Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hongkong. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hongkong. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 grudnia 2023

Hongkong: Miasto przeciwko supermocarstwu + Requiem dla Kissingera

 


Znany Wam autor miał niedawno wykład dotyczący Rewolucji Parasolek z 2014 r. w Hongkongu oraz o późniejszej walce mieszkańców tej metropolii przeciwko komunistom z Pekinu. Walki, niestety, na chwilę obecną, przegranej. Jest tam też trochę obserwacji dotyczących samej ChRL i natury jej ustroju oraz sytuacji w Republice Chińskiej (Tajwanie).

***

Miałem ochotę na tym zakończyć ten wpis, ale muszę się odnieść do śmierci Henry'ego Kissingerga. Tak się niefortunnie złożyło, że jego obszerna i barwna biografia wymagałaby długiej serii sążnistych wpisów blogowych, a ja dzisiaj nie mam za bardzo czasu nawet na jeden dłuższy wpis. Ograniczę się więc tylko do zaznaczenia pewnych wątków z jego bogatego życiorysu.


W odróżnieniu od materialistów uważam, że dusza ludzka egzystuje po śmierci ciała. I myślę, że Henry rozpoczął nowy etap kariery - został doradcą politycznym Szatana.




Czy Henry był jednak wcieleniem zła? O ile lewica lubi mu zarzucać "zbrodnie wojenne" takie jak bombardowania Kambodży czy danie zielonego światła dla zamachu stanu Pinocheta, to moim zdaniem niektóre kontrowersyjne decyzje Kissingera były w pełni uzasadnione. Część z tych decyzji była po prostu genialna. Jego mistrzowskim posunięciem było choćby wyreżyserowanie wojny Yom Kippur (Izrael miał dać się pobić Egiptowi w początkowej jej fazie), co otworzyło drogę do pokoju między Izraelem i Egiptem. Wojna też i równie wyreżyserowany kryzys naftowy stały się także fundamentem systemu gospodarczego Wielkiego Minotaura, funkcjonującego do 2008 r. 




Problem z Henrym Kissingerem polegał jednak na tym, że nie wiadomo do końca dla kogo on pracował. Karierę rozpoczynał w amerykańskim wywiadzie wojskowym w czasie drugiej wojny światowej. Michał Goleniewski, dezerter z peerelowskich służb, twierdził, że Kissinger został zwerbowany przez polskojęzyczny wywiad wojskowy w czasie służby w Niemczech. Miał mieć pseudonim "Bor" (Bór?). Goleniewski zeznawał to, kiedy Henry był raczej mało znanym politologiem. Nikt jednak w aktach IPN nie dokopał się żadnych informacji o tym rzekomym werbunku. Polityka Kissingera względem ChRL i ZSRR zawsze budziła jednak wiele domysłów, a w ostatnich latach Henry działał wręcz jako płatny lobbysta na rzecz Moskwy i Pekinu. Był jednym z tych, którzy sprzedawali światu bajeczkę o mądrym, racjonalnym Putinie i pozytywnej roli komunistycznych Chin w globalnym porządku. Nic dziwnego, że sobowtór Putina wysłał po jego śmierci kondolencje

Oczywiście też była spora różnica pomiędzy oficjalnym a realnym wizerunkiem Kissingera. Wszyscy chyba pamiętamy jego bon mot o telefonie do prezydenta Europy. To niejako wyznaczało strategię wspierania integracji europejskiej w stylu globalistycznym, w oparciu o Niemcy. W zaciszu gabinetu Henry był większym realistą. Na taśmach Nixona zachowała się choćby jego bardzo trafna ocena niemieckiego kanclerza Willy'ego Brandta: "Trochę głupi. Leniwy. Lubi sobie wypić".




Największą tajemnicą w życiorysie Kissingera jest jednak NSM 200, czyli memorandum z 1974 r. mówiące o konieczności depopulacji Trzeciego Świata.  Zagadką nie jest jednak to czemu Kissinger oraz inni ówcześni decydenci myśleli wówczas o ograniczeniu wzrostu liczebności ras o niższym IQ. Zagadką jest to, czemu z tej polityki zrezygnowano czy raczej przekierowaną ją przeciwko białym mieszkańcom Europy i Ameryki. Ówczesny Kissinger byłby całkowicie wyklęty przez współczesnych politycznie poprawnych libków i lewaków za to, że był rasistą. Pytanie więc, kto i kiedy przestawił wajhę w realizacji memorandum NSM 200? I czy da się ją znów przestawić?






sobota, 15 czerwca 2019

Shamballah: Żelazne Niebo

Ilustracja muzyczna: Rammstein - Deutschland



Mitycznej Szambali poszukiwały nie tylko tajne służby carskiej i sowieckiej Rosji. Robiły to również służby wywiadowcze narodowo-socjalistycznych Niemiec. Skąd się wzięła u nich ta idea?



Szukać tutaj należy inspiracji m.in. prof. Karla Haushofera, znanego geopolityka a przy tym okultysty.  Przed pierwszą wojną światową był on doradcą wojskowym w Japonii i miał okazję zetknąć się z tamtejszymi tajnymi nacjonalistycznymi stowarzyszeniami. Mógł się tam dokładnie zapoznać z buddyjskim mitem Szambali. Po pierwszej wojnie światowej Haushofer stał się mentorem Rudolfa Hessa i miał wpływ na wielu innych prominentnych nazistów.



Szambalą mogło się też interesować Stowarzyszenie Thule, które było okultystycznym zapleczem dla volkistowskich ideologów i dowódców monachijskich freikorpsów. Stykali się z nim również rosyjscy, białogwardyjscy uchodźcy - a jak wiemy z poprzedniego odcinka tej serii, u wielu z nich była silna fascynacja okultyzmem i buddyzmem.Thule, obok tajnych służb Reichswehry, należało do organizacji, które na wczesnym etapie wspierały NSDAP i patronowały karierze Hitlera. To m.in. ta okultystyczna grupa wykupiła dla Partii gazetę "Volkischer Beobachter".



W popularnej literaturze Haushofer jest też często wymieniany jako tajny członek Stowarzyszenia Thule i twórca Towarzystwa Vril, mistycznej organizacji mającej badać starożytne, „boskie” technologie i moc vril. Wielu historyków twierdzi, że nie ma dowodów na istnienie takiej organizacji, ale Willy Ley, jeden z czołowych inżynierów rakietowych III Rzeszy, w swoich wspomnieniach potwierdził, że przed wojną rzeczywiście istniała grupa zapaleńców badających vril. Może więc Towarzystwo Vril rzeczywiście funkcjonowało a po prostu ktoś skutecznie wyczyścił archiwa z jego śladów?


Faktem jest, że  Hitler, Himmler, Hess i wielu innych wysokiej rangi nazistów było opętanych okultystycznymi ideami i wierzyło w najróżniejsze dziwne teorie. Chcieli oni budowy nowej hybrydowej religii odwołującej się do wykoślawionej wersji pogaństwa. Himmler powołał w ramach SS organizację Deutsches Ahnenerbe, mającej na celu badać dziedzictwo "aryjskich przodków" Niemców. Ponieważ jedyna aryjska krew w żyłach Niemców ma słowiańskie pochodzenie, Ahnenerbe musiało się sporo wysilić, by "udowodnić", że Wandalowie, Wenetowie, Sarmaci i Scytowie oraz inni przodkowie Słowian byli mitycznymi "Germanami" i przodkami Niemców (celtycko-skandynawsko-słowiańskich bękartów). Ahnenerbe grabiło polskie muzea, kościoły i stanowiska archeologiczne. Ale też podejmowało niezwykle interesujące wyprawy badawcze w różne części Europy, na Bliski Wschód, do Azji Wschodniej a nawet na Antarktydę. Organizacja prowadziła również badania nad zjawiskami paranormalnymi, szukała Świętego Graala ("Klejnotu z Korony Lucyfera" według interpretacji Otto Rahna) oraz Arki Przymierza. Jeśli kojarzy się to Wam z "Indianą Jonesem", to doszliście do poprawnych wniosków.



Te badania starożytnych tajemnic zaowocowały serią niemieckich wypraw do Tybetu w poszukiwaniu Szambali, korzeni rasy aryjskiej, potężnych broni starożytnych bogów i energii vril. Pierwsza z tych ekspedycji dotarła na „Dach Świata” w 1934 r., ostatnia w… 1942 r. Były one organizowane przez e Ahnenerbe. Konsultantem w tym projekcie był znany szwedzki podróżnik Sven Hedin, z przekonań narodowy socjalista (który oczywiście po wojnie twierdził, że pomagał ratować Żydów). Kilkoma wyprawami kierował znany przyrodnik Ernst Schäfer. (Który wcześniej dostał zjebkę za wykorzystywanie taśmy służbowej SS do nagrywania filmu porno z nastolatką masturbującą się na poręczy mostu.)




Niemcy byli dobrze przyjmowani w Tybecie. Byli przecież przedstawicielami mocarstwa zagrażającego brytyjskiemu kolonializmowi a poza tym posługiwali się świętym buddyjskim symbolem – swastyką. Schafer pisał, że doszło tam do "przyjacielskiego spotkania zachodniej i wschodniej swastyki". (Może nie był świadomy, że w dawnych wiekach swastyka była o wiele częściej spotykana w Polsce niż w Niemczech.)



Zachowała się też część dokumentacji filmowej i fotograficznej z niemieckich wypraw. Na zdjęciach widzimy m.in. jak antropolog dr Bruno Beger mierzy czaszki Tybetańczyków. Widzimy go również na wspólnym zdjęciu z regentem Retingiem Rinpoche. W trakcie wojny będzie on mierzył czaszki więźniów obozu zagłady Auchwitz-Birkenau. Po wojnie dostanie za to trzy lata więzienia, których nie odsiedzi.



Nie przeszkodzi mu to później wielokrotnie występować jako przyjaciel Dalajlamy XIV i pisać broszurki sławiące tybetańskiego przywódcę religijnego.



Inny przyjaciel Dalajlamy mający przeszłość w SS został rozsławiony przez film "Siedem lat w Tybecie". To alpinista Heinrich Harrer, który zbiegł z brytyjskiego obozu internowania w Indiach i po dotarciu do Lhasy stał się nauczycielem młodego Dalajlamy.



Do końca nie wiadomo, co odkryto podczas tych wypraw, ale zachował się z nich m.in. ozdobiony swastyką posążek hinduskiego boga o „cechach aryjskich”, ubranego na scytyjską modłę. Ta figurka została wyrzeźbiona z meteorytu, który spadł na Ziemię 15 tys. lat temu i rzekomo zniszczył „aryjską cywilizację” na Pustyni Gobi. Wiadomo też, że naziści wywieźli z Tybetu dużą liczbę manuskryptów, które z jakiegoś powodu podarowali im lamowie. Co w tych manuskryptach było? Część z nich stanowiły buddyjskie traktaty, część dzieła odnoszące się do "przeszłości rasy aryjskiej". Z jakiegoś powodu jednak Himmler był bardzo zadowolony z rezultatów tych wypraw. I z jakiegoś powodu prowadzono je aż do 1942 r.! W 1942 r. amerykańskie tajne służby cywilne OSS wysyłały swoją wyprawę do Tybetu - kierowaną przez Ilię Tołstoja Jra (wnuka Lwa Tołstoja). Ma ona utworzyć siatkę wsparcia dla lotniczego szlaku zaopatrzeniowego do Chin (z Indii, ponad "Humpem" czyli Himalajami, do Czunkingu). Ale też ma zapewne się zorientować, czego w Tybecie szukali Niemcy.



Czy naziści zdołali odkryć w Tybecie ślady dawnej "boskiej" technologii np. Pioruna Indry czy viman? Spekulacje na ten temat toczą się od dawna a w Polsce zajmował się tym  m.in. Igor Witkowski.  (oczywiście zarzuca mu się mistyfikację). Doszedł on do wniosku, że naziści rzeczywiście zdołali opracować silnik antygrawitacyjny oparty na "plazmie rtęci". Doświadczenia nad tym prowadzili m.in. na Dolnym Śląsku. Udało im się zbudować pojazdy napędzane tym silnikiem - nazywanym "Die Glocke", czyli dzwon, ale silnik wytwarzał tak silne promieniowanie rozpuszczające struktury wewnątrzkomórkowe, że stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo dla pilotów. Niemcy kombinowali więc z dronami, które wysyłali przeciwko alianckimi wyprawom bombowym. Amerykańscy piloci nadali tym niezidentyfikowanym obiektom nazwę foo-fighters. Ową technologię z dużym prawdopodobieństwem zdobyli po wojnie Amerykanie. Może o tym świadczyć choćby uderzające podobieństwo obiektu, który został wydobyty po katastrofie niezidentyfikowanego obiektu pod Kecksburgiem w Pennsylwanii z opisami "Die Glocke".


Co ciekawe rtęć będąca kluczem do funkcjonowania tego urządzenia była w trakcie wojny transportowana w obłędnie dużych ilościach ubootami z Niemiec do Japonii. Ot np. 5 grudnia wyruszył z Bergen U-864. Został zatopiony przez Brytyjczyków, a po latach, jak go wydobyto, to okazało się, że obok części do odrzutowców, przewoził aż 61 ton rtęci. Po co tyle wysiłku, by próbować pod sam koniec wojny dostarczać rtęć do Japonii?! Ma to sens, tylko jeśli uznamy, że ta rtęć była potrzebna do produkcji broni mogących zmienić przebieg wojny. Broni awangardowych. Być może nie chodziło tu o żadne "hitlerowskie UFO", ale o awangardową technologię nuklearną. Hipotetyczna substancja czerwona rtęć może być przecież wykorzystywana do produkcji zminiaturyzowanych ładunków nuklearnych a są dwie relacje mówiące o tym, że Niemcy zdetonowali mały ładunek nuklearny na wyspie Rugii w październiku 1944 r. Mieli problemy ze stworzeniem podobnie silnej bomby jakiej później użyli Amerykanie, ale dziwnym trafem zbudowali coś naprawdę nowatorskiego a przy tym... mało użytecznego. Może liczyli na to, że wspólnie z Japończykami rozwiną te "boskie technologie"?


Powyżej: artystyczna wizja "nazistowskiego UFO" na Antarktydzie :)

Po 1945 r. nazistowskie poszukiwania Szambali kontynuował na własną rękę chilijski dyplomata Miguel Serrano. W swoich książkach snuł on teorię, że Hitler przeżył wojnę i uciekł u-bootem do tajnej niemieckiej bazy na Antarktydzie (Serrano brał udział w latach 40-tych w ekspedycjach badawczych na tym kontynencie), a stamtąd przedostał się do Szambali.






Teorie o tajnej hitlerowskiej bazie na Antarktydzie wzięły się zapewne stąd, że w 1938 r. III Rzesza rzeczywiście wysłała na ten kontynent ekspedycję, która proklamowała, że kawał antarktycznego terytorium nazwany "Nową Szwabią" stanowi zamorską posiadłość Rzeszy. Tak się akurat złożyło, że w trakcie wojny ubooty pojawiały się w okolicach Patagonii, więc zapewne pojawiły się w alianckich służbach podejrzenia, że naziści mają gdzieś w pobliżu swoją bazę zaopatrzeniową. W każdym bądź razie na przełomie 1946 i 1947 r. w Nowej Szwabii pojawiła się amerykańska ekspedycja realizująca Operację Highjump. W jej składzie był m.in. lotniskowiec a w dowództwie było dwóch admirałów. O rezultatach naukowych tej ekspedycji mówi się niewiele. Ponoć większość zdjęć dokonanych przez lotnictwo rozpoznawcze była "prześwietlona". Wyprawę przerwano po kilku tygodniach. Stracono jeden samolot rozpoznawczy, oficjalnie w wypadku. Jeden z dowodzących operacją, admirał Richard E. Byrd miał w każdym bądź razie obsesję na punkcie zagrożenia USA inwazją z obszarów polarnych - w tym z Antarktydy.



Wróćmy jednak do teorii chilijskiego ezoteryka Serrano. Według niego Fuehrer ma za jakiś czas powrócić z tego podziemnego królestwa, by jako Rudra Chakrin, Budda Maitreya i Kalki w jednej osobie, by podbić świat. Autor tych rojeń znał się z Dalajlamą XIV od 1959 r. i wielokrotnie się z nim spotykał. W 1992 r. witał Jego Świętobliwość na lotnisku w Santiago de Chile wraz z delegacją Chilijskiej Partii Narodowosocjalistycznej. Dalajlama nigdy się od niego nie odciął.

Ciekawe czy Dalajlamie spodobałaby się moja powieść "Vril. Pułkownik Dowbor" poświęcona m.in. nazistowskim i sowieckim poszukiwaniom Szambali oraz siły vril?

***

Z ostatnich wydarzeń:

Atak na tankowce w Zatoce Omańskiej była albo operacją "pod fałszywą flagą" (np. saudyjską) albo dowodem na to, że władze Iranu są naprawdę szalone. Do ataku na supertankowce przewożące ropę do Japonii doszło tuż po wizycie japońskiego premiera Abe Shinzo w Teheranie. Irańskie władze odmówiły skorzystania z oferty pośrednictwa w negocjacjach z Amerykanami. Władze USA jako dowód na irańskie sprawstwo zamachów pokazały film, na którym jacyś ludzie podpływają na łodzi do tankowca i usuwają z jego burty minę magnetyczną, która nie eksplodowała. Właściciel tankowca zakwestionował jednak wersję Amerykanów mówiąc, że statek został trafiony z drugiej strony jakimś "obiektem latającym". Teraz więc pojawia się wersja z irańską rakietą. Sami Irańczycy robią zaś wszystko, by to ich obwiniono za atak. Np. grożą w swojej propagandzie, że będą zatapiać amerykańskie oraz izraelskie statki. Możliwe więc, że doszło do ataku "pod fałszywą flagą", ale jednocześnie w irańskich władzach są dogmatyczni debile lub prowokatorzy mający dostarczyć pretekstu do zaostrzenia sankcji bądź innego rodzaju uderzenia w Iran.

Ciekawe czy zwróciliście uwagę na ogromne protesty w Hongkongu? Milion ludzi na ulicach! Byłem świadkiem Rewolucji Parasoli w 2014 r. - wtedy również prawie cały Hongkong zjednoczył się przeciwko Chinom i skorumpowanej administracji tej metropolii. Po stronie Chin były wówczas tylko trzy środowiska: wielki biznes, policja oraz... mafia. Obecnie stanowisko wielkiego biznesu staje się bardziej powściągliwe. Chińscy bogacze mieszkający w Hongkongu boją się nowego prawa ekstradycyjnego forsowanego przez Carrie Lam. To prawo jest dla nich jak zaproszenie do łagru. Dlatego też władze Hongkongu po protestach zaczynają się uginać i wycofywać z prac nad prawem ekstradycyjnym.

Z rezultatów wizyty prezydenta Dudy w USA jestem oczywiście zadowolony. Ból d... Snowdena-Winnickiego i ubeckich pomiotów takich jak pewien były ambasador potwierdza, że te ustalenia są dla naszego kraju dobre. Oczywiście można zawsze oczekiwać więcej, ale np. większa liczba amerykańskich żołnierzy w Polsce czyni dużo mniej prawdopodobnym rosyjski scenariusz ograniczonego, terrorystycznego, uderzenia jądrowego na nasz kraj (mającego za zadanie zmusić inne państwa NATO do ustępstw). W Polsce stacjonuje już kilkanaście tysięcy żołnierzy wojsk sojuszniczych a będzie ich więcej. Warto wykorzystać kupiony w ten sposób czas na dokończenie modernizacji naszej armii. Ci którzy się spodziewali, że za amerykańską obecność wojskową zapłacimy "300 mld dolarów Żydom", mogę poinformować, że Trump olał list kongresmenów domagających się poruszenia sprawy roszczeń podczas spotkania z Dudą. Amerykanie wysyłają do nas swoje wojska nie po to, by wsadzać sabatejskiego reżysera do Guantanamo i przejmować kamienice, tylko po to, by wbić klin w geopolityczną oś Berlin-Moskwa-Pekin. A że akurat jest to zbieżne z naszymi interesami...




***

Oczywiście zbliżamy się do finału serii Shamballah. Nie będę podpowiadał o czym on będzie...

wtorek, 24 lutego 2015

Moja prelekcja w Poznaniu - Hongkong, Chiny, USA i zdychająca Europa

W weekend byłem w Poznaniu na zaproszenie Koła Naukowego Instytutu Wschodniego UAM, gdzie miałem prelekcję i pokaz slajdów dotyczące Rewolucji Parasolek w Hongkongu a także promocję mojej książki. Udzieliłem wywiadu kwartalnikowi "Spojrzenie na Wschód" i spędziłem wiele godzin na ciekawych dyskusjach. Dodatkowo przypadkowo spotkałem na Placu Wolności pikietującego Cyraniaka.

Poniżej zapis mojej prelekcji i dyskusji w kawiarni "Mamałyga". Nie tylko o Hongkongu i Makau, także o strategii Chin oraz USA, powodach dla których Europa przegrywa, azjatyckiej kreatywności oraz religijności a także o tym dlaczego powinniśmy fascynować się Azją Wschodnią. Dla debili zasklepionych w kretyńskim podziale "atlantyzm"/"euroazjatyzm"  to co mówiłem o USA, Europie i Chinach może być sporym zaskoczeniem.



piątek, 24 października 2014

GRU vs FSB w Doniecku i w Moskwie


Władimir Martynenko, kierowca pługa śnieżnego o który rozbił się samolot Christopha de Margerie, prezesa koncernu Total, żyje - choć początkowo donoszono o jego śmierci. Twierdzi, że został wrobiony w sprawę. Wbrew twierdzeniom rosyjskich śledczych nie był pijany, bo pić alkoholu nie może z powodu choroby serca. Zresztą był od dziesięciu lat regularnie badany na obecność alkoholu w organizmie i nigdy nic u niego nie znaleziono. Jak czytamy: "Adwokat Martynienki ujawnia, że jego klient w dniu katastrofy przed rozpoczęciem pracy przeszedł rutynową kontrolę medyczną, która wykazała, że był on trzeźwy. Jak relacjonuje serwis tvn24.pl po odprawie kierowca pługa usłyszał podobno „dziwny dźwięk” dochodzący z jego maszyny. Przed wyjazdem na pas startowy lotniska Martynienko postanowił sprawdzić pojazd. Z tego właśnie powodu wyjechał z hangaru później niż pozostałe pługi i znajdował się kilkadziesiąt metrów za nimi. Tymczasem z zeznań kontrolera lotów wynika, że „wieża” zezwoliła na rozpoczęcie kołowania pilotowi samolotu, ponieważ była przekonana, iż wszystkie maszyny przejechały przez pas startowy." No cóż, BUK-iem samolot potrafi strącić każdy dureń, ale pługiem śnieżnym to już prawdziwa sztuka!



A Donieckiej Republice Pojebów GRU całkiem śmiało sobie poczyna. Oto dowiadujemy się bowiem, że "separatyści" zastrzelili dwóch agentów FSB. Wcześniej pojeby z Ługańskiej Republiki Chujłowej ostrzegali, że mogą opublikować kompromitujące materiały na Putina. Ponoć na miejsce wysłano już ekipę, która ma paru gostków uciszyć. Sytuacja w Doniecku i Ługańsku wiele mówi o mentalności ludzi z GRU, w Polsce czasem zbytnio idealizowanych jako "rosyjscy patrioci", którzy kierują się tylko i wyłącznie chęcią odbudowy Imperium i stać ich nawet czasem na przyzwoite zachowanie. Wygląda jednak na to, że w GRU jest bardzo dużo ześwirowanych weteranów takich jak "pojebany pułkownik" Striełkow. To ludzie, którzy walczyli wcześniej w Afganistanie, dwóch wojnach czeczeńskich, Gruzji, Naddniestrzu, Bośni. GRU i Specnaz miały też na koncie pacyfikowanie buntów narodowych i społecznych w rozpadającym się ZSRR. To ludzie, którzy rąbali demonstrantów saperkami w Baku i dusili gimnazjalistki w Tbilisi. Do tego dochodzą takie epizody jak Biesłan (gdzie armia zaatakowała szkołę, by storpedować negocjacje z porywaczami) czy Operacja "Hiroszima" (wysadzanie bloków mieszkalnych w Rosji w 1999 r.), w której miał brać udział "pojebany pułkownik" Striełkow, ten sam który chciał wysadzać bloki mieszkalne w Doniecku.  To właśnie GRU tworzy teraz nową Somalię w Donbasie, posługując się takimi żulami i ćpunami jak np. "Motorola" - na tym filmie strzelający dla zabawy do własnych ludzi.

***

A na koniec fragment wspomnienie rewolucji w Hongkongu z magazynu "Passion Teens". Dedykowane skopcom z grupy "Upadek Okcydentu" narzekającym na orientalne wpływy w popkulturze.


sobota, 18 października 2014

Hongkong vs 689





Ilustracja muzyczna: Tokyo Ghoul OP - Unravel - Female Version

Policja z Hongkongu kojarzyła się dotychczas wszystkim z klasycznymi filmami gangsterskimi, teraz świat miał się okazję przyjrzeć jej "normalnym" działaniom i bliskim związkom z triadami. Dosyć ostro atakowała demonstrujących w Admiralty i Mong Kok, usuwając barykady, pałując działaczy politycznych, przeszkadzając w dystrybucji niezależnego dziennika "Apple Daily", niszcząc nawet prowizoryczną katolicką kapliczkę zorganizowaną przez demonstrujących.





Wcześniej stała bezczynnie, gdy gangsterzy z triad (noszący niebieskie wstażki) atakowali demonstrantów. Jak podawał "Apple Daily", triady zostały opłacone do tej roboty przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu. Na miejscu też działało 5 tys. funkcjonariuszy chińskiej cywilnej bezpieki. Do tego należy dodać również bezpiekę wojskową - w Admiralty, z budynku chińskiej armii prowadzono inwigilację protestów. Przeciwko miastu i jego młodym mieszkańców połączyły więc siły: lokalna skorumpowana administracja, obca bezpieka, policja i triady. I to jest właśnie odpowiedź o przyczynę i sens buntu Hongkongu.

Jasper Tsang, przewodniczący Rady Legislacyjnej, jeszcze przed wybuchem protestów studenckich stwierdził, że Hongkongiem bez demokracji nie da się rządzić. System polityczny miasta jest przestarzały. Np. w Radzie Legislacyjnej rolnicy i rybacy, społeczność licząca około 4 tys. osób, ma 200 miejsc, kilka razy więcej niż przydzielono liczącej kilkadziesiąt tysięcy osób społeczności prawników. W praktyce decydujący głos ma tam wielki biznes - a ten jest z reguły propekiński. Biznesmeni z Chin kontynentalnych mogą łatwo zdobywać tam obywatelstwo, przy okazji zdobywają coraz większą kontrolę nad lokalną gospodarką i podbijają ceny nieruchomości do rekordowych poziomów. Do tego dochodzi imigracja z ChRL - 150 osób dziennie, przez 10 lat pół miliona w regionie liczącym 7 mln ludzi. Doliczmy do tego miliony "turystów" z ChRL, którzy wykupują na masową skalę artykuły spożywcze i czasem szokują miejscowych, nawykłych do brytyjskich standardów, swoim zachowaniem (np. załatwianiem się na ulicach). Miejscowi mają wrażenie, że ich miasto jest kolonizowane przez ChRL i traci przez to swoją unikalną tożsamość. Obawy te podsycają działania Leung Chun-yinga "689" prezesa lokalnego rządu, uznawanego za skorumpowaną chińską marionetkę i zakamuflowanego członka KPCh. Jego ludzie chcą by np., zastąpić w Hongkongu tradycyjne chińskie znaki (system liczący tysiące lat) wymyślonymi przez komunistów w latach 50-tych znakami uproszczonymi. Są nawet próby promowania języka mandaryńskiego i zastępowania nim kantońskiego. Lokalsi mieli więc prawo się zbuntować a reakcja władz potwierdziła, że demonstranci mają rację.



Protesty w Hongkongu to oczywiście wielki ból głowy dla Pekinu. Choćby z tej racji, że w ChRL są ogromne rzesze niezadowolonych ludzi, którym tak samo jak mieszkańcom Hongkongu nie podoba się KPCh, zamordyzm i korupcja. Z tego powodu media w ChRL ostro cenzurują relacje z Hongkongu - można się było więc z nich dowiedzieć np., że mieszkańcy tego Specjalnego Regionu Administracyjnego wyszli na ulice, by świętować 65-lecie Chin Ludowych. :) Wstrzymano również wszelkie wycieczki z Chin kontynentalnych do Hongkongu. Pojawiły się wszak przypadki, gdy chińscy turyści okazywali solidarność z demonstrantami.

***

Polecam wywiad przeprowadzony ze mną przez ATW poświęcony m.in. Rosji, USA, wojnie na Ukrainie i pajacom z Falangi. U niektórych wywołuje już on ból dupy, choć i wielu ludzi przyznaje mi rację :)

Zwracam Wam również uwagę na rozmówkę jaką przeprowadził amerykański sowietolog J.R. Nyquist z pewnym "dobrze poinformowanym polskim dziennikarzem". Jest tam m.in. wątek o gen. Kozieju.

Nie zapominajcie też o mojej książce "Vril. Pułkownik Dowbor".

niedziela, 12 października 2014

Hongkong - tam byłem świadkiem Rewolucji


Wyprawa do Hong Kongu okazała się jeszcze bardziej klimatyczna niż się spodziewałem. Pojechałem tam bowiem w wyjątkowym momencie historii - akurat wtedy, gdy miasto zbuntowało się przeciwko własnemu skorumpowanemu i zdradzieckiemu rządowi oraz postkomunistycznemu, azjatyckiemu supermocarstwu. W czasie, gdy niemal cały świat stara się płaszczyć przed Pekinem licząc na gospodarcze profity, jedno miasto postawiło się tej potędze. Miasto wyjątkowe, bo łączące w swojej kulturze tradycje Wschodu i Zachodu, chińskie i brytyjskie. To miks udany i przeczący bzdurnym teoryjkom pierdołowatego pseudonaukowca Feliksa Konecznego z uporem maniaka przestrzegającego przed mieszankami cywilizacyjnymi. Hongkong (i do pewnego stopnia również Makau) pokazały jednak, że takie mieszanki mogą świetnie funkcjonować - lepiej niż kraje o tak uwielbianej przez Konecznego "czystej" cywilizacji łacińskiej. Teraz Pekin zagraża tożsamości tego miejsca, w którym Wschód spotyka Zachód. Stąd ogromne protesty - okupacja przez tysiące młodych ludzi dróg w dzielnicach Central, Admiralty, Wan Chai i Mong Kok. Miałem okazję wielokrotnie odwiedzać miejsca demonstracji i rozmawiać z protestującymi. Jeden z aktywistów (muzyk, rzymski katolik lubiący black metal i serial "Bleach") wraz ze swoją żoną oprowadził mnie po protestach w Admiralty i opowiedział ich historię. Miałem okazję również rozmawiać z Martinem Lee, długoletnim przewodniczącym Partii Demokratycznej, nazywanym "Ojcem demokracji Hongkongu". Ten 76-latek był w pierwszym szeregu tych, którzy dostali gazem łzawiącym od policji. W dzielnicy Mong Kok - pierwszego wieczoru swojego pobytu - dostałem od protestujących żółtą wstążkę - symbol protestów. Noszę ją dumnie przypiętą do mojego plecaka. Następnego dnia gangsterzy z triad - wynajęci przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa z Pekinu - zaatakowali tam protestujących przy bierności policji. (Widziałem zamieszanie, ale "tituszki" pokazano mi dopiero na Admiralty.) Swój pobyt relacjonowałem na bieżąco na fejsie. Poniżej wklejam kilka opisów i zdjęć.



***





W Maid Cafe w Hongkongu. Kelnerki wyglądają bardzo dziewczęco, są niezmiernie słodkie i zachowują się zabawnie. Chwila odprężenia, ale nawet tutaj miejscowy rozmawia ze mną o Rewolucji Parasolek. "Ludzie w Hongkongu są bardzo spokojni. A mimo to policja potrakktowała ich gazem łzawiącym." Kilka ulic dalej, koło stacji metra Mong Kok barykada ze śmietników i meeting protestacyjny. W TV leci jakieś anime o mahou shoujo z króliczymi uszkami i wielkim podskakującym biustem. Pokojówka-kelnerka z króliczymi uszami ogląda z przejęciem, po chwili zaczyna bawić się lustrzanką i robić sobie nią selfie...




Wszyscy mówią, że protesty na Mong Kok są najsłabsze, ale i tak mi się udziela atmosfera. Przypinam sobie żółtą wstążkę i kilku miejscowych dziękuje mi, że popieram ich walkę. Podaje mi na ulicy rękę jakiś Belg z żółtą wstążką. Wymieniamy opinie o mieście i protestach. Solidarność i braterstwo narodów jak w czasach generałów Bema, Mierosławskiego i Jarosława Dąbrowskiego. Na autobusie robiącym za wielki słup ogłoszeń ląduje kartka z napisem: "Poland standing with the HK. Jebać komunizm i debili z Falangi". W knajpie na Heart Rd lokalsi narzekają , że bogacze z ChRL zawyżyli u nich ceny piwa. Uznają polski za piekielnie trudny język a ja uznaje za taki kantoński...





Władza wprawiła w ruch tituszki. Grupy kryminalistów/gości z Chin (?) zaatakowały i zmiszczyły barykady w Mong Koku przy bierności policji. Samej akcji nie widziłem ale jej pokłosie już tak. Zbiera się większy tłum przy Argylle Rd.






Rozmawiałem dzisiaj z Martinem Lee, długoletnim szefem Partii Demokratycznej. Miły dżentelmen w starym stylu, rocznik 1938. Był w pierwszym szeregu tych, co dostali gazem łzawiącym od policji. Mówi, że według ustaleń lokalnych mediów zamieszki w Mong Koku zorganizowało Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa w Pekinie. Oplaciło członków triad, by się bili między sobą i z protestującymi. Niebieskie wstążki vs żółte. Mówi też że życie przywódcy ChRL Xi Jinpinga może być zagrożone z powodu jego kampanii antykorupcyjnej wycinającej inne frakcje.





Na drogowskazie do siedziby lokalnego rządu ktoś dopisał "i triad". Pritestujący mają niesamowitą fantazję graficzną. Mnóstwo fajnych rysunków wisi na ścianach przy blokpwanych drogach. A to Beavis & Butthead, a to postacie z anime...



W niedzielę, gdy przechadzałem się Aleją Gwiazd, podeszły do mnie dwie kantońskie dziewczynki. "Sir, możemy Panu zadać kilka pytań?" "Oczywiście" I zadają: jak mam na imię, skąd jestem, czy mam przyjaciół w Hongkongu etc. Potem pytają się, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. "Czy zdajecie sobie sprawę, że facet robiący sobie zdjęcia z dziewczynkami może mieć później kłopoty? Po co wam te pytania? To wasza praca domowa z angielskiego?" "Tak" "Ok, możecie zrobić zdjęcie". I teraz chińskie tajne służby mogą zrobić ze mnie lolicona...


W kolejce linowej na wyspie Lantau (tam gdzie jest wielki posąg Buddy) uciąłem sobie miłą pogawędkę z Koreanką (jak mówiła, była już po trzydziestce, ale wyglądała najwyżej na 25). Zwracał uwagę jej wisiorek na komórce - swastyka. Obok siedziały jakieś Ruskie resortowe kobieciny. Nie wiem jak oceniały ten wisiorek, ale szczujnia.pl (kresy.pl) poda, że koreańscy banderowcy zaatakowali sierpami do cięcia ryżu rosyjskich mirotworców w Hongkongu


Dosyć niezwykły wieczór - znajoma spontanicznie zabrała mnie na Nowe Terytoria, pod samą granicę z Chinami (widać stamtąd wieżowce w Shenzen), do jej rodziny mieszkającej na wsi (taka wieś tuż obok bloków) na rodzinną kolację. Gdy jadłem świński ryj poczułem się jak Anthony Bourdain. Brałem też udział w łowieniu ryb w miejscowej rzeczce a potem pojechaliśmy do Soho przyjrzeć się lokalnym klubom. Ta okolica przyciąga białasów, negrów i Koreanki, ale szczególnie na siebie zwracają w takich miejscach rozrywkowe dziewczyny z Filipin. Wcześniej miałem okazję im się przypatrzeć w parku przed siedzibą HSBC. Co niedziela filipińskie pokojówki organizują tam sobie piknik, tańce i strzelanie selfie.




Macau - miejsce, gdzie zrobią dobrze Twemu ciału. W tv widać naparzankę na ulicach Hongkongu a ja skoczyłem sobie do dawnej portugalskiej kolonii, by zbierać materiały o masonerii. W loży Familia Nobre robiąca wrażenie plejada biuściastych azjatyckich masonek, z dużą reprezentacją dziewczyn z Wietnamu. Żałuję że ta loża jest tak daleko od Kowloonu i, że transport do i po Macau jest tak wk...wiający. Żałuje też, że miasto najechała horda turystów z ChRL robiąca okropny tłok. Trudniej było mi przez to nacieszyć się kolonialną architekturą. Oprócz masonerii, ładnych barokowych kościołów i piwa trzy razy tańszego niż w Hongkongu, atutem miasta jest fajne muzeum historyczne. Kasyna to tam najmniej ciekawa rzecz. Można do nich zajść po to by się przyjrzeć nowobogackiemu chińskiemu stylowi i... ładnym hostessom.



***

I na koniec komentarz znajomego bibliotekarza ze Sri Lanki dotyczący moich podróży : Like Jason Bourne lol