko dlatego, że Benesz postanowił nie bronić kraju przed Niemcami i pokornie spełnić monachijski dyktat. (Spójrzmy teraz na zajęcie Zaolzia z innej perspektywy: co czyniło Zaolzie tak ważnym terenem dla Benesza i Masaryka? Linia kolejowa pozwalająca na najszybszy przerzut wojsk między Czechami i Słowacją. My w 1938 r. tę linię na złość Hitlerowi zajęliśmy. To dlatego po zajęciu Zaolzia niektórzy czescy generałowie dziękowali za tę aneksję polskim wojskowym. Odzyskanie Zaolzia w niczym też nie przeszkodziło by w Polsce powstał w 1939 r. Legion Czesko-Słowacki).

Co jeszcze ważniejsze, fakt ten wskazuje, że Polska znalazła się z jakiegoś powodu na kursie kolizyjnym z Niemcami zanim Hitler wysunął Beckowi swoje dosyć umiarkowane żądania (przypomnijmy: przyłączenie do Rzeszy i tak już faktycznie rządzonego przez nazistów Wolnego Miasta Gdańska - z zachowaniem tam polskich praw gospodarczych, przeprowadzenie tunelem i estakadami przez polskie Pomorze eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady - polski projekt z 1932 r., oraz przystąpienie Polski do Paktu Antykominternowskiego, czyli do sojuszu przeciwko naszemu największemu wrogowi - ZSRR). Na nasze parcie do wojny nie miała wpływu wówczas polityka brytyjska - to czas appeasementu, o żadnych gwarancjach brytyjskich dla Polski nikt wówczas nie myślał. Podobnie Francja nie miała wówczas ochoty na walkę przeciwko Niemcom - wkrótce zawarła z nimi układ o nieagresji. Decyzja o odrzuceniu przez Polskę niemieckich żądań zapada pod koniec stycznia 1939 r. podczas narady na Zamku Królewskim, czyli również przed niesławnymi gwarancjami premiera Chamberlaina.   Na jesieni 1938 r. marszałek Śmigły-Rydz zostaje zagadany przez prymasa Hlonda na temat przyszłej wojny odpowiada mu, że będzie ona ciężka i Polska wyjdzie z niej skrwawiona, ale ostatecznie powiększona.  O nastrojach świadczą również zapiski w dzienniach płka Stefana Roweckiego. Wraz z kolegami projektuje wówczas rozbiór Niemiec po wojnie koalicyjnej trwającej około dwóch lat. 



Powyżej: niemiecki obraz z podpisem "Pół roku przed wybuchem drugiej wojny światowej polska głowa państwa (sic!) Rydz-Śmigły nakazuje namalować się jako zdobywcę Berlina. Marzec 1939 r."


Ilustracja muzyczna: Two Steps From Hell: Freedom Fighters

Nasza gotowość do ataku na Trzecią Rzeszę w czasie kryzysu sudeckiego nakazuje również zadać pytanie: czy możliwe jest, że Wojsko Polskie później również miało ofensywne plany przeciwko Niemcom? Nie pytam się czy miało je wcześniej, bo odpowiedź na pewno jest twierdząca. W 1934 r. Piłsudski proponował przecież Francji uderzenie prewencyjne przeciwko Hitlerowi. W 1936 r., w czasie kryzysu nadreńskiego, propozycję ponowił Beck. Nasza armia, wychowana w duchu ofensywnym ćwiczyła atak na Niemcy już od lat dwudziestych. I nie ma się temu co dziwić (zważywszy na to, że armia niemiecka liczyła wówczas 100 tys. żołnierzy i była pozbawiona ciężkiego sprzętu). W marcu 1939 r., a więc jeszcze przed brytyjskimi gwarancjami a także przemówieniem Becka o honorze marszałek Śmigły-Rydz zarządza alarmową mobilizację (trzy miesiące wcześniej zanim zrobią to Niemcy) i ustawia wojska nad granicą z Niemcami według przećwiczonego wcześniej w sztabach i na manewrach planu przewidującego uderzenie na Wrocław. Pod drugiej stronie granicy praktycznie nie ma żadnej obrony, Wehrmacht utkwił w Czechach, na północy Niemcy zajmują Kłajpedę. Szybko przeprowadzone uderzenie mogłoby Niemcom namieszać - nie wchodzi jednak w grę ze względów politycznych (to Niemcy mają nas zaatakować, a nie my ich - inaczej Wielka Brytania i Francja nie wejdą do wojny).  W kwietniu płk Stefan Rowecki urządza z kolegami w sztabie DOK VIII grę operacyjną i piszę o niej w swoich wspomieniach: ""Osłona nasza na Prusy Wschodnie, główne uderzenie najpierw na Śląsk, na Wrocław i Głogów, a potem drugie, kolejne w czasie, na Szczecin, dla rozszerzenia korytarza pomorskiego i likwidacji w końcu Prus Wschodnich"

W pamiętnym marcu dochodzi również do ciekawych wydarzeń na tajnym froncie. Rozbudowywana jest sieć Dywersji Pozafrontowej - w takich miejscach jak Prusy Wschodnie, Dolny Śląsk i Łużyce. Oddajmy głos prof. Andrzejowi Gąsiorowskiemu, znawcy historii obrony Poczty Polskiej w Gdańsku:




"
Ostateczną decyzję o obronie budynku poczty podjęto przypuszczalnie w marcu 1939 r., a przyjazd Konrada Guderskiego do Gdańska w kwietniu 1939 r. był następstwem tej decyzji. Guderski był już wtedy oficerem rezerwy WP zaangażowanym od pewnego czasu w prace specjalne wojska polskiego. Przybył do Gdańska nie tylko przeszkolony w zakresie organizowania dywersji, lecz także aktywnie zaangażowany w przygotowanie akcji specjalnych przeprowadzanych poza terenem Polski. Na podstawie zachowanych częściowo dokumentów stwierdzić można, że Konrad Guderski – jako oficer rezerwy – był przed wojną cywilnym pracownikiem Ekspozytury nr 2 Oddziału II Sztabu Głównego WP, od 1929 r. zajmującej się przygotowywaniem dywersji pozafrontowej. Nie znamy całokształtu jego działalności w tym zakresie. Wiadomo tylko, że przed przysłaniem do Gdańska w ostatnich latach przed wojną był aktywnie wykorzystywany w operacjach dywersyjnych. Wziął na przykład udział w akcji dywersyjnej o kryptonimie „Powstanie”, którą organizować zaczęto w kwietniu 1938 r. na Zaolziu, na terenie Czechosłowacji zamieszkanym przez ludność polską. Miała się ona przyczynić do przyłączenia tego terenu do Polski. Guderski w ramach tej akcji był odpowiedzialny za przerzut broni i sprzętu dywersyjnego na teren Zaolzia, przez strzeżoną granicę polsko-czechosłowacką.  [...]Brał on także udział w kolejnej dużej akcji Ekspozytury nr 2 Oddziału II zorganizowanej w Czechosłowacji na terenie Rusi Zakarpackiej. W okresie od 22 X 1938 do 27 XI 1938 r. przeprowadzono tam akcję dywersyjną o kryptonimie „Łom”. Była to największa operacją przeprowadzona w okresie międzywojennym poza granicami Polski. Guderski, występujący wówczas pod ps. Konrad III, K.III, przewidywany był początkowo na zastępcę dowódcy akcji. Ostatecznie po rozpoczęciu akcji dowodził nią mjr Feliks Ankerstein ps. „Konrad”, a Guderski był w jej ramach dowódcą niezwykle ważnej akcji specjalnej. W trakcie trwania przygotowań do tej akcji Guderski zgłosił projekt utworzenia oddziału dywersyjnego złożonego z członków sieci dywersji pozafrontowej z leżącej w Czechosłowacji części Śląska Cieszyńskiego (tzw. Zaolzia), biorących udział w akcji „Powstanie”. Członkowie tego oddziału mieli być przebrani w mundury armii czechosłowackiej. Ponieważ było to sprzeczne z prawem międzynarodowym (konwencja haska z 1907 r. zakazywała przebierania się w mundury wojskowe obcej armii, w takim przypadku przebrani nie byli bowiem chronieni prawem międzynarodowym i mogli być natychmiast rozstrzelani) zgodę na tę operację musiał wydać sam szef Oddziału II płk. Tadeusz Pełczyński. Początkowo Pełczyński miał wątpliwości, po wahaniach jednak ostatecznie zgodził się na nią i Guderski, na czele takiego oddziału przebranego w mundury armii czechosłowackiej, wszedł na teren Rusi Zakarpackiej (wówczas jeszcze integralnej części Czechosłowacji). Dowodzony przez niego oddział wykonał wszystkie zlecone mu zadania dywersyjne.  [...]
Z raportów mjr. Charaszkiewicza wynika, że do Gdańska w okresie od czerwca do sierpnia 1939 r. przekazano wtedy 150 pistoletów i 30 tys. sztuk amunicji pozostałej z akcji „Powstanie” i „Łom”. Mjr Charaszkiewicz stwierdzał w swym raporcie, że do Gdańska trafiło poza tym: 100
sztuk karabinów i 200 tys. amunicji, 6 lekkich karabinów maszynowych z amunicją oraz 400 obronnych granatów ręcznych. Wiadomo, że trzy lkm trafiły na pocztę. Trudno obecnie ustalić, gdzie rozmieszczono po zostałą broń i materiały dywersyjne. Według mjr. Charaszkiewicza do
Gdańska przekazano poza tym 250 kg trotylu i sprzętu minerskiego, z czego część trafiła na pocztę. 

[...]
Z powojennych relacji wynika, że broń, materiały wybuchowe i zapalniki oraz lonty trzymali oni poza swoimi mieszkaniami. M.in. pracujący na poczcie Antoni Wieloch, który miał za zadanie podpalenie magazynów zbożowych na Wyspie Spichrzów, trzymał niedaleko swego miejsca zamieszkania ładunki zapalające oraz zapalniki z mechanizmem opóźniającym zapłon. Wiadomo także, iż jakimiś materiałami dywersyjnymi dysponował pocztylion Józef Klecha, od 1928 r. pracujący na poczcie w Gdańsku. W kwietniu 1939 r., kiedy zmierzał już do elektrowni nad Motławą, aby dokonać tam aktu sabotażu, został w ostatniej niemalże chwili dogoniony przez Augustyna Młyńskiego członka sieci dywersyjnej na poczcie, który przekazał mu rozkaz odwołujący tę akcję. Także z powojennych relacji byłych pocztowców gdańskich wynika, że od wiosny 1939 r. rozpoczęto tajny przewóz broni i amunicji do budynku poczty."


Ilustracja muzyczna: Black Lagoon Opening - Red Faction

Nasza oficjalna historiografia wyśmiewa wszelkie sugestie mówiące, że w 1939 r. mieliśmy plany ofensywne przeciwko Niemcom. I trudno się jej dziwić. Dokumentacja jest wysoce niekompletna i praktycznie niewiele wiemy o procesach decyzyjnych na szczytach władz politycznych i wojskowych Polski w tych krytycznych miesiącach. Za tezą o naszym planowanym ataku na Niemcy opowiada się Robert Michulec, historyk powszechnie uważany za prohitlerowskiego zjeba (Autor takich "mądrości" jak "II RP też miała swoje Waffen-SS. Nazywało się ono: KOP, ale się tym specjalnie nie chwalono") , czy też pojedynczy blogerzy - np. Mariasz z Salonu24 (część spostrzeżeń z jego komentarzy wykorzystałem w tym wpisie). Oficjalnie mieliśmy się bronić "kordonowo" - w ofensywnym rozstawieniu z marca 1939 r. Oficjalnie wygląda na to, że z "marszu wyzwoleńczego" zrezygnowaliśmy. Dziwnym jednak trafem niektórzy nasi dowódcy mają ofensywne zamiary. Gen. Rómmel, dowódca Armii "Łódź" zaszokował wszystkich w swoich powojennych wspomnieniach pisząc, że tuż przed rozpoczęciem wojny namawiał Wodza Naczelnego do ataku na Wrocław. Dziwnym trafem jego pierwszy rozkaz mówi o "powtórzeniu Psiego Pola pod Wrocławiem". Dziwnym trafem jego radiostacja armijna jest ulokowana tuż przy granicy, pod Wieluniem. Dziwnym trafem 1 września, spokojnie melduje Sztabowi Naczelnego Wodza, że 2 września może przekroczyć granicę. W sąsiedniej Armii "Poznań", gen. Roman Abraham  dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii wydaje rozkaz o "wyzwoleniu Słowian" jęczących pod niemieckim jarzmem i 2 września jego jednostka atakuję Wschowę, miasto na terenie Trzeciej Rzeszy. Podobnych wypadów dokonują brygady kawalerii zgrupowane przy granicy północnej. O dziwo nie mają one map Mazowsza, ale za to mapy Prus Wschodnich. W Armii "Prusy" gen. Dąb-Biernacki mówi podczas popijawy ze swoimi oficerami, że celem ofensywy jest Wrocław. Armia "Pomorze" otrzymuje enigmatyczne wytyczne o tym, by środek ciężkości jej działań był po prawej stronie Wisły. W Gdańsku, kpt Dąbrowski, faktyczny dowódca obrony Westerplatte, gdy Niemcy zaczynają ostrzał mówi: "Nareszcie!". Liczy, że za kilka dni miasto wyzwoli odsiecz Armii "Pomorze". (Pytanie: czemu do Poczty Polskiej w Gdańsku trafił supertajny karabin przeciwpancerny Ur? Czy był sens wysyłania go na straceńczy posterunek?). 

Czy we wrześniu 1939 r. mieliśmy więc realizować zwrot zaczepny na ogromną skalę i zaatakować Niemców w Niemczech? Zaraz odezwą się głosy oburzenia: "Nie masz na to dowodów!". Oczywiście, że nie mam. Jest tylko z jakiegoś powodu jakoś dużo anomalii... Taki atak - wykonany np. przez Armię "Pomorze", przeoczoną przez niemiecki wywiad, na pewno wywołałby na niemieckim zapleczu ogromne zamieszanie. Polacy znaleźliby się nagle na tyłach 8-mej i 10-ej armii, wiele lotnisk polowych musiałoby się ewakuować... Do ataku jednak nie doszło. Bojowi generałowie otrzymali nagle rozkaz, by się cofać. Wdrożony zostaje plan B. Anglia i Francja już są wciągnięte do wojny.




Powstaje pytanie: czemu Polska znalazła się na kursie kolizyjnym z Niemcami, mimo że nasze stosunki w latach 1934-38 były bardzo dobre? Postaram się na to udzielić odpowiedzi w następnych częściach, teraz jednak zwrócę uwagę na pewien aspekt tej sytuacji. O ile Marszałek Piłsudski chciał iść na układ z Niemcami, to większość obozu piłsudczykowskiego była wobec Niemiec głęboko nieufna. Choć endecy plują się, że piłsudczycy to "żydy, masony, lewaki i niemieckie agenty", to tak naprawdę środowisko piłsudczykowskie było głęboko nacjonalistyczne. O ile jednak nacjonalizm endeków, był nacjonalizmem prawników i sklepikarzy ograniczanych drobnomieszczańskimi schematami myślenia i schizofreniczną moralnością, to nacjonalizm piłsudczyków był nacjonalizmem weteranów Wielkiej Wojny. Ludzi otrzaskanych z zabijaniem. O atmosferze tamtych lat niech świadczy choćby to, że w wojsku urządzano pogadanki o tym, że "Słowianie zasiedlali tereny aż po Ren", "tereny które trzeba odzyskać". Ci ludzie pamiętali słowa Marszałka o tym, że resztę polskich ziem odzyskamy w następnej wojnie światowej. Opozycja była pod tym względem nie lepsza: z jej strony słychać było wówczas tylko i wyłącznie nawoływania do postawienia się Niemcom i krytykę sanacji, że jest "zbyt łagodna" wobec Hitlera. (Endecki Forrest Gump, Jędrzej Giertych na wiosnę 1939 r. próbował zdobyć władzę w Stronnictwie Narodowym, oskarżając Tadeusza Bieleckiego, że jest za miękki wobec Niemców). Polska prasa w 1939 r. nastawiona była również bardzo bojowo. Taki był nastrój całego narodu. W 1939 r. ludzie się u nas zgłaszali na ochotnika na "żywą torpedę", do ataków samobójczych - jeszcze zanim Japończykom takie pomysły przychodziły do głowy. Do porozumienia z Niemcami była skłonna jedyna część piłsudczyków, część konserwatystów i Witos. Mało kto jednak publicznie wyrażał swoje wątpliwości - przykład Studnickiego i Cata-Mackiewicza odstraszał. Nie można więc naszego wejścia do wojny zrzucić na brytyjskie gwarancje ani na politykę Becka (ani nawet na jego chorobę alkoholową). Ale nie sądzę również by nastroje społeczeństwa i elity były tutaj kluczowe, choć odegrały dużą rolę. Nie była to też sowiecka inspiracja (słynny płk Kowalewski, którego prof. Wieczorkiewicz obwinia o inspirację Becka okazał się według ujawnionych przez Rosjan dokumentów podwójnym agentem zwodzącym Sowietów i mającym zasługi w walce z prosowiecką opozycją). To był po prostu bardzo ryzykowny plan a nasze władze miały powody do nieufności wobec Niemców. Ale nie będę wyprzedzał wypadków. Potrzymam Was trochę w niepewności.




Ps. Po tym wpisie zapewne zostanę oskarżony o michulcowatą proniemieckość. Już zbijam zarzuty: uważam, że niemiecką kolumnę w Polsce w 1939 r. potraktowano zdecydowanie zbyt łagodnie. Jestem również dumny z udziału polskich pilotów w "wytłuczeniu porcelany w Dreźnie" 14 lutego 1945 r. Chciałbym tylko by nasza historiografia kładła większy nacisk na "ofensywne" fragmenty polskiej historii, a wątki martyrologiczne pokazywała jako zobowiązanie do zemsty. Chętnie przeczytałbym książkę "Polski gniew. Od stłumienia buntu wójta Alberta po Nangar Khel". Oczywiście, gdyby ktoś ją napisał. 


środa, 29 maja 2013

Chiny chcą wspierać separatyzm na Wyspach Ryukyu


Czyżby Chińczycy straszyli Japonię "wyzwoleńczym marszem"? Rządowa chińska gazeta "Global Times" wezwała, by ChRL oficjalnie wsparła separatystów z japońskich Wysp Ryukyu. Uwagę Pekinu zwróciła organizacja Ryukyu Independence Study Association -grupka licząca dopiero jakieś 100 osób, ale jak widać Chiny szukają na tym terenie jakiegokolwiek "ruchu wyzwoleńczego", który można by wspierać. Wyspy Rykyu - upstrzone amerykańskimi i japońskimi bazami wojskowymi - to przecież kluczowy element linii obronnej przeciwko Chinom na Pacyfiku.




Mieszkańcy Wysp Ryukyu mimo wszystko mieliby pewne podstawy do separatyzmu. Miejscowa ludność ma sporą domieszkę krwi malajsko-polinezyjsko-tajwańskiej, posługuje się odrębnym dialektem a przez kilkaset lat wyspy miały własnych królów. Zostały podbite w 1609 r. w błyskotliwej wyprawie wojennej klanu Shimazu z prowincji Satsuma i oddały hołd lenny właśnie tym daimiyo a nie cesarzowi Japonii. Japonia oficjalnie je zaanektowała dopiero w 1879 r. a później traktowała ich mieszkańców nieco odmiennie. W czasie Wielkiej Wojny w Azji Wschodniej rekruci z Okinawy irytowali swoich przełożonych wykazując małą chęć do walki - i obok Koreańczyków i Tajwańczyków, to oni stanowili aż do kapitulacji znaczną większość japońskich jeńców w alianckiej niewoli. Do 1972 r. Okinawa była pod amerykańską okupacją. Przekazał ją władzom w Tokio dopiero prezydent Nixon - za pokaźne wsparcie na reelekcję otrzymane od japońskich biznesmenów. Teraz jednak stanowią integralną część Japonii, a idea niepodległości ma tam znikome poparcie. Zresztą separatystom z pewnością przyglądają się japońskiej służby i CIA. Chińczycy mają więc znikome szanse na rozpalenie tam płomieni separatyzmu a cała operacja może w nich uderzyć rykoszetem. Sami przecież mają problem z separatyzmem w Tybecie, Xinjangu i gwałtownie reagują na jakiekolwiek sugestie o niepodległości Tajwanu.

W ramach polecanek: ciekawy artykuł Hanny Shen "Tajwańskie spojrzenie na Chiny: Dlaczego Tajwańczycy nie identyfikują się z Chinami?" oraz mapa roszczeń terytorialnych Republiki Chińskiej (Tajwanu).