Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Armenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Armenia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 5 lipca 2025

Klęska Rosji na Zakaukaziu, zmiany w Chinach i ognie w Warszawie

 


Do ciekawych zmian dochodzi na Zakaukaziu. Podczas niedawnej wizyty ormiańskiego premiera Nikola Paszyniana w Ankarze, Armenia, Azerbejdżan i Turcja porozumiały się w sprawie korytarza transportowego Zangezur, łączącego azerską enklawę Nachiczewań z resztą terytorium Azerbejdżanu. Umowa przewiduje, że Rosja straci kontrolę nad tym korytarzem, a tranzytem towarów być może zarządzać będzie tam amerykańska firma.  Armenia i Azerbejdżan są więc bliższe osiągnięcia porozumienia pokojowego, co oczywiście wywołuje wściekłość Moskwy.

Niedawno doszło w Armenii do próby prorosyjskiego puczu - rozbitej przez służby Paszyniana. Okazało się, że zamach stanu organizowano pod patronatem Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, a na czele spisku stał arcybiskup. Katolikos - czyli zwierzchnik ormiańskiego kościoła narodowego - Karekin II jest znanym przeciwnikiem Paszyniana. Po rozbiciu próby puczu oskarżył więc ormiańskiego premiera, że jest obrzezany. Paszynian odpowiedział, że może katolikosowi pokazać fiuta i udowodnić, że nie jest. Dodał, że Karekin II złamał celibat i ma nieślubne dziecko. Maregerita Simonian, ormiańska szefowa telewizji Russia Today, stwierdziła, że Paszynian to "odbyt Antychrysta".

(Ja pamiętam, że w ormiańskim klasztorze Geghard jest ciekawa płaskorzeźba. Przy normalnym oświetleniu przedstawia ona Baranka - ale jak się poświeci wyżej, to widać, że Baranem jest trzymany na łańcuchu przez Kozła, reprezentującego Szatana. W cerkwii w Eczmiadzynie - "ormiańskim Watykanie" - jest natomiast obraz przedstawiający mnicha kłaniający się Szatanowi na pustyni. Dodajmy do tego dużą inflitrację ormiańskiej cerkwii przez KGB...)

Ciekawie dzieje się też na linii Rosja-Azerbejdżan. Rosyjskie służby dokonały ostatnio dużych obław na azerskich imigrantów w dużych miastach. Akcja była brutalna, a w jej wyniku zginęło dwóch Azerów. Władze Azerbejdżanu odpowiedziały aresztowaniem ekipy Sputnika za szpiegostwo. Rosyjska bezpieka aresztowała więc dwóch prominentnych azerskich potentatów biznesowych. Azerbejdżan odpowiedział masowymi aresztowaniami Rosjan, którzy dostają ostry wpierdol w aresztach. Azerowie zamykają rosyjskojęzyczne szkoły i grożą, że zaproszą wojsko tureckie na swoje terytorium. Tymczasem Armenia chce znacjonalizować rosyjskie przedsiębiorstwa i zablokować rosyjskie media na swoim terytorium.



Rassija ponosi konsekwencje swojej kretyńskiej dyplomacji, w ramach której groziła niemal wszystkim państwom byłego ZSRR "losem Ukrainy". Dyplomacja pijanego żula...

Sukces Moskwa odniosła jedynie w Gruzji - gdzie ponad dekadę temu zainstalowała (przy poklasku Zachodu i różnych wyciągniętych z dupy "ekspertów") swoją agenturę. Obecnie ta agentura odebrała immunitety i finansowanie dla całej opozycji w parlamencie.  No u nas też był w grze podobny scenariusz, ale agentura na szczęście okazała się mniej kompetentna..

A w Moskwie - w eksplozji bomby ukrytej w hulajnodze - zginął Aleksiej Komkow, dyrektor 5 Służby FSB.

***

Niewiele mówi się o źródłach izraelskiego zwycięstwa nad Iranem. Jednym z nich był outsourcing IT. Irańczycy zlecali wiele krytycznych usług informatycznych dla swoich służb, wojska i rządu różnym indyjskim gównofiremkom. Później okazało się, że wszystkie te Pajitexy pracowały dla Mossadu. Irańskie systemy informatyczne były więc całkiem przezroczyste dla Izraelczyków.

Ale Izrael nie tylko odnosił sukcesy na tej wojnie.

Okazało się, że irańskie rakiety podczas wojny 12-dniowej trafiły w co najmniej pięć izraelskich baz wojskowych. Nie wiadomo, jakie poniesiono tam straty - Izrael stosuje cenzurę,  ale izraelski Kanał 13 mówił o "znacznych stratach, które zatuszowano".. Tuszowano też choćby uderzenie w budynek izraelskiego Ministerstwa Obrony. I wbrew temu, co Odkrywca ostatnio pisał w komentarzach - budynek giełdy papierów wartościowych w Tel Awiwie też został trafiony - o czym pisały izraelskie media i świadczą liczne filmy.

Tymczasem nad Syrią operowały izraelskie, amerykańskie, brytyjskie, francuskie i niemieckie myśliwce, strącające irańskie rakiety i drony.

Wyszło też na jaw, że Arabia Saudyjska pomagała Izraelowi zestrzeliwać irańskie rakiety. I w sumie cała ta wojna poszła tak jakby według saudyjskiego scenariusza. Nie zapominajmy, że to Arabia Saudyjska, ZEA i Katar obsypały kilka tygodni temu Trumpa setkami miliardów dolarów...

Cieszą się też w Syrii - w Damaszku świętowano fajerwerkami to, że Trump zniósł sankcje nałożone na ten kraj. 

***

Ciekawe rzeczy dzieją się też w Chinach. Jak podała Hanna Shen:

"Już kilka miesięcy temu kilku komentatorów na Tajwanie sygnalizowało, że podczas sesji plenarnej KPCh w sierpniu wydarzy się coś ważnego...i może to być oficjalne odsunięcie Xi Jinpinga od władzy....oficjalne bo to nieoficjalne już się zaczyna. Powołano właśnie nową strukturę w ramach KPCh, która ma podejmować decyzje w najważniejszych dla państwa sprawach (powrót do kolektywnego przywództwa) -już nie Xi decyduje ale ta grupa. Władze nad wojskiem ma mieć Zhang Youxia (generał i wiceszef Centralnej Komisji Wojskowej....szefem Komisji jest Xi). Zhang pomógł Xi zdobyć władze na 3cią kadencję po czym Xi próbował podkopać pozycję Zhanga w Centralnej Komisji Wojskowej sprawującej pieczę nad armią. Teraz Zhang i starszyzna KPCh, w tym b. prezydent Hu Jintao, którego w 2022 r. podczas zjazdu KPCh Xi upokorzył, planują kto zajmie miejsce po Xi.......Xi narobił sobie dużo wrogów w KPCh i teraz oni uderzają.
Inne dowody cytowane przez media a wskazujące na chwijącą się pozycję Xi:
- Niedawna zmiana nazwy „Sali Pamięci Xi Zhongxuna (ojca Xi Jinpinga)” w Pufeng w prowincji Shanxi na „Salę Pamięci Rewolucji Guangzhong” . Xi Jinping stworzył je by upamiętnić swego ojca.
- Całkowita nieobecność Xi w wystąpieniach publicznych przez okres dwóch tygodni, począwszy od końca maja. Państwowe media, w tym „Dziennik Ludowy”, prawie nie informowały o prezydencie Xi w tym okresie.
Co będzie z tej walki w KPCh zobaczymy w sierpniu na sesji plenarnej .....gdyby doszło do zmiany władzy to raczej nie będzie to dobra wiadomość dla Putina."

Rzeczywiście, nagle zaczęli się tam bawić w KC w powrót do struktur kolektywnych.

Generał SWR pisał natomiast kilka tygodni temu, że według rosyjskich służb, Xi Jinping miał zawał serca. 

Można się domyślić, że powody do zdenerowania Xi Jinpingowi dawała w ostatnich miesiącach polityka Trumpa.

A co tam w USA? Wbrew "ekspertom" gospodarka, ani giełda nie załamały się . Trump przed 4 lipca podpisał "Wielką, Piękną Ustawę" budżetową. "Eksperci" skupiają się na tym ilu ludzi może stracić w jej wyniku w ciągu 10 lat (!) ubezpieczenie zdrowotne i jojczą z powodu wzrostu długu, ale ta ustawa oznacza, że gospodarka USA będzie rozwijała się podobnie dynamicznie jak za pierwszej kadencji Trumpa i jak za rządów Bidena. Oznacza ona również duże fundusze dla kompleksu militarno-przemysłowego oraz na rozwój sztucznej inteligencji.  ICE dostanie 175 mld USD budżetu, by deportować więcej imigrantów. A dotychczasowe deportacje okazały się mieć znakomite skutki dla gospodarki - rośnie zatrudnienie wśród osób urodzonych w USA, spada wśród imigrantów. 


***

A w Polsce?

Coś ostatnio za dużo dziwnych zbiegów okoliczności w Warszawie i okolicach...

W nocy z 30 czerwca na 1 lipca doszło do pożaru podstacji energetycznej przy stacji metra Racławicka. Akurat ta podstacja była kluczowa w systemie, więc pożar sparaliżował na jeden dzień linię metra M1. Tuż obok miejsca pożaru znajduje się komenda główna Straży Granicznej.

2 lipca wieczorem doszło do pożaru stacji transformatorowej przy ul. Zamienieckiej, na Grochowie.  Dziwnym trafem, tego samego dnia, o 18.30 doszło do pożaru stacji transformatorowej w Legionowie.

3 lipca wieczorem spłonęły zaś dwa bloki mieszkalne w Ząbkach przy ulicy Powstańców. (Mój kolega z liceum akurat mieszka przy tej samej ulicy, w tak samo wyglądającym bloku - położonym jednak kilka przecznic dalej.) Emerytowany generał Straży Pożarnej Ryszard Grosset dziwił się, że pożar pojawił się na całej długości dachu.

Przypominam, że mieliśmy jakiś czas temu w Warszawie i kilku innych miastach do czynienia z podpaleniami, m.in. hali targowej przy Marywilskiej i marketu budowlanego Obi przy Radzymińskiej, dokonywanymi przez ukraińskich oraz białoruskich imigrantów - jełopów zwerbowanych przez rosyjskie tajne służby. Podobny był modus operandi rosyjskich służb w kilku innych krajach, m.in. w Estonii  i na Litwie.  Można odnieść wrażenie, że tym razem Ruscy wysłali przeciwko nam lepiej wyszkolonych dywersantów.



Co robi rząd? Pomstuje na to, że Ruch Obrony Granic przeszkadza niemieckiej Polizei we wpychaniu na teren Polski subsaharyjskich imigrantów z fałszywymi papierami. Politycy KO przekonują nas, że owi nachodźcy to tylko członkowie zespołów tanecznych z Senegalu. A skąd to wiedzą? A co jeśli wśród nich są też dywersanci zwerbowani przez rosyjskie służby? Przecież Subsaharyjczycy walczą też w szeregach wojsk rosyjskich na Ukrainie. Co za problem ściągnąć pod Moskwę lub na Białoruś jakiegoś Murzyna zwerbowanego w kraju, gdzie operuje rosyjski Korpus Afrykański, wyszkolić go na dywersanta i przerzucić do Europy - nawet i okrężną drogą. 1 na 5 nielegalnych imigrantów trafiających do Niemiec, dostaje się tam normalnymi rejsowymi samolotami. 

Czemu libkom tak trudno zrozumieć, że nie wolno wpuszczać przez granicę kolesi z jakiś shitholi, którzy nie wiadomo kim są i dla kogo pracują? A... zapomniałem. Libki miały poważny problem z tym, która z dwóch kratek na karcie wyborczej była "na Rafaua". 


Niezależnie od argumentów - gówno zrozumieją. Nawet jeśli będą ofiarami przestępców-imigrantów, to może do nich nie dotrzeć. Będą głosy, że "należy wybaczać", by "nie dawać paliwa rasistom". 24-latka, której w Toruniu Wenezuelczyk wydłubał oczy śrubokrętem raczej miała liberalne poglądy, a jakoś żadna feministka nie protestuje przeciwko przemocy jaka ją dotknęła. No cóż, libki na całym świecie zwykle współczują bardziej przestępcom niż ich ofiarom. No chyba, że chodzi o mowę nienawiści lub heteroseksualne molestowanie seksualne...

***

Jak zwykle zachęcam do kupowania i czytania najnowszej książki Waszego Ulubionego Autora czyli "Demonów nazistów".


Fragment recenzji napisanej przez Pawła Skuteckiego (byłego posła) na portalu Historia Naprawdę:


"Książkę Kozieła przeczytałem w kilka dni, dawkując, żeby na dłużej starczyła. To naprawdę świetny przykład pisania o sprawach, które niosą ze sobą ogromne ryzyko dla autora. Bardzo łatwo można się ześlizgnąć albo na pozycję cynicznego ironisty, albo – co gorsza – dostać etykietę wyznawcy teorii spiskowych, która nie traci ważności nawet wówczas, gdy część z tych teorii z czasem okazuje się prawdą. Hubert Kozieł zachowuje się jak rasowy reportażysta: opowiada, relacjonuje, pokazuje i stoi twardo na gruncie logiki. Także wtedy, kiedy pisze o tym, że dzisiejsza nauka nie może rościć sobie praw do przyszłości.

„Demony nazistów” to zdecydowanie jedna z ciekawszych książek, jakie przeczytałem w tym roku, a konkurencja jest ogromna. Kozieł pisze sprawnie, ciekawie, z niesamowitą lekkością, co w kontekście nazizmu i morza cierpień, jakie przynieśli światu, jest wystarczającą rekomendacją. Polecam gorąco."

Fragment recenzji z portalu Lubimyczytać napisanej przez użytkowniczkę podpisaną nickiem mommy_and_books:

"Książka Huberta Kozieła pod tytułem "Demony nazistów. Nawiedzone miejsca i okultyzm III Rzeszy" wywołała we mnie mnóstwo emocji. Poznałam wiele faktów, o których nie miałam pojęcia. Po jej przeczytaniu jestem jednocześnie przerażona i wstrząśnięta.(...) Wierzę w istnienie duchów i sił nadprzyrodzonych. Na własne oczy widziałam opętaną kobietę. Od tego wydarzenia minęło prawie 13 lat, a ja nadal słyszę jej bluzgi. Dlatego na serio odbieram tę książkę i wierzę, że dusze zamordowanych lub po samobójczej śmierci mogą znajdować się w miejscu, w którym dokonali żywota. Dzięki autorowi poznacie miejsca, w których dochodziło do nadprzyrodzonych zjawisk. Jestem zadowolona z tej książki. Okładka jest przerażająca. Wzbudza we mnie dziwne emocje. W środku tekst napisany jest większą czcionką, co znacznie ułatwia czytanie. Znalazłam też świetne ilustracje, które nadają tej książce dodatkowego charakteru. Moim zdaniem warto przeczytać "Demony nazistów. Nawiedzone miejsca i okultyzm III Rzeszy". Fabuła jest tak wciągająca, że tę książkę można pochłonąć w ciągu jednego dnia. Po tej historii z chęcią sięgnę po inne dzieła tego autora."

W piątek 11 lipca możecie spotkać Waszego Ulubionego Autora na prelekcji dla Stowarzyszenia Niklot "Szaleństwo w szaleństwie" poświęconej nazistowskiemu okultyzmowi. Adres: Warszawa, ul. Ożarowska 61, "Pracownia na Kole", lokal usługowy U10. Wstęp wolny i bezpłatny. Będzie oczywiście możliwość zdobycia autografu na książce.

Polecam również książkę zaprzyjaźnionego autora z Repliki: "Baśka Murmańska. Niezwykła niedźwiedzica Wojska Polskiego". Pewnie za tydzień ją zrecenzuję - a także "Aferę teozofów".


sobota, 28 października 2023

Spotkania z boskimi służkami

 


Dzisiejszy wpis został napisany tuż przed Haloween/Dziadami/Wszystkich Świętych/Dniem Zadusznym. Możecie go traktować jako fikcję literacką, albo jak 100 procentową prawdę. Możecie w nim dostrzegać mieszankę prawdy i zmyśleń. Być może przekazuje Wam coś bardzo ważnego. Być może sobie tylko z Was żartuje. Sam nie jestem w 100 proc. pewny autentyczności poniższej relacji.  Wiem, że jej autor rzeczywiście odwiedzał miejsca, w których byłem. Znam go i uważam go za dosyć wiarygodnego świadka. Dopuszczam jednak możliwość, że mogła go zwieźć wyobraźnia. Inna interpretacja mówi jednak, że niektóre starożytne miejsca kultowe przechowują "informacje" z przeszłości. Wszystko jest energią, także myśli i  emocje ludzi, którzy odwiedzali je przez tysiąclecia.

Wspomniałem, że mam dziwne szczęście do spotykania ezoteryków i okultystów. Zdziwilibyście się czasem kim są osoby interesujące się nadprzyrodzonym. To często prawicowcy, którzy na drodze zawodowej i prywatnej twardo stąpają po ziemi. Taką osobą jest również człowiek, który podzielił się ze mną swoimi doświadczeniami z "nadprzyrodzonym". To wierny czytelnik mojego bloga (który jednak chyba nigdy nie zostawił na nim komentarza). Tak wierny, że czasem podróżuje on w odwiedzane przeze mnie miejsca. Podczas jednej ze swoich wyprawy, jeszcze przed pandemią, pojechał on do Mongolii.





Kilkaset kilometrów na południe od Ułanbaatar, na granicy Pustyni Gobi, znajdują się ruiny buddyjskiego klasztoru Hamrin Hiid. To miejsce, zwane Oczami Shambali. Jest tam brama, na której sugestywnie namalowane są oczy. Legenda mówi, że gdy na nie patrzysz - a jesteś odpowiednią osobą, to możesz przez chwilę zobaczyć królestwo Shambali/Agharty/Shangri-La czyli utopijne państwo leżące w "wewnętrznej Ziemi". Oczywiście Shambala widzi też wówczas Ciebie. Mój znajomy chyba był wtajemniczoną osobą, gdyż podczas patrzenia na te oczy namalowane na bramie rzeczywiście miał krótką wizję. Właściwie to był przebłysk, podobny do tych jakie miał Frank Black w serialu "Milennium". Widział coś, co opisał jako "miasto z białymi wieżami". Unosiły się na nim jakieś cygarokształtne pojazdy. Więcej tam nie zobaczył. 




Jakiś czas później, niezależnie od niego, miejsce to odwiedzał inny mój znajomy, naukowo zajmujący się Mongolią. Przespał się w okolicy i miał ciekawy sen. Też widział miasto z białymi wieżami, widział też jakieś duże drzewo w nocy, wokół którego była zielona poświata (w tle przelatywały sekwencje liczb), widział też coś, co określił jako posąg "tancerki z gołym biustem". Owa "tancerka" przypominała pokazywane w mongolskich muzeach i klasztorach posążki Tary, czyli żeńskiej bodhisattvy miłosierdzia.





Kolejną podróż mój znajomy okultysta odbył do Armenii. Gdy ja tam byłem, poznany przypadkiem w hotelu Polak (też ezoteryk!), wskazał mi miejsce, gdzie "też są Oczy Shambali". To był klasztor Noravanq. A właściwie jego ruiny. Mój znajomy, korzystając z moich wskazówek, dotarł do owych "Oczu Shambali" w jednym z bocznych kościółków w tym kompleksie. Wyglądają one skromniej niż w Mongolii - są tylko detalem architektonicznym, który łatwo jest przeoczyć. By mieć wizję, trzeba dotknąć czołem tych "oczu", dotykając jednocześnie z obu stron dłońmi charakterystycznego rzeźbionego, swastycznego "wiru" (podobnego jak na ormiańskich monetach). Gdy mój czytelnik to zrobił, otrzymał dosyć intensywne "przebłyski". Na początku zobaczył kobietę tańczącą topless. Widział ją od szyi w dół. Miała duży biust i długi naszyjnik z koralikami w kształcie czaszek. Wyglądała bardzo "buddyjsko". Znów zobaczył też miasto z białymi wieżami. Tym razem na niebie nad nim pojawiały się zielonkawe, swastyczne wiry, z których wylatywały cygarokształtne statki. Widział też wielki posąg, przypominający Buddę, który drżał. Zobaczył jak na miasto z białymi wieżami spada deszcz meteorytów. Przerwał wizję, bo zaczęło mocno mu się kręcić w głowie...



Trzecią - najbardziej intensywną wizję - miał w Egipcie. W miejscu będącym częścią starożytnej Mapy Nieba rozciągającej się od Abu Rowasz, poprzez Gizę, Abusir i Sakkarę do Dahszur. (Pisałem o tych miejscach w serii Kemet.) Już idąc wzdłuż starożytnej drogi, miał przebłyski szpalerów strażników (starożytnych shemsu-hor?) stojących po obu jej stronach. Na końcu drogi stały dwie postacie przypominające egipską boską parę - Ozyrysa oraz Izydę. Widział jednak ich sylwetki z daleka, a po chwili one zniknęły. Gdy dotarł na miejsce w pewnym momencie poczuł, że ktoś go trzyma za rękę, w przyjazny sposób. Usiadł na kamiennej płycie i miał wrażenie jakby pod ziemią znajdował się kompleks tuneli. Przez chwilę czuł jakby na tej płycie wzniósł się w powietrze. Zobaczył boginię Izydę. Nie widział jej w sposób "ostry", ale dostrzegł, że miała ona na sobie czerwonawy, łuskowaty kombinezon, z którego rękawów rozpościerały się świetliste skrzydła. Miała też włosy "częściowo rude, częściowo czarne". Towarzyszyły jej służki. Były one ubrane zgodnie ze starożytną egipską modą - czyli były topless. Widok musiał być piękny :) Podczas wizji usłyszał on od Izydy: "Eksperyment zaczął się w Sakkarze". Zobaczył również jak w nocy przez Płaskowyż Gizy przewaliła się ogromna fala wody. Nie był w stanie dostrzec, czy piramidy były wówczas już skończonymi budowlami, czy dopiero je budowano.  

Sam nie wiem, co myśleć o tych wizjach. Zastanawiałem się choćby, czy powtarzająca się tam wizja służek/tancerek topless nie ma na celu "wzmocnienia sygnału", tego by umysł widzącego "złapał połączenie" i "skoncentrował się na nim". Wszak w Egipcie usłyszał on od osoby, która wielokrotnie odwiedzała tamto tajemnicze miejsce: "Tutaj objawia Ci się to, czego najbardziej potrzebujesz". No cóż, kobieca energia, też odgrywa pewną rolę w praktykach ezoterycznych, a niektórzy bardzo dobrze się nią pożywiają. (Casus buddyjskich mnichów otaczających się panienkami wyglądającymi jak luksusowe prostytutki...) 




Motyw boskich służek pozbawionych górnych części garderoby (i zwykle mających pokaźne biusty) występuje m.in. w wierzeniach hinduistycznych i buddyjskich. Takie niebiańskie służki są znane jako apsary. Ich przedstawienia możemy spotkać choćby w Indiach, na Sri Lance, w Kambodży, Wietnamie czy w Indonezji. Najbardziej znane są te z "erotycznych" indyjskich świątyń w Khajuraho


Mamy też je m.in. na freskach w Pałacu Rawany w Sigiriya na Sri Lance. (Rawana był królem, z którym walczył legandarny hinduski heros Rama.) Dziwnym zbiegiem okoliczności, jeśli poprowadzimy linię od klasztoru Noravanq do Hamrin Hiid, i z obu jej końców wyprowadzimy na południe po linii o tej samej długości, to te linie zejdą się na Sri Lance, w okolicach Sigiriya.



A jeśli chodzi o strój bogini Izydy - powyżej macie kopię jej wizerunku z grobowca Setiego I. Podejrzewam jednak, że jej strój został tam "unarodowiony". Podobne suknie - odsłaniające piersi - nosiły wówczas Egipcjanki. (Znajomy ze swojej wizji zapamiętał, że miała ona je zakryte przez kombinezon.)  Służki topless nie były tam niczym niezwykłym. Często wręcz pracowały one całkowicie nago lub w przezroczystych szatach. Ciekawe, czy było to zapożyczenie z boskich dworów? Pamiętajmy, że według Menatona i innych starożytnych autorów, ludzkie dynastie faraonów były w Egipcie poprzedzone dynastiami półboskimi, a te boskimi.


Przypominam również o podobnej modzie kobiecej na minojskiej Krecie... (O tamtejszych starożytnych tajemnicach pisałem w tym wpisie.)



Na starożytnych przedstawieniach Isztar/Asztarte/Aszery, ta bogini miłości i wojny też ma zwykle goły biust.


A wracając do bogini Izydy, niektórzy zwracają uwagę na podobieństwo jej wizerunków z małym Horusem, do wizerunków karmiącej Matki Boskiej. Być może w grę wchodził podobny mechanizm jak w przypadku polskich artystów, którzy po wojnie musieli się przestawić z malowania konnych portretów Marszałka Piłsudskiego na konne portrety marszałka Rokossowskiego. Egipscy koptyjscy artyści zastosowali podobne schematy, a skojarzenie Maryi z Izydą ułatwiało chrystianizację. Oczywiście durni amerykańscy ewengelikalni pastorzy ze zmacdonaldyzowanych "megakościołów" traktują to jako kolejny "dowód" na pogańskość Maryi...


Co ciekawe, gdy pokazałem egipskiemu sufiemu wizerunek rudowłosej Matki Boskiej z Gietrzwałdu, stwierdził, że widział obraz Maryi z podobnymi rudymi włosami w klasztorze na Synaju...



***




Generał SWR napisał, że w czwartek 26 października o godzinie 20.42 Putin zmarł w swojej rezydencji w Wałdaju. Jego ciało wsadzono do zamrażarki, w której chłodziło się jedzenie. Patruszew z resztą bandy zaczął debatować nad podziałem majątku zmarłego i sukcesją. Łukaszenka nagle zaczął zaś mówić o pokoju na Ukrainie i że będzie w nim rozjemcą. 

Generał SWR może oczywiście kłamać "jak naoczny świadek". Wcześniej puszczał przecież mało wiarygodne wiadomości takie jak, że Prigożyn żyje w Wenezueli. Dlaczego jednak nagle postanowił "uśmiercić" Putina? 

Może być tak, że podobnie jak w filmie "Sobowtór" Akiry Kurosawy, martwego władcę będzie zastępował żywy sobowtór. Gdyby jednak śmierć Putina została za jakiś czas (nawet za rok czy dwa) została oficjalnie potwierdzona, to dla nas zła wiadomość. Daje ona bowiem Rosji możliwość "wyjścia z twarzą" z wojny, zrobienia nowym przywódcą jakiegoś Nawalnego, rozpoczęcia kolejnego resetu z Zachodem i zebrania sił na nową wojnę. Wyjaśniałaby też modyfikację amerykańskiej strategii z ostatnich miesięcy. Mam więc nadzieję, że Generał SWR po prostu pisze bzdury. 


sobota, 23 września 2023

Wojna jednodniowa

 



Ilustracja muzyczna: System of a Down - Aerials

Chyba nikt nie spodziewał się, że pokonanie samozwańczej Republiki Arcachu zajmie tak krótko. Zajęło jeden dzień. Główny front obrony separatystów załamał się po ośmiu godzinach. Oczywiście bardzo mocno pracowało azerskie lotnictwo dronowe. Władze Arcachu najwyraźniej uznały, że nie mają żadnych szans i zdecydowały się na rozmowy kapitulacyjne. Ich armia złożyła broń - no może z wyjątkiem oddziału generała Karena Dżawaljana, który przeszedł do partyzantki. Delegacja Azerbejdżanu już wręczyła władzom Arcachu listę osób do wydania: byłych przywódców samozwańczego państewka oraz sprawców czystek etnicznych na ludności azerskiej w czasie pierwszej wojny karabaskiej. 

Niektórzy twierdzą, że cała ta wojna to spisek karzełka Putina z azerskim prezydentem Alijewem mający na celu obalenie rządów ormiańskiego premiera Paszyniana. Ja skłaniam się natomiast do teorii, że to był spisek Alijewa z... Paszynianem.

Armenia podczas tej wojny demonstracyjnie bowiem odcięła się od separatystów z Arcachu. Symboliczny pod tym względem był tweet ormiańskiego Ministerstwa Obrony mówiący o "stabilnej sytuacji na granicy". Paszynian wydał rozkaz, by nie strzelać do wojsk azerskich. Jednocześnie cały czas utrzymywał,  że na terenie Arcachu nie ma żadnych jednostek armii ormiańskiej, a separtyści działają wyłącznie na własną rękę. Już po zakończeniu starć, Paszynian stwierdził, że doniesienia o dużych ofiarach wśród cywilów są nieprawdziwe.  Ostro skrytykował też władze Arcachu za to, że kazały się zgromadzić 10 tys. cywilów na terenie zamkniętego lotniska w rosyjskiej bazie wojskowej, oszukując tych ludzi, że mają zapewniony transport do Armenii, a potem twierdząc, że ormiański rząd odmówił im ewakuacji. Działania rządu Paszyniana pochwalił natomiast prezydent Alijew, który zapewnił, że granice Armenii będą nienaruszalne.  Azerbejdżan dostał, to czego chciał od trzech dekad. Armenia pozbyła się pasożyta w postaci Arcachu, który łączył ją z Ruskim Mirem. Teraz droga do normalizacji stosunków między Erywaniem, Baku i Ankarą jest otwarta. Podobnie jak droga Armenii na Zachód. Paszynian poświęcając Arcach dokonał więc po prostu gambitu. Ciekawe, że na kilka dni przed wojną mówił o szykowanym traktacie pokojowym z Azerbejdżanem...

W całej tej historii strasznie skompromitowała się Rosja. Jej "mirotworcy" po prostu uciekli, a ich baza została zbombardowana przez Azerów. Azerscy żołnierze zabili też w zasadzce rosyjskich oficerów: majora, podpułkownika i dwóch pułkowników, w tym zastępcę dowódcy sił podwodnych Floty Północnej. Wizerunek "wielkiej, opiekuńczej" Rosji załamał się wśród Ormian. Doszło do tego, że demonstracyjnie niszczyli oni swoje rosyjskie paszporty podczas demonstracji w Erywaniu.




Symboliczne jest to, że wojna w Karabachu była jednym z konfliktów, który przyczynił się do rozpadu ZSRR. Wybuchła m.in. dlatego, że Gorbaczow wyrzucił z KC Hejdara Alijewa - długoletniego pierwszego sekretarza Azerskiej SSR, a wcześniej szefa KGB w republice. Alijew zawadzał lobby ormiańskiemu na Kremlu, w tym ekonomistom doradzającym Gorbaczowowi. Spotkałem się na Kaukazie z opinią, że wszystko potoczyłoby się o wiele lepiej, gdyby to Alijew został przywódcą ZSRR w miejsce Gorbaczowa. No ale od czasów Stalina i Berii Wielkorusi nie chcieli by nim rządził ktoś z Kaukazu...

***


Sytuacja z Ukrainą i Zełenskim wydaje się być oczywista. Orientują się na Niemcy i od kilku miesięcy pomagają im w próbach obalenia obecnych polskich władz. (Na ile te próby są mądre, to inna sprawa...). Ukraińcy mają oczywiście zbyt naiwne podejście do UE i żenująco niską wiedzę o mechanizmach jej funkcjonowania. Niemieckie obietnice "złotych gór" w ramach programu odbudowy więc na nich podziałały. Niektórzy twierdzą, że Niemcy byłyby też pomocne przy ewentualnym zamrożeniu konfliktu - ale oczywiście za próby takiego zamrożenia Zełenski zostałby wywieziony na taczkach z Bankowej. Ukraińska orientacja na Niemcy oczywiście nie przyniesie Kijowowi "złotych gór". UE nie będzie miała wystarczających środków, by odbudować gospodarkę ukraińską po wojnie. Nie styka się jej przecież nawet osławiony fundusz Next Generation EU. Ukrainę można odbudować tylko za pomocą skonfiskowanych rosyjskich rezerw - ale to będą pewnie blokować Niemcy i UE, tak jak teraz wyśmiewają ukraińskie pomysły, by wyrzucić Rosję z RB ONZ.  Niemcy nie są też w stanie, ani nie mają zamiaru silniej wesprzeć Ukrainy sprzętem wojskowym. Przed Kijowem maluje się więc czarna przyszłość w niemieckiej strefie, w której Ukraińcom wyznaczono rolę jedynie rezerwuaru taniej siły roboczej i zaplecza surowcowego. Wszak nawet według optymistycznych prognoz dla Ukrainy, ukraiński PKB będzie w 2030 r. cztery lub pięć razy mniejszy od polskiego. Polska będzie miała też pewnie więcej ludności niż Ukraina. Tamtejszy rynek będzie więc mały, biedny i opłacalny jedynie jako miejsce do neoliberalnego, januszowskiego wyzysku, przed którym Ukraińcy będą uciekać do Polski. 




Zełenskiego za ostatnią szarżę w ONZ skrytykował Arestowycz, ironizując, że może jeszcze wypowiedzą wojnę Polskę. Stwierdził, że ukraińskie elity mają w sobie gen samozniszczenia. Zaczynają coś dobrze, by później zawsze to spieprzyć. Nie mylmy też zgniłych "elit" z opinią zwykłych Ukraińców, która jest obecnie mocno propolska.

Wszelkie sondaże wskazują, że gdyby w wyborach startowała partia ukraińskich generałów, to zmiotłaby ona wszelkie inne stronnictwa, łącznie z ruchem Zełenskiego. Zgadzam się więc z komentarzem w Defence24.pl mówiącym, że: 

"Elity wojskowe na Ukrainie cieszą się wysoką autonomią, a relacje na linii politycy-wojskowi bywają szorstkie. Nie jest też tak, że Załużny czy Budanow nie mają w ukraińskiej polityce nic do powiedzenia. Załużny, zwany także, „żelaznym generałem" – jak mówi się nieoficjalnie – nie ma najlepszych relacji z Wołodymyrem Zełenskim i panów łączy tzw. szorstka przyjaźń. Władza na Ukrainie nie jest monolitem i to, że obecnie część elit zaczęła ciążyć ku polityce Niemiec nie oznacza wcale, że polskie sprawy w Kijowie są przegrane. Pytaniem retorycznym pozostaje czy jesteśmy gotowi by jak rasowy poważny kraj lobbować za naszymi interesami?"

(koniec cytatu)

Po zakończeniu czy - nie daj Boże - zamrożeniu konfliktu możemy mieć do czynienia na Ukrainie z podobną sytuacją jak w pierwszej połowie lat 20-tych w Polsce. Wojskowi są tam bez wątpienia najbardziej kompetentną częścią elit. Świadczą o tym choćby przeprowadzane przez nich błyskotliwe uderzenia we wrażliwe cele wroga, takie jak atak na sztab Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu czy na bazę lotniczą Czkałowski pod Moskwą. 

No i przynajmniej już wywalili tego transa z funkcji rzecznika :)

Mimo ostatnich napięć na linii Kijów-Warszawa, nie zmieniam swojego zdania o tym, że nasza pomoc wojskowa dla Ukrainy była w 100 procentach opłacalna dla Polski. Ci którzy na nią jojczą przypominają patafianów, którzy twierdzili, że Wyprawa Kijowska była przyczyną tego, że bolszewicy doszli prawie pod Warszawę. Było wręcz przeciwnie. Bez Wyprawy Kijowskiej Armia Konna Budionnego rozpoczęłaby swoje uderzenie znad Zbrucza a nie znad Dniepru. Nasze uderzenie na Kijów kupiło więc na potrzebny czas i przestrzeń. Tak samo jak przez ostatnie kilkanaście miesięcy opór wojsk ukraińskich przeciwko rosyjskim najeźdźcom. 

Dlatego też totalną moskiewsko-berlińską żenadą jest jojczenie różnych Warzechów i Dzierżawskich, że Ukraina "powinna zakończyć konflikt", bo na froncie "giną tysiące Ukraińców". Ostatnio w "Do Rzeczy" ukazał się propagujący takie idiotyczne tezy wywiad z Jeffreyem Sachsem przeprowadzony przez znanego zjeba Wojciecha "Mielonkę" Golonkę.  W wywiadzie w "Do Rzeczy" twierdzi on też, że jest dumny ze swojej współpracy z Balcerowiczem i efektów swojego planu transformacji gospodarczej. Po tej deklaracji mamy jego jojczenie "ojej, giną tysiące Ukraińców, zakończmy tę wojnę". Podobną truciznę sączono w czasie wojny wietnamskiej w USA oraz we Francji w latach 1939-1940. Każdy świadomy historii Polak powinien być na taką idiotyczną propagandę wyczulony. No ale czego się spodziewać po przebierańcach udających polską prawicę?

***

W 12 odcinku serialu "Reset" dużo miejsca poświęcono dokumentom mówiącym o planach z 2011 r. podpisanych przez Klicha i gen. Cieniucha przewidujących obronę na rubieży Wisły, czyli oddanie wschodniej Polski - w tym warszawskiej Pragi - rosyjskim najeźdźcom. Odcinek oczywiście polecam, zwłaszcza jego drugą połowę.


Na tych klichowsko-cieniuchowskich planach suchej nitki nie zostawili m.in. generałowie: Wroński, Komornicki, Polko i Samol

Jaka jest reakcja ekipy, która była odpowiedzialna za stworzenie tej katastrofalnej koncepcji?

Niektórzy z nich twierdzą, że plany te "zostały sfałszowane". Inni jojczą, że to skandal, że "ujawniono tajne plany NATO". W ich optyce, dużo większym skandalem jest to, że opinia publiczna mogła się zapoznać z okładką i paroma stronami archiwalnego i już totalnie nieaktualnego planu z 2011 r., niż to, że chciano oddać wschodnią Polskę wrogowi i zmienić Warszawę, Sandomierz, Toruń, Bydgoszcz i  Gdańsk w miasta frontowe. 




Wśród tych, którzy jojczyli, że "ujawniono tajne plany" znalazł się również gen. Skrzypczak, czyli specjalista od bezmyślnego mielenia ozorem. Tak się akurat składa, że to sam Skrzypczak w 2014 r., w wywiadzie dla "Faktu" ujawnił jedno z założeń tych planów, czyli to, że wojsko będzie bronić się trzy dni na podejściach do Warszawy. Co więcej mapki hipotetycznej wojny prowadzonej według tych planów były publikowane wówczas w prasie. Oczywiście optymistycznie zakładano kontratak - taki jak obecnie na Zaporożu. 

Generał Koziej - jedna z najbardziej tragikomicznych postaci w ponad tysiącletnich dziejach polskich sił zbrojnych - zwalił winę na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To Kaczyński miał te plany zatwierdzać. W 2011 roku, rok po swojej śmierci w Smoleńsku. Koziej twierdzi, że plany te wynikały z jakiejś dyrektywy BBN z 2007 r. Jakoś nie pokazuje jednak tekstu tej dyrektywy, ani nie wspomina, że owe plany były sprzeczne z dyrektywami choćby z 2009 r. Możemy więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ów współczesny Izydor Modelski i zarazem resetowy partner Nikołaja Patruszewa, po prostu łże, by zatuszować swoją totalną niekompetencję. 

Siemoniak twierdzi natomiast, że obrona na rubieży Wisły była tylko jednym z wariantów, najbardziej pesymistycznym. Skoro tak, to co on robił - i jego poprzednik Klich - by zapobiec realizacji takiego scenariusza? Czy rozbudowywał armię, kupował nowy sprzęt, tworzył jednostki wojskowe na wschód od Wisły? Nic takiego się nie działo. Wręcz przeciwnie. Armia się zwijała, a jednostki mogące stawiać opór wrogowi na wschodzie likwidowano. Były to też czasy gdy koziejowski BBN współpracował ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, SKW kierował gen. Pytel mający zarzuty dotyczące kontaktów z FSB, polskie jednostki były wizytowane przez rosyjskich inspektorów (mimo zawieszenia w 2007 r. przez Rosję udziału w układzie o kontroli konwencjonalnych sił zbrojnych w Europie), a Klich chciał kupować rosyjski sprzęt dla naszego wojska. 

Jak wskazuje Piotr Grochmalski (ekspert, który trafnie przewidział rosyjski atak na Ukrainę):

"Jak wskazał prof. Grochmalski, kiedy w 2011 roku Polska zlikwidowała czwartą dywizję, Rosja stopniowo zwiększała swoje nakłady na armię i zaczęła odbudowywać 1. Gwardyjską Armię Pancerną, która w czasach Związku Sowieckiego, stacjonując na terytorium Niemiec Wschodnich, miała odegrać rolę taranu niszczycielskiego, który rozbije formacje NATO-owskie gdyby ZSRS zaatakował Zachód".

– I ta 1. armia miała uderzyć właśnie na tym kierunku, którego bronić miała zlikwidowana 1 Warszawska Dywizja Zmechanizowana. Pierwszym jej zadaniem miało być jak najszybsze przebicie się walcem przez Polskę – tłumaczył nasz rozmówca. – W związku z tym, przy trzech dywizjach, z których dwie były rozlokowane przy granicy z Niemcami, polska armia nie byłaby w stanie zatrzymać uderzenia rosyjskich armii Zachodniego Okręgu Wojskowego, utworzonego w 2010 roku, nawet na linii Wisły. Rosyjskie zagony pancerne realny opór napotkałyby dopiero pod Poznaniem."

(koniec cytatu)


Ktoś kiedyś napisał w komentarzu pod jednym z wpisów na moim blogu, że miał realistyczny sen, w którym wojska rosyjskie szturmowały Gniezno. Być może to był przebłysk z rzeczywistości alternatywnej. Rzeczywistości, w której Bronek "Bul" Komorowski - polski Peter Griffin - nie wszedł na krzesło w japońskim parlamencie i nie przerżnął przez to wyborów, a Kopacz nadal była premierem po 2015 r.

Pamiętacie jeszcze może jak karykaturalny gejnerał Różański zrezygnował w 2016 r. ze stanowiska, "bohatersko" opierając się naciskom Macierewicza na tworzenie jednostek wojskowych na wschód od Wisły? Ten pajac wciąż chciał kontynuować strategię obrony Polski na Wiśle czy raczej na Odrze. Oni nadal są jej wierni, o czym świadczy ich nieustanne jojczenie na zakupy amerykańskiego i koreańskiego sprzętu i powiększanie wojska. Nie podobają im się Abramsy, nie podobają Himarsy... Co to za generał, który jojczy, że będzie miał więcej żołnierzy i sprzętu? Najwidoczniej jakaś podróbka generała. 

No i teraz wiecie, czemu doszło do zamachu w Smoleńsku - by takie cieniucho- różańsko- i koziejopodobne podróbki generałów znów zaczęły kierować jedną z kluczowych natowskich armii.

W całej tej historii nie mogę jednak zrozumieć jednej rzeczy: dlaczego na podobną destrukcję wojska jak Polska za resetu i Ukraina za Janukowycza realizowały również Niemcy? Poniżej macie ilustrację tej destrukcji. Jedna mapka przedstawia bataliony stacjonujące w RFN i Berlinie Zachodnim w 1990 r., druga w 2022 r. Jedna kropa to batalion. Uwzględnione są też wojska amerykańskie, brytyjskie, francuskie itd. Szare kropki to bataliony niemieckie. Widać, że całej Brandenburgii i Berlina bronią obecnie zaledwie jedynie cztery bataliony, czyli wzmocniony pułk - i to pewnie o obniżonej zdolności bojowej. 




***

Następnym razem - jeśli Allach pozwoli - Sny: Brązowa Granica

sobota, 9 września 2023

Ormiańscy separatyści z Karabachu zostaną zmiażdżeni?

 



Nie ulega żadnej wątpliwości, że Górski Karabach jest terenem należącym de iure do Azerbejdżanu. Za azerskie terytorium uznają go wszystkie państwa świata - włącznie z Armenią. Po przegranej wojnie z 2020 r. ormiański premier Nikol Paszynian wielokrotnie przyznał, że to terytorium podlegające jurysdykcji Azerbejdżanu. Nie ulega wątpliwości, że traktuje on kwestię Karabachu jako ogromne obciążenie dla Armenii. Ale...

Mimo to Armenia finansuje budżet separatystycznej Republiki Arcachu i utrzymuje z nią głębokie związki wojskowe. (Azerowie mówią nawet o stacjonowaniu w resztówce Arcachu 10 tys. ormiańskich żołnierzy, co jednak trudno zweryfikować.) Opinia publiczna nie pozwala bowiem Paszynianowi odcinać wsparcia dla tego mafijno-pasożytniczego tworu.

Nie ulega wątpliwości, że władze Arcachu są wrogie wobec rządu w Baku. Nie ulega też wątpliwości, że żadne państwo nie mogłoby tolerować istnienia podobnego tworu na swoim terytorium. To trochę tak jakby Niemcy na Opolszczyźnie utrzymywali swoje quasipaństewko po przeprowadzeniu czystek etnicznych na Polakach (a jakiś zachodni Repetowicz broniłby ich twierdząc, że "Opolszczyzna to starożytna niemiecka kraina, na której Niemcy bronią się przed polskimi ludobójcami"). Republika Arccachu niewiele różni się od Osetii Płd., Abchazji, Naddniestrza oraz Donieckiej i Ługańskiej Republik Ch*jowych. Też powstała dzięki wsparciu militarnemu Moskwy i też jest traktowana przez Rosję jako protektorat. Rosja rozdawała tam swoje paszporty i próbowała w zeszłym roku zrobić premierem Arcachu swojego oligarchę Rubena Wardaniana. (Co jednak Azerbejdżan skutecznie zablokował.)



W grudniu Azerowie rozpoczęli blokadę korytarza laczyńskiego, czyli jedynej drogi zaopatrzeniowej łączącej Armenię z Karabachem. Na początku w formie hybrydowej, posługując się "działaczami ekologicznymi". W czerwcu blokadę przejęło azerskie wojsko. Chodziło zarówno o przerwanie nielegalnych dostaw broni do Karabachu jak i o zmuszenie go do kapitulacji metodami ekonomicznymi. Zablokowano m.in. dostawy żywności. Jednocześnie jednak zaproponowano Ormianom z Arcachu, że cywilne dostawy będą szły tam poprzez Azerbejdżan, drogą prowadzącą z miasta Agdam. Separatyści z Karabachu odmówili. Dali do zrozumienia, że mogą zagłodzić swoją populację, ale władzy Baku nie uznają. Azerowie skręcili natomiast z drona bojowego ciekawy film pokazujący jak arcachskie "elity" hucznie imprezują w rezydencji jednego z lokalnych kacyków. Jak widać rządząca tam mafia radzi sobie podczas blokady. 

W ostatnich dniach w stronę Karabachu zmierzało wiele konwojów wojskowych. W Azerbejdżanie trwają manewry na dużą skalę. Przy linii rozejmowej z Karabachem pojawił się ciężki sprzęt, w tym wyrzutnie TOS-1. Zaobserwowano na pojazdach znaki taktyczne w postaci odwróconej litery "A". Ormianie zaczęli natomiast ściągać wojska nad granicę z Azerbejdżanem, w tym z enklawą Nachiczewań. Wojsko przy granicy zaczął też gromadzić Iran - bliski sojusznik Armenii oraz Rosji. Paszynian co prawda dystansuje się od wieloletniego sojuszu ormiańsko-rosyjskiego. Sprytnie zaprosił do Armenii wojska amerykańskie na ćwiczenia. 

Nie sądzę, by do wojny doszło przed zakończeniem amerykańsko-ormiańskich manewrów. Możliwe jednak, że po nich Armenia może przedwcześnie uznać, że ma "pełne wsparcie" USA. Wejście przez nią do nowej wojny przeciwko Azerbejdżanowi byłoby jednak skrajną głupotą. Poprzednią wojnę przegrała na całej linii - i tylko interwencja dyplomatyczna Rosji ocaliła ją przed totalną klęską. W przypadku wojny bardzo prawdopodobnym scenariuszem jest powtórka z chorwackiej operacji "Burza", czyli odbicia terenów separatystycznej Krajiny. Wówczas Serbowie masowo uciekali ze swojego separatystycznego quasi-państewka. Wkrótce mogą to robić Ormianie z Karabachu - choć w ich przypadku będzie to trudniejsze, gdyż Karabach jest otoczony terenami kontrolowanymi przez wojska azerskie. Przywódcy mafijnej Republiki Arcachu już więc zapobiegliwie wysłali swoje rodziny do Armenii. Repetowicz już wiele miesięcy temu pisał na łamach "Od Rzeczy", że moglibyśmy przyjąć do siebie ormiańską populację Karabachu - ich gangsterzy ich alfonsi mocno wzbogaciłaby nas kulturowo... Podejrzewam, że Warzecha by nie protestował. 

Moim zdaniem pełnoskalowy konflikt zbrojny nie jest jednak jeszcze w 100 proc. przesądzony. Można problem rozwiązać bez rozpoczynania nowej wojny. Skoro Azerom udaje się sfilmować z Bayraktara imprezę z udziałem przywódców karabaskich separatystów, to równie dobrze mogą posłać w nich salwę z rakiet. Potraktować ich tak jak na to zasługują, czyli jak terrorystów. I narzucić Arcachowi rozwiązanie pokojowe - przejście pod faktyczną jurysdykcję Baku z zachowaniem autonomii. Oczywiście Ormianie będą rozkręcać histeryczną propagandę, że "to nowy rok 1915 r.". W rzeczywistości sami są jednak bardzo nietolerancyjni wobec wszelkich mniejszości etnicznych. W Azerbejdżanie mniejszości narodowe stanowią około 9 proc. populacji. Mniejszości - w tym Ormianie - stanowią też sporą część populacji Gruzji. Tymczasem w Armenii stanowią znikomy procent, który szybko topniał przez ostatnie 30 lat. Z Armenii uciekła m.in. mniejszość azerska, stanowiąca wcześniej 2,5 proc. populacji kraju. To tyle jeśli chodzi o prawa człowieka... 

Takie pokojowe rozwiązanie będzie również w pełni w interesie Armenii. Nie może ona się bowiem rozwijać z mafijno-sowieckim pasożytem w postaci Republiki Arcachu. Sam premier Paszynian stwierdził, że trwały pokój w regionie nie będzie możliwy bez poszanowania integralności terytorialnej zarówno Armenii jak i Azerbejdżanu. Trudno odmówić mu racji.

***

W podręczniku do historii najnowszej Rosji, autorstwa Władimira Miedińskiego (doradcy Putina), oprócz typowego sowieciarskiego bóldupienia na "pańską Polskę" i wychwalania paktu Hitler-Stalin, znalazła się też wzmianka, że tłumienie Powstania Węgierskiego z 1956 r. było "walką z faszystami". Kolejny wielki sukces orbanowskiej polityki wielowektorowego dawania dupy! Orbanowi nie pomogło to, że w centrum Budapesztu - blisko Parlamentu i obok pomnika Reagana - utrzymuje pomniczek upamiętniający sowieckich sołdatów, którzy w latach 1944-1945 pustoszyli węgierską stolicę i masowo gwałcili Węgierki. W oczach kremlowskich propagandystów, węgierscy patrioci to wciąż "faszyści".

Zadziwiające jest też to, że Rusaki nadal stosują wyświechtane klisze propagandowe sprzed kilku dekad. W "Efekcie domina" Zyzak opisał m.in. demonstrację wymierzoną w Solidarność przeprowadzoną w latach 80-tych w USA przez wynajętych lewaków. Nosili oni transparenty takie jak "Precz z piłsudczykowskim antysemityzmem!" :)  Odgrzali więc idiotyczne hasła Billa Geberta i Oskara Lange z lat 40-tych.

Na wiele lat przed wojną na Ukrainie Moskwa zaczęła bombardowanie tematem banderowców. Do worka z napisem "banderowcy" wrzucała oczywiście też rosyjskojęzycznych Ukraińców, Żydów, Tatarów, Ormian a nawet Polaków. Możesz być Polakiem uważającym akcję Wisła za w 100 proc. słuszną, ale jeśli nie kibicujesz Moskwie w wojnie przeciwko Ukrainie to już jesteś "banderowcem". Przy okazji obrodziło nam różnymi przebierańcami, którzy zawsze "pamiętają o Wołyniu", a jakoś nie chcą zabierać głosu w kwestii operacji antypolskiej NKWD z 1937 r. czy Obławy Augustowskiej. Coś też zwykle konta tych "polskich patriotów" milczą w okolicach 15 sierpnia - no chyba, że pierdolą o tym, że "zdrajca Piłsudski zabił generała Rozwadowskiego".

Oczywiście, gdyby Moskwie ślizgnęło się w 2022 r. na Ukrainie, to kraje bałtyckie i Polska byłyby następne w kolejności i ruszyłaby też antypolska machina propagandowa. Tak jak dzisiaj Panasiuk powtarza sowieckie komunikaty o "faszystach z AK" a Łukaszenka niszczy cmentarze naszych bohaterów, tak w takim scenariuszu mielibyśmy antypolskie wzmożenie podobne jak w 1939 r. Kubły kremlowskich pomyj wylewane byłyby nie tylko na AK, ale również na II RP i na całą polską tradycję. Balony próbne już mieliśmy. W narracji różnych zjebów nagle pojawił się wątek, że jesteśmy rządzeni przez "neosanację" i że "sytuacja jest podobna jak w 1939 r.". Tuż przed pełnoskalową inwazją na Ukrainę, cwelotrolle z triumfalnym tonem pytały w komentarzach na moim blogu, czy już przygotowałem sobie trasę ucieczki do Rumunii. Jakoś im umknęło, że Polska już z Rumunią nie graniczy. Tak mocno trzymają się wyświechtanych klisz propagandowych sprzed 80 lat!

***

 


Dobrze, że Agnieszka Holland nie nakręciła "Ataku na Tytana". Zamiast epickiej, rymkiewiczowskiej opowieści, mielibyśmy gniota o biednych tytanach gnębionych przez Oddział Zwiadowczy. Maja Ostaszewska zapewne ze Szczerbą i Jońskim pojechałaby zawieść pizzę tytanom, a osłanka Hartwig pisałaby "Wpuście tych tytanów! Później się ustali, kim oni są!". 

Holland jest - obok Smarzowskiego - bezapelacyjnie jednym z największych beztalenci polskiego kina. Muszę jednak przyznać, że poniższa scena z komedii "Zielona granica" świetnie jej wyszła.

 




No cóż, to że Holland wpisuje się w kremlowski przekaz propagandowy, wcale mnie nie dziwi. Jej ojciec pełnił bowiem podobną funkcję jak dziadek Prigożyna. Był politrukiem. 


Ów jeszcze przedwojenny zdrajca, był m.in. jednym z organizatorów kampanii nienawiści wobec profesora Tatarkiewicza. Mimo wiernej służbie komunie, stał się jej ofiarą. A raczej ofiarą swojego zbyt długiego jęzora, którym bezmyślnie mielił w obecności zagranicznych korespondentów prasowych. Gdy więc w 1961 r. SB zrobiła mu rewizję w mieszkaniu, ze strachu popełnił samobójstwo - wyskoczył z okna i rozpaćkał się na ulicy. Niedaleko pada jabłko od jabłoni...

sobota, 3 października 2020

Covid vs. Trump (bez foliarstwa)

 

 


Ilustracja muzyczna: Drowning Pool - Bodies

Wykrycie u Trumpa i u Melanii koronawirusa to "październikowa niespodzianka" ogromnej skali. Wielu liberalnych totalitarystów tańczy już z radości wyobrażając sobie śmierć prezydenta.  Była rzeczniczka Hillary Clinton otwarcie przyznała, że "ma nadzieję, że on umrze". Cieszą się państwowe media z komunistycznych Chin, a chińskie trolle z "armii 5 mao" piszą o doskonałym prezencie na święto narodowe ChRL. W kontraście do nich, Kim Jong Un życzy Trumpowi zdrowia. Wszystkich mających mokre sny o śmierci prezydenta USA muszę zmartwić: wiele wskazuje, że się on z tego wykaraska. Admirał Ronny Jackson, były lekarz Białego Domu, wspominał jak był zdziwiony widząc podczas badania pracy serca  na mechanicznej bieżni jak Trump uzyskał wynik w granicach górnego 10 proc. dla ludzi w jego wieku. Według tego medyka Trump poza nadwagą, na nic nie choruje i ma "dobre geny". Zresztą, prezydent był w stanie, mimo choroby, nagrać wiadomość video dla narodu. 



Większym problemem jest to, że choroba Trumpa wywraca jego kampanię. Przez pewien czas nie będzie mógł się pojawiać na wiecach - a jego wystąpienia mocno mobilizowały wyborców. Zachorował też szef jego kampanii Bill Stepien. Zachorowało dwóch republikańskich senatorów, a jeśli zachoruje więcej, to zatwierdzenie przez Senat przed wyborami nowej sędziny Sądu Najwyższego Barret będzie niemożliwe. Na zarażenie byli też narażeni sponsorzy kampanii.  Tego typu chaos może być zabójczy dla szans na prezydenturę. Ale tworzy też pewne szanse. Po tym jak Bolsonaro i Johnson zarazili się koronawirusem, poparcie dla nich wyraźnie skoczyło.  To trochę jak zamach na prezydenta - generuje sympatię i głupio krytykować przywódcę, który stał się celem ataku. Biden już zmuszony był wycofać negatywne reklamy wyborcze.  A jak Trump szybko wyzdrowieje, to jego przeciwnicy mogą się zbyt wolno dostosować do zmiany narracji. 

Warto w tym miejscu spojrzeć nieco wstecz na to jak administracja Trumpa podchodziła do walki z chińskim wirusem. Pisał o tym choćby porucznik Bob Woodward w wydanej niedawno książce "Rage". Potwierdza on, że ostrzeżenia przed dziwną epidemią w Chinach pojawiły się w końcówce 2019 r. Były jednak dosyć mało konkretne. Wśród doradców prezydenta była grupka "chinosceptyków" dostrzegających to, że Chińczycy coś u siebie tuszują. Wśród nich wyróżniał się Matthew Pottinger, zastępca prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Woodward robi mu dobry PR, bo Matthew Pottinger jest synem Johna Pottingera, jednego z jego źródeł w aferze Watergate (urzędnika Departamentu Sprawiedliwości, który sterował feministką Glorią Steinem). Matthew Pottinger był korespondentem "WSJ" w Pekinie, gdzie miał nieprzyjemne przejścia z miejscową bezpieką. Relacjonował też epidemię SARS i widział na miejscu, jak Chińczycy ją ukrywają. Później... wstąpił do marines i służył w Iraku, w wywiadzie wojskowym jako podwładny generała Flynna. Po zakończeniu kariery wojskowej założył firmę skutecznie tropiącą oszukańcze chińskie spółki na Wall Street. W styczniu 2020 r. Pottinger zbierał informację od swoich ludzi z Chin - np. o drakońskich lockdownach, podczas których staruszkowie umierali z głodu we własnych domach. Chińczycy odmawiali wówczas wpuszczenia do Wuhan misji z amerykańskiej CDC a Xi Jinping mówił Trumpowi, że nic się nie dzieje. 20 stycznia wykryto pierwszy przypadek zachorowania na Covid-19 w USA. Pierwszy potwierdzony zgon na tego wirusa był dopiero 6 lutego.  31 stycznia prezydent podjął wraz ze swoimi doradcami i członkami gabinetu decyzję o tym by od 2 lutego wstrzymać komunikację lotniczą z Chinami. Poparcie dla niej było niemal jednogłośne. Przynajmniej w administracji, bo narzekali na nią... demokraci, wskazując jako przykład rasizmu. Biden mówił, że to przykład "rasizmu, ksenofobii i nakręcania paniki". Przez cały luty współpracownicy Bidena mówili, że globalna pandemia jest "mało prawdopodobna". 24 lutego Nancy Pelosi wzywała ludzi do odwiedzania Chinatown w San Francisco. Jeszcze w marcu demokraci urządzali duże wiece wyborcze.

Zakaz lotów do Chin na niewiele się jednak zdał, bo wirus hulał sobie od dawna w Europie i w samych Stanach Zjednoczonych. Zgony na niego były jednak klasyfikowane jako zgony na zapalenie płuc lub na grypę - bo oczywiście Chińczycy tuszowali u siebie pandemię. Gdy liczba wykrytych przypadków covid zaczęła w USA gwałtownie rosnąć, okazało się, że zapasy sprzętu medycznego zostały mocno uszczuplone po epidemii ptasiej grypy z 2009 r. Oczywiście Chińczycy w styczniu na całym świecie wykupywali na pniu cały dostępny sprzęt ochronny. Administracja sięgnęła więc po Ustawę o Produkcji Obronnej, która zmobilizowała przemysł do produkcji potrzebnego sprzętu. Nawet Tesla produkowała własne designerskie respiratory. Choć media produkowały później historie o dramatycznej sytuacji w szpitalach, to eksperci nie potrafią wskazać przypadku śmierci pacjenta, który nie uzyskał dostępu do respiratora. Respiratorów w amerykańskim systemie medycznym było aż za dużo.

Skąd więc te apokaliptyczne sceny w Nowym Jorku? Pewnie zdajecie sobie sprawę, że USA są państwem federalnym i konkretne decyzje dotyczące tego jak walczyć z pandemią podejmują tam władze poszczególnych stanów. Rząd federalny może im pomagać i koordynować ich działania. I tak się jakoś złożyło, że liczba zgonów w stanach, w których wygrała 2016 r. Hillary była trzykrotnie większa niż w stanach, w których wówczas wygrał Trump. Być może dlatego, że zawyżały im statystki Nowy Jork i Kalifornia, a większość stanów republikańskich to stany rolnicze. Czasem jednak działania demokratycznych władz stanowych pogarszały pandemię. Gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo odesłał 3,6 tys. zarażonych covidem staruszków do domów opieki. Przykład urzędniczej głupoty czy sabotażu? W Pennsylvanii, Rachel Levine, miejscowy demokratyczny sekretarz zdrowia - będący transem (nie oglądać fotek przy jedzeniu!), również nakazał wysłać tysiące zakażonych staruszków do domów opieki, by zarażali tam innych. Ale swoją 95-letnią matkę wyciągnął wcześniej z domu starców. Więc był w pełni świadomy, jakie konsekwencje będzie miała jego decyzja. Mieliśmy do czynienia z sabotażem. Poświęcono życie tysięcy ludzi, po to by zmniejszyć szanse Trumpa na wygranie wyborów.


Woodward w swojej książce "Rage" wskazuje, że doktor Anthony Fauci , główny amerykański wirusolog, wcale nie był tak chętny do wprowadzania ograniczeń związanych z covidem. Wręcz często uspokajał opinię publiczną. Trump w lutym mówił prywatnie Woodwardowi, że covid to bardzo groźna choroba i duże zagrożenie dla jego prezydentury. Publicznie jednak "nie chciał siać paniki". Lockdownów nikt nie chciał wprowadzać, gdy wirus krążył w Chinach, Korei czy w Iranie. Myślano wówczas, że to coś takiego jak SARS. Dopiero, gdy zobaczono szokujący skok zgonów we Włoszech i Hiszpanii, a później nagły przyrost zachorowań w USA, sięgnięto po lockdowny. Fauci twierdzi teraz, że postępowano jak w przypadku epidemii SARS. W książce "Rage" pokazano, że argumentował on wówczas: "zamknijmy wszystko na dwa tygodnie i zobaczmy co się stanie". Trump się na to zgodził. Później jednak widział, że przedłużający się lockdown nie zdusił pandemii w zarodku. (Polskim covidomsceptykom przypominam, że u nas restrykcje były o wiele łagodniejsze niż w USA, Europie Zachodniej, Izraelu, Australii, czy tak kochanych przez was Rosji i Chinach.)  Lockdown miał sens jedynie jako kupowanie czasu na zgromadzenie zapasów sprzętu medycznego. Nigdzie nie zdusił pandemii. A po jego zakończeniu ludzie zwykle olewali wszelkiego rodzaju ograniczenia. (Widziałem to w lipcu, gdy odwiedzałem Wilczy Szaniec - dzikie tłumy.) Ci sami ludzie, którzy w marcu bali się wchodzić do supermarketu, w sierpniu straszliwie buldupili, że muszą nosić maseczki przez 15 minut w klimatyzowanych pomieszczeniach sklepowych. 

Cokolwiek, by się nie zrobiło w kwestii covida, zawsze będzie to krytykowane. Wprowadzasz ograniczenia: "zabijasz nasze konstytucyjne wolności, dusisz gospodarkę, dr Ivan Komarenko udowodnił, że nie ma żadnego wirusa, dlaczego muszę nosić maseczkę, uduszę się i zesram w maseczce!". Nie wprowadzasz ograniczeń: "olaboga chcesz nas wszystkich zabić!, dlaczego nie wprowadzasz nakazu noszenia maseczek, gdzie mój respirator!". 

Trzeba też jednak przyznać, że eksperci medyczni wciąż niewiele widzą na temat tego syntetycznego chińskiego wirusa i walczą z nim po omacku. Nie wiemy ilu osobom lockdowny uratowały życie. Trump mówi, że dostawał modele pokazujące na 2 mln zgonów w USA. Pomińmy całkowicie niewiarygodne dane z Chin, Rosji czy Białorusi. W USA mieliśmy jak dotąd łącznie 630 potwierdzonych zgonów na Covid-19 na 1 mln mieszkańców. W Szwecji, gdzie nie było oficjalnego lockdownu - ale gdzie ludzie sami się dystansowali społecznie (na co wskazują choćby dane wysokiej częstotliwości) - było ich 583, w Brazylii 684, w Wielkiej Brytanii 623, w Hiszpanii 686. W mającej umiarkowany lockdown Polsce - 68, w Niemczech - 114. W krajach gdzie powszechnie nosi się maseczki w sezonie grypowym - w Japonii - 12,5, w Korei Płd. - 8, na Tajwanie - 0,3. Prawdopodobnie samo noszenie maseczek z niewielkimi, punktowymi ograniczeniami dałoby lepsze rezultaty niż lockdowany. Ale kto to wiedział w marcu? Może Chińczycy. Teraz jednak to wiedzieć powinny też inne rządy. 

Przyjrzyjmy się też case fatality rate (CFR), czyli odsetkowi potwierdzonych zachorowań, który kończył się zgonami: USA - 2,8 proc., Polska - 2,7 proc., Wielka Brytania - 9 proc., Meksyk - 10 proc., Włochy - 11 proc. W Lombardii dochodził on do 16 proc. W niektórych meksykańskich stanach do 18 proc. W przypadku zwykłej grypy dochodzi on do 0,1 proc., malarii 0,3 proc., grypy hiszpanki 2,5 proc., żołtej febry 7,5 proc., SARS 11 proc., tyfusu 20 proc., MERS aż 35 proc. Współczynnik śmierci do liczby infekcji jest w przypadku Covid-19 zapewne dużo mniejszy. Szacuje się go na 0,1-1 proc., gdy w przypadku zwykłej grypy wynosi on maksymalnie 0,04 proc. Wielu z Was pewnie będzie kpić: "Ha, ha i to ma być broń biologiczna! Broń biologiczna zabija 90 proc. zakażonych!". Może o tym nie wiecie, ale wirus zabijający 90 proc. zakażonych nie ma szans na rozprzestrzenienie się na dużym terenie. Bo zabija nosicieli zbyt szybko, by się rozmnożyć. Dużo "wygodniejszy" jest wirus, który zabija mniej niż 20 proc. zakażonych, ale szybko się rozprzestrzenia, część nosicieli jest asymptomatyczna a infekcja wywołuje różne dziwne powikłania. Być może Covid-19 nie został do końca dopracowany w chińskich laboratoriach, ale zabił już i tak więcej ludzi niż marburg czy ebola. I doszedł nawet na amazońskie zadupia (choć oczywiście, według władz ChRL, ominął Pekin).

A może nie chodzi o to, by ten wirus ścigał się w liczbie zabitych z innymi pandemiami? Z badań naukowców z Uniwersytetu Glasgow, wiadomo, że Covid-19 skracał życie mężczyzn średnio o 13 lat (wobec potencjalnego wieku) a kobiet o 11 lat.  Dwudziestolatek może nawet nie zauważyć, że był chory, ale dla 70-latka to może być wyrok śmierci. Zauważono też, że Covid-19 wywołuje wady serca u dzieci.  Zakażony dzieciak może przez wiele lat ich nie dostrzegać, aż np. w wieku 50 lat zacznie chorować. Covid-19 to chiński wirus depopulacyjny. Ale nie jest do końca chińską technologią. W Chinach a później w Iranie go tylko przetestowano, by uderzyć nim w Zachód. 

I tutaj pojawiają się dwa ważne pytania:

A co jeśli ta jego wersja, która trafiła do Europy jest łagodniejsza od tej użytej w Wuhan?

A co jeśli zjadliwość wirusa można regulować za pomocą czynników zewnętrznych - chemicznych, biologicznych, promieniowania? Jak to się dzieje, że chorują na niego marynarze z okrętów, które od tygodni nie zawijały do portów?

***

Ilustracja muzyczna: System Of A Down - Chop Suey

Oglądając nagrania z precyzyjnych azerskich uderzeń w ormiańskie cele w Karabachu nasuwa mi się konkluzja: podczas, gdy ormiańskie mafijne władze przez ponad dwie dekady rozkradały swój kraj, Azerowie inwestowali w nowoczesną broń. Oczywiście Ormianie podają, że zniszczyli Azerom ogromne ilości sprzętu i zabili ponad 3 tys. żołnierzy, ale jak na razie to azerskie rakiety spadają na Stepankeret, azerskie drony latają w okolice Erywania a w ormiańskich komunikatach mowa jedynie o "odbijaniu straconych terytoriów". I to Armenia deklaruje chęć rozpoczęcia negocjacji pokojowych, gdy Azerbejdżan i Turcja mówią o "wyzwoleniu Karabachu".  




Ksiądz Isakowicz-Zaleskian oczywiście lamentuje, że to starcie cywilizacji chrześcijańskiej z islamem, gdy jest to oczywiście  starcie postkomunistycznych nacjonalizmów. Podobne jak na Bałkanach. Arcach to coś takiego jak Serbska Krajina, nie uznawane przez nikogo państewko powstałe w wyniku wojny hybrydowej, w którym niewątpliwie mieszka ormiańska większość. Ale ta ormiańska większość dopuściła się wcześniej czystek etnicznych na azerskiej mniejszości - takich jak masakra w Chodżały oraz okupacji sąsiednich azerskich gmin nie wchodzących w skład Karabachu, w tym zniszczenia miasta Agdam. Jest więc oczywistym, że Azerowie chcą teraz odegrać się na Ormianach i spuścić im taki sam wpierdol jak Chorwaci Serbom w Krajinie. I dokładnie tak to może się skończyć.

Zwłaszcza, że w wojnę hybrydowo zaangażowała się Turcja. A Gruzja blokuje transporty broni do Armenii (taka odpłata za ormiański separatyzm w południowej Gruzji). Irański sojusznik Ormian oczywiście olewa, bo ma większe problemy na głowie. Rosja siedzi dziwnie cicho, choć ma w Armenii wielką bazę wojskową. Być może pozwoli w ramach dealu z Erdoganem na upadek Arcachu.Turecka inwazja na Armenię na pełną skalę byłaby możliwa, gdyby: Ormianie zaatakowali azerską enklawę Nachiczewań lub gdyby doszło do całkowitego związania Rosji innym kryzysem tysiące kilometrów dalej - np. na Białorusi. 

A Ormianom pozostanie wiara w siłę ich diaspory. Kim Kardashian zatweetuje w ich obronie a Serj Tankian napiszę piosenkę. I w sumie strasznie szkoda, że mafijni politycy z Erywania oraz sterujący nimi oligarchowie doprowadzili swoje państwo do takiego żałosnego stanu.