poniedziałek, 10 listopada 2014

Największe sekrety: Steamroller cz 1. Birth of a Nation


Ilustracja muzyczna: Akatsuki - Naruto OST

Nie zrozumiecie tego, co się wydarzyło w 1939 r., jeśli nie cofniecie się do korzeni...

Thomas Woodrow Wilson - człowiek, który przyczynił się do odzyskania niepodległości przez Polskę bardziej niż Daszyński czy Dmowski, a mimo to niemal nigdy się nie wymienia jego nazwiska na akademiach z okazji 11 listopada.  Prezydent USA, który zniszczył stary, postfeudalny ład w Europie, zabójca imperiów, jeden z ojców założycieli supermocarstwa, a mimo to przez polską i światową historiografię ukazywany niestety niemal wyłącznie jako naiwny idealista wierzący w to, że można zapewnić całemu światu pokój i demokrację. Rzadko się zdarza, by polityk tak bezwzględny i skuteczny miał tak skrzywiony wizerunek.

Wilson był demokratą tylko z nazwy. To był pierwszy amerykański prezydent otwarcie gardzący konstytucją, uważający że jest ona przestarzała i nieprzystająca do wielkich zadań czekających naród. Ten pionier nauk politycznych, miał na koncie wiele publikacji naukowych, w których rozważał zbudowanie w USA quasi-autorytaryzmu. Gdy w 1913 r. został lokatorem Białego Domu, zaczął wprowadzać swoje pomysły w życie. Katalizatorem tych zmian miała być wojna. Wilson mówił o sobie: "Jestem zwolennikiem pokoju, ale jest wiele wspaniałych rzeczy, które przychodzą do narodu wraz z wojenną dyscypliną". Jego stronnik, finansista George Perkins mówił zaś: "Wielka europejska wojna niszczy indywidualizm i wprowadza na jego miejsce kolektywizm".  Jonah Goldberg, autor znakomitej książki "Lewicowy faszyzm" nazywa Wilsona pierwszym nowoczesnym faszystowskim przywódcą. Ta teza może wydać się szokująca, ale ma pełne poparcie w faktach.

Antyamerykańsko nastawieni neofaszyści zapominają, że Benito Mussolini darzył USA wielkim podziwem, a szczególnie podziwiał prezydenta Wilsona, którego uważał za wzór postępowania. Duce czerpał z filozofii Johna Deweya, Williama Jamesa oraz innych amerykańskich progresywistów. Z tych samych źródeł czerpał Wilson oraz jego obóz polityczny. Zarówno Mussolini jak i Wilson dążyli do mobilizacji oraz ujednolicenia społeczeństwa wokół wyższego politycznego celu. Obaj brutalnie zwalczali polityczną opozycję i deptali prawa obywatelskie, jednakże to w Ameryce Wilsona było więcej więźniów politycznych niż we Włoszech Mussoliniego. Puryści stwierdzą zapewne, że w USA nigdy nie było faszyzmu, bo przecież odbywały się tam wybory, działały partie opozycyjne i niezależne gazety a Wilson oddał władzę dobrowolnie, zgodnie z konstytucją. Problem w tym, że faszyzm nie wyklucza elementów demokracji. W faszystowskiej Japonii w czasie drugiej wojny światowej też działał parlament a w gazetach krytykowano gen. Tojo, który przestał być premierem po przegranej bitwie o Saipan. Każdy kraj ma faszyzm taki jaki wynika z jego kultury i charakteru narodowego. Jonah Goldberg twierdzi nawet, że faszyzm pokazuje prawdziwe oblicze danego narodu. Tak więc nazizm pokazał prawdziwe oblicze Niemców a faszyzm Wilsona prawdziwe oblicze Amerykanów. (W Polsce mieliśmy dwa konkurencyjne faszyzmy: faszyzm piłsudczykowski, czyli faszyzm weteranów Wielkiej Wojny oraz faszyzm endecki, czy faszyzm zjudaizowanej mentalnie części społeczeństwa - prawników, sklepikarzy, księży o mentalności rabinów...).



Co czyniło Woodrowa Wilsona faszystą? Choćby to, że miał swoje "Czarne Koszule", czyli bojówki American Protective League (APL), liczącej 250 tys.  członków organizację mającą za zadanie zwalczać "stronników Niemiec", działaczy antywojennych, antyrządowych lewicowców i związkowców. Bojówkarze z APL nosili ze sobą broń, specjalne odznaki oraz opaski identyfikacyjne. Współpracowali z FBI, mieli prawo podsłuchiwać telefony, dokonywać aresztów. Mogli bezkarnie znęcać się nad przeciwnikami administracji. Często dokonywali linczów na antywojennych związkowcach, rozpędzali ich wiece, łapali osoby, które uznawali za uchylające się od służby wojskowej. Podczas jednej takiej akcji w 1917 r. zatrzymali 75 tys. ludzi na nowojorskich ulicach i wtrącili do prowizorycznych aresztów - okazało się potem, że tylko kilkudziesięciu spośród zatrzymanych rzeczywiście uchylało się od służby wojskowej.



Administracja Wilsona to również czas w którym bezpieczniackie szlify zdobywa J. Edgar Hoover. Nadzorował on z ramienia Departamentu Sprawiedliwości tzw. rajdy Palmera, podczas których aresztowano 500 zagranicznych lewicowców i anarchistów, po czym bez zbędnych formalności i zgłębiania się w takie liberlane przeżytki jak proces dowodowy deportowano ich do Europy. (Prokurator Generalny Mitchell Palmer, odpowiedzialny za tą akcję, miał poważne szanse na dostanie nominacji demokratycznej w wyborach prezydenckich 1920 r. Przeszkodziły mu m.in. kłopoty ze zdrowiem. W trakcie kampanii przedstawiał się jako "100 procentowy Amerykanin".) Sięgano również po inne ograniczenia swobód obywatelskich, usprawiedliwiając to oczywiście wojną. Nakładano rujnujące kary i wytaczano procesy wydawcom, którzy ośmielali się drukować rzeczy sprzeczne z linią administracji. Ukarani zostali np. redaktor naczelny gazety, w której przypomniano słowa prezydenta Jeffersona o tym, że Irlandia powinna być republiką oraz autor materiału poświęconego brytyjskim zbrodniom podczas Amerykańskiej Wojny o Niepodległość. 
Jednocześnie rozkręcano wojenną propagandę, często utrzymaną w "faszystowskiej" lub "socrealistycznej" formie. USA stworzyły wówczas pierwsze na świecie profesjonalne ministerstwo propagandy - Komitet Informacji Publicznej.


Zmiany dotknęły również gospodarki. Rada Produkcji Wojennej, kierowana przez Bernarda Barucha odgrywała rolę ministerstwa planowania gospodarczego. Mobilizowała ona przemysł na potrzeby wojenne. Zatrudnienie w państwowych agencjach wzrosło o ponad 1 mln ludzi. Jednocześnie rząd namawiał obywateli, by konsumowali mniej. Wprowadzano m.in. dni bezmięsne i karano za łamanie tych restrykcji. Urząd kierowany przez późniejszego prezydenta Herberta Hoovera tworzył nawet specjalne wierszyki mające skłaniać dzieci do spożywczych wyrzeczeń. 



Ktoś może się oburzyć, że Wilson i ludzie z jego administracji nie byli faszystami, bo faszyści to przecież "rasiści". Nic bardziej błędnego. Rasizm nie musi być elementem faszyzmu - aż do późnych lat 30-tych włoski faszyzm nie wykazywał rasistowskich tendencji. Administracja Wilsona i amerykańscy progresywiści byli zaś rasistowscy. USA były wówczas krajem segregacji rasowej i państwem które kierując się kryteriami rasowymi nakładało kwoty imigracyjne. Sam Wilson stosował ostrą antyimigrancką, nacjonalistyczną retorykę. Wielu amerykańskich progresywistów z tamtych lat był członkami lub sympatykami Ku Klux Klanu. Sam prezydent Wilson bronił KKK w swoich pracach politologicznych, nie przyjmował czarnych studentów na swój wydział ("by zachować spokój na uczelni") a pierwszym filmem, który za jego kadencji wyświetlano w Białym Domu były "Narodziny narodu" - klasyczny film gloryfikujący Klan. 



Wielu amerykańskich progresywistów z tego okresu było również fanatycznymi zwolennikami eugeniki uważającymi, że istnieją rasy niższe i wyższe oraz w to, że ludzie niepełnosprawni nie zasługują na to, by żyć. Eugeniczni progresywiści działający wspólnie z sufrażystkami mieli obsesję na punkcie dbania o "zdrowie publiczne". Tak właśnie narodził się faszystowski pomysł wprowadzenia prohibicji na alkohol a także... ograniczenia wiekowe dotyczące zawierania małżeństwa w USA. (I od tej pory media narzekają na "epidemię" ciąż wśród amerykańskich nastolatek. Natury ludzkiej jak widać nie da się kontrolować...). Silną kampanię na rzecz wdrażania prohibicji oraz pilnowania "moralności publicznej" prowadził... Ku Klux Klan. Ówcześnie częściej zajmował się biczowaniem alkoholików, niewiernych mężów i kurwiących się nastolatek niż linczowaniem "Negrów" czy paleniem krzyży. 



Powyżej: karykatura przedstawiająca KKK jako obrońcę przeciwko alkoholowi oraz prohibicję jako sojusznika ruchu sufrażystek, a na dole KKK Sekcja Kobieca. 

Amerykanie zmęczeni polityką Wilsona wybrali w 1920 r. "staroświeckich" republikanów. Zaczęto cofać "wielkie zdobycze" ery "wojennego socjalizmu". Amerykańscy progresywiści, w tym plejada bankierów i przemysłowców korzystających na ich dobrodziejstwach (i chętnie inwestujących w Związku Sowieckim, nazistowskich Niemczech i faszystowskich Włoszech), lamentowali wówczas, że USA pozostają w tyle za Sowietami, Niemcami i Włochami jeśli chodzi o postępowe rozwiązania. Marzyli oni o prezydencie quasi-dyktatorze, który to "naprostuje". Ich sny spełniły się dzięki Wielkiemu Kryzysowi w 1933 r. Ale to już opowieść na jeden z kolejnych odcinków serii Największe sekrety: Steamroller.



W następnym odcinku - Seapower - zajmiemy się pełną niezwykłych zbiegów okoliczności karierą Teddy'ego Roosevelta, pierwszego prezydenta progresywisty. 

***

Nie zapominajcie również o mojej powieści: Vril. Pułkownik Dowbor, 21 listopada o godz. 18.00 w warszawskiej knajpce Tarabuk - spotkanie z autorem i promocja książki. Gorąco zapraszam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz