sobota, 23 września 2023

Wojna jednodniowa

 



Ilustracja muzyczna: System of a Down - Aerials

Chyba nikt nie spodziewał się, że pokonanie samozwańczej Republiki Arcachu zajmie tak krótko. Zajęło jeden dzień. Główny front obrony separatystów załamał się po ośmiu godzinach. Oczywiście bardzo mocno pracowało azerskie lotnictwo dronowe. Władze Arcachu najwyraźniej uznały, że nie mają żadnych szans i zdecydowały się na rozmowy kapitulacyjne. Ich armia złożyła broń - no może z wyjątkiem oddziału generała Karena Dżawaljana, który przeszedł do partyzantki. Delegacja Azerbejdżanu już wręczyła władzom Arcachu listę osób do wydania: byłych przywódców samozwańczego państewka oraz sprawców czystek etnicznych na ludności azerskiej w czasie pierwszej wojny karabaskiej. 

Niektórzy twierdzą, że cała ta wojna to spisek karzełka Putina z azerskim prezydentem Alijewem mający na celu obalenie rządów ormiańskiego premiera Paszyniana. Ja skłaniam się natomiast do teorii, że to był spisek Alijewa z... Paszynianem.

Armenia podczas tej wojny demonstracyjnie bowiem odcięła się od separatystów z Arcachu. Symboliczny pod tym względem był tweet ormiańskiego Ministerstwa Obrony mówiący o "stabilnej sytuacji na granicy". Paszynian wydał rozkaz, by nie strzelać do wojsk azerskich. Jednocześnie cały czas utrzymywał,  że na terenie Arcachu nie ma żadnych jednostek armii ormiańskiej, a separtyści działają wyłącznie na własną rękę. Już po zakończeniu starć, Paszynian stwierdził, że doniesienia o dużych ofiarach wśród cywilów są nieprawdziwe.  Ostro skrytykował też władze Arcachu za to, że kazały się zgromadzić 10 tys. cywilów na terenie zamkniętego lotniska w rosyjskiej bazie wojskowej, oszukując tych ludzi, że mają zapewniony transport do Armenii, a potem twierdząc, że ormiański rząd odmówił im ewakuacji. Działania rządu Paszyniana pochwalił natomiast prezydent Alijew, który zapewnił, że granice Armenii będą nienaruszalne.  Azerbejdżan dostał, to czego chciał od trzech dekad. Armenia pozbyła się pasożyta w postaci Arcachu, który łączył ją z Ruskim Mirem. Teraz droga do normalizacji stosunków między Erywaniem, Baku i Ankarą jest otwarta. Podobnie jak droga Armenii na Zachód. Paszynian poświęcając Arcach dokonał więc po prostu gambitu. Ciekawe, że na kilka dni przed wojną mówił o szykowanym traktacie pokojowym z Azerbejdżanem...

W całej tej historii strasznie skompromitowała się Rosja. Jej "mirotworcy" po prostu uciekli, a ich baza została zbombardowana przez Azerów. Azerscy żołnierze zabili też w zasadzce rosyjskich oficerów: majora, podpułkownika i dwóch pułkowników, w tym zastępcę dowódcy sił podwodnych Floty Północnej. Wizerunek "wielkiej, opiekuńczej" Rosji załamał się wśród Ormian. Doszło do tego, że demonstracyjnie niszczyli oni swoje rosyjskie paszporty podczas demonstracji w Erywaniu.




Symboliczne jest to, że wojna w Karabachu była jednym z konfliktów, który przyczynił się do rozpadu ZSRR. Wybuchła m.in. dlatego, że Gorbaczow wyrzucił z KC Hejdara Alijewa - długoletniego pierwszego sekretarza Azerskiej SSR, a wcześniej szefa KGB w republice. Alijew zawadzał lobby ormiańskiemu na Kremlu, w tym ekonomistom doradzającym Gorbaczowowi. Spotkałem się na Kaukazie z opinią, że wszystko potoczyłoby się o wiele lepiej, gdyby to Alijew został przywódcą ZSRR w miejsce Gorbaczowa. No ale od czasów Stalina i Berii Wielkorusi nie chcieli by nim rządził ktoś z Kaukazu...

***


Sytuacja z Ukrainą i Zełenskim wydaje się być oczywista. Orientują się na Niemcy i od kilku miesięcy pomagają im w próbach obalenia obecnych polskich władz. (Na ile te próby są mądre, to inna sprawa...). Ukraińcy mają oczywiście zbyt naiwne podejście do UE i żenująco niską wiedzę o mechanizmach jej funkcjonowania. Niemieckie obietnice "złotych gór" w ramach programu odbudowy więc na nich podziałały. Niektórzy twierdzą, że Niemcy byłyby też pomocne przy ewentualnym zamrożeniu konfliktu - ale oczywiście za próby takiego zamrożenia Zełenski zostałby wywieziony na taczkach z Bankowej. Ukraińska orientacja na Niemcy oczywiście nie przyniesie Kijowowi "złotych gór". UE nie będzie miała wystarczających środków, by odbudować gospodarkę ukraińską po wojnie. Nie styka się jej przecież nawet osławiony fundusz Next Generation EU. Ukrainę można odbudować tylko za pomocą skonfiskowanych rosyjskich rezerw - ale to będą pewnie blokować Niemcy i UE, tak jak teraz wyśmiewają ukraińskie pomysły, by wyrzucić Rosję z RB ONZ.  Niemcy nie są też w stanie, ani nie mają zamiaru silniej wesprzeć Ukrainy sprzętem wojskowym. Przed Kijowem maluje się więc czarna przyszłość w niemieckiej strefie, w której Ukraińcom wyznaczono rolę jedynie rezerwuaru taniej siły roboczej i zaplecza surowcowego. Wszak nawet według optymistycznych prognoz dla Ukrainy, ukraiński PKB będzie w 2030 r. cztery lub pięć razy mniejszy od polskiego. Polska będzie miała też pewnie więcej ludności niż Ukraina. Tamtejszy rynek będzie więc mały, biedny i opłacalny jedynie jako miejsce do neoliberalnego, januszowskiego wyzysku, przed którym Ukraińcy będą uciekać do Polski. 




Zełenskiego za ostatnią szarżę w ONZ skrytykował Arestowycz, ironizując, że może jeszcze wypowiedzą wojnę Polskę. Stwierdził, że ukraińskie elity mają w sobie gen samozniszczenia. Zaczynają coś dobrze, by później zawsze to spieprzyć. Nie mylmy też zgniłych "elit" z opinią zwykłych Ukraińców, która jest obecnie mocno propolska.

Wszelkie sondaże wskazują, że gdyby w wyborach startowała partia ukraińskich generałów, to zmiotłaby ona wszelkie inne stronnictwa, łącznie z ruchem Zełenskiego. Zgadzam się więc z komentarzem w Defence24.pl mówiącym, że: 

"Elity wojskowe na Ukrainie cieszą się wysoką autonomią, a relacje na linii politycy-wojskowi bywają szorstkie. Nie jest też tak, że Załużny czy Budanow nie mają w ukraińskiej polityce nic do powiedzenia. Załużny, zwany także, „żelaznym generałem" – jak mówi się nieoficjalnie – nie ma najlepszych relacji z Wołodymyrem Zełenskim i panów łączy tzw. szorstka przyjaźń. Władza na Ukrainie nie jest monolitem i to, że obecnie część elit zaczęła ciążyć ku polityce Niemiec nie oznacza wcale, że polskie sprawy w Kijowie są przegrane. Pytaniem retorycznym pozostaje czy jesteśmy gotowi by jak rasowy poważny kraj lobbować za naszymi interesami?"

(koniec cytatu)

Po zakończeniu czy - nie daj Boże - zamrożeniu konfliktu możemy mieć do czynienia na Ukrainie z podobną sytuacją jak w pierwszej połowie lat 20-tych w Polsce. Wojskowi są tam bez wątpienia najbardziej kompetentną częścią elit. Świadczą o tym choćby przeprowadzane przez nich błyskotliwe uderzenia we wrażliwe cele wroga, takie jak atak na sztab Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu czy na bazę lotniczą Czkałowski pod Moskwą. 

No i przynajmniej już wywalili tego transa z funkcji rzecznika :)

Mimo ostatnich napięć na linii Kijów-Warszawa, nie zmieniam swojego zdania o tym, że nasza pomoc wojskowa dla Ukrainy była w 100 procentach opłacalna dla Polski. Ci którzy na nią jojczą przypominają patafianów, którzy twierdzili, że Wyprawa Kijowska była przyczyną tego, że bolszewicy doszli prawie pod Warszawę. Było wręcz przeciwnie. Bez Wyprawy Kijowskiej Armia Konna Budionnego rozpoczęłaby swoje uderzenie znad Zbrucza a nie znad Dniepru. Nasze uderzenie na Kijów kupiło więc na potrzebny czas i przestrzeń. Tak samo jak przez ostatnie kilkanaście miesięcy opór wojsk ukraińskich przeciwko rosyjskim najeźdźcom. 

Dlatego też totalną moskiewsko-berlińską żenadą jest jojczenie różnych Warzechów i Dzierżawskich, że Ukraina "powinna zakończyć konflikt", bo na froncie "giną tysiące Ukraińców". Ostatnio w "Do Rzeczy" ukazał się propagujący takie idiotyczne tezy wywiad z Jeffreyem Sachsem przeprowadzony przez znanego zjeba Wojciecha "Mielonkę" Golonkę.  W wywiadzie w "Do Rzeczy" twierdzi on też, że jest dumny ze swojej współpracy z Balcerowiczem i efektów swojego planu transformacji gospodarczej. Po tej deklaracji mamy jego jojczenie "ojej, giną tysiące Ukraińców, zakończmy tę wojnę". Podobną truciznę sączono w czasie wojny wietnamskiej w USA oraz we Francji w latach 1939-1940. Każdy świadomy historii Polak powinien być na taką idiotyczną propagandę wyczulony. No ale czego się spodziewać po przebierańcach udających polską prawicę?

***

W 12 odcinku serialu "Reset" dużo miejsca poświęcono dokumentom mówiącym o planach z 2011 r. podpisanych przez Klicha i gen. Cieniucha przewidujących obronę na rubieży Wisły, czyli oddanie wschodniej Polski - w tym warszawskiej Pragi - rosyjskim najeźdźcom. Odcinek oczywiście polecam, zwłaszcza jego drugą połowę.


Na tych klichowsko-cieniuchowskich planach suchej nitki nie zostawili m.in. generałowie: Wroński, Komornicki, Polko i Samol

Jaka jest reakcja ekipy, która była odpowiedzialna za stworzenie tej katastrofalnej koncepcji?

Niektórzy z nich twierdzą, że plany te "zostały sfałszowane". Inni jojczą, że to skandal, że "ujawniono tajne plany NATO". W ich optyce, dużo większym skandalem jest to, że opinia publiczna mogła się zapoznać z okładką i paroma stronami archiwalnego i już totalnie nieaktualnego planu z 2011 r., niż to, że chciano oddać wschodnią Polskę wrogowi i zmienić Warszawę, Sandomierz, Toruń, Bydgoszcz i  Gdańsk w miasta frontowe. 




Wśród tych, którzy jojczyli, że "ujawniono tajne plany" znalazł się również gen. Skrzypczak, czyli specjalista od bezmyślnego mielenia ozorem. Tak się akurat składa, że to sam Skrzypczak w 2014 r., w wywiadzie dla "Faktu" ujawnił jedno z założeń tych planów, czyli to, że wojsko będzie bronić się trzy dni na podejściach do Warszawy. Co więcej mapki hipotetycznej wojny prowadzonej według tych planów były publikowane wówczas w prasie. Oczywiście optymistycznie zakładano kontratak - taki jak obecnie na Zaporożu. 

Generał Koziej - jedna z najbardziej tragikomicznych postaci w ponad tysiącletnich dziejach polskich sił zbrojnych - zwalił winę na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To Kaczyński miał te plany zatwierdzać. W 2011 roku, rok po swojej śmierci w Smoleńsku. Koziej twierdzi, że plany te wynikały z jakiejś dyrektywy BBN z 2007 r. Jakoś nie pokazuje jednak tekstu tej dyrektywy, ani nie wspomina, że owe plany były sprzeczne z dyrektywami choćby z 2009 r. Możemy więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ów współczesny Izydor Modelski i zarazem resetowy partner Nikołaja Patruszewa, po prostu łże, by zatuszować swoją totalną niekompetencję. 

Siemoniak twierdzi natomiast, że obrona na rubieży Wisły była tylko jednym z wariantów, najbardziej pesymistycznym. Skoro tak, to co on robił - i jego poprzednik Klich - by zapobiec realizacji takiego scenariusza? Czy rozbudowywał armię, kupował nowy sprzęt, tworzył jednostki wojskowe na wschód od Wisły? Nic takiego się nie działo. Wręcz przeciwnie. Armia się zwijała, a jednostki mogące stawiać opór wrogowi na wschodzie likwidowano. Były to też czasy gdy koziejowski BBN współpracował ze swoim rosyjskim odpowiednikiem, SKW kierował gen. Pytel mający zarzuty dotyczące kontaktów z FSB, polskie jednostki były wizytowane przez rosyjskich inspektorów (mimo zawieszenia w 2007 r. przez Rosję udziału w układzie o kontroli konwencjonalnych sił zbrojnych w Europie), a Klich chciał kupować rosyjski sprzęt dla naszego wojska. 

Jak wskazuje Piotr Grochmalski (ekspert, który trafnie przewidział rosyjski atak na Ukrainę):

"Jak wskazał prof. Grochmalski, kiedy w 2011 roku Polska zlikwidowała czwartą dywizję, Rosja stopniowo zwiększała swoje nakłady na armię i zaczęła odbudowywać 1. Gwardyjską Armię Pancerną, która w czasach Związku Sowieckiego, stacjonując na terytorium Niemiec Wschodnich, miała odegrać rolę taranu niszczycielskiego, który rozbije formacje NATO-owskie gdyby ZSRS zaatakował Zachód".

– I ta 1. armia miała uderzyć właśnie na tym kierunku, którego bronić miała zlikwidowana 1 Warszawska Dywizja Zmechanizowana. Pierwszym jej zadaniem miało być jak najszybsze przebicie się walcem przez Polskę – tłumaczył nasz rozmówca. – W związku z tym, przy trzech dywizjach, z których dwie były rozlokowane przy granicy z Niemcami, polska armia nie byłaby w stanie zatrzymać uderzenia rosyjskich armii Zachodniego Okręgu Wojskowego, utworzonego w 2010 roku, nawet na linii Wisły. Rosyjskie zagony pancerne realny opór napotkałyby dopiero pod Poznaniem."

(koniec cytatu)


Ktoś kiedyś napisał w komentarzu pod jednym z wpisów na moim blogu, że miał realistyczny sen, w którym wojska rosyjskie szturmowały Gniezno. Być może to był przebłysk z rzeczywistości alternatywnej. Rzeczywistości, w której Bronek "Bul" Komorowski - polski Peter Griffin - nie wszedł na krzesło w japońskim parlamencie i nie przerżnął przez to wyborów, a Kopacz nadal była premierem po 2015 r.

Pamiętacie jeszcze może jak karykaturalny gejnerał Różański zrezygnował w 2016 r. ze stanowiska, "bohatersko" opierając się naciskom Macierewicza na tworzenie jednostek wojskowych na wschód od Wisły? Ten pajac wciąż chciał kontynuować strategię obrony Polski na Wiśle czy raczej na Odrze. Oni nadal są jej wierni, o czym świadczy ich nieustanne jojczenie na zakupy amerykańskiego i koreańskiego sprzętu i powiększanie wojska. Nie podobają im się Abramsy, nie podobają Himarsy... Co to za generał, który jojczy, że będzie miał więcej żołnierzy i sprzętu? Najwidoczniej jakaś podróbka generała. 

No i teraz wiecie, czemu doszło do zamachu w Smoleńsku - by takie cieniucho- różańsko- i koziejopodobne podróbki generałów znów zaczęły kierować jedną z kluczowych natowskich armii.

W całej tej historii nie mogę jednak zrozumieć jednej rzeczy: dlaczego na podobną destrukcję wojska jak Polska za resetu i Ukraina za Janukowycza realizowały również Niemcy? Poniżej macie ilustrację tej destrukcji. Jedna mapka przedstawia bataliony stacjonujące w RFN i Berlinie Zachodnim w 1990 r., druga w 2022 r. Jedna kropa to batalion. Uwzględnione są też wojska amerykańskie, brytyjskie, francuskie itd. Szare kropki to bataliony niemieckie. Widać, że całej Brandenburgii i Berlina bronią obecnie zaledwie jedynie cztery bataliony, czyli wzmocniony pułk - i to pewnie o obniżonej zdolności bojowej. 




***

Następnym razem - jeśli Allach pozwoli - Sny: Brązowa Granica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz