niedziela, 16 listopada 2014

Największe sekrety: Steamroller cz. 2: Seapower

Ilustracja muzyczna: Black Sabbath - War Pigs - 300. Rise of an Empire ending

alternatywnie: Lastendconductor - Umineko OST

Dlaczego ta seria "Największych sekretów" została nazwana Steamroller, czyli "walec parowy" lub "walec drogowy"? To aluzja do roli dziejowej Ameryki: walca parowego zgniatającego imperia (a czasem również sojuszników - jak to było z Republiką Chińską, RPA czy Izraelem). W czasie I wojny światowej przejechał się on  po Niemczech, Austro-Węgrzech i carskiej Rosji. W czasie drugiej wojny światowej rozjechał Niemcy, Włochy i Japonię. Podczas Zimnej Wojny zniszczył ZSRR. Wprawką do tych "przejażdżek" była rozprawa z Hiszpanią...

To była w oczach Amerykanów wojna sprawiedliwa. Niezależnie od hektolitrów głupiej propagandy wylewającej się z brukowej prasy Williama Randolpha Hearsta, Hiszpanie sami się podkładali. Podczas tłumienia rebelii na Kubie, wyspie tak drogiej amerykańskim interesom i uczuciom, stworzyli "reconcentrados" - pierwszy w historii system obozów koncentracyjnych. Zginęło w nim z głodu, chorób i z powodu brutalności strażników kilkanaście tysięcy kubańskich cywilów. Hiszpańscy wojskowi, uznawani za światowej klasy specjalistów w tłumieniu rebelii, buntów i strajków, prowadzili tam brutalną, obfitującą w zbrodnie wojenne kampanię antypartyzancką. Sympatia Amerykanów była od początku po stronie kubańskich braci.



Jeśli nawet, ktoś nie był przekonany, że Hiszpanie zasługują na operację z cyklu "Szok i Przerażenie", to z dużym prawdopodobieństwem zmienił zdanie po tym jak USS "Maine" wyleciał w powietrze i zatonął w porcie w Hawanie. Amerykańska propaganda oskarżyła o ten "akt terrorystyczny" hiszpańskich sabotażystów, którzy skierowali na ten okręt minę. W latach 70-tych XX w. komisja US Navy pod kierownictwem admirała Ricovera, zbadała sprawę i uznała, że przyczyną zatonięcia USS "Maine" był wybuch w magazynie węgla, będący prawdopodobnie efektem samozapłonu. Ten "samozapłon" okazał się dla USA dość szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Prezydent William McKinley nie mógł już sprzeciwiać się wojnie i przy okrzykach "Remember the Maine!" rozpoczęła się wyprawa przeciwko Hiszpanii.




To była wojna mająca ostatecznie zjednoczyć Naród. Orkiestry wojskowe grały marsze Unii oraz Konfederacji. Dowództwo sprawowali generałowie walczący po przeciwnych stronach w czasie wojny secesyjnej. Wielkim symbolem była obecność na froncie starego konfederackiego generała kawalerii Josepha Wheelera. W 1864 r. jego ludzie byli jedyną siłą opóźniającą shermanowski Marsz ku Morzu. Teraz Wheeler  nie był rebeliantem, był Amerykaninem. W czasie bitwy pod San Juan, gdy zobaczył amerykańskich chłopców atakujących hiszpańskie pozycje, krzyczał jednak z przyzwyczajenia: "Dalej! Spuście łomot tym pieprzonym Jankesom!".



To jednak nie Wheeler został gwiazdą tej kampanii, ale Teddy Roosevelt, dowódca ochotniczego oddziału Rough Riders, z  którym dokonał słynnej szarży pod San Juan, gnając przed siebie na klaczy Texas. Choć jego oddział nie był jednym, który brał udział w zwycięskim ataku, choć losy wojny rozstrzygnęły się gdzie indziej, to Roosevelt, dzięki bombastycznej autopromocji zbudował tam swoją legendę. Legendę, która wprowadziła go do Białego Domu.





Wojna, które zmiażdżyła zidiociałą hiszpańską monarchię była realizacją strategii opisanej przez admirała Alfreda Thayera Mahana, jednego z ojców geopolityki, w książce "The Influence of Sea Power Upon History: 1660–1783". Jego praca zwróciła amerykańskiemu establiszmentowi  uwagę na rolę floty w budowie imperium oraz na konieczność zajęcia strategicznych punktów na mapie świata niezbędnych do prowadzenia przez flotę globalnych operacji. Realizując tą strategię USA dokonały w 1898 r. aneksji Hawajów (w 1894 r. przeprowadzono tam już proamerykański zamach stanu), a w wyniku wojny z Hiszpanią, po błyskotliwym zwycięstwie na jej flotą dokonanym w Zatoce Manilskiej przez admirała George'a Deweya, odebrały jej Kubę, Puerto Rico, Filipiny oraz Guam. USA stały się mocarstwem pacyficznym. W 1903 r. amerykańscy progresywistyczni  finansiści organizują secesję Panamy z Kolumbii  - powstają warunki do zbudowania Kanału Panamskiego, inwestycji o kluczowym znaczeniu strategicznym dla amerykańskiej floty. W międzyczasie sekretarz stanu Hay formułuje "zasadę otwartych drzwi" w Chinach sprzeciwiając się tym samym podziałowi Chin na strefy wpływów przez europejskie mocarstwa. Jednocześnie ci sami finansiści od secesji Panamy (a później od wspierania bolszewików, nazistów, włoskich faszystów, Wilsona i FDR) zaczynają finansować ruch Sun Yat Sena przygotowując się do przeprowadzenia w Chinach rewolucji. (Mała dygresja: nowa książka Jun Chang "Empress Dogawer Cixi" obala mity dotyczące "cesarzowej wdowy" pokazując, że podczas jej panowania poczyniono ogromny postęp na drodze Chin ku nowoczesności.) Jednocześnie USA wspierają Japonię w konfrontacji z carską Rosją, wbijając pierwszy gwóźdź do trumny prawosławnego Imperium Zła.

(Po drugiej stronie Atlantyku, książka Mahana inspiruje kajzera Wilhelma i admirała Tirpitza do rozpoczęcia obłędnego programu zbrojeń morskich i poszukiwania kolonii za wszelką cenę. To popycha Wielką Brytanię i Niemcy do wojny. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do znakomitej pracy Roberta Massiego "Dreadnought".)



Jaka jest w tym rola Teddy'ego Roosevelta, bohatera spod San Juan? Ów były stanowy kongresmen z Nowego Jorku, były szef nowojorskiej policji (odnoszący duże sukcesy w walce z przestępczością) został w 1897 r. zastępcą sekretarz marynarki. Położył duże zasługi w przygotowaniach do wojny z Hiszpanią i brał udział w procesie decyzyjnym mającym na celu wysłanie USS "Maine" do portu w Hawanie. Po wybuchu wojny złożył dymisję, by stanąć na czele sfinansowanego przez siebie oddziału ochotników "Rough Riders".  Gdy powraca w glorii bohatera, zostaje w 1899 r. wybrany na gubernatora Nowego Jorku. Niesamowity zbieg okoliczności sprawia, że wiceprezydent Garret Hobart umiera na zawał serca. Jedna z frakcji partii republikańskiej narzuca prezydentowi McKinleyowi  Roosevelta jako kandydata na wiceprezydenta.





McKinley i Teddy Roosevelt wygrywają wybory, ale kolejny dziwny zbieg okoliczności sprawia, że prezydent zostaje w 1901 r. zastrzelony przez polskiego anarchistę Leona Czołgosza. Teddy Roosevelt "z  automatu" zostaje głową państwa, pierwszym progresywistycznym prezydentem USA. Zdobywa ogromną popularność m.in. dzięki walce z trustami oraz odgrywaniu roli mediatora między związkami zawodowymi a przemysłowcami (mimo to ma wciąż poparcie progresywistycznych finansistów  uważających, że to państwo powinno regulować życie gospodarcze - oczywiście w symbiozie z wielkim kapitałem). Jednocześnie intensywnie przygotowuje Amerykę do odgrywania roli supermocarstwa, mocno inwestując we flotę wojenną i budowę Kanału Panamskiego, zapewniając armii "ćwiczenia" w postaci licznych interwencji zbrojnych na Karaibach. Po wywołanej przez finansistów z Wall Street, rynkowej panice z 1907 r., Teddy inicjuje prace nad reformą systemu bankowego USA - powołaniem banku centralnego z prawdziwego zdarzenia. Prezydent tworzy również FBI - jako bicz na wywrotowców oraz... nieuczciwych biznesmenów niszczących środowisko naturalne. (Zadanie utworzenia tajnej policji powierzono  prokuratorowi generalnemu Charlesowi Bonapartemu - z tych Bonapartych, wnukowi króla Westfalii. Co prawda Kongres nie zgodził się na powołanie FBI, ale Bonaparte olał ustawodawców i stworzył Biuro Śledcze wewnątrz struktury Departamentu Sprawiedliwości. Po szczegóły odsyłam do książki "Wrogowie" Tima Weinera.)





Teddy Roosevelt nie szuka reelekcji w 1908 r. Prezydentem zostaje jego współpracownik, były sekretarz wojny, William Howard Taft.  Ku rozczarowaniu Teddy'ego i jego progresywistycznych sponsorów,  Taft (pierwszy prezydent z Bractwa Kości i Czaszki) nie pali się do wdrażania progresywistycznej, imperialnej agendy. Prace nad powstaniem Rezerwy Federalnej - w wersji przyjaznej dla wielkich banków - idą wolno. Wobec tego progresywiści z Wall Street "ustawiają" wybory z 1912 r. Po wielu machinacjach, znakomicie opisanych przez G. Edwarda Griffina w "Finansowym potworze z Jekyll Island" zapewniają swojemu człowiekowi, progresywistycznemu profesorowi Woodrowowi Wilsonowi, nominację Partii Demokratycznej. Jednocześnie Teddy Roosevelt dokonuje rozłamu wśród republikanów i tworzy własną Partię Postępową. Kampanię wyborczą robią mu ci sami ludzie, co Wilsonowi. W efekcie, Roosevelt odbiera głosy Taftowi i Wilson zostaje prezydentem.


Teddy Roosevelt, jedna z ikon amerykańskiego patriotyzmu, był tym prezydentem, który otworzył drogę Wilsonowi i jego "socjalizmowi wojennemu". To również prezydent, który wprawił w ruch "walec parowy". Walec, który ostatnio niestety nieco zwolnił, ale jak na razie się nie zatrzymał.


Powyższa karykatura  z 1912 r. okazała się prorocza w kontekście finansowania rewolucji bolszewickiej przez Wall Street (po szczegóły odsyłam do dzieł Anthony'ego Suttona i Pierre'a de Villemaresta - sprawy te były już tak często wałkowane, że nie ma sensu, bym dublował tych, którzy opisali je tak dokładnie). Wśród progresywicznych, fabiańskich finansistów witających się z Marksem widać Perkinsa, Morgana, Carnegiego, ale również Teddy'ego Roosevelta. 

***

Chcących zamienić ze mną kilka zdań na tematy opisywane na tym blogu i nie tylko zapraszam na moje spotkanie autorskie - promocję książki "Vril. Pułkownik Dowbor"  w warszawskim "Tarabuku" w piątek 21 listopada, o godz. 18.00. Powinna być również okazja do zakupu książki.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Największe sekrety: Steamroller cz 1. Birth of a Nation


Ilustracja muzyczna: Akatsuki - Naruto OST

Nie zrozumiecie tego, co się wydarzyło w 1939 r., jeśli nie cofniecie się do korzeni...

Thomas Woodrow Wilson - człowiek, który przyczynił się do odzyskania niepodległości przez Polskę bardziej niż Daszyński czy Dmowski, a mimo to niemal nigdy się nie wymienia jego nazwiska na akademiach z okazji 11 listopada.  Prezydent USA, który zniszczył stary, postfeudalny ład w Europie, zabójca imperiów, jeden z ojców założycieli supermocarstwa, a mimo to przez polską i światową historiografię ukazywany niestety niemal wyłącznie jako naiwny idealista wierzący w to, że można zapewnić całemu światu pokój i demokrację. Rzadko się zdarza, by polityk tak bezwzględny i skuteczny miał tak skrzywiony wizerunek.

Wilson był demokratą tylko z nazwy. To był pierwszy amerykański prezydent otwarcie gardzący konstytucją, uważający że jest ona przestarzała i nieprzystająca do wielkich zadań czekających naród. Ten pionier nauk politycznych, miał na koncie wiele publikacji naukowych, w których rozważał zbudowanie w USA quasi-autorytaryzmu. Gdy w 1913 r. został lokatorem Białego Domu, zaczął wprowadzać swoje pomysły w życie. Katalizatorem tych zmian miała być wojna. Wilson mówił o sobie: "Jestem zwolennikiem pokoju, ale jest wiele wspaniałych rzeczy, które przychodzą do narodu wraz z wojenną dyscypliną". Jego stronnik, finansista George Perkins mówił zaś: "Wielka europejska wojna niszczy indywidualizm i wprowadza na jego miejsce kolektywizm".  Jonah Goldberg, autor znakomitej książki "Lewicowy faszyzm" nazywa Wilsona pierwszym nowoczesnym faszystowskim przywódcą. Ta teza może wydać się szokująca, ale ma pełne poparcie w faktach.

Antyamerykańsko nastawieni neofaszyści zapominają, że Benito Mussolini darzył USA wielkim podziwem, a szczególnie podziwiał prezydenta Wilsona, którego uważał za wzór postępowania. Duce czerpał z filozofii Johna Deweya, Williama Jamesa oraz innych amerykańskich progresywistów. Z tych samych źródeł czerpał Wilson oraz jego obóz polityczny. Zarówno Mussolini jak i Wilson dążyli do mobilizacji oraz ujednolicenia społeczeństwa wokół wyższego politycznego celu. Obaj brutalnie zwalczali polityczną opozycję i deptali prawa obywatelskie, jednakże to w Ameryce Wilsona było więcej więźniów politycznych niż we Włoszech Mussoliniego. Puryści stwierdzą zapewne, że w USA nigdy nie było faszyzmu, bo przecież odbywały się tam wybory, działały partie opozycyjne i niezależne gazety a Wilson oddał władzę dobrowolnie, zgodnie z konstytucją. Problem w tym, że faszyzm nie wyklucza elementów demokracji. W faszystowskiej Japonii w czasie drugiej wojny światowej też działał parlament a w gazetach krytykowano gen. Tojo, który przestał być premierem po przegranej bitwie o Saipan. Każdy kraj ma faszyzm taki jaki wynika z jego kultury i charakteru narodowego. Jonah Goldberg twierdzi nawet, że faszyzm pokazuje prawdziwe oblicze danego narodu. Tak więc nazizm pokazał prawdziwe oblicze Niemców a faszyzm Wilsona prawdziwe oblicze Amerykanów. (W Polsce mieliśmy dwa konkurencyjne faszyzmy: faszyzm piłsudczykowski, czyli faszyzm weteranów Wielkiej Wojny oraz faszyzm endecki, czy faszyzm zjudaizowanej mentalnie części społeczeństwa - prawników, sklepikarzy, księży o mentalności rabinów...).



Co czyniło Woodrowa Wilsona faszystą? Choćby to, że miał swoje "Czarne Koszule", czyli bojówki American Protective League (APL), liczącej 250 tys.  członków organizację mającą za zadanie zwalczać "stronników Niemiec", działaczy antywojennych, antyrządowych lewicowców i związkowców. Bojówkarze z APL nosili ze sobą broń, specjalne odznaki oraz opaski identyfikacyjne. Współpracowali z FBI, mieli prawo podsłuchiwać telefony, dokonywać aresztów. Mogli bezkarnie znęcać się nad przeciwnikami administracji. Często dokonywali linczów na antywojennych związkowcach, rozpędzali ich wiece, łapali osoby, które uznawali za uchylające się od służby wojskowej. Podczas jednej takiej akcji w 1917 r. zatrzymali 75 tys. ludzi na nowojorskich ulicach i wtrącili do prowizorycznych aresztów - okazało się potem, że tylko kilkudziesięciu spośród zatrzymanych rzeczywiście uchylało się od służby wojskowej.



Administracja Wilsona to również czas w którym bezpieczniackie szlify zdobywa J. Edgar Hoover. Nadzorował on z ramienia Departamentu Sprawiedliwości tzw. rajdy Palmera, podczas których aresztowano 500 zagranicznych lewicowców i anarchistów, po czym bez zbędnych formalności i zgłębiania się w takie liberlane przeżytki jak proces dowodowy deportowano ich do Europy. (Prokurator Generalny Mitchell Palmer, odpowiedzialny za tą akcję, miał poważne szanse na dostanie nominacji demokratycznej w wyborach prezydenckich 1920 r. Przeszkodziły mu m.in. kłopoty ze zdrowiem. W trakcie kampanii przedstawiał się jako "100 procentowy Amerykanin".) Sięgano również po inne ograniczenia swobód obywatelskich, usprawiedliwiając to oczywiście wojną. Nakładano rujnujące kary i wytaczano procesy wydawcom, którzy ośmielali się drukować rzeczy sprzeczne z linią administracji. Ukarani zostali np. redaktor naczelny gazety, w której przypomniano słowa prezydenta Jeffersona o tym, że Irlandia powinna być republiką oraz autor materiału poświęconego brytyjskim zbrodniom podczas Amerykańskiej Wojny o Niepodległość. 
Jednocześnie rozkręcano wojenną propagandę, często utrzymaną w "faszystowskiej" lub "socrealistycznej" formie. USA stworzyły wówczas pierwsze na świecie profesjonalne ministerstwo propagandy - Komitet Informacji Publicznej.


Zmiany dotknęły również gospodarki. Rada Produkcji Wojennej, kierowana przez Bernarda Barucha odgrywała rolę ministerstwa planowania gospodarczego. Mobilizowała ona przemysł na potrzeby wojenne. Zatrudnienie w państwowych agencjach wzrosło o ponad 1 mln ludzi. Jednocześnie rząd namawiał obywateli, by konsumowali mniej. Wprowadzano m.in. dni bezmięsne i karano za łamanie tych restrykcji. Urząd kierowany przez późniejszego prezydenta Herberta Hoovera tworzył nawet specjalne wierszyki mające skłaniać dzieci do spożywczych wyrzeczeń. 



Ktoś może się oburzyć, że Wilson i ludzie z jego administracji nie byli faszystami, bo faszyści to przecież "rasiści". Nic bardziej błędnego. Rasizm nie musi być elementem faszyzmu - aż do późnych lat 30-tych włoski faszyzm nie wykazywał rasistowskich tendencji. Administracja Wilsona i amerykańscy progresywiści byli zaś rasistowscy. USA były wówczas krajem segregacji rasowej i państwem które kierując się kryteriami rasowymi nakładało kwoty imigracyjne. Sam Wilson stosował ostrą antyimigrancką, nacjonalistyczną retorykę. Wielu amerykańskich progresywistów z tamtych lat był członkami lub sympatykami Ku Klux Klanu. Sam prezydent Wilson bronił KKK w swoich pracach politologicznych, nie przyjmował czarnych studentów na swój wydział ("by zachować spokój na uczelni") a pierwszym filmem, który za jego kadencji wyświetlano w Białym Domu były "Narodziny narodu" - klasyczny film gloryfikujący Klan. 



Wielu amerykańskich progresywistów z tego okresu było również fanatycznymi zwolennikami eugeniki uważającymi, że istnieją rasy niższe i wyższe oraz w to, że ludzie niepełnosprawni nie zasługują na to, by żyć. Eugeniczni progresywiści działający wspólnie z sufrażystkami mieli obsesję na punkcie dbania o "zdrowie publiczne". Tak właśnie narodził się faszystowski pomysł wprowadzenia prohibicji na alkohol a także... ograniczenia wiekowe dotyczące zawierania małżeństwa w USA. (I od tej pory media narzekają na "epidemię" ciąż wśród amerykańskich nastolatek. Natury ludzkiej jak widać nie da się kontrolować...). Silną kampanię na rzecz wdrażania prohibicji oraz pilnowania "moralności publicznej" prowadził... Ku Klux Klan. Ówcześnie częściej zajmował się biczowaniem alkoholików, niewiernych mężów i kurwiących się nastolatek niż linczowaniem "Negrów" czy paleniem krzyży. 



Powyżej: karykatura przedstawiająca KKK jako obrońcę przeciwko alkoholowi oraz prohibicję jako sojusznika ruchu sufrażystek, a na dole KKK Sekcja Kobieca. 

Amerykanie zmęczeni polityką Wilsona wybrali w 1920 r. "staroświeckich" republikanów. Zaczęto cofać "wielkie zdobycze" ery "wojennego socjalizmu". Amerykańscy progresywiści, w tym plejada bankierów i przemysłowców korzystających na ich dobrodziejstwach (i chętnie inwestujących w Związku Sowieckim, nazistowskich Niemczech i faszystowskich Włoszech), lamentowali wówczas, że USA pozostają w tyle za Sowietami, Niemcami i Włochami jeśli chodzi o postępowe rozwiązania. Marzyli oni o prezydencie quasi-dyktatorze, który to "naprostuje". Ich sny spełniły się dzięki Wielkiemu Kryzysowi w 1933 r. Ale to już opowieść na jeden z kolejnych odcinków serii Największe sekrety: Steamroller.



W następnym odcinku - Seapower - zajmiemy się pełną niezwykłych zbiegów okoliczności karierą Teddy'ego Roosevelta, pierwszego prezydenta progresywisty. 

***

Nie zapominajcie również o mojej powieści: Vril. Pułkownik Dowbor, 21 listopada o godz. 18.00 w warszawskiej knajpce Tarabuk - spotkanie z autorem i promocja książki. Gorąco zapraszam!


środa, 5 listopada 2014

Ruscy przeciw Hujle, sekspropaganda przeciw Islamskiemu Państwu Doniecka i Ługańska

Ding, ding, dong! Odnaleziono nowe zwłoki! - mówił w takich przypadkach Dyrektor Mononiedźwiedź w "Danganronpie". Jak bowiem się dowiadujemy: "w Zjednoczonych Emiratach Arabskich tragicznie zginął 37-letni Aleksander Iwanow, wiceprezes zarządu Wnieszekonombanku. Młody finansista był synem Siergieja Iwanowa, szefa administracji prezydenta Putina. Pierwsza informacja o tragicznej śmierci zjawiła się na jednym z prywatnych blogów w LiveJournal. Wg. niej Iwanow miał utonąć". W 2010 r. "utonął" w Syrii inny Iwanow, generał z GRU, więc teraz ludzie z wojskowej "razwiedki" być może się odegrali. Gęstnieje też atmosfera wokół Putina-Hujły. Zachodnie media nagle zaczynają donosić, że choruje on na raka trzustki i ma tylko trzy lata życia. W systemie sowieckim takie przecieki to sygnał, że trzeba wodza usunąć pod pretekstem złego stanu zdrowia, tak jak zrobiono to z Nikitą Siergiejewiczem Chruszczowem. Rak Putina-Hujły prawdopodobnie jest więc tylko balonem próbnym. Władimir Penisowicz prawdopodobnie rzeczywiście jest ciężko chory, ale na przepuklinę kręgosłupa (skutek baraszkowania z dziećmi), którą leczy u środkowoazjatyckich uzdrowicieli. Co charakterystyczne nie ufa kremlowskim lekarzom. I słusznie, też bym na jego miejscu nie ufał.

Polscy obrońcy DupoRosji będą mieli zagwozdkę, bo prawdziwi rosyjscy nacjonaliści skandowali podczas Ruskiego Marszu (byłem na tej imprezie dwa lata temu!) "Sława Ukrainu! Herojom sława!". Ruski Marsz jest imprezą antyputinowską i antykomunistyczną, która zyskuje coraz większe poparcie rosyjskiej klasy średniej. („Nie będzie wolności na ruskiej ziemi dopóki na Kremlu zasiada czekista!”, „Precz z czekistowską samowolą!”) To Nawalny i przedstawiciele nacjonalistycznej opozycji mogą pokusić się o nową Rewolucję w Rosji - w momencie bankructwa systemu putinowskiego.

A rosyjscy nacjonaliści mają przeciwko czemu protestować. Polityka Putina-Hujły jest bowiem antynarodowa. Jeden przykład: "Od 6,5 do 11,5 tys. dolarów – tyle kosztuje miesięcznie, w zależności od funkcji, wyposażenie, żołd i utrzymanie jednego rosyjskiego żołnierza lub najemnika. Policzyli to sobie skrzętnie podwładni Władimira Putina i rozkręcili zyskowny interes. (...)  Na koniec sierpnia oficjalnie doliczono się w , i MON Federacji Rosyjskiej 1606 poległych, na których „przypadało” ponad 10 milionów amerykańskich dolarów miesięcznie. Skromni szefowie podległych Panu służb – zwraca się Wasiliewa do Putina – postanowili nie zawyżać nadmiernie tej liczby, kontynuując „wypłaty” za tych, którzy zginęli po tym terminie podczas „szkoleń”, „manewrów” i „ćwiczeń” w strzelaniu do ukraińskiego narodu.
W październiku rosyjskich żołnierzy, którzy śmiertelnie „zabłądzili” na Ukrainie, było już ponad 4,5 tysiąca."

Różni duponarodowcy  i gejowscy seksturyści z pewnej organizacji na F. przekonują, że Rosja jest "katechoniczna, krześcijańska, konserwatywna i narodowa". Ale ostatnio ciekawe dane na temat tego, kto kontroluje kapitał w Rosji opublikował  portal lenta.ru.   Wynika z niego również, że tylko 89 osób z listy 200 najbogatszych mieszkańców Federacji Rosyjskiej to etniczni Rosjanie. 
Na liście znalazło się m.in. 24 Ukraińców, 
8 Tatarów, 7 Ormian i 3 Czeczenów. A także 48 Żydów. Żydzi aszkenazyjscy stanowią 21 proc. miliarderów w Rosji, ale tylko 0,11 proc. jej populacji. Dużo większy sukces 
od nich odnieśli jednak Żydzi kaukascy. Jest ich 
6 na liście najbogatszych mieszkańców Rosji, gdy w całym kraju zaledwie 726. Są oni najbogatszą częścią społeczeństwa Federacji Rosyjskiej, ale są podwójnie znienawidzeni przez Rosjan - bo są Żydami i są z Kaukazu. Te dane wskazują jaka społeczność etniczna zostanie poświęcona, gdy w Rosji zacznie się prawdziwy kryzys gospodarczy. A także jakie siły polityczne mogą wypłynąć na tym kryzysie. Orają one również narrację duponarodowców pałujących się tym, że żydowski oligarcha Kołomojski tępi rosyjskich dywersantów (zwanych w propagandzie "separatystami") i ględzących non-stop o "bansterach z USraela" i "żydkach z NATO". No cóż, gejturystom z organizacji na F. nie podobają się Żydzi z Izraela, ale sowieccy, tacy jak mjr Baumann już tak.

O tym w jakim kierunku podąża Rosja wiele mówią rojenia spadkobierców skretyniałej dynastii Romanowów o tym, że są oni potomkami Proroka Mahometa (!). Moskwa stolicą kalifatu? To nie jest takie mało prawdopodobne. Bodajże skopiec Dugin roił sobie, by islam stał się religią państwową Rosji. I tak już przecież Rosja buduje u swoich granic państwo islamskie. Państwo Islamskie Doniecka i Ługańska. Najnowszy filmik z tej serii poniżej:


No cóż, żule, narkomani i kryminaliści, którzy tworzą lokalne kadry Donieckiej i Ługańskiej Republiki Hujłowej, przesiąkają islamskimi standardami. Jak czytamy: "Kobieta ma stać na straży ogniska domowego, być matką! A jakimi będą matkami te włóczące się po całym kraju po kawiarniach i knajpach. Wszędzie pełno kobiet. Jedna wielka , czy co?!  – grzmiał na spotkaniu z lokalną społecznością „Noworosji” Aleksiej . (...) Jest w tym jakaś racja (…) chcesz być czysta, wierna mężowi, siedź w domu i krzyżykami haftuj, ciasteczka upiecz na 8 marca. Nie podoba się?! Czas przypomnieć sobie, że jesteście Rosjankami, pomyśleć o duchowości!". Obecny na sali przedstawiciel mniejszości heteroseksualnej zaproponował: "Zgwałcić by je wszystkie!, ale jakoś nie porwał tłumu tym okrzykiem. Bekier jest z pewnością smutny, że już go nie puszczają do tych "brutalnych, nonszalanckich chłopców".

Ukraińcy tymczasem są coraz lepsi jeśli chodzi o propagandę. Ostatnio wypuścili serię świetnych, seksownych plakatów promujących ich armię. Poniżej, mój ulubiony:


Lewactwo, feministki, duponarodowcy, fucklangiści i skopcy będą oczywiście protestować przeciwko przedstawianiu kobiet w taki sposób, ale staropolskie ch... w d... im na drogę.

 ***

Nieco zmieniając region: ktoś w Korei Północnej wykazał się niesamowitym poczuciem humoru. Chodzi o pluszaki w tle Grubego Kima. :)


Wielokrotnie widziałem w Azji Wschodniej, że miejscowi mają zajoba na punkcie Doraemona (ulubionego anime doktora Targalskiego). W Honkongu Doraemon widniał nawet na ostrzegawczych nalepkach w windzie. Ale to już przesada :)

czwartek, 30 października 2014

Największe sekrety: Prolog do mgły




O zdarzeniu tym pisał ś.p. Józef Szaniawski. Wspomniany przez niego epizod idealnie wpisuje się w mój cykl "Wrześniowa mgła" jak również odcinek serii "Największe sekrety" poświęcony generałowi MacArthurowi "Ostatniemu bogowi wojny" i epizod poświęcony Marszałkowi Piłsudskiemu "Wtajemniczony". Jak pisał dr Szaniawski:




"Na polecenie prezydenta Ameryki zostały podjęte supersekretne konsultacje dyplomatyczne i wojskowe z Polakami. 10 września 1932 r. przybył do Warszawy
gen. Douglas MacArthur
, wtedy szef sztabu amerykańskich wojsk lądowych, a w
latach II wojny światowej naczelny dowódca sił USA na Pacyfiku i w Azji –
bohater Ameryki w wojnie z Japonią. Amerykanie otrzymali wtedy jako szczególny
prezent od Polski elementy niemieckiej Enigmy.

Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski odegrali historyczną rolę w
skali globalnej w II wojnie światowej. Ci trzej wybitnie zdolni młodzi polscy
matematycy w 1932 roku złamali kod Enigmy – najważniejszej niemieckiej maszyny
szyfrującej. Zapewniała ona absolutną tajność nadawanych depesz III Rzeszy,
zarówno wojskowych, jak i państwowych oraz dyplomatycznych.
Skonstruowana w
Centrum Łączności III Rzeszy Enigma została też przekazana przez Niemców ich
sojusznikowi – Japonii. Rejewski, Różycki i Zygalski jako cywilni naukowcy
pracowali w Biurze Szyfrów II Oddziału Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. To
właśnie tam w Pyrach pod Warszawą nie tylko złamali kod Enigmy, lecz także
skonstruowali replikę niemieckiej maszyny szyfrującej. Odbyło się to w ramach
podjętych na rozkaz Marszałka Józefa Piłsudskiego przygotowań do wojny
prewencyjnej z Niemcami.
To Piłsudski rozkazał, aby inspektor armii gen. Gustaw
Orlicz-Dreszer podjął próbę złamania szyfrów niemieckich, kiedy Hitler i partia
NSDAP szykowali się w 1932 roku do przejęcia władzy w Niemczech.
Historyczny sukces polskich matematyków dekryptologów był najwyższą tajemnicą
państwową, ale też Polska przekazała ten sekret swoim sojusznikom. 10 września
1932 roku w czasie supertajnego spotkania w Belwederze w Warszawie Marszałek
Piłsudski złamany przez Polaków kod Enigmy przekazał osobiście szefowi sztabu
wojsk lądowych USA. Natomiast Francuzi i Anglicy rozszyfrowaną Enigmę otrzymali od Polaków dopiero tuż przed wybuchem II wojny światowej w lipcu 1939 roku."



Zwróćmy uwagę na pewien bardzo ważny szczegół: Amerykanie dostają od nas Enigmę już w 1932 r. Brytyjczycy dopiero w 1939 r. W czasie gdy Londyn i Paryż pogrążone są w samozadowoleniu, Polska i USA planują wojnę światową w Europie. Jeśli macie w domu książkę Ziemkiewicza "Jakie piękne samobójstwo", to wam się może jeszcze ona przydać - jako podpałka lub papier toaletowy.

***

Fanatyków historycznego rewizjonizmu odsyłam do mojej powieści "Vril. Pułkownik Dowbor". Wkrótce (wreszcie!) papierowa wersja w księgarniach i spotkanie autorskie w Warszawie.

niedziela, 26 października 2014

Polski Gniew: Cienie Września

Ilustracja muzyczna: April 1945 - Fury OST

Kampania Polska 1939 r. to najbardziej heroiczna kampania w naszej historii. I, obok Powstania Warszawskiego, najbardziej zacięta. Cały naród zjednoczył się, by zabijać niemieckiego najeźdźcę. Zaowocowało to również epizodami, które strażnicy naszej pamięci historycznej chcą zamilczeć.



7 września 1939 r. dochodzi do polskiego nalotu na Gdańsk. Celem ma być pancernik Schleswig-Holstein. Jak czytamy w pewnym popularnym serwisie: " (...) o godz. 21.30 polski Lublin R-XIII G z numerem taktycznym 714 podrywa się do kolejnego lotu. Tym razem wodnosamolot uzbrojony jest w 6 bomb 12,5 kg. Obserwator dysponuje ponadto pełnym zapasem amunicji do kaemów. Samolot przelatuje nad Półwyspem Helskim i kieruje się na otwarte morze. Następnie bierze kurs na Wisłoujście i od wschodu nadlatuje nad Gdańsk, szukając miejsca, w którym zacumowany jest „Schleswig-Holstein”. Polscy lotnicy nie mogą jednak zlokalizować niemieckiego pancernika, natomiast ich uwagę przykuwa coś zupełnie innego. W rejonie ulicy Adolf Hitler Straße (obecnie Aleja Grunwaldzka) piloci zauważają duże skupisko świateł. Okazuje się, że Niemcy fetują zdobycie Westerplatte. Rudzki, nie namyślając się długo, kieruje maszynę w tamtym kierunku. Nad celem obserwator zrzuca wszystkie bomby w świętujący tłum. Por. Juszczakiewicz wspominał później:
(…) wszystkie bomby poszły w dół, wybuchając wśród ciżby rozradowanych hitlerowców. Następnie maszyna na pełnych już obrotach wykonała ciasny skręt i ponownie zeszła nisko nad ulicę, przechylając się na skrzydło, tak aby obserwator miał możność otwarcia ognia z broni maszynowej.
Skutki nalotu okazały się dla Niemców tragiczne. Zabici i ranni zasłali momentalnie ulicę, dziesiątki i setki osób w szalonej panice dusiły się i deptały w bramach domów, szukając schronienia przed deszczem polskich kul, siekących spod klosza nieba.Atak dla Niemców zakończył się tragicznie. Zginęło ponad 30 osób, wiele było rannych. Polski samolot bez szwanku wyszedł spod ognia artylerii przeciwlotniczej i o godz. 22.45 szczęśliwie wodował u brzegu Półwyspu Helskiego."

(Mała dygresja: Pamiętacie jak w komuszym propagandowym serialu "Czterej pancerni i pies" Janek Kos wspominał, że jego mama zginęła w 1939 r. w nalocie na Gdańsk? Tak się składa, że Gdańsk był bombardowany wówczas tylko przez Polaków. Co więc robiła wśród świętujących nazistów? Czy rodzina Janka Kosa to "ukryta opcja niemiecka"? :)

Naród był przepełniony bojowym duchem jeszcze zanim wybuchła wojna. Powszechnie chciano wyrównać porachunki z Niemcami. Już w trakcie kampanii Niemcy swoim zachowaniem prowokowali nas zaś do odwetu. Robert Michulec  w  "Ku wrześniowi 1939 r. Zbrojne ramię sanacji" skompilował relację polskich generałów z Września '39. Kilkunastu dowódców mówiących: "Nie braliśmy jeńców", "Nie, nie braliśmy jeńców", "Błagali nas o życie, ale nie braliśmy jeńców", "Niemiecki oficer rzucił się na ziemię i płacząc błagał nas, byśmy nie wydłubywali mu oczu i nie obcinali języka". 



Fragment relacji niemieckiego szeregowca Kurta Lemsera,  dotyczący incydentu w Stopnicy: "9 września 1939 nasza orkiestra została odesłana z frontu do Żagania, ponieważ nasz autobus nie był w stanie dotrzymać kroku szybkim postępom naszych oddziałów. Nasz pododdział liczył 31 ludzi. Gdy wjeżdżaliśmy do jakiejś wsi, która o ile dobrze pamiętam nazywała się Stopnica, na łuku drogi zauważyliśmy polskich żołnierzy. Z początku Polacy wydali się zaskoczeni lecz wkrótce zaczęli do nas strzelać z karabinów i jakiejś broni przeciwpancernej. Zostaliśmy wszyscy pojmani i razem z 18 żołnierzami z innej jednostki zaprowadzeni na podwórze kościoła. Tam Polacy postawili 7-8 z naszych ludzi pod murem, twarzą do ściany. Gdy już ich wykończyli [tutaj tekst jest niejednoznaczny/N], Polacy zarepetowali karabiny i przygotowali się do rozstrzelania jeńców. Nagle w nasze okolice spadła niemiecka nawała artyleryjska i Polacy odprowadzili nas do stodoły. Polacy zaczęli ostro strzelać z karabinów i karabinów maszynowych i wszyscy za wyjątkiem 12 z nas zostało zabitych w trakcie tego zdarzenia. Mogliśmy umknąć w ciemności."
Fragment relacji złożonej po wojnie przez jednego z polskich żołnierzy dotyczącej tego samego incydentu: "w miejscowości wspomnianej stała wtedy Mikołowska kompania ON i w czasie naszego postoju przyjechał autobus a żołnierzami niemieckimi. Żołnierze ci zostali rozbrojeni i wzięci do niewoli. Pluton kapr XXX, w którym się wtedy znajdowałem został odkomenderowany do odprowadzenia jeńców na tyły linii frontu. po odprowadzeniu ich około 4 km od Stopnicy konwój z jeńcami zatrzymał się w polu. W pobliżu znajdowało się tylko jedno obejście gospodarskie (...) Tam kapr.XX x kazał otoczyć jeńców żeby nie zbiegli. W pewnym momencie jeden z jeńców zaczął uciekać. wtedy kapr XXX dal rozkaz strzelać. Wtedy wszyscy zaczęli strzelać do jeńców w wyniku czego 17 z nich zostało zastrzelonych a reszta zbiegła(…) Dowódca batalionu wysłał kapr XXX z kilku ludźmi na miejsce poprzedniego wypadku celem zatarcia śladów, które to zadanie XXx wykonał wnosząc trupy do stodoły i podpalając ją...."



Co prawda polskie uderzenie w niemieckich cywilów nie miało takiej skali jak opisano np. w propagandowej niemieckiej broszurze z 1940 r. pt.,  "Polskie zbrodnie przeciwko niemieckim cywilom", ale faktem jest, że nie opierdzielaliśmy się wówczas z niemiecką V-tą kolumną. Czy to w Bydgoszczy, czy to na Śląsku czy to w Polsce centralnej. Freikorpsowcy byli rutynowo rozstrzeliwani a wobec współpracującej z nimi ludności nie stosowano taryfy ulgowej. Przedwojenne plany przewidywały deportację mniejszości niemieckiej do obozów internowania, w tym do Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. We wrześniu 1939 r. w niektórych miejscach rozpoczęto wdrażanie tego planu i "marsze ewakuacyjne".



 Jak opisuje to jeden z filosowieckich konserwatywnych portali : "Franciszek Klimka – Polak ze Śląska Opolskiego, skierowany do Berezy 5 września 1939 roku za to, że miał niemieckie obywatelstwo – tak przedstawia przybycie do obozu: „Przy furtce stało dwóch policjantów z gumowymi pałkami policyjnymi w rękach, którymi okładali przechodzących i nawoływali: Szybciej, biegiem. Biegnąc dalej, zauważyłem wyciągnięte dwa sznury policjantów i cywilów (jak się później dowiedziałem – przestępców kryminalnych), zaopatrzonych w specjalne „bykowce”, sękate kostury, koły. Każdy z więźniów musiał przejść przez wyciągnięty w ten sposób „korytarz” policjantów i kryminalistów, którzy wrzeszcząc w niebogłosy: Biegiem, skurwysyny, biegiem, kurwa wasza mać, biegiem, nie bójcie się, jeszcze was nie wieszamy! – okładali trzymanymi w rękach narzędziami biegnących więźniów. (…) Kiedy znaleźliśmy się na placu, każdy musiał położyć się twarzą do ziemi w następstwie wydanej komendy: Od czoła padnij, kłaść się na pyski! Następnie policjanci na tę zbitą masę ludzi wchodzili i depcząc po ludziach, bili ich pałkami gumowymi, krzycząc: Nie podnosić łbów, mordy do ziemi!

II RP wiedziała, że jeśli zejdzie ze sceny, to tylko dając się ostro we znaki swoim wrogom. 

piątek, 24 października 2014

GRU vs FSB w Doniecku i w Moskwie


Władimir Martynenko, kierowca pługa śnieżnego o który rozbił się samolot Christopha de Margerie, prezesa koncernu Total, żyje - choć początkowo donoszono o jego śmierci. Twierdzi, że został wrobiony w sprawę. Wbrew twierdzeniom rosyjskich śledczych nie był pijany, bo pić alkoholu nie może z powodu choroby serca. Zresztą był od dziesięciu lat regularnie badany na obecność alkoholu w organizmie i nigdy nic u niego nie znaleziono. Jak czytamy: "Adwokat Martynienki ujawnia, że jego klient w dniu katastrofy przed rozpoczęciem pracy przeszedł rutynową kontrolę medyczną, która wykazała, że był on trzeźwy. Jak relacjonuje serwis tvn24.pl po odprawie kierowca pługa usłyszał podobno „dziwny dźwięk” dochodzący z jego maszyny. Przed wyjazdem na pas startowy lotniska Martynienko postanowił sprawdzić pojazd. Z tego właśnie powodu wyjechał z hangaru później niż pozostałe pługi i znajdował się kilkadziesiąt metrów za nimi. Tymczasem z zeznań kontrolera lotów wynika, że „wieża” zezwoliła na rozpoczęcie kołowania pilotowi samolotu, ponieważ była przekonana, iż wszystkie maszyny przejechały przez pas startowy." No cóż, BUK-iem samolot potrafi strącić każdy dureń, ale pługiem śnieżnym to już prawdziwa sztuka!



A Donieckiej Republice Pojebów GRU całkiem śmiało sobie poczyna. Oto dowiadujemy się bowiem, że "separatyści" zastrzelili dwóch agentów FSB. Wcześniej pojeby z Ługańskiej Republiki Chujłowej ostrzegali, że mogą opublikować kompromitujące materiały na Putina. Ponoć na miejsce wysłano już ekipę, która ma paru gostków uciszyć. Sytuacja w Doniecku i Ługańsku wiele mówi o mentalności ludzi z GRU, w Polsce czasem zbytnio idealizowanych jako "rosyjscy patrioci", którzy kierują się tylko i wyłącznie chęcią odbudowy Imperium i stać ich nawet czasem na przyzwoite zachowanie. Wygląda jednak na to, że w GRU jest bardzo dużo ześwirowanych weteranów takich jak "pojebany pułkownik" Striełkow. To ludzie, którzy walczyli wcześniej w Afganistanie, dwóch wojnach czeczeńskich, Gruzji, Naddniestrzu, Bośni. GRU i Specnaz miały też na koncie pacyfikowanie buntów narodowych i społecznych w rozpadającym się ZSRR. To ludzie, którzy rąbali demonstrantów saperkami w Baku i dusili gimnazjalistki w Tbilisi. Do tego dochodzą takie epizody jak Biesłan (gdzie armia zaatakowała szkołę, by storpedować negocjacje z porywaczami) czy Operacja "Hiroszima" (wysadzanie bloków mieszkalnych w Rosji w 1999 r.), w której miał brać udział "pojebany pułkownik" Striełkow, ten sam który chciał wysadzać bloki mieszkalne w Doniecku.  To właśnie GRU tworzy teraz nową Somalię w Donbasie, posługując się takimi żulami i ćpunami jak np. "Motorola" - na tym filmie strzelający dla zabawy do własnych ludzi.

***

A na koniec fragment wspomnienie rewolucji w Hongkongu z magazynu "Passion Teens". Dedykowane skopcom z grupy "Upadek Okcydentu" narzekającym na orientalne wpływy w popkulturze.