Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malezja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malezja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 października 2016

Singapur, Indonezja, Malezja - wrażenia z podróży

Gdy po przybyciu do hotelu w Singapurze włączyłem telewizor, usłyszałem wiadomość o śmierci króla Tajlandii panującego od 1947 r. Byłem świadomy tego, że z nim jest źle - wiedziałem, że kilka dni wcześniej trafił do szpitala w ciężkim stanie, a już rok temu słyszałem teorię, że od dawna już nie żył a junta gen. Prayutha to ukrywała. Mimo to, wiadomość ta była szokiem a telewizyjne wspomnienia o zmarłym monarsze wręcz hipnotyzowały. Żałowałem, że nie załapałem się choć na jeden dzień żałoby narodowej, ale z drugiej strony wybrałem daty wyjazdu i poszczególnych przylotów tak fartownie, że mogłem sobie trochę w Pattayi jeszcze poimprezować.



Nie zawsze były to niegrzeczne zabawy. Jak pisałem na Fejsie: "Wieczór spędziłem nietypowo - jak Anthony Bourdain :) Dziewczyna sprzedająca street-foodową zupę zaprosiła mnie do wspólnego picia piwa i obserwowania ludzi snujących się po ulicy. Piliśmy wspólnie z innym street-foodowym kucharzem, wielkim kolesiem z warkoczem, wyglądającym jak chiński rzeźnik. Często po zupę przychodziły panienki z klubów go-go, czasem w szlafrokach. Usłyszałem, że mam Buddę w oczach. Wcześniej zjadłem bananowego naleśnika i grillowaną wieprzowinę rozpływającą się w ustach..."



W samym Singapurze dużą frajdę sprawiło mi zwiedzanie wojskowych muzeów, takich jak np. Battle Box - podziemny bunkier dowodzenia sił Wspólnoty Brytyjskiej w 1941 i 1942 r. Pisałem:









"To w Singapurze upadło Imperium Brytyjskie. Można to sobie uświadomić zwiedzając Battle Box - podziemne centrum dowodzenia gen. Parcivala w 1941 r. O ile często wylewamy kubły pomyji na naszych wojskowych za kampanię wrześniową (vide szarża z szablami na czołgi w "Lotnej" Wajdy) to kampania malajska pokazała że naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W 55 dni armia generała Yamashity pobiła ponad dwukrotnie liczniejsze wojska brytyjsko-australijsko-hinduskie. Brytyjczycy nie mieli żadnych czołgów i prawie żadnych armat przeciwpancernych, posiadali trzy razy mniej samolotów niż wróg a ich plan obrony załamał się już drugiego dnia kampanii po zatopieniu pancerników płynących na odsiecz. Ponadto wojska alianckie były fatalnie dowodzone i źle wyszkolone. Niesamowite wrażenie robią filmy z kapitulacji miasta oraz inspekcji 120 tys. wziętych do niewoli żołnierzy przez gen. Yamashitę. Kazał im się ustawić szpalerem wzdłuż drogi i przejechał samochodem między nimi, na końcu stał brytyjski szef Malaya Command. Azjaci zobaczyli wówczas, że europejski kolonializm jest wydmuszką..."

"Muzeum obozu jenieckiego Changi jest rozczarowująco małe, a szkoda bo chciałem się dowiedzieć więcej o zbrodniach Kempetai. Mimo to można tam dokonać ciekawych obserwacji. Centrum muzeum stanowi rekonstrukcja kaplicy służącej jeńcom - takich kaplic było kilka a do tego synagoga. Jak zauważył jeden z kapelanów, mężczyźni wycieńczeni po całym dniu pracy, przy głodowych racjach nie braliby się spontanicznie do budowy kaplic, gdyby nie czuli, że są im potrzebne. A oni nawet tworzyli prawdziwe dzieła sztuki religijnej - np. murale przedstawiające Drogę Krzyżową. Jeńcom służyło trzy tuziny kapelanów, w tym kilku czeskich (!) księży katolickich. Opisana jest tam historia jak podczas Mszy wszedł do kaplicy japoński oficer z grupą żołnierzy - jeńcy obawiali się najgorszego, ale on uznał puszki z komunikantami za urny z popiołami zmarłych i zasalutował Najświętszemu Sakramentowi. Niestety mało miejsca poświęcono antychińskiej czystce Sook Ching, w której zginęło zapewne ponad 5 tys. ludzi (oficjalna singapurska historiografia mówi, że nawet 70 tys. - w trzy dni!). Lee Kuan Yew, premier Singapuru przez trzy dekady, twierdził niemal go wówczas nie zabito, ale przecież pracował wtedy w kolaboracyjnej administracji a później wspominał, że podobało mu się to, że japońska bezpieka skutecznie walczyła z przestępczością. Odkrycie masowych grobów w Changi w latach 60-tych było dla niego nieco kłopotliwe... Baj de lej - w parku w centrum Singapuru jest pomnik utworzonej przez Japończyków Indyjskiej Armii Narodowej."

"Fort Siloso na wyspie Sentosa gwarantuje dobre wrażenia każdemu miłośnikowi historii. To tam znajdowały się słynne działa, które miały w 1941 r. obronić Singapur przed inwazją. Nie obroniły, bo nie było dla nich odpowiedniej amunicji (a poza tym same niewiele mogły zdziałać na lądzie) ale przynajmniej pomogły zniszczyć rafinerię naftową, by nie dostała się w ręce Japończyków. Świetna interaktywna ekspozycja pozwala poznać klimat życia w forcie od lat 80-tych XIX-wieku do 1941 r. ( Ciekawostka: twierdza Singapur powstała dla obrony przed... rosyjskim imperializmem.) Figury woskowe odtwarzają tam sceny podpisania dwóch aktów kapitulacji - z 1941 i 1945 r. Fort jest częścią... parku rozrywki Sentosa. Warto też tam zobaczyć muzeum Images of Singapore, w którym multimedia i aktorzy odtwarzają sceny z historii Singapuru. Od malajskiej wioski po lata '60-te. Np. zostajecie usadzeni na sali kinowej, by obejrzeć kronikę filmową i film z Bogartem, a tu seans zostaje przerwany przez alarm lotniczy i wiadomość o japońskiej inwazji. Naprawdę fajnie zagrała dziewczyna obsadzona w roli robiącej wprowadzenie do show urzędniczki z kapitanatu portu z 1912 r..."

W mieście Singapur warto też przyjrzeć się tamtejszej unikalnej mieszance kulturowo-etnicznej. Przyjrzeć się dawnemu kolonialnemu centrum miasta, Chinatown, Bugis, Little India... "Na ulicach Singapuru słychać angielski, kantoński, mandaryński, malajski, bahasa indonesia oraz języki indyjskie. Od czasu do czasu można dostrzec jakiegoś Białego - najczęściej turysta, lub pracownik branży finansowej. Czasem widać blondwłosą Brytyjkę z wyłupiastymi oczami. Jeśli chodzi o Chińczyków, to jest pełen przekrój typów ludzkich - od chińskich dziadziów po atencyjne panienki okraszające króliczo-kocimi emotikonami wiadomości w smartfonowych komunikatorach. Zdarzyło mi się, że młode kelnerki w knajpach nie znały angielskiego i próbowały się porozumieć ze mną po mandaryńsku. Są jeszcze Perankan - tutejsza arystokracja, potomkowie chińskich kupców oraz ich malajskich żon. Chyba widziałem dzisiaj panienkę należącą do tej społeczności... Rzucają się w oczy Hindusi, ale nie ci wąsaci aryjscy spod Himalajów, tylko ci ciemniejsi z południa. Dzisiaj zobaczyłem jak Sikh jadł rękami ze swoją ukochaną ubraną w powłóczyste szaty hinduski obiad na ławce parkowej a w tle snuł się paw... Singapur to jednak w ogromnym stopniu też ciemnoskórzy Malajowie i Malajki w hidżabach. Do tego dochodzą gastarbeiterzy. Na skwerkach w okolicy mojego hotelu miałem dzisiaj istną inwazję pokojówek - niestety nie tych moe, kocio-króliczych (nya!), tylko Indonezyjek w chustach na głowach..." (To były jednak Malajki, a nie Indonezyjski, z czego sobie zdałem sprawę po odwiedzeniu Jakarty i przyjrzeniu się tamtejszym kobietom.)










Niestety, temu zarządzanemu de facto na sposób faszystowski, za pomocą inżynierii społecznej, miastu-państwu czegoś brakuje. Zwłaszcza jeśli porównujemy je z Hongkongiem.
"Geylang Road, czyli tam gdzie mam hotel jest uznawana za bardziej niegrzeczną okolicę w Singapurze. Zrobiłem sobie w sobotnią noc rundkę po klubach i mam mieszane uczucia. W pierwszym klubie sadzają gościa przy określonym stoliku, tak by się nie integrował z pozostałymi. Są tam panienki o wyglądzie modelek mające na nogach szpile jak u striptizerek i króciutkie szorty wpijające się im w oba otwory. Zamiast jednak podejść do klienta, gapią się w smartfony. W drugim klubie nieźle nawalone chińskie towarzystwo śpiewające karaoke w rytmach canto pop. Panienki i barmanki bardziej aktywne. W trzecim zabawa jeszcze lepsza - canto disco i młodzi Chińczycy macający hostessy, które grają z nimi w kości. Gdy wypiłem piwo, jedna hostessa-okularnica nalała mi drugie za darmo z puli swojego klienta. Mimo wszystko niegrzeczna okolica Singapuru wypada blado w porównaniu ze zwykłą okolicą w Hongkongu. W HK było uliczne jedzenie, uliczny handel a idąc do swojego hostelu cały czas byłem zaczepiany przez panie z salonów masażu. W takiej wielkiej metropolii jak Singapur nie widziałem żadnego żula, nawet w indyjskiej dzielnicy. A sex shop obok mojego hotelu ogłasza na swoich drzwiach, że nie sprzedaje materiałów obscenicznych. Tu jest podejrzanie grzecznie!".

Po Singapurze przyszedł czas na Jakartę. Choć miasto jest wyraźnie zaniedbane a ruch uliczny jest tam przerażający, to jednak narobiłem sobie po dwóch dniach pobytu tam smaku na resztę Indonezji. Kraj ten okazał się mniej islamski niż myślałem - pod względem tego jaki odsetek kobiet nosi tam chusty, pod względem dostępności alkoholu i pod względem życia nocnego (są tam nawet kluby ze striptizem!). Naród indonezyjski to właściwie cała mozaika najrozmaitszych ludów posługujących się ponad 2,6 tys. językami. Tyle różnych tradycji, kuchni, zwyczajów i typów antropologicznych. Mnie zainteresował pewien typ Indonezyjek, wysokie, długonogie dziewczyny, z "opaloną" ale nie bardzo ciemną skórą...













"Jakarta - miasto kontrastów. Jest tu ładnie odnowiona starówka, przykład dobrej holenderskiej architektury kolonialnej. Masowo zjeżdżają się tu indonezyjscy turyści, dla których to namiastka Europy. Jest bazarowo-klubowo-dziwkarskie Chinatown. Są nowoczesne wieżowce i przerażająco zaniedbane budynki w centrum. Są ogromne korki i mnóstwo ulicznego jedzenia. Można tu zjeść mango i napić się krwi kobry. Miałem dzisiaj bardzo dużo zwiedzania - a nawet pływania łódką w porcie. Zacząłem od Monument Nasional - pomnika robiącego za wieżę widokową, zwanego Ostatnią Erekcją gen. Sukharto. W podziemiach jest muzeum a w nim bardzo klimatyczne dioramy przedstawiające historię Indonezji. Naprawdę mocne fragmenty - np. dotyczące 1965 r. czy aneksji Timoru. Przypominało mi to bardzo muzeum na zamku w Grodnie. W pobliżu pomnika płaskorzeźby w ciekawym stylu tutejszego realizmu socjalistycznego - robotnicy, chłopi, żołnierze obu płci plus postacie mitologiczne." "Masjid Istiqal, czyli Meczet Niepodległości w Dżakarcie to monumentalna, marmurowo, betonowo, stalowa budowla w stylu lat '60-tych. Architektura podobnie modernistyczna jak w LA, Bonn czy w Berlinie Wschodnim. To pomnik niepodległości zaprojektowany przez chrześcijańskiego architekta i wystawiony przez prezydentów Sukarno i Sukharto. Ciekawym akcentem jest tam wielki bęben obciągnięty krowią skórą - element dawnych, pogańskich wierzeń Indonezyjczyków, które zlały się z islamem. Indonezyjski przewodnik opowiadał o wizycie Obamy w tym meczecie. Gdy spytałem się, czy Obama jest według niego muzułmaninem, znacząco się zaśmiał... Obok meczetu katolicka neogotycka katedra, dosyć ładna w środku. Przy wejściu, pozują do zdjęć, zalotnie opierając się o filar z Matką Boską dwie Indonezyjki, późne trzydziestki bez chust na głowach. Są katoliczkami. Kościół dostosowuje się do lokalnych kultur i to świadczy o jego wielkości. :) "









Po zdecydowanie za krótkim pobycie w indonezyjskiej stolicy, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Które też jest miejscem pełnym kontrastów, ale nie aż tak niegrzecznym jak Jakarta. Tam islam daje niestety mocniej o sobie znać. "Po Jakarcie, w której można było się świetnie zabawić, przyszedł czas na Kuala Lumpur. Miasto wygląda nowocześnie, ale coś za bardzo przypomina Europę Zachodnią: niemal wszystkie panienki noszą hidżaby (w Jakarcie tak mocno tego nie widać), meczety i bazary. Ciekawe, czy da się kupić piwo? Jak to czasem nowoczesność idzie w parze z ortodoksją..." "A jednak się udało! Siedzę przy pincie Tigera w Chinatown w Kuala Lumpur. Masz problem? Idź do Chinatown, spytaj o Kaine'a. :) :W chińskiej dzielnicy oczywiście świątynki, szamanko i handel. Obok jest Little India, a właściwie Little Afghanistan. I to mieszkańcy tej dzielnicy nadali miastu nieco londyńskiego kolorytu. Nie jest więc źle - tyle różnych klimatów w zasięgu pieciominutowego spaceru. Kupując sataya osiedlasz Malaja!" "Batu Caves na przedmieściach Kuala Lumpur to miejsce święte dla hinduistów. Jaskinie kryjące świątynie, do których prowadzą ciut strome schody. Po drodze czychają małpy - bardzo podobne do tych z "Kac Vegas w Bangkoku". Od czasu do czasu rzucają się na turystów, zwykle tych którzy noszą ze sobą plastikowe torby czy butelki. Samo miejsce trochę zaniedbane i w remoncie. Obok pieczara Ramayany z figurami odtwarzającymi sceny z eposu. Po zaliczeniu tej atrakcji, odwiedziłem Petronas Tower, całkiem przyjemne miejsce". "Jeśli szukacie w Kuala Lumpur lokalu, gdzie można się nawalić jak Zbigniew Stonoga, to polecam Thai's Chili w Chinatown, przy tej samej ulicy gdzie chińska i hinduska świątynka. Lokal prowadzi Marokańczyk, barmanami są gostkowie z Bangladeszu a kelnerkami Filipinki. Takie multi-kulti to ja popieram..." Tym, co jest dobre w Malezji, jest to, że jest krajem bardzo tanim - nawet tańszym od Tajlandii. A że kurs ringitta jest zbliżony do kursu złotego...

***

Podczas mojej nieobecności zabito sowieckiego żula o ksywce "Motorola". Zabito go zapewne Samsungiem Galaxy Note 7 :) Nie miałem również nic wspólnego ze śmiercią Andrzeja Wajdy, choć przyznaję bardzo go nie lubiłem (choćby za takie gnioty jak "Lotna") i choć nie wiem, gdzie go pochowali, to protestuję przeciwko jego pochówkowi.




piątek, 8 sierpnia 2014

Czy Striełkow pomylił samolot? MH17 nieudaną prowokacją wojenną?

Szef SBU Wałentyn Naływajczenko przedstawił intrygującą teorię dotyczącą zestrzelenia lotu MH17. Według ustaleń jego służby terroryści z GRU chcieli zestrzelić samolot Aerofłotu i stworzyć w ten sposób mocny propagandowy pretekst do inwazji na Ukrainę na pełną skalę. Jak czytamy:




"właśnie w momencie zestrzelenia przez rosyjskich terrorystów malezyjskiego samolotu na Obwodem Donieckim, miał lecieć rosyjski samolot Aerofłotu, rejs AFL-2074 Moskwa-Larnaka. Boeing 777 leciał na wysokości 10 tys. m, a samolot Aerofłotu musiał lecieć na wysokości 11,6 tys. m. Dla zniszczenia rosyjskiego samolotu, na pokładzie którego znajdowali się obywatele Rosji, którzy lecieli na odpoczynek, specjalnie z Rosji przywieziono wyrzutnię rakiet Buk. Jednak, ze słów Naływajczenki, którego cytuje agencja UNIAN, wynika, że terroryści pomylili miejsce, gdzie leciał samolot. Jak planowano, Buk, zgodnie z planem kierownictwa w Moskwie, musiał się znajdować na zachodzie Doniecka w rejonie miejscowości Pierwomajskoje. Tymczasem umieszczono go w południowo-wschodniej części Obwodu Donieckiego, które również nazywa się Pierwomajskoje. To, jak powiedział szef SBU, świadczy, że ludzie, którzy musieli dokonać aktu terrorystycznego, nie byli lokalnymi mieszkańcami i źle znali okolice. Po tym, jak rosyjski samolot zostałby zniszczony, właśnie w nocy na 18 lipca terroryści, w tym ich lider Igor Girkin, oczekiwali inwazji rosyjskich wojsk na Ukrainę na szeroką skalę. I właśnie 18 lipca rosyjskie media, na rozkaz Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, zaczęły rozpowszechniać informację, że ukraińskie wojska zaatakowały rosyjski teren, strzelając z broni ciężkiej"

Nie ma żadnych wątpliwości, że rosyjskie służby byłyby zdolne do takiej prowokacji. Do ataków terrorystycznych "pod fałszywą flagą" dochodziło w Rosji zarówno w 1994 r. jak i w 1999 r. (operacja "Hiroszima"), elementy prowokacji były również w atakach na Dubrowce (2002) i w Biesłanie (2004). Jedynym słabym punktem narracji SBU jest to, czy rzeczywiście ludzie z GRU byliby w stanie dokonać takiej idiotycznej pomyłki. Historia rosyjskiej wojskowości podpowiada, że tak, ale czy rzeczywiście nie mają tam dobrych map? Czy nie śledzili celu za pomocą radaru? Wiadomo, że czekali na "duża pticzkę". Nie mógł nią być ukraiński samolot transportowy, gdyż nie leciałby na tej wysokości on korytarzem prowadzącym prosto do Rosji.  Pytanie: czy czekali na samolot Malaysian Airlines czy Aerofłotu? Jeśli na ten drugi, to kto na jego pokładzie wybierał się na Cypr - miejsce, które było do niedawna ulubioną pralnią brudnych pieniędzy z Rosji i Ukrainy?

Na koniec, dla rozluźnienia atmosfery kolejne video od "braci Słowian" z Islamskiego Państwa Doniecka i Ługańska. Całkiem przyjemna muzyka w tle i ciekawe twarze "separatystów". Jak mówi jeden z terrorystów na końcu tego filmu: "I Rosjanie, i Osetyńcy, i Czeczeni i Afgańczycy, wszyscy jesteśmy tutaj jedną wielką rodziną".


***
Idealnym uzupełnieniem chwil sierpniowego wypoczynku jest moja książka   "Vril. Pułkownik Dowbor". Na razie jako e-book (można ją znaleźć choćby tutaj). Kto nie czyta ten Cyraniak, Bekier i Lasecki!


sobota, 19 lipca 2014

Streiłkow - czyli GRU kontra Putin-Hujło?



Płk GRU Igor Girkin vel Striełkow, człowiek odpowiedzialny za zestrzelenie lotu MH17, ma bardzo charakterystyczną, sowiecką facjatę, na której wypisane jest "jestem młotkiem z GRU". Jego sposób wysławiania się podkreśla wrażenie, że mamy do czynienia z sowieckim trepem. Wyobraźcie go sobie w misji szpiegowskiej na Zachodzie - jak ubrany w biały garnitur i kapelusz w stylu płka Sandersa przedstawia się łamaną angielszczyzną jako "pan McDonald, amerykański biznesmen" :) Wrażenie może być jednak mylące. Ten weteran Naddniestrza, Bośni i Czeczenii wszak był głównym organizatorem rosyjskiej dywersji, krawwego terroru (wymierzonego m.in. w księży, dziennikarzy i działaczy społecznych) i zwyczajnego bandyctwa w "Donieckiej Republice Ludowej". Podlegali mu m.in. "miejscowi separatyści" z Północnego Kaukazu - tak się zasłużyli w walce z ukraińsko-rosyjską ludnością słowiańską, że dowcipnisie zaczęli mówić o Islamskim Państwie Doniecka i Ługańska. (filmik poniżej).


I ten właśnie Girkin vel Striełkow nagle psuje Putinowi-Hujle wojnę wywołując międzynarodowy incydent - zestrzeliwując samolot pasażerski z mieszkańcami trzech kontynentów (m.in. babcią premiera Malezji). I robi to akurat wtedy, gdy być może Rosja szykuje się na lądową inwazję Wschodniej Ukrainy. Sprawia, że zachodnie media biją w rosyjskiego kutachona jak w piniatę (publikując takie łapiące za serce historie) a niektóre zachodnie rządy rozważają to, czy ktoś z Rosji nie wymieniłby Putina-Hujłę na lepszy model, z którym można by znów robić interesy.

I tutaj nasuwa się pewna kwestia do wyjaśnienia: BUK obsługiwany był najprawdopodobniej przez profesjonalistów, rosyjskich wojskowych oddelegowanych na Ukrainę jakim więc cudem, korzystając z radaru pomylili An-26 z Boeingiem 777? Zestrzelenie mogło być celowe. A zgrywający idiotę Striełkow reprezentuje GRU - służbę, której Putin nie lubi (z wzajemnością) i którą niszczy. Służba ta prawdopodobnie robiła mu w przeszłości dużo podobnych niespodzianek (prawdopodobnie Biesłan). Czy więc tym razem znowu nie poszła na całość? Według "New York Timesa". na kilka godzin przed zestrzeleniem Rosja zamknęła cztery korytarze powietrzne przy granicy z Ukrainą, w tym ten którym leciał MH17. Zrobiła to bez powiadomienia. Francuscy eksperci twierdzą zaś, że zestrzelenia dokonano za pomocą rosyjskiego systemu "Aster" - rakiety średniego zasięgu odpalonej z Rosji. To mógł więc być celowy zamach. Oczywiście BUL napisał w depeszy kondolencyjnej, że to wypadek.



A tak o Striełkowie pisze zjebowsko-ubecki portal Wolna-Polska (nawiązujący nazwą do V-tej komendy WiN?): " Ta przepowiednia babci Wangelii (Wangi) już od kilku miesięcy krąży po Internecie. Dla niektórych jest ona – kością w gardle i dlatego na wszelki sposób dąży się do tego, aby wzbudzić wobec niej wątpliwości, wyśmiać. Dla nas – to światło na końcu tunelu, potwierdzenie, że ostatecznie wszystko będzie w Noworosji, a w szczególności w świecie rosyjskim w ogóle – dobrze.
(...) Oto jakie dziwne rzeczy odkrywa się, jeśli uważnie czyta się Wangę! ИА „Русские Новости” spojrzały świeżym okiem i znalazły jeszcze ciekawsze momenty. 543.4 „Krym oderwie się od jednego brzegu i przyrośnie do drugiego… W krainie podziemnych dziur i gór, utworzonych ręka ludzką wszystko się zatrzęsie, od tego wiele runie na Zachodzie, a wiele podniesie się na Wschodzie. I przyjdzie Strzelec i będzie stać dwadzieścia i trzy lata, a to, co stało dwadzieścia i trzy lata – zostanie starte w proszek … Rozszyfrowanie: „W krainie podziemnych dziur i gór, utworzonych ręka ludzką” – (wyrobiska w kopalniach i hałdy na ich terenie) – oczywiście, jest to ziemia Doniecka, Strzelec – Igor Striełkow – lider obrony Noworosji „… i będzie stać dwadzieścia i trzy lata – to przepowiednia przyszłości. " Wspomniana "babcia Wanga" to jakaś zidiociała niewidoma staruszka z Bułgarii. Portal Wolna-Polska to zaś znany dostawca lol-contentu. Zwłaszcza, że artykuły pisane są tam zwykle łamaną polszczyzną...


czwartek, 17 lipca 2014

Krótka historia sabotażu lotniczego: Lusitania Putina

Ilustracja muzyczna: Umineko - Mirage Coordinator

Pod koniec marca leciałem do Hanoi (via Bangkok) nad wschodnią Ukrainą i Krajem Krasnodarskim. Żartowałem sobie wówczas, że może będą próbowali mnie zestrzelić i że bezpiecznie poczuję się dopiero w irańskiej przestrzeni powietrznej. Dzisiaj już bym w ten sposób dowcipkował. Rosja po raz kolejny udowodniła, że jest małpą z brzytwą i krajem stojącym poza nawiasem cywilizacji. 



Co wam to przypomina? Ten samolot nie zderzył się z żadną brzozą.

Dowody są wyraźne. SBU nagrała ppłka GRU "Biesa" (tego samego żula, co porwał polskiego księdza) i jego parówę "Greka", jak rozmawiają o pomyłkowym zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego. Płk GRU Grinin vel Striełkow - ich dowódca chwalił się wcześniej na fejsie udanym zestrzeleniem. Zestaw rakietowy BUK był wcześniej widziany przez brytyjskich dziennikarzy w tym rejonie w rękach rosyjskich dywersantów. Pytanie: czy Striełkow to rzeczywiście idiota dowodzący bandą żuli czy też gostek mający zadanie obalić Putina swoimi akcjami?



Rosja jeszcze bardziej pogrąża się swoją propagandą. Opowiastki o ukraińskim myśliwcu, który podczas ataku rozpadł się na dwie części są tak samo wiarygodne jak historyjki o smoleńskiej brzozie i pijanym generale. Jurgen Roth, niemiecki specjalista od mafii pisze: ""Jeżeli czarne skrzynki rozbitego samolotu pasażerskiego faktycznie zostaną przewiezione do oceny do Moskwy, to jest pewne, że jek zapisy zostaną zmanipulowane i przekłamane. Tak jak to było w przypadku katastrofy lotniczej w Smoleńsku". Sowieciarski ekspert Tomasz Hypki nadaje: "Lot pasażerskiego samolotu w tym rejonie to głupota". Speratyści już proponują, by czarne skrzynki zbadał w Moskwie MAK. Ale do tego nie dojdzie. W zamachu zginęli obywatele Holandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Malezji, Indonezji... Wielka Brytania już wzywa do zwołania Rady Bezpieczeństwa ONZ. Będą kolejne sankcje. I na tym się nie skończy.

wtorek, 18 marca 2014

Krótka historia sabotażu lotniczego - cz. 22: Malaysia Airlines 370


Ilustracja muzyczna: Hyouri - Bakemonogatari OST

To historia zupełnie jak z Bonda. Lot Malaysia Airlines nr 370 z Kuala Lumpur do Pekinu, z 238 osobami na pokładzie 8 marca 2014 r. po prostu rozpływa się w powietrzu nad Zatoką Tajlandzką. Później na krótko pojawia się na ekranach wojskowego radaru nad Cieśniną Malakka. I ponownie znika. Jednak poprzez satelitę do USA wciąż idą dane o pracy silnika. Ostatni raz, już po wylądowaniu. Komórki pasażerów działały jeszcze przez wiele dni po porwaniu. Cały czas samolot jest pilotowany w sposób niezwykle profesjonalny - tak, by uniknąć wykrycia przez radar. Okazuje się też, że zmiany w trasie lotów zostały wprowadzone do komputera - przez profesjonalistę, a co jakiś czas powraca sugestia, że rozrywkowi piloci tej maszyny brali udział w spisku. Boeing miał lecieć w kierunku Turkmenistanu - tak mówią przecieki. Gdzie się naprawdę zatrzymał? Amerykańskie, rosyjskie i chińskie satelity szukają go w Azji Centralnej. Pojawiają się jednak pogłoski, że sprowadzono go do amerykańskiej bazy Diego Garcia na Oceanie Indyjskim. 

Teoretycznie mógł trafić na jedno z tych lotnisk:


Czy rzeczywiście ten samolot jest zaginiony? Czy też ktoś (dysponujący wysokiej klasy technologią) ukrywa, co się z nim stało? Jeśli tak, to z jakiego powodu to robi?

Krążą pogłoski o kilku tonach złota na pokładzie. Już to byłoby wystarczające, do dokonania aktu piractwa lotniczego. Dużo ciekawszym wytłumaczeniem wydaje mi się jednak to, że wśród pasażerów znalazło się 20 pracowników spółki Freescale Semiconductor, producenta mikroprocesorów z Teksasu. Inżynierowie ci byli Malezyjczykami i Chińczykami. Zmierzali na spotkanie biznesowe do Chin. Czyżby wymyślili oni "pelerynę niewidzialności" dla samolotów?  Ciekawy trop podał Zezowaty Zorro na swoim blogu kilka dni temu (ze względu na Krym, nie miałem czasu, by się sprawą zająć):

"Firma ma na swoim koncie kilka tysięcy patentów i tak się składa, że jej chińscy wynalazcy złożyli w grudniu 2012 wniosek o rejestrację patentu na maksymalizację upakowania matryc na monokrysztale krzemu. Wchodzą w grę nie tylko wielkie pieniądze, ale także przełomowa technologia.

Wang Peidong, Chen Zhijun, Cheng Zhihong oraz Ying Li z Souzhu, czyli wszyscy wynalazcy z prawami do patentu, byli na pokładzie samolotu, który zniknął z radarów 8 marca. Całkiem przypadkowo trzy dni później zarejestrowano przełomowy patent. Jego jedynym dysponentem i właścicielem, jeśli wynalazcy się nie odnajdą, będzie ich pracodawca, bowiem nieżyjący nie mają głosu w sprawach swoich wynalazków."

I jeszcze jedna teoria: a co jeśli ten niewidzialny Boeing zostanie użyty gdzieś w podobny sposób jak 11 IX 2001 r., ale tym razem z bronią chemiczną, biologiczną lub nuklearną na pokładzie?

UPDATE: Jedna z teorii mówi, że lot MH 370 zatarł swój ślad kryjąc się za singapurskim pasażerskim Boeingiem, który leciał do Europy m.in. nad Pakistanem oraz Iranem.

Emerytowany generał amerykańskich powietrznych twierdzi, że MH370 wylądował w Pakistanie. Na symulatorze lotów, który odkryto w domowym komputerze pilota feralnego lotu było wgranych pięć lądowisk nad Oceanem Indyjskim - trzy  w Indiach i na Sri Lance, jedno na Malediwach, jedno na wyspie Diego Garcia. Świadkowie widzieli nisko lecący samolot pasażerski nad Malediwami - w stronę Diego Garcia.