Putin-Hujło przemawiający na Krymie kojarzy mi się z tą sceną. A konwój "humanitarny" zmierzający w stronę terenów opanowanych przez rosyjskich dywersantów, przekroczy granicę na odcinku, którego nie kontrolują ukraińskie władze. Przewozi on najprawdopodobniej dużą ilość broni, amunicji i terrorystów. To podobne przedsięwzięcie, jak konwój "humanitarny" GRU z Soczi do Abchazji, który umożliwił abchaskim separatystom zorganizowanie w 1993 r. ofensywy na Suchumi. W jego organizację był wówczas zaangażowany Siergiej Szojgu, obecny minister obrony FR. Sowieci lubią sięgać po stare schematy, nawet jeśli one są już zgrane. Rosja stawia więc na dalszą destabilizację.
Tymczasem pojawiają się sprzeczne informacje dotyczące losów "generalissimusa DNR" Igora Girkina vel Striełkowa (widzianego w marcu na Krymie - od 3:31). Ponoć jest ciężko ranny, ale jest to dementowane. Niedawno w "Plusie Minusie" pojawił się ciekawy tekst o nim. Najciekawsze fragmenty:
"To Bośnia stała się dla niego właściwą wojenną inicjacją. Kolega z frontu Michaił Polikarpow napisał o ich bałkańskiej awanturze powieść „Rosyjskie wilki". Striełkow, zbzikowany na punkcie caratu i Białej Rosji, występuje w niej pod imieniem Monarchisty i z satysfakcją ostrzeliwuje z moździerza domy „Turków" (muzułmanów). Ostatnio media bośniackie ujawniły zdjęcie z tamtych lat, sugerując, że młody Girkin (na zdjęciu stoi z Bobanem Indiciem, współpracownikiem skazanego w Hadze Milana Lukicia) mógł brać udział w mordach i gwałtach w Višegradzie nad Driną.
Dowodów jednak brak, próżno ich szukać także w wydanym pod koniec lat 90. „Dzienniku bośniackim Igora G.", choć Višegrad i Boban przewijają się w tych zapiskach chłopca-mordercy na każdej stronie. Autor raczy nas za to opisem ekstazy na widok belgradzkiej cerkwi z czasów białej emigracji, upaja się pejzażem pola bitwy i swoją pogardą dla Serbów, którzy nie dorośli do pansłowiańskiego ideału. W Rosji lansowany jako abstynent, na Ukrainie uważany raczej za alkoholika, w „Rosyjskich wilkach" Striełkow-Monarchista na potrzeby łączności radiowej używa pseudonimu „Wódka" – podobno dla żartu."
(...)
"Sam Striełkow jest autorem powieści „Detektyw Zamku Heldiborn", wydanej w grudniu 2013 roku, miesiąc po pierwszych protestach na Majdanie. Można ją kupić w Rosji i na Ukrainie, a także w księgarni Ozon.ru, gdzie uzyskała miano bestsellera. Czy jest to swobodna ekspresja autora czy może część rosyjskiej wojny nowego typu? Zapewne jedno i drugie – Striełkow wydaje się potrzebny Moskwie taki, jaki jest: razem ze swoim emploi i szaleństwem. Cały jest tej wojny narzędziem, nadbudową, twarzą i gadżetem. Jego pełna wyszukanych imion (Ekskluziw, Złydzień, Miłozłota, Talentinka) alegoria fantastyczna została napisana z myślą o dzieciach, i to myślą tak intensywną, że cytowany w „Nowoj Gazietie" anonimowy psychiatra z Doniecka dopatrzył się w niej pedofilii narzucającej się już w pierwszej scenie, kiedy Obrońca Zamku, dojrzały romantyk, zachwyca się urodą niedojrzałej dziewczynki, marząc o tym, by złożyć u jej stóp jakiś wielki czyn."
W mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor". takich akcentów nie ma, ale i tak zachęcam do jej czytania :)
czwartek, 14 sierpnia 2014
wtorek, 12 sierpnia 2014
Irak: obrona Jazydów czy raczej Irbilu?
Terroryści z ISIS mają "zajebistą" zabawę: eksterminacja mniejszości religijnych, zamienianie kobiet w niewolnice, wysadzanie w powietrze kościołów i meczetów, robienie sobie selfie z obciętymi głowami. Przed ich brutalnością, "szkodzącą sprawie" przestrzegał jeden z dokumentów al-Kaidy znaleziony w willi bin Ladena w Abottabadzie. Ale w tym szaleństwie jest metoda: ISIS celowo epatuje swoim okrucieństwo, po to by bano się jej stawiać opór, by powtarzały się takie sytuacje jak w Mosulu, gdzie ponad 20 tys. irackich żołnierzy uciekło przed kilkuset terrorystami porzucając sprzęt. Będzie ciekawie jak bojownicy Państwa Islamskiego zaczną wracać do Niemiec....
Uwagę świata przykuły dramatyczne informacje o współczesnych "40 dniach Musa Degh" - oblężeniu 40 tys. jazydów ("czcicieli Szatana") na górze Sinjar. Zaopatrują ich z powietrza USAF i RAF. To właśnie w obronie tej mniejszości Obama kazał zrzucić kilka bomb na pozycje terrorystów z ISIS - co im nie zrobiło większej szkody. Tak naprawdę chodziło o wysłanie ISIS ostrzeżenie, by nie nacierała zbyt zdecydowanie na kurdyjski IRBIL - centrum aktywności amerykańskich firm naftowych. To działanie godne pochwały - nie chcemy, przecież, by kurdyjska ropa wpadła w ręce ISIS. A w międzyczasie zaczęto obalanie rządu Malikiego, co też warto pochwalić, bo to jego polityka (wymierzona w sunnitów) doprowadziła do tego bałaganu.
niedziela, 10 sierpnia 2014
Największe sekrety: Ojciec Kłamstwa
"Ussop: Jestem kapitan Usopp i mam 6 tysięcy zwolenników!
Chopper (z lśniącymi z podziwu oczami): Naprawdę?!"
"One Piece"
"Ale nie zamarł jeszcze stary okrzyk Wolnych Mularzy, którzy ze sztyletami, utkwionymi w niebo, wołają: Nekam Adonai! - zemsta ci, Boże! Kiedy godzina wybije i my podniesiemy ten okrzyk na polskiej ziemi i my obejmiemy nim wszystko, co ten świat zawarł w sobie łez i błota, ucisku i niedoli"
Chopper (z lśniącymi z podziwu oczami): Naprawdę?!"
"One Piece"
Ilustracja muzyczna: Henry Rollins - Liar
Kiedy spytacie przeciętnego prawicowca, co sądzi o Zamachu Majowym, z 70 proc. prawdopodobieństwem odpowie on, że to straszny gwałt na demokracji i że źle się stało, że nie dano porządzić wówczas endecji, bo konsekwencją przewrotu była dyktatura, proces brzeski i Bereza. Gdyby Polsce dano się rozwijać demokratycznie to pewnie lepiej by się potoczyła jej historia w 1939 r. Większość historyków stara się sprawę wypośrodkować mówiąc, że Marszałek Piłsudski miał co prawda zasługi przed 1926 r., które należy szanować, ale w 1926 r. popełnił straszny błąd polityczny niszcząc w Polsce demokrację. A co jeśli demokracja miała być wówczas zniszczona przez kogo innego?
W archiwach nowojorskiego Instytutu Józefa Piłsudskiego znalazło się wiele dokumentów dotyczących historii endecji. Wśród nich są wspomnienia endeckiego działacza, dziennikarza Jerzego Drobnika. Pisze on tam, że w 1926 r. endecja planowała WŁASNY ZAMACH STANU. Starała się przyciągnąć do akcji gen. Sikorskiego, którego chciała zrobić dyktatorem. Na dziesięć dni przed akcją Piłsudskiego doszło do rozmowy Dmowskiego z Sikorskim, w której omawiano plan zamachu. W takim scenariuszu wejście endecji do rządu Witosa miało dać jej tylko przyczółek do wprowadzenia dyktatury. Sprawa ta jest znana historykom, ale z nieznanych powodów, większość z nich udaje, że do niczego takiego nie doszło. Do chlubnych wyjątków należą katolicki tradycjonalista, ultrakonserwatysta Ryszard Mozgol (były historyk IPN), który zdawkowo wspomniał o "przygotowywanym przez prawicę zamachu stanu" w 1926 r. w tekście poświęconym Korfantemu opublikowanym w "Templum Novum" oraz Dariusz Baliszewski, który równie zdawkowo pisał, że Zamach Majowy zagrodził drogę do faszystowskiego zamachu stanu w Polsce.
Powyżej: politycy endecji na pogrzebie Dmowskiego, 1939 r.
Ten element układanki nie pozostawia wątpliwości, że w maju 1926 r. piłsudczycy musieli działać, by nie dopuścić do powstania endeckiej dyktatury. Taka dyktatura byłaby niebezpieczna nie tylko ze względu na liczne fascynacje ówczesnej endecji "włoskim ładem społecznym" i groźbę, że nieudolny reżim endecki wywoła wojnę domową, ale również ze względu na prosowieckie sympatie wśród czołowych endeków (o czym pisałem - powołując się m.in. na M. Wołosa już w jednym z poprzednich wpisów z serii Największe Sekrety poświęconym Zamachowi Majowemu oraz we wpisie dotyczącym zabójstwa prezydenta Narutowicza ). Jeśli weźmiemy pod uwagę również to, że gen. Sikorski był wówczas francuskim agentem a w latach 1939-42 prowadził prosowiecką politykę, to zrozumiemy, że sytuacja zmuszała do sięgnięcia po nadzwyczajne środki - podeptania demokracji, by ochronić kraj przed sowiecką penetracją.
Czemu sprawa planowanego w 1926 r. endeckiego zamachu stanu jest tak mało znana? Bo większość historyków pełni rolę strażników systemu, którzy powielają mitologię napisaną przez innych. Oficjalna wersja historii jest wypadkową narracji różnych grup interesu. Ponieważ grupom interesu nie zależy na tym, by Polska odzyskała wielkość, propagują mitologię małej Polski. Duża część tych mitów została zaś stworzona przez endecję. Formacja ta ma na koncie m.in. mit Narutowicza "prezydenta mniejszości narodowych", probolszewicki mit "niepotrzebnej wyprawy kijowskiej", mit Weyganda zwycięzcy Bitwy Warszawskiej (zastąpiony później mitem Rozwadowskiego), mit wywołania przez endeków powstań wielkopolskich i śląskich (wielu endeków z oburzeniem przyjmuje prawdziwą historię Powstania Wielkopolskiego - wywołanego przez por. Palucha WBREW ENDECJI, ale gdy pytam ich o nazwiska endeków, którzy rzekomo rozpoczęli Powstanie - nie potrafią ich wymienić), czy też mit wersalskiego sukcesu. Endecja i jej lider Dmowski byli po prostu jednymi z największych twórców mitów w historii Polski.
Jak spojrzymy do książki Romana Dmowskiego "Polityka polska i odbudowanie państwa", to naszą uwagę przykuje to, że w zasadzie Dmowski tam pisze bardzo mało o swojej działalności w latach 1914-1919 a skupia się przede wszystkim na karkołomnych "analizach" historiograficznych. Pełno tam przy tym bezczelnych łgarstw i karkołomnych teoryjek nie popartych faktami. Czytamy tam więc, że Niemcy przejmując bazę morską w chińskim Tsingtao w 1897 r. przede wszystkim okrążali Rosję, że budująca drednota za drednotem Wielka Brytania była przed 1914 r. pogrążona w pacyfizmie i że Rosjanie prześladowali unitów pod wpływem podszeptów Niemców. Czytamy tam też, że w 1905 r. Żydzi chcieli zniszczyć przemysł Królestwa działając na zlecenie niemieckiej SPD. Po lekturze tej książki byłem w szoku. Wszak niemal wszyscy historycy mówią, że Dmowski był bardzo inteligentnym człowiekiem. Znał też twórców Rewolucji 1905 r. (przyjaźnił się np. z małżeństwem Kelles-Krauzów), od lat obracał się w tych samych kręgach towarzyskich co oni, znał ich argumentację i cele. Czemu więc pisał takie bzdury? Bo podobnie jak marszałek Żukow skonstruował swoje wspomnienia jako zbiór łgarstw (im bardziej bezczelnych, tym lepiej) będący ściągawką dla oficjalnej wykładni historii. Pisząc je chodziło mu tylko i wyłącznie o tworzenie mitów, będących usprawiedliwieniem jego błędów i tytułem do zdobycia władzy. Działał podobnie jak Mussolini w trakcie "Marszu na Rzym". To było wówczas działanie logiczne i zupełnie usprawiedliwione, ale stworzyło problem dla przyszłych pokoleń - ogłupiało społeczeństwo.
Przyjrzyjmy się tej endeckiej machinie mitów na przykładzie dwóch jej najbardziej prominentnych wyrobników. Stanisław Stroński, był autorem określenia "Cud nad Wisłą" i głównym aktorem w kampanii nienawiści wobec prezydenta Narutowicza. W propagandzie wymierzonej przeciwko Narutowiczowi używał akcentów antymasońskich i antysemickich. Sam jednak był masonem Wielkiego Wschodu i miał żydowskich przodków.
Przykład nr. 2: Zygmunt Balicki, główny ideolog endecji przed I wojną światową, twórca antypowstańczych tez i wielu antymasońskich i antysemickich teorii spiskowych. Pisał on m.in., że polski "ruch niepodległościowy posiada cechy żydowskie" a za wszystkimi polskimi powstaniami stała "kierowana przez Żydów masoneria". Co ciekawe, sam był masonem a w 1890 r. w Genewie wygłosił takie słowa:
"Ale nie zamarł jeszcze stary okrzyk Wolnych Mularzy, którzy ze sztyletami, utkwionymi w niebo, wołają: Nekam Adonai! - zemsta ci, Boże! Kiedy godzina wybije i my podniesiemy ten okrzyk na polskiej ziemi i my obejmiemy nim wszystko, co ten świat zawarł w sobie łez i błota, ucisku i niedoli"
Cytat ten został wysłany przez Balickiego do emigracyjnego pisma "polskich narodowych socjalistów" "Jutrzenka" z prośbą o zamieszczenie. W 1909 r. przypomniał go na łamach "Przedświtu" Feliks Perl. Bycie satanistą jak widać nie kłóci się z byciem bohaterem głosicieli koncepcji "katolickiego państwa narodu polskiego".
Na takich właśnie bezczelnych łgarstwach i manipulacjach opiera się historia endecji. Czemu oficjalna historia te łgarstwa i mity toleruje? Bo w ten sposób można deprecjonować polski wysiłek zbrojny, fałszować historię Międzywojnia i okoliczności wejścia Polski w II wojnę światową. Naszym zadaniem jest historyczny rewizjonizm - nieustanne obalanie mitów małej Polski, nawet jeśli pospada z pomników wiele aureoli.
W przygotowaniu - Największe Sekrety: Wtajemniczony. Marszałek Piłsudski - człowiek z cienia.
piątek, 8 sierpnia 2014
Czy Striełkow pomylił samolot? MH17 nieudaną prowokacją wojenną?
Szef SBU Wałentyn Naływajczenko przedstawił intrygującą teorię dotyczącą zestrzelenia lotu MH17. Według ustaleń jego służby terroryści z GRU chcieli zestrzelić samolot Aerofłotu i stworzyć w ten sposób mocny propagandowy pretekst do inwazji na Ukrainę na pełną skalę. Jak czytamy:
"właśnie w momencie zestrzelenia przez rosyjskich terrorystów malezyjskiego samolotu na Obwodem Donieckim, miał lecieć rosyjski samolot Aerofłotu, rejs AFL-2074 Moskwa-Larnaka. Boeing 777 leciał na wysokości 10 tys. m, a samolot Aerofłotu musiał lecieć na wysokości 11,6 tys. m. Dla zniszczenia rosyjskiego samolotu, na pokładzie którego znajdowali się obywatele Rosji, którzy lecieli na odpoczynek, specjalnie z Rosji przywieziono wyrzutnię rakiet Buk. Jednak, ze słów Naływajczenki, którego cytuje agencja UNIAN, wynika, że terroryści pomylili miejsce, gdzie leciał samolot. Jak planowano, Buk, zgodnie z planem kierownictwa w Moskwie, musiał się znajdować na zachodzie Doniecka w rejonie miejscowości Pierwomajskoje. Tymczasem umieszczono go w południowo-wschodniej części Obwodu Donieckiego, które również nazywa się Pierwomajskoje. To, jak powiedział szef SBU, świadczy, że ludzie, którzy musieli dokonać aktu terrorystycznego, nie byli lokalnymi mieszkańcami i źle znali okolice. Po tym, jak rosyjski samolot zostałby zniszczony, właśnie w nocy na 18 lipca terroryści, w tym ich lider Igor Girkin, oczekiwali inwazji rosyjskich wojsk na Ukrainę na szeroką skalę. I właśnie 18 lipca rosyjskie media, na rozkaz Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, zaczęły rozpowszechniać informację, że ukraińskie wojska zaatakowały rosyjski teren, strzelając z broni ciężkiej"
Nie ma żadnych wątpliwości, że rosyjskie służby byłyby zdolne do takiej prowokacji. Do ataków terrorystycznych "pod fałszywą flagą" dochodziło w Rosji zarówno w 1994 r. jak i w 1999 r. (operacja "Hiroszima"), elementy prowokacji były również w atakach na Dubrowce (2002) i w Biesłanie (2004). Jedynym słabym punktem narracji SBU jest to, czy rzeczywiście ludzie z GRU byliby w stanie dokonać takiej idiotycznej pomyłki. Historia rosyjskiej wojskowości podpowiada, że tak, ale czy rzeczywiście nie mają tam dobrych map? Czy nie śledzili celu za pomocą radaru? Wiadomo, że czekali na "duża pticzkę". Nie mógł nią być ukraiński samolot transportowy, gdyż nie leciałby na tej wysokości on korytarzem prowadzącym prosto do Rosji. Pytanie: czy czekali na samolot Malaysian Airlines czy Aerofłotu? Jeśli na ten drugi, to kto na jego pokładzie wybierał się na Cypr - miejsce, które było do niedawna ulubioną pralnią brudnych pieniędzy z Rosji i Ukrainy?
Na koniec, dla rozluźnienia atmosfery kolejne video od "braci Słowian" z Islamskiego Państwa Doniecka i Ługańska. Całkiem przyjemna muzyka w tle i ciekawe twarze "separatystów". Jak mówi jeden z terrorystów na końcu tego filmu: "I Rosjanie, i Osetyńcy, i Czeczeni i Afgańczycy, wszyscy jesteśmy tutaj jedną wielką rodziną".
***
Idealnym uzupełnieniem chwil sierpniowego wypoczynku jest moja książka "Vril. Pułkownik Dowbor". Na razie jako e-book (można ją znaleźć choćby tutaj). Kto nie czyta ten Cyraniak, Bekier i Lasecki!
"właśnie w momencie zestrzelenia przez rosyjskich terrorystów malezyjskiego samolotu na Obwodem Donieckim, miał lecieć rosyjski samolot Aerofłotu, rejs AFL-2074 Moskwa-Larnaka. Boeing 777 leciał na wysokości 10 tys. m, a samolot Aerofłotu musiał lecieć na wysokości 11,6 tys. m. Dla zniszczenia rosyjskiego samolotu, na pokładzie którego znajdowali się obywatele Rosji, którzy lecieli na odpoczynek, specjalnie z Rosji przywieziono wyrzutnię rakiet Buk. Jednak, ze słów Naływajczenki, którego cytuje agencja UNIAN, wynika, że terroryści pomylili miejsce, gdzie leciał samolot. Jak planowano, Buk, zgodnie z planem kierownictwa w Moskwie, musiał się znajdować na zachodzie Doniecka w rejonie miejscowości Pierwomajskoje. Tymczasem umieszczono go w południowo-wschodniej części Obwodu Donieckiego, które również nazywa się Pierwomajskoje. To, jak powiedział szef SBU, świadczy, że ludzie, którzy musieli dokonać aktu terrorystycznego, nie byli lokalnymi mieszkańcami i źle znali okolice. Po tym, jak rosyjski samolot zostałby zniszczony, właśnie w nocy na 18 lipca terroryści, w tym ich lider Igor Girkin, oczekiwali inwazji rosyjskich wojsk na Ukrainę na szeroką skalę. I właśnie 18 lipca rosyjskie media, na rozkaz Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, zaczęły rozpowszechniać informację, że ukraińskie wojska zaatakowały rosyjski teren, strzelając z broni ciężkiej"
Nie ma żadnych wątpliwości, że rosyjskie służby byłyby zdolne do takiej prowokacji. Do ataków terrorystycznych "pod fałszywą flagą" dochodziło w Rosji zarówno w 1994 r. jak i w 1999 r. (operacja "Hiroszima"), elementy prowokacji były również w atakach na Dubrowce (2002) i w Biesłanie (2004). Jedynym słabym punktem narracji SBU jest to, czy rzeczywiście ludzie z GRU byliby w stanie dokonać takiej idiotycznej pomyłki. Historia rosyjskiej wojskowości podpowiada, że tak, ale czy rzeczywiście nie mają tam dobrych map? Czy nie śledzili celu za pomocą radaru? Wiadomo, że czekali na "duża pticzkę". Nie mógł nią być ukraiński samolot transportowy, gdyż nie leciałby na tej wysokości on korytarzem prowadzącym prosto do Rosji. Pytanie: czy czekali na samolot Malaysian Airlines czy Aerofłotu? Jeśli na ten drugi, to kto na jego pokładzie wybierał się na Cypr - miejsce, które było do niedawna ulubioną pralnią brudnych pieniędzy z Rosji i Ukrainy?
Na koniec, dla rozluźnienia atmosfery kolejne video od "braci Słowian" z Islamskiego Państwa Doniecka i Ługańska. Całkiem przyjemna muzyka w tle i ciekawe twarze "separatystów". Jak mówi jeden z terrorystów na końcu tego filmu: "I Rosjanie, i Osetyńcy, i Czeczeni i Afgańczycy, wszyscy jesteśmy tutaj jedną wielką rodziną".
***
Idealnym uzupełnieniem chwil sierpniowego wypoczynku jest moja książka "Vril. Pułkownik Dowbor". Na razie jako e-book (można ją znaleźć choćby tutaj). Kto nie czyta ten Cyraniak, Bekier i Lasecki!
czwartek, 7 sierpnia 2014
100 lat od wymarszu Kadrówki. Dzieje Czwórki Legionowej
Ilustracja muzyczna: Horytnica - Honor Legionisty
100 lat od wymarszu Pierwszej Kadrowej, początku największego zwycięskiego polskiego powstania. Warto się przyjrzeć temu zalążkowi odrodzonego Wojska Polskiego. Z tych 165 młodych ludzi, w większości studentów, ale też robotników, rzemieślników i chłopów, wyszło 13 generałów. Do 1922 r. 94 żołnierzy Kadrówki stało się oficerami. Do końca wojny polsko-bolszewickiej poległo 34 śmiałków z pierwszego składu tej wyborowej Kompanii. W latach 1939-45 zginęło kolejnych 21. Kadrówka była zalążkiem Legionów, przez które przewinęło się 31 tys. żołnierzy. Mieliśmy w tym gronie czterech późniejszych Wodzów Naczelnych (Marszałek Piłsudski, marszałek Śmigły-Rydz, gen. Sikorski, gen. Sosnkowski), wielu znakomitych generałów (Haller, Orlicz-Dreszer, Wieniawa-Długoszowski, Karaszewicz-Tokarzewski,Rowecki,Okulicki, Fieldorf, Olszyna-Wilczyński, Galica, Kustroń, Grzmot-Skotnicki, Boruta-Spiechowicz – by wymienić tylko garstkę) i całą masę zasłużonych oficerów. Kadry legionowe zasilały przecież również Wojsko Polskie na Wschodzie (nawet pod Murmańskiem i na Syberii), POW, Armię Polską we Francji (jej dowódca wywodził się z Legionów) czy wojska powstań śląskich i wielkopolskich. Znajdujemy je również w WP w międzywojniu i czasu wojny, w AK, WiN i dziesiątkach innych organizacji podziemnych a nawet w opozycji antykomunistycznej lat 70-tych i 80-tych. Jak pisze Portal Historyczno-Wojskowy:
"Wśród samych tylko legionowych oficerów było: 3 profesorów i 9 asystentów uniwersyteckich; 100 nauczycieli; 106 inżynierów i architektów; 76 urzędników prywatnych, 26 państwowych i 11 kolejowych; 70 lekarzy; 27 artystów malarzy, rzeźbiarzy i muzyków; 7 doktorów prawa, 12 adwokatów i 10 kandydatów adwokackich; 15 przemysłowców i 12 właścicieli ziemskich; 3 kupców; 11 literatów i 10 dziennikarzy. Do legionów szła młodzież inteligencka, ziemiańska i rzemieślnicza oszlifowana w OB PPS i POW. W odróżnieniu od innych armii, nie byli to rekruci-analfabeci czy zawodowi oficerowie-zupacy. Kadry Legionów tworzyli ludzie wykształceni, ideowi, dobrze sytuowani, i co najistotniejsze ochotnicy . Śmiało można powiedzieć, że było to najinteligentniejsze wojsko świata." Dodajmy do tego również pokaźną grupę wojskowych, bardzo patriotycznych i zasłużonych kapelanów. To była elita narodu.
Warto w tym miejscu przypomnieć dzieje Legionowej Czwórki: braci Franciszka, Stanisława, Stefana i Józefa Herzogów. Historię jak z "Szeregowca Ryana". Jak pisze Przemysław Wywiał:
"Już w szkole związali się z ruchem niepodległościowym. Franciszek, Stanisław i
Stefan znaleźli się w szeregach "Strzelca", natomiast najmłodszy Józef należał
do skautów. Gdy wybuchła I wojna światowa, Herzogów nie mogło zabraknąć w
szeregach Legionów Polskich. Jako pierwszy na front wyruszył Stanisław, w jego
ślady szybko poszli kolejni bracia. Stanisław, żołnierz 3. pułku piechoty II
Brygady, jako pierwszy oddał życie w walce za Ojczyznę: zginął w listopadzie
1914 roku pod Mołotkowem, a jego ciało dostało się w ręce Rosjan.
Franciszek i Józef służyli w 1. pułku piechoty, natomiast Stefan w 5. pułku.
Wszyscy dali się poznać jako odważni żołnierze. Najbardziej znane w pułku były
wyczyny Franciszka, który wsławił się prowadzeniem niezliczonych patroli i
wypadów na pozycje rosyjskie, połączone niejednokrotnie z braniem jeńców. Za
odwagę otrzymał w niepodległej Polsce Order Virtuti Militari.
Po tzw. kryzysie przysięgowym Franciszek i Józef znaleźli się w armii
austriackiej i trafili na front włoski, a Stefan – w Polskim Korpusie
Posiłkowym. Po dezercji z wojska austriackiego Franciszek działał z ramienia
Polskiej Organizacji Wojskowej na Śląsku Cieszyńskim, a następnie – już w
szeregach Wojska Polskiego – wziął udział w wyprawie wileńskiej. Józef
uczestniczył w wyzwalaniu Andrychowa spod władzy austriackiej, a potem wraz z 4.
pułkiem piechoty WP ruszył na odsiecz Lwowa, gdzie walczył ramię w ramię z
Leopoldem Okulickim, przyszłym dowódcą Armii Krajowej. Wziął udział w wojnie z
bolszewikami. Stefan, po okresie internowania przez Austriaków, współtworzył struktury
konspiracyjne w austriackiej armii, by potem również znaleźć się w szeregach
Wojska Polskiego. Po zakończeniu wojen o granice Franciszek, Stefan i Józef Herzogowie postanowili związać się na stałe z wojskiem jako zawodowi oficerowie.(...)
Józef Herzog początkowo był związany z 4. pułkiem piechoty w Kielcach, by w 1924 roku
zostać przeniesiony do formowanego właśnie Korpusu Ochrony Pogranicza z
przydziałem do wywiadu tej formacji. KOP miał dbać o szczelność granicy ze
Związkiem Sowieckim i bezpieczeństwo na niespokojnych Kresach. Przełożeni
chwalili Józefa za duże zasługi "na polu zwalczania szpiegostwa i dywersji". (...)
Po niespełna dwudziestu latach istnienia II Rzeczypospolitej jej byt został
jednak ponownie zagrożony – przez nazistowskie Niemcy i komunistyczny Związek
Sowiecki. Bracia Herzogowie stanęli do walki w obronie niepodległości.
Podpułkownik Franciszek Herzog objął dowodzenie 3. batalionem rezerwowym 154.
pułku piechoty w Armii "Karpaty". Po rozbiciu przez Niemców tej jednostki
przebił się z niedobitkami do Lwowa, by wziąć udział w jego obronie. Po
kapitulacji miasta trafił do niewoli sowieckiej i został osadzony w obozie w
Starobielsku. W ostatnim liście do najbliższych – datowanym 6 kwietnia 1940 roku
- w obliczu wywózek z obozu w nieznanym kierunku napisał m.in.: "Po otrzymaniu
tej kartki nie pisz do mnie na razie. Jak tylko będę mógł, podam Ci mój nowy
adres. Grunt nie upadać na duchu – choć trzeba być na wszystko osobiście
przygotowanym. Po następnym ustaleniu napiszę zaraz do Was, a tymczasem całuję
Was wszystkich bardzo serdecznie i nie martwcie się, gdyby nastąpiła dłuższa
przerwa w mojej korespondencji". Więcej już jednak nie napisał… Zginął –
podobnie jak tysiące jego niezłomnych kolegów – wiosną 1940 roku w Charkowie,
zamordowany przez oprawców z NKWD. Tragiczny los spotkał również jego
najbliższych: żona i trzech synów zostali wywiezieni do Kazachstanu. Żona
Ludwika zmarła tam w styczniu 1942 roku. Chłopcy przeżyli i po układzie Sikorski
- Majski udało im się opuścić "nieludzką ziemię". Wacław wstąpił do polskiej
marynarki wojennej, natomiast Tadeusz i Franciszek znaleźli schronienie w
sierocińcu w Indiach.
Kapitan Stefan Herzog, kierownik bazy zaopatrzeniowej w Lidzie, również trafił
do niewoli sowieckiej. Więziony przez kilka miesięcy w Kozielsku, podzielił
wiosną 1940 roku los brata i tysięcy innych oficerów – zginął w Katyniu. Gdy po
trzech latach Niemcy ekshumowali jego ciało w Lesie Katyńskim, znaleźli przy nim
kartkę z jego adresem w Kozielsku oraz drugą – zaadresowaną do żony: Lena
Herzogowa, Grodno, ul. Mickiewicza 14…
Major Józef Herzog wziął udział w kampanii wrześniowej jako drugi oficer sztabu
Grupy Operacyjnej "Piotrków" gen. Wiktora Thommée, a następnie walczył w obronie
Modlina. Po kapitulacji twierdzy trafił do niewoli, przebywając kolejno w
obozach jenieckich w Działdowie, Krakowie, Rotenburgu, Braunschweig, a w końcu w
Woldenbergu. W tym ostatnim oflagu aktywnie zaangażował się w działalność
konspiracyjną, szczególnie w pomoc jeńcom sowieckim oraz tworzenie obozowej
poczty. W styczniu 1945 roku wyszedł z niewoli.
Po odnalezieniu rodziny zamieszkał w Krakowie. Nie potrafił pogodzić się ze
zniewoleniem Ojczyzny i szybko zaczął działać w strukturach Zrzeszenia "Wolność
i Niezawisłość". Został z tego powodu aresztowany w 1946 roku przez
funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Poddany brutalnemu śledztwu i torturom,
Herzog przyznał się do działalności w WiN. (...)
Ostatecznie Józef Herzog został
skazany na dziewięć lat pozbawienia wolności, na utratę praw publicznych i
honorowych na trzy lata i przepadek mienia. Na podstawie ustawy amnestyjnej z 22
lutego 1947 roku złagodzono mu karę do czterech lat i sześciu miesięcy
pozbawienia wolności. Wyrok odbył w więzieniu we Wronkach, gdzie – niepomny na
groźbę kolejnych tortur i prześladowań – związał się z działającą wśród
osadzonych konspiracyjną organizacją pod nazwą Legion Wyzwolenia.
Po wyjściu z więzienia Herzog, jako karany za przestępstwo polityczne, miał duże
problemy ze znalezieniem pracy. W końcu zatrudniono go w Spółdzielni Pracy
Krawców i Pokrewnych Zawodów w Krakowie.
Mimo prześladowania i wyroku nie zrezygnował z działalności niepodległościowej.
Już w połowie lat 50. podjął starania o uratowanie Kopca Józefa Piłsudskiego na
Sowińcu. Kopiec, symbol nieśmiertelnej idei niepodległości, został skazany przez
komunistów na unicestwienie i zapomnienie – wskutek zaniedbania i planowej
dewastacji zarósł krzakami i drzewami, za pomocą czołgu zrzucono pamiątkowy głaz
z jego szczytu, a na zboczach tej Mogiły Mogił pasły się krowy. Herzog, wierny
żołnierz Marszałka, nie mógł na to patrzeć ze spokojem. Zaczął wysyłać apele o
ratowanie kopca do premiera, ministra obrony, władz miejskich, ZBoWiD i innych
instytucji. Mimo że najczęściej nie przynosiły one skutku, nie załamywał się,
ale kontynuował swoje starania przez ponad dwadzieścia lat. Pod koniec lat 70.
jego działania wsparli działacze Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a w
czerwcu 1980 roku powołano do życia Obywatelski Komitet Opieki nad Kopcem Józefa
Piłsudskiego przy Towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa.
Józef Herzog podjął także działania na rzecz odnowienia Krypty Piłsudskiego na
Wawelu. Ona także, podobnie jak kopiec na Sowińcu, miała w zamyśle
komunistycznych władz ulec zniszczeniu i zapomnieniu. Mimo groźby represji
podjął się ratowania tego miejsca pamięci. Fundusze na prace w krypcie zbierał w
postaci składek od kolegów legionistów oraz sympatyków, także ze środowisk
polonijnych.
Dzięki swej aktywności i charyzmie Herzog stał się przywódcą środowiska
legionowego w Krakowie. Legioniści, z roku na rok coraz starsi, ale wciąż pełni
ideałów i wiary, spotykali się, dyskutowali, organizowali Msze Święte i
uroczystości z okazji rocznic 11 listopada, 6 i 15 sierpnia, 3 maja, 19 marca.
Co roku zbierali się także na tradycyjnych opłatkach legionowych, w których brał
udział ks. kard. Karol Wojtyła, również syn Żołnierza Niepodległości.(...)
ózef Herzog miał dar kontaktu z młodzieżą i zaskarbiania sobie jej zaufania i
życzliwości. Zdawał sobie sprawę, że to od młodego pokolenia: harcerzy, uczniów,
studentów, zależy przyszłość Ojczyzny. Dlatego nigdy – nawet mimo podupadania na
zdrowiu – nie odmawiał, gdy młodzi ludzie prosili go o spotkanie, tak pod
kopcem, jak i u siebie w domu. Opowiadał im wtedy o swojej służbie, o miłości do
Polski, o ukochanym Komendancie. Z radością i entuzjazmem przyjął inicjatywę
młodych ludzi związaną z reaktywacją Marszu Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej
z Krakowa do Kielc. To zaangażowanie w pracę z młodzieżą widzieli też
inwigilujący Józefa Herzoga funkcjonariusze SB, którzy ostrzegali w meldunkach:
"Jego obecnym celem działalności jest wciągnięcie jak najszerszej grupy
młodzieży, studentów, harcerzy w proces kultywowania tradycji b. legionistów
poprzez organizowanie uroczystości, manifestacji związanych z rocznicami".
Nie zapomniał Józef Herzog o upamiętnieniu swych braci, którzy zostali
zamordowani przez Sowietów. W roku 1975 na rodzinnym grobowcu na cmentarzu
Rakowickim w Krakowie umieścił nazwy Katynia i Starobielska jako faktyczne
miejsca śmierci braci. Odkąd te dwa słowa znalazły się na grobowcu, zawsze było
tam bardzo dużo świeczek i zniczy zapalanych przez zupełnie obcych ludzi…
Józef Herzog zmarł 21 stycznia 1983 roku. Krakowianie mogli przeczytać w
rozwieszonych na mieście zawiadomieniach o pogrzebie, że odeszła "postać, której
życie jest symbolem polskich losów". Na klepsydrze pojawiły się także słowa:
"Panie Marszałku! Melduję – od młodości do śmierci broniłem Honoru i Godności
Żołnierza Polskiego. (-) J. Herzog"."
100 lat od wymarszu Pierwszej Kadrowej, początku największego zwycięskiego polskiego powstania. Warto się przyjrzeć temu zalążkowi odrodzonego Wojska Polskiego. Z tych 165 młodych ludzi, w większości studentów, ale też robotników, rzemieślników i chłopów, wyszło 13 generałów. Do 1922 r. 94 żołnierzy Kadrówki stało się oficerami. Do końca wojny polsko-bolszewickiej poległo 34 śmiałków z pierwszego składu tej wyborowej Kompanii. W latach 1939-45 zginęło kolejnych 21. Kadrówka była zalążkiem Legionów, przez które przewinęło się 31 tys. żołnierzy. Mieliśmy w tym gronie czterech późniejszych Wodzów Naczelnych (Marszałek Piłsudski, marszałek Śmigły-Rydz, gen. Sikorski, gen. Sosnkowski), wielu znakomitych generałów (Haller, Orlicz-Dreszer, Wieniawa-Długoszowski, Karaszewicz-Tokarzewski,Rowecki,Okulicki, Fieldorf, Olszyna-Wilczyński, Galica, Kustroń, Grzmot-Skotnicki, Boruta-Spiechowicz – by wymienić tylko garstkę) i całą masę zasłużonych oficerów. Kadry legionowe zasilały przecież również Wojsko Polskie na Wschodzie (nawet pod Murmańskiem i na Syberii), POW, Armię Polską we Francji (jej dowódca wywodził się z Legionów) czy wojska powstań śląskich i wielkopolskich. Znajdujemy je również w WP w międzywojniu i czasu wojny, w AK, WiN i dziesiątkach innych organizacji podziemnych a nawet w opozycji antykomunistycznej lat 70-tych i 80-tych. Jak pisze Portal Historyczno-Wojskowy:
"Wśród samych tylko legionowych oficerów było: 3 profesorów i 9 asystentów uniwersyteckich; 100 nauczycieli; 106 inżynierów i architektów; 76 urzędników prywatnych, 26 państwowych i 11 kolejowych; 70 lekarzy; 27 artystów malarzy, rzeźbiarzy i muzyków; 7 doktorów prawa, 12 adwokatów i 10 kandydatów adwokackich; 15 przemysłowców i 12 właścicieli ziemskich; 3 kupców; 11 literatów i 10 dziennikarzy. Do legionów szła młodzież inteligencka, ziemiańska i rzemieślnicza oszlifowana w OB PPS i POW. W odróżnieniu od innych armii, nie byli to rekruci-analfabeci czy zawodowi oficerowie-zupacy. Kadry Legionów tworzyli ludzie wykształceni, ideowi, dobrze sytuowani, i co najistotniejsze ochotnicy . Śmiało można powiedzieć, że było to najinteligentniejsze wojsko świata." Dodajmy do tego również pokaźną grupę wojskowych, bardzo patriotycznych i zasłużonych kapelanów. To była elita narodu.
Warto w tym miejscu przypomnieć dzieje Legionowej Czwórki: braci Franciszka, Stanisława, Stefana i Józefa Herzogów. Historię jak z "Szeregowca Ryana". Jak pisze Przemysław Wywiał:
"Już w szkole związali się z ruchem niepodległościowym. Franciszek, Stanisław i
Stefan znaleźli się w szeregach "Strzelca", natomiast najmłodszy Józef należał
do skautów. Gdy wybuchła I wojna światowa, Herzogów nie mogło zabraknąć w
szeregach Legionów Polskich. Jako pierwszy na front wyruszył Stanisław, w jego
ślady szybko poszli kolejni bracia. Stanisław, żołnierz 3. pułku piechoty II
Brygady, jako pierwszy oddał życie w walce za Ojczyznę: zginął w listopadzie
1914 roku pod Mołotkowem, a jego ciało dostało się w ręce Rosjan.
Franciszek i Józef służyli w 1. pułku piechoty, natomiast Stefan w 5. pułku.
Wszyscy dali się poznać jako odważni żołnierze. Najbardziej znane w pułku były
wyczyny Franciszka, który wsławił się prowadzeniem niezliczonych patroli i
wypadów na pozycje rosyjskie, połączone niejednokrotnie z braniem jeńców. Za
odwagę otrzymał w niepodległej Polsce Order Virtuti Militari.
Po tzw. kryzysie przysięgowym Franciszek i Józef znaleźli się w armii
austriackiej i trafili na front włoski, a Stefan – w Polskim Korpusie
Posiłkowym. Po dezercji z wojska austriackiego Franciszek działał z ramienia
Polskiej Organizacji Wojskowej na Śląsku Cieszyńskim, a następnie – już w
szeregach Wojska Polskiego – wziął udział w wyprawie wileńskiej. Józef
uczestniczył w wyzwalaniu Andrychowa spod władzy austriackiej, a potem wraz z 4.
pułkiem piechoty WP ruszył na odsiecz Lwowa, gdzie walczył ramię w ramię z
Leopoldem Okulickim, przyszłym dowódcą Armii Krajowej. Wziął udział w wojnie z
bolszewikami. Stefan, po okresie internowania przez Austriaków, współtworzył struktury
konspiracyjne w austriackiej armii, by potem również znaleźć się w szeregach
Wojska Polskiego. Po zakończeniu wojen o granice Franciszek, Stefan i Józef Herzogowie postanowili związać się na stałe z wojskiem jako zawodowi oficerowie.(...)
Józef Herzog początkowo był związany z 4. pułkiem piechoty w Kielcach, by w 1924 roku
zostać przeniesiony do formowanego właśnie Korpusu Ochrony Pogranicza z
przydziałem do wywiadu tej formacji. KOP miał dbać o szczelność granicy ze
Związkiem Sowieckim i bezpieczeństwo na niespokojnych Kresach. Przełożeni
chwalili Józefa za duże zasługi "na polu zwalczania szpiegostwa i dywersji". (...)
Po niespełna dwudziestu latach istnienia II Rzeczypospolitej jej byt został
jednak ponownie zagrożony – przez nazistowskie Niemcy i komunistyczny Związek
Sowiecki. Bracia Herzogowie stanęli do walki w obronie niepodległości.
Podpułkownik Franciszek Herzog objął dowodzenie 3. batalionem rezerwowym 154.
pułku piechoty w Armii "Karpaty". Po rozbiciu przez Niemców tej jednostki
przebił się z niedobitkami do Lwowa, by wziąć udział w jego obronie. Po
kapitulacji miasta trafił do niewoli sowieckiej i został osadzony w obozie w
Starobielsku. W ostatnim liście do najbliższych – datowanym 6 kwietnia 1940 roku
- w obliczu wywózek z obozu w nieznanym kierunku napisał m.in.: "Po otrzymaniu
tej kartki nie pisz do mnie na razie. Jak tylko będę mógł, podam Ci mój nowy
adres. Grunt nie upadać na duchu – choć trzeba być na wszystko osobiście
przygotowanym. Po następnym ustaleniu napiszę zaraz do Was, a tymczasem całuję
Was wszystkich bardzo serdecznie i nie martwcie się, gdyby nastąpiła dłuższa
przerwa w mojej korespondencji". Więcej już jednak nie napisał… Zginął –
podobnie jak tysiące jego niezłomnych kolegów – wiosną 1940 roku w Charkowie,
zamordowany przez oprawców z NKWD. Tragiczny los spotkał również jego
najbliższych: żona i trzech synów zostali wywiezieni do Kazachstanu. Żona
Ludwika zmarła tam w styczniu 1942 roku. Chłopcy przeżyli i po układzie Sikorski
- Majski udało im się opuścić "nieludzką ziemię". Wacław wstąpił do polskiej
marynarki wojennej, natomiast Tadeusz i Franciszek znaleźli schronienie w
sierocińcu w Indiach.
Kapitan Stefan Herzog, kierownik bazy zaopatrzeniowej w Lidzie, również trafił
do niewoli sowieckiej. Więziony przez kilka miesięcy w Kozielsku, podzielił
wiosną 1940 roku los brata i tysięcy innych oficerów – zginął w Katyniu. Gdy po
trzech latach Niemcy ekshumowali jego ciało w Lesie Katyńskim, znaleźli przy nim
kartkę z jego adresem w Kozielsku oraz drugą – zaadresowaną do żony: Lena
Herzogowa, Grodno, ul. Mickiewicza 14…
Major Józef Herzog wziął udział w kampanii wrześniowej jako drugi oficer sztabu
Grupy Operacyjnej "Piotrków" gen. Wiktora Thommée, a następnie walczył w obronie
Modlina. Po kapitulacji twierdzy trafił do niewoli, przebywając kolejno w
obozach jenieckich w Działdowie, Krakowie, Rotenburgu, Braunschweig, a w końcu w
Woldenbergu. W tym ostatnim oflagu aktywnie zaangażował się w działalność
konspiracyjną, szczególnie w pomoc jeńcom sowieckim oraz tworzenie obozowej
poczty. W styczniu 1945 roku wyszedł z niewoli.
Po odnalezieniu rodziny zamieszkał w Krakowie. Nie potrafił pogodzić się ze
zniewoleniem Ojczyzny i szybko zaczął działać w strukturach Zrzeszenia "Wolność
i Niezawisłość". Został z tego powodu aresztowany w 1946 roku przez
funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Poddany brutalnemu śledztwu i torturom,
Herzog przyznał się do działalności w WiN. (...)
Ostatecznie Józef Herzog został
skazany na dziewięć lat pozbawienia wolności, na utratę praw publicznych i
honorowych na trzy lata i przepadek mienia. Na podstawie ustawy amnestyjnej z 22
lutego 1947 roku złagodzono mu karę do czterech lat i sześciu miesięcy
pozbawienia wolności. Wyrok odbył w więzieniu we Wronkach, gdzie – niepomny na
groźbę kolejnych tortur i prześladowań – związał się z działającą wśród
osadzonych konspiracyjną organizacją pod nazwą Legion Wyzwolenia.
Po wyjściu z więzienia Herzog, jako karany za przestępstwo polityczne, miał duże
problemy ze znalezieniem pracy. W końcu zatrudniono go w Spółdzielni Pracy
Krawców i Pokrewnych Zawodów w Krakowie.
Mimo prześladowania i wyroku nie zrezygnował z działalności niepodległościowej.
Już w połowie lat 50. podjął starania o uratowanie Kopca Józefa Piłsudskiego na
Sowińcu. Kopiec, symbol nieśmiertelnej idei niepodległości, został skazany przez
komunistów na unicestwienie i zapomnienie – wskutek zaniedbania i planowej
dewastacji zarósł krzakami i drzewami, za pomocą czołgu zrzucono pamiątkowy głaz
z jego szczytu, a na zboczach tej Mogiły Mogił pasły się krowy. Herzog, wierny
żołnierz Marszałka, nie mógł na to patrzeć ze spokojem. Zaczął wysyłać apele o
ratowanie kopca do premiera, ministra obrony, władz miejskich, ZBoWiD i innych
instytucji. Mimo że najczęściej nie przynosiły one skutku, nie załamywał się,
ale kontynuował swoje starania przez ponad dwadzieścia lat. Pod koniec lat 70.
jego działania wsparli działacze Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a w
czerwcu 1980 roku powołano do życia Obywatelski Komitet Opieki nad Kopcem Józefa
Piłsudskiego przy Towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa.
Józef Herzog podjął także działania na rzecz odnowienia Krypty Piłsudskiego na
Wawelu. Ona także, podobnie jak kopiec na Sowińcu, miała w zamyśle
komunistycznych władz ulec zniszczeniu i zapomnieniu. Mimo groźby represji
podjął się ratowania tego miejsca pamięci. Fundusze na prace w krypcie zbierał w
postaci składek od kolegów legionistów oraz sympatyków, także ze środowisk
polonijnych.
Dzięki swej aktywności i charyzmie Herzog stał się przywódcą środowiska
legionowego w Krakowie. Legioniści, z roku na rok coraz starsi, ale wciąż pełni
ideałów i wiary, spotykali się, dyskutowali, organizowali Msze Święte i
uroczystości z okazji rocznic 11 listopada, 6 i 15 sierpnia, 3 maja, 19 marca.
Co roku zbierali się także na tradycyjnych opłatkach legionowych, w których brał
udział ks. kard. Karol Wojtyła, również syn Żołnierza Niepodległości.(...)
ózef Herzog miał dar kontaktu z młodzieżą i zaskarbiania sobie jej zaufania i
życzliwości. Zdawał sobie sprawę, że to od młodego pokolenia: harcerzy, uczniów,
studentów, zależy przyszłość Ojczyzny. Dlatego nigdy – nawet mimo podupadania na
zdrowiu – nie odmawiał, gdy młodzi ludzie prosili go o spotkanie, tak pod
kopcem, jak i u siebie w domu. Opowiadał im wtedy o swojej służbie, o miłości do
Polski, o ukochanym Komendancie. Z radością i entuzjazmem przyjął inicjatywę
młodych ludzi związaną z reaktywacją Marszu Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej
z Krakowa do Kielc. To zaangażowanie w pracę z młodzieżą widzieli też
inwigilujący Józefa Herzoga funkcjonariusze SB, którzy ostrzegali w meldunkach:
"Jego obecnym celem działalności jest wciągnięcie jak najszerszej grupy
młodzieży, studentów, harcerzy w proces kultywowania tradycji b. legionistów
poprzez organizowanie uroczystości, manifestacji związanych z rocznicami".
Nie zapomniał Józef Herzog o upamiętnieniu swych braci, którzy zostali
zamordowani przez Sowietów. W roku 1975 na rodzinnym grobowcu na cmentarzu
Rakowickim w Krakowie umieścił nazwy Katynia i Starobielska jako faktyczne
miejsca śmierci braci. Odkąd te dwa słowa znalazły się na grobowcu, zawsze było
tam bardzo dużo świeczek i zniczy zapalanych przez zupełnie obcych ludzi…
Józef Herzog zmarł 21 stycznia 1983 roku. Krakowianie mogli przeczytać w
rozwieszonych na mieście zawiadomieniach o pogrzebie, że odeszła "postać, której
życie jest symbolem polskich losów". Na klepsydrze pojawiły się także słowa:
"Panie Marszałku! Melduję – od młodości do śmierci broniłem Honoru i Godności
Żołnierza Polskiego. (-) J. Herzog"."
wtorek, 5 sierpnia 2014
Mój wywiad dla Neoconsrevolt - "Bękart Wieczorkiewicza"
Łukasz Czajka, filozof i autor ciekawego bloga Neoconsrevolt przeprowadził ze mną wywiad zatytułowany "Bękart Wieczorkiewicza" (nawiązanie do "Bękartów Wojny" Tarantino :). Możecie się z nim zapoznać tutaj. Gorąco zachęcam do lektury! Rozmawiamy tam o historycznym rewizjonizmie (w kontekście twórczości mojej, Piotra Zychowicza i Ziemniaka), moich przygodach z filozofią, antycznych astronautach, neokonserwatyzmie, mangowej rewolucji w polskiej polityce, znaczeniu orientalnych inspiracji dla odrodzenia kultury Zachodu a także o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor", do której zakupu gorąco zachęcam. Złotówka z każdego sprzedanego egzemplarza idzie na kocie uszka dla ładnych dziewcząt! :)
sobota, 2 sierpnia 2014
Największe sekrety: Sierpniowy pył
Ilustracja muzyczna: Laibach - Warszawskie dzieci
"Wiele kwiatów zadeptano,
Nikt nie będzie ich wspominał.
Krwi spragnionych ptaków stado
Czeka, by rozłożyć skrzydła.
Bóg nikogo nie ocali.
Nic nie dadzą nam modlitwy.
Tylko własną wolą walki
Zdołasz zmienić przebieg bitwy!
Strach zamroził bydłu w żyłach krew.
Będzie gnić w swoim śnie w trosce o własny chlew.
Daj im w zagrodzie chwalić "swobodę".
Wypuść na wolność bestie!
Opuść zagrodę i odwróć role.
Całą nienawiść przelej w pięści.
Ruszaj na wroga, czas zapolować.
Daj im dziś poznać smak ZEMSTY!"
"Wiele kwiatów zadeptano,
Nikt nie będzie ich wspominał.
Krwi spragnionych ptaków stado
Czeka, by rozłożyć skrzydła.
Bóg nikogo nie ocali.
Nic nie dadzą nam modlitwy.
Tylko własną wolą walki
Zdołasz zmienić przebieg bitwy!
Strach zamroził bydłu w żyłach krew.
Będzie gnić w swoim śnie w trosce o własny chlew.
Daj im w zagrodzie chwalić "swobodę".
Wypuść na wolność bestie!
Opuść zagrodę i odwróć role.
Całą nienawiść przelej w pięści.
Ruszaj na wroga, czas zapolować.
Daj im dziś poznać smak ZEMSTY!"
Jarosław Marek Rymkiewicz, "Wola Walki"
Kiedyś, po lekturze Władysława Poboga-Malinowskiego i Józefa Mackiewicza, jednoznacznie uznawałem decyzję o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego za głupotę służącą sowieckim celom. Teraz uważam, że sprawa jest o wiele bardziej niejednoznaczna niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Dzielę się więc z Wami, Szanowni Czytelnicy, moimi rewizjonistycznymi przemyśleniami na ten temat.
Decyzja o włączeniu Warszawy do operacji "Burza" na pierwszy rzut oka powinna skutkować sądem wojskowym dla jej autorów. Wszak złamano wyraźne rozkazy i wytyczne Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego (co prawda niektórzy obwiniają gen. Sosnkowskiego za wybuch Powstania twierdząc, że nie wydał on rozkazu kategorycznie zakazującego rozpoczęcia takiej akcji 1 VIII 1944 r. Problem jednak w tym, że wcześniejsze depesze wysyłane przez Naczelnego Wodza z Londynu do kraju wyraźnie mówiły o wygaszeniu "Burzy". Można było się z nich łatwo wyczytać, że akcja powstańcza jest niewskazana. Powstanie popsuło plany gen. Sosnkowskiego i gen. Andersa - projekt nowego kryzysu przysięgowego.). Złamano też wytyczne poprzedniego dowódcy AK gen. Roweckiego, wybitnego specjalisty od walk w mieście. Co więcej postąpiono wbrew poprzednim planom "Burzy". Jeszcze kilka tygodni przed Powstaniem wysyłano z Warszawy ludzi i broń na Wschód. Decyzja o wybuchu zapadła niemal w ostatniej chwili, w okolicznościach mocno chaotycznych (o czym świadczy choćby, to że atak miał zacząć się o 17.00 a nie w nocy, jak wcześniej zamierzano). Co spowodowało tak wielki pośpiech?
Kiedyś myślałem, że było to sprawką grupy oficerów z Londynu i Warszawy politycznie związanych ze Stronnictwem Ludowym: płka Tatara (agenta NKWD), gen. Kopańskiego etc., którzy zdołali narzucić swoją wolę chwiejnemu sympatykowi endecji gen. "Borowi" Komorowskiemu. Powstanie miało być skoordynowane z wizytą premiera Mikołajczyka w Moskwie i być argumentem politycznym w uczciwym porozumieniu z Sowietami. Jak jednak wytłumaczyć to, że na taką akcję zgodzili się oficerowie nie związani z ludowcami? Czemu tacy doświadczeni i zasłużeni oficerowie jak gen. Pełczyński (były szef sanacyjnego Oddziału II SG), gen. Leopold Okulicki, gen "Monter" Chruściel tak chętnie zgodzili się na wybuch walk w Warszawie? Czemu tylko płk Bokszczanin głośno się sprzeciwiał tej decyzji? Czemu tylko on z tej grupy krytykował ją po fakcie? Prawda jest w jakichś dziwny sposób zaciemniona. Relacje gen. "Montera" są absurdalne, gen. "Bora" mocno wygładzone a gen. Okulicki, z oczywistych przyczyn nie mógł zabrać głosu. Mówili za nich historycy pracujący na strzępkach informacji, często historycy ubeccy (jak np. Jan Kanty Matłachowski). Co się naprawdę stało na przełomie lipca i sierpnia 1944 r. w Warszawie?
Być może pewną wskazówką będą zdarzenia, do których doszło wówczas na dalekiej północy. W czerwcu 1944 r. sowieckie wojska w ramach operacji wyborsko-pietrozawodzkiej rzucają wielkie siły na fińską obronę. Dążą do przebicia się do Zatoki Botnickiej. Dochodzi do potężnych bombardowań Helsinek i epickich pojedynków fińskich, postsowieckich czołgów T-26 z sowieckimi T34/85 oraz IS1. Sowietom udaje się przełamać fińską obronę, ale w połowie lipca ofensywa nagle traci impakt a walki zamierają. Zaczynają się zaś pokojowe sondaże. Stalin nagle każe przerzucać wojska nad Wisłę. Coś mu kazało odpuścić sobie front na północy i zdobycie Finlandii. (Co prawda odbiera jej port w Petsamo i Karelię, narzuca wielkie reparacje i kontrolę nad jej polityką zagraniczną, ale ostatecznie nie wysyła czołgów do Helsinek.) Pytanie: co? Rosyjski historyk Mark Sołonin wskazuje, że była to wiedza o nadchodzącym zamachu z 20 lipca. Groźba zabójstwa Hitlera (Beria mówił wcześniej płkowi Sudopłatowowi: Będziemy aniołem stróżem Hitlera.), zmiany władzy w III Rzeszy, pokoju z Zachodem i zatrzymania się frontu na Wiśle, albo nawet na Bugu, były dla Stalina koszmarem. Oznaczałoby to dla niego przegraną wojnę. Warto zadać więc pytanie: czy i jak nasze podziemie przygotowywało się na taki rozwój wydarzeń?
Dr Dariusz Baliszewski wspominał: "wezwał mnie jeden z największych polskich dziejopisów, by zapytać – wskazując dwie piętrzące się na biurku sterty dokumentów – czy nie zechciałbym zająć się pewnymi sprawami. Pierwsza to niemieckie dossier ministra Józefa Becka i zapis jego rozmów z Niemcami w Rumunii w latach internowania na temat ewentualności utworzenia proniemieckiego rządu w Warszawie. Druga to stenogramy rozmów z Niemcami w Falenicy, prowadzonych przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego i oficerów KG AK przed powstaniem warszawskim. Profesor stwierdził, że te dokumenty ma wielu historyków. – Dlaczego więc nikt tego nie ujawnia? – spytałem. – Bo celowe byłoby, aby ujawnił to ktoś nieobawiający się skandalu. A wtedy nam będzie łatwiej publicznie zająć się tą sprawą – powiedział profesor. Odmówiłem."
Tajne rozmowy w Falenicy, do których doszło w lipcu 1944 r. Oficjalna historiografia niewiele na ten temat mówi (jeśli jestem w błędzie, to proszę mnie z niego wyprowadzić). Ta opowieść przebija się jednak od czasu do czasu na światło dzienne. I tak Waldemar Łysiak ("Nadejdzie dzień, gdy przewyższę Boga!") pisze:
"Szef niemieckiego kontrwywiadu na Litwie, major Christiansen, spotkał się w Wilnie (luty 1944) z dowódcą tamtejszego zgrupowania AK, podpułkownikiem „Wilkiem"– Krzyżanowskim. Było z kim rozmawiać, bo Krzyżanowski miał pięć i pół tysiąca partyzantów. Christiansen tłumaczył mu, że gdy odejdą Niemcy, Polska zostanie zgwałcona przez Sowietów, więc lepiej do spółki stawić tamę „czerwonej zarazie". Niemcy dadzą Polakom nowoczesna broń, etc. W podwarszawskiej willi esesman Paul Fuchs identycznie przekonywał komendanta głównego Armi Krajowej. „Bór"– Komorowski odmówił, kuszenie sie nie udało"
W innym miejscu Łysiak pisze o tej tajnej wymianie, przywodzącej na myśl film "Czarna księga": "Bardzo interesujące kontakty między Armią Krajową i Abwehrą podczas okupacji hitlerowskiej—z natury rzeczy nie królują w oficjalnej historiografii (u nas głównie patriotycznej tudzież martyrologicznej), ino w szeptankach, plotkach i tzw. „historii mówionej". Ile jest prawdy w uporczywych pogłoskach o tym, że na wytwornych warszawskich „parties" dla przyjaciół, które organizowała niejaka madame Mieszkowska, bywali (równocześnie) wyżsi oficerowie niemieccy i akowscy, m.in. gen. Tadeusz „Bór"–Komorowski (następca „Grota"), dowódca Armii Krajowej? (...) Notabene: szefowie „Stożka" — adwokat Myśliński i jego zastępca „Günther"–Gitterman— nie raz prowadzili z Gestapo handel wymienny dla ratowania aresztowanych członków Armii Krajowej. Myśliński toczył rozmowy polityczne z SS–Hauptsturmführerem Spilkerem; kapitan „Mocarz"–Kozubowski, szef Kontrwywiadu Okręgu Warszawskiego AK, dialogował z SS–Hauptscharführerem Müllerem (Referat IV N Gestapo, tzw. „konfidencki"); Gitterman dostarczał informacje SS–Scharführerowi Steigerowi (łodzianinowi, byłemu podchorążemu Wojska Polskiego!), itd., itp. Część tych „rozmówców" Armia Krajowa odstrzeliła w roku 1945, bo Delegatura bała się, że mogą ujawnić triumfującej „władzy ludowej" tajniki kontaktów roboczych między AK i Abwehrą lub Gestapo."
Dr Dariusz Baliszewski wspominał: "wezwał mnie jeden z największych polskich dziejopisów, by zapytać – wskazując dwie piętrzące się na biurku sterty dokumentów – czy nie zechciałbym zająć się pewnymi sprawami. Pierwsza to niemieckie dossier ministra Józefa Becka i zapis jego rozmów z Niemcami w Rumunii w latach internowania na temat ewentualności utworzenia proniemieckiego rządu w Warszawie. Druga to stenogramy rozmów z Niemcami w Falenicy, prowadzonych przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego i oficerów KG AK przed powstaniem warszawskim. Profesor stwierdził, że te dokumenty ma wielu historyków. – Dlaczego więc nikt tego nie ujawnia? – spytałem. – Bo celowe byłoby, aby ujawnił to ktoś nieobawiający się skandalu. A wtedy nam będzie łatwiej publicznie zająć się tą sprawą – powiedział profesor. Odmówiłem."
Tajne rozmowy w Falenicy, do których doszło w lipcu 1944 r. Oficjalna historiografia niewiele na ten temat mówi (jeśli jestem w błędzie, to proszę mnie z niego wyprowadzić). Ta opowieść przebija się jednak od czasu do czasu na światło dzienne. I tak Waldemar Łysiak ("Nadejdzie dzień, gdy przewyższę Boga!") pisze:
"Szef niemieckiego kontrwywiadu na Litwie, major Christiansen, spotkał się w Wilnie (luty 1944) z dowódcą tamtejszego zgrupowania AK, podpułkownikiem „Wilkiem"– Krzyżanowskim. Było z kim rozmawiać, bo Krzyżanowski miał pięć i pół tysiąca partyzantów. Christiansen tłumaczył mu, że gdy odejdą Niemcy, Polska zostanie zgwałcona przez Sowietów, więc lepiej do spółki stawić tamę „czerwonej zarazie". Niemcy dadzą Polakom nowoczesna broń, etc. W podwarszawskiej willi esesman Paul Fuchs identycznie przekonywał komendanta głównego Armi Krajowej. „Bór"– Komorowski odmówił, kuszenie sie nie udało"
W innym miejscu Łysiak pisze o tej tajnej wymianie, przywodzącej na myśl film "Czarna księga": "Bardzo interesujące kontakty między Armią Krajową i Abwehrą podczas okupacji hitlerowskiej—z natury rzeczy nie królują w oficjalnej historiografii (u nas głównie patriotycznej tudzież martyrologicznej), ino w szeptankach, plotkach i tzw. „historii mówionej". Ile jest prawdy w uporczywych pogłoskach o tym, że na wytwornych warszawskich „parties" dla przyjaciół, które organizowała niejaka madame Mieszkowska, bywali (równocześnie) wyżsi oficerowie niemieccy i akowscy, m.in. gen. Tadeusz „Bór"–Komorowski (następca „Grota"), dowódca Armii Krajowej? (...) Notabene: szefowie „Stożka" — adwokat Myśliński i jego zastępca „Günther"–Gitterman— nie raz prowadzili z Gestapo handel wymienny dla ratowania aresztowanych członków Armii Krajowej. Myśliński toczył rozmowy polityczne z SS–Hauptsturmführerem Spilkerem; kapitan „Mocarz"–Kozubowski, szef Kontrwywiadu Okręgu Warszawskiego AK, dialogował z SS–Hauptscharführerem Müllerem (Referat IV N Gestapo, tzw. „konfidencki"); Gitterman dostarczał informacje SS–Scharführerowi Steigerowi (łodzianinowi, byłemu podchorążemu Wojska Polskiego!), itd., itp. Część tych „rozmówców" Armia Krajowa odstrzeliła w roku 1945, bo Delegatura bała się, że mogą ujawnić triumfującej „władzy ludowej" tajniki kontaktów roboczych między AK i Abwehrą lub Gestapo."
Tajne kanały kontaktowe pomiędzy służbami naszego podziemia a służbami niemieckimi istniały więc bardzo długo i odbywało się pomimo barbarzyńskich niemieckich represji i odwetowego odstrzeliwania przez polskie podziemie ludzi z tajnych służb III Rzeszy. Nie trudno sobie więc wyobrazić, że mogło dojść do sondowania władz AK przez tajne służby na wypadek planowanego zamachu stanu w Wilczym Szańcu i Berlinie, pokoju separastycznego z Zachodem i powstania nowej sytuacji na froncie wschodnim. Oficerska, konserwatywna konspiracja antyhitlerowska była wszak powiązana z Abwehrą i przy tym... bardzo mocno zinfiltrowana przez ludzi Himmlera i Millera. Reichsfuehrer planował pozbyć się Fuehrera już w listopadzie 1939 r. (zamach Georga Elsera), więc przymykał oczy na plany spiskowców - oni mieli być dla niego tym, czym wałęsowska Solidarność w 1989 r. dla gejn. Kiszczaka. ("Gestapo" Miller reprezentował zaś frakcję prosowiecką i dzięki jego agenturze w spisku, Stalin prawdopodobnie wiedział o szykowanym zamachu). Zamach stanu 20 lipca zakończył się, co prawda klęską - dlatego, że konserwatywni spiskowcy byli w większości jełopami - ale doprowadził do przyspieszenia działań w Warszawie. Jak zauważa prof. Siemaszko, w ostatnim "Historia. Do Rzeczy", to właśnie po nim gwałtownie przyspiesza proces decyzyjny prowadzący do wybuchu Powstania. Dlaczego?
Stawiam tezę, że Niemcy dali "Borowi" podczas negocjacji do zrozumienia, że mogą doprowadzić do dekapitacji i paraliżu podziemia. W lipcu wzrosła liczba wsyp - wpadały duże magazyny broni. To było ostrzeżenie. Jak wskazuje prof. Witold Kieżun, uczestnik Powstania Warszawskiego: "Punktem wyjścia zbrojnej walki z niezwykle okrutnym niemieckim okupantem, który już w przeddzień Powstania, pod koniec lipca 1944 roku, miał na swoim sumieniu miliony zamordowanych polskich obywateli: Polaków i Żydów, wzbudzając w ten sposób, trudną do zrozumienia dla współczesnego pokolenia, nienawiść i chęć odwetu, był 27 lipca 1944 roku. Gubernator „dystryktu warszawskiego” Ludwig Fischer wydał rozkaz nakazujący zgłoszenie się 100 tysięcy warszawiaków następnego dnia do budowy fortyfikacji fortecy Warszawa (Festung Warschau) przed atakiem nadchodzącej Armii Czerwonej. Wiemy już z 5-letniego doświadczenia, że niewykonanie niemieckiego rozkazu grozi dwoma możliwościami kary: kara natychmiastowej śmierci albo przesuniętej w czasie w obozie koncentracyjnym. Tymczasem po raz pierwszy w historii II wojny światowej obywatele okupowanego przez Niemcy kraju zbojkotowali ten wojenny rozkaz, zgłosiło się tylko 30-40 osób. Zbiorowy bunt, największy w historii świata, miliona warszawiaków, bo przecież ta decyzja została podjęta przez wszystkie polskie, warszawskie rodziny, był właściwym początkiem Powstania. (...) Sytuacja staje się jednak coraz bardziej tragiczna, wiemy już w Warszawie, jak wygląda walka miasta ogłoszonego przez Niemców jako forteca, bo znamy doświadczenia Mińska Litewskiego. Całą ludność wysiedlono, a miasto bronione do „ostatniego żołnierza” zostało gruntownie zniszczone. Powojenne dane obrazują dokładnie ten efekt: 40 proc. ewakuowanych mieszkańców zginęło, a Mińsk został zniszczony w 92 procentach.30 lipca zostaje wydany tajny niemiecki rozkaz dla cywilnej ludności niemieckiej w Warszawie przygotowania się do ewakuacji 2 sierpnia. Jednocześnie nadawane są stałe polskie komunikaty Radia Moskwa stwierdzające, że już lada chwila Armia Czerwona wkroczy na Pragę, i wzywające do natychmiastowej walki w centrum Warszawy. Własne dane potwierdzają te informacje, istotnie na przedmieściu Pragi ukazały się czołgi sowieckie. Nie można już dłużej ryzykować, grozi nam po ewakuacji cywilnej ludności niemieckiej wykonanie kary śmierci na 100 tysiącach warszawiaków metodą później zastosowaną na Woli: otaczanie dzielnicy posterunkami z bronią maszynową, wyciąganie ludzi z mieszkań i natychmiastowe rozstrzeliwanie na ulicy. W ten sposób zlikwidowano by również całą bezbronną warszawską Armię Krajową. Dalsza oczywista decyzja to pełna ewakuacja całej polskiej ludności i obrona Warszawy (wówczas już silnie zaatakowanej przez Armię Czerwoną) jako twierdzy, a więc do „ostatniego żołnierza”. Decyzja naszej walki zbrojnej stała się więc koniecznością."
Nieco o motywacji stojącej za decyzją pisał również Jerzy Narbutt. " Rozkaz wydany przez Komendę Główną AK – pisze Jerzy Narbutt – „był trafny tak politycznie, jak militarnie. Militarnie był trafny dlatego, że uprzedzał o jeden dzień wielką akcję niemiecką (wiadomość o tej akcji, wzorowanej na walkach z gettem, a zaplanowanej przez Niemców na 2 sierpnia, otrzymał gen. Bór-Komorowski 31 lipca od wtyczki pracującej dla nas w gestapo, jak relacjonuje to Dryja-Wysocki). Politycznie był trafny z tej racji, że narodowi, który przechodził w tym momencie z jednej okupacji pod drugą, została tylko jedna droga: zaprotestować przeciw gwałceniu jego praw tak wobec wrogów, jak i wobec zdradzieckich aliantów”."
Tymczasem sowiecki walec zbliżał się do stolicy. W czerwcu niemiecka Grupa Armii "Środek" rozsypała się na Białorusi. Przez Warszawę przetaczały się, w ciągu dnia, na oczach jej mieszkańców, transporty pobitych, zdemoralizowanych, rannych, straszliwie pokiereszowanych niemieckich i sojuszniczych żołnierzy. (To właśnie podobne obrazki z Francji sprawiły, że alianckie sztaby uznały, że wojska niemieckie są już pobite i można się pokusić o tak ryzykowną operację jak Market-Garden. Podobny błąd popełniło dowództwo AK, ale jak widać był to błąd wówczas powszechny.) Na Warszawę naciera najpotężniejsza armia pancerna świata, dysponująca dużą ilością specjalistycznego sprzętu do forsowania rzeki. Przewaga Sowietów nad Niemcami w czołgach wynosi 7:1, w ludziach również 7:1. Niemcy pośpiesznie łatają dziury we froncie, a Sowieci w tym czasie podchodzą pod Międzylesie i Radzymin. 28 lipca tworzą przyczółek pod Magnuszewem i szykują się do ataku oskrzydlającego na Warszawę. Rokossowski ma rozkaz zająć Pragę do 3 sierpnia. Atakowi na Warszawę mają towarzyszyć akcje dywersyjne. AL ma Plan Skrypija - zajęcia ratusza i kilku budynków w centrum miasta oraz ustrzelenia w zamieszaniu trochę akowców. Kierownictwo PPR i AL zostaje jednak wcześniej ściągnięte przez Stalina, dla bezpieczeństwa do Lublina. Ciężar akcji dywersyjnej ma przypaść Polskiej Armii Ludowej - organizacji o niepodległościowych korzeniach, ale która została zinfiltrowana przez sowieckie służby, podobnie jak wcześniej Miecz i Pług. Warszawa zostaje oplakatowana odezwą dowódcy PAL płka Skokowskiego mówiącą, że dowództwo AK uciekło z miasta i należy zacząć powstanie. Do powstania wzywa też radiostacja "Kościuszko". Istnieje realne niebezpieczeństwo, że PAL zacznie powstanie prowokując niemiecką akcję represyjną, co zmusiłoby AK do działania. Po tym, jak sowieckie wojska wejdą do Warszawy, propaganda Kremla będzie mówiła, że Warszawę "wyzwolili" komuniści, gdy "AK stała z bronią u nogi". 31 lipca do Wisły, w okolicach Pelcowizny dojeżdża sowiecki patrol pancerny. Nadchodzi czas na podjęcie decyzji o Powstaniu....
Skutki tej decyzji okazują się dalekosiężne dla całego świata. Wielu historyków dziwi się głupocie Niemców, którzy zamiast porzucić "gorący kartofel", miasto opanowane przez AK Sowietom i prowokować w ten sposób rozłam w alianckiej koalicji, zdecydowali się poświęcić ogromne siły i środki na ciężkie walki w mieście ryzykując, że siły te zostaną odcięte przez Sowietów. A może jednak nie ryzykowali? Może wiedzieli, że 1 sierpnia, na wieść o rychłym wybuchu Powstania Stalin każe wojskom Rokossowskiego przejść do obrony (Oficjalna historiografia mówi, że Sowieci się zatrzymali, bo ponieśli "ogromne straty" wynoszące... 76 czołgów. W zanadrzu mieli jednak jeszcze ponad 2000 czołgów na tym odcinku.) Sowieci wstrzymują działania licząc na to, że Niemcy rozwiążą za nich problem AK. Poza zajęciem Pragi we wrześniu i innymi drobnymi korektami, front stoi przez pięć miesięcy - aż do połowy stycznia. Nie może ruszyć w czasie Powstania, nie może ruszyć (ze względów politycznych) tuż po nim, później nie sprzyja pogoda. Następna okazja do ruszenia się nadchodzi dopiero w 1945 r. W ciągu miesiąca Sowieci, atakujący według sierpniowych planów Rokossowskiego są już 100 km od Berlina. A gdyby uderzyli w sierpniu-wrześniu 1944 r. na zdezorganizowaną Grupę Armii "Środek"? Jan Nowak-Jeziorański twierdził, że Powstanie ocaliło w ten sposób Berlin Zachodni, Wiedeń i Kopenhagę. Gdyby Sowieci nie sparaliżowali na pięć miesięcy swojego głównego odcinka frontu, zajęliby dużo większą część Niemiec (możliwe, że nie doszłoby do ich podziału na strefy okupacyjne), całą Austrię i Danię. Ich pozycja w powojennej Europie byłaby dominująca. Łatwo, demokratycznymi metodami, zostałyby zsowietyzowane Francja i Włochy. Nie byłoby UE, nie byłoby NATO, Stalin rządziłby dłużej (nie zabiliby go w 1953 r.), komunizm w Polsce byłby o wiele cięższy... Stało się inaczej dzięki wielkiemu poświęceniu Powstańców i ludności cywilnej Warszawy, dzięki alianckim zrzutom (choć były one małe, to zdaniem Nowaka-Jeziorańskiego przyniosły aliantom większe korzyści strategiczne niż największe naloty bombowe na Niemcy) i dzięki zaślepieniu Stalina.
(A co byłoby, gdyby sowiecka ofensywa latem 1944 r. się nie udała? No cóż, w Budapeszcie, Wiedniu, Berlinie, Królewcu, Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku, Kołobrzegu nie było żadnych powstań, a te miasta zostały i tak mocno zniszczone przez walczące armie. Taki los był bardzo prawdopodobny również w przypadku Warszawy.)
Paradoksalnie Powstanie Warszawskie uratowało również Niemcy. Jak pisałem w jednym z wpisów z serii Największe Sekrety: "Konferencja w strasburskim hotelu Maison Rouge, zdarzenie z 10 sierpnia 1944 r., to jedno z kluczowych, acz mało znanych, wydarzeń XX w. To tam grono czołowych niemieckich przemysłowców usłyszało od wysłanników Bormanna, że wojna jest już przegrana i należy ewakuować kapitał, patenty i kluczowe kadry do krajów neutralnych (m.in. korzystając z przedwojennych powiązań biznesowych z amerykańskim kapitałem). Z protokołu konferencji zdobytego przez amerykańskie tajne służby wiemy, że obecni tam wysłannicy Bormanna i oficerowie SS martwili się najbardziej tym, że zabraknie im czasu na ewakuację. Potrzebny czas to około 9 miesięcy." Te kilka miesięcy czasu potrzebnego na ewakuacje strategiczne zapewniła Niemcom na Zachodzie widowiskowo zasabotowana operacja Market-Garden. Na Wschodzie front uspokoiło na długie pięć miesięcy Powstanie Warszawskie. Czyżby więc celowo zostało ono sprowokowane przez Niemców? Czy temu celowi miał służyć rozkaz wzywający 100 tys. mieszkańców Warszawy do kopania umocnień, przecieki o przygotowanej masakrze i zamienieniu miasta w twierdzę bronioną do upadłego? Jaką rolę w tej prowokacji odegrał Józef Retinger, drobny sługus establiszmentu, świętujący 10 lat później, w hotelu Bilderberg pod Arnhem, rocznicę klęski operacji Market-Garden wspólnie z księciem Bernhardem, kierownictwem SOE i niemieckimi przedsiębiorcami uczestniczącymi w konferencji w Maison Rouge? Dlaczego generał Sosnkowski kazał otruć Retingera wąglikiem? Czy Powstanie Warszawskie było więc aktem założycielskim nowego, powojennego ładu europejskiego? Niezależnie od tego, czy tak było, ofiara złożona przez Warszawę mocno przyczyniła się do tego, że Polska przetrwała - nawet jeśli nie jest to Polska naszych marzeń. Wszystkie warianty działania w lecie 1944 r. były złe. Dowództwo AK wybrało jednak jeden z najlepszych.
***
Tradycyjnie przypominam o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor". Na razie jako e-book (można ją znaleźć choćby tutaj).
Stawiam tezę, że Niemcy dali "Borowi" podczas negocjacji do zrozumienia, że mogą doprowadzić do dekapitacji i paraliżu podziemia. W lipcu wzrosła liczba wsyp - wpadały duże magazyny broni. To było ostrzeżenie. Jak wskazuje prof. Witold Kieżun, uczestnik Powstania Warszawskiego: "Punktem wyjścia zbrojnej walki z niezwykle okrutnym niemieckim okupantem, który już w przeddzień Powstania, pod koniec lipca 1944 roku, miał na swoim sumieniu miliony zamordowanych polskich obywateli: Polaków i Żydów, wzbudzając w ten sposób, trudną do zrozumienia dla współczesnego pokolenia, nienawiść i chęć odwetu, był 27 lipca 1944 roku. Gubernator „dystryktu warszawskiego” Ludwig Fischer wydał rozkaz nakazujący zgłoszenie się 100 tysięcy warszawiaków następnego dnia do budowy fortyfikacji fortecy Warszawa (Festung Warschau) przed atakiem nadchodzącej Armii Czerwonej. Wiemy już z 5-letniego doświadczenia, że niewykonanie niemieckiego rozkazu grozi dwoma możliwościami kary: kara natychmiastowej śmierci albo przesuniętej w czasie w obozie koncentracyjnym. Tymczasem po raz pierwszy w historii II wojny światowej obywatele okupowanego przez Niemcy kraju zbojkotowali ten wojenny rozkaz, zgłosiło się tylko 30-40 osób. Zbiorowy bunt, największy w historii świata, miliona warszawiaków, bo przecież ta decyzja została podjęta przez wszystkie polskie, warszawskie rodziny, był właściwym początkiem Powstania. (...) Sytuacja staje się jednak coraz bardziej tragiczna, wiemy już w Warszawie, jak wygląda walka miasta ogłoszonego przez Niemców jako forteca, bo znamy doświadczenia Mińska Litewskiego. Całą ludność wysiedlono, a miasto bronione do „ostatniego żołnierza” zostało gruntownie zniszczone. Powojenne dane obrazują dokładnie ten efekt: 40 proc. ewakuowanych mieszkańców zginęło, a Mińsk został zniszczony w 92 procentach.30 lipca zostaje wydany tajny niemiecki rozkaz dla cywilnej ludności niemieckiej w Warszawie przygotowania się do ewakuacji 2 sierpnia. Jednocześnie nadawane są stałe polskie komunikaty Radia Moskwa stwierdzające, że już lada chwila Armia Czerwona wkroczy na Pragę, i wzywające do natychmiastowej walki w centrum Warszawy. Własne dane potwierdzają te informacje, istotnie na przedmieściu Pragi ukazały się czołgi sowieckie. Nie można już dłużej ryzykować, grozi nam po ewakuacji cywilnej ludności niemieckiej wykonanie kary śmierci na 100 tysiącach warszawiaków metodą później zastosowaną na Woli: otaczanie dzielnicy posterunkami z bronią maszynową, wyciąganie ludzi z mieszkań i natychmiastowe rozstrzeliwanie na ulicy. W ten sposób zlikwidowano by również całą bezbronną warszawską Armię Krajową. Dalsza oczywista decyzja to pełna ewakuacja całej polskiej ludności i obrona Warszawy (wówczas już silnie zaatakowanej przez Armię Czerwoną) jako twierdzy, a więc do „ostatniego żołnierza”. Decyzja naszej walki zbrojnej stała się więc koniecznością."
Nieco o motywacji stojącej za decyzją pisał również Jerzy Narbutt. " Rozkaz wydany przez Komendę Główną AK – pisze Jerzy Narbutt – „był trafny tak politycznie, jak militarnie. Militarnie był trafny dlatego, że uprzedzał o jeden dzień wielką akcję niemiecką (wiadomość o tej akcji, wzorowanej na walkach z gettem, a zaplanowanej przez Niemców na 2 sierpnia, otrzymał gen. Bór-Komorowski 31 lipca od wtyczki pracującej dla nas w gestapo, jak relacjonuje to Dryja-Wysocki). Politycznie był trafny z tej racji, że narodowi, który przechodził w tym momencie z jednej okupacji pod drugą, została tylko jedna droga: zaprotestować przeciw gwałceniu jego praw tak wobec wrogów, jak i wobec zdradzieckich aliantów”."
Tymczasem sowiecki walec zbliżał się do stolicy. W czerwcu niemiecka Grupa Armii "Środek" rozsypała się na Białorusi. Przez Warszawę przetaczały się, w ciągu dnia, na oczach jej mieszkańców, transporty pobitych, zdemoralizowanych, rannych, straszliwie pokiereszowanych niemieckich i sojuszniczych żołnierzy. (To właśnie podobne obrazki z Francji sprawiły, że alianckie sztaby uznały, że wojska niemieckie są już pobite i można się pokusić o tak ryzykowną operację jak Market-Garden. Podobny błąd popełniło dowództwo AK, ale jak widać był to błąd wówczas powszechny.) Na Warszawę naciera najpotężniejsza armia pancerna świata, dysponująca dużą ilością specjalistycznego sprzętu do forsowania rzeki. Przewaga Sowietów nad Niemcami w czołgach wynosi 7:1, w ludziach również 7:1. Niemcy pośpiesznie łatają dziury we froncie, a Sowieci w tym czasie podchodzą pod Międzylesie i Radzymin. 28 lipca tworzą przyczółek pod Magnuszewem i szykują się do ataku oskrzydlającego na Warszawę. Rokossowski ma rozkaz zająć Pragę do 3 sierpnia. Atakowi na Warszawę mają towarzyszyć akcje dywersyjne. AL ma Plan Skrypija - zajęcia ratusza i kilku budynków w centrum miasta oraz ustrzelenia w zamieszaniu trochę akowców. Kierownictwo PPR i AL zostaje jednak wcześniej ściągnięte przez Stalina, dla bezpieczeństwa do Lublina. Ciężar akcji dywersyjnej ma przypaść Polskiej Armii Ludowej - organizacji o niepodległościowych korzeniach, ale która została zinfiltrowana przez sowieckie służby, podobnie jak wcześniej Miecz i Pług. Warszawa zostaje oplakatowana odezwą dowódcy PAL płka Skokowskiego mówiącą, że dowództwo AK uciekło z miasta i należy zacząć powstanie. Do powstania wzywa też radiostacja "Kościuszko". Istnieje realne niebezpieczeństwo, że PAL zacznie powstanie prowokując niemiecką akcję represyjną, co zmusiłoby AK do działania. Po tym, jak sowieckie wojska wejdą do Warszawy, propaganda Kremla będzie mówiła, że Warszawę "wyzwolili" komuniści, gdy "AK stała z bronią u nogi". 31 lipca do Wisły, w okolicach Pelcowizny dojeżdża sowiecki patrol pancerny. Nadchodzi czas na podjęcie decyzji o Powstaniu....
Skutki tej decyzji okazują się dalekosiężne dla całego świata. Wielu historyków dziwi się głupocie Niemców, którzy zamiast porzucić "gorący kartofel", miasto opanowane przez AK Sowietom i prowokować w ten sposób rozłam w alianckiej koalicji, zdecydowali się poświęcić ogromne siły i środki na ciężkie walki w mieście ryzykując, że siły te zostaną odcięte przez Sowietów. A może jednak nie ryzykowali? Może wiedzieli, że 1 sierpnia, na wieść o rychłym wybuchu Powstania Stalin każe wojskom Rokossowskiego przejść do obrony (Oficjalna historiografia mówi, że Sowieci się zatrzymali, bo ponieśli "ogromne straty" wynoszące... 76 czołgów. W zanadrzu mieli jednak jeszcze ponad 2000 czołgów na tym odcinku.) Sowieci wstrzymują działania licząc na to, że Niemcy rozwiążą za nich problem AK. Poza zajęciem Pragi we wrześniu i innymi drobnymi korektami, front stoi przez pięć miesięcy - aż do połowy stycznia. Nie może ruszyć w czasie Powstania, nie może ruszyć (ze względów politycznych) tuż po nim, później nie sprzyja pogoda. Następna okazja do ruszenia się nadchodzi dopiero w 1945 r. W ciągu miesiąca Sowieci, atakujący według sierpniowych planów Rokossowskiego są już 100 km od Berlina. A gdyby uderzyli w sierpniu-wrześniu 1944 r. na zdezorganizowaną Grupę Armii "Środek"? Jan Nowak-Jeziorański twierdził, że Powstanie ocaliło w ten sposób Berlin Zachodni, Wiedeń i Kopenhagę. Gdyby Sowieci nie sparaliżowali na pięć miesięcy swojego głównego odcinka frontu, zajęliby dużo większą część Niemiec (możliwe, że nie doszłoby do ich podziału na strefy okupacyjne), całą Austrię i Danię. Ich pozycja w powojennej Europie byłaby dominująca. Łatwo, demokratycznymi metodami, zostałyby zsowietyzowane Francja i Włochy. Nie byłoby UE, nie byłoby NATO, Stalin rządziłby dłużej (nie zabiliby go w 1953 r.), komunizm w Polsce byłby o wiele cięższy... Stało się inaczej dzięki wielkiemu poświęceniu Powstańców i ludności cywilnej Warszawy, dzięki alianckim zrzutom (choć były one małe, to zdaniem Nowaka-Jeziorańskiego przyniosły aliantom większe korzyści strategiczne niż największe naloty bombowe na Niemcy) i dzięki zaślepieniu Stalina.
(A co byłoby, gdyby sowiecka ofensywa latem 1944 r. się nie udała? No cóż, w Budapeszcie, Wiedniu, Berlinie, Królewcu, Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku, Kołobrzegu nie było żadnych powstań, a te miasta zostały i tak mocno zniszczone przez walczące armie. Taki los był bardzo prawdopodobny również w przypadku Warszawy.)
Paradoksalnie Powstanie Warszawskie uratowało również Niemcy. Jak pisałem w jednym z wpisów z serii Największe Sekrety: "Konferencja w strasburskim hotelu Maison Rouge, zdarzenie z 10 sierpnia 1944 r., to jedno z kluczowych, acz mało znanych, wydarzeń XX w. To tam grono czołowych niemieckich przemysłowców usłyszało od wysłanników Bormanna, że wojna jest już przegrana i należy ewakuować kapitał, patenty i kluczowe kadry do krajów neutralnych (m.in. korzystając z przedwojennych powiązań biznesowych z amerykańskim kapitałem). Z protokołu konferencji zdobytego przez amerykańskie tajne służby wiemy, że obecni tam wysłannicy Bormanna i oficerowie SS martwili się najbardziej tym, że zabraknie im czasu na ewakuację. Potrzebny czas to około 9 miesięcy." Te kilka miesięcy czasu potrzebnego na ewakuacje strategiczne zapewniła Niemcom na Zachodzie widowiskowo zasabotowana operacja Market-Garden. Na Wschodzie front uspokoiło na długie pięć miesięcy Powstanie Warszawskie. Czyżby więc celowo zostało ono sprowokowane przez Niemców? Czy temu celowi miał służyć rozkaz wzywający 100 tys. mieszkańców Warszawy do kopania umocnień, przecieki o przygotowanej masakrze i zamienieniu miasta w twierdzę bronioną do upadłego? Jaką rolę w tej prowokacji odegrał Józef Retinger, drobny sługus establiszmentu, świętujący 10 lat później, w hotelu Bilderberg pod Arnhem, rocznicę klęski operacji Market-Garden wspólnie z księciem Bernhardem, kierownictwem SOE i niemieckimi przedsiębiorcami uczestniczącymi w konferencji w Maison Rouge? Dlaczego generał Sosnkowski kazał otruć Retingera wąglikiem? Czy Powstanie Warszawskie było więc aktem założycielskim nowego, powojennego ładu europejskiego? Niezależnie od tego, czy tak było, ofiara złożona przez Warszawę mocno przyczyniła się do tego, że Polska przetrwała - nawet jeśli nie jest to Polska naszych marzeń. Wszystkie warianty działania w lecie 1944 r. były złe. Dowództwo AK wybrało jednak jeden z najlepszych.
***
Tradycyjnie przypominam o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor". Na razie jako e-book (można ją znaleźć choćby tutaj).
Subskrybuj:
Posty (Atom)