piątek, 19 kwietnia 2013

Zamach w Bostonie: Winni jednak Dagestańczycy



Już wiemy czemu Putin tak spieszył się z kondolencjami i obietnicą pomocy dla Obamy: zidentyfikowani zamachowcy z Bostonu to dwóch Dagestańczyków. Bracia Tamerlan i Dżohar Carnajewowie mieszkający o w USA. Wcześniej żyli m.in. w Kazachstanie i w Wielkiej Brytanii. Ich wuj mówi, że zasłużyli na śmierć.  Tamerlan zginął po postrzale na kampusie MIT (zastrzelono tam policjanta), był bokserem uznawanym za wierzącego muzułmanina, ale lubiącego film "Borat" i mającego portugalsko-włoską dziewczynę. Jego młodszy brat Dżohar jest oblężony przez policję. Obaj ponoć należeli do wahabickiej komórki. Ale z terrorystami z Północnego Kaukazu oczywiście nigdy nie wiadomo, dla kogo pracują. Czeczeni nigdy jeszcze nie zaatakowali zachodniego celu. Może to być więc przypadek "samotnych wilków", albo akcja al-Kaidy nie mająca nic wspólnego z Czeczenią (po prostu zwerbowali jakiś jeleni), albo akcja rosyjskich służb. (Kadyrow mówi, że "zepsuło ich amerykańskie wychowanie".) Ojciec sprawców mówi, że:

"Jeśli policja zabije mojego syna, będę wiedział, że to wewnętrzna robota, "hit job". Ktoś, jakaś organizacja, chce ich zabić".

czwartek, 18 kwietnia 2013

Największe sekrety: Zapomniana Bomba

Ilustracja muzyczna: Anima Rossa - Porno Graffiti

Każdy amerykański weteran Iwo Jimy, Okinawy czy Pelieu uważa, że zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę ocaliło mu życie. Gdyby zostały zrealizowane plany operacji Olympic oraz Downfall, na jesieni 1945 r. i wiosną 1946 r. dziesiątki tysięcy amerykańskich żołnierzy poległoby na wyspach Kiusiu i Honsiu. Nie zdają sobie oni sprawy, że IJA oraz IJN przygotowały im większą niespodziankę niż ataki kamikaze i kaitenów. USA wyprzedziły Japonię w swoim programie nuklearnym jedynie o niecały miesiąc.

Oficjalna historiografia serwuje publice bajeczkę, że japoński program nuklearny był w powijakach, armia i flota uważała taką broń za czystą fantazję, a na okupowanych Wyspach Japońskich nie znaleziono niczego, co by wskazywało, że prace nad bronią A wyszły poza nieśmiałe laboratoryjne eksperymenty. Problem w tym, że Amerykanie szukali śladów tego programu w złym miejscu. Był on realizowany nie na terenie dzisiejszej Japonii, ale na obszarze obecnej Korei Północnej. Pierwsze poszlaki na ten temat pojawiły się już w 1946 r. David Snell, były oficer 24 Wydziału Ścigania Zbrodniarzy Wojennych w Seulu, napisał wówczas artykuł dla "Atlanta Constitution", w którym opisał przesłuchanie oficera Kampetai ukrytego pod pseudonimem kpt Tetsuo Wakabayashi. Funkcjonariusz japońskiej bezpieki ujawnił, że w miejscowości Konan prowadzone były prace nad bronią jądrową. 12 sierpnia 1945 r. umieszczono próbny ładunek atomowy na zdalnie sterowanej łodzi, którą skierowano w stronę małej wysepki kilkanaście kilometrów od wybrzeża w pobliżu Konan. Przeprowadzono udany test nuklearny.


Ilustracja muzyczna: PSY Gentlemen 

Przez wiele lat kwestionowano relację Snella, jednakże w latach '80-tych znaleziono dokumenty potwierdzające związki zakładów w Konan z japońskim programem nuklearnym. Ta miejscowość była wówczas częścią potężnego okręgu przemysłowego, zasilanego przez kilka dużych elektrowni wodnych. W pobliżu znajdowało się kilka podziemnych kompleksów a niedaleko Konan, w miejscowości Hamheung produkowano wodę ciężką. Z czasem napływało coraz więcej szczegółów. W 2002 r. japońscy historycy w krajowych archiwach odkryli plany 20 kt głowicy nuklearnej pochodzące z czasów wojny. Po katastrofie w Fukushimie miejscowi emeryci ujawnili, że w czasie wojny wojskowi nadzorujący wydobycie uranu w pobliskich kopalniach chwalili się, że "te kamienie pozwolą nam wygrać wojnę". Wiele mówi również postawa gen. Umezu, szefa sztabu Imperialnej Armii Japońskiej oraz gen. Haty, dowódcy Drugiej Armii Ogólnowojskowej po zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę. Obaj argumentowali, że Amerykanie nie mają wielu takich bomb (i rzeczywiście mieli jeszcze tylko jedną), więc należy walczyć do końca. Gen. Hata przyjął takie stanowisko, mimo że był świadkiem ataku na Hiroszimę - nawet fizycznie doświadczył nuklearnego podmuchu! (jego sztab znajdował się w zamku na jednym ze wzgórz w tym mieście). Ci wojskowi doskonale wiedzieli z jakimi trudnościami należało się zmierzyć budując bombę atomową i dostawali zapewne sygnały z Korei, że ich bomba będzie gotowa lada dzień. Ostatecznie jednak przeważył głos cesarskiego rozsądku i uniknięto niepotrzebnej rzezi.


Powyżej: gen. Umezu i minister spraw zagranicznych Shigemitsu Mamoru przewodzą japońskiej delegacji na USS "Missouri". Minister Shigemitsu stracił nogę w zamachu zorganizowanym w Szanghaju przez ludzi gen. Doihary i księcia Higashikuni

Skąd Japonia miała bombę atomową? W ostatnich latach wojny niemieckie u-booty oraz japońskie okręty podwodne realizowały wielki program dostaw surowców strategicznych z Rzeszy do Kraju Kwitnącej Wiśni. Przewieziono w ten sposób tysiące ton ładunków - m.in. plany samolotów rakietowych, czołgów, radarów, a także materiały rozszczepialne (Największą część ładunków stanowiła jednak... rtęć, o czym za chwilę.) Bardzo owocną nuklearną współpracę obu państw opisał m.in. Philip Henshal w książce "Atomowy sojusz. Niemcy, Japonia i bomba atomowa 1939-1945". Sceptycy odpowiedzą: "ale przecież Niemcy byli lesie jeśli chodzi o budowę bomby atomowej!". Bzdura. Ten kraj był pionierem jeśli chodzi o badania nad rozszczepianiem atomu, dysponował doskonałą kadrą naukową (włoski sojusznik dołączył do niej współpracowników Enrico Fermiego) i czeskimi złożami uranu. Ponadto niemieckie służby odczytywały depesze sowieckich służb wysyłane z placówek dyplomatycznych w USA. Jak wiadomo w tych depeszach znajdowały się bardzo dokładne raporty dotyczące amerykańskiego programu nuklearnego. Niemcy pracowali więc patrząc w karty przeciwnikowi - i byli cały czas na bieżąco z jego postępami! Czy udało im się jednak zbudować własną bombę atomową. Niemiecki historyk Rainer Karlsch, autor książki "Atomowa bomba Hitlera" , twierdzi że tak. I że nawet ją przetestowali. Do pierwszego testu doszło w październiku 1944 r. na wyspie Rugia. Zaświadczył o tym niemiecki pilot, który zaobserwował wówczas skutki działania EMP oraz włoski korespondent wojenny - nieformalny wysłannik Mussoliniego do Hitlera. Ten drugi świadek obserwował test z bunkra razem z niemieckimi wojskowymi. Przetestowany ładunek miał jednak rozczarowująco małą moc, więc nie zdecydowano się go jeszcze użyć. Do drugiego testu doszło w marcu 1945 r. na poligonie w Turyngii - jako królików doświadczalnych użyto więźniów z obozu koncentracyjnego a test rzekomo filmowali z ukrycia sowieccy agenci. Wówczas jednak Rzesza nie miała jak "dostarczyć" bomby atomowej do Nowego Jorku, Londynu czy Moskwy a poza tym użycie tej broni nic nie zmieniłoby w jej sytuacji strategicznej - jedynie spotęgowało aliancki odwet. Nieco wcześniej jednak jeszcze poważnie myślano o ataku nuklearnym na Nowy Jork. Zachowały się niemieckie plany pokazujące strefy rażenia po eksplozji nuklearnej nad tym miastem. Książę Borghese, dowódca elitarnej włoskiej jednostki dywersyjnej X Mas, dostał nawet "zlecenie", by jego ludzie umieścili w nowojorskim porcie ładunek który "zmieni losy wojny".

Ta historia nie skończyła się jednak w 1945 r. Japoński program nuklearny został ożywiony przez "klikę z Mandżukuo". W 1958 r. premier Kishi Nobosuke (dziadek obecnego premiera Abe Shinzo) poinformował amerykańskiego ambasadora Douglasa MacArthura Jra, że Japonia będzie dążyła do zdobycia broni nuklearnej do obrony przed ZSRR. MacArthur Jr. to zaaprobował. By nie drażnić krajowej opinii publicznej, japoński rząd ukrył wojskowy program nuklearny wewnątrz cywilnego. Władze USA przymykały na to oczy przez wiele lat. Tutaj możecie dużo na ten temat przeczytać. Jeden z tajnych zakładów znajdował się w Fukushimie, co tłumaczy blokadę informacyjną jaką początkowo nałożono na tą katastrofę. Historia zatoczyła pełny krąg...

Ps. Czemu Niemcy przerzucili w ostatnich latach wojny do Japonii ogromne ilości rtęci? Odpowiedź jest prosta: Japończycy mieli mało tego surowca. Po co im on jednak był? Tu zaczynają się schody. Każda z odpowiedzi burzy bowiem zastany obraz świata. Jedna mówi o budowie bomby na czerwoną rtęć (substancja ta według oficjalne wersji nie istnieje, ale prof. Cohen, współtwórca bomby wodorowej ma zupełnie inne zdanie) - stąd taką technologię zdobyli później Sowieci, co umożliwiło im budowę miniaturowych, "terrorystycznych" ładunków nuklearnych. Inna odpowiedź - dana przez Igora Witkowskiego, znanego pisarza, specjalistę od niemieckich tajnych broni - wiążę się z zagadką foo-fighters, czyli świetlistych kul, które były obserwowane przez załogi alianckich bombowców nad Rzeszą. Kule te manewrowały między bombowcami zakłócając pracę ich urządzeń pokładowych. Wiosną 1945 r. takie obiekty zostały zaobserwowane również nad Japonią - jeden z meldunków donosił, że oderwały się one spod skrzydeł japońskiego samolotu. Witkowski natrafił na ślady nazistowskich projektów "Chronos" i "Laternentraeger" dotyczących stworzenia napędu antygrawitacyjnego w oparciu o wirującą plazmę... rtęci. Jego teoria przewiduje, że Niemcom udało się tylko stworzyć pojazdy bezzałogowe (wykorzystujące m.in. mechanizm celownika zbliżeniowego, indukcyjnego do "przyklejania się" do alianckich bombowców i utrzymywania formacji). Problemem nie do pokonania było zabójcze promieniowanie wytwarzane przez napęd. Wygląda jednak na to, że podzielono się tą niezbyt udaną bronią z Japończykami. 




Powyżej: 1945 r. Japońskie samoloty i foo-fighters


Obama tuszuje zamach w Bostonie

Abdul Rahman Ali Ahrabi, Saudyjczyk początkowo podejrzewany o udział w zamachu w Bostonie (przebywa w szpitalu z poparzeniami rąk i jest pilnowany przez rządowych agentów) ma zostać w przyszłym tygodniu deportowany. Obama niespodziewanie spotkał się z saudyjskim ministrem spraw zagranicznych księciem Saudem al-Faisalem. Oficjalnie rozmawiali o Syrii, a nie o zamachu, ale jedno z drugim nie musi się kłócić. Assad przecież ostrzegał, że Zachód zapłaci za wspieranie rebelii, co w języku bliskowschodniej polityki oznacza groźbę przeprowadzenia zamachów terrorystycznych (ataki na koszary Khobar zorganizował syryjsko-irański agent Imad Mugniyeh posługując się zwerbowanymi Saudyjczykami - ten schemat można było powtórzyć). Jeden z weteranów obecnych na miejscu zamachu twierdzi, że wyraźnie czuł kordyt.

Gostkowie z plecakami w wojskowych spodniach, wojskowych butach i w czapeczkach z emblematami Navy Seals zostali zidentyfikowani natomiast jako pracownicy prywatnej firmy wojskowej (czyli takiej jak Blackwater) Craft International.

środa, 17 kwietnia 2013

Boston: sprawca złapany?

Bostońska policja złapała podejrzanego w sprawie zamachów w Bostonie. Gdy piszę te słowa, jeszcze nie ujawniono kto nim jest, ale przecieki mówią o wątku bliskowschodnim - saudyjskiej prowincji Asir, w której lud jest skłócony z monarchą.  Czujni Amerykanie analizują zaś zdjęcia z maratonu bostońskiego dopatrując się na nich zamachowców. Tutaj macie dużą kolekcję tych fotek. Poniżej zamieszczam kilka z tych zdjęć. (Tutaj więcej fotek z miejsca zdarzenia, w tym eksplozji torby)


Z ciekawostek: dwa dni przed maratonem w Bostonie jakaś "wariatka" ostrzegała uczestników, że zginą. Zamach miał też zostać "przepowiedziany" w odcinku "Family Guya". (Sztuka potrafi być profetyczna...)

wtorek, 16 kwietnia 2013

sobota, 13 kwietnia 2013

Krótka historia sabotażu lotniczego - cz. 19: gen. Dai Li 1946


Polecono mi przeczytać znakomitą książkę Jakuba Polita "Chiny 1946-49". Właśnie ją czytam i natrafiłem na ciekawy przypadek kwalifikujący się do Krótkiej Historii Sabotażu Lotniczego. Katastrofa, w której zginął w 1946 r. gen.  Dai Li, szef wywiadu Kuomintangu, przywódca faszyzującej organizacji Niebieskie Koszule. 



"Wobec komunistycznej agentury Kuomintang był właś­ciwie bezbronny. Szef tajnych służb Czang Kaj-szeka, sławny Dai Li, zdołał wprawdzie w czasie wojny wynisz­czyć znaczną część komunistycznych „wtyczek” w otocze­niu swego szefa. Po kapitulacji Japonii udało mu się skaptować dla Kuomintangu znaczną część dawnych japoń­ skich agentów w Mandżurii, a nawet przechwytywać depesze z Yan’anu przy pomocy śledzących je podczas wojny byłych kryptologów armii cesarskiej (po zmianie kodów przez komunistów Czang Kaj-szek odesłał Japoń­czyków do ich ojczyzny). Jednakże 17 marca 1946 r. Dai zginął w katastrofie samolotu, którym leciał z Qingdao do Szanghaju. „Pilot został przekupiony przez agentów  Tewu [komunistycznych służb specjalnych — J.P.]. Zdecydował się poświęcić własne życie dla rodziny, którą zgodnie ze starym chińskim zwyczajem agenci komunistyczni przy­rzekli otoczyć opieką po jego i Dai Li śmierci. Zanurkował prosto w ziemię i samolot się roztrzaskał”.
Znienawidzony przez przeciwników politycznych, Dai Li był niewątpliwym okrutnikiem. Jego metody nie różniły się wszakże ani trochę od używanych przez komunistów, w tym od uważanego za wzór elegancji Zhou Enlaia. Wyróżniał się za to skutecznością i tym, że od wierności sprawie nacjonalistów nie mogły go odwieźć ani ruble, ani dolary. Warto podkreślić, że ów mistrz represji posiadał także program pozytywny, pozyskując dla sprawy Kuomin­tangu stronników w wielu środowiskach. Czang Kaj-szek, który na wieść o jego śmierci zapłakał, uległ teraz naciskom Marshalla i wydał polecenie rozwiązania kierowanej przez Daia organizacji  Juntong. Kasata wywiadu u progu wojny domowej zakrawała wprawdzie na polityczne szaleństwo. Wszelako ekipa Marshalla, łaknąca poklasku ze strony
chińskich komunistów, od dłuższego czasu domagała się strącenia Dai Li, porównując go do Heinricha Himmlera, a jego podwładnych do gestapo (w czasie, w którym w sowieckim NKWD dostrzegano nieszkodliwy odpowied­nik FBI). Na rozkaz Czanga formalnie rozwiązany  Juntong kontynuował co prawda swą działalność tajnie, ostentacyjna kasacja podcięła jednak jego morale, a strata charyz­matycznego zwierzchnika, skutkująca zajadłą walką o wła­dzę i wpływy, stanowiła w istocie śmiertelny cios. Kuomin­tang był od tej pory bezsilny wobec komunistycznej infiltracji."

To właśnie komunistyczna infiltracja KMT była jednym z głównych czynników, które doprowadziły do klęski wojsk Czang Kaj-Szeka. Dla Mao pracowało wielu zasłużonych, nacjonalistycznych generałów takich jak np. gen. Wei Lihuang "Sto Zwycięstw". Jeszcze jedno potwierdzenie starej, leninowskiej zasady "kadry decydują o wszystkim" (Kadry to właśnie klucz do Smoleńska). 

Ps. Z polskiej Wikipedii, nie wiem na ile to wiarygodne, ale mnie urzekło :) 

" Początki jego kariery są niejasne, prawdopodobnie kilkakrotnie skutecznie infiltrował organizacje chińskich komunistów. Mówiono, że chcąc ukryć swoją przeszłość, spalił wszystkie dokumenty z młodości i wymordował znających go wcześniej ludzi. Dai Li nazwany był rzeźnikiem.
Richard Deacon w swojej książce pt. The Chinese Secret Service, wydanej w 1974 roku, opisuje jedną z technik Dai Li - Ustawiał na bocznicy kilka lokomotyw, rozkazywał rozpalić pod kotłami, otwierał drzwiczki pieców, blokował lewarki gwizdków, żeby głuszyły krzyki i wrzucał po kolei ofiary żywcem na rozpalone do czerwoności paleniska.
Spalił podobno tysiące przywódców związkowych, intelektualistów i studentów, których uważał za wrogów Czang Kaj-szeka. Alkohol i kobiety uważał za narzędzia, za pomocą których można kontrolować mężczyzn. Podkomendnym oficerom i służbie kazał się żenić, gdyż był przekonany, iż małżonkowie zawsze dzielą się ze sobą tajemnicami."

No cóż, zabrakło Dai Li i jego lokomotyw, to Chiny musiały znosić jeszcze większego rzeźnika Kang Shenga, "chińskiego Berię". 

Od Damaszku po Pyongynag - groźba użycia WMD


Powyżej: północnokreańska wojskowa bezpieka z przyjacielską wizytą u rannych żołnierzy Assada. Ach ta wspólna obrona "bastionu logiki sakralnej"...


W nieco zapomnianej Syrii (przesłoniętej kryzysem koreańskim) wciąż krwawy pat: Assad nie może stłumić rebelii, rebelianci stoją u bram Damaszku a jednostki assadowskiej armii otrzymały wyposażenie przeciwchemiczne. To sygnał, że ofensywa rebeliantów na stolicę zostanie zatrzymana za pomocą broni C. Broń chemiczna została już zresztą kilkakrotnie w czasie tego konfliktu użyta (brytyjscy uczeni zbadali próbki gleby i znaleźli dowody - zespół Laska twierdzi oczywiście, że to nierzetelna analiza). Od jakiegoś czasu operuje już wspólny amerykańsko-turecko-jordańsko-izraelski sztab przygotowujący się na ewentualność użycia przez Assada WMD. Izraelskie szpitale wojskowe w ostatnich miesiącach przyjmowały syryjskich rebeliantów, teraz służby medyczne IDF dostarczyły wojskom rebelii atropinę. W odpowiedzi armia Assada ostrzelała izraelski patrol na Golanie - spotkała się jednak z właściwą odpowiedzią.


Powyżej: syryjski "Katechon" w rozmowie bodajże z wujem północnokoreańskiego "Katechona"


A tu ojciec syryjskiego "Katechona" z dziadkiem koreańskiego "Katechona", "Wiecznym Katechonem" zwanym też "Grubym Katechonem". Dziadek "polskiego Katechona" nie załapał się na fotkę...


Kryzysy na Bliskim Wschodzie i w Korei Północnej są jednak bardziej powiązane, niż to mogłoby wyglądać na pierwszy rzut oka. Nie przypadkowo Kerry wymienił je jednym tchem w czasie wizyty w Pekinie.  Pyongyang to przecież dostarczyciel technologii WMD na Bliski Wschód. W 2007 r. w izraelskim nalocie na syryjski reaktor zginęło 10 inżynierów z KRLD (co na to endeckie świętoszki czyniące z Assada "chrześcijańskiego władcę"?). Istnieje teoria, że kryzys na Półwyspie Koreańskim został zaaranżowany po to, by odciągnąć na kilka miesięcy USA od Bliskiego Wschodu (ale w sumie Obama nie chce się na BW angażować do irańskich wyborów- a Syrii nie atakuje, bo traktuje ją jako element przetargu z Iranem). Być może jednak jest tak jak sugerują uciekinierzy z KRLD - reżimowe wojsko jest podzielone jeśli chodzi o lojalność wobec Grubego Kima III (ponoć dochodziło tam nawet do potyczek  - część generałów chciała, by Kim został tylko tytularnym przywódcą a im przypadła prawdziwa władza).

Bonusy: materiał o północnokoreańskiej agentce-terrorystce złapanej w 1987 r. w związku z zamachem na południowokoreański samolot pasażerski, a następnie ułaskawionej i prowadzącej nowe życie na Południu, spiskowy tekst o tym jak działania administracji Clintona i Busha umożliwiły Korei Płn. zdobycie bomby atomowej, a także mapa incydentów na Półwyspie w ostatnich dekadach.