Europejska jedność długo była jedynie utopijną wizją snutą przez różnej maści przegrywów, intelektualistów uciekających w sferę utopii oraz dyktatorów takich jak Napoleon, Lenin czy Hitler. Była ideą martwą już w średniowieczu i starożytności. Do czasu, aż CIA nie przejęła ruchu paneuropejskiego i nie uruchomiła wielkiego procesu integracyjnego w Europie Zachodniej. Procesu, który zaowocował powstaniem EWG a później Unii Europejskiej.
Europejska jedność dziełem CIA? Dla wielu urzędników z Brukseli i Strasbourga a także dla podstarzałych, kodowskich fanek Jean-Claude'a Junckera, to zabrzmi jak herezja. A jednak. Brytyjska mainstreamowa prasa pisze o tym otwarcie. Odtajnione dokumenty nie kłamią: Deklaracja Schumana, będąca kamieniem węgielnym europejskiego procesu integracyjnego, została zredagowana przez amerykańskiego sekretarza stanu Deana Achesona. Jak przyznał później szef gabinetu francuskiego premiera Roberta Schumana: "Wszystko zaczęło się w Waszyngtonie". Ci z ministrów rządu IV-tej Republiki, którzy nie chcieli się pojednać z Niemcami, zostali przekonani amerykańskim szantażem ekonomicznym. Zagrożono Francji odcięciem pomocy z Planu Marshalla.
Inny z ojców integracji europejskiej, szara eminencja kolejnych francuskich rządów, Jean Monnet był w czasie drugiej wojny światowej uznawany za "oczy i uszy prezydenta Roosevelta w Europie". Monnet współpracował z wszystkimi kolejnymi amerykańskimi administracjami w sposób ocierający się o działalność agenturalną.
Bliski CIA i w ogóle wszelkim służbom był również taki polityczny weteran jak Giulio Andreotti. Gdy podpisywano Traktat z Maastricht powołujący UE, na ceremonię nie zdołano dostarczyć kopii traktatu we wszystkich językach państw sygnatariuszy. Wówczas Andreotti zaproponował, by szefowie rządów podpisywali... puste kartki, na których później dodrukowano Traktat. Tak też zrobiono.
CIA i Departament Stanu były wówczas bastionami liberalnego establiszmentu ze Wschodniego Wybrzeża. Rozmiłowanych w socjalnej inżynierii progressywistów, których poczynania opisałem w serii Steamroller. Ich wsparcie dla europejskiego projektu federalnego nie wynikało jednak tylko z ideologicznych sympatii. Było elementem powojennej strategii gospodarczej i geopolitycznej Waszyngtonu. (Strategii, którą przybliżę w następnym odcinku serii Euphoria.)
Tak ostentacyjny udział CIA i kolejnych amerykańskich administracji w budowie Stanów Zjednoczonych Europy budził nieufność polityków chcących "budować mosty do Moskwy cegłami z gmachu NATO" takich jak Generał-Oszust, twórca mafijnego systemu V-tej Republiki Charles de Gaulle.
***
Czytelnicy pytają się: kiedy kolejny odcinek serii Hyperborea? Spokojnie. Kolejne odcinki pojawią się z czasem. Materiał badawczy wymaga po prostu opracowania. Na razie jeszcze nacieszcie się serią Euphoria. I nie mylcie jej z hentaiem "Euphoria". *** Polecam moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor". Do nabycia, m.in. w Księgarni Prusa.
O istnieniu Mateusza Piskorskiego, niedawno zatrzymanego przez ABW za szpiegostwo lidera partii Zmiana, dowiedziałem się ponad 10 lat temu, gdy na studiach wpadło mi w ręce kilka numerów jego neopogańskiego zina "Odala". Pismo było ciekawe, świetnie redagowane i pełne jadowicie obrazoburczych treści. I szczerze żałuję, że "Hodur ze Szczecina" poszedł w politykę zamiast skupiać się na redagowaniu pogańskich gazetek. Być może Piskorski też tego żałuje.
Lider Zmiany trafił do aresztu nie za swoje prosowieckie poglądy i żenujące akcje w stylu fetowania bandytów z AL pod Rąblowem ("nie przyszedł pod rąblowski pomnik miejscowy ksiądz. Byli więc sami kombatanci, młodzież ze Stowarzyszenia Pamięci i Tradycji Armii Ludowej, nad zgromadzonymi powiewały samotnie biało-czerwone flagi ZMIANY. W wystąpieniach kolejnych mówcach dominował żal i poczucie niezasłużonej krzywdy, gdy „jakiś smarkacz z PiS-u”, utrzymujący się przecież z podatków obywateli, a panoszący się swobodnie w gminie właśnie dlatego, że ktoś ją kiedyś wyzwolił – wyżywa swoje kompleksy i historyczną ignorancję na nieżyjących i weteranach." :)))))) ABW przymknęła Piskorskiego za jego czyny i koneksje. Nie każdy bowiem prosowiecki troll spotyka się z Kadyrowem, organizuje wyjazdy "obserwatorów" na krymskie referendum czy też zakłada fundację za pieniądze jakiegoś szemranego rosyjskiego oligarchy. Jawna działalność i powiązania Piskorskiego wpisują się w coś co dr. Targalski nazywa "poszerzaniem marginesu", a wspólne biznesy z Romanem Kotlińskim, byłym posłem Ruchu Palikota, naczelnym "Faktów i Mitów" wskazują, że był on dobrze umocowany w ubeckim światku. (Milioner Kotliński zaczął karierę wydawniczą od wznowienia książki "Oglądały oczy moje" - ubeckiego falsyfikatu mającego uderzać w bpa Czesława Kaczmarka.Zatrudniał w swojej redakcji esbeków takich jak Grzegorz Piotrowski a teraz siedzi w areszcie podejrzany o przestępstwa gospodarcze i zlecenie zabójstwa.) Dlatego nie kupuję biadoleń o "więźniu politycznym aresztowanym za poglądy". Podobne prorosyjskie partyjki jak Zmiana istnieją w państwach bałtyckich, na Ukrainie czy w Mołdawii. Wierzyć w spontaniczność powstania takiej organizacji w Polsce to jak wierzyć w pancerną brzozę w Smoleńsku lub św. Mikołaja na Biegunie Północnym.
Gdy powstawała partia Zmiana usłyszałem od Zazwyczaj Bardzo Dobrze Poinformowanej Osoby, że ugrupowanie Piskorskiego ma parasol ABW. Służby chciały po prostu mieć plan B "na wypadek, gdy te skurwysyny ruszą z Kaliningradu". Zmiana miała tworzyć rząd kolaboracyjny w przypadku rosyjskiej inwazji. Ludzie z polskojęzycznych służb oczywiście by się wówczas pod ten rząd podłączyły. Doszło jednak do zmiany w służbach a nowe kierownictwo jak widać z tego wariantu zrezygnowało i przestało tolerować Piskorskiego.
Mam oczywiście nadzieję, że kwestia likwidowania rosyjskiej agentury nie zatrzyma się na Piskorskim i szeregowych debilach ze Zmiany. Jeśli mamy podejść do sprawy radykalnie, to "wielka miotła" musi zmieść również osoby stojące o wiele wyżej w strukturach Ubekistanu. O jednej z tych osób przypomniał ostatnio płk Wroński. Zadał jej pytania:
" Panie ministrze Radosławie Sikorski,
Nie przywykłem tak jednoznacznie oceniać ludzi, jak Pan raczył był ocenić ministra Macierewicza, bez wyjaśnienia pewnych kwestii. Toteż, uprzejmie proszę Pana o odpowiedź na następujące pytania. Zaznaczam przy tym, że nic nie sugeruję, bo nie wiem po prostu, co mam myśleć, więc zamiast plotkować otwarcie pytam. Powtarzam: nie oceniam i nie przesądzam. Mam nawet nadzieję, że na wszystkie pytania odpowie Pan "nie", bo był Pan przecież ministrem polskiego rządu i marszałkiem polskiego Sejmu. Mam też nadzieję, że załączone zdjęcie jest "fejkiem", a przynajmniej nie o tego "Antka" chodzi.
1. Czy w czasie Pana urzędowania zapoznał się Pan z SMW, prowadzonym przez Wydz. III Departamentu I, nr IPN BU01824/311? Akta są jawne.
2. Czy to prawda, że wg relacji Alfreda P. z roku 1988 nie potrafił Pan wytłumaczyć źródeł finansowania swoich studiów oraz czy jego relacja w sprawie Pana ściągania na egzaminie w Oxfordzie jest prawdziwa? Jeśli tak, to czy jego wnioski, iż nie został Pan relegowany z uczelni i sprawa "została wyciszona" polegają na prawdzie? Alfred P. był rejestrowany jako kontakt przez pion wojskowy.
3. Czy to prawda, że przed pobytem w Wielkiej Brytanii pojawił się Pan w Rzymie w towarzystwie oficera pionu "N" Departamentu I już w roku 1980, lub na początku 1981?
4. Czy to prawda, że na warszawskie salony polityczne wprowadził Pana na początku lat dziewięćdziesiątych wysoki urzędnik ambasady brytyjskiej w Warszawie, który został ujawniony jako pierwszy łącznik MI6 z polskim wywiadem? Z oczywistych względów nie podaję nazwiska.
5. Kto wydrukował Panu pierwszą książeczkę o Afganistanie? W naszej ocenie z 1987 roku polskie podziemie dysponowało lepszą technologią.
Proszę tych pytań nie traktować jako uwłaczających Panu, ponieważ zadałem je, by w końcu rozwiać szereg Pana dotyczących plotek. Nie można pozwolić, by były ważny polski polityk był przedmiotem niesprawiedliwych podejrzeń. Dlatego je zadałem."
"Turowski prowadził zapewne bardzo cennych agentów w Rzymie, jednym z nich był umieszczony przez niego na Via Cassia w Domu Polskim był późniejszy minister III RP. Dwukrotnie ten człowiek odwiedzał Turowskiego na Kubie, kiedy pełnił tam funkcję ambasadora."
Według oficjalnej wersji Sikorski trafia do Anglii w 1981 r. i po ukończeniu bydgoskiego technikum zaczyna studia na Oksfordzie, gdzie trafia do skupiającego elity Klubu Bullingdon. Nie wiadomo skąd biedny imigrant z Polski ma na to pieniądze. Jak czytamy:
"Życie Sikorskiego potoczyłoby się inaczej, gdyby nie wyjazd w połowie 1981 r. na kurs języka angielskiego do Anglii. Dopisało mu szczęście, tygodnik „Polityka” pisał, że otrzymał turystyczny paszport, liceum ukończył rok wcześniej i nie upominało się o niego wojsko. W październiku 1981 r., po informacjach, że Służba Bezpieczeństwa interesuje się jego kolegami, wystąpił o azyl polityczny. We wniosku pisał o działalności konspiracyjnej, represjach, wyrzuconych z wojska stryjach, którzy byli oficerami Ludowego Wojska Polskiego (...) Uzyskał obywatelstwo brytyjskie. Był też korespondentem w Afryce. Tam najprawdopodobniej zetknął się z późniejszym szefem Wojskowych Służb Informacyjnych Bolesławem Izydorczykiem. Wspominał o tym Janusz Onyszkiewicz w liście do Sikorskiego z marca 1993 r.: „Pan generał Izydorczyk, który na Pana temat powiedział jedynie, że przychodząc do resortu nie był Pan dla niego osobą całkiem nieznaną, gdyż spotkał się z Panem w Namibii”. Na początku lat 90. drogi Sikorskiego i Izydorczyka skrzyżowały się w polskim MON."
"Klemens Sikorski zaczął karierę w KBW od służby na linii frontu – w czerwcu 1948 r. został strzelcem w III Brygadzie KBW. Z ogólnodostępnych źródeł wynika, że w tym czasie III Brygada KBW zlikwidowała dowódcę 2. szwadronu 6. Brygady Wileńskiej ppor. Waleriana Nowackiego „Bartosza”. (...) Klemens Sikorski jako strzelec KBW brał także udział w akcji „Wisła”, która w rzeczywistości trwała do 1950 r. (...) W Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego Klemens Sikorski doszedł do stopnia kapitana. Zaczął jako strzelec w III Brygadzie KBW, skąd przeszedł do 1. Specjalnego Pułku KBW, który zajmował się ochroną rządu. Stryj byłego szefa MSZ zajmował się uzbrojeniem – był m.in. kierownikiem warsztatu rusznikarskiego, p.o szefem uzbrojenia 13. Pułku KBW, który stacjonował w Gdańsku.
Według oficjalnych danych Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego został rozwiązany zarządzeniem premiera Józefa Cyrankiewicza z 24 czerwca 1965 r. Część jednostek KBW weszła w skład Wojsk Obrony Wewnętrznej w ramach systemu Obrony Terytorialnej Kraju, a część włączono w skład Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW.
Tymczasem ze znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej Dokumentów jednoznacznie wynika, że Klemens Sikorski służył w KBW do 11 kwietnia 1968 r. Został zwolniony ze służby wojskowej i przeniesiony do rezerwy z banalnego powodu. Z akt Klemensa Sikorskiego wynika, że podstawą przeniesienia do rezerwy był artykuł 56 ustęp 1 punkt 1 ustawy z dnia 13 grudnia 1957 r. o służbie wojskowej oficerów Sił Zbrojnych oraz skierowanych do WKR Gdańsk. Według zapisów ustawy Klemens Sikorski został przeniesiony do rezerwy, ponieważ nabył prawa emerytalne. Po odejściu z KBW został właścicielem zakładu rusznikarskiego w Gdańsku przy ul. Mariackiej – jak czytamy w przewodnikach – najbardziej malowniczej uliczki Trójmiasta. Zgodę na prowadzenie warsztatu wydały PZPR, władze miejskie, a przede wszystkim komunistyczna bezpieka. Tak więc kolejna informacja na temat „strefy zdekomunizowanej” Radosława Sikorskiego okazała się jedynie faktem medialnym."
Swego czasu zarzucano mi w komentarzach, że "śmiem śmieć" podejrzewać Radka Sikorskiego i gen. Stanisława Kozieja o różne niecne sprawki. No cóż, kiedyś wyśmiewano tych, co mówili o TW "Bolku" i teczkach trzymanych w domu przez Kiszczaka...
Jeśli łudziliście się, że Zimna Wojna się skończyła, to jesteście w cholernym błędzie. Wyjazd do Korei Płd., a zwłaszcza do Stefy Zdemilitaryzowanej (DMZ) uświadamia, że ten konflikt nadal trwa. Odwiedziłem m.in. Panmundżon (przekroczyłem nawet linię rozejmową przedzielającą jeden z baraków konferencyjnych), zajrzałem na Most Bez Powrotu i miejsce zamordowania kapitana Bonifasa, zszedłem do Trzeciego Tunelu Agresji (zbudowanego dla celów inwazji przez wojsko północnokoreańskie pod DMZ) oraz wziąłem udział w briefingu w Camp Bonifas.
Równie ciekawe jest przyjrzenie się efektom koreańskiego odprężenia z czasów Kim Jong Illa i Kim Dae Junga. Zobaczyć całą infrastrukturę przygotowaną dla obsługi strefy przemysłowej Kaesong i stać na peronie stacji Dorasan - na linii kolejowej mającej połączyć Seul z Pyongyangiem. Jak pisałem na Fejsie:
"Koreańczycy z Południa wspominają rządy Kim Jong Illa jako czas stabilizacji relacji z Pyongyangiem i nadziei na transformację. Wielki biznes robił kokosy w strefie przemysłowej Kaesong. Zbudował tam fabryki a robotnikom z Północy płacił jedną dziesiątą tego, co na Południu. Robotnicy byli szczęśliwi, bo to była dla nich ogromna kasa. Nawet gdy państwo zabierało im połowę zarobków (a nie 75 proc. jak chce Zandberg). Po tym wszystkim została na granicy stacja kolejowa widmo na linii łączącej Seul z Pyongyangiem."
Odwiedziłem również południowokoreańskie muzea wojskowe, na czele z Korean War Memorial. Jak pisałem:
"Korean War Memorial to muzeum wbijające w ziemię. Dużo fajnych eksponatów (w przymuzealnym parku m.in. B-52!), multimedialnych dioram (na jednej z nich T-34 naturalnej wielkości ruszający wieżyczką) a to wszystko okraszone niezwykle ekspresyjnymi, patriotycznymi filmikami. Można tam np. doświadczyć lądowania pod Incheon w jakości 4D, czyli z zapachami, wstrząsami i zmianami temperatury (niestety nie załapałem się na ten pokaz). Niesamowite muzeum poświęcone koreańskiej wojskowości od czasów starożytnych po współczesność. Przypomina ono o tym jak Wolny Świat pomógł Korei obronić się przed komunizmem (walczyły tam m.in. wojska z Etiopii, Kolumbii, Turcji czy Luksemburga). Zdjęcia z powitania jakie urządzono siłom Wolnego Świata w wyzwolonym Pyongyangu wyraźnie pokazują, kto był w tej wojnie po właściwej stronie. Spalone sprzęty domowe z ostrzelanego przez artylerię KRLD w 2010 r. południowokoreańskiego miasteczka przypominają zaś, że wojna nadal trwa. Odwiedziłem też muzeum więzienia Seodaemun użytkowanego przez japońską bezpiekę i powojenne reżimy wojskowe. Ostro pokazano tam techniki tortur. Dzięki technice cyfrowej można się tam nawet próbować wczuć w dolę więźnia, któremu wyrywają paznokcie, biją i podtapiają. (Takie muzeum musi w końcu powstać w areszcie na Rakowieckiej!) Koreańczycy podchodzą do swojej przeszłości w sposób, który wywołałby u Normana Davisa krwawą biegunkę."
W Incheon oczywiście pokłoniłem się pomnikowi Ostatniego Boga Wojny, gen. Douglasa MacArthura. W Korean War Memorial jest jego fajka.
Seul oraz Incheon to poza tym jednak bardzo żywe miasta w umiejętny sposób łączące nowoczesność z przaśnością. Jak pisałem:
"Wczoraj wieczorem popijałem soju z koreańskim znajomym zagryzając smażoną z warzywami koreańską kaszanką. Dzisiaj zaś miałem dzień intensywnego zwiedzania. Zacząłem od fajnego muzeum admirała Yi Sin Sina (adm. Togo mówił: Możecie mnie porównywać z Nelsonem, ale przy Yi Sin Sinie jestem tylko bosmanem), później zwiedziłem dawny pałac cesarski Gyeongbokgung i przyległe muzeum folkloru koreańskiego, potem histersko-tradycyjne uliczki dzielnicy Bukchon a na końcu zajrzałem do katolickiej katedry otoczonej przez zakupowo-knajpianą dzielnicę. W pałacu i okolicach kręci się dużo dziewcząt w tradycyjnych strojach. Chętnie pozują do fotek - przecież się przebrały w te ciuszki, by na nie zwracano uwagę: ) Miasto żyje i rozkwita. A na głównym placu ustawili namioty krewni ofiar katastrofy promu Sewol. Urządzili tam wystawę i kapliczkę. Domagają się kar dla winnych i wydobycia wszystkich zwłok z wraku. Gdyby Seulem rządziła HGW, to by ich straż miejska pogoniła a pomnik króla Saejonga nie zostałby postawiony, bo "zaburzałby architektoniczną jedność placu"...
"W dzielnicy Gangnam (tak, tej z popularnej piosenki) odwiedziłem futurologiczny salon wystawowy Samsunga. Spróbowałem ich VR Gear (sprzętu do wirtualnej rzeczywistości) i obejrzałem sobie jak Samsung wyobraża sobie dom i zakupy w przyszłości. W przejściu podziemnym do stacji Gangnam klimaty jednak jak z okolic Ronda Dmowskiego - sklepiki z tanimi ciuchami i punkty gastronomiczne. Nikt się tam nie zrzyma i nie narzeka "co powie o nas zagranica". Odcinek drogi powrotnej od terminalu lotniczego do wiejskiej miejscowości w której jest mój hotel pokonałem bezpłatnym pociągiem Maglev (technologia Ecobee). W knajpie dla lokalsów starsza "karczmarka" (przypominająca panią z GS-u) w pewnym momencie przełączyła telewizor na relację z kongresu innowacji i chwilę przyglądała się pokazywanym tam gadżetom. Dotarło do mnie, że prawdziwa nowoczesność MUSI koegzystować z przaśnością."
"Mieszkam na tej samej wyspie, na której mieści się lotnisko w Incheon. Powstała ona z połączenia dwóch wysp, w wyniku wydzierania ziemi morzu. Mam blisko do plaży. Niestety nie jest zbyt czysta, ale widok na morze i okoliczne wysepki jest piękny. Są tu sosnowe lasy a okolica jest bardzo wiejska. Tutaj psy się wiąże przy budzie. smile emoticon W knajpie, w której zjadłem kolację, jedzą też lokalsi. A do posiłki biorą po buteleczce souju na głowę. Taka buteleczka jest w takiej cenie jak piwo."
Robi wrażenie również Okinawa. Po części jej historyczne miejsca, po części turystyczne zakątki i plaże. Pod wpływem emocji chwili pisałem:
"Okinawa jest przepiękna na swój sposób. W każdą szczelinę betonowej aglomeracji wciska się intensywna zieleń. Tutaj palmy rosną przy ulicach a nad kwiatowymi rabatkami latają duże motyle o ciemnobłękitnych skrzydłach. Pięknie wygląda zrekonstruowany zamek Shuri - siedziba dawnych władców Ryukyu. (Okinawa została podbita przez Japończyków dopiero w 1609 r. A w latach 70-tych XIX w. zaanektowana.) Tutaj wszędzie na nas spoglądają rzeźby chińsko wyglądających lwów. Okinawa to też japońska Kępa Oksywska. O pełnej determinacji obronie wyspy przypominają podziemne tunele Dawnej Kwatery Marynarki Wojennej. Ostatni ich obrońcy wytrwali do 7 września 1945 r. Popełnili samobójstwa nieświadomi końca wojny. Współczesne oblicze Okinawy to zaś ulica Kikusai-dori pełna sklepów z odjechanymi pamiątkami, gdzie rozbrzmiewa J-pop. Gdy jadłem sashimi w knajpie w pobliżu mojego lokum, na półce obok mojego stolika stał rządek mang "Naruto". Skoczyłem jeszcze do marketu po przecenione bento na śniadanie. (Jutro chyba kupię mleko truskawkowe i Jumpa smile emoticon Wracając z knajpy musiałem nawigować po opustoszałych uliczkach za pomocą komórki - inaczej można tu łatwo zabłądzić. W nocy słychać tu żaby, za dnia głośne cykady. Jak w jakimś "Higurashi"... smile emoticon"
"Na południu wyspy zaznajomiałem się z wężami, łaziłem po wielkiej jaskini, próbowałem lokalnych ciastek i pozwalałem, by gryzły mnie rybki - wszystko w Okinawa World, czyli pół-skansenie pół-parku rozrywki (oglądaliście Amagai Brilliant Park? smile emoticon. Potem skoczyłem do Muzeum Pokoju w pobliżu Mabuni - miejsca ostatniego bastionu oporu na wyspie w 1945 r. To tam zginął płk Isamu Cho. Samo muzeum naprawdę daje do myślenia - dobrze pokazuje realia walk na Okinawie, również zbrodnie japońskich sił zbrojnych popełnione na mieszkańcach wyspy. Mówi również o tym jak w latach 1945-1972 pod amerykańską okupacją żyli Okinawczycy. Udało im się doprowadzić do powrotu Wysp Ryukyu do Japonii, ale baz się nie pozbyli, co wciąż wywołuje silny resentyment. Trudno się temu dziwić, gdyż amerykański tajfun stali zabił tutaj więcej osób niż łącznie w Hiroszimie i Nagasaki. Jedną czwartą populacji wyspy. Może Trump przeniesie bazy. Make the Okinawa great again! Samo muzeum jest pięknie położone przy nadmorskich klifach. Daje to wszystko dużo do myślenia..."
"Dzisiaj przez chwilę byłem fotografem modelek w bikini. Tzn. dwie młode Japonki poprosiły bym im zrobił fotkę ich aparatem smile emoticon Byliśmy niemal jedynymi ludźmi na pięknej, naturalnej plaży na południe od Nanjo. Woda tam miała turkusowy kolor a w załomach koralowych skał pływały małe rybki. Tuż obok plaży znajdowało się święte miejsce, gdzie przed tysiącami lat zstąpiła z nieba bogini i zaprowadziła cywilizację na Okinawie. - Atsui! - czyli gorąco, rzuciła do mnie uśmiechając się i poprawiając biustonosz (miseczka C) plażowiczka. Koleżanka poprawiła jej z tyłu strój. Zrozumiałem słowo "ketsu", czyli tyłek. No cóż, nie bez powodu w niemal każdym popularnym anime jest odcinek ze strojami kąpielowymi..."
"Okinawa pożegnała mnie w pięknym stylu. Nad lotniskiem, położonym tuż przy morzu, w deszczu, z pięknym hukiem przeleciały 4 myśliwce ( chyba F-16). Cudowna scena... Niemal jak Migi nad zamkiem w Budapeszcie na filmie "Szpieg"."
***
Newsy z kraju i ze świata oczywiście śledziłem. Z zaciekawieniem przyglądałem się audytowi w służbach specjalnych oraz sprawie zatrzymania Mateusza Piskorskiego. Może wkrótce coś skrobnę na ten temat. Oczywiście zabiorę się również za nową serię - Euphoria (nie mylić z hentaiem "Euphoria" :)
W sierpniu 2011 r. miałem okazję rozmawiać w Mińsku z dwoma weteranami wojny afgańskiej, oficerami sowieckiego Specnazu. Na pytanie o Smoleńsk jeden z nich bez żadnego skrępowania odpowiedział: "U nas było mnóstwo takich katastrof. Całe dowództwo Floty Pacyfiku nam w jednej z nich załatwili. Wiadomo, kto je wszystkie robił. Czekiści." Natychmiast nasunęły mi się pytania: czy to możliwe, by w jednej katastrofie lotniczej zginęło całe dowództwo najsilniejszej floty ZSRR, siły mającej za zadanie wykonać pierwsze uderzenie nuklearne na USA?
A jednak do takiej katastrofy doszło. 7 lutego 1981 r. rozbił się przy starcie z lotniska Puszkino pod Leningradem TU-104A wojskowych sił powietrznych ZSRR. Zginął w niej dowódca Floty Pacyfiku admirał Emil Spiridonow oraz 11 admirałów, trzech generałów lotnictwa, 11 kapitanów pierwszej rangi (w tym dowódcy atomowych okrętów podwodnych), trzech pułkowników, poza tym oficerowie oraz kilka żon i córek dowódców. Łącznie 44 pasażerów i 6 członków załogi. Na wieść o tym pogromie, postawiono siły zbrojne ZSRR w stan podwyższonej gotowości bojowej. Zastanawiano się, kto stał za tą masakrą. Amerykanie? Chińczycy? Czy to początek ataku na Związek Sowiecki?
Przyczyn katastrofy nie ustalono do dzisiaj.
Jedna z oficjalnych wersji mówiła o tym, że w samolocie źle rozmieszczono bagaż i przy ostrym starcie przesunął się on tak, że środek ciężkości Tupolewa przesunął się za bardzo do tyłu, bądź na jedną z burt, co doprowadziło do upadku. Inna badana wersja mówi o tym, że w zbiornikach na skrzydłach było zbyt dużo paliwa, co sprawiło, że samolot był przeciążony. Większość pasażerów zginęła najprawdopodobniej w olbrzymiej eksplozji - wybuchu paliwa. Jeden z członków załogi - mechanik pokładowy starszy lejtnant Zubariew - został znaleziony w śniegu kilkadziesiąt metrów od wraku. Siła uderzenia wyrzuciła go z kokpitu. Skonał w drodze do szpitala.
O katastrofie w Puszkino opowiada ten rosyjski film dokumentalny. Zrobiony pod oficjalną narrację, ale wciąż interesujący. To, że wciąż nie ustalono oficjalnej przyczyny katastrofy od początku był źródłem wielu domysłów i jak dowiedli tego moi rozmówcy z Mińska, wojskowi zapewne zawsze podejrzewali, że była to robota KGB.
Do lotniczej rzezi sowieckich admirałów doszło w czasie szczególnym. 1981 r. był już ostatnim momentem, w którym ZSRR mógł pokusić się o rozpętanie III Wojny Światowej.
Jak pisał Leszek Moczulski w "Uważam Rze Historia" z sierpnia 2013 r. w artykule "Początek końca dominacji":
"W 1979 dochodzi do gwałtownego przyspieszenia. W styczniu wojska wietnamskie zajmują propekińską Kambodżę, miesiąc później Chińczycy w odwecie wkraczają do Wietnamu, niszcząc umocnienia nadgraniczne i urządzenia przemysłowe. Dochodzi do rozejmu, ale pozycje sowieckie na Półwyspie Indochińskim zostały wzmocnione. W lipcu władzę w Iraku przejmuje antyirański Saddam Husajn i ożywia kontakty z Moskwą. W tym samym czasie prokubańscy sandiniści zagarniają władzę w Nikaragui; Sowieci uzyskują trwały przyczółek na kontynencie amerykańskim.
Kluczowe znaczenie ma zwycięska rewolucja islamska w Iranie. Jest ona skrajnie antyamerykańska. Chomeini obejmuje władzę w lutym, w marcu Iran występuje z CENTO, parę dni później idą w jego ślady Pakistan i Turcja. Amerykański system sojuszy zostaje rozerwany. Konflikt osiąga apogeum, gdy w listopadzie tłum – inspirowany nie wiadomo przez kogo – zajmuje ambasadę amerykańską i więzi jej personel; stan taki będzie trwał do stycznia 1981 r. Pod koniec miesiąca demonstranci palą ambasadę USA w pakistańskim Islamabadzie. Cała strefa jest zdezintegrowana, a nastroje tłumów antyamerykańskie.
Miesiąc później Moskwa przechodzi do czynów: w nocy z 25 na 26 grudnia wojska sowieckie zajmują Kabul i mordują dyktatora Amina. Na pozór jest to działanie niezrozumiałe: rządzący w Afganistanie komuniści są absolutnie posłuszni. Mają kłopoty z islamskimi rebeliantami; na ich prośbę dywizja sowiecka przekracza granicę. Z tej okazji Amin urządza uroczysty bankiet – i w jego trakcie ginie. Sowieci mieli w ręku Afganistan i nie potrzebowali go siłą zajmować. Dramatyczne wydarzenia służą Moskwie dla uzasadnienia wprowadzenia silnego zgrupowania wojsk operacyjnych. Zwalczają one rebelię, ale przede wszystkim przekształcają kraj w wielką bazę militarną: pospiesznie buduje szosy, drogi dojazdowe do granicy irańskiej, dwa wielkie lotniska zdolne przyjmować najcięższe samoloty. Pozwala to kontrolować z powietrza całą strefę od Półwyspu Indochińskiego do Rogu Afryki. W ciągu następnych miesięcy powstaje cały system strategiczny, umożliwiający atak na Iran i Pakistan, zapewniający kontrolę nad Oceanem Indyjskim oraz zamykający cały basen dla transportów wojskowych, napływających z północnego Pacyfiku lub Morza Śródziemnego.
Równolegle trwa flirt zachodnioeuropejski. W maju 1980 r. Breżniew spotyka się w Warszawie z prezydentem Francji Giscard d'Estaing; we wrześniu Gierek ma odwiedzić Paryż. W czerwcu w Moskwie gości Helmut Schmidt. Sowieci są otwarci i przyjaźni jak nigdy przedtem. Europa strefą pokoju? Gdzieś w tajemnicy prowadzone są rozmowy z Saddamem Husajnem.
20 września zastępca sekretarza stanu Warren Christopher powiadamia europejskich sojuszników USA o sowieckich przygotowaniach do ataku na Iran. Dwa dni później wojnę rozpoczynają wojska irackie, wdzierając się od zachodu na głębokość 80 km i ściągając na ten front główne siły irańskie. Jeśli ruszą Sowieci, atakując od północy i wschodu, sytuacja stanie się krytyczna. Możliwości USA są bardzo ograniczone. Emocjonalny poziom konfliktu z Iranem jest bardzo wysoki; oba społeczeństwa uważają się nawzajem za śmiertelnych wrogów. Nie pozwala to Waszyngtonowi wystąpić czynnie w obronie Iranu. Amerykanie nie mogą też dołączyć do Sowietów w roli agresora, zajmując dostępną część Iranu pomiędzy górami Zagros a morzem. Obróciliby w ten sposób przeciwko sobie cały świat islamski. Nim zresztą zdążyliby zorganizować taką interwencję, Rosjanie i Irakijczycy zajmą cały Iran. Da im to najbogatsze wówczas na świecie złoża naftowe, pozwoli rozwinąć ekspansję na konserwatywne kraje arabskie i Pakistan, przejąć kontrolę nad Bliskim i Środkowym Wschodem. ZSRR będzie pierwszym mocarstwem świata.
Uderzenie sowieckie jednak nie następuje.
Przyczyna jest prosta. To polska rewolucja sierpniowa, „Solidarność". Moskwa w Polsce zachowywała się spokojnie, nie chcąc zakłócać dobrych stosunków z Zachodem. Liczy, że niepokoje w PRL skończą się tak jak zawsze: zmiany personalne, bicie się w piersi i po paru dniach spokój. Kreml najwyraźniej odkłada uderzenie na te kilka dni. Lecz wszystko zaczyna się przedłużać – i stopniowo zmienia kierunek wiatru historii. Na czele USA staje Reagan. Szansa rozstrzygnięcia wszystkiego jednym ciosem mija, zaczyna się upadek."
Według ambasadora Zdzisława Rurarza, zbiegłego do USA funkcjonariusza wywiadu wojskowego PRL, Sowieci mieli również wówczas plan pójścia na całość. Wprowadzenia do Polski swojego rzutu operacyjnego pod pretekstem tłumienia "antysocjalistycznej rebelii" i rozpoczęcia ataku na Zachód. Plan miał być wprowadzony w życie w grudniu 1980 r., ale udaremnił go wyciek planów inwazyjnych dokonany przez płka Kuklińskiego. Ciekawie pokazano ten epizod na filmie "Jack Strong" - jako intrygę żądnych wojny sowieckich marszałków przeprowadzaną za plecami Breżniewa.
Jeśli Sowieci rzeczywiście chcieli w 1981 r. rozpętać wojnę na dużą skalę, to dekapitacja dowództwa Floty Pacyfiku sprawiła, że plany te mocno skomplikować. Później było już za późno. Zwłaszcza po incydencie, do którego doszło 13 maja 1984 r. w Siewieromorsku:
"Z zebranych na podstawie danych satelitarnych, relacji przebywających w rejonie zdarzenia podróżnych oraz innych źródeł wynika, że w serii potężnych eksplozji zniszczone zostały wielkie ilości amunicji, składowanej w głównym magazynie sowieckiej Floty Północnej. Według doniesień, w katastrofie zginęło od 200 do 300 osób, w dużej części członków personelu technicznego, wysyłanych do akcji ratunkowej polegającej na rozbrajaniu i unieszkodliwianiu zagrożonej eksplozją amunicji, wśród wywołanych wybuchami pożarów. Zabiegi te zakończyły się niepowodzeniem, doprowadzając do trwających wiele godzin „łańcuchowych” eksplozji składowanych pocisków, przechowywanych w zbyt wielkich ilościach, zbyt blisko siebie.
Według amerykańskiego czasopisma Jane’s Defence Weekly, była to największa katastrofa, jaka zdarzyła się w sowieckiej flocie od czasów II wojny światowej. Poziom strat, zniszczonych w eksplozjach pocisków i amunicji był tak wysoki, że przez następne pół roku, sowiecka flota przestała się liczyć jako realna siła bojowa.
Według szacunkowych danych w trakcie zdarzenia zostało zniszczonych 580 z 900 znajdujących się w posiadaniu floty rakiet ziemia-powietrze SA-N-1 i SA-N-3 oraz prawie 320 z 400 zdolnych do przenoszenia ładunków nuklearnych pocisków SS-N-3 i SS-N-12.
Mimo podejrzeń, że wśród wybuchających pocisków mogła się znajdować amunicja nuklearna, w wyniku przeprowadzonych badań nie stwierdzono występowania promieniowania radioaktywnego ani żadnych śladów wybuchu atomowego.
Cytowane przez NASA sowieckie źródła podawały, że przyczyną katastrofy było „oświetlenie” składów wiązką promieni radaru pozahoryzontalnego (OTH)[6]. Według innych przyczyną katastrofy było zaprószenie ognia od nieostrożnie wyrzuconego niedopałka papierosa."
KGB przygotowywało się wówczas do wdrożenia planu transformacji ustrojowej opisywanego już na początku lat 60-tych przez pułkownika Anatolija Golicyna. Sprywatyzowanie ZSRR było zbyt ważną sprawą, by przeszkodziła w niej taka głupota jak III Wojna Światowa. Dlatego brutalnie niszczono marzenia marszałków i admirałów. Poradzono sobie również z dawną partyjną administracją, która mogłaby stawić opór zmianom. Doszło do fali samobójstw i śmiertelnych wypadków wśród notabli.
(Najbardziej znaną ofiarą tej tajnej wojny domowej jest Piotr Maszerau, I sekretarz KPZR na Białorusi, który zginął gdy jego samochód zderzył się z ciężarówką.)
Ale i sam Breżniew stał się celem. Na jego stanowisko dybał główny wykonawca planu transformacji ustrojowej: Andropow. Breżniew był schorowany, ale wbrew nadziejom Andropowa jakoś mu się nie chciało umierać. Postanowiono zatem przyspieszyć mu zgon. Najpierw na jesieni 1982 r. pod Breżniewem zawalił się podest w fabryce, później Andropow zorganizował obchody rocznicy rewolucji październikowej, w ten sposób, że Breżniew stał przez parę godzin na lodowatym deszczu. Gensek był jednak nadal zadziwiająco żywotny. Niewiele pomogło regularne podtruwanie go przez ochroniarzy z KGB (podmieniali mu leki na jakieś inne pigułki). Wedlug relacji jego żony Walerii, 10 listopada 1982 r. wstał w dobrym humorze, ubrał się, zjadł śniadanie, przeczytał "Prawdę" i poszedł na górę do sypialni. Za nim poszło dwóch ochroniarzy. Po chwili wrócili, mówiąc jej, że jej mąż zmarł. Zabronili jej obejrzeć ciało męża.
Śmierć Andropowa ponoć też nie do końca była naturalna. Andropow po przejęciu władzy dokonał dużych czystek w służbach i administracji. Szczególnie ostro potraktował ministra spraw wewnętrznych Nikołaja Szczekołowa, którego zdegradował, wytoczył mu proces pokazowy za korupcję, wtrącił syna do łagru i zaszczuł tak mocno, że Szczekołow popełnił samobójstwo. Według Christophera Story, byłego doradcy Margaret Thatcher, wdowa po Szczekołowie odwdzięczyła się strzelając do Andropowa. Gensek został raniony (ona zastrzelona przez ochronę) i zniknął na parę tygodni wywołując spekulacje o zamachu. Kiedy wrócił wyglądał już na człowieka stojącego nad grobem...