sobota, 21 lipca 2018

Dies Irae: Ambasador Bullitt



Ilustracja muzyczna: Captain America Theme (from Winter Soldier)

Opowieść o czasach, w których Kapitan Ameryka pracował dla Hydry...

Na jesieni 1939 r., po kapitulacji Warszawy, w podziemiach Pałacu Bruhla (siedziby polskiego MSZ) Niemcy odkryli część polskich archiwów dyplomatycznych. 80 tys. stron dokumentów, które z jakiegoś powodu (zaniedbania? sabotażu?) nie zostały ewakuowane. 80 tys. stron to stosunkowo niewielki zasób archiwalny jak na taką instytucję jak MSZ, ale jednak to znalezisko było dla Niemców ogromnym skarbem. Papiery te przejrzał zespół kierowany przez Hansa Adolfa von Moltkego, byłego ambasadora III Rzeszy w Warszawie. Wyselekcjonował on zaledwie 16 dokumentów, które opublikowano jako "Białą Księgę" w 1940 r. Władze Wielkiej Brytanii i USA nazwały ten zbiór "fałszywką", ale o prawdziwości opublikowanych papierów byli przekonani ich autorzy: ambasador RP w Londynie Edward Raczyński, były ambasador w Waszyngtonie Jerzy Potocki i były ambasador w Paryżu Juliusz Łukasiewicz. Adam Tooze w "Cenie zniszczenie" podaje, że dokumenty te stanowiły dla Hitlera ważny dowód na spisek pomiędzy Polską a USA mający na celu wywołanie wojny powstrzymującej niemieckie ambicje. Niestety ów niemiecki historyk ani razu w swojej monumentalnej pracy nie przytacza ani jednego fragmentu tych dokumentów - choć przecież wpłynęły one tak mocno na strategię Hitlera. Zdecydowana większość polskich historyków (z wyjątkiem Dariusza Baliszewskiego, który cytował ich fragmenty) udaje, że tych papierów nigdy nie było. A przecież zbiór ten - przynajmniej w wersji anglojęzycznej - jest  dostępny do ściągnięcia w internecie. Co sprawiło, że te dokumenty okrywa "wrześniowa" mgła milczenia?



Czytając ten zbiór można na pierwszy rzut oka odnieść wrażenie, że jest on bardzo chaotyczny. Niemcy wyselekcjonowali tylko 16 dokumentów.  Nie wiemy, czy jakieś o wiele bardziej rewelacyjne zostały gdzieś ukryte lub zniszczone. To co jednak zostało wybrane przez Niemców jest mieszanką rzeczy zmieniających nasze postrzeganie drugiej wojny światowej z drobnymi ciekawostkami. Do ciekawostek można zaliczyć choćby raport polskiego posła ze Sztokholmu Gustawa Potworowskiego o brytyjskich próbach z wiosny 1939 r. powstrzymania szwedzkiego eksportu rudy żelaza do Niemiec czy też notatkę nadesłaną przez wojewodę śląskiego Michała Grażyńskiego ze spotkania z jednym z czeskich potentatów przemysłowych. (Czech stwierdził w niej, że próba zbudowania państwa czeskiego przez grupkę intelektualistów okazała się nieudanym projektem i Czechy muszą wrócić tam gdzie ich miejsce, czyli do Rzeszy Niemieckiej!) Jest tam też bardzo ciekawy zapis rozmowy naszego attache wojskowego w Portugalii z szefem portugalskiego, salazarowskiego wywiadu wojskowego mówiącym, że "silna i zjednoczona Hiszpania będzie zawsze zagrożeniem dla Portugalii i dla tego choć powstrzymujemy tam komunizm, to popieramy separatyzm baskijski i kataloński" (!).



Do grona dokumentów zmieniających postrzeganie historii drugiej wojny światowej można zaliczyć notatki Potockiego i Łukasiewicza z rozmów z amerykańskim ambasadorem Williamem Bullittem oraz dokumenty dotyczące spotkań z innymi amerykańskimi dyplomatami. Bullit był w latach 1933-1936 pierwszym amerykańskim ambasadorem w Moskwie a w latach 1936-1940 ambasadorem w Paryżu. Był jednak kimś dużo ważniejszym niż ambasador - był prywatnym wysłannikiem Roosevelta w Europie. Wywodził się też z samego serca amerykańskiego establiszmentu. W Yale był członkiem Bractwa Zwoju i Klucza, brał udział w Paryskiej Konferencji Pokojowej w 1919 r., negocjował nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy administracją Wilsona a bolszewikami, ożenił się z Louise Bryant, wdową po Johnie Reedzie, finansowanym przez Wall Street amerykańskim bolszewiku. Jako ambasador w Moskwie zasłynął z wyprawienia w 1935 r. niezwykle hucznego przyjęcia, na które zaproszono całą kremlowską śmietankę - od pisarza Bułhakowa po Kaganowicza, Bułganina Litwinowa i Woroszyłowa. ( Podczas tej imprezy Radek upił niedźwiedzia szampanem.) Jego kochanką w Moskwie była Olga Lepieszyńska, znana sowiecka tancerka baletowa polskiego pochodzenia a przy okazji kochanka niemieckiego ambasadora von der Schulenburga i  żona gen. bezpieki Leonida Rajchmana. Mimo słabości do "czerwonych jaskółek" Bullitt zachował niezwykłą trzeźwość w ocenie systemu sowieckiego i w obecności Roosevelta nazywał Stalina "bandytą z Kaukazu". Wypadł z łask prezydenta, gdy ujawnił homoseksualny skandal z udziałem podsekretarza stanu Sumnera Wellsa( który miał słabość do kolejarzy). Po 1945 r. Bullitt był wojującym antykomunistą - być może dlatego, że taka była mądrość etapu, a być może dlatego, że zbyt dobrze znał Sowietów.



 W grudniu 1938 r. na urlopie w USA Bullitt znalazł czas na rozmowę z Jerzym Potockim, byłym adiutantem Marszałka Piłsudskiego, byłym senatorem BBWR a od 1936 r. naszym ambasadorem w Waszyngtonie. Rozmowa dotyczyła przyszłej wojny. Bullitt zapowiadał "wiele niespodzianek" na pierwsze miesiące 1939 r. Mówił, że wojna potrwa sześć lat, zakończy się klęską Niemiec i wprowadzeniem komunizmu w Europie. Kilka miesięcy później Bullitt w innej rozmowie precyzuje, że Stany Zjednoczone włączą się do wojny po stronie Wielkiej Brytanii i Francji. Nie będą się czynnie angażować od początku, ale po pewnym czasie włączą się, by wojnę zakończyć. Wszystkie jego prognozy się spełniły. Bullitt cały czas powołując się na autorytet Roosevelta zapewniał, że USA są zdeterminowane, by przystąpić do wojny. O tym, że USA włączą się do wojny przeciwko Niemców zapewniał również naszego attache wojskowego w Lizbonie, tamtejszy amerykański attache morski, będący przyjacielem Roosevelta.

Hrabia Potocki w innej swojej depeszy z 1938 r. pisze o wielkich programach zbrojeniowych rozkręcanych przez administrację Roosevelta, propagandzie prowojennej (rozkręcanej według niego przez "kontrolowaną przez Żydów" prasę i Hollywood) oraz o tym, że wojna będzie dla Roosevelta sposobem na zakończenie kryzysu gospodarczego i uniknięcie w USA konfliktów społecznych. Potocki wskazuje m.in. na Bernarda Barucha jako jednego z architektów kampanii prowojennej w USA.




Ambasador Łukasiewicz w obszernej depeszy z Paryża z grudnia 1938 r. pisał o tym, że Francja związana sojuszem z Polską będzie szukała jakiegokolwiek pretekstu, by z tego aliansu się wycofać. Parę miesięcy później donosił jednak o zmianie nastrojów wśród francuskich elit, która się zbiegła z powrotem Bullitta z Waszyngtonu do Paryża. W rozmowie z amerykańskim ambasadorem zastrzegł, że Polska nie ma zamiaru zostać obarczona winą za wywołanie wojny. Dlatego domaga się od Wielkiej Brytanii i Francji konkretnych kroków mających zagwarantować ich przystąpienie do konfliktu przeciwko Niemcom i wsparcie dla Polski. Bullitt stwierdził, że będzie w tej sprawie mocno naciskał i zapowiedział, że ambasador w Londynie Joe Kennedy, odpowiednio ustawi brytyjski gabinet rządzący. Rzeczywiście, w ciągu kilku następnych tygodni rząd Chamberlaina przyspieszył przygotowania do wojny i dał Polsce gwarancje. Te dokumenty potwierdzają więc moją obserwację z serii Wrześniowa Mgła - to nie Anglia wciągnęła nas do wojny, tylko my ją.

Flashback: Wrześniowa burza (tam linki do odcinków serii Wrześniowa Mgła)



W niemieckiej "Białej Księdze" znalazły się również notatki z rozmów Edwarda Raczyńskiego z Kennedym. Amerykański ambasador w Londynie deklarował w nich pomoc we wciąganiu Wielkiej Brytanii do sojuszu z Polską oraz załatwieniu dla Polski brytyjskiego kredytu zbrojeniowego. Mówił, że jego syn John F. Kennedy "ma dostęp do ucha prezydenta Roosevelta" i że podzieli się z nim oraz z amerykańską opinią publiczną swoimi wrażeniami z misji w Polsce. JFK odwiedził nasz kraj w lipcu 1939 r.

W depeszach Raczyńskiego jest też sporo o zamiarach brytyjskich elit wobec Rosji. Wskazują one na totalne nieprzygotowanie i niechęć rządu Chamberlaina do wiązania się z ZSRR. Ale pokazują również, że grupa Churchilla już wiosną 1939 r. bardzo silnie opowiadała się za aliansem ze Stalinem. To właśnie ta grupa, moim zdaniem, sabotowała wówczas brytyjską politykę wobec Polski.

Flashback: Pontifex - Wrześniowy biały dym



 Jak pisałem: "Problem był w tym, że Wielka Brytania została zmuszona przez USA do wejścia do wojny, ale czuła się całkowicie do niej nieprzygotowana. Premier Neville Chamberlain zdołał przywrócić zdolność bojową RAF i w bardzo ograniczonym zakresie Royal Navy. Armia lądowa była jednak wyniszczona przez politykę oszczędności fiskalnych zaserwowaną jej przez Churchilla. Na lądzie Wielka Brytania musiała polegać na Francji. A francuski sojusznik nie chciał wchodzić do wojny, jeśli Niemcy nie będą związani na wschodzie - związani przez Rosjan. Francuzi uważali, że Niemcy to tacy nadludzie, że radę z nimi sobie dadzą jedynie mityczni rosyjscy nadludzie (syndrom 1812 roku?). Wielka Brytania i Francja próbowały się więc porozumieć z Sowietami. Sowieci zaś chcieli dwóch "korytarzy transportowych" przez Polskę - czyli faktycznej okupacji naszego kraju. Na to sanacyjne władze nie chciały się zgodzić. Dlatego powstał desperacki plan ich wymiany na rząd, który będzie potulny wobec Londynu, Paryża i Moskwy. Jeśli to się nie uda, należy Polsce pozwolić upaść. Tak by III Rzesza uzyskała wspólną granicę z ZSRR a Stalin mógł zdradziecko zaatakować Hitlera.
Część brytyjskich elit - w tym Churchill i Lloyd George - wręcz z entuzjazmem przyjęła agresję z 17 września 1939 r i już oczami wyobraźni widziała sowieckie czołgi pędzące na Berlin. Próby namowy Sowietów na "marsz wyzwoleńczy" trwały przez 1940 r. i pierwszą połowę 1941 r. Stalin konsekwentnie traktował jednak Churchilla z buta, bo po co się dogadywać z takimi przegrywami...

We wrześniu 1939 r. sprawa nie była jeszcze jednak całkiem przesądzona.

 Za opisanym wyżej zdradzieckim scenariuszem opowiadała się jedynie część brytyjskich i francuskich elit. Nie całość. Moim zdaniem premier Chamberlain i część francuskich wojskowych myśleli, że sprawę można załatwić w 1939 r. - siłami Polaków i Francuzów zdusić w zarodku niemieckie niebezpieczeństwo. Takiego scenariusza zresztą obawiali się niemieccy generałowie."

Obecnie mówi się, że decyzja naszych władz o nie przystępowaniu do sojuszu z Hitlerem była szaleństwem. Dokumenty, które przytaczam wskazują jednak bardzo wyraźnie, że nasze władze miały pełną świadomość tego, że Niemcy są skazane w tej wojnie na przegraną. Przystąpienie USA do europejskiego konfliktu było od początku przesądzone a Rzesza nie miała najmniejszych szans w konfrontacji z tą potęgą i do tego z Wielką Brytanią i Francją. Niemieckie propozycje by wspólnie zaatakować ZSRR były więc traktowane przez nas jako totalna hucpa.




Napiszę to wyraźniej: w 1939 r. wyglądało na to, że Hitler nie ma szans, by podbić Europę. Można było go pokonać już we wrześniu 1939 r. wspólnymi siłami Polski i Francji. Ale problem w tym, że Francja z jakiegoś powodu uznała, że nie będzie bronić Polski a później, że nie będzie bronić siebie samej i da Niemcom wygrać. Francuzi, podobnie jak Czesi, uznali że niepodległość ich męczy i lepiej stać częścią Wielkiej Rzeszy. Czy sami na to wpadli, czy ktoś im to podpowiedział? To już niezgłębiona tajemnica historii...

 ***

A w następnym odcinku o prawdziwym Wilku z Wall Street i zarazem człowieku, który wypromował generała Eisenhowera.

Everybody clap your hands!

***



Ostatni szczyt w Helsinkach był oczywistą klęską wizerunkową Trumpa. Ale nie był on bynajmniej "drugą Jałtą" a mówienie, że był on zdradą mogącą doprowadzić do impeachmentu jest zwyczajnym pieprzeniem debili nie mających pojęcia o amerykańskiej polityce. (Skoro bowiem Trump dopuścił się zdrady spotykając się z Putinem, to czego dopuścili się Obama i Bush Jr. widując się wielokrotnie z tym samym rosyjskim przywódcą-karzełkiem? A co ze spotkaniami Reagana i Busha Sra z Gorbaczowem, Cartera, Forda i Nixona z Breżniewem, Eisenhowera i JFK z Chruszczowem czy też Roosevelta i Trumana ze Stalinem?)  Oczywiście "zdradą" jest to, że Trump powiedział, że nie było rosyjskiej ingerencji w wybory i wkrótce potem z tych słów się wycofał.  Ale przecież Trump przekonuje od dawna, że cała historia o rosyjskim spisku jest bzdurą - i ma w tym wiele racji. Nie wspomina się tego, że prezydent zgodził się, by zarzuty przeciwko 12 oficerom GRU oskarżonym o rzekome zhakowanie serwerów DNC i Podesty, zostały postawione tuż przed szczytem, tak by mógł bardziej przycisnąć Putina! Samo postawienie zarzutów nie musi zaś oznaczać ich prawdziwości. Nie wiemy na jakich dowodach się one opierają, ale jeśli na podobnych jak oskarżenia przeciwko grupce ruskich trolli robiących strony odwiedzane przez kilka tysięcy osób, to kiepsko to widzę. Agentka specjalna FBI Lisa Page, która spiskowała z agentem Strzokiem przeciwko Trumpowi przed wyborami, przyznała podczas przesłuchania w Kongresie, że jak na razie zarzuty dotyczące "russian collussion" są dęte a FBI nic konkretnego nie znalazła. Z przecieków wiadomo, że CIA w oskarżeniu dotyczącym rosyjskiej ingerencji w wybory opiera się na źródle osobowym bliskim Putinowi. W przypadku irackich broni masowego rażenia opierała się na podobnym źródle, którego słowa celowo przekręcała, by uzasadnić tezę. W 2016 r. Obama przyznawał, że rosyjskie próby ingerencji w wybory nie były skomplikowanym i zaawansowanym spiskiem.  Trump twierdzi, że jeśli do takich prób doszło, to administracja Obamy na nie pozwalała.    Zresztą po co Rosja miałaby przeszkadzać w wyborze Hillary, która mówiła swego czasu, że zależy jej na silnej Rosji? 



Po szczycie Trump musiał jednak przyrzec lojalność amerykańskich tajnym służbom. Rosyjska propozycja umożliwienia amerykańskim prokuratorom przesłuchania 12 oskarżonych funkcjonariuszy GRU została odrzucona. W naszych i zagranicznych mediach mówi się, że po tej szopce Trump całkowicie stracił wiarygodność. 80 proc. sympatyków republikanów popiera jednak prezydenta w kwestii szczytu w Helsinkach. Sondaże wskazują również też, że tylko dla 1 proc. Amerykanów Rosja jest wiodącym problemem, z którym musi się zmierzyć ich kraj. Biorąc to pod uwagę, można uznać dotychczasową politykę Trumpa za o wiele bardziej antyrosyjską niż chciałby jego elektorat.



Po co więc była ta szopka w Helsinkach, poza tym, że Trump chciał sprawdzić czy Putin rzeczywiście jest karłem?  Rezultatem ma być "bezpieczeństwo Izraela i nic poza tym".  USA zgodziły się na to, by Rosja zajęła tereny Syrii przylegające do Wzgórz Golan. Assad zostanie, Syria zostanie podzielona, ale Rosja nie wpuści Irańczyków pod Wzgórza Golan. Czyli chodziło o ratowanie Netanjahu po tym jak spieprzył rozgrywkę w Syrii. Trump trochę przy tym nieświadomie pogrążył Putin mówiąc, że jest on "człowiekiem wierzącym w Izrael" i "wielkim fanem Bibiego".  Oczywiście choć Putin nie przeżyłby, gdyby wpadł w czasie wojny w ręce Niemców, to jednak wydyma Izrael pozwalając Iranowi i Hezbollahowi umocnić się pod Kunejtrą.  Netanjahu zaś nie ruszy palcem, bo strasznie się boi wojny z Irańczykami i Hezbollahem. IDF to już nie te same siły zbrojne co w 1973 czy 1982 r. Teraz ich problemem jest to, że żołnierki skarżą się na to, że nie mogą zdejmować do snu cyconoszy i ćwiczyć w krótkich spodenkach, bo haredim się gorszą...



Nie porównywałbym Helsinek z singapurskim szczytem z Kim Dżong Unem. Mało się o tym, mówi, ale w cieniu tego procesu odbywa się detente pomiędzy Koreą Południową i Koreą Północną. Cofnięto północnokoreańską artylerię znad granicy a ostatnie manewry w Korei Południowej odwołano głównie po sugestiach południowokoreańskich. Wielki biznes z Korei Południowej liczy na to, że sytuacja wróci do czasów Kim Dżong Illa, czyli do robienia wielkich biznesów z Północą. Amerykanie nadal jednak utrzymują sankcje a Kim Dżong Un wciąż jest na oficjalnej liście celów do likwidacji. Detente to więc proces stopniowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz