Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jan Paweł II. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jan Paweł II. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 maja 2019

Shamballah: Dwa Kościoły


Ilustracja muzyczna: General Ludendorff Suite - Wonder Woman OST

Ilustracja muzyczna: Rammstein - Dalai Lama

Generał Erich Ludendorff był nie tylko mieszkańcem Swarzędza i czarnym charakterem z "Wonder Woman". Nie tylko współkierował Rzeszą w trakcie I wojny światowej i przygotowywał Niemcy do nowej wojny pomagając rozpocząć projekt "Hitler". Był również mężem Mathilde von Kemnitz.

Żona generała Ludendorffa była ważną postacią w ruchu volkistowskim a przy tym nacjonalistyczną konspirolożką. To, że pisała o żydowskich spiskach nie było niczym niezwykłym. Niemal wszyscy w tamtych czasach o nich pisali. Jej niechęć do chrześcijaństwa też jej specjalnie nie wyróżniała. Taka była wówczas w Niemczech moda. Ale von Kemnitz szła jeszcze dalej i ostro atakowała organizacje ezoteryczne wspierające nazizm. Co więcej przyczyniła się do tego, że jej mąż nabrał krytycznego osądu wobec NSDAP. Do Mathilde von Kemnitz przylgnęła więc łatka ześwirowanej, egzaltowanej, starej idiotki. Dysponujący fenomenalnymi zdolnościami aktorskimi Hitler lubił ją parodiować w gronie współpracowników. Śmiali się z tych skeczy do łez. Wiele teorii głoszonych przez Mathilde von Kemnitz rzeczywiście bowiem brzmiało wariacko. Twierdziła ona m.in. że za Żydami, masonerią i papiestwem stoi... dalajlama.




Skąd taki zadziwiający wniosek? U dawnych okultystów istniało silne przekonanie o wspólnych korzeniach największych tradycji ezoterycznych. Helena Bławatska, założycielka Towarzystwa Teozoficznego, twierdziła zaś, że źródło tej wspólnej tradycji leżało właśnie w Tybecie. Miała się tam zapoznać z Mistrzami Dawnej Wiedzy.  Teorie Bławatskiej były oczywiście później wyśmiewane, ale np. wybitny japoński znawca buddyzmu Daisetsu Teitaro Suzuki twierdził, że Bławatska znała buddyzm diamentowej drogi tak, jakby spędziła wiele lat w klasztorze w Tybecie. Pomiędzy efekciarskimi bzdurami i dezinformacjami umieszczonymi w jej pismach ukryte były więc okruchy autentycznej wiedzy tajemnej.



Bławacka pisała o dwóch równolegle istniejących tajnych stowarzyszeniach: Bractwie Tybetańskim oraz egipskim Bractwie Luksoru. Miały one wpływać na siebie wzajemnie. (Egipt z jego Akademią Hermesa Trismegistosa był tradycyjnie uznawany za kolebkę europejskiej i bliskowschodniej tradycji ezoterycznej.) Abstrachując od teorii Bławackiej, warto zauważyć, że istnieją bardzo silne podobieństwa między buddyjskimi teoriami tantrycznymi a teoriami ezoterycznymi XVI-wiecznego heretyka Giordano Bruno. Odnosiło się to do jego teorii o "manipulowaniu miłością" i magii seksualnej. Bruno czerpał pełnymi garściami z całej ówczesnej europejskiej i bliskowschodniej tradycji ezoterycznej. To, że w jego teoriach pojawiły się wątki tantryczne wskazuje więc na bardzo wczesne przeplatanie się tradycji ezoterycznych Zachodu i Wschodu. Prawdopodobnie idee Bruno powstały na podstawie pism przywiezionych przez uchodźców z Bizancjum a oni wcześniej korzystali z idei przywiezionych Jedwabnym Szlakiem. (Bruno obecnie jest traktowany jako "świecki święty". Wielu liberałów i SJW's mógłyby wprawić jednak w zakłopotanie poglądy Bruno na temat Żydów. Były one dosyć mocno alt-rightowe. Mówił o nich: "Żydzi są rasą działającą na podobieństwo dżumy i cholery, rasą dla ogółu tak niebezpieczna, że zasłużyła na wytępienie, zanim się jeszcze zrodziła. Żydzi są wyrzutkiem ludzkości, najbardziej zepsutym i niegodziwym narodem na świecie, o mentalności i skłonnościach najpodlejszych i najbrudniejszych".)



Z jakiegoś dziwnego powodu podobieństwa między ezoteryczną tradycją "egipską" i "tybetańską" widziało też wcześniej kilku innych okultystów, w tym XVII-wieczny jezuita ks. Athanasius Kircher.  Kircher był wybitnym naukowcem, który jako pierwszy badał hieroglify (i wysunął hipotezę, że to zapisy w języku koptyjskim), napisał encyklopedię poświęconą Chinom i jako pierwszy zaobserwował związek między mikroorganizmami a chorobami zakaźnymi. Skąd jednak jakiś jezuita miał posiadać wiedzę na temat Tybetu? Tak się akurat złożyło, że jezuici wiedzieli o tej krainie zadzwiająco dużo. Byli jednymi białymi cudzoziemcami, którzy przybywali do kraju dalajlamów. O dziwo, byli zwykle dobrze przyjmowani w miejscu, które mocno starało się odgradzać od wszelkich cudzoziemców.



Człowiekiem, który odkrył Tybet dla Europejczyków był portugalski jezuita o. Antonio de Andrade. Po przekroczeniu Himalajów wysłał on do generała zakonu  list opisujący ową krainę. Jak czytamy: "Wersja włoska stała się podstawą dla Fryderyka Szembeka, polskiego jezuity z Krakowa, tłumaczącego wówczas książkę "Tybet Wielkie Państwo w Azyey". Jest to piewszy opis Tybetu w języku polskim napisany piękną siedemnastowieczną polszczyzną. Ojciec de Andrade opisał dokładnie swoje podróże do Tybetu, przyrodę, klimat, ludzi, ich zwyczaje, religię tam panującą, a także organizację społeczną i państwową. Można by zaryzykować stwierdzenie, że po raz pierwszy dokonał historycznego, chrześcijańsko-buddyjskiego dialogu międzyreligijnego, który mógłby mieć znaczenie dziejowe, gdyby nie zamienił się w „dialog głuchych”. Pierwsze dysputy Europejczyka – chrześcijanina z lamami były bardzo trudne ze względu na problem ze zrozumieniem podstawowych pojęć: teologicznych przez lamów, buddyjskich przez misjonarza. Jezuita początkowo myślał, że buddyzm chrześcijański (chyba powinno być "tybetański" - dop. Fox) to spaczona religia chrześcijańska."




Szlakiem przetartym przez o. de Andrade przybywali kolejni jezuici. Najbardziej znanym z nich był o. Ippolito Desideri. Zamieszkał on  Lhasie i dobrze poznał język tybetański. Studiował na miejscowym, buddyjskim Uniwersytecie Klasztornym Sera. Debatował z wysokimi rangą lamami. Pozwolono mu na budowę prywatnej kapliczki i na kult katolicki. I było to w kraju, który bardzo chronił swoje tajemnice, starał się nie wpuszczać cudzoziemców i gdzie zdzierano skóry z innowierczych kapłanów! Zauważmy też, że ów jezuita przebywając na Uniwersytecie Sera zapewne brał udział w buddyjskich ceremoniach, choćby jako widz i badacz. A przecież uczestnictwo w "nie swoich" obrzędach było wówczas dla katolików (ale też protestantów, prawosławnych, żydów i muzułmanów) surowo zakazane.

W 1745 r. katolickich misjonarzy wyproszono jednak z Tybetu. Był to skutek uboczny słabnięcia władzy dalajlamów i toczonych w tej krainie walk frakcyjnych. Stolica Apostolska również przeżywała okres osłabienia a zakon jezuitów został rozwiązany w wyniku masońskich intryg na dworach Burbonów. Po reaktywacji jezuici wrócili jednak do Tybetu. W 1846 r. "arcyreakcyjny" papież Grzegorz XVI erygował wikariat apostolski Tybetu. Misjonarzom z Francji udało się założyć w 1865 r. katolicką parafię w miejscowości Yanjing. Zadziwiające było już samo to, że w tak izolującym się, buddokratyczno-feudalnym kraju mógł powstać katolicki kościół. Rzecz kilka dekad wcześniej nie do pomyślenia w "liberalnej" Anglii!

Ponad 40 lat od założenia parafii doszło jednak do serii konfliktów katolików z mnichami z pobliskiego klasztoru Ganda. Jak czytamy:

"Między 1904 a 1949 rokiem miała miejsce seria konfliktów na tle religijnym, w czasie których wielu katolików poniosło śmierć za wiarę.
Wśród nich, najbardziej znana jest postać O. Maurycego Tornay, kanonika z Grand-Saint-Bernard, założyciela katolickiego klasztoru w północno-zachodniej części prowincji Yunnan, w którym wykształcił licznych kapłanów. Juan, który nie przyjął święceń kapłańskich, był jednym z jego pierwszych studentów:
„W 1945 roku ojciec Tornay został wysłany do Yanjing. Mnisi z klasztoru buddyjskiego Ganda, wyznaczonego przez władze tybetańskie do zarządzania górnym regionem Yanjing, sprawowali pewien rodzaj dyktatury. Katolicy nie mieli prawa bytu. Chrześcijańscy mieszkańcy Yanjing musieli przybrać buddyjskie imiona.”
W styczniu 1946 roku bł. Maurycy Tornay zostaje wygnany przez lamów. W 1949 roku, po drodze do Lhasy gdzie zamierzał złożyć skargę na mnichów z Gandy, na granicy Yunnan i Tybetu wpada w zasadzkę i ponosi męczeńską śmierć."



Zauważmy, że spór miał charakter wyłącznie lokalny a bł ks. Maurice Tornay zmierzał do Lhasy, by złożyć do dalajlamy skargę na miejscowych mnichów i miał nadzieję, że skarga ta odniesie pozytywne skutki! W kraju w którym "wrogów doktryny buddyjskiej" obdzierano ze skóry, katolicy spotykali się z zadziwiającą tolerancją. Parafia została zniszczona dopiero po chińskiej inwazji przez maoistów. Ale od ponad 30 lat znów funkcjonuje.



Dalajlama XIV, z którym ks. Tornay chciał się spotkać, stał się później znajomym św. Jana Pawła II, turbosłowiańskiego papieża Tradycji Pierwotnej. Spotkali się osiem razy. Podczas Dnia Modlitw o Pokój w Asyżu w 1986 r. Dalajlama XIV stał po prawicy św. Jana Pawła II. "Posiadacz klucza do Piekieł" obok Pontifexa Maximusa, któremu egzorcyzmowany demon powiedział: "Przecież wiesz, że wobec ciebie nic nie mogę, jesteś zbyt mocny!".

Flashback: Pontifex - 13 maja

Po śmierci św. Jana Pawła II Dalajlama XIV napisał:



"Jego Świątobliwość Papież Jan Paweł II był człowiekiem, którego darzyłem wielkim szacunkiem. Był zdecydowaną i głęboko uduchowioną osobą, dla której miałem głębokie poważanie i podziw. Jego doświadczenia z Polski, niegdyś komunistycznego kraju, oraz moje własne problemy z komunistami, dały nam bezpośrednią wspólną podstawę. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, uderzyło mnie jego praktyczne podejście i otwarcie wraz z głębokim zrozumieniem problemów globalnych. Nie miałem wątpliwości, że był wielkim przywódcą duchowym.
Zaczynając od początku, bliska osobista przyjaźń, która rozwinęła się między nami, została potwierdzona przy wielu kolejnych okazjach. Myślę, że w wielu sprawach byliśmy całkowicie zgodni. Papież, podobnie jak ja czuł, że jako ludzie potrzebujemy nie tylko rozwoju materialnego, ale potrzebujemy także duchowości. Dokładniej, rozwój materialny zapewnia nam komfort fizyczny, ale posiadamy także jedyną w swoim rodzaju inteligencję i umysł, których w pełni nie zaspokoją dobra materialne. Zarówno publicznie, jak i prywatnie, Papież zawsze podkreślał wagę duchowych wartości, wspólnie niepokoiliśmy się, że młodsze pokolenia tracą zainteresowanie nimi.
Byliśmy także w całkowitej zgodzie o potrzebie promowania porozumienia pomiędzy różnymi tradycjami religijnymi. Dzięki Jego zaproszeniu miałem przywilej uczestniczyć w spotkaniu międzyreligijnym w Asyżu, bardzo ważnym i doniosłym wydarzeniu. Pokazało to światowej społeczności, że nasze różne tradycje naprawdę mogą się razem modlić i przekazać wspólne przesłanie pokoju.(...)
Papież był także bardzo współczujący dla problemu Tybetańczyków. Oczywiście, jako głowa instytucji próbującej zachować dobre relacje z Chinami i poważnie zaniepokojony losem milionów chrześcijan w Chinach, nie mógł wyrażać tego publicznie ani oficjalnie. Ale od początku naszej przyjaźni wyjawiał mi prywatnie, że jasno rozumie problem Tybetańczyków ze względu na własne doświadczenia komunizmu w Polsce. Osobiście dawało mi to wielkie wsparcie."




Co ciekawe Dalajlama XIV uznał Jezusa za bodhisatwę. Mówił swoim fanom: "Nie porównujcie mnie z Jezusem. On był wielkim, wielkim mistrzem".

Ewangelikalni analbaptyści i inne apokaliptyczne zjeby widząc dobrą komitywę "papieskiego antychrysta" z "buddyjskim satanistą" zapewne dostają krwawej sraczki. (Wobec rabinów głoszących, że Jezus smaży się w Piekle w ekstrementach mają natomiast zawsze ciepłe uczucia.) Czy jednak pomiędzy dziwnie przyjazną komitywą dwóch Wielkich Magów kryje się coś więcej jak PR?


Powyżej: Obraz Nikołaja Roericha "Issa i czaszka giganta". Roerich wspominał o legendach o pobycie Jezusa w Iranie, Indiach i Tybecie, ale żadnej z nich niestety nie przytoczył...

Zacznijmy od tego, że historia powstania Kościoła nie jest tak lamerska jak uczą w protestanckich szkółkach niedzielnych. Jezus działał jak rasowy "spymaster". I miał też wiele dziur w życiorysie. Nie wiadomo, co robił przez 30 lat życia. Z Ewangelii św. Mateusza wiadomo jednak, że po urodzeniu złożyli mu hołd tajemniczy Magowie ze Wschodu.


Jak pisałem już na tym blogu: "Zaraostryjskich kapłanów nazywano "Magi". Według orientalisty Heinricha von Stietencrona najpóźniej w I w n.e. zaczęli oni przenikać do Indii, gdzie połączyli swoją wiarę z elementami hinduizmu oraz buddyzmu. Wpływali też na hinduizm, buddyzm i tybetańską religię Bon. Ich głównym bóstwem był bóg czasu  Zurvan, na którym wzorowano tantryczne buddyjskie bóstwo Kalachakrę. To od kapłanów Zurvana wyznawcy Bon i buddyści przejęli takie koncepcje jak ostateczna, apokaliptyczna bitwa ze Złem czy też przyszły zbawiciel - Budda Maitrerya, który poprowadzi do walki wojska podziemnego królestwa Szambalii. Część badaczy przyjmuje, że słowo Maitreya pochodzi od Mitry, perskiego, aryjskiego bóstwa solarnego. W zurwaniźmie, zanieczyszczonym zewnętrznymi wpływami, są korzenie mitraizmu - kultu będącego głównym konkurentem rosnącego w siłę chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim."


Powyżej: Nikołaj Roerich "Zstąpienie do Piekieł"

I jakimś dziwnym trafem ludzie, od których pochodzi słowo "magia", ludzie, którzy położyli podwaliny pod bardzo specyficzną, najbardziej pogańską wersję buddyzmu i pod mitraizm pojawiają się również w historii początków chrześcijaństwa. I traktują Jezusa jako swojego wybrańca. Czy później o Nim całkowicie zapomnieli i nie kontaktowali się z Nim w trakcie 30 lat Jego "życia ukrytego"? Czy może jednak pomagali w projekcie religijnym, który później odniósł zdumiewający, globalny sukces? Czyżby św. Jan Paweł II i Dalajlama XIV byli po prostu zarządzającymi ich projektami?



Powyżej: Kryszna, Budda, św. Mikołaj i Jezus wykonujący alt-rightowy gest

Przypowieść o wdowim groszu występuje zarówno w Nowym Testamencie jak i w naukach Buddy. Podobnie historia o uczniu, który chodził po wodzie, ale w pewnym momencie zwątpił i zaczął tonąć. Budda zrodzony z Mayi rozpoczął działalność publiczną w wieku 30 lat i zebrał wokół siebie 12 uczniów. Jezus, zrodzony z Maryi, zrobił tak samo. Jeden z uczniów zdradził Jezusa. Jeden z uczniów zdradził Buddę próbując go otruć. I Jezus i Budda chodzili po wodzie i rozmnażali żywność. Była jednak między nimi poważna różnica: nadejścia Buddy nikt nie przepowiedział a Budda nie uważał się za Syna Bożego.



W buddyjskich pismach z Kambodży jest zapisana natomiast intrygująca przepowiednia.  Mówił on nadejściu w przyszłości Świętego Człowieka, który zabierze ludzi do Najwyższego Nieba. Ów Święty Człowiek miał mieć rany na dłoniach, stopach, czole i boku.



Jak pisał bp Fulton Sheen, Jezus był jedynym człowiekiem, którego przybycie na świat zapowiedziano: "Tacyt, przemawiając w imieniu starożytnych Rzymian, mówi: „Ludzie byli ogólnie przekonani, zgodnie z wiarą w starożytne proroctwa, że Wschód miał zapanować i że z Judei miał nadejść Pan i Władca świata. Swetoniusz w swojej relacji o życiu Wespazjana opisuje rzymską tradycję w ten sposób: „Starą i stałą wiarą na całym Wschodzie było to, że według bez wątpienia pewnych przepowiedni Żydzi mieli zdobyć najwyższą władzę”.
 Chiny spodziewały się czegoś podobnego, ale ponieważ znajdowały się po drugiej stronie świata, wierzono tam, że wielki Mędrzec narodzi się na Zachodzie. Roczniki niebiańskiego cesarstwa zawierają takie stwierdzenie:
 W 24 roku Chao-Wang dynastii Zhou, w 8 dniu czwartego księżyca, na południowym zachodzie pojawiło się światło, które oświetliło pałac królewski. Monarcha uderzony jego wspaniałością przepytywał mędrców. Pokazali mu księgi, w których to cudowne zjawisko oznaczało pojawienie się wielkiego Świętego Zachodu, którego religia miała być zaprowadzona w ich kraju."



Wschód i Zachód łączyło jak widać w starożytności dużo więcej niż można się było spodziewać. A teorie pani Ludendorff nie brzmią już wcale tak wariacko...

***

W Mongolii miałem okazję poznać miejscowego szamanistę. Mówiąc o buddyźmie używał podobnych argumentów jak nasi rodzimowiercy mówią o chrześcijaństwie. Że to obca religia, narzucona Mongołom, którzy mieli wcześniej swoją religię, bliższą naturze i duchom. Gdyby zachodni wege-pop-buddysta z rozdętym ego to usłyszał, wpadłby w niezłą konfuzję :)

Gdy zaś w zeszłym roku wybrałem się podczas Nocy Świątyń do pogańskiego chramu pod Warszawą, usłyszałem na prelekcji żercy Rodzimego Kościoła Polskiego coś co mnie mocno zaintrygowało. Powiedział on, że do ich związku religijnego należą też katolicy. "Jesteśmy politeistami. Jeden dodatkowy bóg nie robi nam żadnej różnicy". 


***

A w następnym odcinku serii Shamballah wstąpimy do Shambalii. :) Dowiemy się, co to za kraina i czemu wysokiej rangi lamowie marzą, by reinkarnować jako jej generałowie.

sobota, 4 listopada 2017

Największe sekrety: Pontifex - 13 maja

Ilustracja muzyczna: |Sea Wall - Blade Runner 2049 OST

"Po co wybierać, skoro można mieć obie?"
     św. Jan Paweł II





Pewnego dnia, podczas audiencji generalnej w Watykanie, w tłumie znalazła się opętana kobieta, która strasznie krzyczła i bluźniła. Jan Paweł II spojrzał na nią i powiedział tylko: "Idź sobie pokrzywiony. przeklęty staruchu!". Rozległ się lament: "Przecież wiesz, że wobec ciebie nic nie mogę, jesteś zbyt mocny!". Przerażony demon uciekł a kobieta się natychmiast uspokoiła. "Jesteś zbyt mocny". O. Malachi Martin w swojej znakomitej książce "Zakładnicy diabła" opisał szereg przypadków trudnych egzorcyzmów. Zmagań z Szatanem trwających przez wiele dni, tygodni a czasem nawet miesięcy. Zmagań nie zawsze zwycięskich. A tutaj JP2 w kilkanaście sekund zmusza demona do ucieczki, mówiąc mu lekceważące: "idź sobie pokrzywiony, przeklęty staruchu!". Mówi to tak, jakby demona widział fizycznie i wyśmiewał się z jego wyglądu. Demon odpowiada mu: "jesteś zbyt mocny".  Kim wobec tego był Jan Paweł II?



Na pewno był  Wtajemniczonym. Znana jest relacja mówiąca o tym, że w 1953 r., podczas górskiej wycieczki ze studentami odprawił Mszę św. "twarzą do ludu". Powiedział zdziwionym towarzyszom wędrówki, że za kilka lat zostaną wprowadzone właśnie takie zmiany w liturgii. Skąd to wiedział? W 1953 r. był jeszcze "szeregowym" księdzem, odciętym za Żelazną Kurtyną, który w Rzymie spędził tylko dwa lata (1946-1948) na studiach. W 1953 r. na Stolicy Piotrowej zasiadał Pius XII i takich zmian nie planował, podobnie zresztą jak jego następca Jan XXIII.



Z pewnością Karol Wojtyła nie był też pięknoduchem, tylko pragmatykiem znakomicie poruszającym się w szarym świecie tajnych służb i dyplomacji. Szef CIA William Casey (Kawaler Maltański) odwiedzając w latach 80-tych papieża Jana Pawła II był zdziwiony tym, że na półkach jego biblioteczki znajdowały się publikacje dotyczące strategii wojny nuklearnej oraz zbrojeń. Casey pokazywał mu zdjęcia satelitarne m.in. instalacji wojskowych państw Układu Warszawskiego a papież komentował je jak znawca. To oczywiście nie jedyny przypadek flirtu papieża z tajnymi służbami. Jan Paweł II potrafił też znaleźć kanał porozumienia z Mossadem podczas śledztwa w sprawie zamachu z 1981 r. Za przekazane informacje nagrodził Żydów wizytą w rzymskiej synagodze, ale nie przeszkadzało to temu, że w latach 90-tych jego dyplomacja ostro knuła przeciwko Izraelowi mocno angażując się w projekt przekazania jerozolimskiego Starego Miasta pod kontrolę międzynarodową.



Był też Papieżem Tradycji Pierwotnej. Niczym Wielki Mag jeździł po całym świecie, by odnajdywać iskry tej "zapomnianej, pradawnej wiedzy". Spotykał się z Dalajlamą, indiańskimi szamanami, hinduskimi guru i kapłanami voodoo z Afryki, tak jakby wierzył w suficki czy sabatejski dogmat o tym, że boskie cząstki istnieją w każdej religii. Nazywając Żydów "naszymi starszymi braćmi w wierze" dosłownie zaś cytował Towiańskiego. Jednocześnie był papieżem mocno dowartościowującym ludowy, magiczny katolicyzm. Często widziano w Janie Pawle II "(turbo)Słowiańskiego Papieża" przepowiedzianego przez Juliusza Słowackiego.

"Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla słowiańskiego oto papieża
Otworzył tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch,
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze;
Świat mu — to proch!

Twarz jego słowem rozpromieniona,
 Lampa dla sług,
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło, gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
Nietylko lud —
Jeśli rozkaże, to słońce stanie,
Bo moc — to cud!"






Na ile prometejski był Wojtyła? Niewątpliwie Jan Paweł II napsuł sporo krwi Kremlowi, choćby swoją "dywersją ideologiczną" za Żelazną Kurtyną czy też uderzeniem w marksistowską teologię wyzwolenia w Trzecim Świecie.  Miał też jednak własną koncepcję Nowego Porządku Świata, idącą wbrew koncepcjom liberalnych globalistów z Zachodu. Widać to było w jego nauczaniu społecznym. Nie zapominajmy jednak, że w latach 90. były również próby chrystianizacji postkomunizmu. Kościół był niestety jedną z sił, które "klepnęły" transformację ustrojową a w zamian uzyskał pewne korzyści. Być może te próby chrystianizacji postkomunizmu sprawiły, że SLD jakoś specjalnie się nie chciało walczyć o wprowadzenie w Polsce ideologicznych fanaberii z Zachodu, mógł zaistnieć taki fenomen jak Radio Maryja i zdołano zbudować w Kraju Priwislańskim pewną mentalną tarczę przeciwko "multikulti". Zaowocowało to też jednak zjawiskami negatywnymi takimi jak np. afera Stella Maris, ukrywanie przez kapelana WSI w Katedrze Polowej sztabek złota należących do znanego polityka PSL Jana B., czy dyrygowanie przez aba Głodzia chórem pijanych komuszych generałów śpiewających kolędy. Niewątpliwe Kościół mocno wspierał też integrację krajów naszego regionu z UE. Znakomicie owocuje to teraz, Wyszehradzka Czwórka stawia opór wobec polityki budowania "Eurabii". Taki fajny psikus zrobił Jan Paweł II papieżakowi Franciszkowi...



Jeśli chodzi o wewnątrzkościelną politykę, Janowi Pawłowi II można bardzo wiele zarzucić z pozycji konserwatywnych i tradsowskich. Opis tej krytyki znacznie wykracza poza ramy tego wpisu, ale ogólnie można stwierdzić, że posoborowa "destrukcja" była w Kościele kontynuowana. To jednak tylko część prawdy. O. Malachi Martin w swojej książce "Windswept House" zauważył jedną kluczową rzecz: kard. Wojtyła żyjąc pod komunizmem i stykając się z władzami PRL nauczył się gry na przeczekanie. Zarówno w relacjach z partyjnymi sekretarzami jak i z kościelnymi modernistami miło się uśmiechał, wiele obiecywał, dużo deklarował, podpisywał nic nie znaczące papierki, chodził na ustępstwa, ale realizował strategię Kwintusa Fabiusza Cunctatora. Skoro nie mógł zaatakować systemu od frontu, ani nawet od flanki, to przeciągał starcie tak długo, by przeciwnik sam umarł śmiercią naturalną. Udało się to z komunizmem i w pewnej mierze również z kościelnym modernizmem.



Z punktu widzenia modernistycznych spiskowców Jan Paweł II żył za długo. Za jego pontyfikatu nie udało im się wprowadzić zmian polegających na rozmontowaniu instytucji papiestwa i jeszcze większej deformacji religii katolickiej. Pontyfikat Jana Pawła II trwał prawie 27 lat. Do tego należy doliczyć prawie 8 lat rządów jego następcy Benedykta XVI, który poczuł się na tyle pewnie, by zacząć cofać część posoborowych zmian. Okres rządów teamu Wojtyła-Ratzinger zaczynał się wtedy, gdy w USA rządził Jimmy Carter, kończył za czasów Baracka Obamy. Świat się mocno przez ten czas zmienił, ale papiestwo przetrwało a wielu soborowych modernistów (tych od intronizacji Lucyfera) trafiło w tym czasie prosto do Piekła. Prometejski, turbosłowiański papież Tradycji Pierwotnej ocalił więc Kościół już przez samo to, że tak długo żył.



I nie dał się zabić, choć zorganizowano ponoć na niego ponad 20 zamachów. Na śmierci Jana Pawła II zależało bardzo wielu osobom. Od komunistów, poprzez liberalnych globalistów do kościelnych modernistów. I moim zdaniem, przykładem tej zbieżności interesów był zamach z 13 maja 1981 r. przeprowadzony na Placu Św. Piotra w Watykanie. Agca miał powiązania z tajnymi służbami i to nie jednymi. O ile tzw. bułgarskie ogniowo było fabrykacją CIA (do czego przyznał się później dyrektor Agencji Robert Gates), to amerykańskie służby miały dowody na udział GRU w spisku, które później z niewiadomych  zataiły. Jak czytamy:

"Kengor ujawnił, że dotarł do „supertajnych materiałów wywiadu amerykańskiego”, dotyczących próby zamordowania 13 maja 1981 r. na placu Świętego Piotra w Rzymie Jana Pawła II przez tureckiego zamachowca Mehmeta Alego Agcę.Informacje te - zdaniem Kengora - potwierdzają rolę sowieckiego wywiadu wojskowego GRU, kierowanej przez Jurija Andropowa (późniejszego przywódcę ZSRR) policji politycznej i wywiadu KGB w zamachu na Ojca Świętego.
W swojej książce amerykański politolog dowodzi, że prezydent Ronald Reagan i ówczesny dyrektor CIA William Casey od początku podejrzewali, że w przygotowanie zamachu byli zamieszani przywódcy Związku Sowieckiego.
Podejrzeń Reagana i szefa CIA nie podzielają pracownicy amerykańskiego wywiadu, Departament Stanu oraz tzw. „pragmatycy” w Białym Domu. Dyrektor CIA William Casey, zdając sobie sprawę z takiego nastawienia elit politycznych do podejrzeń prezydenta Reagana, zarządził, jak powiedział Kengor w wywiadzie dla „Daily Signal”, „prawdziwie supertajne dochodzenie prowadzone przez dwie dzielne kobiety”.
O tym supertajnym śledztwie w sprawie powiązań sowieckiego wywiadu z tureckim zamachowcem wiedziało oprócz prezydenta i Williama Caseya tylko kilku najbardziej zaufanych agentów CIA.
Śledztwo potwierdziło podejrzenia amerykańskiego prezydenta i polskiego papieża. "


"Szare Wilki" organizacja, do której należał Agca była częścią tureckiej siatki Gladio organizowanej przez miejscowy wywiad wojskowy MIT (siatki rozbitej dopiero przez Erdogana). Agca zdobył broń użytą w zamachu w Austrii, od członka lokalnej siatki Gladio. Swobodnie też przemieszczał się po Europie Zachodniej, pod okiem tajnych służb. Jak wskazałem w poprzednim wpisie z serii "Pontifex", wielu biskupów biorących udział w soborowych działaniach dywersyjnych było powiązanych z lożą P2, będącą centrum zarządzania włoską siatką Gladio. W 1980 r. powiązany z P2 i Głębokim Państwem premier Giulio Andreotti przekazał do Watykanu ostrzeżenie mówiące, że papież jest w niebezpieczeństwie i trzeba wzmocnić jego ochronę, gdyż papieska działalność denerwuje wiele środowisk międzynarodowych. Moim zdaniem owe środowiska międzynarodowe nie było wyłącznie środowiskami komunistycznymi. Zaistniała wspólnota interesów pomiędzy Sowietami a liberalnymi globalistami z Zachodu. A zamach z 13 maja był skutkiem tego nieformalnego paktu (Bush-Andropow?). Może więc Agca nie konfabulował mówiąc, że zamach zlecili biskupi z Watykanu? "Nie wiem, kto włożył pistolet w rękę strzelca, wiem jednak, kto zmienił lot kuli…" - mówił zaś Jan Paweł II wskazując, że został ocalony przez Matkę Boską Fatimską w dzień jej święta. 13 maja okazał się dla niego magiczną datą.

***

Ten odcinek serii Pontifex pojawił się z tygodniowym poślizgiem, bo następnego dnia po publikacji poprzedniego miałem nagłą awarię domowego komputera. Może więc ktoś wreszcie  przeczytał serię "Pontifex" ze zrozumieniem :)



No cóż, popularny (i wzbudzający skrajne reakcje) youtuber Eugeniusz Sendecki, twórca Telewizji Narodowej, od lat przestrzega nas przed Służbami Bertone. Tak nazywa watykańskie tajne służby a nawet jakiś żartowniś użył tej nazwy w Wikipedii. Czy jest to jednak nazwa słuszna? Wiadomo, że przez większą część pontyfikatu Jana Pawła II służbami tymi kierował abp Luigi Poggi, ale w 1998 r. przeszedł on na emeryturę. Możliwe więc, że kierownictwo służb rzeczywiście objął kard. Tarcisio Bertone, który był też watykańskim sekretarzem stanu i osobą odpowiedzialną za publikację Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. To na kardynale Bertone wzorowano postać watykańskiego sekretarza stanu w "Młodym Papieżu". Jest w tym serialu scena, w której papież, sekretarz stanu i grupa kardynałów pojawia się w domu lipnego włoskiego stygmatyka. Szur pyta się: "Czym tłumaczyć obecność Waszych Świętobliwości w moim domu?". Kardynał sekretarz stanu odpowiada mu: "Powodem naszej obecności jest to, że nas wkurwiłeś!". Ciekawe czy taką akcję kardynał Bertone zrobił Sendeckiemu? :))))))




W każdym bądź razie kard. Bertone stracił stanowisko za rządów papieża Franciszka. Kto go zastąpił? Sendecki twierdzi, że... o. Wojciech Giertych OP ze znanej sowiecko-endeckiej rodzinki Giertychów. Jeśli to jakimś cudem prawda, to naprawdę źle się dzieje w Watykanie...


A następny odcinek serii "Pontifex" zostanie poświęcony wydarzeniom w Stolicy Apostolskiej z ostatnich latach. Do lektury zaprasza kard. Bergoglio, władca Jeziora Tipicaca...

***

Odnosząc się do ostatnich wydarzeń ze świata:

1) Oskarżenie Paula Manaforta przez Roberta Muellera dotyczy spraw, do których miało dojść na długo przed kampanią wyborczą w USA. Chodzi o to, by Manaforta złamać oskarżeniami o pranie brudnych pieniędzy i uchylanie się od płacenia podatków. Złamany Manafort ma fałszywie oskarżyć Trumpa o współpracę z Rosją. Okazuje się jednak, że ze współpracy z Rosją powinien się wytłumaczyć śledczy Mueller. Ten były szef FBI miał bowiem swój udział w aferze Uranium One. Zasiadał w komisji, która zatwierdziła nabycie przez Rosatom 20 proc. amerykańskich złóż uranu.
Zostało też już udowodnione, że to kampania Hillary Clinton zapłaciła firmie Fusion GPS za skompilowanie lipnego dossier oskarżającego Trumpa o związki z Rosją.  W wątku dotyczącym rosyjskich reklam wyborczych na Facebooku i w Google, okazało się, że wiele z tych reklam miało uderzać w Trumpa już po wyborach.  Ponadto pojawiły się poszlaki, że chińskie tajne służby miały udział w rozpowszechnianiu dezinformacji o bliskich związkach kampanii Trumpa z Rosją. Potwierdza się więc to, co cały czas pisałem: Sowieci wspólnie z liberalnymi globalistami spiskują przeciwko Trumpowi.

2) Pojawiła się ciekawa teoria, że Paddock był handlarzem broni pracującym dla tajnych służb. Transakcja mu nie wyszła, został zabity w jej trakcie (odkryto dla kogo pracuje), a ludzie z ISIS dokonali masakry.

3) Akcja #MeToo przyjęła już absurdalne formy. Oto bowiem jakaś aktoreczka poskarżyła się, że została straszliwie zmolestowana przez 93-letniego George H. W. Busha, który porusza się na wózku inwalidzkim. Molestowanie miało polegać na tym, że starszy pan opowiedział jej sprośny dowcip. Żałosny lans przypominający skarżenie w podstawówce "proszę pani a Jędrzej Zdzisław Stefan powiedział słowo dupa". Ciekawe czy będą też wałkować w mediach to, że Judi Dench obnażyła się przed Kennethe Branagh? Ciekawe czy Branagh puścił na nią pawia?

Za tonami lansu i dezinformacji w tej serii seksafer kryją się jednak ciekawe wątki. Np. Kevin Spacey. O tym, że jest pedofilem żartowano sobie w "Family Guyu" w 2005 r. a nawet w grze Call of Duty: Advanced Warfare.   Okazuje się też, że Spacey wspólnie z Billem Clintonem latał samolotem "Lolita Express" na prywatną wyspę miliardera-pedofila Jeffreya Epsteina.

Wyszło też na jaw, że jeden z zarządzających funduszami Sorosa miał w Nowym Jorku prywatny loch do sadystycznych seks-igraszek, Oczywiście płacił różnym panienkom za to, że jej torturował, ale często tłukł je zbyt mocno (np. uszkadzając im implanty w piersiach) i przy okazji pochwalił się, że zgwałcił swoją córkę.


niedziela, 27 kwietnia 2014

Święty Jan Pawel II - wzór patriotyzmu (i orania endeckiej narracji)



W blasku świętości Jana Pawła II-go ogrzewało się wielu ludzi. I Augusto Pinochet i Fidel Castro, i Ronald Reagan i nawet taka mała esbecka menda jak Tomasz Turowski. Media przedstawiały papieskie przesłanie najczęściej w "kremówkowy", ulukrowany sposób ("Papież jest fajny, cholera papież jest fajny!"). Na ten szum informacyjny nakładały się wiadra pomyj wylewanych na papieża przez różnego rodzaju emerytów resortowych i nawiedzonych lewaków tudzież często uzasadniona krytyka ze strony środowisk tradycyjnych katolików (która jednak wielokrotnie wpadała do małpiego dołu prawicowego dogmatyzmu), którym nie podobał się m.in. zbytni ekumenizm. W tej kakofonii tonęło papieskie przesłanie, w tym słowa skierowane do naszego narodu. Musimy jednak pamiętać, że św. Karol Wojtyła cały czas pozostawał polskim patriotą, epigonem wielkiej II RP, człowiekiem ukształtowanym w niepowtarzalnej arcypolskiej kulturze dwudziestolecia międzywojennego a przy tym człowiekiem dalekim od endeckiego sekciarstwa - człowiekiem, którego nauczanie często orało anachroniczną endecką narrację i przypominało nam na czym polega wielkość naszego narodu. Przypomnijmy więc fragmenty jego nauk:


Powyżej: Karol Wojtyła (drugi z prawej) podczas przeszkolenia wojskowego, lipiec 1939 r.

 Powyżej: Karol Wojtyła senior, kapitan 12-go pułku piechoty z Wadowic

"Naród jest tą wielką wspólnotą ludzi, których łączą różne spoiwa, ale nade wszystko właśnie kultura. Naród istnieje »z kultury« i »dla kultury«... Jestem synem narodu, który przetrzymał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć — a on pozostał przy życiu, i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród — nie w oparciu o jakiekolwiek inne środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg. "



"Dziś, kiedy Polska i inne kraje byłego Bloku Wschodniego wkraczają w struktury Unii Europejskiej, powtarzam te słowa. Nie wypowiadam ich, aby zniechęcać. Przeciwnie, aby wskazać, że te kraje mają do spełnienia ważną misję na Starym Kontynencie. Wiem, że wielu jest przeciwników integracji. Doceniam ich troskę o zachowanie kulturalnej i religijnej tożsamości naszego Narodu. Podzielam ich niepokoje związane z gospodarczym układem sił, w którym Polska - po latach rabunkowej gospodarki minionego systemu - jawi się jako kraj o dużych możliwościach, ale też o niewielkich środkach. Muszę jednak podkreślić raz jeszcze, że Polska zawsze stanowiła ważną część Europy i dziś nie może wyłączać się z tej wspólnoty, z tej wspólnoty, która wprawdzie na różnych płaszczyznach przeżywa kryzysy, ale która stanowi jedną rodzinę narodów, opartą na wspólnej chrześcijańskiej tradycji. Wejście w struktury Unii Europejskiej, na równych prawach z innymi państwami, jest dla naszego Narodu i bratnich Narodów słowiańskich wyrazem jakiejś dziejowej sprawiedliwości, a z drugiej strony może stanowić ubogacenie Europy. Europa potrzebuje Polski. Kościół w Europie potrzebuje Świadectwa wiary Polaków. Polska potrzebuje Europy. Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej! To jest wielki skrót, ale bardzo wiele się w tym skrócie mieści wielorakiej treści. Polska potrzebuje Europy. Jest to wyzwanie, które współczesność stawia przed nami i przed wszystkimi krajami, które na fali przemian politycznych w regionie tak zwanej Europy Środkowowschodniej wyszły z kręgu wpływów ateistycznego komunizmu."



"Słuszne jest dążenie do tego, aby Polska miała swe należne miejsce w ramach politycznych i ekonomicznych struktur zjednoczonej Europy. Trzeba jednak, aby zaistniała w nich jako państwo, które ma swoje oblicze duchowe i kulturalne, swoją niezbywalną tradycję historyczną związaną od zarania dziejów z chrześcijaństwem. Tej tradycji, tej narodowej tożsamości Polska nie może się wyzbyć. Stając się członkiem Wspólnoty Europejskiej, Rzeczpospolita Polska nie może tracić niczego ze swych dóbr materialnych i duchowych, których za cenę krwi broniły pokolenia naszych przodków. "





"Jeśli Pan Bóg mi pozwoli być jeszcze kiedyś na Wawelu, to pójdę do grobów królewskich i pójdę też do grobu Marszałka. Wtedy przyszedłem na świat, kiedy szli na Warszawę bolszewicy, kiedy dokonał się "Cud nad Wisłą", a jego narzędziem, narzędziem tego "Cudu nad Wisłą: w znaczeniu militarnym był niewątpliwie Marszałek Piłsudski i cała polska armia. Raduję się, iż w suwerennej Polsce na nowo nabierają blasku i właściwego znaczenia patriotyczne idee, związane z obroną Ojczyzny, z Marszałkiem Józefem Piłsudskim."



"Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem."




"Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, Stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim Krzyżem sprzed Kościoła na Krakowskim Przedmieściu.
Przypominam te słowa wypowiedziane na Placu Zwycięstwa w Warszawie, podczas mojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Przypominam je dzisiaj, w czterdziestą rocznicę Powstania Warszawskiego, aby oddać hołd wszystkim jego Bohaterom: poległym i żyjącym. Równocześnie zaś oddaję Bożej Opatrzności przez Panią Jasnogórską moją Ojczyznę i Naród, który w straszliwych zmaganiach drugiej wojny światowej nie szczędził ofiar, aby potwierdzić prawo do niepodległego bytu i stanowienia o sobie na własnej ojczystej ziemi. Powstanie warszawskie było krańcowym tego wyrazem."




"Zwycięska Armia Czerwona przyniosła Polsce nie tylko wyzwolenie od hitlerowskiej okupacji, ale także nowe zniewolenie. Tak jak w czasie okupacji ludzie ginęli na frontach wojennych, w obozach koncentracyjnych, w politycznym i militarnym podziemiu, którego ostatnim krzykiem było Powstanie Warszawskie, tak pierwsze lata nowej władzy były dalszym ciągiem znęcania się nad wielu Polakami, i to najszlachetniejszymi. Nowi panujący uczynili wszystko, ażeby ujarzmić naród, podporządkować go sobie pod względem politycznym i ideologicznym. Lata późniejsze, poczynając od października 1956 roku, nie były już tak krwawe, jednak to zmaganie się z narodem i Kościołem trwało aż do lat osiemdziesiątych. Był to ciąg dalszy tego wyzwania rzuconego wierze i nadziei Polaków, którzy nadal nie szczędzili sił, żeby się nie poddać; aby bronić tych wartości religijnych i narodowych, które były wtedy szczególnie zagrożone. Moi drodzy, trzeba było to wszystko powiedzieć na tym właśnie miejscu. Trzeba było to wszystko jeszcze raz przypomnieć wam, młodym, którzy weźmiecie odpowiedzialność za losy Polski w trzecim milenium. Świadomość własnej przeszłości pomaga nam włączyć się w długi szereg pokoleń, by przekazać następnym wspólne dobro - Ojczyznę."



sobota, 23 lutego 2013

Jan Paweł II zaorał bałkańską narrację endecji

"Kosowo jest albańskie" - Roman Dmowski  :)

Ilustracje muzyczne: Marko Perkovic Thompson "Anica"
                                 Marko Perkovic Thompson "Cavoglave"
                                 Meda ft. Sinan Hoxha "Kuq e zi"

Popularna prawicowa, endecka narracja wojen bałkańskich lat 90-tych mówi, że Jugosławia została rozbita przez Niemcy, USA i muzułmanów. Pomija ona kluczowy czynnik jakim były walki frakcyjne wśród jugosłowiańskich komunistów i sięgnięcie przez ich frakcje po nacjonalizm. Ale mimo wszystko  zawiera ziarno prawdy. Sam uważam, że dzięki wojnom bałkańskim USA zdołały na 10 lat zatruć stosunki niemiecko-rosyjskie (co było dla Polski ekstremalnie korzystne, wbrew temu co twierdzą fantaści snujący wizje jakiegoś Heksagonale). Warto jednak zwrócić uwagę, że endecy zawsze pomijają innego ważnego aktora stosunków międzynarodowych, który wziął udział w rozbijaniu Jugosławii: bł. Jana Pawła II i Stolicę Apostolską. Endecy zawsze przypominają, że niemieckie MSZ pośpieszyło się z uznaniem niepodległości Chorwacji. Zapominają dodać, że wkrótce po RFN Chorwację uznała Stolica Apostolska. Watykan udzielał w czasie wojny dyplomatycznego i duchowego wsparcia Chorwacji w walce z komunistyczną Serbią. Jan Paweł II przyjął na audiencji m.in. generała Ante Gotovinę, który w 1995 r. dowodził operacją "Burza" w wyniku której zdobyto na Serbach Krainę. Chorwaci uważają Jana Pawła II za swojego bohatera. Urban i Palikot nie przeżyliby 30 sekund, gdyby zostali otoczeni przez weteranów wojny z Serbią. :)







Trudno się jednak dziwić wsparciu Watykanu dla Chorwacji. Nie miał przecież powodu, by kochać komunistyczną Jugosławię, państwo zroszone krwią tysięcy katolików. W odróżnieniu od endeków  nie widział też w postkomunistyczno-mafijnej Serbii "bastionu chrześcijaństwa". Watykan doskonale zdawał sobie za to sprawę z bardzo silnego serbskiego antykatolicyzmu. (Jan Paweł II wyniósł przecież na ołtarze katolickie zakonnice z Bośni zgwałcone i zamordowane przez czetnicką bandę, czyszczącą Bośnię z muzułmanów i katolików.) Sam ten silny antykatolicyzm widziałem w Serbii. Gdy byłem na serbskim festiwalu nacjonalistycznym na Ravnej Gorze co i rusz słyszałem antykatolickie teksty w stylu "papież kierował Hitlerem" a serbscy koledzy namawiali mnie do przyjęcia swojej wiary. "Gdy będziesz katolikiem, nie będziesz widział całego zła tego świata" - mówili. Rozglądałem się więc uważnie i uśmiechałem się obserwując ich "życie duchowe". Na straganach obok ikon świętych i innych dewocjonaliów kasety porno z paniami dumnie prezentującymi swe narządy na okładkach, butelki wódki z zatopionymi w nich krzyżami (kupiłem taką na pamiątkę). Ale najlepszą ilustracją specyficznego podejścia Serbów do religii był podpity jegomość, który przeżegnał się na nasz widok mamrocząc "Katolicy na Ravnej Gorze! Skandal!" a po chwili wyjął przy wszystkich wacka na wierzch i zaczął mówić, że jest "pedałem i komunistą".

To samo narracyjne skrzywienie dotyczy Kosowa. Prezes Artur Zawisza pisze: "Okazujemy solidarność prawosławnym południowym Słowianom, aby przypomnieć sobie i światu słowiańską wspólnotę wiary i kultury. Bronimy matecznika serbskości przed inwazją muzułmanów, których powstrzymywał w 732 roku Karol Młot pod Poitiers, a w 1683 roku Jan III Sobieski pod Wiedniem. "
Problem w tym, że Serbom Kosowo zabrali nie muzułmanie, ale inny naród: Albańczycy. Prawie 20 proc. Albańczyków to chrześcijanie, którzy jakoś się nie skarżą na islamskie prześladowania - dotyczy to również Kosowa. Poprzedni prezydent Albanii był prawosławny. Dwóch największych bohaterów narodowych Albanii to katolicy: Skanderbeg i bł. Matka Teresa z Kalkuty.


Powyżej: antykomunistyczne malowidło w kościele franciszkańskim w Szkodrze

W Tiranie, w samym centrum miasta jest wielka prawosławna katedra, a centrum albańskiego antykomunizmu było od lat w dużej mierze katolickie miasto Szkoder. Albański islam jest dosyć liberalny - zwłaszcza, że jest pod silnym wpływem sufickiego bektaszyzmu. Podróżując po Albanii i rozmawiając z miejscowymi słyszałem wypowiedzi w stylu "islam i chrześcijaństwo to dwie autostrady prowadzące do Boga". Nie widziałem tam żadnej dziewczyny w chuście na głowie, za to wiele w klubach nocnych. Wojna w Kosowie miała mało wspólnego z ekspansją islamu. To było starcie dwóch nacjonalizmów. Dlaczego więc Albańczycy niszczyli serbskie cerkwie? Robili to samo, co my po 1918 r. Niszczyliśmy ślady panowania zaborcy. Tak jak rosyjskie prawosławie dostarczało carskim oprawcom duchowego paliwa do prześladowania Polaków, katolików i Żydów, tak serbskie prawosławie dostarczało ludziom typu "pedał i komunista" z Ravnej Gory, duchowego paliwa do zabijania Chorwatów, Bośniaków i Albańczyków. Starcie wygrały nacjonalizmy: chorwacki, bośniacki i albański. Serbowie przegrali, bo okazali się chorym społeczeństwem. Nie ma powodu, by ich bronić. Powinni stracić jeszcze Preszewo i Wojewodinę.

(Zainteresowanych tematyką kosowską polecam ten mój wpis, oraz artykuł dra Targalskiego)

Czasem się zastanawiam, czy endecy są rzeczywiście katolikami. Argumenty wysuwane przez nich w ich narracji dotyczącej Rosji i Bałkanów są bowiem zwykle prawosławne. Pamiętacie wizytę patriarchy generała Cyryla? Podpisanym z tej okazji świstkiem papieru (którego nie odczytano w mojej parafii, by nie gorszyć patriotycznych wiernych) ekscytowała się cała masa endeków od Winnickiego po Engelgarda i Bodakowskiego. Wszyscy zdawali się bić czołem o posadzkę cerkwii i powtarzać: "Ja rab twój! Ja rab twój!". A wyobraźmy sobie teraz, że podobne porozumienie z Kościołem Katolickim podpisałby jakiś protestancki biskup, Dalajlama czy naczelny rabin Izraela. Oburzenia na ekumenizm byłoby co niemiara :)



Ps. Serbski narodowy mit koncentruje się wokół bitwy na Kosowym Polu z 1389 r. Starcia chrześcijańskich Serbów z Turkami. Serbowie pomijają jednak to, że po ich stronie walczyli wówczas Albańczycy. Również to, że kilkadziesiąt lat później podczas drugiej bitwy na Kosowym Polu wojska albańskiego katolika Skanderbega starły się z serbskimi wasalami tureckiego sułtana. No cóż, współczesna turecka historiografia podkreśla, że Serbowie byli "dobrymi sojusznikami" Turcji :)

sobota, 9 lutego 2013

Agca i Chomeini: sekrety irańskiego śladu w zamachu na papieża



Ilustracja muzyczna: Dombira (Emre Bulsat Mix)

Ali Agca, w swojej książce "Obiecali mi raj" twierdzi, że zlecenia zabójstwa Jana Pawła II wydali mu Irańczycy - a konkretnie sam ajatollah Chomeini. Zarówno Stolica Apostolska jak i "znawcy" sprawy zamachu tacy jak Andrzej Grajewski (WSI) wyśmiewają te twierdzenia. Czy jednak zasługują one tylko na pusty śmiech? Moim zdaniem nie. Agca po raz pierwszy od zamachu powiedział prawdę. A przynajmniej jej część.

Co przemawia za irańskim śladem w zamachu? Po pierwsze to, że Agca przebywał w 1979/80 r. w Iranie, gdzie szkolił się w obozie dla terrorystów. Po drugie, półanalfabeta Agca "napisał" w 1979 r. list z pogróżkami do papieża, w którym znalazły się obszerne cytaty wyjęte żywcem z przemówień Chomeiniego (np. nazwanie JP2 "wodzem krucjat"). Po trzecie, dowody istnienia irańskiego śladu zostały przedstawione papieżowi - poprzez abpa Poggiego (ówczesnego szefa watykańskich służb specjalnych, zwanych niekiedy Świętym Przymierzem a przez Eugeniusza Sendeckiego Służbami Bertone, od nazwiska ich domniemanego obecnego szefa) przez Mossad. Po czwarte, ślad irański nie kłóci się z tropem sowieckim. Jak już pisałem na tym blogu, Chomeini był agentem m.in. Stasi, która zwerbowała tego perskiego dziadzia (gra półsłówek) za pomocą haków obyczajowych (homoseksualizm). Często działania terrorystyczne Iranu (np. w Libanie, Izraelu i Arabii Saudyjskiej) były zbieżne z interesami Kremla. Dla Sowietów wygodnym było, że zamach zostanie przeprowadzony rękami pośredników (i dlatego takie kreatury jak Markus Wolf mogą głośno mówić o islamskim śladzie). Wiadomo również, że Agca spotykał się z sowieckimi dyplomatami- oficerami służb w Teheranie. To zadziwiające, że "eksperci" przywiązują tak małą wagę do irańskiego okresu jego podróży. Zamiast tego koncentrują się na tzw. bułgarskim ogniwie, czyli śladzie, który od początku do końca był lipny. Jak w 1991 r. przyznał podczas przesłuchania w Kongresie Robert Gates, szef CIA a później sekretarz obrony USA, bułgarskie ogniwo było dezinformacją CIA. Orężem w wojnie psychologicznej z Sowietami i niczym więcej. Agca, gdy siedział w więzieniu mógł tylko kłamać. W innym przypadku służby Wschodu lub Zachodu mogły mu zorganizować tam zejście. W krainie mafii i korupcji jaką są Włochy, to naprawdę łatwe. To dlatego turecki ekstremista przedstawił ponad 200 różnych wersji spisku na życie papieża.

Sprawa jest oczywiście bardziej skomplikowana niż się wszystkim wydaje. Agca i jego organizacja Szare Wilki były częścią Głębokiego Państwa zdemontowanego później przez Erdogana. To byli nacjonalistyczni ekstremiści z siatki Gladio. Agca uciekł z więzienia w mundurze oficera, a w Austrii i Włoszech korzystał z pomocy logistycznej miejscowych siatek Gladio. Co więc sugeruję? Doszło do penetracji Gladio przez sowieckie służby (warto się przyjrzeć interesom Licio Gellego, szefa P2 w Nikaragui a także jego działaniom po upadku Republiki Salo). Zamach nie byłby możliwy bez tej penetracji a także bez udziału peerelowskich służb - mających z oczywistych względów największe sukcesy w penetracji Watykanu (to dlatego 13 maja 1981 r. na Placu Św. Piotra było aż trzech funkcjonariuszy SB, to też mówi trochę o casusach typu Turowski). Kluczowe dla całej sprawy może być jednak spotkanie Agcy w Iranie z Frankiem Terpilem, agentem CIA, który przeszedł na stronę Kaddafiego a później Irańczyków (zaginął w 1982 r. w Bejrucie). Ten człowiek prawdopodobnie miał klucz do zagadki strzałów na Placu Św. Piotra.