sobota, 29 czerwca 2019

Imperialny stan gry - czerwiec 2019 (filer)



Opowieści o tym, że Trump wstrzymał bombardowanie celów w Iranie na 10 minut przed uderzeniem, to oczywisty kontrolowany przeciek mający dać do zrozumienia Irańczykom, że może ich spotkać "coś strasznego", jeśli nadal będą się źle zachowywali. Trump poinformował wcześniej irańskie władze poprzez omańską monarchię, że może ich zaatakować. Co prawda niektórzy doradcy prezydenta USA - np. John Bolton i Mike Pompeo - chcieliby mocno przypieprzyć czymś w Iran, ale Trump nie chce wojny. Zwłaszcza wojny w trakcie kampanii wyborczej. Amerykanom pozostaje więc to, co dotychczas - presja gospodarcza, cyberataki, operacje specjalne i wojny prowadzone poprzez pośredników. To ma skłonić Iran do negocjacji. Problem jednak w tym, że irańskie władze uznają, że jakoś to przeczekają. Wszak w latach 80-tych było gorzej. Standardem życia narodu się nie przejmują. Bardziej ich wkurzają nowe sankcje wymierzone bezpośrednio w najwyższego przywódcę ajatollaha Chamenei oraz w jego biuro (czyli prywatną służbę specjalną i holding zarządzający majątkiem szacowanym na 200 mld USD).

O tym, że rozpad gospodarki nie musi prowadzić do upadku reżimu przekonuje przykład Wenezueli. CIA jak zwykle przeceniła siłę miejscowej opozycji. Choć udało jej się przeciągnąć na swoją stronę m.in. byłego szefa bezpieki, to reżim nadal się trzyma, mimo implozji gospodarki. Swoje zrobiła rosyjska i chińska pomoc, swoje ciemnota zwolenników Maduro. (Baj de łej: wenezuelska gospodarka była w głębokim kryzysie na długo przed sankcjami. Socjalistyczny reżim przekonuje, że trudności gospodarcze to wina "Gringo", ale przecież wcześniej nie było żadnej blokady ekonomicznej Wenezueli. Kraj ten mógł handlować z całym światem i chętnie też robił interesy z Wall Street - np. pokornie spłacał swoje obligacje.) Być może USA przycisną więc mocniej Kubę.

Co do sytuacji z Koreą Płn., to mamy znów falę dyplomatycznego ocieplenia. Tego detente bardzo chciały probiznesowe władze Korei Płd., licząc na korporacyjne kokosy w strefie przemysłowej Kaesong. Dla USA to przede wszystkim wygaszenie niepotrzebnego frontu. Korea Płn. chciałaby pewnie przeprowadzić transformację w stylu chińskim, ale nie może tego zrobić z powodu sankcji i... swojej systemowej niewydolności. Kluczem do porozumienia jest deznuklearyzacja. Ale Kim Jong Un chciałby, żeby to raczej USA uznały Koreę Płn. za pełnoprawne "mocarstwo" nuklearne, co pozwoliłoby oficjalnie zakończyć wojnę koreańską i znieść sankcje. Kwadratura koła. Ale przynajmniej ten front jest wygaszony.

Mamy obecnie "rozejmowe interludium" w wojnie handlowej z Chinami. Ten konflikt jak na razie mocniej uderza gospodarczo w ChRL. Amerykanie trafnie zidentyfikowali słabe punkty chińskiej gospodarki, choć oczywiście ich uderzenie jest o co najmniej kilka lat spóźnione. Oba supermocarstwa dzieli zbyt wiele, by pokojowo koegzystowały. Ich zbliżenie jest możliwe jedynie w obliczu większego zagrożenia zewnętrznego. (Trudno je sobie jednak wyobrazić. Inwazja z Kosmosu?) Czekają nas więc zapewne cykle - odprężenie-zaostrzenie konfliktu - odprężenie. USA będą w "pełzający" sposób dokręcać śrubę Chinom. Sama handlowa niepewność będzie skłaniała kapitalistów do przenoszenia produkcji z Chin do np. Wietnamu. Okres odprężenia może być dłuższy jedynie wówczas, gdy oligarchowie technologiczni w USA zainstalują bardziej przyjazną Chinom administrację w Waszyngtonie (ale ich wpływy mogą zbilansować środowiska bardziej skłonne do konfrontacji z Chinami), albo gdy Xi Jinping zostanie obalony przez frakcję, która uzna, że ChRL zbyt wcześnie prowokowała USA swoimi imperialnymi planami.

Technologiczna oligarchia bardzo stara się, by przesądzić o wyniku wyborów prezydenckich w USA w 2020 r. Project Veritas przyłapał niedawno jedną korpodyrektorkę z Google mówiącą, że "nie chcą dopuścić do Trump situation".
Trump niestety niewiele robi, by dobrać się do skóry tym inżynierom społecznym - a powinien np. spróbować przepchnąć ustawę uznającą Google i Facebooka za spółki użyteczności publicznej nie mające prawa do odmowy wykonywania usług motywowanej politycznie.



Oligarchia ma jednak ten problem, że wciąż nie bardzo wiadomo, kto będzie walczył przeciwko Trumpowi w 2020 r. Największe szanse ma Joe Biden - swojak, popularny wśród białej klasy robotniczej, któremu elektorat wybaczył wąchanie włosów małych dziewczynek i macanie dorosłych kobiet. Biden jest teraz jednak pod ostrzałem i wyciąga mu się rzeczy, które mówił w latach 70-tych. A współpracował wtedy ze zwolennikami segregacji rasowej. (Jak już wspomniałem Biden to swojak, z którym można pójść na piwo i do klubu go-go.) Może więc tak być, że demokraci sami zatopią kandydata mającego największe szanse na wygraną z Trumpem. Jakieś tam szanse ma również Pete Buttigeg, który potrafi świetnie przemawiać do białej klasy robotniczej, mimo że jest turbogejem. Ale można się spodziewać, że coś na niego wyjdzie i koleś skompromituje się jak turbogej Rubio. W grze jest oczywiście dziadzio Bernie Sanders - ale zapewne znów mu zapłacą, by się wycofał. Reszta kandydatów to banda clownów.



Z wyjątkiem Tulsi Gabbard - byłej wojskowej z Hawajów, wyznawczyni hinduizmu, która przebija się ze swoim antywojennym przesłaniem. Została ona uznana za zwyciężczynię pierwszej demokratycznej debaty. Fapują już do niej polscy zwolennicy Assada. Mogą się jednak rozczarować. Tulsi co prawda spotkała się z syryjskim dyktatorem ale również z żydowskim finansistą Sheldonem Adelsonem (którego żona mówi, że w Biblii powinna się znaleźć "Księga Trumpa"). Kasa na jej kampanię idzie natomiast również od firm zbrojeniowych. Głębokie Państwo gra więc znaczonymi kartami.

Tym co nas powinno cieszyć jest bez wątpienia to, że administracja Trumpa kontynuuje ostry kurs wobec Rosji. Innego wyboru zresztą nie ma. Ci, którzy mówili, że wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce odbędzie się tylko jeśli zapłacimy Żydom 300 mld USD (parę lat wcześniej mówili o 65 mld USD), teraz zmieniają wersję i przekonują, że kasę tę przekażemy Amerykanom kupując F-35. Rozumiem, że koncern Lockheed-Martin przekaże później te pieniądze Światowemu Kongresowi Żydów? No, cóż sabatejski reżyser nazywa USA okupantem Polski a w międzyczasie jeździ do USA do swoich rodziców. Taki to teatrzyk kukiełkowy...

Żal mi za to Gruzinów. Iwaniszwili chciał pokazać, że jest lojalny wobec Putina a przecież powinien wiedzieć, że Ruscy nie szanują tych, co się przed nimi płaszczą. Ma więc i masowe protesty przeciwko rządowi swoich marionetek i rosyjskie sankcje. Podobny scenariusz jak z Janukowyczem czy Kopacz.

***

Ten wpis to tzw. filer, czyli odcinek poza głównymi wątkami. Myślę już o nowej serii, ale przedzieranie się przez materiały trochę mi zajmie. (A ostatnio zdobyłem całą masę książek o tematyce historycznej, szpiegowskiej, spiskowej, okultystycznej i ufologiczną, w które będę się zagłębiał przez co najmniej kilka miesięcy.) Zasugerowano mi, by następna seria dotyczyła tzw. eksopolityki - czyli tego, co służby specjalne i wojsko w USA mogą wiedzieć o fenomenie UFO i o tym jak dezinformują o tym, co rzekomo wiedzą. Mam nadzieję, że ta tematyka Was nie odstraszy :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz