czwartek, 12 czerwca 2014

ISIS idzie na Bagdad



A jednak ISIS rozpoczyna ofensywę na Bagdad. W ręce terrorystów wpadł już m.in. Tikrit., rodzinne miasto Saddama.  Rząd al-Malikiego wystawia przeciwko nim dwie dywizje i sześć brygad zmechanizowanych - łącznie około 50 tys. żołnierzy. Mają powstrzymać organizację, która była zbyt radykalna nawet jak na standardy al-Kaidy. Mają przewagę liczebną i techniczną, ale będą walczyć na terenach sunnickich, co im źle wróży. Być może lepszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie walki na przedmieściach Bagdadu, gdzie dużo szyitów a teren sprzyja zasadzkom i twardej obronie. Dotychczasowe doświadczenia nie są zachęcające. W Mosulu przed 800 bojownikami ISIS uciekło 30 tys. irackich żołnierzy - mniej więcej dwie dywizje.  Zostawili na miejscu sporo sprzętu, w tym amerykańskie Blackhawki .


Al-Maliki tłumaczy klęskę sunnicką zdradą. Sunnicy żołnierze mieli porzucać stanowiska, bo nie lubią szyickiego rządu a ich oficerowie są w zmowie z rebeliantami. Z Mosulu rzeczywiście dochodzą informacje, że ISIS była wspierana przez bardziej umiarkowane sunnickie milicje oraz zwolenników rządzącej Irakiem za Saddama świeckiej, socjalistycznej partii Baas. Zacytujmy jednego z mieszkańców tego miasta:

"I'm so glad that we got rid of the Iraqi military forces, army and police. They were a curse on the city and its people. We have suffered a great deal since the US invasion in 2003, which brought only traitors and criminals to Iraq and to Mosul in particular. (...)
There was not a remarkable resistance by the Iraqi military forces and the Isis fighters put their hands on the city swiftly. They are in alliance now with Ansar al-Sunna and Ba'ath party fighters. We got statements by them confirming that they won't cause harm to any one and all the minorities will be protected by them.
They are welcomed. We are happy to have them rather than having Malki's bloody brutal forces. I feel we have been liberated of an awful nightmare that was suffocating us for 11 years. The army and the police never stopped arresting, detaining and killing people, let alone the bribes they were taken from detainees' families.My neighbours and I are waiting to hear that the other six Sunni protesting provinces have fallen to Isis fighters – then we can declare our own Sunni region like the three provinces in Kurdistan. There is no way to live with this awful successive governments that have been ruling Iraq since the invasion. They proved to be very sectarian and a complete failure in governing Iraq."

Dla odmiany głos oficera policji z Mosulu:

"It is obviously a conspiracy to hand Mosul over to Isis fighters and provide Maliki the opportunity to get his third mandate, against the will of the people.[I believe] the military has agreed with Maliki to hand over the Sunni provinces to Isis and, in return, Mosul will vote for Maliki as a prime minister for the third time.
It is really difficult to understand how the commanders of the land forces were so quick to move when a similar crisis first erupted in Ramadi, but they all fled when Isis attacked Mosul – even though there were only a few Isis fighters who could have been overcome easily.

[In Isis's first assault] there were only 500 fighters. Once they got to the city, they were joined by other Iraqi resistance groups, they went to the prisons and released all the prisoners who are fighting with them now. They are quipped of far better and advanced weapons than ours. If they fire a bullet, they can scupper a wall, not like our funny weapons, which are like kids' toys.The Isis fighters are from Syria, Afghanistan, Saudi Arabia and Iraq. When they entered the Tamouz neighbourhood in Mosul, we tried to resist them with RPGs [rocket-propelled grenades] and rockets. We were waiting for support from the army, which never came.All of a sudden, our commandos began to withdraw. We were more than 200 policeman in the office. I looked around and could only find eight. How can I fight Isis with eight policemen? We have pistols; they have PKC [machine guns].We held them off for five days but on the fifth day, an emergency forces unit based in one of the hotels in Mosul was hit and lots of military men were killed. The attack devastated the morale of the military forces. Any policeman who handed himself to Isis was killed immediately.
Isis fighters then confiscated army vehicles deserted by the military forces and drove them to the police headquarters. At first we thought they were military men; then they started to kill any policeman they saw. They are everywhere in the city and all its villages. The whole city is under their control now."

Maliki jest w dużej mierze sam sobie winny. Gdy Amerykanie się wycofali, przestał płacić sunnickim milicjom, które zwalczały al-Kaidę. Jego bezpieka uderzała w sunnickich polityków, więc sunnici (religijni i postsaddamowscy) sprzymierzyli się z ISIS.

Ps. najnowsze wiadomości dotyczące sytuacji w Iraku - na blogach Daily Telegraph i Guardiana

środa, 11 czerwca 2014

Upadek Mosulu



Mosul, drugie pod względem ilości miasto w Iraku, zostało zdobyte przez ISIS (radykalną syryjsko-iracką organizację islamską, nie do końca słusznie łączoną z al-Kaidą). Iraccy policjanci i żołnierze uciekali porzucając broń , co jest oczywiście wielką kompromitacją zważywszy, że USA przeznaczyły na ich wyszkolenie i uzbrojenie 20 mld USD (rząd al-Malikiego jest trzecim największym odbiorcą amerykańskiej pomocy wojskowej). Nie uchroniło to ich oczywiście przed najgorszym, na ulicach miasta mnóstwo zwłok w mundurach - ofiar zasadzek organizowanych przez zaprawionych w bojach w Syrii terrorystów. W ręce ISIS wpadło 260 pojazdów wojskowych . Organizacja zagraża teraz instalacjom naftowym na północy Iraku, kontroluje oba brzegi Tygrysu i Eufratu, ma w swoich rękach Faludżę i zdobywa kontrolę nad Diyalą. Może więc rozpocząć ofensywę na Bagdad z trzech kierunków - pytanie tylko czy jej taka ofensywa się opłaci. Wszak Bagdad to ogromne, wielomilionowe miasto z dużą szyicką (a więc wrogą) populacją. Okupacja Bagdadu będzie dla nich czymś nie do przełknięcia. Pójście na północ w stronę Kirkuku, to starcie z kurdyjskimi milicjami a także wejście na kurs kolizyjny z Turcją robiącą świetne naftowe interesy z irackim Kurdystanem. Siły ISIS - szacowane w całym Iraku na zaledwie 6 tys. ludzi - może więc stać jedynie na konsolidację zdobyczy, czyli własnego quasi-państwa po obu stronach syryjsko-irackiej granicy.

\

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że ISIS, a przynajmniej jej odłam syryjski jest mocno zinfiltrowana, jeśli nie sterowana przez assadowską bezpiekę (o czym już wcześniej pisałem na tym blogu). Czyżby więc kolejna operacja specjalna wymknęła się spod kontroli? Czy też daje o sobie znać tradycyjna syryjsko-iracka rywalizacja (Syrii, czyli lokalnemu państwu zbójeckiemu, nigdy nie zależało na silnym Iraku)?

sobota, 7 czerwca 2014

Największe sekrety: Zanim zapadła Mgła - cz. 3: Cud domu windsorskiego


"Osąd przyjdzie z morza..."
   Umineko

Ilustracja muzyczna - Krone - Guilty Crown OST



To historia niemal jak z bajki. Król rządzący wielkim imperium abdykuje, by móc poślubić kobietę, którą kocha. Tak, w sposób romansowo-bajkowy, oficjalna historiografia pokazuje wydarzenia z grudnia 1936 r. - niespodziewaną abdykację brytyjskiego władcy Edwarda VIII, który wkrótce poślubił średniourodziwą amerykańską rozwódkę Wallis Simpson. Jego decyzja wywołała wówczas szok. Oto bowiem w atmosferze skandalu odchodzi dobrze zapowiadający się monarcha, uznawany za przyjaciela ludu. "Nie zamierzałem nic więcej, niż otworzyć okna i wpuścić do szacownej instytucji trochę świeżego powietrza, jakim miałem w zwyczaju oddychać, gdy byłem księciem Walii. Moją skromną ambicją było poszerzenie nieco podstaw monarchii, uwrażliwienie jej na nowe uwarunkowania naszych czasów" - mówił Edward VIII. Wtajemniczeni przyznawali, że dymisja króla bynajmniej nie zmartwiła rządu premiera Stanleya Baldwina.Wszak król od dawna był na kursie kolizyjnym z tym rządem. W czasie kryzysu nadreńskiego Edward VIII wymógł na Baldwinie, by Wielka Brytania nie protestowała przeciwko złamaniu przez Niemcy Traktatu Wersalskiego. Groził abdykacją (ciekawe, że wówczas rząd tego się obawiał, a kilka miesięcy później już nie. Co się stało w tym czasie?)


Zażyłe stosunki króla z niemieckim ambasadorem von Ribbentropem oraz innymi prominentnymi nazistami, wyrażany publicznie podziw dla Hitlera, sympatia okazywana Niemcom zarówno przed jak i po abdykacji (czasem ocierająca się o zdradę - w czasie wojny, gdy był gubernatorem Bahamów, miał utrzymywać kontakty z niemieckimi tajnymi służbami i wspierać działania u-bootów na pobliskich akwenach), wszystko to wskazywało, że Wielka Brytania ma pronazistowskiego monarchę chcącego, by Imperium weszło w sojusz z Rzeszą. Logicznym jest więc sądzić, że w 1936 r. doszło do zamachu stanu, w którym Londyn dokonał strategicznego wyboru. Król został zmuszony do abdykacji (historia milczy o tym jak, ale jak wiadomo Edward był bardzo rozrywkowym człowiekiem). Wcześniej, w lipcu 1936 r. dokonano na niego zamachu - próbował go zastrzelić Jerome Brannigan, Irlandczyk współpracujący z MI5. Komuś bardzo zależało na pozbyciu się hiperaktywnego proniemieckiego monarchy.


Powyżej: od góry - król Jerzy VI, książę Kentu Jerzy, sir Oswald Mosley (przywódca Brytyjskiej Unii Faszystów a po wojnie najbardziej euroentuzjastyczny brytyjski polityk), szczątki samolotu Rudolfa Hessa rozbitego w Szkocji.


Pytanie tylko: dlaczego? Edward VIII nie był jedynym przedstawicielem proniemieckiej frakcji w brytyjskich elitach. Jego brat i następca Jerzy VI firmował przecież "pokój naszych czasów" osiągnięty w Monachium a w czasie wojny stał na stanowisku, że Wielka Brytania powinna zawrzeć pokój z Niemcami. Jerzy, książę Kentu, zginął w 1942 r. w dziwnej katastrofie lotniczej - według części brytyjskich historyków, leciał do Norwegii na negocjacje pokojowe z Niemcami. Rudolf Hess w 1941 r. leciał do Szkocji, by spotkać się z przedstawicielami brytyjskiej rodziny królewskiej i arystokracji. Królowa Matka mówiła w 1940 r., że niemiecka okupacja Wielkiej Brytanii byłaby do zaakceptowania pod warunkiem, że Niemcy pozostawiliby w spokoju monarchię. Trudno się dziwić takim poglądom. Brytyjska rodzina królewska to przecież etniczni Niemcy. Dynastia Sachsen-Coburg-Gotha, która w czasie I wojny światowej zmieniła sobie nazwisko na "Windsor", bo ludowi "Gotha" kojarzyło się z niemieckimi bombowcami atakującymi Londyn. Wielu przedstawicieli brytyjskich elit uważało wojnę z Niemcami z totalnie niepotrzebną i ogromnie ryzykowną dla Imperium. Wszak Hitler miał być człowiekiem, który zajmie się ekspansją na Wschodzie, pozostawiając w spokoju kolonie, i zajmie się "tymi okropnymi bolszewikami podburzającymi brytyjskich robotników i dziwne ludy mieszkające w koloniach". Po dojściu Hitlera do władzy Londyn dawał przecież wielokrotnie do zrozumienia, że nie będzie powstrzymywał Niemiec - świadczył o tym m.in. korzystny dla Rzeszy traktat morski. Z wielu źródeł wiadomo zaś, że Hitler liczył na układ z Wielką Brytanią - Niemcy mają wolną rękę na kontynencie a Brytyjczycy niech panują w koloniach i na morzach. Jakim więc cudem oba kraje znalazły się na kursie kolizyjnym, który doprowadził do wybuchu drugiej wojny światowej?

Flashback: O jeden most za daleko i prawdziwa tajemnica Bilderbergu

W poprzednim wpisie z serii "Zanim zapadła Mgła" przytoczyłem prognozę Williama Bullita, amerykańskiego dyplomaty, z 1938 r. mówiącą, że wojna światowa potrwa sześć lat, w jej wyniku Niemcy i Europa zostaną zniszczone, sporą część kontynentu zajmą Sowieci a Amerykanie wkroczą do wojny, by ją wygrać. Sugerowałem tam, że USA intensywnie przygotowywały się w latach '30-tych do wojny rozbudowując swój przemysł "podwójnego przeznaczenia". Przeciwko komu były te przygotowania? Spośród wielu scenariuszy najpoważniej traktowano trzy: Plan Wojenny Czarny - konflikt z Niemcami, Plan Wojenny Pomarańczowy - konflikt z Japonią i Plan Wojenny Czerwony - konflikt z... Wielką Brytanią.

Flashback: Ostatni Bóg Wojny



Plan Wojenny Czerwony został opracowany w 1930 r. pod kierownictwem gen. Douglasa McArthura, ówczesnego szefa sztabu armii USA. Obejmował on atak na dużą skalę na Kanadę - m.in. ze zmasowanym użyciem broni chemicznej. To miało być miażdżące uderzenie pozbawiającego Albion bardzo ważnej części Imperium. Do tego doszłoby prawdopodobnie zatopienie brytyjskiej floty na Karaibach oraz zajęcie wysp na Pacyfiku. To nie były czysto teoretyczne rozważania. W 1931 r. legendarny lotnik Charles Lindbergh wykonywał misję szpiegowską nad Zatoką Hudsona identyfikując miejsca na potencjalne przyczółki inwazyjne. Jednocześnie rozpoczęto intensywną rozbudowę instalacji wojskowych przy granicy kanadyjskiej. Prace te nabrały tempa za rządów prezydenta Franklina Delano Roosevelta - przywódcy zdeterminowanego, by przekształcić świat według swojej wizji i jednocześnie nienawidzącego europejskich imperiów kolonialnych. W 1935 r. nad granicą kanadyjską odbyły się wielkie amerykańskie manewry wojskowe. Co ciekawe o nieuchronności wojny między USA a Wielką Brytanią był przekonany Adolf Hitler, który uważał, że Rzesza powinna stanąć w tym konflikcie po stronie Londynu.



Powyżej: Charles Lindbergh. Oficjalna historiografia przedstawia go jako zwolennika nazistów. Tymczasem był on amerykańskim patriotą, który pomógł przygotować przemysł lotniczy USA do wojny. Za zgodą gen. MacArthura walczył, pod zmienionym nazwiskiem, w eskadrze myśliwskiej na Nowej Gwinei, gdzie zestrzelił jeden japoński myśliwiec Zero. 


A teraz połączmy fragmenty układanki. Co by było, gdyby w 1936 r. Edward VIII nie abdykował i zdołał zbudować za pomocą zakulisowych gier silną proniemiecką frakcję w parlamencie. Do wojny niemiecko-brytyjskiej nie dochodzi, Hitler kieruje swoją ekspansję na Wschód z błogosławieństwem Zachodu. Stany Zjednoczone uruchamiają Plan Wojenny Czerwony i pod hasłami antykolonialnymi i antyfaszystowskimi zadają miażdżący cios Imperium Brytyjskiemu - sojusznikowi III Rzeszy. Wkrótce potem Japonia wysyła swoje wojska do Singapuru, Hongkongu, na Malaje i do Birmy... Wielka Brytania traci swoje kolonie i staje się zmarginalizowanym europejskim państewkiem na granicy bankructwa. Taki scenariusz musiał poważnie zaniepokoić część brytyjskich elit. Uznały one, że "zychowiczowski" sojusz z III Rzeszą będzie samobójstwem dla kraju i zdecydowały się grać na zasadach wyznaczonych przez Amerykanów.




Przełomu w brytyjskiej polityce nie dokonał wcale Winston Churchill. Zrobił to Neville Chamberlain, polityk którego wbrew historycznej prawdzie uczyniono czarnym charakterem podobnie jak marszałka Śmigłego-Rydza czy Becka. Wbrew popularnemu mitowi Chamberlain nie był autorem polityki appeasmentu. On z nią skończył. Jak pisze Leszek Moczulski:

"Posiedzenie Izby Gmin 23 marca 1933 r. poświęcone było planowi rozbrojenia, sygnowanemu nazwiskiem ówczesnego premiera Ramsaya MacDonalda. Przewidywał on wieloetapową redukcję zbrojeń, a jej początkiem miała być likwidacja nierównowagi strategicznej spowodowanej nałożonymi na Niemcy ograniczeniami militarnymi. Zakładano zmniejszenie liczebności każdej z trzech najsilniejszych armii ówczesnej Europy – francuskiej, włoskiej i polskiej – do 200 tys. żołnierzy, a powiększenie w dwójnasób niemieckiej, również do 200 tys. Pozostałe armie europejskie miały być zredukowane w podobnym stopniu. Plan nie objął jedynie ZSRR, usytuowanego poza Ligą Narodów. Głównym autorem planu był wiceminister spraw zagranicznych Anthony Eden, on też uzasadniał w parlamencie założenia nowej polityki, którą określił jako appeasement (co można przetłumaczyć jako uspokojenie, zaspokojenie, zaprowadzenie pokoju).

Dla utrzymania bezpieczeństwa Europy niezbędny jest okres uspokojenia – oświadczył Eden w Izbie Gmin. – Jeśli Hitler zostanie zaspokojony, jego niepokój ustąpi, a obawy przed otoczeniem militarnym Niemiec zanikną. Naziści, wolni od niepokoju i niepewności, staną się rozsądnymi, stabilnymi sąsiadami w Europie" (...)


Powyżej: od góry - Ramsey MacDonald, Stanley Baldwin, Anthony "Pure Evil" Eden

Dojście Hitlera do władzy otwarło nową epokę. Politycy brytyjscy nie potrafili tego dostrzec. Wielką Brytanią rządziła wówczas koalicja skupiająca przedstawicieli głównych partii. Większość w rządzie mieli konserwatyści, lecz premierem był Ramsay MacDonald, legendarny przywódca Labour Party i jej główny twórca. Reprezentował on nastawienie proniemieckie – do tego stopnia, że ryzykując swoją przyszłość polityczną, w 1914 r. stanowczo wystąpił przeciwko wojnie z Niemcami. Wieloletnie ustępstwa państw europejskich na rzecz Berlina w znacznej mierze były wynikiem presji Brytyjczyków. Dążenie do ułożenia bliskich, dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami wspierał szybko rozwijający się ruch pacyfistyczny. Trudności gospodarcze powodowały, że najchętniej oszczędzano na obronie. Wkrótce po zakończeniu I wojny światowej gabinet Lloyda George'a, w którym ministrem wojska był Winston Churchill, przyjął tzw. Ten Year Rule. Zakładała ona, że ponieważ w ciągu najbliższych 10 lat wybuch wojny jest nieprawdopodobny, wydatki na obronę (mocno zredukowane po 1918 r.) nie mogą być wyższe niż w poprzednim roku. Zasadę tę przedłużano z roku na rok, zmniejszając systematycznie wydatki, co doprowadziło do katastrofalnych skutków.

(...)


Powyżej: Duff Cooper

Kres polityki obłaskawiania nastąpił rok później, wraz z przejściem Stanleya Baldwina w stan spoczynku i przejęciem steru rządów przez Neville'a Chamberlaina. Nowy premier, poprzednio kanclerz skarbu, cieszył się dużą popularnością, gdyż doprowadził do tego, że Wielka Brytania jako pierwsze mocarstwo wydobyła się z głębokiego kryzysu. Mimo wyglądu trochę nieśmiałego starszego pana z nieodłącznym parasolem był politykiem inteligentnym, wyjątkowo twardym i konsekwentnym, zdolnym do natychmiastowego podejmowania decyzji, o szerokich horyzontach. Jak po latach przyznał Winston Churchill, reprezentował „typ nieustępliwego pioniera z czasów budowy imperium brytyjskiego". Wcześniej nie mieszał się do polityki zagranicznej, choć bacznie ją obserwował i wyrobił sobie bardzo jasny pogląd: głównym problemem, a zarazem zagrożeniem dla Wielkiej Brytanii i całej Europy jest Hitler i jego agresywna, zmierzająca do wojny polityka. Aby mu się przeciwstawić i uratować pokój, należy całkowicie zmienić politykę Wielkiej Brytanii. Zadanie bardzo trudne, głównie z dwu powodów. W społeczeństwie brytyjskim dominowały nastroje pacyfistyczne, większość polityków, podobnie jak i kreatorów opinii publicznej, nie zdawała sobie sprawy z niemieckiego zagrożenia. Demokratyczny rząd musiał się z tym liczyć, co wymagało stopniowego, finezyjnego wręcz przekształcania zewnętrznego charakteru polityki.

 Powyżej: Lord Halifax

Skład swojego gabinetu Chamberlain odziedziczył po Baldwinie. Szefem dyplomacji pozostał Eden, a część ministrów nie dostrzegała potrzeby zmiany polityki. Początkowo premier mógł liczyć na dwóch – Simona i Hoare'a, którzy już w 1935 r. usiłowali odejść od appeasementu. Dołączył do nich Duff Cooper, który został pierwszym lordem admiralicji i w pełni dostrzegał niemieckie zagrożenie. Największą pomoc uzyskał Chamberlain od Edwarda Wooda, wicehrabiego Halifax, formalnie lorda przewodniczącego rady, faktycznie ministra bez teki. Jeszcze jako lord Irwin (tytuł wicehrabiowski otrzymał dopiero po śmierci ojca) i wicekról Indii zawarł umowę z Mahatmą Gandhim, inicjując budowę odrębnej państwowości tego wielkiego kraju. Równie ważną rolę odegrał w gabinecie Chamberlaina, szybko stając się drugą osobą po premierze. Początkowo występował w roli obserwatora, wespół z Chamberlainem i Edenem tworząc triumwirat kształtujący politykę zagraniczną. Pozycja Edena (który był bardzo popularny; został nawet uznany za najbardziej eleganckiego polityka w Europie) pozostała jednak mocna.

Drugi problem był jeszcze trudniejszy. Do powstrzymania Hitlera i okiełznania jego wojennych zamiarów nie wystarczała sama dyplomacja. Musiała być ona wsparta dostateczną siłą militarną. Wielka Brytania, z czego niewielu zdawało sobie sprawę, była jednak kompletnie rozbrojona. Wprawdzie w 1935 r. zrezygnowano z Ten Year Rule i nieco zwiększono wydatki na obronę, ale środków wystarczyło jedynie na wstępne przygotowania do modernizacji. Wiosną 1937 r. w najgorszym stanie było lotnictwo, wyposażone głównie w maszyny z lat 20. Gdy rok wcześniej polscy piloci uczestniczyli w obchodach 20. rocznicy powstania RAF, nie mogli uwierzyć, że Brytyjczycy dysponują tylko przestarzałymi dwupłatowcami.

Operacyjne wojska lądowe nie istniały, działały jedynie ośrodki szkoleniowe. Royal Navy zachowała rangę pierwszej morskiej potęgi świata, ale była w kiepskim stanie technicznym, wymagała remontów i modernizacji. Okazało się zresztą, że może zapewnić bezpieczeństwo tylko na dwóch strategicznych akwenach, podczas gdy zagrożone były trzy (brytyjski, śródziemnomorski i dalekowschodni). Chamberlain zarządził pilne zbrojenia, ale na rezultaty trzeba było czekać kilka lat. Mimo słabości, niemalże bezbronności militarnej Chamberlain był jedynym europejskim politykiem, który podjął czynną próbę ocalenia Austrii. Nieoficjalnymi kontaktami porozumiał się z Mussolinim, szykując traktat, który zapewne chociaż na jakiś czas powstrzymałby Anschluss. Eden usiłował go storpedować, co sprawiło, że brytyjsko-włoski traktat podpisano dopiero w kwietniu, miesiąc po wkroczeniu Wehrmachtu do Wiednia. Edena zastąpił Halifax, ale rząd brytyjski musiał przyjąć do wiadomości, że bez dostatecznej siły militarnej nie jest w stanie powstrzymać Hitlera. W dodatku trudno było liczyć na pomoc Francji, która dopiero zaczynała wychodzić z głębokiego kryzysu, w jaki wpędziły ja rządy Frontu Ludowego.



W 1938 r. Wielka Brytania mogła jedynie grać na czas; Chamberlain był przekonany, że jeśli dojdzie do wojny o Czechosłowację, Hitler ją wygra, a tym samym uzyska dominację na kontynencie. Sytuacja zmieniła się w 1939 r., gdy zakończono pierwszy etap zbrojeń brytyjskich. RAF dysponował nie tylko silnym lotnictwem myśliwskim, zdolnym przeciwstawić się Luftwaffe, lecz także pełną osłoną radarową wschodniego i południowego wybrzeża. Ponadto zmodernizowano flotę i stworzono zgrupowanie operacyjne wojsk lądowych BEF, przeznaczone do walki na kontynencie. To spowodowało, że polityka Londynu, dość bezradna w 1938 r., rok później okazała się zdeterminowana i stanowcza. Wprawdzie kilkunastu lat ustępstw wobec Niemiec nie udało się na czas nadrobić, ale warto pamiętać, że to Chamberlain zbudował nowoczesne lotnictwo, które ocaliło Anglię w 1940 r."



Jak napisałem w poprzednim wpisie z tego cyklu, to nie Wielka Brytania (chcąca maksymalnie opóźnić wybuch konfliktu) wciągnęła nas do wojny, tylko my ją. Zrobiliśmy to dyskretnie informowani o amerykańskim planie gry. (Czemu chcieliśmy wziąć udział w tej rozgrywce wyjaśnię w następnym odcinku.)



Powyżej: Winston Churchill z Lordem Halifaxem i ze swoim sponsorem Bernardem Baruchem

Umierający na raka Chamberlain zdołał w 1940 r. przygotować pole Churchillowi i namaścić go jako swojego następcę. Churchill nie miał już jednak pola manewru - musiał grać jak go ustawiono. Zaangażował się tę grę wbrew swoim poglądom. W latach '30-tych miał przecież poglądy profaszystowskie. W 1936 r. stanął po stronie Edwarda VIII przeciwko Stanleyowi Baldwinowi. Czemu więc nagle został obsadzony w roli "pogromcy faszyzmu"? Być może kluczem do jego kariery jest sprawowana w latach 1917-1918 funkcja ministra ds. uzbrojenia. Zawarł wówczas znajomość ze swoimi amerykańskim odpowiednikiem, znanym finansistą Bernardem Baruchem (twórcą terminu "Zimna Wojna", prezydenckim doradcą od czasów Wilsona do Trumana). W 1929 r. Baruch poradził Churchillowi, by szybko wycofał się z giełdy. Brytyjski polityk nie posłuchał rady i stracił pół majątku podczas krachu. Straciłby cały, ale interwencje ludzi Barucha wyciągnęły go z kłopotów. Churchill był więc politykiem mającym dług wdzięczności za Oceanem. 







Co ciekawe wydawało mu się później, że to on przyczynił się do wejścia USA do wojny. W grudniu 1941 r. niektórzy wpływowi ludzie w Londynie chwalili się, że Wielka Brytania wiedziała o ataku na Pearl Harbor pięć dni wcześniej (co jest możliwe biorąc pod uwagę kryptograficzne sukcesy Brytyjczyków). Churchill cieszył się z tego, że Japonia wreszcie zaatakowała i USA zostały oficjalnie wciągnięte do wojny. Przesłoniło mu to fakt tego, że USA nieoficjalnie uczestniczyły w wojnie od samego początku oraz to, że Japończycy rozpoczęli wojnę błyskawiczną przeciwko brytyjskim koloniom w Azji kładąc de facto kres Imperium Brytyjskiego. Wielka Brytania została zredukowana do roli amerykańskiego satelity. Dolar zastąpił funta w roli głównej waluty rezerwowej. Dawna kolonia połknęła metropolię. A różni Ziemkiewicze nie mogą się nachwalić jej "zimnym realizmem politycznym"...

Ending: Black Sabbath - War Pigs 300 Rise of an Empire version

Następny odcinek cyklu "Zanim zapadł Mgła" - cz. 4 Arbeitstag będzie poświęcony współpracy Sowietów i Trzeciej Rzeszy PRZED paktem Ribbentrop-Mołotow - prawdziwej przyczynie tego, że nie wszedł w życie "zychowiczowski" sojusz Polski z Rzeszą. 

Ps. Cykl powinien wreszcie doczekać się ekranizacji. Z klimatycznym openingiem i jajcarskim endingiem. A także gadżetów z nim związanych. Figurek Nendroid z marszałkiem Śmigłym-Rydzem, ministrem Beckiem, premierem Chamberlainem, gen. MacArthurem...

środa, 4 czerwca 2014

Bitwa pancerna w Pekinie - 3/4 czerwca 1989 r.



Gdy 25 lat temu u nas "kończył się komunizm" a zaczynała koślawa mafijna demokracja, w Chinach działo się coś o wiele ważniejszego. Partia zdecydowała, że nie będzie przeprowadzać transformacji ustrojowej na modłę sowiecką, ale zrobi to według swojego "lepszego" modelu. Po wizycie Gorbaczowa w Pekinie, zdecydowano o pacyfikacji miasteczka namiotowego na Placu Tiananmen. O samych protestach i kończącej je wielkiej masakrze napisano już bardzo wiele (nie zawsze skupiając się jednak w wystarczającym stopniu na walkach frakcyjnych w Partii, których historia wciąż ma wiele białych plam). Chciałbym jednak przypomnieć pewien ważny aspekt tych wydarzeń: w Pekinie w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 r. doszło do bitwy pancernej. Pisze o niej m.in. Roger Faligot w książce "Tajne służby chińskie. Od Mao do igrzysk olimpijskich", powołując się na sowieckie raporty dyplomatyczne oraz zeznania naocznych świadków (zarówno Chińczyków jak i zagranicznych dyplomatów i dziennikarzy). Na ulicach tej olbrzymiej metropolii strzelały do siebie czołgi z 38 Armii  (z Pekinu i okolic) oraz 27 Armii (z Hebei). Walki odbywały się m.in. na miejskich obwodnicach oraz w okolicach lotniska wojskowego Nanyuan. Rankiem na miejscu zostało wiele wypalonych wraków. Bitwa ta była skutkiem buntu części żołnierzy ze stołecznego korpusu. Wielu z tych ludzi miało krewnych w stolicy - w tym synów i córki na Placu Tiananmen, więc chcieli zapobiec krwawej pacyfikacji przeprowadzanej przez jednostki sprowadzone z prowincji (w tym oddziały złożone z Ujgurów). W ramach represji po pacyfikacji protestów, przed sądami wojskowymi stanęło około 1,4 tys. żołnierzy 38 Korpusu, którzy przeszli na stronę demonstrantów. Sądzony był też dowódca tej jednostki, który 3 czerwca uchylił się od kierowania nią idąc "na chorobowe". Czystki dotknęły wielu oficerów z Pekinu. Oszczędzony został stary marszałek Nie Rongzhen, który miał nazwać swoich partyjnych zwierzchników "bandytami". Dygnitarzowi w stanie spoczynku upiekło się m.in. dlatego, że był dawnym towarzyszem walki Deng Xiaopinga.



Niektórzy prawicowcy twierdzą, że masakra na Placu Tiananmen miała dla Chin zbawienne skutki, bo "rozpędzono socjalistów i d**okratów", co pozwoliło Chinom na niewiarygodny rozwój gospodarczy. Tak się jednak składa, że do pacyfikacji placu doszło, gdy protesty były już na granicy załamania - m.in. ze względów finansowo-organizacyjnych. Władze mogły się więc obejść bez urządzania masakry. W ciągu kilku tygodni demonstranci po prostu, by się rozeszli. Postanowiono jednak urządzić rzeź, by zastraszyć społeczeństwo. Transformacja ustrojowa z komunizmu w totalitarny kapitalizm wymagała przecież, by nikt nie kwestionował pozycji partyjno-wojskowo-bezpieczniackiej wierchuszki. Ci którzy twierdzą, że masakra pomogła Chinom w rozwoju gospodarczym są dogmatycznymi idiotami, którzy nie rozumieją źródeł sukcesu  gospodarki ChRL - tego, że Chiny (podobnie jak wcześniej Japonia, Tajwan i Korea Płd.) prowadziły protekcjonistyczną politykę ukierunkowaną na rozwój przemysłu i (tak jak Japonia czy RFN) sztucznie zaniżały kurs swojej waluty, by osiągnąć przewagę konkurencyjną. Przykłady innych państw azjatyckich wskazują, że można było osiągać sukcesy gospodarcze również w warunkach demokracji. Jak twierdzi Andrew Nathan, profesor z Columbia University, redaktor opracowania "Tiananmen Papers" : "Gdyby Chiny do bardziej transparentnego modelu politycznego, w którym jest więcej praworządności, niezależnych mediów, więcej szans dla społeczeństwa obywatelskiego, myślę, że Chiny wciąż doświadczałyby dynamicznego wzrostu gospodarczego, ale w bardziej stabilnej formie. Myślę, że Chiny byłyby bardziej stabilnym krajem".


Powyżej: Bogini Demokracji, replika posągu z Placu Tienanmen stojąca w Parku Wolności w Arlington w Wirginii.

sobota, 31 maja 2014

Tajlandia: monarchia i wojsko, czyli 80 lat symbiozy

Tajlandia to kraj o wyjątkowej pozycji monarchii. Tam król naprawdę coś znaczy, i co może zadziwić Europejczyka jest naprawdę kochany i szanowany przez naród. "To dobry władca" - słyszeliśmy od naszych koleżanek z Bangkoku. Często widzieliśmy jego portrety obok buddyjskich ołtarzyków ustawionych w sklepach i w knajpach. W przestrzeni publicznej wizerunki króla można spotkać tam równie często jak wizerunki Ho Chi Minha (często z małymi dziewczynkami) w Wietnamie i o wiele częściej niż portrety Mao w Chinach. Obecny władca, Bhumibol Adulyadej czyli Rama IX z dynastii Chakri, rządzi od czerwca 1946 r. Już samo to powinno imponować - zaczynał wszak panowanie w zupełnie innym świecie, przetrwał tak wiele burz dziejowych i geopolitycznych wstrząsów...



No właśnie, jak mu się udała ta sztuka? W czasie jego rządów doszło wszak do kilkunastu wojskowych zamachów stanu. Monarchia (do 1932 r. rządząca absolutnie) opowiedziała się za niemal wszystkimi z nich - wyjątkami były zamachy ze wczesnych lat '30-tych i z 1977 r. uderzające w polityków powiązanych z dworem. Ludzie z otoczenia króla spiskowali z wojskiem i Partią Demokratyczną w 2006 r. jak obalić Thaksina Shinawatrę a niedawno król poparł pucz wymierzony w Yingluck.

Armia (osłaniająca przekręty Demokratów) i monarchia żyją od dziesięcioleci w symbiozie. Król zaczynał rządy jako figurant - faktyczną władzę sprawował gen. Plaek Phibunsongkhram, ten sam nacjonalistyczny dyktator, który w 1939 r. zmienił nazwę kraju z Syjamu na Tajlandię, w 1941 r. zawarł "zychowiczowowski" sojusz z Japonią, a po wojnie dogadał się a Amerykanami. (W 1951 r. podczas wymierzonego przeciwko niemu zamachowi stanu musiał uciekać wpław z pancernika.)
    

Później pozycja króla wzrosła a sprzymierzeni z nim wojskowi rozpoczęli "kampanię edukacyjną" wprowadzającą kult władcy. Wprowadzono m.in. drakońskie kary za szeroko intepretowaną "obrazę majestatu" (większość osób wsadzona do więzień w wyniku obecnego zamachu stanu to ofiary właśnie tego nadinterpretowanego paragrafu). Karano m.in. z zginanie banknotów na wizerunku monarchy. Kampania odniosła sukces  i Tajowie kochają swojego władcę, który przy okazji zgromadził 30 mld USD majątku, stając się jednym z najbogatszych ludzi świata (oddajmy mu jednak sprawiedliwość, że sporą część jego majątku stanowi ziemia i bezcenne pałace, jakie jego rodzina miała od pokoleń).


Z początkiem panowania Ramy IX-go wiążę się pewna mroczna tajemnica. Objął on tron po tym, jak jego brat król Ananda Mahidol został znaleziony z kulą pistoletową w głowie we własnym łóżku. Ten zgon jest do dziś tajemnicą, po latach wykluczono jednak samobójstwo. Jedna z teorii mówiła, że Ananda został "przypadkowo" zastrzelony przez brata. Inni wskazywali, że chciał przeciwstawić się wojskowym i wprowadzić w kraju więcej demokracji.

Bhumibol Adulyadej ma już 87 lat a jego zdrowie jest nienajlepsze. Gorącym tematem w Tajlandii jest więc kwestia sukcesji. Naród chciałby, żeby tron przejęła jego druga córka Maha Chakri Sirindhorn, zwana "księżniczką aniołem" i "księżniczką wysokich technologii". Jest, choćby w odróżnieniu od swoich sióstr czy zjawiskowej byłej premier Yingluck Shinawatry, mało urodziwa (lubi dobrze zjeść), ale świetnie wykształcona (zna m.in. łacinę, grekę i chiński) a Tajowie kochają ją za jej działalność charytatywną i prodemokratyczne ciągotki. Objęcie przez nią tronu jest jednak bardzo mało prawdopodobne. 



Oficjalnym następcą jest bowiem książę Maha Vajiralongkorn, którego preferują wojskowi. Trudno im się dziwić. Książę korony sam jest przecież oficerem, który szkolił się na uczelniach wojskowych w Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Ma uprawnienia pilota myśliwca i śmigłowca. Chwali mu się też to, że walczył przeciwko komunistycznej partyzantce w latach 70-tych. Tajowie jednak obawiają się, że któregoś dnia zostanie on królem. Oskarżano go o zbyt bliskie związki z pewnym baronem narkotykowym, a narodowi nie podoba im się jego życie prywatne. Ma on opinię "rozrywkowego gostka".



 Jego druga żona, księżniczka Srirasmi to była kelnerka (nieoficjalnie pracowała w klubach w innym charakterze...). W 2009 r. na portalu WikiLeaks pojawił się film przedstawiający jak Srirasmi świętuje z Kronprinzem urodziny swojego pudelka Foo-Foo (według uporczywych plotek mającego funkcję marszałka lotnictwa - moim zdaniem są to jednak tylko podłe oszczerstwa). Księżniczka siedziała tam przy stole topless  a miała na sobie tylko g-stringi przywodzące na myśl kluby go-go. Czuła się bardzo swobodnie i nie widać było u niej żadnych śladów zawstydzenia, mimo że cały czas kręciła się przy niej służba. (Tutaj macie pełen nieocenzurowany film.) To mogło lekko zszokować Tajów - wbrew stereotypowym jest to bowiem społeczeństwo bardzo konserwatywnie podchodzące do spraw seksu i publicznej nagości. Nawet panienki w klubach zwykle noszą w pracy biustonosze (choć zdarza się, że pod króciutkimi, podwiewanymi spódniczkami nic nie mają a wy możecie dotknąć tej nicości lub nawet wkładać w nią banknoty stubaahtowe ;).


Moim zdaniem jednak nic takiego się nie stało. Kobieta ubrała się tak, bo chciała sprawić przyjemność mężowi, co należy jak najbardziej docenić a książę korony może się ostatecznie okazać porządnym człowiekiem, tak jak okazał się nim pruski "rozrywkowy" Kronprinz przerywając rzeź pod Verdun...

***

Obrazek z życia naszych "elit". Po śmierci gejnerała prognozowałem na fejsie, że jego pogrzeb będzie wyglądał jak video "Alejandro" Lady Gagi. I przepowiednia się skończyła. Pogrzeb był burzliwy, było tam dużo resortowych gejów, a dekoracją były krzyże i msza w katedrze. Nie wiem tylko kto odgrywał rolę Lady Gagi. Czy "żona Barbara"? Czy "znana stylistka" Monika Jaruzelska? Czy Aleksander Kwaśniewski? Czy BUL? Jak możecie zauważyć, w teledysku Lady Gagi pojawiają się akcenty odwołujące się do życiorysu gejnerała. Są nawet nawiązania do jego edukacji w zakładzie księży Marianów (połykany różaniec, choć może to być również nawiązanie do filmu "Drewniany różaniec" małżeństwa Petelskich). Lady Gaga mogłaby więc z powodzeniem wystąpić w Kołobrzegu :)

"Don't call my name
Don't call my name, Jaruzelski
I'm not your babe
I'm not your babe, Siwicki

Don't wanna kiss, don't wanna touch
Just smoke my cigarette and hush
Don't call my name
Don't call my name, Tuczapski".

Polecam wywiad z płk Lechem Kowalskim. Pięknie glanuje świeże truchło :)

środa, 28 maja 2014

Największe sekrety - Zanim zapadła Mgła - cz. 2: New Deal

"Rozmowa z Beckiem. (...) Przyjazny i przebiegły. Tak jak wszyscy Polacy. Obiecuje wszystko i nic. Pod tym względem musimy się od Polaków jeszcze dużo nauczyć. Nie możemy mieć żadnych złudzeń w tej kwestii"
dr Joseph Goebbles "Dzienniki" 16 czerwca 1934 r.


Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Dziedzictwo

Zbliża się 75-ta rocznica Kampanii Wrześniowo-Październikowej, mniej lub bardziej niedouczeni publicyści piszą na ten temat książki pełne historiograficznych przemyśleń oderwanych od faktów, a tymczasem wciąż wiemy o tamtych wydarzeniach dużo mniej niż o Polsce z czasów "Dagome Iudex". Uważna analiza dokumentów, przemówień i relacji znanych od dziesięcioleci może więc nas niejednokrotnie zaskoczyć. To tak jak z czytaniem zakodowanego tekstu bez klucza. Weźmy np. zapis rozmowy przeprowadzonej w lutym 1941 r. w Budapeszcie przez ppłka Wacława Lipińskiego, "sumienie piłsudczyków" z marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem. Śmigły, na pytanie, co czuł opuszczając kraj 18 września 1939 r. w Kutach odparł: "Widzisz, ja nie czułem nic szczególnego. O tym, że najpewniej będziemy zmuszeni przez działania wojenne do opuszczenia kraju, że będziemy wraz z wojskiem przekraczali którąś granicę, wiedziałem co najmniej od czerwca. Poinformowałem o tej ewentualności najważniejszych ludzi w rządzie. A więc wiedzieli i inni. Tak po prostu miała wyglądać ta wojna”.




30 września 1939 r. na wykładzie w rumuńskim Slanic jego słowa potwierdził płk Józef Beck. Mówił do urzędników MSZ: "już dawno w porozumieniu z aliantami ustalone zostało, opierając się na precedensach historycznych, że w jednym z państw kombatanckich wyznaczony będzie obszar eksterytorialny, na którym najwyższe władze państwa polskiego będą mogły kontynuować suwerenną działalność. Wojna obecna jest bowiem wojną koalicyjną, a nie wojną we dwójkę. W wojnie koalicyjnej trzeba się liczyć, że jedno z państw zostaje okupowane przez nieprzyjaciela”.

A więc władze II RP, wbrew współczesnym opiniom nie były zadufane we własną potęgę. Owszem dążyły do wojny i miały plany ofensywne: ataku prewencyjnego z nad granicy, który o mało co nie doszedł do skutku (odsyłam do poprzednich wpisów z serii "Wrześniowa Mgła". Wystarczy, że klikniecie w odpowiedni tag na dole tego wpisu, to znajdziecie teksty na ten temat.) a także kontrataku z Przedmościa Rumuńskiego po ruszeniu francuskiej ofensywy na Zachodzie. Ale jak widać liczyły się z tym, że zachodnia ofensywa nie ruszy w porę. Zakładano więc, że Polskę spotka scenariusz serbski z I wojny światowej. Wówczas niemiecko-austriacko-węgiersko-bułgarska ofensywa zmiotła armię serbską i zmusiła ją do ewakuacji na Korfu. Po udanej alianckiej ofensywie z Salonik w 1918 r. serbskie władze wróciły triumfalnie do Belgradu a kraj został znacznie powiększony. Śmigły-Rydz i Beck szykowali więc już od wielu miesięcy przed wojną ewakuację do Francji. Zawczasu przygotowano też w kraju siatki konspiracyjne i wywiadowcze na wypadek okupacji (Dywersja Pozafrontowa). Tym czego nie przewidzieli, była zdrada - to, że francuskie tajne służby, opozycja i część piłsudczyków odsuniętych od władzy, będą im tą ewakuację sabotować. 



Obok mitu o "zadufaniu" naszych władz rozpowszechnił się mit o tym, że łatwowiernie zawierzyliśmy brytyjskim gwarancjom i daliśmy się wciągnąć w wojnę. Gwarancje brytyjskie to początek kwietnia 1939 r. Tymczasem decyzja o pójście na konfrontacji z Niemcami zapada podczas narady na Zamku Królewskim w Warszawie już w styczniu 1939 r. We wrześniu 1938 r. nasza armia przygotowywała się, by w razie czego wykorzystać uderzenie Niemców na Czechosłowację i uderzyć w odsłoniętą niemiecką flankę (niestety tchórzostwo i głupota czeskich władz oraz nieprzygotowanie Zachodu uniemożliwiły ten scenariusz - zamiast tego nasze wojska poszły na Zaolzie). Już w marcu 1938 r. minister Beck proponował Francuzom i Brytyjczykom wojnę koalicyjną z Niemcami. Nie zgodził się ten stary idiota Benesz, bo liczył na pomoc Sowietów, którzy ostatecznie wystawili go do wiatru. Dążyliśmy do wojny już dużo wcześniej - co najmniej od 1936 r., jednocześnie mydląc oczy Niemcom i udając przyjaźń wobec nich.  Jak pisał Leszek Moczulski o polskiej propozycji dyplomatycznej z 24 marca 1938 r.:


"Kolektywne kierownictwo Rzeczypospolitej na wniosek Becka przyjęło jednak w 1936 r. rozszerzoną interpretację: jeśli Francja zbrojnie odpowie na złamanie postanowień Locarno, to mimo tego, że Niemcy jej nie zaatakowali bezpośrednio, Polska rozpocznie natychmiast działania militarne. Francuzi zrozumieli to i docenili. Wprawdzie minister Pierre-Étienne Flandin nie ukrywał niechęci wobec Becka, który przez swoją deklarację postawił go w bardzo dwuznacznej sytuacji, lecz sojusz polsko-francuski uległ znacznemu wzmocnieniu. Nie tylko porzucono wcześniejsze pomysły uchylenia konwencji wojskowej, lecz zaczęto aktywnie rozwijać współpracę obu armii. Świadczyły o tym m.in. wzajemne wizyty gen. Maurice'a Gamelina w Polsce i gen. Edwarda Śmigłego-Rydza we Francji, ale zwłaszcza traktat w Rambouillet, zapewniający Polsce pomoc finansową i materiałową – jak na ówczesne możliwości Francji bardzo znaczną. Umożliwiła ona w następnych trzech latach przeprowadzenie rozbudowy i modernizacji armii polskiej. Deklaracja Becka z 24 maja 1938 r., odwołując się do marcowej sprzed dwu lat, tym samym stwierdzała, że Warszawa nadal będzie stosować rozszerzoną interpretację swych zobowiązań. Francuski rząd i armia nie mieli więc najmniejszych wątpliwości, że w wypadku wybuchu wojny Polska natychmiast stanie u boku Francji.



Takie przekonanie majowa deklaracja Becka tylko potwierdzała i aż do końca kryzysu sudeckiego Francuzi uznawali stanowisko Rzeczypospolitej za element stały w zmieniającej się sytuacji geostrategicznej. (...) Również dla Warszawy było oczywiste, że w wypadku wojny Polska się w nią włączy. Jednym ze stałych elementów polityki polskiej było dążenie, aby wespół z Francją, z użyciem sił zbrojnych lub pod taką groźbą, powstrzymać, opóźnić lub ograniczyć remilitaryzację Niemiec. Poprzednie próby nie powiodły się, teraz los zsyłał następną okazję. Czy jednak Francja odważy się z niej skorzystać? To tłumaczyło militarne ruchy Polaków. Gdy w początkach września kryzys sudecki wszedł w ostrą fazę, 21 Dywizja Piechoty Górskiej, która jako jedyna obsadzała rejon przyległy do Moraw i zachodniej Słowacji, została przewieziona na Wołyń, aby wziąć udział w organizowanych tam manewrach. Był to wyraźny sygnał, że ČSR nie ma się czego obawiać i może wszystkie swoje siły skoncentrować przeciwko Niemcom. Później, gdy pozostała już naga alternatywa: albo wszystkie aneksyjne żądania niemieckie zostaną przyjęte (obejmowały one część Zaolzia z Bohuminem), albo wojna – utworzona została Grupa Operacyjna „Śląsk". Jej skład i lokalizacja przystosowane były do dwu ewentualności: albo presja na Pragę, jeśli ta przyjmie zadania niemieckie, albo natychmiastowe rozpoczęcie działań ofensywnych, gdy dojdzie do wojny z Niemcami.




Zupełnie innym torem pobiegły losy propozycji polskiej. Początkowo Francuzi przyjęli dość entuzjastycznie projekt Becka i zaczęli przygotowywać konferencję, aby sprecyzować nowe rozwiązania traktatowe. Bonnet osobiście zaangażował się i uzyskał od Pragi zgodę, że mniejszość polska uzyska wszystkie uprawnienia przyznane mniejszości najbardziej uprzywilejowanej (w praktyce: niemieckiej) i w tym samym czasie. Minister francuski zrozumiał, że poszerzenie sojuszu polsko-francuskiego i ewentualne porozumienie polsko-czechosłowackie tworzy sytuację geopolityczną uniemożliwiającą Hitlerowi rozpoczęcie wojny. Nagle wszystko zostało zahamowane. Projekt przestał interesować Francuzów, nie zdobyli się jednak na słowo wyjaśnienia. Nie wiadomo, gdzie i kiedy zapadła taka decyzja i kto ją podjął. Najpewniej miała charakter nieformalny i nie została podjęta przez jakiekolwiek gremium rządowe."



Ambasador Juliusz Łukasiewicz pisał w grudniu 1938 r. z Paryża: "gdyby z tego lub innego powodu wypadło Francji wykonać zobowiązania wypływające dla niej z sojuszu z nami, wysiłek w kierunku wykręcenia się od tych zobowiązań byłby niewątpliwie większy niż akcja w kierunku ich dotrzymania". Staraliśmy się więc robić wszystko, by Francję i Wielką Brytanię wciągnąć do wojny - wojny, która nie była w interesie Londynu. (Nie bez przyczyny przekazaliśmy im Enigmę. Daliśmy im okazję przekonać się jakie są naprawdę plany Niemiec.) O dziwo Londyn uległ naszym naciskom pociągając za sobą Paryż. Jak to możliwe, że Wielka Brytania zdecydowała się na wojnę w obronie odległego jej interesom kraju takiego jak Polska? Stawiam tezę, że nie byliśmy jedynymi, którzy naciskali. Naciskało również wielkie mocarstwo zza Oceanu, a nasze władze doskonale zdawały sobie sprawę z tych nacisków. Ustawiły się wówczas po stronie, o której wiedzieli, że wygra wojnę.

Jak pisze dr Dariusz Baliszewski:

"W kwietniu 1939 r. świat miał poznać jeszcze jeden przedziwny, zapomniany dzisiaj w historii dyplomacji dokument. Oto 14 kwietnia prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt skierował do Hitlera i Mussoliniego dwa identyczne odręczne listy, żądając zapewnień, że ani Niemcy, ani Włochy nie napadną na inne państwa i że udzielą dostatecznych gwarancji co najmniej 10-letniej nieagresji. W zamian Stany Zjednoczone zgłosiły gotowość wzięcia udziału w dyskusjach mających doprowadzić do rozwiązania kwestii handlu międzynarodowego i zaopatrzenia poszczególnych narodów w surowce.



List ten został ogłoszony przez ambasady amerykańskie, a więc miał charakter listu otwartego. Zaczynał się w miarę niewinnie: „Jestem pewny, że zdaje sobie pan sprawę z tego, że w dzisiejszym świecie setki milionów ludzi żyje w nieustającym lęku przed nową wojną, a nawet całym szeregiem wojen. Istnienie tego lęku i możliwość takiego konfliktu dotyka w sposób konkretny naród amerykański, w którego imieniu przemawiam. Dotyka to w nie mniejszym stopniu inne narody całej półkuli zachodniej, gdyż wiedzą one, że tak wielka wojna, nawet gdyby była ograniczona do innych kontynentów, musi zaciążyć na nich przez czas swego trwania i to na długie pokolenia. (…) Nie chcę wierzyć, że świat jest nieuchronnym więźniem takiego przeznaczenia, przeciwnie, wydaje mi się jasne, że przywódcy wielkich państw mają w swej mocy możliwość uchronienia swych narodów przed zbliżającą się katastrofą. (…) Twierdził pan, że zarówno pan sam, jak i naród pański nie pragnie wojny. Jeśli to prawda, w takim razie wojna nie jest nieunikniona. Nic nie przekona narodów świata, że jakikolwiek rząd ma prawo narażać swój naród na następstwa wojny innej aniżeli wojna w oczywistej obronie własnej. Mówiąc to, my, Amerykanie, możemy przemawiać bez egoizmu, bez lęku i bez słabości. Jeśli przemawiamy obecnie, to czynimy to w poczuciu naszej siły i przyjaznych uczuć dla całej ludzkości. (...) Czy gotów pan dać zapewnienie, że pańskie siły zbrojne nie napadną i nie najadą terenów i posiadłości następujących niepodległych narodów: Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Belgii, Hiszpanii, Szwajcarii, Liechtensteinu, Luksemburga, Polski, Węgier, Rumunii, Jugosławii, Rosji, Bułgarii, Grecji, Turcji, państw arabskich, Syrii, Palestyny, Egiptu i Persji. Takie zapewnienie musi dotyczyć z konieczności nie tylko chwili obecnej, ale i dostatecznie odległej przyszłości, by stworzyć odpowiednią możliwość pracy przy pomocy metod pokojowych na rzecz trwałego pokoju. Dlatego też proponuję, by pan zechciał zrozumieć słowo »przyszłość« jako odnoszące się do minimalnego okresu zapewnionej nieagresji na lat 10 lub – jeżeli możliwe jest spojrzenie w dalszą przyszłość – na lat 25. (...) Sądzę, że nie zrozumie pan fałszywie ducha szczerości, w jakim przysyłam panu to pismo. Szefowie wielkich rządów są w tej godzinie odpowiedzialni za losy ludzkości w nadchodzących latach. Nie mogą pozostać głusi na modły swych narodów, pragnących uchronić się przed nieuniknionym chaosem wojennym. Historia zrzuci na nich odpowiedzialność za życie i szczęście wszystkich, nawet najbiedniejszych z nich. Mam nadzieję, że odpowiedź pana umożliwi ludzkości wyzbycie się lęku i pozwoli jej odzyskać poczucie bezpieczeństwa na długie lata”. Trudno zaprzeczyć, że to nader dziwny dokument historii, wart przypomnienia w dniach, kiedy cały świat z niepokojem śledzi rosyjskie łamańce polityczne i wojskowe wokół Ukrainy, a premier mojego rządu publicznie, w kontekście przyszłej wojny, wyraża obawy o to, czy polskie dzieci na pewno we wrześniu pójdą do szkoły. To dziwny dokument, który przy wszystkich pozorach politycznej i dyplomatycznej poprawności jednocześnie grozi Hitlerowi i Mussoliniemu i ostrzega, podkreślając siłę Ameryki i pogardę wobec obu adresatów listu. Największą jego siłą jest jednak zdemaskowanie Hitlera i jego zaborczych zamiarów wobec Europy i świata. Roosevelt bez najmniejszych skrupułów ujawnia kierunki spodziewanej ekspansji Niemiec. Kompromituje rzekomo dobrą wolę Hitlera i jego zabiegi pokojowe. Obnaża cynizm i wyrachowanie hitleryzmu. Jak komentowały światowe agencje prasowe, po liście Roosevelta z 14 kwietnia 1939 r. nikt już nie wierzy Niemcom i nikt nigdy już im nie uwierzy."








Franklin Delano Roosevelt, przedstawiciel starej szacownej rodziny ze Wschodniego Wybrzeża, dawny spekulant marką niemiecką i człowiek mocno powiązany z Wall Street, objął władzę na krótko przed tym jak Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Podobnie jak niemiecki dyktator rozpoczął program daleko idącej przebudowy społeczno-ekonomicznej kraju znanej jako "New Deal". Wyciągnął kraj z Wielkiego Kryzysu (wywołanego mniej lub bardziej świadomie przez politykę Fedu i ekscesy Wall Street) dokonując przebudowy jego instytucji, zwiększając rolę państwa w gospodarce, rozpoczynając program wielkich inwestycji infrastrukturalnych i rozbudowując na wielką skalę cywilny przemysł o potencjale zbrojeniowym. I podobnie jak Hitler miał program przekształcenia swojego państwa w głównego światowego rozgrywającego. Jak pisze dr Baliszewski:



"Otóż została zapisana w historii pewna rozmowa. Tak niezwykła, że aż niewiarygodna. Odbyła się między ambasadorem RP w Waszyngtonie hrabią Jerzym Potockim a ambasadorem USA w Paryżu Williamem Bullittem, który w drugiej połowie listopada 1938 r. spędzał urlop w Waszyngtonie. „Mówił mi następnie Bullitt – raportował Potocki do ministra Becka– o zupełnym nieprzygotowaniu Wielkiej Brytanii do wojny i o niemożności dostosowania przemysłu angielskiego do masowej produkcji wojennej, a przede wszystkim w dziedzinie samolotów. (…) Lotnictwo francuskie jest przestarzałe. Według tego, co eksperci wojskowi mówili Bullittowi podczas kryzysu wrześniowego br., wojna trwałaby co najmniej lat sześć i zakończyłaby się ich zdaniem zupełnym zdruzgotaniem Europy i komunizmem we wszystkich państwach, z czego skorzystałaby w końcu Rosja Sowiecka”. Trzy miesiące później, w lutym 1939 r., w Paryżu ten sam ambasador Bullitt, tym razem w rozmowie z ambasadorem Juliuszem Łukasiewiczem, uzupełnił tę prognozę przyszłej wojny o rolę w niej Stanów Zjednoczonych: „Jeśli wojna wybuchnie, nie będziemy zapewne brali w niej udziału od początku, ale skończymy ją!”. 75 lat później okazuje się, że Bullitt miał wiele racji. Wojna rzeczywiście trwała sześć lat, Europa faktycznie została zdruzgotana, a w wielkiej jej części zapanował na pół wieku komunizm. Stany Zjednoczone rzeczywiście przystąpiły do wojny w Europie wyłącznie po to, by ją skończyć i wraz z Rosją zaprowadzić na świecie nowy porządek."




Ambasador William Bullitt, jeden z "Mędrców", którzy na długie lata ustalili fundamenty amerykańskiej polityki zagranicznej, pierwszy ambasador USA w Moskwie, zacięty antykomunista, człowiek piekielnie inteligentny. Tacy jak on gracze drugiego planu tworzyli amerykańską supermocarstwowość. Tacy jak on wiedzieli znacznie więcej od różnych Rooseveltów. I jak się okazuje z jakiegoś powodu dzielili się tą wiedzą z naszymi ludźmi. A nasi ludzie zdawali sobie sprawę z istnienia scenariusza, który mógł się skończyć dla nas o wiele gorzej niż we wrześniu 1939 r. Dlatego postanowili zagrać w grę.

W następnym odcinku cyklu "Zanim zapadła Mgła": Cud domu Windsorskiego. Opowieść o tym jak szantażem zmuszono Wielką Brytanię do wojny przeciwko Niemcom.