Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wrześniowa mgła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wrześniowa mgła. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 marca 2021

Polityka Becka

 


Ilustracja muzyczna: Linked Horizon - Shinzo wo Sasageyo 

Sławuś Cenckiewicz wspomniał coś, że zrobi recenzję książki Marka Kornata i Mariusza Wołosa "Józef Beck. Biografia". Jednak jakoś się do tego nie pali, bo książka jest rzetelnie napisana i świetnie wsparta źródłami, więc nie mógłby się przypierdolić do jakiegoś mało znaczącego szczegółu i udawać, że "zaorał" narrację. (Dupoprawica zaraz się oburzy, że szkaluję "wielkiego historyka", ale przypomnę, że taka jest właśnie psychopatyczna metoda recenzji Cenckiewicza. Filmowi "Legiony" zarzucił on "antysemityzm", bo w scenie walki w jakimś miasteczku parka żydowskich mieszczan uciekała z ulicy do domu. Cenckiewicz jojczył, że w ten sposób zarzuca się wszystkim Żydom "tchórzostwo" i obojętność na sprawę polską i rozpisał się, że przecież tylu Zydów walczyło o niepodległość...) No cóż, skoro Cenckiewicz nie zrecenzował tej książki, to ja to zrobię.

Po jej lekturze muszę jeszcze raz podkreślić, że ci, którzy jojczą teraz, że nie prowadzimy polityki wielowektorowej i że przez to "skończymy jak w 1939 roku", są jebanymi idiotami. Tak się bowiem składa, że Beck prowadził ich ukochaną politykę wielowektorową. Opowiadał się za utrzymaniem poprawnych relacji z Niemcami i ZSRR, a jednocześnie z tym, by nie zrywać z Francją i by nawiązać bliższe relacje z Wielką Brytanią. To jest właśnie polityka wielowektorowa. Zwolennikami polityki jednowektorowej - opartej ściśle na Francji - byli zaś wówczas endecy. Ale skąd to może wiedzieć przeciętny internetowy idiota, który wiedzę historyczną czerpie od nauczycielskich nieudaczników czy ze śmieciowych gazetek takich jak "Najwyższy Czas!"?

Przeciętny internetowy idiota przeciwstawia też Becka "prorokowi" Studnickiemu. Studnicki, jak pamiętamy, pisał na wiosnę 1939 r., że Polska powinna być neutralna w zarysowującym się konflikcie pomiędzy III Rzeszą a Zachodem. Pod tym twierdzeniem podpisałby się pewnie i sam Beck - ale parę miesięcy wcześniej. Problem polegał bowiem wówczas na tym, że to Hitler nie chciał, by Polska była neutralna. Na początku 1939 r. pragnął byśmy podporządkowali mu swoją politykę zagraniczną. Gdy się ociągaliśmy z odpowiedzią potwierdzającą, zaczął myśleć o wojnie. Beck próbował w kolejnych miesiącach przemawiać Hitlerowi do rozsądku i jeszcze w sierpniu zostawiał otwarte drzwi dla porozumienia dyplomatycznego. To Niemcy konsekwentnie unikali możliwości porozumienia i dążyli do wywołania wojny - która skończyła się dla nich katastrofą narodową.

Zaletą książki Wołosa i Kornata jest z pewnością to, że przywraca ona właściwą chronologię konfliktu. To nie gwarancje brytyjskie sprawiły, że Hitler zwrócił się przeciwko Polsce. 25 marca, a więc na 6 przed gwarancjami Chamberlaina, Fuehrer mówił generałowi von Brauchitschowi, że optymalnym rozwiązaniem sytuacji z Polską byłoby wyznaczenie nowej granicy - idącej od zachodniego krańca Prus Wschodnich po wschodni kraniec Śląska. Mówił wówczas też o możliwych deportacjach ludności. O tym, że prawdopodobnie pójdzie na wojnę przeciwko Polsce wspominał już w lutym. A przecież jeszcze 26 stycznia Ribbentrop prowadził z Beckiem negocjacje w Warszawie dotyczące "skromnych żądań" w postaci Gdańska, eksterytorialnej autostrady i Paktu Antykominternowskiego. Gdyby Hitler wykazał się większą zręcznością i cierpliwością, to wojna nie wybuchłaby w 1939 r. Niemiecki przywódca jednak wówczas narzekał, że nie udało mu się wywołać europejskiej wojny już w roku 1938. 

Wołos i Kornat słusznie przypominają, że polskie władze podjęły decyzję o oporze przeciwko Niemcom w styczniu 1939 r., na długo przed gwarancjami brytyjskimi. Gdybyśmy, tak jak radzą Zychowicz i Cenckiewicz, odrzucili brytyjskie gwarancje, to Niemcy i tak by nas zaatakowali. Atak na Polskę byłby jednak w takim scenariuszu konfliktem lokalnym. Tak jak Polsko-Niemiecka Deklaracja o Niestosowaniu Przemocy z 1934 r. uchroniła Polskę od stania się pierwszą ofiarą appeasementu, tak brytyjskie gwarancje de facto pozwoliły na przetrwanie państwowości polskiej.

Nie do końca rozwiązaną zagadką pozostaje kwestia tego dlaczego Beck w styczniu 1939 r. tak się przestraszył "umiarkowanej" oferty Hitlera. Oczywiście trzeba brać pod uwagę, że ledwie dwa lata wcześniej Goering zapewniał, że "Niemcy nie chcą Gdańska". Rzesza zapewniała też, że nie chce Austrii i że Sudety będą jej ostatnią aneksją w Europie. Tylko głupiec nie wierzyłby więc zapewnieniom Hitlera, że Niemcy chcą od Polski tylko Gdańska, autostrady i przystąpienia do Paktu Antykominternowskiego? Co nie? 

Być może Hitler za bardzo się odsłonił, proponując w styczniu 1939 r. Polsce... Ukrainę. Wyjawił w ten sposób swój plan wojny przeciwko ZSRR. Chciał, by Polska dołączyła do wyprawy na Wschód. Wyprawa ta mogła mieć dwa skutki. Bardziej prawdopodobny: Rzesza przegrywa z Sowietami hojnie wspieranymi przez amerykańską potęgę przemysłową i przez Wielką Brytanię. Okrojona Polska staje się po wojnie częścią ZSRR i nikt tym się na świecie nie przejmuje. Obecnie bylibyśmy więc w najlepszym przypadku taką większą Łotwą a w najgorszym większą Mołdową. Wariant mniej prawdopodobny: Niemcy wygrywają wojnę z ZSRR i aliantami zachodnimi. Porządkują Europę według swojej wizji. Beck żartował sobie na internowaniu w Rumunii, że w takim scenariuszu "pasalibyśmy wszyscy krowy dla Hitlera za Uralem". Zwolennicy Zychowicza wskazują jednak na wariant pośredni: zmiana sojuszów w trakcie wojny. Nie wspominają jednak, jak taki manewr skończył się dla Włoch i Węgier. Jak Niemcy potraktowali swoich dawnych sojuszników. To, że położonej peryferyjnie Finlandii, Bułgarii i Rumunii udało się zmienić w ostatniej chwili front, jest słabym argumentem. Biorąc pod uwagę to, że przez Polskę przebiegałoby jakieś 80 proc. linii zaopatrzeniowych dla frontu wschodniego i w związku z tym na terenie naszego kraju obecne byłyby ogromne siły niemieckie przemieszczające się w różnych kierunkach, łatwo sobie wyobrazić z jakim zaangażowaniem Niemcy przystąpiliby do karania "polskich zdrajców". No ale Zychowicz sugeruje, że nasza żandarmeria wojskowa i policja powstrzymałyby Niemców...

W świetle tego, jak potoczyła się historia, zwracają na siebie w biografii Becka krótkie fragmenty poświęcone marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi. Okazuje się on często o wiele bardziej przenikliwy od ministra spraw zagranicznych. Na przykład, gdy mówi w 1936 r., że Niemcy będą gotowi do wojny w "dwa-trzy lata" i że wojna zacznie się od Gdańska. Co ciekawe, podczas kryzysu czechosłowackiego z marca 1938 r. pojawiły się plotki, że Śmigły-Rydz strzelał do Becka, przeciwstawiając się jego "proniemieckiej" polityce.

W książce Wołosa i Kornata jest rozdział poświęcony planom wojny prewencyjnej przeciwko Niemcom w 1933 r. W typowy dla zawodowych historyków sposób nie stawia się w nim "kropki nad i", ale ilość poszlak dotyczących tych planów jest wystarczająco duża, by stwierdzić, że Piłsudski rzeczywiście planował rozprawę z Niemcami a Hitler ugiął się wobec polskiej groźby. Twierdzenia Krzysztofa Raka, że "udowodnił", że wojna prewencyjna była bluffem można więc włożyć między bajki.

Niezwykle interesująco przedstawiają się rozdziały dotyczące tego jak Beck i ambasador Wacław Grzybowski oceniali Sowietów. Nie tam ani grama sympatii do reżimu Stalina. Widzieli oni w nim państwo zagrażające Europie, które podsyca konflikty między "imperialistami" i tylko czeka, by jak hiena wkroczyć do wojny, gdy będzie ona bliska rozstrzygnięcia. Beck i Grzybowski bardzo nisko oceniali kondycję Armii Czerwonej po stalinowskich czystkach i spodziewali się, że Sowiety nie wkroczą przez to do wojny od razu. Traktowali więc porozumienie niemiecko-sowieckie (o którego przygotowywaniu mieli od lat wiele sygnałów) jako sowiecką zachętę dla Hitlera do ataku na Polskę, ale jednocześnie jako bluff w licytacji z Zachodem. Beck i Grzybowski uważali, że Sowiety będą w pierwszej fazie wojny neutralne. Czy zmienili swoją percepcję pod wpływem meldunków wywiadowczych z końcówki sierpnia i września? Tego nie wiadomo, gdyż brakuje dokumentów. Są jednak wypowiedzi niektórych polskich dyplomatów z tego okresu - np. ambasadora w Paryżu Juliusza Łukasiewicza - o groźbie inwazji sowieckiej. Jest relacja mówiąca, że Beck nie mógł spać martwiąc się o koncentrację sowieckiego wojska nad granicą i list Becka do Śmigłego-Rydza, w którym przytacza "szalone pogłoski" o mającym nastąpić sowieckim ataku na Polskę "w obronie Ukrainy". Jak wiadomo sam Stalin się wahał czy i kiedy atakować Polskę. Gdyby na froncie zachodnim ruszyła ofensywa francuska, pewnie zachowałby neutralność dłużej.

Klęska poniesiona przez Polskę w 1939 r. była oczywiście w dużo większym sposób zawiniona przez Zachód niż przez Becka czy Śmigłego-Rydza. Francuscy politycy, dyplomaci i wojskowi jawią się na kartach tej książki jako kreatury zupełnie nie zorientowane w tym co się dzieje w Europie Środkowo-Wschodniej. Brytyjczycy wypadają nieco lepiej, ale ich wojskowi sprawiają wrażenie idiotów totalnie nie przygotowanych do wojny. Benesz jest tam oczywiście trafnie pokazany jako wyjątkowo podła i głupia kreatura, która myślała, że ocali Czechosłowację swoją międzynarodową popularnością.

Ciekawie czyta się też rozdziały poświęcone "młodym latom" Becka, czyli m.in. jego działalności w POW w Rosji i na Ukrainie, a także w Oddziale II podczas wojny polsko-bolszewickiej. Widzimy jak Piłsudski wybiera go sobie jako oficera z wielkimi perspektywami i przygotowuje do pełnienia roli ministra spraw zagranicznych.

Najbardziej przygnębiająca jest zaś część poświęcona Beckowi na internowaniu w Rumunii. Widzimy m.in. jak rząd Sikorskiego i podlegli mu dyplomaci sabotowali amerykańskie, brytyjskie i polskie próby zorganizowania ucieczki byłego ministra spraw zagranicznych. Ludzie Sikorskiego sprawiają wrażenie "bandy patałachów" (tak ich słusznie nazywał Beck), która jest totalnie nieprzygotowana do rządzenia. Do tego są "foliarzami" rozpowszechniającymi teorie, że Beck stoi na czele jakiejś organizacji Widmo walczącej z rządem Sikorskiego. Co ciekawe, taka szara eminencja jak ambasador William Bullitt na jesieni 1939 r. ostrzegała Rumunów, że USA zerwą stosunki dyplomatyczne z Bukaresztem, jeśli Beck i Mościcki nie zostaną wypuszczeni. Rumuni wypuścili wówczas Mościckiego, jako obywatela Szwajcarii. Z Beckiem się nie udało, choć prezydent Roosevelt snuł plany przyjęcia go z honorami w Białym Domu. Wiosną 1944 r. Becka miało wywieść z Rumunii SOE. Brytyjczykom zależało na tym, by ten "tragarz tajemnic" nie wpadł w ręce Sowietów.

W ostatnich rozdziałach jest często cytowany Ludwik Łubieński, sekretarz Becka, towarzyszący swojemu szefowi przez kilka miesięcy internowania. Wyraźnie jest zły na rząd Sikorskiego za to, jak potraktował jego szefa. Łubieński jest później polskim attache wojskowym na Gibraltarze. Gdy Sikorski latem 1943 r. zatrzymuje się tam w drodze na Bliski Wschód, Łubieński rozmawia z nim m.in. o kwestii uratowania Becka. Sikorski zaczyna się z nim wykłócać, a po chwili decyduje, by... awansować Łubieńskiego na porucznika. W drodze powrotnej znów dochodzi między nimi do rozmowy o Becku, a Łubieński zostaje... awansowany na kapitana. Według ustaleń Dariusza Baliszewskiego, Ludwik Łubieński mocno się zaangażował w tuszowanie zamachu na Gibraltarze i także w sam zamach. Jeden z polskich zabójców, który dotarł na Gibraltar posługiwał się zaś nazwiskiem "Józef Beck". Mieli wówczas w tajnych służbach poczucie humoru...

Podsumowując: "Józef Beck. Biografia" autorstwa Marka Kornata i Mariusza Wołosa, to rzetelna i ciekawa "cegła" przeznaczona jednak dla tych, którzy potrafią czytać między wierszami. Z niecierpliwością czekam na "Piłsudski między Stalinem a Hitlerem" Krzysztofa Raka, gdzie ma być poruszony sensacyjny wątek planów sojuszu polsko-sowieckiego w 1933 r.

sobota, 30 stycznia 2021

Tajemnice Września '39 - ciekawy wykład

 

 

 Naprawdę nie wiem, kim jest osoba wygłaszająca powyższy wykład poświęcony tajemnicom Września 1939 roku. Ale jeśli jeszcze go nie obejrzeliście, to naprawdę warto. Nie ma dłużyzn, od czasu do czasu są drobne złośliwości. Ogólnie oranie wersji promowanej przez niemiecką ambasadę i kilku polskojęzycznych publicystów historycznych. 

Dzisiaj naprawdę nie chciało mi się rozpisywać a wiele osób mówi, że powinienem nagrywać podcasty. Więc sprawdzimy, czy taki podcast zdołacie wytrzymać...
 

sobota, 28 września 2019

Mit wrześniowej ucieczki


Wydawałoby się, że 80 lat to czas, po którym na wydarzenia historyczne patrzy się już tylko i wyłącznie chłodnym okiem i bez emocji. Nic bardziej błędnego. Polacy w ocenie swojej historii kierują się emocjami dużo mocniej niż rozumem. Trudno ich zresztą winić za to, że rozumu nie używają, gdyż byli przez ostatnie kilkadziesiąt lat systematycznie ogłupiani - i są nadal. Przykładów na to nie muszę dużo przytaczać (wystarczy przypomnieć pewnego matoła, który wypisywał w komentarzach na tym blogu, że w II RP była większa nędza niż w stalinowskim ZSRR i że u Sowietów było więcej "wolnego rynku"). Ignorancja narodu jest zaś wykorzystywana do rozpowszechniania pewnej specyficznej propagandy. I tak np. możemy przeczytać w wydawałoby się poważnej gazecie, że Polska niepotrzebnie budowała COP, "bo lepiej było kupić nowoczesne uzbrojenie za granicą" a "z tych fabryk korzystali później Niemcy". Wielu "ekspertów" robi też analogie pomiędzy obecnym sojuszem z USA a dawnym sojuszem z Anglią i Francją (pomijają przy tym ważny szczegół: amerykańskie wojska już u nas są, a francuskich i brytyjskich w 1939 r. u nas nie było). Najgłupsze jest jednak to, że bawiąc się w Studnickiego i Cata-Mackiewicza stawiają znak równości pomiędzy III Rzeszą i współczesnymi Niemcami sugerując, że Niemcy są militarnym mocarstwem równym USA :) Oczywiście o słuszności naszych wyborów geopolitycznych w 1939 r. można dyskutować całymi dniami, ale nasi współcześnie domorośli "stratedzy" sprowadzają całą narrację o wrześniu 1939 r. do tezy "a głupia sanacja  dała się wciągnąć Anglikom do wojny, Niemców sprowokowała a potem uciekła do Rumunii przez Zaleszczyki". O tym kto kogo wciągnął do wojny rozpisywałem się już na tym blogu w serii Wrześniowa Mgła (linki macie poniżej). Teraz więc pora na rozprawienie się z mitem "szosy zaleszczyckiej".

Flashback: Wrześniowa burza (tutaj macie linki do prawie wszystkich wpisów poświęconych wrześniowi 1939 r.)

Flashback: Wrześniowy biały dym (ważny wpis uzupełniający)

Na początku wyjaśnijmy jedną drobną rzecz - Zaleszczyki nie były miejscem przekroczenia granicy przez polskie władze. Przez Zaleszczyki na Węgry zmierzali głównie cywilni uchodźcy. Pojęcie "szosa zaleszczycka" sformułował Stanisław Stroński - mason Wielkiego Wzwodu Wschodu pochodzenia żydowskiego, poseł Stronnictwa Narodowego, główny organizator hejtu na prezydenta Narutowicza i bliski współpracownik gen. Sikorskiego. Stroński był jednym z uczestników profrancuskiego zamachu stanu z jesieni 1939 r. Pisał o "szosie zaleszczyckiej", bo sam nią uciekał z Polski.

Naczelny Wódz, prezydent i rząd przekraczali granicę w Kutach  w nocy z 17 na 18 września 1939 r., czyli już po sowieckiej inwazji. Historiografia PRL oczywiście podawała, że nasze władze opuściły kraj tak bez powodu, w czasie gdy w centrum Polski nadal trwały walki. Współcześnie wątek sowieckiej inwazji jest uwzględniany w narracji (w "Bitwach polskiego września" Apolloniusza Zawilskiego znalazł się nawet w przypisie - autorowi nie chciało się za bardzo korygować tego, co pisał w czasach PRL), ale podkreśla się, że "ucieczka Rydza-Śmigłego stanowiła hańbę i zaprzeczenie tysiącletniej polskiej tradycji".


Jak więc z tą tradycją było? Tak się akurat składa, że w naszej historii władcy i wodzowie wielokrotnie opuszczali kraj, by po przegranych kampaniach walczyć dalej. Zrobili tak: Mieszko II, Władysław Łokietek i Jan Kazimierz (nie wspomnę już o Auguście II). Kazimierz Pułaski i władze Konfederacji Barskiej też jakoś nie chciały "polec z honorem", tylko udały się na emigrację szukając tam możliwości godzenia w Rosję. Podobnie jak książę Józef Poniatowski, wraz z armią Księstwa Warszawskiego w 1812 r. I jak rząd polski po klęsce Powstania Listopadowego. I jak gen. Marian Langiewicz. I jak Józef Piłsudski po klęsce rewolucji z lat 1904-1908. W sierpniu 1920 r. Roman Dmowski na wszelki wypadek wyjechał do Poznania, by w razie zajęcia Warszawy przez bolszewików tworzyć tam nowy rząd.



Zresztą trochę żałosne było, że  środowisko gen. Sikorskiego tak gotowało się z oburzenia na "dezercję Naczelnego Wodza", a gen. Sikorski sam przecież zrobił to samo w 1940 r. podczas kampanii francuskiej. Oj, przepraszam... Nie powinienem pisać, że "zrobił to samo", bo w odróżnieniu od Śmigłego-Rydza kompletnie wówczas zaniedbał ewakuację wojska i polskiego złota... I w odróżnieniu od Śmigłego-Rydza w pewnym momencie podczas ewakuacji zrzucił mundur i przebrał się w ubrania cywilne.


Zarzutów o "dezercję Naczelnego Wodza" nie powinni wysuwać też fani gen. Sosnkowskiego. Oburzają się oni na to, że np. gen. Dąb-Biernacki, dowódca Frontu Północnego, pod bitwie pod Tomaszowem Lubelskim odmówił kapitulowania przed Niemcami, rozwiązał Front i kazał oddziałom na własną rękę przebijać się do granicy w rozproszonych grupkach. Dąb-Biernacki był "dezerterem" bo zrzucił mundur i w cywilnym ubraniu przedarł się przez granicę. Zdaniem wielu historyków to hańba niesłychana i dezercja. Jak więc ocenić gen. Sosnkowskiego, który porzucił wojska Frontu Południowego, zrzucił mundur i w cywilnym ubraniu przedarł się przez granicę?

Zarzut o "porzuceniu kraju" jest o tyle absurdalny, że wielu generałów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie przedostało się do Francji przez Rumunię lub Węgry, czyli opuszczając kraj wraz ze swoimi wojskami - wypełniając rozkazy Naczelnego Wodza. Maczek, Kopański, Duch... Kopański nawet opuszczał Polskę wraz z marszałkiem Śmigłym-Rydzem. Nikt go jednak jakoś nie oskarża o dezercję.




Spójrzmy też jak kwestia ewakuacji władz wyglądała w innych krajach. W Belgii bohaterem narodowym stał się premier Hubert Pierlot, który opuścił kraj i udał się do Londynu, by stamtąd kontynuować opór. Król Leopold III był zaś powszechnie potępiany, bo został w okupowanej Belgii. W Holandii za bohaterkę wojny jest uznawana królowa Wilhelmina, która "zdezerterowała" do Wielkiej Brytanii już w pierwszym dniu niemieckiej inwazji i z Londyniu kierowała oporem narodu. Z Luksemburga "uciekła" cała rodzina wielkoksiążęca - a wróciła wraz z alianckimi wojskami. Z Norwegii "zdezerterował" król Haakon VII. Z Jugosławii "uciekł" młody król Piotr II.  Z Grecji ewakuował się król Jerzy II. Pozostawił jednak na miejscu dowódcę armii, który skapitulował przed Niemcami i wszedł do rządu kolaboracyjnego.


Ewakuować się z Filipin musiał też gen. Douglas MacArthur, dowódca sił amerykańskich na Filipinach i zarazem marszałek armii filipińskiej. MacArthur nie chciał początkowo płynąć do Australii, ale prezydent Roosevelt wydał mu rozkaz ewakuacji. Zabrano wówczas do Australii również prezydenta Filipin Manuela Quezona. Była to decyzja słuszna. Po kapitulacji Corregidoru Japończycy wymusili na wziętym do niewoli gen. Wainwrightcie kapitulację całych Filipin. MacArthur i Quezon są dzisiaj uznawani za bohaterów.

Tylko my Polacy jojczymy, że nasz Naczelny Wódz "zdezerterował"...

Zacytujmy więc prof. Wieczorkiewicza:

"Trzeba być człowiekiem zupełnie nieznającym historii Polski, aby widzieć w niej coś złego. To samo zrobił w 1809 i później w 1813 książę Józef Poniatowski, a w 1831 naczelny wódz powstania listopadowego. Gdy walka militarna nie ma szans, trzeba opuścić kraj i próbować kontynuować ją gdzie indziej. Warto zwrócić uwagę, że w PRL kłamliwie nie łączono wyjścia naczelnego wodza z atakiem sowieckim. Przedstawiano to jako ucieczkę, a nie tak, jak było w rzeczywistości, reakcję na 17 września. Stalin marzył o złapaniu Mościckiego, Rydza czy Becka i należało zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Mam tylko jedno zastrzeżenie do naczelnego wodza, który się wahał, co ma robić. Wracać do okupowanej Warszawy i walczyć do końca czy też, na co namawiali go wszyscy, wyjechać. Chociaż opuścił kraj później niż Mościcki i rząd, to powinien był to zrobić jeszcze później. Proponowano mu, i to było genialne, żeby przekroczył granicę z karabinem w ręku, ostrzeliwując się symbolicznie nadciągającym oddziałom sowieckim. Byłby to piękny czyn i myślę, że wtedy nikt nie mógłby mieć do niego nawet cienia pretensji".

Oddajmy też głos gen. Sosnkowskiemu:

"W ówczesnych warunkach przekroczenie granicy było smutną koniecznością podyktowaną przez interes Państwa, który wymagał aby została zachowana legalna ciągłość jego najwyższej instytucji, a także utrzymana była ciągłość polskiego wysiłku zbrojnego przez odtworzenie armii na obczyźnie dla kontynuowania walki razem z Francją i Wielką Brytanią. Nikt nie mógł wówczas przewidzieć, że Rząd Rumuński ... złamie przyrzeczenie, złożone przed niespełna dziesięciu dniami w sprawie wolnego przejazdu dla państwowych władz polskich oraz przekraczających granicę resztek Wojska Polskiego.."

Kiedy jednak została podjęta decyzja o ewakuacji i jakie były jej okoliczności?



Dariusz Baliszewski w bardzo ciekawym artykule "Wrzesień wstydu" w numerze "Uważam Rze. Historia" z września 2019 r. wskazuje, że plan ten istniał najprawdopodobniej jeszcze przed wojną. W lipcu 1939 r. Józef Ołpiński, dyrektor z Prezydium Rady Ministrów, wizytował miejscowości na Kresach, do których przewidziano ewakuację urzędów centralnych. 30 sierpnia prywatny majątek marszałka Śmigłego-Rydza zostaje wywieziony z Warszawy pod Nowy Sącz a w pierwszych dniach września do Rumunii. (To prawdopodobnie skutek zapobiegliwości jego żony - Marty Rydz). To, że był plan ewakuacji nie powinniśmy się dziwić - mieliśmy też pewnie plan okupacji Niemiec. Wdrożenie poszczególnych planów było zależne od okoliczności. 6 września, w związku z dobiegającymi do nas informacjami wywiadowczymi o zbliżającej się sowieckiej inwazji, marszałek Śmigły-Rydz naradza się m.in. z gen. Sosnkowskim. Sosnkowski proponuje ewakuację. 9 września ambasador francuski Leon Noel proponuje polskim władzom pobyt na terytorium Francji.

Po inwazji sowieckiej zostaje wydana Ogólna Dyrektywa nakazująca wojsku zmierzać w stronę granic z Rumunią i Węgrami i walczyć z Sowietami jedynie w razie konieczności. Jednocześnie zostają wydane do poszczególnych oddziałów szczegółowe rozkazy dotyczące obrony przed Sowietami m.in. Przedmościa Rumuńskiego, tak by umożliwić ewakuację jak największej ilości polskich wojsk i uchodźców cywilnych. Opór Wojska Polskiego i nieudolność sowieckich dowódców powodują, że Armia Czerwona wkracza do Kut dopiero 21 września. Czemu więc władze przekroczyły granicę już w nocy z 17 na 18 września? 17 września o 16 podjęto decyzję,że Naczelny Wódz przekroczy granicę dopiero wówczas, gdy bolszewicy będą już w Kutach. Później pojawiła się jednak fałszywa informacja, że są już w Śniatyniu, czyli kilka kilometrów dalej.



Jak pisze Bogdan Konstantynowicz:

"Po godz. 12.00 w kwaterze Marszałka w Kolomyi odbylo sie drugie juz spotkanie generala Stachiewicza z Marszałkiem Rydzem Śmigłym, podczas którego Naczelny Wódz powiedział, że
"postanowiono zwolnić rząd rumuński z sojuszniczego obowiązku wypowiedzenia wojny Sowietom, natomiast żądać od niego przepuszczenia rządu i wojska przez teren Rumunii, aby umożliwić nam dostanie się do Francji". (...)

"Według O. Terleckiego kolumna Naczelnego Wodza ruszyła ku przejściu granicznemu o godz. 22.30 po otrzymaniu informacji o zajęciu Śniatynia. Zmianę decyzji Marszałka opisują Moczulski, Terlecki, T. Jurga i płk. Jaklicz oraz Pobóg - Malinowski, który nadmienia o wątpliwościach, co do tego, jak zachowają się Rumuni, a to wobec postanowień konwencji haskiej ograniczonej do Prezydenta i rządu. "Wódz Naczelny, marszałek Rydz Śmigły przeszedł ... granice po hamletowskich wahaniach i kilkakrotnej zmianie decyzji. Kilkakrotnie chciał wracać, zakończyć walkę i życie w kraju, wybrał nawet 50 ochotników z towarzyszących mu oficerów i pobrał dla siebie i nich broń długą. Ostatecznie dał się przekonać, że będzie bardziej potrzebny na emigracji i musi kierować tam dalszą walką. To był oczywiście najbardziej tragiczny błąd jego życia. Dyplomaci i prawnicy rządowi wmówili mu, że ponieważ to on podpisywał umowy sztabowe, stanowiące załączniki traktatów, jest nieodzowne, żeby wystąpił osobiście przed rządem francuskim jako sojusznik i strona. Może w ten sposób osiągnąć szybsze odtworzenie polskiej armii i polepszyć jej status, a także los żołnierzy i oficerów, którzy też opuszczają kraj, aby kontynuować walkę. ..."

Oddajmy głos płkowi Józefowi Jakliczowi:

"Można z całą pewnością przyjąć, ze Marszałek był nieustraszonym żołnierzem. Dał tego dowody w okresie Legionów, następnie w czasie wojny polsko-sowieckiej 1919-1920 r. Dnia 8 września, w czasie bombardowania Brześcia, z trudem udało mi się go nakłonić, aby schronił się do wykopu, ubezpieczającego od odłamków. Ustąpił pod naciskiem argumentu- kto pokieruje losami wojny, gdy jego braknie. Niezależnie od osobistej odwagi, cechowało go w najwyższym stopniu, poczucie odpowiedzialności za włożony na niego obowiązek.
W czasie ofensywy Budiennego i mającego się rozpocząć odwrotu w 1920 r., towarzyszyłem gen. Romerowi, dcy świeżo stworzonej Grupy Operacyjnej, udającemu się po instrukcje do Dcy Frontu Południowego , gen. Listowskiego. W rozdrażnieniu informował gen. Listowski mego dcę , o dwukrotnym wysłaniu rozkazu gen. Rydz-Smigłernu odwrotu z Kijowa, a Śmigły dwukrotnie odpowiedział, że opuści Kijów tylko na pisemny rozkaz Piłsudskiego. Dlaczego Śmigły nie wykonał rozkazu Dcy Frontu Płd ., któremu podlegał? Albowiem jeszcze przed stworzeniem Frontu Południowego, otrzymał decyzję Piłsudskiego: Kijów wolno opuścić tylko na jego pisemny rozkaz. I opuścił Kijów dopiero wtedy, gdy lotnik zrzucił mu rozkaz podpisany przez Naczelnego Wodza.
Marszałek powziął decyzję wykonawczą przejścia do Rumunii w Kołomyi przedpołudniem. Potwierdził mi ją osobiście w Kosowie. Następnie, a może już uprzednio, toczył w swoim wnętrzu niedostrzegalną dla otoczenia walkę. Nie mógł się pogodzić z błyskawicznym rozwojem wypadków tego dnia, z wynikającymi z niego konsekwencjami , nie nadążał za nimi psychicznie. Pragnął ten rozwój zahamować, powstrzymać lub przynajmniej opóźnić. Zapadały się w jego urmyśle i w jego duszy elementy, które przygotował, przemyślał , zdecydował, a które w wykonaniu nie przyjęły formy, jaką im nakazał. Toczył walkę między powziętą i wydaną już decyzją a osobistym jej wykonaniem.
Dowódcą kierowało szlachetne uczucie dzielenia losu walczącego
jeszcze żołnierza. Żołnierza, artystę , pociągała romantyczna śmierć na polu chwały. Lecz ta śmierć zwalniała go równocześnie ze straszliwej odpowiedzialności, jaką przyjął na siebie wobec Państwa , wobec Narodu, wobec Żołnierza.
Pod Kijowem, żołnierskie poczucie spełnienia włożonego na niego obowiązku, nakazało mu odmówić wykonania rozkazu Dcy Frontu.
W Kosowie, tęsknotę za romantyczną śmiercią na polu chwały , pokonało poczucie odpowiedzialności Nacz. Wodza, którego rola nie kończyła się na tragicznym zakończeniu Kampanii Wrześniowej w Polsce."

I znów Bogdan Konstantynowicz:

"Dopiero równą dobę po agresji sowieckiej, tj.  ok. godziny 00.30 dnia 18 września 1939 roku
zgodnie z umowami sojuszniczymi z Rumunią i Francją, granice Rumunii w Kutach przejechali prezydent Ignacy Mościcki w towarzystwie Józefa Becka, premier Felicjan Sławoj Składkowski i Rada Ministrów - setki samochodów ok. 1 godziny przekraczały most na Czeremoszu.
Przed Naczelnym Wodzem jechała ogromna liczba ciężarówek. Według autorów PSZ w tomie I, marszałek Edward Rydz Śmigły przekroczył już granice okolo 23.00, a przez następne kilka godzin przebywał na granicy, m.in. w budynku urzędu celnego w Wyznicy, gdzie działała rumuńska centrala telefoniczna - według premiera Składkowskiego. Oczywiście nie jest to prawda, ponieważ marszałek Edward Rydz Śmigły był wówczas w Kosowie. Tego typu fałszywe informacje miały na celu podkreślenie, ze ewakuacja władz polskich nastąpiła 17 września, a nie dnia 18 września 1939 roku. Marszałek Śmigły Rydz podjechał do granicy rumuńskiej o godzinie 01.30 w nocy 17 na 18 września 1939 roku i pozostawał po polskiej stronie tej granicy do godziny 04.00 / 04.30 dnia 18 września. Następnie od godziny 04.30 dnia 18 września 1939 roku przebywał w Wyznicy, m.in. w rumuńskiej komorze celnej korzystając z jej środków łączności. Był - jak i premier Felicjan Sławoj Składkowski - w kontakcie z ministrem Józefem Beckiemmw Czerniowcach. Wahano się, czy nie powrócić na stronę polska do Kut. Po godzinie 06.00 rano dnia 18 września 1939 roku nawiązano łączność z generałem Stachiewiczem, który przybył z Kołomyi - poprzez Kosowo - do przygranicznych Kut. Premier Sławoj Składkowski wraz z marszałkiem Edwardem Rydzem Śmigłym opuścili Wyznice po godzinie 10.00, aby o godzinie 12.00 dnia 18 września w Czerniowcach uczestniczyć w naradzie z Mościckim i Beckiem. Przez cały dzień 18 września w Kutach stal drugi rzut Sztabu Naczelnego Wodza, mając kontakt z calom byłym Przedmościem Rumuńskim i organizując skuteczna obronę przed Armia Czerwona, mimo utraty Kołomyi o godzinie 16.00 dnia 18 wrześnią 1939 roku. Utrzymaliśmy dnia 18 wrześnią łączność z Wilnem, Grodnem, Piaskiem, Warszawą i pośrednio z Modlinem, także z Frontem Północnym generała Dębą Biernackiego, a radiodepesza Stachiewicza dotarła do generała Piskora oraz rozkazy do walki z sowietami - nawet do placówki w litewskim Kownie. Tym samym przeciwdziałano zgubnym skutkom wysłanej z Kut o godzinie 21.30 dnia 17 września 1939 roku "okrojonej" Dyrektywy Naczelnego Wodza. Odzyskaliśmy Sniatyn i Horodenke - były w polskich rekach przed południem 18 września 1939 roku. Zorganizowano obronę wschodniego przedpola Stanisławowa, tak aby w dniu 19 września przed południem mogły tamtędy wycofywać się polskie oddziały na Węgry."

Sztab Naczelnego Wodza działał więc nadal - z terytorium Rumunii!

I znów Józef Jaklicz o wydarzeniach z 18 września 1939 r.:

"Marszałek zmęczony, odpoczywał w samochodzie. Miał prosić, aby go nie niepokoić. Po przejeździe przez most stwierdził, że warty rumuńskie rozbrajają naszych wojskowych. Interweniował gwałtownie, zaprzestano rozbrajania. Ruszyliśmy na Starożyniec, do którego przybyliśmy w godzinach przedpołudniowych. Na rynku zastaliśmy stłoczone dziesiątki samochodów, których pasażerowie nie orientowali się dokąd się kierować. W porozumieniu z miejscowymi władzami i przybyłym wkrótce z Bukaresztu, niezwykle nam życzliwym senatorem, który potwierdził mi znane już instrukcje kierowania wozów, rozładowywaliśmy Starożyniec. Mniej więcej do godz. 14 wszystko szło składnie i spokojnie.
Lecz popołudniu zjawił się oddział żandarmerii z oficerem rumuńskim. Otrzymaliśmy polecenie składania na miejscu sprzętu wojskowego. Żandarmeria zaczęła rozbrajać oficerów i żołnierzy. Gdy szukaliśmy senatora, okazało się, że nagle gdzieś znikł. Dzięki naszej interwencji, uzyskaliśmy pozostawienie oficerom broni bocznej, żołnierzom pasów. Cały sprzęt składany był początkowo w najbliższych domach, następnie, gdy brakło tam miejsca, wprost na rynku. Odbierano kompaniom telegraficznym aparaty telefoniczne, juzy, aparaty radiowe. Zdejmowano z wozów motocykle, nawet rowery. Nie odbywało się to jednak spokojnie. Żołnierze z wściekłością rozbijali sprzęt. Wobec stałego, licznego napływu wozów, rozbrajanie początkowo dokładne, stawało się coraz więcej powierzchowne i większość sprzętu jechała dalej. Około godz. 17 znudziło się żandarmerii szczegółowe sprawdzanie samochodów, operacja stawała się formalnością.
W ciągu dnia 18-go napływały do Starożyńca, liczne, sprzeczne wiadomości:
- król rumuński wysłał do Czerniowiec swego delegata do Marszałka, oddając do jego dyspozycji specjalny pociąg i zapraszając go do swej rezydencji, do Sinaja.
- Marszałek po przybyciu do Czerniowiec, skierowany został do pałacu biskupiego, gdzie miał oczekiwać na dalsze decyzje. Wiadomość ta była komentowana jako jego bliskie internowanie,
- Marszałek ma się udać do Constanzy, skąd drogą morską uda się do Francji,
- członkowie Rządu, w miarę przybywania do Czerniowiec zostają internowani i oczekują na pociąg, który ma ich odwieść wieczorem w niewiadomym kierunku,
- odnośnie osoby Prezydenta potwierdzały się pogłoski, że jest już w drodze do Bukaresztu,
- wreszcie, że Niemcy wywierają nacisk na rząd rumuński, żądając rozbrajania i internowania wojska polskiego."

Wyraźnie więc liczono, że Marszałek Śmigły-Rydz uda się przez Rumunię do Francji - dopilnować sojuszu. Uruchomiony został jednak francuski spisek wykonany rękami środowiska gen. Sikorskiego i części piłsudczyków mający na celu internowanie władz polskich w Rumunii. Jak pisze Konstantynowicz:

"Obecność Marszałka Rydza Śmigłego, gdyby go faktycznie nie zatrzymano popołudniem dnia 18 września w Czerniowcach na wniosek Sikorskiego i Francuzów, miała doprowadzić do zwolnienia z internowania polskich żołnierzy (już rano 18 września Marszałek interweniował przeciwko rozbrajaniu polskich żołnierzy) i natychmiastowego unormowania sprawy zaopatrzenia w bron z portów Gałacz i Konstanca dla wojska w Rumunii i na Przedmościu Czeremosz. Wydarzenia z dnia 18 września 1939 roku popołudniem w Czerniowcach udowadniają, ze dopiero wówczas "zakończył się sojusz wojskowy polsko - francuski w tym swoim charakterze, w jakim był zawarty: treścią sojuszu i konwencji wojskowej z 1921 roku i 1939 ... było udzielenie sobie wzajemnej pomocy na wypadek wojny z Niemcami". "Plk. dypl. Jaklicz po przyjeździe do Francji wręczył tekst tajnej umowy wojskowej francusko - polskiej z maja 1939 roku osobiście generałowi Sikorskiemu w październiku lub listopadzie 1939 roku. ... o istnieniu tej umowy nikt nie wiedział (poza Sikorskim)... w Ministerstwie Obrony Narodowej oświadczono ..., ze takiego dokumentu nie ma...". 
Gdy okazało się, ze strona rumuńska w dniach 17 i 18 września 1939 roku nie dotrzymała - pod naciskiem politycznym Niemiec hitlerowskich i pod groźbą interwencji Związku Sowieckiego - przyrzeczenia danego Beckowi, co do zapewnienia ze strony króla Karola, ze "oddziały Wojska Polskiego, którym uda się przekroczyć granice przejdą z bronią do Konstancy, gdzie będą załadowane na statki", doszło wg Wedziakolskiego do kłótni Becka z Rydzem Śmigłym dnia 18 września 1939 roku wieczorem.

Jeszcze dnia 17 września 1939 roku gen. Faury byl "dobrej myśli", wg Józefa Jaklicza, co do rozwiązania trudności w sprawie przejazdu przez Rumunie w dniu następnym. W 1964 roku gen. Stachiewicz napisał: "Nie ma danych na to, żeby Francuzi z własnej inicjatywy sprzeciwiali sie ich przyjazdowi do Francji. Gen. Faury, w swym liście do mnie, pisanym w Kutach w nocy z 17 na 18 wrześnią, uważał za zupełnie oczywisty nasz przejazd do Francji, skąd marszałek Śmigły będzie prowadzi dalsza walkę z Niemcami".

Dnia 18 wrzesnia 1939 roku posel Hoare przekazal rządowi Rumunii note o umozliwienie kontynuowania podrózy naszym wladzom na Zachód, a Daladier napisal do Thierrego, ambasadora Francji w Rumunii dnia 19 wrzesnia o godz. 01.30 w nocy: "Prosze uprzedzic rząd rumunski, ze uwzglednienie ządan niemieckich odnosnie internowania rządu polskiego byloby sprzeczne tak ze zobowiązaniami zawartymi w przymierzu oraz wiezami przyjazni, które lączą go z Polska, jak i z zasadami prawa azylu...". Dlatego tez dnia 20 wrzesnia 1939 Thierry interweniuje u Calinescu."



21 września 1939 r. rumuński premier Armand Calinescu, człowiek sprzyjający Polsce (pozwolił na tranzyt naszego złota), ginie w zamachu przeprowadzonym przez niemieckie marionetki z rumuńskiej Żelaznej Gwardii (której dawny liderem Corneliu Cudreanu niestety pałuje się spora część naszej prawicy narodowej...) Ostatnia szansa na uwolnienie Śmigłego-Rydza z internowania upada. Marszałek wydaje ostatnie rozkazy 26 września. Dwa dni później rumuńskie tajne służby zaczynają go ściśle izolować.



27 września do oblężonej Warszawy przybywa wysłannik Naczelnego Wodza mjr Edmund Galinat z rozkazami dotyczącymi utworzenia organizacji konspiracyjnej na terenie obu okupacji. Nowa konspiracja opiera się w dużym stopniu na kadrach przygotowanych przed wojną w ramach Dywersji Pozafrontowej. Tak często jojczymy z powodu "dezercji" marszałka Śmigłego-Rydza a pomijamy to, że to on zainicjował utworzenie Polskiego Państwa Podziemnego. I że w 1941 r. udał się do okupowanej Warszawy, by stoczyć tam swoją ostatnią bitwę.



***

O Bidenie, Ukrainie, Trumpie i impeachmencie już niedługo.

Za jakiś czas też pojawi się nowa seria - Matrioszka. Michał Bąkowski dostanie rozwolnienia :)

sobota, 23 września 2017

Największe sekrety: Wrześniowy Biały Dym

Ilustracja muzyczna: Hans Zimmer - Supermarine - Dunkirk OST


Wiele poszlak w sprawie tego, co naprawdę zdarzyło się w 1939 r. leży na wierzchu. Niemal wszyscy historycy udają jednak, że one nie istnieją.



"Dnia 22 lub 23 lutego 1939 r. otrzymałem wiadomość, że dnia poprzedniego w mieszkaniu prof. Glasera odbyło się zebranie Frontu Morges z Popielem, Strońskim, Adamem Romerem, Ładosiem i innymi, lecz bez Sikorskiego. Referat wygłosił przybyły z Londynu Retinger. Treść była następująca: wojna będzie prawdopodobnie jeszcze w tym roku, na wschód, a nie na południe. Anglia da broń, pieniądze i pomoc wojskową, ale pod warunkiem, że Polska zmieni rządy" - to fragment wspomnień Józefa Gawliny, biskupa polowego WP w latach drugiej wojny światowej. Wspomnień wydanych w Polsce w 2004 r. i przemilczanych przez historyków, mimo zawartych w nich takich szokujących fragmentów. Ten strzępek relacji niesłychanie wiarygodnego świadka przypomniał niezmordowany dr Dariusz Baliszewski w artykule "Zdrada wrześniowa" zamieszczonym w numerze "Uważam Rze. Historia" (najlepszego polskiego popularnego pisma historycznego) z września 2017 r.

Zwróćmy uwagę na kluczowe fragmenty tej relacji. Oto w lutym 1939 r. przybywa z Londynu do Polski Józef Hieronim Retinger, niesłychanie mętna postać, prawdopodobnie agent MI6 a do tego najbliższy współpracownik gen. Władysława Sikorskiego. Spotyka się z czołowymi politykami Frontu Morges, organizacji opozycyjnej wobec władz sanacyjnych, ludzi, którzy będą później wchodzili w skład rządów Sikorskiego i Mikołajczyka. I mówi im: "Anglia pomoże Polsce, tylko wtedy jak obalicie obecny polski rząd".



We wspomnieniach bpa Gawliny przytoczonych przez dra Baliszewskiego znajduje się drugi równie ciekawy fragment. "Podczas mniej więcej równoczesnego pobytu ks. prymasa (Augusta Hlonda) w Rzymie przybył do niego w Watykanie ambasador francuski z pewnymi postulatami politycznymi, o których twierdził, że i tak zostaną one na przyszłej konferencji Episkopatu uchwalone. Istotnie na czerwcowej konferencji (w biurze Episkopatu Polskiego) wystąpił z tymi samym wnioskami ks. biskup Przeździecki. Prymas przypomniał sobie i nam interwencję ambasadora. Wnioski zostały odrzucone, przy czym prymas, metropolita Sapieha i arcybiskup Gall podkreślili, że Front Morges z masonerią współpracuje". (W tej relacji jest jeden wyraźny błąd - bp. Przeździecki nagle zmarł na początku maja 1939 r. Kto więc zgłosił wnioski podyktowane przez Francuzów?)






Wspomniany Front Morges był ugrupowaniem założonym przez Paderewskiego (finansowanego w czasie I wojny światowej przez J.P. Morgana), ale zdominowanym przez środowisko gen. Sikorskiego, które rzeczywiście - poprzez takich typów jak Retinger czy Stroński - miało wiele wspólnego z masonerią. Tego środowiska nie trzeba było namawiać do obalenia władzy sanacji. Chęć dokonania puczu była obok orientacji na "zgniły Zachód" jedynym jego spoiwem. Retinger składał Sikorskiemu tego typu życzenia: "Imieniny Pana Władysława, Dla całej Polski wielka sława! Gdy zdechnie Beck, Polska odżyje, Gen. Sikorski niech nam żyje". W dniach po śmierci Sikorskiego sanacyjne służby były postawione w stan gotowości - na wypadek, gdyby Czarny Gabinet gen. Sikorskiego i gen. Hallera próbował puczu. Wiadomo, że plany zbrojnego zamachu stanu były przez tę grupę snute. Ale kiepsko im to wychodziło. Sikorski obśmiewał plan Hallera mówiący o marszu "bezrobotnych" (a w zasadzie działaczy Stronnictwa Pracy) z Łodzi na Warszawę w stylu marszu Mussoliniego na Rzym. "Wielu uczestników tego marszu dostałoby po kilku kilometrach zadyszki" - wyzłośliwiał się Sikorski. Haller był zdolnym wojskowym, ale zabierał się do zamachów stanu jak ostatni pierdoła...




Ludzie, którzy wysłali Retingera do Polski mieli więc problem: Front Morges był zbyt słaby, by obalić sanacyjną dyktaturę. Zwłaszcza, że po wyzwoleniu Zaolzia, po zmuszeniu Litwy do nawiązania normalnych relacji i w obliczu nadchodzącej wojny z Niemcami, naród naprawdę się zjednoczył wokół marszałka Śmigłego-Rydza i ministra Becka. Witos rozmawiając z brytyjskim dyplomatą wskazywał, że jest szansa na pucz, bo "Gdańsk jest niemiecki i powinien zostać zwrócony Niemcom. Tylko niech go Beck im go zwraca, a my wówczas Becka obalimy" (cytat może być niedokładany, ale dokładnie w tym stylu wypowiedział się przywódca PSL). Beck jednak nie podarował Niemcom Gdańska, a w maju wygłosił swoje słynne przemówienie o honorze. Wobec tego interweniował francuski ambasador w Watykanie u prymasa Hlonda. Skoro kolesie z Frontu Morges nic nie potrafią, to niech lud przeciwko sanacji podburzy Episkopat. Biskupi uznali jednak, że nie będą się bawili w tę zdradziecką grę.


Wbrew mitom rozpowszechnianym przez współczesną neoendecję, Kościół w Polsce dosyć dobrze żył z sanacyjnymi władzami. Biskupi jawnie agitujący za opozycją, tacy jak znajomy Korfantego bp Adamski czy endecki biskup Łukomski, nie nadawali tonu reszcie Episkopatu. (Nie mówiąc już o ekstremalnym debilu bp Augustynie Łosińskim, który w Kielcach w 1914 r. pouczał komendanta Piłsudskiego, że "wy Teutoni", czyli legionowe chłopaki spod Tarnowa i Krakowa powinniście "szanować katolicyzm, bo naród polski jest katolicki". W 1935 r. zszokował wszystkich odmawiając księżom pożegnania trumny Marszałka przejeżdżającej przez Kielce. "Biskup Łosiński nie wywiesił wtedy flag żałobnych, a tylko flagi państwowe bez oznak żałoby, a także odmówił żądaniu władz bicia w dzwony kościelne. Wówczas członkowie Związku Legionistów i innych organizacji prorządowych weszli samowolnie na dzwonnicę katedry i zaczęli bić w dzwony. Biskup wysłał ludzi, którzy usiłowali temu przeszkodzić, ale bezskutecznie, po czym doszło do zamieszek. Podburzony tłum usiłował wedrzeć się do rezydencji biskupa, co zostało udaremnione dzięki interwencji policji". W pałacu biskupim wybito szyby. Debil Łosiński załamał się po tym psychicznie - nie przewidział, że reakcja społeczna na jego idiotyzmy będzie tak gwałtowna.) Prymas Hlond utrzymywał z sanacją bardzo poprawne stosunki a bp Bandurski sprawował rolę duchowego patrona środowisk legionowych. Sanacyjne władze zorganizowały triumfalne sprowadzenie do Polski trumny z ciałem św. Andrzeja Boboli, Marszałek Piłsudski zawsze miał w swoim mieszkaniu obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej a marszałek Rydz-Śmigły chętnie odwiedzał Matkę Boską Częstochowską na Jasnej Górze. Nawet taki neopoganin i antyklerykał jak wojewoda poleski płk Wacław Kostek-Biernacki znakomicie współpracował z biskupem pińskim Kazimierzem Bukrabą, o którym czytamy, że "w 1935 wezwał wiernych, aby w wyborach parlamentarnych zagłosowali na kandydatów bloku rządowego. W publicznych wystąpieniach gloryfikował marszałka Józefa Piłsudskiego." Choć endecja starała się wielokrotnie podlizywać Kościołowi, to biskupi obśmiali pomysł pochowania ateisty Dmowskiego w katedrze poznańskiej, obok symbolicznych grobowców pierwszych chrześcijańskich Piastów. Co by  nie powiedzieć o książętach Kościoła, to w czerwcu 1939 r. odmawiając udziału w grze obcych mocarstw przeciwko Polsce (w odróżnieniu od liderów Frontu Morges stawianych nam dzisiaj jako wzór prawicowości i patriotyzmu) wykazali się patriotyzmem. Prymas Hlond pisał wszak kiedyś: "masoneria to konspiracja zagraniczna, której na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce”. A sanacja, w osobie prezydenta Ignacego Mościckiego, przecież masonerię zdelegalizowała dekretem z dnia 22 listopada 1938 r. ...



Wróćmy jednak do sprawy wizyty Retingera z lutego 1939 r. Ten typ stworzony do bycia sługusem, powiedział, że Anglia pomoże Polsce w wojnie z Niemcami pod warunkiem, że zostanie obalony polski rząd. Ale po co elitom z Londynu była potrzebna wymiana rządu jakiegoś państwa w Europie Środkowo-Wschodniej? Co by zyskali wymieniając gen. Sławoja-Składkowskiego na gen. Sikorskiego? Historia pokazała, że zyskaliby polityka im do pewnego stopnia podporządkowanego w miejsce polityków zbyt niezależnych. Ale czemu stawiali sprawę tak na ostrzu noża? Mówili: nie pomożemy wam, jeśli nie zmienicie rządu. Gdyby chodziło im tylko o skierowanie niemieckiej agresji na Wschód, to przekazaliby jednak Polakom wraz z Francuzami trochę broni oraz innego wsparcia, by Polacy jak najdłużej wiązali niemieckie siły. Gdyby chcieli wojnę opóźnić, by się dozbroić, namawialiby Polskę do ustępstw wobec Hitlera, tak jak namawiali do ustępstw Czechosłowację. Zwróćmy również uwagę na datę: końcówka lutego 1939 r. Hitler nie zajął jeszcze Czech. Nie ma nawet też planów operacyjnych wojny z Polską. Chamberlain nie przyznał jeszcze Polsce gwarancji. Walery Sławek nie popełnił jeszcze samobójstwa. Beck nie wygłosił jeszcze przemówienia w Sejmie o honorze. Wojny da się uniknąć. Zresztą nawet rozmówcy Retingera zdają się być nieświadomi zagrożenia wojennego, bo londyński sługus mówi im "wojna będzie PRAWDOPODOBNIE JESZCZE W TYM ROKU". W Londynie domyślają się, że wojna będzie prawdopodobnie w 1939 r. Tymczasem w Warszawie już wiedzą, że na pewno będzie. W styczniu, podczas narady na Zamku Królewskim najwyższe władze II RP podejmują decyzję o pójściu na konfrontację z Niemcami, Płk Wenda mówi w Sejmie do opozycji, że "nie będziemy się z wami dzielić chwałą". Chodzi o chwałę wojenną. W marcu marszałek Śmigły-Rydz mobilizuje wojska. Jest szansa na uderzenie prewencyjne na Niemcy zajęte zajmowaniem Czech. Taką wojnę prewencyjną proponowaliśmy aliantom w 1938 r., 1936 r. 1934 r. - a nawet już w 1931 r. (kontakty Piłsudskiego z prezydentem Hooverem i gen. MacArthurem). Jak już wykazywałem w serii "Wrześniowa Mgła" - to my wspólnie z Amerykanami (plan "Red" generała MacArthura) zmusiliśmy Wielką Brytanię na pójście na konfrontację z Niemcami (odsyłam do zalinkowanych poniżej wpisów). Nie odwrotnie!

Flashback: Największe sekrety: Zanim zapadła Mgła - Cud Domu Windsorskiego

Flashback: Największe sekrety: Zanim zapadła Mgła - New Deal

Flashback: Największe sekrety: Prolog do Wrześniowej Mgły

Flashback: Największe sekrety: Wrześniowa mgła - Uderz póki czas!



Problem był w tym, że Wielka Brytania została zmuszona przez USA do wejścia do wojny, ale czuła się całkowicie do niej nieprzygotowana. Premier Neville Chamberlain zdołał przywrócić zdolność bojową RAF i w bardzo ograniczonym zakresie Royal Navy. Armia lądowa była jednak wyniszczona przez politykę oszczędności fiskalnych zaserwowaną jej przez Churchilla. Na lądzie Wielka Brytania musiała polegać na Francji. A francuski sojusznik nie chciał wchodzić do wojny, jeśli Niemcy nie będą związani na wschodzie - związani przez Rosjan. Francuzi uważali, że Niemcy to tacy nadludzie, że radę z nimi sobie dadzą jedynie mityczni rosyjscy nadludzie (syndrom 1812 roku?). Wielka Brytania i Francja próbowały się więc porozumieć z Sowietami. Sowieci zaś chcieli dwóch "korytarzy transportowych" przez Polskę - czyli faktycznej okupacji naszego kraju. Na to sanacyjne władze nie chciały się zgodzić. Dlatego powstał desperacki plan ich wymiany na rząd, który będzie potulny wobec Londynu, Paryża i Moskwy. Jeśli to się nie uda, należy Polsce pozwolić upaść. Tak by III Rzesza uzyskała wspólną granicę z ZSRR a Stalin mógł zdradziecko zaatakować Hitlera.
Część brytyjskich elit - w tym Churchill i Lloyd George - wręcz z entuzjazmem przyjęła agresję z 17 września 1939 r i już oczami wyobraźni widziała sowieckie czołgi pędzące na Berlin. Próby namowy Sowietów na "marsz wyzwoleńczy" trwały przez 1940 r. i pierwszą połowę 1941 r. Stalin konsekwentnie traktował jednak Churchilla z buta, bo po co się dogadywać z takimi przegrywami...

We wrześniu 1939 r. sprawa nie była jeszcze jednak całkiem przesądzona.



Za opisanym wyżej zdradzieckim scenariuszem opowiadała się jedynie część brytyjskich i francuskich elit. Nie całość. Moim zdaniem premier Chamberlain i część francuskich wojskowych myśleli, że sprawę można załatwić w 1939 r. - siłami Polaków i Francuzów zdusić w zarodku niemieckie niebezpieczeństwo. Takiego scenariusza zresztą obawiali się niemieccy generałowie. (Pamiętajmy, że Wielka Brytania i Francja mogły się wykpić z uczestnictwa w wojnie, a jednak 3 września wypowiedziały wojnę Niemcom.) Ówczesne działania wojskowe na Zachodzie dobrze zrekonstruował Leszek Moczulski w książce "Czytaliśmy Piłsudskiego". Lokalna ofensywa francuska, będąca rozpoznaniem bojem umocnień Linii Zygfryda, rozwija się zgodnie z planem. Na front jechała ciężka artyleria do niszczenia fortyfikacji oraz wojska trzeciego rzutu strategicznego (!). Wielu francuskich wojskowych było w bojowych nastrojach. W ostatniej chwili odwołał jednak natarcie gen. Maurice Gamelin  - francuski wódz naczelny. Zrobił to z nieznanych powodów. Coś go załamało a defetyzm rozsiewał i dezinformował politycznych zwierzchników już na konferencji w Abbeville 12 września. Gemelin w 1940 r. zachowywał się tak jakby zrezygnował z obrony Francji. Nie wiadomo co nim kierowało. Czy załamał się psychicznie, był przez kogoś szantażowany czy po prostu był kretem pracującym dla jakiś mrocznych sił... Moczulski zauważa, że Gamelin był związany z Partią Radykalną, mieszczańsko-liberlaną spadkobiercznią ruchu jakobińskiego. Został wypromowany na szczyt w wojsku, głównie po to, by pilnować gen. Maxime'a Weyganda, który był prawicowcem. Czyżby więc za gen. Gamelinem stała klika, która kontrolowała Bank Francji przez ponad sto lat aż do jego nacjonalizacji w latach 30-tych?

Flashback: Największe sekrety: Francja umarła w maju






Decydując się na nie pomaganie Polsce we wrześniu 1939 r. Francja i Wielka Brytania podpisały wyroki śmierci na swoje imperia kolonialne i na swoją mocarstwowość. To była prosta droga do Sedanu, Dunkierki, Mer-el-Kebir. klęski w Singapurze, utraty Indii, ewakuacji Mandatu Palestyńskiego, bitwy pod Dien Bien Phu, Suezu, bitwy o Algier, maja 1968 r., płonących paryskich przedmieść i "Dżungli" pod Calais. Tego jednak ci głupcy wówczas nie wiedzieli.  Winston Churchill - taki brytyjski Robert Larkowski - już przebierał swoimi tłustymi nóżkami, by wydrzeć dogorywającemu na raka Chamberlainowi stanowisko premiera...





A co robił gen. Sikorski? Jeździł za Naczelnym Wodzem Śmigłym-Rydzem czekając na nominację. Nienawidził Śmigłego i knuł jak go zdradzić, ale jednocześnie właził mu w d..., byle tylko dostać jakieś stanowisko. Ludzie ze spotkania z Retingerem 11 września 1939 r. knuli zamach stanu we Lwowie. Wspólnie z wysłannikami Sowietów. A Sikorski dotarł aż do Kut i jeszcze przed 17 września przekroczył granicę. Z dokumentów z kolekcji płka Wacława Lipińskiego wiadomo, że starosta stanisławowski wydał 13 września Sikorskiemu paszport wraz z rozkazem od Śmigłego-Rydza mianującym Sikorskiego dowódcą legionu polskiego we Francji. Sikorski nie okazał jednak wdzięczności ani patriotyzmu. Jerzy Giedroyć z niesmakiem obserwował jego knowania z Francuzami w ambasadzie w Bukareszcie. Jak wiemy, 18 września 1939 r., po przekroczeniu granicy z Rumunią, polskie władze zostały internowane. W sierpniu francuski marszałek Petain pisał do polskiego posła w Madrycie Mariana Szumlakowskiego, że we Francji zawiązał się spisek generałów mający na celu oddanie władzy w Polsce Sikorskiemu. Gdyby Polskie władze musiały się ewakuować do Rumunii, zostaną tam internowane a Sikorski utworzy nowy rząd. Depesza została ukryta przez ambasadora w Bukareszcie Rogera Raczyńskiego.  Plan zamachu stanu został wdrożony w życie a spiskowcy próbowali się porozumieć z Sowietami - poddając im m.in. Lwów. 20 września Sikorski ponownie pojawił się w Bukareszcie, gdzie dostał się drogą lotniczą. Skąd wracał? Według Bogdana Konstantynowicza z zajętej przez Sowietów Trembowli. Negocjacje chyba nie poszły, ale wkrótce potem utworzył w Paryżu nowy rząd.

Flashback: Największe sekrety: Wrześniowa Mgła - Bracia Słowianie

Flashback: Największe sekrety: Prometeusz - Willa Szczęścia

Nowy rząd, tworzony przez gen. Sikorskiego barwnie opisał Stanisław Cat-Mackiewicz:



"Ministrami bez teki zostali: generał Józef Haller i Aleksander Ładoś, pobożny katolik i notoryczny mason.W ogóle był to najbardziej masoński rząd, jaki kiedykolwiek miała Polska. Rząd ten nie był koalicją stronnictw i w ogóle powstawał w sposób uzależniony od okoliczności wojennych. Członkowie rządu byli członkami takich czy innych stronnictw politycznych, ale ich nie reprezentowali. „Co to jest emigracja?”– dowcipkował p. Stroński. –„Pierwsi trzej to ministrowie, reszta to petenci”. Seyda, przyjmując tekę, nie komunikował się ze Stronnictwem Narodowym, Stańczyk – z socjalistami, Haller z dewotkami, a Popiel ze Stronnictwem Pracy. Zresztą o tym ostatnim stronnictwie powiadał prezes Bielecki: „Wszystkie inne stronnictwa mają tu swoich przedstawicieli, jedynie Stronnictwo Pracy przyjechało in corpore”."



Powyżej: prymas Hlond podczas powojennej procesji Bożego Ciała z wiceministrem obrony narodowej, człowiekiem Berii, Piotrem Jaroszewiczem

Prymas Hlond, piszący kiedyś, że: "masoneria to konspiracja zagraniczna, której na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce” , jak podają oficjalne źródła: "10 września 1939 został ranny podczas nalotu na stację kolejową w Siedlcach[9]. 14 września przekroczył granicę Polski, udając się początkowo do Rumunii. Tam prezydent Ignacy Mościcki rozważał jego osobę jako kandydata na prezydenta. Zrezygnował z niej jednak, lecz desygnowany na to stanowisko Bolesław Wieniawa-Długoszowski chciał powierzyć mu urząd premiera, z czego prymas zrezygnował.
19 września 1939 przybył do Watykanu. Działał tu na rzecz sprawy polskiej poprzez przemówienia w watykańskim radiu, udzielając wywiadów prasie oraz wykorzystując swoje wpływy osobiste. W związku z przygotowaniami Włoch do wojny z Francją musiał opuścić Rzym. Od 9 czerwca 1940 do 6 kwietnia 1943 przebywał w Lourdes, gdzie informował przywódców Zachodu o sytuacji w okupowanej Polsce. Zmuszony przez rząd Vichy przeniósł się do opactwa w Hautecombe koło Aix-les-Bains. 3 lutego 1944 został aresztowany przez gestapo i internowany w Paryżu, a potem kolejno w klasztorach w Bar-le-Duc i Wiedenbrück (w Westfalii). W Paryżu był nakłaniany do podpisania kilku niemieckich odezw propagandowych skierowanych do Polaków w zamian za zwolnienie. Propozycje te spotkały się ze zdecydowaną odmową oraz oskarżeniem Adolfa Hitlera o spowodowanie tragedii narodu polskiego. August Hlond sformułował jednocześnie warunki, które w przyszłości określiłyby pojednanie między narodem polskim a niemieckim, uzależniając je od wyrzeczenia się przez Niemców zaborczych zamiarów (Drang nach Osten), naprawienia szkód i zajęcia pokojowej postawy wobec Polski i świata[10].Po wyzwoleniu przez Amerykanów udał się do Rzymu, skąd, mimo sprzeciwu rządu w Londynie, 20 lipca 1945 wrócił do Poznania."

Zwróćmy uwagę: prymas Hlond stawia Niemcom warunki i zachowuje się wobec nich bardzo wyniośle. I włos mu z głowy nie spada. A to znaczy, że oni z nim negocjują. Próbują go użyć jako pośrednika w rozmowach pokojowych z aliantami.

Minister Józef Beck w spisywanym podczas internowania w Rumunii "Ostatnim raporcie" umieścił tajemnicze i bardzo ostre oskarżenie:



Do najbardziej odpowiedzialnych za tragedię mojego kraju należy Watykan. Zbyt późno uświadomiłem sobie, że prowadziliśmy politykę zagraniczną służącą jedynie egoistycznym celom Kościoła katolickiego."

Co miał na myśli? Przecież hierarchia kościelna okazała się w 1939 r. lojalna wobec sanacyjnych władz i storpedowała próbę profrancuskiego zamachu stanu? Co niby ma wspólnego Wrzesień 1939 roku z Watykanem?! Czemu Watykan należy do "najbardziej odpowiedzialnych" (!) za tragedię narodu?! "Zbyt późno uświadomiłem sobie, że prowadziliśmy politykę zagraniczną służącą jedynie egoistycznym celom Kościoła katolickiego."

Poszlakę, która mogłaby to wyjaśnić przytoczyłem w pierwszym odcinku serii Prometuesz - "Zaczęło się na Kaukazie" :

"Francuska prof. Francoise Thom w swojej znakomitej książce "Beria. Oprawca bez skazy" drobiazgowo udowadnia, że Ławrentij Beria od pracy w gruzińskiej Czeka, GPU i OGPU w latach 20-tych, poprzez kierowanie partią w Gruzji a potem na całym Zakaukaziu w latach '30-tych, poprzez kierowanie służbami w latach 1938-1945, aż do końca sprawowania władzy w ZSRR w 1953 r., cały czas chronił i wspierał gruzińską, antykomunistyczną emigrację. (...) Kontakty z gruzińskimi emigrantami były o tyle ułatwione, że bazowały na związkach rodzinnych. Noe Żordania i Ewgenii Gegeczkori byli wszak krewnymi jego żony i zarazem przywódcami gruzińskiej emigracji w Paryżu. Byli oni w dobrych stosunkach z władzami Francji - wolnomularz Gegeczkori przyjaźnił się z socjalistycznym premieremLeonem Blumem. Jednocześnie ściśle współpracował z polskimi tajnymi służbami i Marszałkiem Piłsudskim. Od 1926 r. gruzińscy mieńszewicy byli finansowani przez Oddział II Sztabu Generalnego. Gegeczkori był jednym z głównych rozgrywających w stworzonym przez Oddział II i ppłka Charaszkiewicza Ruchu Prometejskim i jednym z twórców Konfederacji Kaukazu. Beria utrzymywał z tymi ludźmi kontakty za pomocą swoich osobistych agentów, takich jak np. szef rezydentury w Paryżu Aleksander Orłow, czy G. Gegelię, który był znanym działaczem gruzińskiej Partii Narodowo-Demokratycznej, choć od lat 30-tych cała emigracja doskonale wiedziała, że był agentem NKWD. Punktem kontaktowym był m.in. stambulski klasztor Notre-Dames-de-Lourdes należący do gruzińskich katolików meschetyńskich, zwanych "Frankami". Jego przeor, o. Szałwa Wardidze był w czasie I wojny światowej członkiem Komitetu Wyzwolenia Gruzji, a później łącznikiem między gruzińską emigracją a Stolicą Apostolską a także działaczem faszystowskiego, wspieranego przez Włochy, ruchu Tetri Giorgi. W tym klasztorze ludzie Berii spotykali się z przedstawicielami gruzińskiej emigracji a także przedstawicielami tureckich i niemieckich tajnych służb. Być może tą drogą Stolica Apostolska została poinformowana o szykowanym pakcie niemiecko-sowieckim, o którym informacje przekazała w styczniu 1939 r. znanemu masonowi, twórcy Ruchu Paneuropejskiego, hrabiemu Richardowi Coudenhowe-Kalergi."

Styczeń 1939 r. to moment,  w którym władze II RP decydują się na pójście na wojnę prewencyjną przeciwko III Rzeszy. Informacje o tajnych rozmowach niemiecko-sowieckich dotyczących podziału Europy były moim zdaniem czynnikiem decydującym przy podjęciu tej decyzji. Mieliśmy rozbić III Rzeszę wspólnie z aliantami zachodnimi, zanim Stalin wkroczy do akcji po stronie Niemiec. I prawie się udało.

Flashback: Największe sekrety: Zanim zapadła Mgła - Arbeitstag



Beck miał jednak poważne wątpliwości co do tego planu. Według Roberta Michulca, aż do sierpnia szukał dróg porozumienia z Niemcami - próby te trwały aż do prowokacji polegającej na skierowaniu Korpusu Interwencyjnego na Pomorze. Siedząc na rumuńskiej prowincji mógł mieć wyrzuty sumienia z tego powodu co się stało, ale w swoich wspomnieniach nie mógł napisać całej prawdy. Zasugerował więc tylko, że idąc na wojnę z Niemcami realizowaliśmy "egoistyczną politykę Kościoła Katolickiego".



 Kościoła kierowanego przez papieża Piusa XII, który realizował wielki plan zniszczenia antychrześcijańskiego, okultystycznego reżimu Hitlera. W planie tym przegrana kampania jesienna 1939 r. miała być detonatorem wojskowego, konserwatywnego zamachu stanu w Niemczech. Zbyt późno uświadomiłem sobie, że prowadziliśmy politykę zagraniczną służącą jedynie egoistycznym celom Kościoła katolickiego." - pisał Beck. Czy słusznie? W innym miejscu pisał wszak, że prowadził wówczas jedyną politykę jaka wówczas była możliwa.

***

Tajna wojna papieża Piusa XII przeciwko Hitlerowi zostanie opisana w następnym odcinku serii "Pontifex". Wciąż pozostaniemy w klimatach "Mafie, służby, loże i Szczęść Boże!". Ciekawe co na to by powiedział Grzegorz Braun a co Marian Kowalski? Bo jestem pewny, że taki skończony tuman jak Michał Bąkowski by tego nie zrozumiał...


sobota, 10 września 2016

Największe sekrety: Wrześniowa Burza

Niemiecka i filogermańska historiografia traktuje Wrzesień '39 zwykle dosyć zdawkowo. Nie wchodzi w szczegóły, nie tylko dlatego, że kampania polska została później przyćmiona przez oszałamiające zwycięstwa we Francji i Związku Sowieckim oraz tytataniczne zmagania od Oceanu Arktycznego i Stalingradu po Afrykę Północną i Normandię. Niemcy unikają wchodzenia w szczegóły, dlatego że się w kampanii polskiej po prostu nie popisali...

Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Deprymujący deszcz




Celem strategicznym Niemców, wyznaczonym przez Hitlera, było zniszczenie polskiej armii w ciągu trzech dni, w bitwie granicznej, tak by wojna się skończyła zanim przystąpi do niej Wielka Brytania i Francja. Celu tego nie osiągnięto, choć oczywiście zadano wojskom polskim poważne straty. Zamiast jednak ścigać wciąż groźne siły przeciwnika i skupić się na ich zniszczeniu, dowódcy niemieckich armii rzucili się do wyścigu ku Warszawie. Niemcy rzucili na Polskę pięć armii. 10-ta Armia von Reichnau poszła prosto na Warszawę. Von Reichnau tak się spieszył z jej zdobyciem, że rzucił czołgi bez osłony piechoty na ulice Ochoty, które wkrótce zostały zagracone kilkudziesięcioma płonącymi wrakami z białymi krzyżami na wieżyczkach. 8-ma Armia von Blaskowitza, również się bardzo spieszyła, i nie zauważyła Armii Poznań, która omal nie rozbiła jej pod Bzurą. 3-cia Armia von Kuchlera atakowała z Prus Wschodnich i zamiast ścigać uchodzące na południe polskie oddziały, poszła na Warszawę, gdzie utknęła na rogatkach Pragi i Grochowa. 4-ta Armia von Kluge (tego gostka, co się później zbłaźnił w Normandii i w wyniku nieporozumienia został zmuszony do popełnienia samobójstwa) szła z Pomorza, północnym brzegiem Wisły, na Modlin i Warszawę, całkowicie olewając toczącą się w pobliżu bitwę nad Bzurą. Jedynie 14-ta Armia von Lista, atakująca z południa, próbowała odciąć Polaków. Zamknięcie wielkich kleszczy się jednak nie udało, bo von List przeznaczył dużą część swoich wojsk na obsadzenie zajmowanych miast i miasteczek pomiędzy którymi przechodziły polskie oddziały a idący z północy korpus pancerny Guderiana spóźnił się pod Brześć, bo przez trzy dni nie mógł sobie poradzić z polską pozycją pod Wizną.




(Grafiki wzięte ze znakomitej strony Polenkult -The Office of Propaganda)

Nasz plan A przewidywał uderzenie wyprzedzające na Niemcy. Został zarzucony ze względów politycznych - zależało nam, by do wojny weszły mocarstwa zachodnie a to mogło nastąpić jedynie wówczas, gdy to my zostaniemy zaatakowani. Zrezygnowano również z planu B polegającego na kontruderzeniu siłami armii Prusy i Poznań na niemieckie wojska atakujące armię Łódź oraz przejściu do ofensywy na terytorium Rzeszy. (Stąd m.in. chaos w bitwie pod Piotrkowem.) Informacje zebrane przez nasz oraz sojuszniczy (estoński, fiński, szwedzki, japoński) radiowywiad oraz inne źródła mówiły nam bowiem o nadchodzącej sowieckiej inwazji. Wdrożono więc plan C - odskok od wojsk niemieckich, przebicie się naszych sił na Kresy Południowo-Wschodnie oraz czekanie aż Francja 16-września rozpocznie obiecaną ofensywę na Zachodzie (w przypadku tej ofensywy Stalin nie ośmieliłby się już zaatakować Polski i ratować tonących Niemiec). To był wariant przypominający, to co spotkało Rumunię podczas pierwszej wojny światowej.



Niemcom wymknęły się bardzo poważne polskie siły. Nasza i obca historiografia forsuje narrację mówiącą, że byli to głównie maruderzy i "resztki" polskiej armii. Zwykle jednak pomija to, ilu tych żołnierzy było.  Problemem tym zajął się Tymoteusz Pawłowski w artykule "W przededniu sowieckiej agresji 1939 roku" opublikowanym w numerze "Wojska i Technika. Historia" z września/października 2015 r. Ze szczegółowych wyliczeń wynika, że wojska Frontu Południowego, gen. Sosnkowskiego (sabotującego rozkazy Naczelnego Wodza, kierującego swoje wojska na Lwów będący ośrodkiem prosowieckich spiskowców) liczyły 50 tys. żołnierzy. Była w składzie tych sił m.in. 10 BK gen. Maczka. Gen. Prugar-Ketling wspominał, że z każdym dniem jego siły stawały się coraz większe, gdyż zbierano maruderów. Wojska Frontu Środkowego gen. Piskora liczyły około 100 tys. żołnierzy i miały niemal otwartą drogę na wschód. Wojska Frontu Północnego gen. Dęba-Biernackiego to również 100 tys. żołnierzy z Armii Prusy i Modlin. Co by nie powiedzieć o Dębie-Biernackim, to dokonał niesamowitego wyczynu bardzo szybko zbierając za Wisłą rozproszone siły i tworząc z nich na nowo armię. Te wojska miały również otwartą drogę na wschód. Na Wołyniu i Podolu znajdowało się 320 tys. żołnierzy. Na Wileńszczyźnie i Polesiu do 50 tys. 16 września 1939 r. w Warszawie, Modlinie, Puszczy Kampinoskiej i nad Bzurą wciąż walczyło ponad 250 tys. żołnierzy. Do tego dochodziły siły odcięte na Wybrzeżu. Razem to około 900 tys. żołnierzy i kilkaset czołgów. Czy te obliczenia nie są zawyżone? Oficjalne sowieckie dane mówią o 452 tys. polskich jeńcach. Po kapitulacji Warszawy i Modlina poszło do niewoli 130 tys. żołnierzy. W ostatnich dniach września Niemcom poddało się ponadto w różnych miejscach Polski ponad 100 tys. Polaków. Na Węgry dotarło ponad 40 tys., do Rumunii 30 tys., 14 tys. na Litwę, 1,5 tys. na Łotwę. To już ponad 760 tys. żołnierzy. A ilu z nich uniknęło niewoli zrzucając mundur i rozchodząc się do domów? Dodajmy do tego tych którzy zginęli po 17 września. Wynika z tego, że w przeddzień sowieckiej agresji Niemcy wciąż mieli do czynienia z polską armią liczącą od 800 tys. do 900 tys. żołnierzy. Nie zajęli też wciąż arsenałów i składnic amunicji we wschodnich województwach RP. Bohaterstwo obrońców Wizny, Modlina i Warszawy się opłaciło.



Niemiecki historyk płk Karl-Heinz Frieser w swojej znakomitej książce "Legenda Blitzkriegu" podchodzi co prawda do kampanii polskiej bardzo zdawkowo, ale przyznaje, że w połowie września Wehrmacht miał już poważne problemy z dostawami paliwa, kończyła się też mu amunicja. Niemieccy dowódcy z dużą obawą patrzyli na Zachód - wiedzieli, że francuska ofensywa bez problemów zmiotłaby słabą obronę Zagłębia Ruhry. Leszek Moczulski w "Wojnie Polskiej" pisał, że Niemcy poważnie wówczas rozważali zatrzymanie swojej ofensywy i pozwolenie na to, by państwo polskie przetrwało w szczątkowej formie na Kresach wschodnich oraz na Lubelszczyźnie. To dałoby podstawę do negocjacji pokojowych. Niemieccy generałowie nie ufali sowieckiemu sojusznikowi - ociągał się on z agresją, choć miał uderzyć już 1 września. Abwehra zainicjowała więc ukraińską dywersję na Kresach południowo-wschodnich i tworzyła plany powołania tam marionetkowego ukraińskiego państwa - wyraźnie wbrew Stalinowi. Jak pisałem też na tym blogu, kierownictwo niemieckiej armii przygotowywało się również do puczu przeciwko Hitlerowi, który pozwoliłby wyjść Niemcom z twarzą z wojny. Niestety Sowieci okazali się dla Niemców lepszym sojusznikiem, niż dla nas Francuzi.




Sowiecka inwazja - w książce "Bitwy polskiego września" mjra Apoloniusza Zawilskiego zepchnięta do przypisu - doprowadziła do gwałtownego załamania morale polskiej armii. W ciągu kilku dni siły gen. Sosnkowskiego stopniały z 50 tys. do kilku tysięcy. Żadnej wielkiej bitwy nie stoczyły - Niemcy nawet unikali z nimi konfrontacji - po prostu rozeszły się. Gen. Dąb-Biernacki musiał zawrócić swoje wojska z powrotem na Zachód, gdzie kapitulowały przed Niemcami (w sposób, który umożliwił się ich rozejście), w podobny sposób przepadły siły gen. Piskora. Gen. Thommee odmówił wpuszczenia Armii Poznań i Pomorze do Modlina. Gen. Kutrzeba porzucił swoje wojska i przebił się do Warszawy (gdy gen. Bortnowski został z Armią Pomorze). Przebijały się one w sposób chaotyczny przez Puszczę Kampinoską ponosząc straty większe niż podczas bitwy nad Bzurą. W Warszawie gen. Rómmel planował stworzenie prosowieckiego rządu kolaboracyjnego. Na Kresach zdrajcy powiązani z obozem gen. Sikorskiego odczytywali polskim żołnierzom fałszywe rozkazy mówiące, by poddawać się Sowietom i traktować ich jako sojuszników. We Lwowie gen. Langner poddał miasto "słowiańskim braciom". Upadek morale dotknął nawet Oksywia, gdzie doszło do buntów wśród żołnierzy Obrony Narodowej. Po sowieckim ciosie w plecy powszechnie zwątpiono w sens walki.



Równolegle do planu C, nasze władze realizowały jednak plan D. Na terenach zajętych przez wroga powstawały siatki konspiracyjne, często oparte na Dywersji Pozafrontowej. Kadry państwowe w dużej mierze ewakuowano. Wojewodowie, starostowie, aparat urzędniczy z takich instytucji jak NIK czy Ministerstwo Skarbu (narzekał na to m.in. dr Dariusz Baliszewski w czerwcowym numerze "Uważam Rze. Historia" w felietonie "Pamięć genetyczna"), nawet prymas August Hlond (co było w pełni uzasadnione - kard. Hlond był Ślązakiem i byłym oficerem kajzerowskiej armii, Niemcy by mu wielu rzeczy nie darowali). Ocalone zostało złoto banku narodowego oraz większość naszej floty - innym państwom okupowanym nie udała się ta sztuka. Ewakuacja była zadziwiająco uporządkowana, jeśli weźmiemy pod uwagę wrześniowy chaos. Było tak, gdyż przygotowano ją na wiele miesięcy wcześniej. Ówczesne kierownictwo państwa i wojska zdawało sobie sprawę, że kampania może być przegrana - i że zostanie zrealizowany scenariusz serbski z pierwszej wojny światowej. Marszałek Śmigły-Rydz mówił przecież na jesieni 1938 r. prymasowi Hlondowi, że "Polska wyjdzie z wojny skrwawiona". Przypomnijmy też co pisał dr. Baliszewski o rewelacjach ambasadora Williama Bullitta:



""Otóż została zapisana w historii pewna rozmowa. Tak niezwykła, że aż niewiarygodna. Odbyła się między ambasadorem RP w Waszyngtonie hrabią Jerzym Potockim a ambasadorem USA w Paryżu Williamem Bullittem, który w drugiej połowie listopada 1938 r. spędzał urlop w Waszyngtonie. „Mówił mi następnie Bullitt – raportował Potocki do ministra Becka– o zupełnym nieprzygotowaniu Wielkiej Brytanii do wojny i o niemożności dostosowania przemysłu angielskiego do masowej produkcji wojennej, a przede wszystkim w dziedzinie samolotów. (…) Lotnictwo francuskie jest przestarzałe. Według tego, co eksperci wojskowi mówili Bullittowi podczas kryzysu wrześniowego br., wojna trwałaby co najmniej lat sześć i zakończyłaby się ich zdaniem zupełnym zdruzgotaniem Europy i komunizmem we wszystkich państwach, z czego skorzystałaby w końcu Rosja Sowiecka”. Trzy miesiące później, w lutym 1939 r., w Paryżu ten sam ambasador Bullitt, tym razem w rozmowie z ambasadorem Juliuszem Łukasiewiczem, uzupełnił tę prognozę przyszłej wojny o rolę w niej Stanów Zjednoczonych: „Jeśli wojna wybuchnie, nie będziemy zapewne brali w niej udziału od początku, ale skończymy ją!”. 75 lat później okazuje się, że Bullitt miał wiele racji. Wojna rzeczywiście trwała sześć lat, Europa faktycznie została zdruzgotana, a w wielkiej jej części zapanował na pół wieku komunizm. Stany Zjednoczone rzeczywiście przystąpiły do wojny w Europie wyłącznie po to, by ją skończyć i wraz z Rosją zaprowadzić na świecie nowy porządek."

Słowa ambasadora Bullitta dziwnie współbrzmiały ze słowami Stefana Ossowieckiego, słynnego przedwojennego medium przyjaźniącego się m.in. z Marszałkiem Piłsudskim oraz Ignacym Janem Paderewskim. W jednym ze wspomnień poświęconych Ossowieckiemu czytamy:



"– Była już druga w nocy, gdy odprowadziłem mego gościa do jego pokoju – brzmi relacja z końca sierpnia 1939 roku o Ossowieckim, spisana przez Juliusza T. Dybowskiego. – W bibliotece usiedliśmy na chwilę i zapaliliśmy cygara. Stefan puścił kilka kłębów dymu, nagle zasłonił oczy ręką, ale dostrzegłem, że po twarzy spływają mu łzy. – Mistrzu, co się stało, na Boga – spytałem. – Ossowiecki blady i spięty spojrzał mi w oczy. – Nieszczęście… Jesteśmy w przededniu wojny i już tylko dzielą nas od niej dni. – Przecież pan mówił przed chwilą nam co innego… – A cóż mogłem powiedzieć? – odparł inżynier – Był u mnie pół roku temu marszałek Rydz-Śmigły i powiedziałem mu dokładnie to samo, co powiedziałem marszałkowi Piłsudskiemu w 1934 roku, kiedy podpisywaliśmy z Niemcami traktat o nieagresji. Jeden i drugi wziął ode mnie przyrzeczenie, że nikomu o tym publicznie nie powiem. – Jak daleko dojdą Niemcy? – Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji, daleko, daleko… – Do Uralu? – Ossowiecki zastanowił się przez chwilę. – Do Kaukazu. Państwa Osi przegrają wojnę. Niemcy i Japonia będą okupowane, Włochy wyzwolone. Zwycięzcy Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja spotkają się na konferencji i spowodują nowy ład w Europie. – A co z Polską? – Będzie i Polska! Ale za jaką cenę… Najpierw będą nią władali komuniści, a później szubrawcy i świnie. Na koniec powstanie jeszcze większa niż teraz. Tego ani ty, ani ja nie doczekamy… Dopiero wnukowie… Warto jednak wiedzieć, że tak się stanie…”."

***
Ilustracja muzyczna: 01. April 1945 - Fury OST

By uprzedzić pytania, które się pojawią, przypominam, że wiele wątków związanych z tą historią poruszałem już w seriach: Wrześniowa Mgła, Zanim zapadła Mgła, Steamroller, Inferno i Polski Gniew. Warto do nich wrócić, by poznać ogólne tło (i nie kompromitować się głupimi komentarzami). Oto poszczególne odcinki wspomnianych serii:

Wrześniowa Mgła:

Od własnej kuli

Uderz póki czas!

Przewidziana inwazja

Bracia Słowianie

Zanim zapadła Mgła:

Bez honoru

New Deal

Cud domu windsorskiego

Arbeitstag

Speciale:

Prolog do Mgły


Wrześniowa Mgła redux

Wrześniowa zapora (o naszym planie wojny biologicznej)

Inferno:

Margin Call

East of Suez

Rail Tracer

Steamroller:

FDR

Huey Long

Idy Lipcowe:

Pechowy generał

Polski Gniew:

Cienie Września

***

Zachęcam również do sięgnięcia po moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor". Dostępną m.in. w księgarni Prusa.