Ostatnio zostałem zaproszony do studia RMF FM, gdzie szanowany przez hardkorowych antykomunistów redaktor Bogdan Zalewski, przeprowadził ze mną rozmowę na temat Korei Płn.
Nie uważam się za wielkiego specjalistę w tym temacie, więc powiedziałem co wiedziałem :)
Cały wywiad można sobie przeczytać i odsłuchać na blogu Bogdana Zalewskiego.
Polecam również zapoznać z jego interesującym wpisem na ten temat?
Czy "wojenne okienko" zamknie się 11/12 września? O Korei Płn. ciężko teraz pisać, gdyż po kilku godzinach, to co napiszemy może się już zdezaktualizować. Czy Korea Płn. przetestuje więc uderzenie za pomocą EMP? (Były amerykański komandos twierdzi, że sceptycyzm, co do jej zdolności zniknie, gdy wysiądzie w USA sieć energetyczna.) Czy też może Amerykanie uderzą w Koreę Płn. za pomocą egzotycznej broni np. typu God Rods? Amerykanów może powstrzymywać tzw. mgła wojny, czyli brak wystarczających danych wywiadowczych, by zniszczyć wszystkie północnokoreańskie wyrzutnie rakietowe, silosy z WMD itp. w ramach pierwszego uderzenia. A co powstrzymuje Koreę Północną? Możemy wskazać to, co ją zachęca. Prezydent Korei Płd. Moon Jae-in wezwał Rosję, by odcięła dostawy paliwa dla Korei Płn. Rosja odrzuciła prośbę, od początku roku zwiększyła nawet te dostawy dwukrotnie i zapowiada, że jest gotowa zacieśniać współpracę gospodarczą z Koreą Północną. Współpracę gospodarczą czy dotowanie prowokatora z bronią jądrową?
Kryzys koreański wyraźnie jest na rękę Rosji, bo testuje nową amerykańską ekipę i odwraca uwagę od ewentualnych prowokacji na Białorusi związanych z magiczną datą 17 września.Dla Chin Korea Płn. jest jednak coraz większym obciążeniem. To dzięki niemu Amerykanie instalują w Korei Płd. baterie THAAD, Trump oferuje Korei Płd. i Japonii dostawy nowoczesnej broni, mówi się o konieczności budowy japońskiego programu rakietowego a nawet o budowie własnych bomb atomowych przez Koreę Płd. i Japonię. Stratedzy z Seulu myślą zaś o "pociskach Frankensteina", które będą miały tak ogromną siłę, by przebijać się przez wykute w grubej skale północnokoreańskie silosy. Pamiętajmy jednak, że chińska polityka wobec Korei Płn. uwzględnia nawet w większym stopniu interes Komunistycznej Partii Chin oraz poszczególnych jej frakcji niż interes państwa.
A sama Korea Płn. czym się kieruje? Ciekawe spojrzenie na panujące tam realia ma Suki Kim, amerykańska Koreanka, która uczyła w Pyongyangu w prestiżowej szkole dla elit (w której CIA i koreańskie sekty protestanckie zawsze próbują upchać swoich ludzi). Wskazuje ona, że wszelkie umowy z Koreą Północną nie mają żadnej wartości, bo to kraj, w którym kłamstwo stanowi samą istotę systemu. Tak więc młodzież z elit, z którą ona rozmawiała jest np. twierdzi, że na całym świecie dominuje język koreański. Jest o tym przekonana, czy odgrywa propagandową szopkę? Trudno odróżnić jedno od drugiego...
***
Donald Trump ponoć ostro zjebał generała Kelly'ego. Nie wiadomo za co, ale Kelly był zszokowany. Być może po bardzo ciepłym przyjęciu, jakie miał u ofiar huraganu Harvey, Trump odzyskał wiarę w siebie i zaczął walczyć ze swoimi kontrolerami. Ponoć dzwoni do Bannona, gdy gen. Kelly'ego nie ma w pobliżu. Zaskakująca umowa z Demokratami w celu uniknięcia tzw. klifu fiskalnego i technicznego bankructwa USA (do którego mógłby doprowadzić Paul Ryan, speaker Kongresu, swoimi gierkami), też może o tym świadczyć.
***
Wszyscy narzekają na rządzącą Mjanmą (Birmą) z tylnego siedzenia laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi. Bo wyrzyna muzułmanów Rohingya bardziej zaciekle niż to robiła wojskowa junta. Wszyscy są zszokowani, bo przez lata mówiono im, że Aung San Suu Kyi to krystalicznie czysta bojowniczka o prawa człowieka i demokrację, Do tego przecież kobieta i buddystka, a przecież kobiety i buddyści nigdy nic złego nie robili - tylko wpierdalali sałatki wegetariańskie i coś tam pieprzyli o duchowości :) No cóż, to zabawne,że różnego rodzaju feministki i feminiści ("nie jestem pedofilem, jestem feministą") snujący wizję pokojowego i wspaniałego świata miłości rządzonego przez kobiety sami często uważają Margaret Thatcher - kobietę, która rządziła mocarstwem - za istnego diabła wcielonego i teraz za takiego diabła zaczynają uważać birmańską noblistkę. Zabawne jest również to, że idioci z Zachodu postrzegający buddyzm przez pryzmat farmazonów sprzedawanych bogatym debilom z Hollywood, doznają dysonansu poznawczego dowiadując się, że buddyzm jest w Azji Południowo-Wschodniej religią bardzo wojowniczą, tworzącą "magiczne nacjonalizmy". I z tego typu nieporozumieniem kulturowym mamy do czynienia również w przypadku Aung San Suu Kyi. To polityk "kuta na cztery łapy". To zresztą u niej genetyczne. Jej ojciec, birmański bohater narodowy Aung Sang gładko przeszedł od kolaboracji z Japończykami do współpracy z aliantami zachodnimi a po drodze współzakładał również Birmańską Partię Komunistyczną. Dał się zabić juncie, to fakt. Ale jego córka się nie dała. Odstawiła podobną szopkę jak Dalajlama i stała się nietykalna. Przeczekała ponad trzy dekady i władza wpadła jej do rąk jak dojrzały owoc. Dogadała się z wojskowymi i bezpieką a jednocześnie zachowała poparcie swojej bazy. Wsadziła politycznych konkurentów do więzienia. Lawiruje między USA, Chinami, Indiami i Japonią. To polityk tej klasy co Duterte czy Erdogan. W sumie to jest od tych dwóch bardziej bezwzględna. Nie wiem, czy w mrocznej sztuce "magicznej, buddyjskiej polityki" osiągnęła już taki poziom jak Dalajlama, ale służą jej teraz ci kolesie do których strzelał John Rambo...
Zresztą, zachodnie media przedstawiają sytuację muzułmanów Rohingya tak jak by byli oni biednymi syryjskimi uchodźcami spotykającymi się z "nietolerancją". Tymczasem tam mamy konflikt religijno-etniczny trwający od dziesiątek lat. Konflikt, w którym Rohingya byli początkowo agresorami, ale jak dostali ostry wp....dol od junty wojskowej, to przekształcili się w biedną, prześladowaną mniejszość. Jak czytamy:
"Jeśli zbadamy ostatnie 150 lat historii Birmy, możemy zobaczyć, że pani Suu Kyi ma więcej racji niż myślą jej zagraniczni krytycy. W 1826 r., po wojnie angielsko-birmańskiej, Brytyjczycy anektowali Arakan (stan Rakhine), gdzie nadal mieszka wielu spośród 1,3 miliona Rohingjów w Birmie, i przyłączyli go do Indii brytyjskich. Zaczęli zachęcać mieszkańców Indii, głównie muzułmanów, by przenieśli się z Bengalu do Arakan jako tania siła robocza na wsi.
Przez cały XIX wiek kontynuowali to zachęcanie do migracji. W okręgu Akyab, stolicy Arakanu, według brytyjskich spisów powszechnych z lat 1872 i 1911, nastąpił wzrost populacji muzułmańskiej z 58 255 do 178 647, co jest potrojeniem w ciągu czterdziestu lat. Na początku XX wieku migranci z Bengalu nadal przybywali do Birmy w ilości ćwierć miliona rocznie. W szczytowym roku 1927 do Birmy przybyło 480 tysięcy ludzi, a Rangun w tym roku przewyższył Nowy York City jako największy port migracyjny świata. I wielu spośród tych migrantów było muzułmanami z Indii.
Buddyści birmańscy patrzyli bezradnie na przybycie tych setek tysięcy muzułmanów, ale nie mogli niczego zrobić przeciwko polityce swoich brytyjskich panów kolonialnych. Podczas II wojny światowej brytyjskie wycofanie się w obliczu inwazji japońskiej doprowadziło do próżni władzy i wybuchły wzbierające pod powierzchnią napięcia między społecznościami, z Masakrą Arakańską w 1942 r., kiedy Rohingjowie w stanie Rakhine (Arakan) zabili 50 tysięcy buddystów. Buddystom udało się zorganizować opór i niektórzy twierdzą, że zabili 40 tysięcy Rohingjów w rajdach odwetowych.
W maju 1946 r. przywódcy Rohingjów spotkali się z Mohammedem Ali Jinnahem, przywódcą muzułmańskim, który założył nowoczesny Pakistan, i poprosili go, by część stanu Rakhine została zaanektowana przez Wschodni Pakistan. Kiedy Jinnah odmówił wtrącania się w sprawy Birmy, założyli Partię Mudżahid w północnym Arakanie w 1947 r. Celem partii Mudżahid było początkowo stworzenie autonomicznego stanu muzułmańskiego w Arakanie.
Miejscowi mudżahedini – tak dumnie nazywali siebie wojownicy Rohingjów – walczyli z siłami rządowymi w próbie doprowadzenia do secesji półwyspu Mayu na północy stanu Takhine, zamieszkałego głównie przez Rohingjów, a po secesji od Birmy, mieli nadzieję, że terytorium zostanie zaanektowane przez Wschodni Pakistan (obecny Bangladesz). Tak więc walki między mniejszością Rohingja a państwem birmańskim nie są niczym nowym; trwa to z przerwami od 1947 r. Rewolta Rohingjów w końcu straciła impet pod koniec lat 1950 i na początku 1960. i wielu z nich poddało się siłom rządowym.
Muzułmańska insurekcja Rohingjów nie zniknęła jednak. Ożywiła się w latach 1970., co z kolei doprowadziło do zorganizowania przez rząd birmański w 1978 r. olbrzymiej akcji militarnej (Operacja Król Smok), która dokonała mudżahedinom wielkich szkód i przyniosła dziesięć lat stosunkowego spokoju. Rohingjowie powstali jednak znowu przeciwko państwu birmańskiemu i w latach 1990. „Organizacja Solidarności Rohingja” atakowała władze birmańskie w pobliżu granicy z Bangladeszem. Innymi słowy, ta insurekcja muzułmańskich Rohingjów trwa – rosnąc i malejąc – od ponad pół wieku.
To w tym kontekście należy patrzeć na obawy buddystów wobec muzułmańskiego przejęcia północnej Birmy i należy je traktować poważnie. Mnisi buddyjscy, którzy ostatnio rozpalali nastroje anty-Rohingja i wzywali do atakowania ich, nie zachowują się tak z powodu bezsensownej nikczemności; są świadomi całej tej historii. Nie chcą, by Rohingjowie otrzymali obywatelstwo, bo obawiają się – czego tak wielu poza Birmą nie rozumie – zalania przez muzułmanów, którzy mają wyższą stopę urodzeń niż “niewierni”.
Rozglądają się po świecie, widzą, że w Europie jest teraz 50 milionów muzułmanów i że wszędzie na świecie muzułmanie mają wyższą stopę urodzeń niż „niewierni”, i nie chcą, by to samo zdarzyło się w Birmie, którą uważają za ostatnią redutę buddyzmu.
Dla nich Rohingjowie nie są rdzenną ludnością Birmy, ale potomkami muzułmanów, którzy zaczęli przybywać z Bengalu Wschodniego w XIX wieku. Sama nazwa “Rohingja” weszła do powszechnego użycia zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Dzisiaj dla mnichów buddyjskich w Birmie, którzy prowadzą kampanię przeciwko Rohingjom, Rohingjowie są tym samym ludem, który atakował buddystów w stanie Rakhine w 1942 r., zabijając 50 tysięcy ludzi. Są potomkami tych samych ludzi, którzy określali siebie wojownikami dżihadu (“mudżahedin”) i prowadzili pełen przemocy dżihad przeciwko władzom Birmy od 1948 i przez ponad dziesięć lat, by uczynić z Rakhine autonomiczny stanem pod panowaniem muzułmańskim, a potem przyłączyć go do Pakistanu.
Dla tych mnichów buddyjskich Rohingjowie są po prostu muzułmanami bengalskimi, którzy migrowali na południe do Birmy północnej i są jedynie lokalną gałęzią rozprzestrzenionej po całym świecie muzułmańskiej umma, która jest od stuleci w nieustannej wojnie przeciwko buddystom i buddyzmowi, a teraz znowu staje się bardziej agresywna i pełna przemocy na całym świecie.
Kiedy ci mnisi buddyjscy patrzą na sąsiednie Indie, pamiętają, że w XII wieku najeźdźcy muzułmańscy zburzyli buddyjskie pomniki i splądrowali klasztory, doprowadzając do upadku buddyzmu w tym kraju. Mnisi wiedzą także, że ostatnia duża grupa buddystów nadal pozostająca na subkontynencie, na wzgórzach Chittagong w Bangladeszu, jest zagrożona całkowitym zaniknięciem z powodu powtarzających się ataków muzułmańskich."
Aung San Suu Kyi jest więc bliżej do Andersa Breivika i Rodrigo Duterte niż do Angeli Merkel. Ciekawe co by było gdyby się obie przywódczynie zamieniły miejscami...
***
Wrześniowa Mgła przenika do mainstreamu, czego dowodem jest artykuł "Kto wepchnął Wielką Brytanię do wojny?" w ostatniej "Rzeczy o Historii". Jeszcze co nieco opiszę w tym temacie przy okazji serii Pontifex, do której znów wkrótce się zabiorę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz