Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hillary. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hillary. Pokaż wszystkie posty
sobota, 22 lutego 2020
Bernie Sanders - czerwony militarysta
Harley Quinn (eks-dziewczyna Jokera w uniwersum DC) głosowała na Berniego :) A przynajmniej taki żarcik umieszczono w filmie "Ptaki Nocy". Ale oczywiście Bernie cieszy się poparciem nie tylko jakiejś wariatki z komiksu. Amerykańskie służby poinformowały senatora Sandersa, że jego kampania ma skryte wsparcie Rosji. Rosyjskie tajne służby chciałby ponoć, by Bernie wygrał z Trumpem. To ciekawa obserwacja, bo jeszcze niedawno przekonywały, że to Trump cieszy się poparciem rosyjskich służb. Może więc jedne służby (np. GRU) wspierają Trumpa a inne (SWR) Sandersa? A może na Kremlu znów się z ch... na rozumy zamienili? Załóżmy, że w opowiastkach o tym jak Rosja pomagała Trumpowi wygrać wybory jest jakieś ziarno prawdy. Np., na Kremlu pogniewali się na Hillary, że wzięła pieniądze a nie wywiązała się z obietnicy dotyczącej zniesienia Ustawy Magnickiego i na złość jej wspierali Trumpa biorąc za dobrą monetę jego kampanijne przechwałki jak to zaprowadzi pokój z Rosją. To potem Rosja musiała się srogo zawieść, bo Trump nic Rosji nie dał poza nowymi sankcjami i przerzucaniem większych sił na flankę wschodnią NATO. Putin został ze swoim resetem jak Braun z wojną irańską... Czyżby więc teraz liczył na to, że wspierając Berniego da prezydenturę "komuniście" i "pacyfiście"? Jeśli tak, to powinien natychmiast wypieprzyć na zbity pysk tych debili z amerykańskich rezydentur SWR i GRU, którzy mu to doradzili.
Ilustracja muzyczna: Hiroyuki Savano - Battle Continues
Bernie Sanders był w latach 1981-1989 burmistrzem miasta Burlington w Vermont. W tym mieście znajduje się fabryka koncernu GE, w której produkuje się działka Gatlinga. W 1985 r. przed fabryką doszło do demonstracji grupki lewaków protestujących przeciwko temu, że produkowany tam sprzęt jest wykorzystywany do walki z komunistami w Ameryce Łacińskiej. Bernie wysłał przeciwko tym lewakom policję, jednemu z nich zagroził zwolnieniem z administracji miejskiej, jeśli będzie kontynuował polityczny aktywizm. Bernie był oczywiście w dobrych relacjach z GE i chwalił koncern, że dobrze płaci robotnikom w tej fabryce i pozwala im na zakładanie związków zawodowych.
Gdy Bernie zasiadał w Kongresie i w Senacie, wielokrotnie wspierał w głosowaniach potrzeby koncernów zbrojeniowych. Gorąco popierał m.in. przyznanie funduszów na myśliwce F-35. I trudno się temu dziwić, bo dostawał datki na kampanię od koncernów zbrojeniowych: Lockheed Martin, Northrop Grumman, BAE Systems i United Technologies. Jego szef gabinetu i doradca kampanijny z 2016 r. był lobbystą pracującym dla Boeinga.
Bernie zapewnia swoich lewackich zwolenników, że w 1991 r. głosował przeciwko wojnie w Zatoce Perskiej i w 2003 r. przeciwko wojnie w Iraku. Nie wspomina, że w 2003 r., już po inwazji na Irak, głosował za ustawą wspierającą działania prezydenta Busha na Bliskim Wschodzie, w szerszej wojnie przeciwko terroryzmowi. W 2001 r. głosował za wojną w Afganistanie. Tak samo popierał działania administracji Obamy w Iraku, Afganistanie, Jemenie, Libii, Pakistanie i Somalii. ( W przypadku operacji w Libii początkowo ją popierał, a później gdy kraj się pogrążył w chaosie, zaczął twierdzić, że jednak była zła - co nie miało już jednak żadnego znaczenia.) W 1999 r. Sanders głosował za poparciem dla bombardowań Jugosławii. Gdy przed jego biurem odbyła się demonstracja lewaków protestujących przeciwko tej wojnie, Bernie swoim starym zwyczajem wezwał policję, by sprzątnęła ich z ulicy.
Z ankiety przeprowadzonej przez "New York Times" w lutym 2020 r. wynika, że Bernie poparłby... prewencyjne uderzenie na Iran i Koreę Północną! Oczywiście tłumaczone to jest jako uderzenie mające zapobiec testom nuklearnym. Bernie wskazuje też, że Rosja powinna być uznawana przez USA za wroga podobnie jak Chiny - warunkiem normalnych stosunków z ChRL miałoby być uszanowanie przez nie autonomii Hongkongu i zamknięcie obozów koncentracyjnych w Xinjangu. Sanders atakuje Trumpa z prawej flanki krytykując go, że za mało przywalił Rosji i Chinom!
Kongresmen Ro Khanna, wiceszef kampanii Sandersa, twierdzi w rozmowie z "The Atlantic", że Bernie jako prezydent będzie kontynuował operacje wymuszania wolności żeglugi w Zatoce Perskiej i na Morzu Południowo-Wschińskim a także utrzyma amerykańską obecność wojskową w krajach sojuszniczych.
W 2016 r. w sondażu przeprowadzonym dla "Military Times" Bernie cieszył się drugim pod względem wielkości poparciem wśród amerykańskich żołnierzy. (Pierwsze miejsce miał w nim oczywiście Trump.) Dostał też setki tysięcy dolarów datków od pracowników sektora zbrojeniowego. Popularność Berniego można wytłumaczyć tym, że zawsze darzył szacunkiem weteranów i walczył, by mieli godną pomoc socjalną i opiekę zdrowotną. Gdy oddziały Gwardii Narodowej z Vermont wracały z Afganistanu, zawsze witał je na lotnisku.
Jak pogodzić militaryzm Berniego Sandersa z jego socjalistycznymi czy też wręcz "komunistycznymi" poglądami? No cóż, wśród Czerwonych zawsze było mnóstwo militarystów. Nieprzypadkowo pruski agent Karl Marx chciał zmilitaryzować społeczeństwo budując cywilne armie pracy. Engels był analitykiem wojskowości. O militaryzmie Lenina, Trockiego, Stalina, Mao, Pol Pota i Castro chyba nie muszę wspominać?
Chris Matthews, publicysta MSNBC i zarazem były autor przemówień Jimmy'ego Cartera, porównał Berniego do Fidela Castro i zasugerował, że jego socjalizm doprowadziłby do masowych egzekucji w nowojorskim Central Parku. Project Veritas nagrał jakiś czas temu jednego z organizatorów kampanii Sandersa w Iowa Kyla Jurka mówiącego, że "gułagi nie były takie złe" i że amerykańskie społeczeństwo potrzebuje reedukacji, by polubić "socjalizm". Zapewne sam by do takiego gułagu trafił, jak tysiące millenialsów idiotów, którzy rozczarowaliby się, że ich idol jest jednak militarystą...
Demokraci obecnie próbują powstrzymać drogę Sandersa do nominacji. Głównie dlatego, że stoi na drodze Hillary. Ich plan jest taki, by nominację dostał Bloomberg lub Buttiegieg (funkcjonarusz wywiadu marynarki wojennej). Zwycięzca ma w lipcu-sierpniu ogłosić, że Hillary będzie u jego boku kandydatką na wiceprezydenta. Z kampanii Bloomberga już poszedł przeciek, że rozważa on Hillary jako kandydatkę na wiceprezydenta. Czy Demokraci dokonają więc redystrybucji głosów oddanych na Sandersa? Czy też znów zapłacą Berniemu, by się wycofał i zbudował sobie nowy dom? Czy też może Bernie - rocznik 1941 - zejdzie na zawał serca?
***
Sprawę pochodzenia koronawirusa w ciekawy sposób naświetlił prof. Frances Boyle, amerykański specjalista od broni biologicznej. Widzi on źródło tej epidemii w badaniach nad SARS prowadzonych w laboratorium BSL-3 na Uniwersytecie Karoliny Północnej. W badaniach tych uczestniczył Zheng-Li Shi, ekspert z... Instytutu Wirusologicznego Wuhan. Wcześniej chińska Narodowa Fundacja Nauk Przyrodniczych dała duży grant Uniwersytetowi Karoliny Północnej. W ten sposób zapłaciła za to, by chiński ekspert od wojny biologicznej został włączony do ekipy zajmującej się koronawirusem. Wirus został więc de facto zakupiony w USA przez Chińczyków. Modyfikowali go później w Wuhan - z myślą o inwazji na Tajwan!
Warto też się zapoznać z sesjami "zdalnego widzenia" sprzed wybuchu epidemii.
***
A już za jakiś czas kolejna seria blogowa - eXtinction. Łączy się ona w pewnym stopniu z serią Phobos. W jej klimat może Was wprowadzić piosenka Pikotaro - "Everyone must die".
sobota, 30 listopada 2019
Phobos: Co mogą prezydenci
Ilustracja muzyczna: John Williams - Prologue - JFK OST
Harry Truman po zakończeniu prezydentury wrócił do swojego rodzinnego miasteczka Independence. Żył tam skromnie i nawet nie było go stać na wykupienie ubezpieczenia zdrowotnego. Dla sąsiadów był przede wszystkim miłym, wesołym staruszkiem lubiącym grać na pianinie. Trumana w lokalnym muzeum w Independence spotkał wywodzący się z tego miasteczka ufolog Art Campbell. Truman był przyjacielem jego rodziny i grał nawet na ślubie jego rodziców. Ucieszył się więc ze spotkania, panowie trochę powspominali i pożartowali. Campbell przyznał się jednak w pewnym momencie, że przyjechał do Independence wygłosić prelekcję na temat UFO. Wówczas nastrój Trumana zmienił się w lodowaty chłód. Były prezydent zakończył rozmowę. A później wysłał agenta Secret Service, by przysłuchiwał się wykładowi Campbella. Co tak zdenerwowało byłego prezydenta? Dlaczego zamiast obrócić sprawę w żart potraktował ją jako śmiertelne zagrożenie?
W 1984 r. do Jamiego Shandery, ufologa i zarazem hollywoodzkiego producenta, trafiła paczka z mikrofilmami, na których były dwa dokumenty: raport dla prezydenta-elekta Eisenhowera dotyczący działalności grupy o nazwie Majestic-12, czyli rządowego komitetu rzekomo powołanego do badania zjawiska UFO w 1947 r. po katastrofach w Roswell oraz notatka Trumana do sekretarza obrony Jamesa Forrestala z 24 września 1947 r. nakazująca mu kontynuowanie operacji Majestic-12, bez precyzowania, co to za operacja. Przez następne kilkanaście lat do ufologów były wysyłane kolejne dokumenty MJ-12. Dostawali je m.in. Bill Moore i Timothy Good. Papiery te wywołały ogromne kontrowersje w środowisku ufologicznym. Część badaczy (np. Kevin Randle - były wojskowy) uznała je za fałszerstwo, inni np. Stanton Friedman (fizyk nuklearny realizujący wojskowe projekty) obstawała przy prawdziwości większości z nich (ale wskazywała jednocześnie, że część z tych przecieków stanowiły oszustwa i dezinformacje). Z dokumentami MJ-12 można zapoznać się na stronie dra Roberta Wooda (przez wiele lat inżyniera koncernu Douglas Aircraft, któremu w latach 60-tych zlecono analizę raportów o UFO pod kątem badań nad anygrawitacją. Douglas prowadził takie badania, "by Lockheed nas nie wyprzedził"), który zainwestował w analizę kryminalistyczną tych dokumentów - badania czcionek, podpisów, sygnatur, języka itp. Z tych analiz wynika, że spora część z nich jest "prawdopodobna" lub "bardzo prawdopodobna". Linwista dr Robert Wescott, niezależnie porównał dokumenty z Biblioteki Trumana napisane przez adm Roscoe Hillenkoetera z dokumentami MJ-12, które noszą jego podpis i uznał, że są one autentyczne. Stanton Friedman spędził kilkanaście lat na badanie papierów MJ-12 i znalazł wiele poszlak wskazujących na autentyczność części dokumentów. Np. to, że notatka Trumana do Forrestala z 24 września 1947 r., w której wymieniane jest nazwisko dra Vennevara Busha, jednego z rzekomych członków MJ-12 powstała w dniu w którym prezydent spotkał się drem Bushem i był to ich jedyny dzień spotkania między majem a grudniem. W 1985 r. Moore i Shandera dostali wiadomość, że powinni się przyjrzeć świeżo odtajnionemu zespołowi akt w Archiwach Narodowych. Po kilku dniach szukania znaleźli tam notatkę Roberta Cutlera, prezydenckiego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego do gen. Nathaniela Twinninga z 14 lipca 1954 r. Notatka ta wyznacza datę spotkania MJ-12 Special Studies Project z prezydentem. (Sceptycy twierdzą, że Cutler był wówczas w Europie, więc nie mógł jej podpisać. Ale na notatce nie ma jego podpisu. Dotyczyła ona rutynowej sprawy więc została ona napisana przez jego współpracownika Jamesa Laya, który akurat tego samego dnia spotkał się "off the record" z prezydentem.) Są też inne dowody pośrednie potwierdzające nie tyle autentyczność dokumentów MJ-12, co istnienie samej grupy. W 1950 r. Wilbert Smith, doradca rządu kanadyjskiego, napisał notatkę w której stwierdził, że "latające talerze istnieją", "nieznana jest zasada ich działania", ale "zajmuje się nią w USA mała grupa pod kierownictwem dra Busha". Generał Arthur Exxon, legenda amerykańskich sił powietrznych, twierdził, że słyszał w latach o istnieniu grupy zwanej "Nieziemską 13", czyli MJ-12 + prezydent. Dr Eric Walker, dyrektor Instytutu Badań nad Obronnością, przyznał w latach 90., że wiedział od 40 lat o istnieniu MJ-12. Istnienie tej grupy potwierdził też płk Corso.
Kto wchodził w skład grupy MJ-12? Znamy jej skład jedynie z lat 1947-1952. Grupę wówczas tworzyli:
James Forrestal - sekretarz obrony (po śmierci zastąpiony przez gen. Waltera Bedella Smitha, szef CIA w latach 1950-1953), dr Vannevar Bush - szef Rady Badań i Rozwoju, jeden z twórców Projektu Manhattan, admirał Sidney Souers - szef centralnego wywiadu w 1946 r., pierwszy sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego, admirał Roscoe Hillenkoetter - szef CIA w latach 1947-1950, gen. Hoyt Vandenberg - szef wywiadu centralnego w latach 1946-1947, szef sztabu Sił Powietrznych w latach 1948-1953, gen. Nathan Twinning - w 1947 r. dowódca Air Materiel Command, odpowiedzialny za zabezpieczenie wraków i ciał po katastrofach w Roswell, szef sztabu Sił Powietrznych w latach 1953-1957, Szef Połączonych Sztabów w latach 1957-1960, gen. Robert Montague, zastępca ds. obrony przeciwlotniczej w bazie Fort Bliss (obejmującej też poligon White Sands) w latach 1945-1947, dowódca bazy rakietowej Sandia w latach 1947-1951, szef programu rozwoju broni niekonwencjonalnych, Gordon Gray - sekretarz armii w latach 1949-1950, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego w latach 1958-1961, szef rady ds. psychologii przy CIA, dr Lloyd Berkener, sekretarz Rady ds. badań i rozwoju, jeden z twórców amerykańskiego systemu radarów wczesnego ostrzegania, wybitny badacz jonosfery i Układu Słonecznego, dr Detlev Bronk, wybitny biofizyk, dyrektor Narodowej Akademii Nauk i Rady ds. Medycyny przy Komisji Energii Atomowej, dr Jerome Hunsacker - konstruktor lotniczy, w latach 1941-1956 przewodniczący Narodowej Rady ds. Aeronautyki oraz prof. Howard Menzel - wybitny astronom. Menzel jako jedyny zdawał się nie pasować do tej grupy, bo był znanym sceptykiem w sprawie UFO. Stanton Friedman odkrył jednak, że Menzel był bardzo blisko związany z tajnymi służbami, uczestniczył w trakcie wojny w łamaniu wrogich szyfrów a w 1947 r. kilkakrotnie jeździł za rządowe pieniądze do Nowego Meksyku. Swoim studentom raz powiedział, że "może udowodnić istnienie UFO".
Jednym z inicjatorów powstania MJ-12 miał być Forrestal. Jako sekretarz marynarki wojennej (1944-1947) otrzymywał on informacje dotyczące niemieckich egzotycznych programów zbrojeniowych. Latem 1945 r. odbył podróż do okupowanych Niemiec, w której towarzyszył mu bohater wojenny i zarazem przedstawiciel wpływowej politycznej dynastii John F. Kennedy. (Mało kto zdaje sobie sprawę, że JFK rozpoczął swoją służbę w Marynarce Wojennej od pracy w latach 1941-1942 r. w ONI, czyli wywiadzie Marynarki Wojennej.) Forrestal był jednym z politycznych mentorów JFK. JFK w styczniu 1947 r. został kongresmenem a wśród dokumentów MJ-12 znajduje się również notatka ciała znanego jako Interplanetary Phenomenom Unit (opisanego w poprzednim odcinku) z 22 lipca 1947 r, mówiąca, że informacje o "recovery operation" wyciekły do kongresmena Kennedy'ego i że źródłem wycieku był prawdopodobnie człowiek sekretarza sił powietrznych Stuarta Symingtona. Symington był sojusznikiem politycznym JFK, typowanym na wiceprezydenta w 1960 r. Forestall, jedna z najbardziej wyrazistych, antykomunistycznych postaci pierwszych lat Zimnej Wojny, nagle stracił stanowisko sekretarza obrony w marcu 1949 r. Ponoć spiskował z Thomasem Deweyem, kontrkandydatem Trumana w wyborach z 1948 r. Tuż po tej wymuszonej dymisji Forrestal został... zamknięty na oddziale psychiatrycznym Szpitala Marynarki Wojennej Bethseda. Ponoć miał załamanie nerwowe, ale żaden z badających go lekarzy tego nie potwierdził. Poważnie ograniczono do niego dostęp. Jego brat Henry Forrestal zyskał zgodę na wizytę dopiero, gdy zagroził pójściem do prasy i pozwaniem szpitala. Odmówiono dostępu jednak bliskim przyjaciołom i dwóm katolickim księdzom. Dopuszczono jednak do odwiedzin admirała Souersa i... senatora Lyndona Johnsona. Johnson chciał ewidentnie wymusić od Forrestala jakieś informacje. Gdy Henry Forrestal pojechał do szpitala wypisać z niego swojego brata, dowiedział się, że James Forrestal popełnił poprzedniej nocy samobójstwo wyskakując przez zamknięte okno. Ksiądz, który przybył na miejsce, usłyszał od jednego z sanitariuszy: "Ojcze, wiesz, że pan Forrestal się sam nie zabił?". Kontrowersyjny spiskolog William Cooper (zabity przez policjantów w 2001 r.) napisał: "On był bardzo idealistycznym i religijnym człowiekiem. Wierzył, że opinia publiczna powinna znać prawdę. James Forrestal był też jednym z pierwszych znanych "porwanych". Gdy zaczął rozmawiać z przywódcami opozycji i Kongresu o problemie Obcych, Truman kazał mu złożyć dymisję. Wyrażał swoje obawy wielu ludziom. Słusznie wierzył, że jest obserwowany. To było interpretowane przez ludzi nie znających faktów jako paranoja".
Prezydent Eisenhower, jako szef sztabu Armii USA, musiał być świadomy tego, co się wydarzyło w Nowym Meksyku latem 1947 r. To on zresztą wydał gen. Twinningowi rozkaz udania się do bazy w Roswell. W MJ-12 pracował jego człowiek, gen. Bedell Smith i doradca Gordon Gray. Czasy Eisenhowera to rozkwit "czarnych programów" i Głębokiego Państwa. Są jednak poszlaki wskazujące, że pod koniec swojej drugiej kadencji Eisenhower był tym trendem coraz bardziej sfrustrowany. Czuł, że traci władzę na rzecz ludzi stojących w cieniu. W 2013 r. były funkcjonariusz CIA, na kilka miesięcy przed śmiercią udzielił ufologowi Richardowi Dolanowi wywiadu przed kamerą, w którym opowiedział jak w 1958 r. razem ze swoim zwierzchnikiem brał udział w spotkaniu w Białym Domu z prezydentem i wiceprezydentem Nixonem. Eisenhower był zły, że jest ograniczany dostęp jego ludzi do informacji o obcej technologii i życiu. "MJ-12 miała badać sprawę, ale nigdy nie wysyłają do mnie raportów." Zagroził, że jeśli nie wpuszczą jego ludzi do S-4 (Strefy 51), to każe tam wkroczyć Pierwszej Armii z Colorado. W 1960 r. CIA załatwiła mu upokorzenie przed Chruszczowem w związku ze sprawą zestrzelenia U2 nad Swierdłowskiem (U2 były rozwijane w Strefie 51) a prezydent w ostatnim swoim przemówieniu ostrzegł przed "kompleksem militarno-przemysłowym".
JFK w jednej ze swoich pierwszych podróży jako prezydent odwiedził bazy wojskowe w Nowym Meksyku, Teksasie i Arizonie a także grób sekretarza Forrestala. Jeden z rzekomych dokumentów M-12 to notatka prezydenta Kennedy'ego z 28 czerwca 1961 r. do szefa CIA Allena Dullesa, w której prosi go o krótkie podsumowanie "operacji wywiadowczych" MJ-12, gdyż "odnoszą się one do planów wojny psychologicznej związanych z Zimną Wojną". Wcześniej JFK dokonał zmian w programach wojny psychologicznej dając większą kontrolę nad nimi wojsku i Białemu Domowi a osłabiając rolę CIA. Dulles rzekomo mu odpowiedział dokumentem z 5 listopada 1961 r., w którym rżnie głupa pisząc, że UFO to "część sowieckiej propagandy mającej na celu rozprzestrzenianie nieufności wobec rządu". Dodaje, że "niektóre przypadki UFO nie mają charakteru ziemskiego", ale że "nie stanowią one fizycznego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego"! Twierdzi też, że o pewnych bardziej wrażliwych operacjach MJ-12 nie może mówić, ze względu na bezpieczeństwo narodowe. Dulles trzy tygodnie później nie był już szefem CIA (poleciał za fiasko w Zatoce Świń), więc miał już totalnie wyj... na to, co myśli o nim prezydent i postanowił mu to okazać. Przypominam, że latem 1962 r. pułkownik Corso spotkał się z prokuratorem generalnym Robertem Kennedym i powiedział mu, że CIA dezinformuje prezydenta w wielu ważnych sprawach.
Sprawie prawdopodobnie przyglądał się James Jesus Angleton, sowiecki kret szef kontrwywiadu CIA (odpowiedzialny m.in. za pilnowanie niejakiego Lee Harveya Oswalda). Angleton, po przejściu na emeryturę w 1974 r., zatrzymał w domu ogromne archiwum kontrwywiadowcze (jak widać jego przepisy bezpieczeństwa nie obowiązywały), które według Marka Rieblinga zostało w 99 proc. spalone po jego śmierci przez jego współpracowników. Jeden z tych współpracowników wysłał w 1999 r. do ufologa Tima Coopera nadpalony dokument rzekomo ocalony z tego pogrzebowego ogniska. Dr Wood, po zbadaniu orzekł, że prawdopodobnie jest on autentyczny i pochodzi z początku lat 60. Jego autorem jest dyrektor CIA i skierowany został do osób oznaczonych kryptonimami: MJ-2, MJ-3, MJ-4, MJ-5, MJ-6 i MJ-7. Dokument ten mówi, że: "Jak musicie wiedzieć, Lancer dokonał pewnych zapytań dotyczących naszych aktywności, do których nie możemy dopuścić. Proszę najpóźniej do października dostarczcie swoją opinię. Wasze działania w tej sprawie są krytyczne dla kontynuowania istnienia tej grupy". Być może Dulles chciał znać ich odpowiedzi do października 1961 r., czyli na miesiąc przed odejściem z CIA. Omawia on w tym dokumencie różne warianty postępowania, tak by pewne informacje nie były dzielone z prezydentem, Narodową Radą Bezpieczeństwa, Szefem Połączonych Sztabów i "zagranicznymi przedstawicielami". Jeden z tych wariantów nazwany jest "Project Enviroment". Mówi on, że jeśli "warunki nie będą sprzyjały wzrostowi w naszym środowisku a Waszyngton nie będzie mógł być odpowiednio nakierowany, pogodzie będzie brakowało opadów... więc powinno być mokro". Wzmianka ta może odnosić się do "mokrej roboty".
W 1994 r. dr Steven Greer dostał rzekomy dokument CIA będący streszczeniem podsłuchu z rozmowy pomiędzy dziennikarką Dorothy Kilgallen (przyjaciółką Marylin Monroe) i Howardem Rothbergiem, wspólnym znajomym Monroe i Roberta Kennedy'ego. Dokument nosi podpis Jamesa Angletona. Jest w nim wzmianka, że Rothberg powiedział o wielu sekretach, które Monroe poznała w wyniku swojego związku z Kennedymi, w tym o "wizycie prezydenta w bazie sił powietrznych będącej inspekcją rzeczy z innego świata". W rozdzielniku dokumentu jest nazwisko generała wywiadu sił powietrznych George Shulgena oraz adnotacja, że dokument odnosi się m.in. do projektu Moon Dust - tak miał się nazywać program zabezpieczania szczątków UFO. Być może więc JFK za pomocą kanałów wojskowych próbował poznać prawdę o UFO, a to co zobaczył wypaplał w łóżku Marylin Monroe. Gdy z nią zerwał chciała się podzielić różnymi sekretami na konferencji prasowej (m.in. o zamachach na Castro i związkach prezydenckiej administracji z mafią) ale nie zdążyła, bo "popełniła samobójstwo". Dorothy Kilgallen - dziennikarka zajmująca się m.in. tematyką UFO w latach 50. - też "popełniła samobójstwo". W 1965 roku, po przeprowadzeniu wywiadu z Jackiem Rubym.
Kennedy był jak wiadomo bardzo zaangażowany w program kosmiczny. 20 września 1963 r., przemawiając w Zgromadzeniu Ogólnym NZ, nagle stwierdził, że jest pole do współpracy USA i ZSRR w badaniach kosmicznych, w tym "wspólnej wyprawy na Księżyc". Siergiej Chruszczow, syn Nikity Chruszczowa stwierdził, że na początku listopada 1963 r. jego ojciec przyjął ofertę. Chruszczowa skłoniła do tego być może katastrofa sondy kosmicznej Kosmos 21 z 11 listopada 1963 r. Dzień później JFK wydał memorandum dotyczące współpracy USA i ZSRR w przestrzeni kosmicznej. Przeciwko komu miała być prowadzona ta współpraca?
Jak wszyscy pewnie wiemy, 22 listopada 1963 r. JFK został zastrzelony w Dallas. W jego zabójstwo były mocno zaangażowane CIA (w tym Angleton) i wiceprezydent Johnson. Ten sam człowiek, który nawiedzał Forestala na oddziale psychiatrycznym. Ten sam, który jako lider senackiej większości stworzył NASA. Oczywiście powodów do zabójstwa JFK było wiele, ale jego rzekomy konflikt z CIA i MJ-12 dotyczący "polityki kosmicznej" sam w sobie mógł okazać się wystarczającym motywem tego zamachu stanu.
Ta historia nie kończy się oczywiście na prezydenturze JFK. W 1972 r. o reelekcję walczył prezydent Richard Nixon. Nixon był najlepiej przygotowanym człowiekiem do sprawowania stanowiska prezydenta w XX-wiecznej historii USA. (Jeden z oficerów CIA wspominał jak robił mu briefing na temat pewnego afrykańskiego państwa. Nixon mu przerwał i udzielił mu długiego i interesującego wykładu o historii tego państwa. Oficer CIA był pod wrażeniem.) I chciał się zapisać w historii jako człowiek, który dokonał wielkich czynów. Jego szef sztabu H.R. Haldeman skontaktował się z producentem filmowym Robertem Emeneggerem i powiedział mu, że prezydentowi zależy na nakręceniu pewnego filmu dokumentalnego. Filmu poświęconego UFO! Film ten kręcono m.in. w pomieszczeniach Pentagonu a wojskowi eksperci wypowiadali się w nim dosyć obiektywnie na temat UFO, dopuszczając możliwość istnienia obcych cywilizacji. Podczas pracy nad filmem jego twórcy zostali zaproszeni do bazy sił powietrznych Norton w Kalifornii, gdzie mieściła się Air force Audiovisual Service. Oficerowie sił powietrznych podczas rozmowy w "bezpiecznym pokoju" poinformowali Emeneggera o istnieniu filmu z lądowania (!) UFO w bazie Holloman w 1964 r. Film miał pokazywać jak ze statku wychodzi obca istota i rozmawia z oficerami sił powietrznych! (Czyżby nie wszystkie "ufoki" były traktowane jako "wrogowie"?). Dokument "UFos: Past, Present, and Future" został wyemitowany przez NBC w 1974 r. Ostatecznie siły powietrzne udostępniły jedynie niewielki fragment zapisu filmowego z bazy Holloman - nie pokazujący lądowania. Wyraźnie zmienił się klimat polityczny - Haldeman stracił stanowisko w Białym Domu w wyniku afery Watergate. Plany Nixona dotyczące ujawnienia części informacji o Obcych zostały odłożone na półkę - prezydent miał ważniejsze sprawy na czele z aferą Watergate. Afera ta została z dosyć niejasnych przyczyn zorganizowana przez tajne służby i miała na celu obalenie prezydenta. Nixon z wielu powodów mocno zapisał się w historii. M.in. tym, że to za jego rządów odbyły się wszystkie załogowe lądowania Amerykanów na Księżycu.
Wśród kolejnych prezydentów znaleźli się entuzjaści UFO. Gerald Ford, w latach 60. jako kongresmen opieprzał rząd za tuszowanie sprawy fali obserwacji UFO w Michigan. Jimmy Carter opowiadał o swojej obserwacji UFO i obiecywał ujawnienie prawdy o tym fenomenie. Ani Carter, ani Ford nic jednak nie zrobili w sprawie ujawnienia. Ronald Reagan dał się poznać jako entuzjasta UFO już wtedy, gdy był gubernatorem Kalifornii. Jako prezydent kilkukrotnie sugerował istnienie "zagrożenia z Kosmosu", które sprawi, że zwaśnione supermocarstwa połączą kiedyś siły. Poza tym jednak nie puszczał pary z ust. Bill Clinton też był mocno zainteresowany tajemnicami UFO. Razem z Hillary w 1995 r. spotał się z Laurencem Rockefellerem, przedstawicielem tzw. "elit", który pod koniec życia opowiadał się z ujawnieniem prawdy o UFO. Bill i Hillary słuchali bogatego staruszka, wzięli od niego kasę na kampanię a potem nie wywiązali się z obietnicy. Obaj Bushowie i Obama milczeli na temat UFO. I trudno się dziwić, bo byli blisko związani z CIA.
Za rządów Trumpa Marynarka Wojenna potwierdziła autentyczność nagrania z pościgu myśliwców F-18 z lotniskowca USS Nimitz za wielkim UFO. Nagranie to ujawnił think-tank Stars Academy DeLonge'a, w którym roi się od wojskowych. Mamy więc z formą "częściowego ujawnienia" w nixonowskim stylu. Trump, równie mocno zwalczany przez Głębokie Państwo jak Nixon, ogłosił natomiast w 2018 r. powstanie Sił Kosmicznych jako nowego rodzaju sił zbrojnych USA. Siły te mają oczywiście bronić USA przed zagrożeniami z Kosmosu. Pułkownik Corso spogląda pewnie na to z zadowoleniem z Nieba...
***
W kolejnym odcinku przyjrzymy się temu, co się działo w czasach Zimnej Wojny na Księżycu i Marsie. A także oczywiście na Phobosie.
A moim Czytelnikom proponuję kolejny eksperyment myślowy. Relacje dotyczące UFO pochodzące od wojskowych napływają nie tylko z krajów NATO i dawnego Układu Warszawskiego. Pojawiają się one również w Brazylii, Argentynie, Meksyku, RPA, Izraelu, Iranie, Indiach, Australii, Japonii i wielu innych krajach. Dlaczego jednak niemal nic w tej tematyce nie wypływa z Chin? To ogromny kraj zamieszkały przez miliard ludzi z ogromnymi siłami zbrojnymi. Kraj kontrolujący dawne centra starożytnych cywilizacji w Xinjangu i Tybecie - miejsca, będące celami dawnych nazistowskich wypraw badawczych szukających "broni bogów". I nikt tam nic nie widział? Gdyby UFO były globalną maskirowką komunistów i kapitalistów, to z Chin mielibyśmy mnóstwo relacji na temat Obcych. A jakoś nie mamy. Jak wiadomo, żaden z wojskowych się tam z nimi nie wychyla, bo trafiłby za coś takiego do łagru. Chiny są natomiast krajem, który w ostatnich kilkunastu latach dokonał ogromnego skoku technologicznego. Jest też krajem, w którym wdrażany zostaje wielkich system kontroli społecznej wykorzystujący sztuczną inteligencję. A teraz połączcie to z rozważaniami płka Corso na temat sztucznej inteligencji, która może kontrolować Obcych. I przypomnijcie sobie jak Was uczono na religii, że demony nie posiadają wolnej woli. Tak jakby rządziła nimi jakaś "sztuczna" inteligencja.
sobota, 23 listopada 2019
Phobos: Wojna w przestworzach
Ilustracja muzyczna: Hans Zimmer - Gap - Dark Phoenix OST
W nocy z 24 na 25 lutego 1942 r. w Los Angeles słychać było wycie syren i przeciwlotniczą kanonadę. Po wykryciu kilkunastu niezidentyfikowanych obiektów na niebie ogłoszono alarm przeciwlotniczy. Mieszkańcy LA zastanawiali się: czy to powtórka z Pearl Harbor? Czy to Japończycy już rozpoczęli inwazję? Baterie przeciwlotnicze wystrzeliły tej nocy blisko 1,5 tys. pocisków do niezidentyfikowanych celów. Jeden z tych obiektów - oświetlony reflektorami przeciwlotniczymi - uwieczniono na zdjęciu. Świadkami ich przelotu były tysiące ludzi. Wielu z tych świadków było przekonanych, że obiekty te zmierzały w stronę zakładów lotniczych Douglasa i stoczni marynarki wojennej. Żadnych bomb jednak nie zrzuciły. Prasa lokalna przytaczała później relacje świadków mówiących o płonących szczątkach spadających z nieba w trzech miejscach. Po kilku dniach ogłoszono oficjalną wersję. Frank Knox, sekretarz marynarki wojennej stwierdził, że obsługa dział przeciwlotniczych była zbyt nerwowa, dała się ponieść paranoi i po prostu strzelała w powietrze... Sekretarz wojny Henry Stimson powiedział jednak, że prawdopodobnie strzelano do komercyjnych samolotów wroga, które wystartowały z Meksyku lub do japońskich wodnosamolotów, które zostały przetransportowane okrętami podwodnymi w pobliżu wybrzeża.
26 lutego 1942 r. gen. George Marshall, szef sztabu armii USA, napisał memorandum do prezydenta Roosevelta mówiące o "niezidentyfikowanych samolotach" nad Los Angeles. Tajemniczych obiektów miało być co najmniej 15. Niektóre z nich leciały "bardzo wolno", niektóre przyspieszały do 2000 mil godzinę - prędkości wówczas nieosiągalnych dla konwencjonalnych samolotów. Memorandum to zostało ujawnione w ramach ustawy FOIA (o swobodnym dostępie do informacji) jest więc dokumentem oficjalnym i prawdziwym, pochodzącym z państwowych archiwów. Obok niego istnieje jednak też memorandum Marshalla do Roosevelta z 5 marca 1942 r. - dokument nieznanego pochodzenia, mówiący o tym, że wywiad marynarki wojennej powiadomił o wydobyciu u wybrzeży Kalifornii "niezidentyfikowanego samolotu" oraz znalezieniu wraku "podobnego pojazdu" w górach San Bernardino przez Korpus Powietrzny Armii. Obiekty te "nie mogą być zidentyfikowane jako konwencjonalne samoloty". Na podstawie "tajnych źródeł wywiadowczych" wnioskuje się, że "mają one prawdopodobnie pochodzenie międzyplanetarne" i w związku z tym wywiad wojskowy stworzy specjalną jednostkę badającą ten fenomen. Dokument zawiera prawidłowy numer akt przynależących do Biura Szefa Sztabu. Jest na nim jednak nie spotykany gdzie indziej nadruk "Interplanetary Phenomenon Unit". Przecieki, że tak właśnie nazywała się tajna komórka wywiadu armii USA zajmująca się UFO w czasie wojny pojawiały się od lat. Przecieki te mówiły nawet, że na jego czele stał gen. James Doolitle - ten od rajdu na Tokio. (Co byłoby naturalnym wyborem ze względu na jego wielkie zaintersowanie programami rakietowymi i niekonwecjonalną technologią lotniczą.) W 1984 r. ufolog William Steinman zwrócił się do armii o akta IPU w ramach ustawy FOIA. Oficjalnie odpowiedziano mu, że IPU "już dawno zostało rozwiązane" a jego akta "prawdopodobnie trafiły do sił powietrznych". W 1987 r. o to samo zapytał w ramach ustawy FOIA ufolog Timothy Good. Odpowiedziano mu, że IPU zostało rozwiązane w latach 50. a jego akta włączone do Projektu Blue Book, czyli oficjalnego, publicznego dochodzenia Sił Powietrznych dotyczącego UFO (a raczej zabiegu PR mającego uspokoić opinię publiczną, że żadnego UFO nie ma). Czyli jednak IPU istniało, wywiad wojskowy prowadził od 1942 r. swoje badania dotyczące UFO i miał solidne podstawy, by uznać te obiekty za "fenomen interplanetarny". W rzekomym memorandum gen. Marshalla z 5 marca nie ma ani słowa o znalezionych zwłokach pasażerów tych pojazdów, więc być może były one tylko dronami zwiadowczymi. W sprawę był też zaangażowana Marynarka Wojenna i doszło do współpracy pomiędzy nią a Armią. Może świadczyć o tym rozkaz z 25 lutego 1942 r. do komandora Rico Botty z wywiadu marynarki wojennej, by pilnie się udał z LA do bazy Wright-Patterson w Ohio, czyli w miejsce, gdzie rutynowo trafiła przechwycona wroga technologia lotnicza. Botta był specjalistą od silników lotniczych a w czasie wojny ponoć kierował siatką zbierającą informację o niemieckich egzotycznych programach zbrojeniowych (jednocześnie mając posadę w zakładach zbrojeniowych w San Diego). Dosłużył się stopnia admirała. Tymi obiektami interesowało się też FBI. W ujawnionej w ramach FOIA odręcznej notatce szefa FBI J. Edgara Hoovera z 15 lipca 1947 r. (a więc napisanej mniej więcej tydzień po katastrofie w Roswell) znajduje się zadziwiający fragment mówiący, że: "Musimy nalegać na pełen dostęp do zabezpieczonych dysków. Na przykład, w sprawie z La, Armia przejęła go i nie dała nam możliwości go zbadania".
Pierwszy (w miarę dobrze udokumentowany) kontakt między siłami zbrojnymi USA a "fenomenami międzyplanetarnymi nie należał więc do przyjaznych. Podobnie jak następne...
15 maja 1947 r. podczas testu poniemieckiej rakiety V2 na poligonie White Sands w Nowym Meksyku, pocisk mocno zboczył z toru lotu i spadł kilka kilometrów od miasta Alamogordo. Dowódca tego poligonu ppłk Harold Turner powiedział lokalnej prasie, że spowodowane to było przez "peculiar phenomena". Książkę pod tytułem "Peculiar Phenomena" pisał (ale ostatecznie nie wydał) Andrew Kissner, stanowy kongresmen z Nowego Meksyku. Publikacja ta jest poświęcona tajnej wojnie w przestworzach, która była wówczas toczona nad Nowym Meksykiem. Kissner rozmawiał z technikami radarowymi z poligonu White Sands, którzy śledzili wówczas V2 na ekranie radaru. Powiedzieli mu, że nagle do pocisku zbliżył się niezidentyfikowanym obiekt. Tuż po tym rakieta zmieniła kurs. Jeden z oficerów armii potwierdził przebieg tego incydentu i dodał, że został on uznany za "wrogi". Do kolejnego testu V2 miało dojść 29 maja. Nad poligonem pojawiło się UFO, ale armia miała dla niego niespodziankę. Pojazd został trafiony rakietą ziemia-powietrze (czyżby załoga pomyliła tę rakietę z testowaną V2 i spóźniła się z manewrem obronnym?). O eksplozji nad poligonem pisał następnego dnia "New York Times". Obiekt nie został zestrzelony, ale poważnie uszkodzony i poleciał na południe, aż rozbił się po meksykańskiej stronie granicy w okolicach Juarez. Zostawił krater i chmurę w kształcie grzyba, więc miejscowi przestraszyli się, że spadła bomba atomowa. Amerykańskie jednostki z Ft. Bliss wdarły się na terytorium Meksyku, ale przy kraterze napotkały meksykańskich żołnierzy. Gen. Enrique Dias Goznales, dowódca garnizonu w Juarez, kazał Amerykanom się wynieść. Z wraku pewnie i tak niewiele zostało, bo jakoś Meksyk w następnych latach nie dorobił się światłowodów i układów scalonych...
Roswell znajduje się 205 km na wschód od White Sands. W tamtejszej bazie lotniczej stacjonowała wówczas jedyna na świecie eskadra bombowa dysponująca bronią nuklearną. W White Sands dokonano pierwszej udokumentowanej próbnej eksplozji nuklearnej na świecie. W pobliskich bazach lotniczych działały bardzo silne radary. Płk Corso pisał, że na kilka tygodni przed katastrofą w Roswell do tamtejszej bazy sprowadzono dodatkową ekipę z wywiadu wojskowego, która miała za zadanie przyjrzeć się "anomaliom" pojawiającym się na radarze - tajemniczym obiektom latającym z niezwykłymi prędkościami. Według Corso, UFO z Roswell rozbiło się, bo efekt działania silnego radaru nałożył się na silną burzę, co prawdopodobnie doprowadziło do zakłócenia działania systemów nawigacyjnych pojazdu. Kissner twierdzi jednak, że ta katastrofa nie była przypadkiem, tylko prawdopodobnie skutkiem zestrzelenia.
Tak właściwie to latem 1947 r. doszło do całej serii katastrof UFO w tym regionie. Porucznik Walter Haut, oficer prasowy 509. Eskadry Bombowej z Roswell opowiadał pod koniec życia, że wiadomość o rozbiciu się UFO na farmie Maca Brazella pod Roswell została podana celowo do prasy. Gen. Roger Ramey, z bazy w Forth Worth, kazał podać tę informację, bo o wieści o znalezieniu wraku na farmie Brazela już się rozeszły a trzeba było zatuszować... drugą katastrofę pod Roswell - na równinie San Agustin. Do tej drugiej katastrofy doszło na odludziu a wrak był lepiej zachowany. Po tym jak informacja o znalezieniu "latającego spodka" w Roswell poszła w świat, Pentagon kazał generałowi Rameyowi wycofać się z tego i zatuszować sprawę - tak mówi relacja zastępcy gen. Rameya, gen. Thomasa Jeffersona Dubose. Dubose przyznał, że historia z balonem meteorologicznym została wymyślona, by zatuszować katastrofę UFO i że wydał rozkaz wysłania szczątków tego obiektu do bazy Wright-Patterson. (Gen. Arthur Exon, legenda sił powietrznych, weteran drugiej wojny światowej, dowódca bazy Wright-Patterson w latach 60., już na emeryturze wspominał o tym, że był świadomy transportu z Roswell do Wright-Patterson, gdy służył w tej bazie w 1947 r. Jeden z naukowców badających szczątki po latach opowiedział mu o "nieziemskim metalu", który wówczas tam trafił. Gen. Exon twierdzi, że wszyscy, włącznie z prezydentem Trumanem już 24 godziny po katastrofie w Roswell byli świadomi tego, że znaleziono tam coś "pozaziemskiego". Twierdzenia gen. Exona spotkały się jedynie z oficjalnym milczeniem - nikt w armii nie śmiał atakować legendy.) Mieszkańcy Roswell wspominali później, że latem 1947 r. dochodziło do zastraszania przez armię potencjalnych świadków. Oddelegowano do tego zadania ekipę z bazy Wright-Patterson. Michelle Penn, córka płka Huntera G Penna (w czasie drugiej wojny światowej bombardiera z 303. Grupy Bombowej "Hell's Angels") wspomina, że jej ojciec opowiadał jej później o tym zadaniu. Miał on m.in. zastraszać ludzi za pomocą... szpikulca do lodu. (Jak widać pewne pomysły z "X-files" miały swój pierwowzór w rzeczywistości.)
W 1996 r. do popularnego ufologicznego programu radiowego Arta Bella trafiła przesyłka podpisana "Przyjaciel". Znalazł się w niej list od osoby twierdzącej, że jest amerykańskim wojskowym i że dziadek nadawcy - też wojskowy - brał udział w zabezpieczeniu szczątków UFO rozbitego w okolicach poligonu White Sands. Dziadek miał podczas tej akcji "sprywatyzować" jeden z fragmentów rozbitego pojazdu. Przekazując go wnuczkowi stwierdził, że jest on zrobiony z "czystego alumunium". Fragment szczątków był dołączony do listu. Badania wykazały, że został on wykonany nie z aluminium, ale z bizmutu, magnezu i cynku. A dokładnie składał się kilkudziesięciu warstw: 1-4 mikrony czystego bizmutu, 100-200 mikronów stopu magnezu i cynku. W 1947 r. nikt na Ziemi czegoś takiego nie produkował i chyba obecnie też nikt... Ale wróćmy do tajnej wojny w przestworzach...
Obcy prawdopodobnie odgrywali się na nas. Z wyliczeń Andrew Kissnera wynika, że w ciągu 72 godzin od incydentu z Juarez z 29 maja 1947 r. doszło na całym świecie do 29 katastrof lotniczych, w których zginęło łącznie 198 ludzi. To był zupełnie anormalny skok. Odwet mógł dotknąć nie tylko lotnictwa cywilnego. W lipcu 1947 r. lotnictwo armii USA straciło pięć samolotów nad Nowym Meksykiem. Oczywiście podobne incydenty zdarzały się również później. Najlepiej udokumentowanym z nich jest śmierć kpt Thomasa Mantella 7 stycznia 1948 r., który swoim P-51 Mustangiem ścigał duży metaliczny UFO nad Kentucky. Świadkowie mówili o "zestrzeleniu" jego samolotu.
W lipcu 1952 r. myśliwce F-86 Sabre ścigały się nad Waszyngtonem z UFO lecącymi w formacjach. Niezidentyfikowane obiekty pojawiły się w zamkniętej przestrzeni powietrznej nad Kapitolem i Białym Domem. Opinia publiczna niepokoiła się fenomenem UFO coraz bardziej. CIA, w ramach Panelu Robertsona, zaproponowała więc kampanię ośmieszania zjawiska i ludzi się nim zajmujących. Kampania ta była prowadzona przez Agencję prawdopodobnie już od 1947 r. (np. plasowanie przez nią absurdalnych opowiastek o "małych zielonych ludzikach" w tabloidach).
Do bardzo niepokojącego incydentu doszło w marcu 1967 r. w bazie pocisków nuklearnych Malmstrom w Montanie. Po obserwacji UFO nad bazą doszło do awarii układów sterowania pocisków nuklearnych Minuteman znajdujących się w silosach. Incydent powtórzył się osiem dni później. Wiemy o tym m.in. z relacji Roberta Salasa, który był zastępcą dowódcy ekipy odpowiedzialnej za te pociski, z relacji Dwynne Arnesona, dowódcy centrum komunikacji 20. Dywizji Powietrznej w Great Falls w Montanie (który zapamiętał otrzymanie wiadomości o tym, że "UFO wyłączyło ICBM w Montanie") i Roberta Kaminskiego, inżyniera Boeinga, który badał systemy kontroli pocisków po tym incydencie.
Ale oczywiście Obcy też ponosili straty w tej tajnej wojnie. Roswell nie było jedyną katastrofą UFO. Wyspecjalizowane jednostki sił zbrojnych USA zdołały zabezpieczyć wiele wraków rozbitych UFO. Według pułkownika Corso, na przełomie lat 50. i 60. odkryto, że można za pomocą silnych radarów śledzących zakłócać systemy nawigacyjne tych pojazdów. Wypracowano metodę pomagającą sprowadzać w ten sposób statki na ziemię. W maju 1974 r. udało się zestrzelić UFO w pobliżu bazy Rammstein w RFN za pomocą rakiety ziemia-powietrze.
Tam gdzie wojna, tam też i zdarza się brać jeńców. Pułkownik Marion Magruder, USMC, as lotniczy znad Okinawy, pod koniec życia opowiedział swoim synom jak w 1948 r. jego klasę z kursu dla dowódców lotniczych wysłano do bazy Wright-Patterson. To nie był zwykły kurs dla dowódców. To była elita elity wybrana spośród bohaterów II wojny światowej jako kadra perspektywiczna. Polityka sił zbrojnych dotycząca tego, co ujawniać a co tuszować w sprawie UFO dopiero się kształtowała a decydenci byli ciekawi jak do problemu podchodzą przyszli wojskowi liderzy. Pokazano im szczątki UFO a także... żywą istotę, która przetrwała jedną z katastrof. Magruder z fascynacją wspominał, niemal typowego "Szaraka" (tylko o nieco różowawej skórze), którego określił jako "gumiastego". "To było żywe. Ale ją zabiliśmy! Oni zabili tą małą istotę w ramach testów!" - wspominał Magruder. Jego wspominki były szokujące, gdyż trudno sobie wyobrazić, by psuł sobie reputację bohatera wojennego (i człowieka który odniósł wielki sukces w biznesie), zwierzając się, że widział "gumiastego" ufoka. Kapitan Bill Uhouse, pilot testowy i mechanik z bazy Wright-Patterson i ze słynnej Strefy 51, też zebrał się na starość na wspominki i opowiadał, że jeden z "Szaraków" będących w niewoli pomagał przy rozwiązywaniu problemów technicznych związanych z "reverse engineeringiem" jednego z pojazdów Obcych. Ten ufok musiał być takim kosmicznym "Hanoi Johnem" McCainem... :)
Ta tajna wojna w przestworzach była prowadzona również po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny. O wojskowych obserwacjach UFO w ZSRR szeroko pisała m.in. płk Marina Popowicz - pilotka-rekordzistka, zwana "Madame Mig". Popowicz wspominała o 3 tys. obserwacji UFO nad Związkiem Sowieckim dokonanych przez wojskowych i cywilnych pilotów, o wsadzaniu do psychuszek wojskowych mówiących o swoich doświadczeniach z tym fenomenem i o szczątkach pięciu obcych pojazdów znajdujących w rękach KGB (jak widać te szczątki nie przełożyły się na rozwój technologiczny ZSRR - czyżby tamtejsi uczeni nie wiedzieli co z nimi zrobić?).
Płk Ryszard Grundman, dowódca 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego "Warszawa" w latach 1967-1973, a później m.in. szef bezpieczeństwa lotów Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Kraju wspominał: "pilotom wojskowym, którzy widzieli na własne oczy niezidentyfikowane obiekty latające, daleko jest do śmiechu. Nie twierdzą, że spotkali kosmitów, ale uważają, że zdarzyło im się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Proszę sobie wyobrazić, że podczas lotu ćwiczebnego nagle podlatuje do pana maszyny pulsujący zmiennym światłem spodek i zaczyna wykonywać manewry zaprzeczające prawom fizyki. (...) Nie pamiętam dokładnej daty, ale najwięcej sygnałów dotyczyło wydarzeń z 11 grudnia 1982 r. W nocy stacje radiolokacyjne w różnych częściach Polski zaczęły meldować o wykryciu poruszających się z ogromną prędkością obiektów. W sumie nad naszym terytorium zaobserwowano ich aż 16. Samoloty myśliwskie dostały rozkaz startu i zestrzelenia przeciwnika, ale żadnej z maszyn nie udało się zlokalizować celów. Dziwne obiekty pojawiły się wtedy także nad NRD, Czechosłowacją i wschodnią częścią ZSRR. Obawiano się nawet, że rozpoczął się atak NATO. W tym przypadku nie mamy do czynienia z obserwacją jednego pilota, tylko zdarzeniem, które uruchomiło całą machinę wojskową i zaangażowało setki osób. Wszyscy nie mogli ulec złudzeniu. A tym bardziej złudzeniu nie mógł ulec radar. (...) Dysponuję relacją z 1955 r. Podczas ćwiczeń Układu Warszawskiego stacja radiolokacyjna w rejonie Warszawy namierzyła dwa cele nad Zatoką Gdańską. Poruszały się z prędkością 2300 km/h na wysokości 20 tys. metrów. W tych czasach nie istniał żaden samolot o takich osiągach. Co jeszcze dziwniejsze, w pewnym momencie oba obiekty zrobiły zwrot o 90 stopni. Dosłownie w miejscu, bez żadnego promienia skrętu. Takiego manewru na tak dużej prędkości nie da się wykonać. Nie są w stanie zrobić tego nawet współczesne, najnowocześniejsze samoloty. A co dopiero 50 lat temu. "
Czyżby więc wojskowi z obu stron Żelaznej Kurtyny obserwowali ten sam fenomen, czy też solidarnie, ponad podziałami ideologicznymi, postanowili wspólnie łgać o jakiejś tajnej wojnie z UFO? Ten drugi scenariusz byłby nawet ciekawszy, bo potwierdzałby teorię konwergencji...
Jak wspominałem w poprzednim odcinku tej serii, płk Philip J. Corso twierdził, że w latach 80., pod przykrywką reaganowskiego programu SDI powstawał system obrony Ziemi przed zagrożeniami z Kosmosu. Ten system sprawił według Corso, że "zaczęliśmy z nimi wygrywać". Czy coś może potwierdzać słowa pułkownika Corso? Zapewne takim dowodem pośrednim jest zapis z kamery rejestrującej misję wahadłowca STS-48 we wrześniu 1991 r. Widać na nim jak na orbicie okołoziemskiej porusza się kilka obiektów. Mogą być to oczywiście satelity czy kosmiczne śmieci. W pewnym momencie jednak pojawia się błysk w lewym dolnym rogu ekranu a jeden z obiektów zatrzymuje się, gwałtownie zmienia kierunek lotu i ucieka z dużą szybkością. W jego stronę leci wystrzelony z ziemi obiekt zostawiający świetlistą smugę. Wyliczono, że obiekt ten został prawdopodobnie wystrzelony w stronę UFO z bazy Pine Gap w Australii, znanej z prowadzenia tam eksperymentów nad broniami elektromagnetycznymi. Być może więc Obcy odwiedzają nas nieco rzadziej niż kiedyś, gdyż ryzykują zestrzelenie na orbicie...
Ronald Reagan mówiąc o Gwiezdnych Wojnach snuł wizję "zagrożenia z Kosmosu", wobec którego nasze ziemskie spory zbledną. Proponował też Gorbaczowowi objęcie przestrzeni kosmicznej nad ZSRR ochroną w ramach SDI. Może nie powinno nas więc dziwić, że na jedno spotkanie w Białym Domu poświęcone SDI Reagan zaprosił majora Królewskiej Armii Węgierskiej Colmana von Keviczky'ego, filmowca, działacza antykomunistycznego i zarazem zapalonego ufologa propagującego tezę o "wrogich" intencjach Obcych. Keviczky podczas tego spotkania stwierdził, że SDI powinna nazywać się UDI czyli "UFO Defence Initiative". Reagan chyba nie protestował...
***
W następnym odcinku serii "Phobos" m.in. o nadpalonym dokumencie z archiwum Jamesa Jesusa Angletona, o sekretarzu Forestallu, o tym jakim Nixon był równym gościem i o tym w co wpierdolił się John Podesta... Space Force!
Krytykom tej serii twierdzącym, że nie ma ona żadnego znaczenia dla naszych przyziemnych spraw proponuje natomiast małe ćwiczenie umysłowe. Zastanówcie się skąd wzięła się idea "degrowth" czyli cofania rozwoju przemysłowego naszej cywilizacji w "trosce o ekologię"? Skąd się biorą wśród elit rozważania na temat depopulacji Ziemi? Czemu prowadzone są działania mające na celu zastąpienie tej części ziemskiej populacji, która doszła do największego zaawansowania technologicznego tą częścią, która zatrzymała się w rozwoju kilka wieków temu (jeśli nie w neolicie)? Czemu tyle wysiłków wkłada się w obniżanie standardów edukacji? Komu służy ta rozkładowa robota? I kto ma przejąć od nas nasze zasoby surowcowe i przyrodnicze? How dare you!
***
A ze spraw bardziej przyziemnych:
Donald Trump niedawno trafił w trybie nagłym na badania do Walter Reed Military Hospital. Są przecieki mówiące, że podejrzewano, że mógł zostać podtruty. Wcześniej osoba próbująca dla niego jedzenie nagle zachorowała. Zachodzi więc podejrzenie użycia trucizny z opóźnionym efektem działania. We wrześniu 2017 r. Roger Stone mówił w programie Alexa Jonesa, że Trump jest podtruwany w Białym Domu. To by mogło tłumaczyć część jego dziwnych zachowań mogących świadczyć o jakimś problemie neurologicznym.
Hillary też ma problemy. Niedawno samolot, którym miała lecieć z Nowego Jorku został cofnięty z powodu awarii. Widziano dym a w pobliżu maszyny znaleziono odłamki.
sobota, 14 września 2019
Co dalej z Trumpem?
Ilustracja muzyczna: Donald Trump - Senorita
Jedyną osobą, z którą "Bóg Imperator" Donald Trump może przegrać jest on sam. Powiedział to chyba Steve Bannon i miał absolutną rację.
Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że prezydent Trump nie jest już tą samą osobą, która w 2016 r. w błyskotliwy sposób wygrała wybory prezydenckie. Czy w trakcie kampanii w 2020 r. będzie tak samo błyskotliwy, sypiący ciętymi ripostami i pełen energii co w 2016 r.? Raczej nie. Jego współpracownicy z Białego Domu są coraz bardziej zaniepokojeni jego dziwnym, niezwykle nerwowym zachowaniem i częstymi zmianami nastrojów. Widzieliśmy to ostatnio przy okazji odwołania wizyty w Danii (a przy okazji w Polsce) czy dziwacznym epizodzie z poprawianiem przez niego mapy pogodowej huraganu Dorian. Doszło do tego, że Antony Scaramucci (obecnie niestety zbliżony do demokratów) porównuje stan mentalny Trumpa do katastrofy w Czernobylu i sugeruje, że Partia Republikańska wystawi w 2020 r. innego kandydata (moim zdaniem prawdopodobne tylko jeśli Trump zostanie zabity w zamachu). Ile prawdy może być jednak w spekulacjach o stanie zdrowia prezydenta USA?
No cóż, Trump objął władzę mając 70 lat. Wcześniej najstarszą osobą, która zaczynała kadencję prezydencką był Ronald Reagan (69 lat). Reagan rządził przez dwie kadencje z wielkimi sukcesami, choć oczywiście na jego politykę zaczęła coraz mocniej wpływać choroba Alzheimera. (Gdy Reagan zeznawał w sprawie Iran-Contra i mówił, że "nie pamięta" danej rozmowy czy dokumentu, to rzeczywiście ich nie pamiętał.) Ze starymi ludźmi tak już niestety jest, że mogą bardzo długo sprawiać wrażenie zdrowych, pełnych sił i błyskotliwych, a w pewnym momencie ich stan zaczyna się skokowo pogarszać.
Trump mimo wszystko jednak trzyma się o wiele lepiej od Hillary Clinton, która zaczęła się "rozpadać" akurat podczas kampanii wyborczej z 2016 r. - co cały świat zobaczył akurat w 15-tą rocznicę zamachów z 11 września. Hillary jest zaś oczywiście trochę młodsza od Trumpa - jest rocznikiem 1947. Poważne problemy zdrowotne ma również Joe Biden - rocznik 1942. Podczas jednego z ostatnich wystąpień oko nabiegło mu krwią. Ostatnio podczas demokratycznej debaty jden z kandydatów zarzucił mu demencję.
Zadziwiająco dobrze trzyma się natomiast Bernie "Ra's al Ghul" Sanders - rocznik 1941. Gdyby Bernie jakimś cudem jednak wygrał, to na koniec ewentualnej drugiej kadencji miałby 86 lat. Fidel Castro w chwili śmierci miał 90 lat a Robert "Jestem już na to za stary" Mugabe 85 lat. Demokraci mogliby wybrać stosunkowo młodego i dynamicznego kandydata takiego jak Andy Yang (44 lata) lub Tulsi Gabbard (37 lat), ale nie wolą Bidena czy Berniego. Socjalistyczni millenialsi wybierają gerontokrację...
Czy Trump ma jednak szansę na wygranie wyborów? Sondaże są jak na razie dla niego kiepskie. Ale ma szansę pod kilkoma warunkami. Musi albo "tymczasowo" dogadać się z Chinami, ale klepnąć wielki pakiet pomocowy dla farmerów odczuwających skutki wojny handlowej. Musi przeszkodzić Fedowi we wciągnięciu USA w recesję. (Dwie trzecie amerykańskich CFO sądzi, że to mu się uda i Trump wygra wybory.) Musi zbudować chociaż mały odcinek muru granicznego. I demokraci muszą wystawić przeciwko niemu słabego kandydata/kandydatkę.
Ostatni punkt jest akurat najłatwiejszy do spełnienia. Demokratyczne debaty przypominają bowiem jak na razie obwoźny cyrk. Najsensowniejsi kandydaci: Yang i Gabbard są spychani na margines. Chodzą słuchy, że Hillary chce wrócić do gry - jako kandydatka na wiceprezydenta! Demokraci mogą więc udupić Bidena ("równiachę" lubianego przez biały robotniczy elektorat) i wstawić jakiegoś słabego kandydata na prezydenta. Taką demokratyczną wersję Marca Rubio i postawić przy nim Hillary. Oczywiście Hillary będzie sprawowała realną władzę w Białym Domu. Na miejscu kandydata, do którego się ona podczepi pisałbym testament - znajomym Clintonów zdarzają się wszak dziwne wypadki i samobójstwa.
Czy Trump jednak zasługuje na to, by zdobyć drugą kadencję?
Jeszcze zanim został zaprzysiężony na prezydenta dokonał dwóch wspaniałych rzeczy: udupił szansę Jeba Busha na republikańską nominację i zmiażdżył Hillary Clinton w wyborach :)
Rządząc napotykał się cały czas na ogromny "opór materii". Już na samym początku odstrzelono mu pod wydumanymi zarzutami najbardziej doświadczonego współpracownika - gen. Michael Flynna. Bez niego trudno mu było nawigować w labiryncie Głębokiego Państwa. Dochodzenie prokuratora Muellera nieustannie biło w jego ludzi. Trump nie mógł być przy tym nigdy pewny lojalności osób, które tworzyły jego administrację. Żaden inny prezydent chyba nie działał w tak wrogim otoczeniu. Niestety Trump często pogarszał sprawę faworyzując swoją córkę Ivankę oraz jej męża Jareda Kushnera, co prowadziło do głupich decyzji takich jak np. zwolnienie szefa FBI Jamesa Comeya.
Z punktu widzenia polskich interesów Trump okazał sie dobrym prezydentem. Jego rządy to zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce i w całym naszym regionie. Oczywiście środowiska związane z Konfederacją i endokomuną kreśliły cały czas wizję Trumpa sprzedającego nas Żydom w ramach Ustawy 447. Przekonywali nas nawet, że Polska zapłaci odszkodowania Żydom płacąc za myśliwce F-35 :) Zagrożenie związane z roszczeniami jest wciąż oczywiście na horyzoncie, ale jak dotąd się nie zmaterializowało. (Ciekawe, że po przerżniętych przez Konfederację wyborach do Parlamentu Europejskiego temat Ustawy 447 jakoś umarł śmiercią naturalną...) Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby na miejscu Trumpa był np. turbogej Rubio czy Hillary, sprawa ta byłaby postawiona o wiele ostrzej, podobnie jak naciski związane z obroną nadzwyczajnej kasty i esbecko-wsiowego "Głębokiego Państwa z Tektury".
Trump jest dla nas też o tyle dobry, że nie realizuje żadnego resetu z Rosją - wbrew jojczeniu z prawa i lewa, że "lada chwila dogada się z Putinem". Nie dogadał się rosyjskim przywódcą-karzełkiem, co więcej zaostrzył sankcję uderzające w Rosję, zwiększył pomoc wojskową dla Ukrainy, przesunął więcej wojsk i sprzętu do naszego regionu, wypowiedział układ INF i przystąpił do nowego wyścigu zbrojeń. Nie bez znaczenia jest również to, że jego przyjazna dla sektora naftowego polityka uderza w interesy Gazpromu i Rosnieftu. Świadczą o tym choćby dostawy amerykańskiego LNG do terminalu w Świnoujściu. (Oczywiście niektórzy duponarodowcy i zwolennicy Michalkowera twierdzą, że kupując amerykański gaz płacimy Żydom roszczenia :)
Rządy Trumpa mogą nas również o tyle cieszyć, że były jedną nieustanną zjebką pod adresem Niemiec. Już dawno Niemcy nie były tak publicznie rugane, nie grożono im wojną handlową i sankcjami. To wymusiło na rządzie Merkel m.in. widoczne ostatnio ocieplenie relacji z Polską.
Najważniejszym kierunkiem w polityce zagranicznej Trumpa są oczywiście Chiny. Trump jest pierwszym prezydentem, który ośmielił się im postawić i poważnie zagrozić. Oczywiście wojna handlowa zaczyna przynosić już straty amerykańskiej gospodarce, ale Chiny odczuwają ją jeszcze mocniej. A perspektywa rozszerzenia wojny technologicznej (której pierwszymi celami stały się koncerny Huawei i ZTE) naprawdę niepokoi Pekin. To zresztą ostatni moment, by USA przyblokowały Chińczyków na drodze do supremacji technologicznej. W Chinach część decydentów nie chce kończyć obecnej wojny handlowej i liczy na to, że niezadowolenie farmerów przyczyni się do przegranej Trumpa w wyborach. Liczą na to, że wygra Biden. Może być jednak tak, że demokraci również będą kontynuowali antychińską politykę. Pewne sprawy poszły już przecież zbyt daleko, a nieśmiałe przesunięcia w stronę Pacyfiku zaczęły się już za kadencji Obamy. Nawet Soros chwali Trumpa za jego politykę wobec Chin i Huawei.
W przypadku Korei Północnej, Trump dokonał kilku spektakularnych gestów. Był pierwszym amerykańskim prezydentem, który wszedł na jej terytorium i spotkał się z północnokoreańskim dyktatorem. Korea Płn. nadal kontynuuje jednak swój program rakietowy. Kim nie chce rezygnować z broni nuklearnej bo mu ona zapewnia bezpieczeństwo. Nie przed USA czy Japonią, ale przed Chinami. Tylko bowiem z "nuklearnym straszakiem" wpisuje się on w chińską strategię psucia szyków USA. Gdyby zrezygnował z Bomby, zostałby szybko obalony przez Chińczyków. Trumpowi mimo wszystko udało się wygasić front północnokoreański. A sama idea resetu z Pyongyangiem była raczej ideą Seulu i południowokoreańskiego wielkiego biznesu niż ideą Waszyngtonu.
Trump nie odniósł sukcesów w polityce bliskowschodniej. Głównie ze względu na swoich sojuszników. Plan pokojowy dla Izraela/Palestyny nie mógł zadowolić nikogo. Netanjahu jest gotów podpalić świat byle tylko uniknąć przegranej wyborach i więzienia. Mohamed bin Salman to koleś, który ma jazdy pod wpływem kokainy. Z Turcją sytuacja jest trudna. Syria rozgrzebana. Iran dostał po kieszeni, ale to wytrzyma i się odgryza. Rozmowy z talibami się załamały a USA nadal grzęzną w Afganistanie bez żadnej strategii wyjścia. Gdyby Donald nie słuchał Jareda i Bibiego, poszłoby mu znacznie lepiej. A tak musi narzekać, na to, że amerykańscy Żydzi "są nielojalni".
Fiaskiem okazała się też próba obalenia reżimu w Wenezueli. Ale głównie ze względu na słabość tamtejszej opozycji oraz totalnie popieprzoną sytuację w tym kraju. Z Meksykiem poszło mu jednak zadziwiająco sprawnie. No cóż, Meksyk korzysta z wojny handlowej i też nie lubi imigrantów z południa...
Podsumowując: Trump oczywiście robi błędy i coraz częściej głupio się zachowuje, ale jego dotychczasowy bilans wypada o wiele lepiej dla USA i świata niż dokonania Obamy czy Busha Jra.
Ale pamiętajmy o tym, że Trump nie jest znienawidzony przez establiszment za swoją politykę zagraniczną. Ta polityka jest bowiem racjonalna z punktu widzenia części establiszmentu. Polityka zagraniczna nie odgrywa tu roli dominującej. To jego polityka wewnętrzna budzi przerażenie elit ze Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża.
Geopolityka jest iluzją. To nie państwa są głównymi graczami, tylko organizacje subpaństwowe. Państwa dla nich są narzędziami. Opisywałem ten mechanizm w swoich seriach blogowych takich jak: Wrześniowa Mgła, Archanioł, Prometeusz, Dies Irae czy Hydra. W seriach Pontifex, Demiurg i Shamballah pokazałem, że te organizacje potrafią być czasem "starożytne". I wygląda na to, że Trump jest dla nich (a przynajmniej dla sporej większości z nich) człowiekiem z zewnątrz. On w jakiś sposób opóźnia ich plany: dotyczące np. budowy "totalitarnej" oligarchii technologicznej, nowego globalnego podziału pracy, wymiany demograficznej i redukcji ludzkiej populacji. Cztery lata to dla nich irytujące opóźnienie. Osiem lat, czyli dwie kadencje, to już fatalne opóźnienie. To k...sko zabawne oglądać irytację tych dupków :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)