Ilustracja muzyczna:
Two Steps From Hell - Aura"Gralewski Jan pseudonim Pankracy wyjechał z Polski 8 lutego na rozkaz ZWZ, wyjechał 23 (czerwca) - odwołany z puczu na Gibraltar celem ewakuacji do Londynu pod nazwiskiem Nowakowski Jerzy, w Lizbonie nie był"depesza płka Stanisława Karo z Oddziału II N.W. w Lizbonie do płka Michała Protasewicza, dowódcy Oddziału VI N.W. z 25 czerwca 1943 r.„Z brytyjskich dokumentów wynika, że Anglicy od początku nie wierzyli w katastrofę. Wiedzieli o przygotowywanym zamachu. Jeden z tajnych dokumentów wywiadowczych przesłany przez Intelligence Service do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, w którym Brytyjczycy wyliczają znane im i udokumentowane w ciągu trzech lat wypadki kontaktów Polaków z Niemcami, kończy się stwierdzeniem: „Istnieje jakiś drugi aparat wojskowy i cywilny w aparacie gen. Sikorskiego o innych celach i zamiarach, ukrywanych pilnie przed władzami polskimi i angielskimi. Tylko wzajemną i szczerą współpracą Intelligence Ser. i O II można to niebezpieczeństwo usunąć zarówno ze względu na interes Polski, jak i W. Brytanii."Dr Dariusz Baliszewski
Śmierć gen. Sikorskiego oficjalnie była skutkiem banalnego wypadku komunikacyjnego. Trwała wojna, nie zachowywano procedur, wielu znanych ludzi znalazło w podobny sposób śmierć w powietrzu... Oficjalną wersję wydaje się potwierdzać ekspertyza dokonana przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehn mówiąca, że polski premier i Wódz Naczelny z lat 1939-43 zmarł w wyniku wielonarządowych obrażeń typowych dla wypadków komunikacyjnych. Jego ciało było potwornie zmasakrowane - w czaszce znaleziono drzazgi z kalifornijskiej sosny. Sprawa wydaje się być więc zamknięta. Czyżby? Niektórzy zwrócili uwagę na pewną drobną anomalię odkrytą podczas sekcji. Oddajmy
głos drowi Baliszewskiemu:
"Być może uwierzyłbym w wersję wypadku komunikacyjnego,
gdyby nie jeszcze jedna rana Sikorskiego zidentyfikowana przez lekarzy. Zmiażdżenie prawej kości piętowej. Można uwierzyć w latające po samolocie skrzynki z daglezji (sosna amerykańska), we wbijające się w majtki i koszulę generała drzazgi wiązu i cyprysu. Można, choć to trudne, uwierzyć, że zamiast się instynktownie skulić w fotelu, wyprostował się. Tylko nie w to, że sam zmiażdżył sobie piętę.
Podobne uszkodzenie – zmiażdżenie kości pięty prawej nogi powstać mogło jedynie wskutek uderzenia zadanego z potworną siłą z dołu. A co mogło uderzyć z dołu w nogę człowieka siedzącego w fotelu? Tego obrażenia nie da się logicznie wytłumaczyć. Podobnie jak braku okrzemków na ciele i ubraniu generała, co wskazuje, że nie znalazło się ono w wodzie morskiej ani nie zostało z niej wyłowione."
Jest też również druga anomalia.D
r Daniel Cannig, lekarz,który dokonał w lipcu 1943 r. oględzin ciała gen. Sikorskiego, przyznał po latach w rozmowie z Davidem Irvingiem, że na głowie generała widoczne było tylko rozcięcie o długości jednego cala w okolicy przedczołowej. Ludwik Martel, polski lotnik, który widział ciało z odległości 1,5 m mówi jedynie o drobnej okrągłej ranie na czole. Mecenas Andrzej Kamieniecki który brał udział w 1943 r. w otwarciu trumny gen. Sikorskiego w Londynie mówi o tym, że
nie zauważył na twarzy generała żadnych obrażeń. Skąd się więc wzięły straszliwe obrażenia odkryte podczas IPN-owskiej sekcji? Załóżmy, że świadkowie się mylą. Jak powstały wówczas takie rany skoro a
naliza naukowców z Politechniki Warszawskiej dokonana przez zespół prof. Jerzego Maryniaka wykluczyło, że doszło do wypadku komunikacyjnego. Liberator unosił się bowiem jeszcze przez jakieś 6-8 minut na wodzie - co jest niemożliwe, jeśli uderzyłby z dużą szybkością w morze. Gdyby oficjalna wersja była prawdziwa, pilot zostałby zmiażdżony, a wyszedł z zadrapaniem i skręconą kostką. Zresztą zeznania świadków przeczą oficjalnej wersji. Dwóch Brytyjczyków z wieży kontroli lotów mówiło o wodowaniu z małą prędkością.
Jak wspominał brytyjski sierżant Henryk Karbowski vel Henry Carr:
"
W relacji Carra wielka maszyna, w pełni sterowna, lecąc bardzo nisko, po prostu "wpadła do kałuży", czyli wodowała. Na ten widok wszyscy zaczęli się śmiać i żartować z nieudolności pilota. W tym, co oglądali, nie było nic tragicznego ani niezwykłego. Podobne wypadki zdarzały się na Gibraltarze często - tutejsze lotnisko należało do bardzo niebezpiecznych. Nikt w nich nie ginął, a następnego dnia niefortunne załogi stawały się obiektem żartów.
Zresztą kilkadziesiąt minut później Carr i jego żołnierze rozmawiali z żywym i całkowicie zdrowym drugim pilotem, który o własnych siłach dopłynął do plaży. Przyglądali się jeszcze przez chwilę akcji ratunkowej, ale nie znajdując w niej nic specjalnie ciekawego, poszli spać. Rano czekała ich praca."
Nikt nie słyszał zresztą huku uderzenia samolotu o wodę. Podczas akcji ratunkowej na miejscem wodowania zrzucano flary. Nie obawiano się wybuchu paliwa - wiedziano, że samolot leciał "na oparach".
Zwłoki gen. Sikorskiego były ubrane tylko w podkoszulek i spodenki. Czemu rozebrał się w zimnym samolocie, podczas nocnego lotu? Podobnie rozebrane były zwłoki innych osób z polskiej delegacji. Wersja oficjalna nie wyjaśnia dlaczego. Ani tego jak można zginąć w wypadku, którego nie było. Skąd się więc wzięły straszliwe rany na ciele gen. Sikorskiego odkryte podczas ostatniej ekshumacji? Ledwie dwa miesiące wcześniej brytyjskie tajne służby zrealizowały
operację "Minced Meat". U wybrzeży Francji wyrzucono ciało "oficera marynarki" z przykutą do przegubu teczuszką z tajnymi dokumentami. Dokumenty były dezinformacją mówiącą, że alianci szykują lądowanie na Dodekanezie a nie na Sycylii.
"Oficer" był pensjonariuszem przytułka dla bezdomnych zmarłym na gruźlice. Brytyjscy lekarze spreparowali ciało tak, że wyglądało na "ofiarę wypadku komunikacyjnego" a najlepsi niemieccy specjaliści medyczni się na tym nie połapali.Utajnione są dokumenty z sekcji i zdjęcia zwłok ofiar katastrofy gibraltarskiej. Utajnione są też fotki i filmy z pobytu gen. Sikorskiego na Gibraltarze - skonfikowane prywatnym osobom. Fotki żywego generała. Dlaczego? Ostatnia wiarygodna relacja dotycząca polskiego premiera na Gibraltarze pochodzi z 4 lipca 1943 r. z godz. 15.00. Skończył on wówczas przegląd kompanii mirandczyków (polskich żołnierzy, którzy przedostali się na Gibraltar z hiszpańskiego obozu internowania Miranda del Ebro) i udał się na spoczynek do pałacu gubernatora
gen. Noela Masona Mac-Farlane'a. Wieczorem miał zjeść kolację z mirandczykami. Ten posiłek nagle odwołano .
O tym co robił gen. Sikorski później "wiemy" jedynie z relacji Mac-Farlane'a i por. Ludwika Łubieńskiego. Mac-Farlane to człowiek brytyjskich służb, który w 1938 r. szykował zamach na Hitlera. Łubieński to oficer łącznikowy Oddziału VI N.W. z brytyjskimi służbami. Człowiek, którego wielokrotnie złapano na łgarstwach dotyczących Gibraltaru. Dziwnym trafem nie dzielili się swoimi wrażeniami z pożegnania gen. Sikorskiego na lotnisku amerykański, francuski i belgijski oficer łącznikowy ani inni oficerowie ponoć tam wówczas obecni. Zwykle w takich sytuacjach są dziesiątki osób chwalących się, że dotknęli historii a tutaj śmiertelna cisza...
Kluczową postacią dla całej sprawy jest jednak
Jan Gralewski, młody kurier AK z Warszawy, traser mający wyznaczać nowe przejścia w Pirenejach. 4 lipca po południu widziano jak żandarmeria wyprowadza go z pałacu gubernatora, gdzie miał czekać na audiencję u gen. Sikorskiego. Później niespodziewanie "dostaje zaproszenie do Liberatora" i ginie w katastrofie.
5 lipca w londyńskim gabinecie płka Protasewicza pojawia się dwóch agentów SOE i pytają się: "Co teraz zrobicie z Gralewskim?". Prowadzono gorączkowe śledztwo w trakcie którego badano m.in. próbki pisma Gralewskiego. Gen. Elżbieta Zawacka "Zo" została przesłuchana w tej sprawie.
Pokazano jej niewyraźne
zdjęcie martwego Gralewskiego leżącego na pasie startowym gibraltarskiego lotniska.Gralewski oficjalnie wyruszył z kraju do Hiszpanii 27 marca 1943 r. Tego dnia pisał on jednak do swojej narzeczonej; "popijam likier na tarasie kawiarni w Paryżu". Oddajmy ponownie głos
drowi Baliszewskiemu:"Najwyraźniej w tej historii pojawia się
jakiś drugi Gralewski. Tak wynika z relacji Wandy Wolskiej, blisko związanej z rodziną Żarnowskich, którzy mieszkali na Wyspie św. Ludwika w Paryżu, gdzie mieścił się jeden z punktów kontaktowych "Zagrody". Pewnego dnia pojawił się w ich domu
dziwny kurier z Polski. Przedstawił się jako Jan Gralewski. Jechał prosto z dworca i był w mundurze niemieckiego oficera. (Gralewski, jeśli wierzyć oświadczeniu jego żony, nie znał niemieckiego i wydaje się mało prawdopodobne, by jechał z Warszawy jako Niemiec). Co jednak najbardziej zdziwiło Żarnowskich, człowiek ten przywiózł bardzo dużo jedzenia (masło, wędliny) i wręczył je ze słowami: "Wiem, że tu w Paryżu cierpicie głód, my w Generalnym Gubernatorstwie jednak mamy łatwiejsze życie!". Dla ludzi, którzy często kontaktowali się z polskimi kurierami i świetnie wiedzieli, jak wygląda życie w Warszawie, słowa te zabrzmiały jak niepojęta prowokacja. Od tej chwili traktowali tego "Gralewskiego" z najwyższą ostrożnością, czekając, by jak najszybciej opuścił ich dom. Jego pobyt trwał jednak długo, kilka tygodni, gdyż ten dziwny kurier zdawał się nie mieć żadnych adresów kontaktowych w Paryżu.
Jeszcze bardziej zastanawiającą historię zapisał we wspomnieniach Wojciech Wasiutyński. Przekazał mu ją w końcu 1943 r. Zbigniew Lang, jeden z mirandczyków, którzy przez Gibraltar trafili do Londynu. "Jak mi się udało wreszcie wydostać z Mirandy, mieszkałem w hotelu Prado w Madrycie w oczekiwaniu drogi na Portugalię. Tam dali mi pokój z (nieznanym mi wcześniej) Gralewskim. On przejechał całą Europę jako kurier, stracił masę czasu w Hiszpanii, klął w okropny sposób na Szumlakowskiego (polskiego posła w Madrycie), który mu nie ułatwił dalszej drogi.
Bał się, że się spóźni, bo wiedział, że Sikorski poleciał na Wschód, że będzie wracał przez Gibraltar i tam miał mu złożyć sprawozdanie. (...) Potem, któregoś dnia przyszedł radośnie podniecony: >>Awantura u Szumlakowskiego poskutkowała, wyjeżdżam jutro okrężną drogą do Gibraltaru<<".
Jeśli ta historia jest prawdziwa - a jest prawdziwa, bo także dokumenty brytyjskie informują o wizycie kuriera Gralewskiego u ambasadora Wielkiej Brytanii w Madrycie, domagającego się pomocy w drodze na Gibraltar -
oznacza to, że jakiś kurier z Polski znał trasę i daty przelotu Sikorskiego, a więc najtajniejsze informacje związane z bezpieczeństwem naczelnego wodza. Czy był nim jednak Jan Gralewski, "Pankrac", filozof z Warszawy?
W niewielu punktach tej tajemniczej sprawy historia potrafi powiedzieć coś na pewno. Potrafi jednak ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że
młodym człowiekiem, który przybył w przeddzień katastrofy na Gibraltar, nie był Jan Gralewski. Nie mógł nim być, skoro jego zapiski do żony, ujawnione w latach 80., pod datą 24 czerwca 1943 r. zaczynają się od słów: "... drugi dzień na Gibraltarze". Prawdziwy Gralewski przybył więc na Gibraltar 22 czerwca. Pod jakim nazwiskiem i jaką drogą, trudno ustalić.
Licząca 95 żołnierzy tzw. kompania mirandczyków, płynąc z portugalskiego portu Villa Reale, wylądowała w Gibraltarze 24 czerwca. Jej dowódca, por. Jan Benedykt Różycki, późniejszy cichociemny "Busik", sporządził pełną listę powierzonych mu żołnierzy. Podobną listę opracował por. Łubieński, który w porcie gibraltarskim przyjmował transport z Portugalii. Dotarcie do tych dokumentów, zachowanych w prywatnych szufladach, pozwoliło na nieoczekiwane odkrycie.
Obie listy zawierają nazwiska nie jednego, a czterech kurierów z Polski: Nowakowskiego, który przedstawia się jako Jan Gralewski i pod tym nazwiskiem będzie się poruszał po Gibraltarze (choć prawdziwy Gralewski na Skale jest już od dwóch dni), Pantaleona Drzewickiego, które to nazwisko ukrywa Stanisława Izdebskiego, dziwnego, nikomu nieznanego, ale pojawiającego się w dokumentach kuriera z Warszawy, oraz Pawła Pajkowskiego, który przybędzie na Gibraltar w przeddzień katastrofy.Wszelkie próby ustalenia, kim był
Stanisław Izdebski, nie przyniosły żadnego wyjaśnienia. Przedstawiał się jako liczący 48 lat kapral podchorąży broni pancernej. Twierdził, że jest kurierem PPS, który wyszedł z Warszawy 27 marca 1943 r. Już z Londynu Jan Kwapiński 30 lipca 1943 r. zapytywał w depeszy Zygmunta Zarembę: "Przybył z kraju Stanisław Izdebski. Powołuje się na Ciebie (...). Ponieważ zeznania jego są mętne, proszę o odpowiedź, czy go znasz i czy jest naszym człowiekiem". 19 września Zaremba z Warszawy odpowiadał:
"Nikt z naszych towarzyszy nie orientuje się, o kim może być mowa". Podobnie dzisiaj najwybitniejszy znawca podziemnej PPS Jan Mulak nie potrafi powiedzieć, kim był ów tajemniczy kurier. Według jego wiedzy na pewno nie miał nic wspólnego z PPS, a po śmierci Sikorskiego, już w Londynie, nagle znikł.
Nie mniej tajemnicza wydaje się postać młodego kuriera, który jako
Pajkowski pojawił się na scenie gibraltarskiej w nocy z 2 na 3 lipca. Wiele szczegółów wskazuje na
21-letniego Jerzego Miodońskiego z Krakowa. Opuścił Polskę 24 grudnia 1942 r. w towarzystwie Trudy Heim, siostry SS-Obersturmbannführera Güntera Heima, prywatnie doktora chemii, a służbowo szefa krakowskiej SD (służby bezpieczeństwa), i bez żadnych kłopotów dojechał pociągiem do Hiszpanii. W Madrycie w placówce II oddziału złożył raport, do którego dołączył plany struktury zbrojnego podziemia w Polsce, dokument tak szczegółowy, że z daleka pachnący niemiecką prowokacją. Według dokumentów placówki ewakuacyjnej w Lizbonie Jerzy Miodoński miał zostać wysłany do Londynu z Lizbony 7 lipca 1943 r. Jednak dokumenty podobnej placówki w Madrycie ujawniają, że wysłano go na Gibraltar.
Kim był
Jerzy Paweł Nowakowski, który na Gibraltarze podawał się za Jana Gralewskiego - nie wiadomo. Na liczącej kilka tysięcy nazwisk liście wszystkich Polaków, którzy przeszli przez Gibraltar, zapisany jest jako Nowakowski vel Bolesław Kozłowski, vel Wiktor Suchy. W nawiasie ktoś, kto listę tę sporządzał, najpewniej ksiądz Antoni Liedtke, napisał: "wariat albo prowokator". Być może sens tych słów historia zrozumiała za późno."
Po Gibraltarze został wydany
tajemniczy rozkaz mówiący, że każdy polski żołnierz ma obowiązek zastrzelić Witktora Suchego. W sumie nie wiadomo dlaczego. W kompanii mirandczyków było zresztą wielu ciekawych ludzi. Np.
Leon Paźniewski, egzekutor wykonujący wyroki na zlecenie jakiś dziwnych sądów kapturowych we Francji czy też
osoba posługująca się nazwiskiem... Józef Beck.Powyżej: por. Ludwik Łubieński, trzeci z lewej, jako adiutant gen. Andersa
Sekretarzem Becka przed wojną był por. Łubieński, ktoś więc w tajnych służbach wykazał się poczuciem humoru.
Znów Baliszewski:"Pod datą 28 czerwca 1943 roku por. Różycki zapisuje informacje o kurierze z Warszawy przedstawiającym się jako
Jan Gralewski. Zapisuje, że kurier zostaje włączony do kadry oficerskiej mirandczyków i z kilkoma innymi, m.in. por. Łubieńskim, kilka razy udaje się na stojący w porcie polski okręt Ślązak, by pomagać polskim marynarzom w nauce języka angielskiego.
Tego samego dnia prawdziwy Jan Gralewski ujawnia w swych zapiskach, że siedzi zamknięty w koszarach: "27 czerwca 1943 roku, a może 28? Nie wiem, straciłem rachubę czasu. Nie wiem nawet, która godzina ani jaki dziś dzień w tygodniu. Jestem strącony na samo dno wojskowego..." (zdanie urwane). Pod datą 3 lipca zapisze: "Od wczoraj zaczęło się coś dziać w moim osobnym wątku. Przyszły z daleka zapytania, żeby >>as quick, as possible<<. Teraz tylko czekam w każdej chwili gotowy do drogi.
Mam już dość obecnego ekspe..." (zdanie niedokończone)"Dr Baliszewski w serialu dokumentalnym "Generał" ujawnił nowe szczegóły tej tajemnicy. Dostał informacje mówiące o tym, że
zamachu na Gibraltarze dokonała organizacja posługująca się nazwą Wojsko i Niepodległość. Sztab przygotowujący operację "Mur", czyli zabójstwo gen. Sikorskiego składał się z Polaków i Brytyjczyków a na jego czele stał komandor Tadeusz Stoklasa, oficer Oddziału II N.W. Pytanie kto stał nad nim? W poprzednim wpisie z serii "Największe sekrety" wspomniałem o planach zamachu na gen. Sikorskiego snutych przez organizację wywiadowczą "Muszkieterowie" i środowisko skupione wokół Drugiego Marszałka. Sikorski był celem zamachów w 1940 r. w Paryżu, w 1941 r. w Londynie,
w marcu 1942 r. nad Atlantykiem (mechanizm zapalający w samolocie) i
w listopadzie 1942 r. nad kanadyjskim lotniskiem Dorval (nagły upadek samolotu). Motywy strony polskiej są jasne: zemsta za lwowską zdradę i zamach stanu z września 1939 r., pozbawienie życia polityka spolegliwego wobec Sowietów. Czemu jednak w spisek przeciwko gen. Sikorskiemu mieliby się angażować Brytyjczycy? Przecież to oni kontrolowali bazę w Gibraltarze - miejsce gdzie przebywał gen. Eisenhower i cały sztab przygotowujący operację "Husky". Jak wyjaśnić udział Niemców w tym spisku?
Wojna to nie tylko działania bojowe. To również tajne negocjacje. Przez całą II wojnę światową istniała zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Niemczech frakcja dążącą do zawarcia pokoju między aliantami zachodnimi i Niemcami, przerzucenia wszystkich niemieckich sił na Wschód i wspólnej budowy Zjednoczonej Europy. Wiosną 1943 r. po ujawnieniu sprawy Katynia relacje brytyjsko-sowieckie ulegają gwałtownemu ochłodzeniu. Sowieci prowadzą tajne negocjacje pokojowe z Niemcami - w ten sposób obie strony starają się szantażować aliantów zachodnich.
Na 20 kwietnia 1943 r. siatka "Muszkieterów" zaplanowała zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu - akcja nie dochodzi do skutku z powodu aresztowań wśród konspiratorów, włoskich i węgierskich oficerów. 2 lipca 1943 r. dochodzi w Londynie do nieudanego zamachu na Churchilla. Niemiecka propaganda kładzie wielki nacisk na przedstawianie planów powstania przyszłej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Jednocześnie publikowane są karykatury przepowiadające śmierć gen. Sikorskiego. 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze jest obecny Iwan Majski, sowiecki ambasador w Londynie. Prawdopodobnie bierze udział w negocjacjach z gen. Sikorskim. I wtedy, po godz. 15.00 dochodzi w domu gubernatora do makabrycznej zbrodni. Jak pisze
dr Baliszewski:""Jak sądzę, około 16.30 stwierdzono, że Sikorski nie żyje. Nie żyli też inni członkowie polskiej ekipy.
Zostali zabici w łóżkach, gdy spali lub odpoczywali w samej bieliźnie. Nikt nie wiedział, kto był sprawcą. Na korytarzu zapewne karnie czekał na przyjęcie kurier z Polski Jan Gralewski, który nie miał ze zbrodnią nic wspólnego, ale stał się głównym i jedynym oskarżonym. Jednak dla gubernatora w tej chwili nie to było najważniejsze. Jak sądzę, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zdarzył się fakt, który mógł mieć nieobliczalne skutki polityczne dla całej walczącej Europy i świata.
Ktoś dokonał zbrodni w zamkniętej brytyjskiej twierdzy, pod dachem jego pałacu, gdzie spotkali się Polacy z Rosjanami. Było oczywiste, że podejrzenia o dokonanie zbrodni spadną przede wszystkim na Anglików i Rosjan. Myślę, że dla gubernatora Masona-Macfarlane'a oczywiste było także to, że celem tej zbrodni nie była wyłącznie osoba Sikorskiego.Gdyby ktoś chciał zamordować Sikorskiego, w pałacu gubernatora zginąłby wyłącznie on. Tu brutalnie zamordowano całą polską grupę. Ktoś, kto tego dokonał, wyraźnie liczył na głośny polityczny efekt. I trudno było nie zrozumieć tej oczywistej kalkulacji. Zbrodnia została dokonana w szczególnym momencie historii, gdy jedność sprzymierzonych wisiała na włosku. (...)
Prawda o tym, kto zabił, w tym momencie historii nie miała najmniejszego znaczenia. W ówczesnej nabrzmiałej konfliktami rzeczywistości politycznej i tak nikt by w tę prawdę nie uwierzył, a na pewno nie uwierzyliby Polacy, boleśnie rozgoryczeni zbrodnią katyńską i brakiem reakcji na tę zbrodnię brytyjskich i amerykańskich sojuszników.
Nie wiem, czyjego autorstwa był
plan zniweczenia skutków perfekcyjnej prowokacji genialną mistyfikacją. Być może samego gubernatora, być może ministra Grigga albo lorda Louisa Mountbattena, ówczesnego szefa tzw. operacji kombinowanych, czyli tajnych działań służb dywersyjnych w okupowanej Europie Zachodniej, obecnego w tym momencie w Gibraltarze.
Osobiście podejrzewam, że plan "wskrzeszenia" zamordowanych Polaków był autorstwa majora Anthony'ego Quayle'a, zastępcy do spraw wojskowych gubernatora, a po wojnie znakomitego brytyjskiego aktora.Wystarczyło w mundury poległych ubrać kilku ludzi (to dlatego wszystkie wydobyte z morza ciała Polaków, jak pisze Łubieński, były pozbawione odzieży), pokazać ich na przyjęciu u Amerykanów, zainscenizować scenę pożegnania na lotnisku, a potem zaaranżować start i wodowanie samolotu - by ogłosić światu nieszczęśliwy wypadek. Mogło o nim zaświadczyć jakże wielu świadków, przekonanych, że rzeczywiście widzieli katastrofę, w której zginął Sikorski. Ryzyko dekonspiracji w istocie było niewielkie,
wypadek zaplanowano na niedzielne godziny nocne, gdy na lotnisku było już pusto."Nasuwa się pytanie, czy inscenizacja katastrofy lotniczej była działaniem ad hoc, czy też zaplanowanym o wiele wcześniej. Jeśli drugi wariant jest prawdziwy, to znaczy, że tajemnicza polsko-brytyjsko-niemiecka siatka dążąca do zakończenia wojny została spenetrowana a cała operacja na Gibraltarze była misterną intrygą, podobną do pułapki zostawionej w Szkocji na Rudolfa Hessa. B
ez odpowiedzi pozostaje pytanie, kto stał po stronie polskiej za operacją "Mur". Zarówno Drugi Marszałek jak i Stefan Witkowski już od dawna nie żyli. Wielokrotnie oskarżano o sprawstwo zamachu gen. Władysława Andersa. Była to głównie komusza propaganda, ale nie tylko. Gen. Sławoj-Składkowski, były premier II RP, w swoim pamiętniku pisanym w Palestynie zamieścił enigmatyczne zdanie: "Łobuz Anders zabił Sikorskiego przez swego kumpla Sterna" (Chodziło być może o
Avrahama Sterna, szefa organizacji Lehi - Stern zginął jednak w 1942 r.).
Helena Sikorska
pisała w latach '60-tych do gen. Mariana Kukiela: ""Pisze Pan dalej, że staraniem mego ś.p. Męża było dążenie do ułożenia »życzliwej współpracy« z gen. Andersem. To jest prawda. A jak na to reagował gen. Anders? Zamiast, jak prawdziwy żołnierz, być posłusznym rozkazom swego Naczelnego Wodza, przeciwstawiał Mu się otwarcie na odprawie w Londynie, na której był obecny i Pan Generał - i w liście do Prezydenta Raczkiewicza żądał usunięcia mego Męża -
a w końcu jawnym, zorganizowanym buntem, wraz ze swoją kliką dążył do zabójstwa swego Naczelnego Wodza. Pan Anders pragnie »pochylić czoła« przed grobem swego Naczelnego Wodza. Ten człowiek, którego mój ś.p. Mąż przywrócił do życia,
był przecież główną przyczyną śmierci Jego, mojej ś.p. Córki i tylu wartościowych osób. To jest bezczeszczenie pamięci mego Męża. Na tym kończy się nasza wspólna korespondencja jak i znajomość". Być może oskarżenia wzięły się stąd, że por. Łubieński był adiutantem i oficerem ds. specjalnych poruczeń gen. Andersa sam zaś gen. Anders był człowiekiem służb. W 1918 r. kierował departamentem niemieckim w rodzącym się polskim wywiadzie wojskowym.
Innym niewyjaśnionym pytaniem jest to dlaczego podczas operacji "Mur" zginęli też brytyjscy oficjele. Rozumiem, że większość załogi Liberatora musiała zginąć, by uprawdopodobnić wypadek.
Ale dlaczego zabito konserwatywnego deputowanego Victora Cazaleta i brygadiera Johna Whitleya? Whitleya wyciągnięto z morza ciężko rannego - nie został więc zabity w pałacu gubernatora. Tajemnicą pozostaje też obecność na liście pasażerów Liberatora panów Pindera i Locka, oficerów MI6 z Kairu. Czyżby brali udział w zamachu i zostali za to zlikwidowani?Ciała
Zofii Leśniowskiej, córki i powierniczki generała nie znaleziono, choć powinno zatrzymać się na siatce antytorpedowej. Nie znaleziono też zwłok
Adama Kułakowskiego, sekretarza premiera. Popołudniu towarzyszył Leśniowskiej w wyprawie "na zakupy". Nie było ich więc w pałacu gubernatora, gdy doszło do zamachu.
Baliszewski: " Kilka dni po katastrofie gibraltarskiej Tadeusz Zażuliński, polski poseł w Kairze, został poproszony o przybycie do hotelu Mena House. W tym właśnie hotelu mieszkała ekipa generała Sikorskiego. Jeden z pokoi zajmowała Zofia Leśniowska. W tym hotelu, lecz w zupełnie innym pokoju, służba hotelowa znalazła pod dywanem bransoletkę z kości słoniowej z dużą złotą klamrą. Ktoś zapamiętał, że taką samą nosiła córka Sikorskiego i zawiadomił polskie poselstwo. (...) Zażuliński od razu rozpoznał tę bransoletkę. Była imieninowym prezentem dla Zosi od kilku polskich oficerów. (...) Kiedy teraz poseł Zażuliński trzymał w ręce tę samą (miała wygrawerowaną dedykację) bransoletkę, nie było mu do śmiechu. Po pierwsze, Zosia, jak wiedział, zginęła w katastrofie w Gibraltarze, a po drugie, doskonale pamiętał, że gdy ją żegnał 3 lipca na lotnisku kairskim, miała tę "niezdejmowalną" bransoletkę na ręce. Jak więc, na Boga, bransoletka mogła sama wrócić do Kairu i kto i dlaczego ukrył ją pod hotelowym dywanem? Zażuliński przekazał bransoletkę wraz z całą tą niezwykłą historią udającemu się do Londynu Tadeuszowi Romerowi, nowo mianowanemu polskiemu ministrowi do spraw Wschodu. Obaj próbowali rozwikłać jej zagadkę, ale żadne rozsądne wyjaśnienie nie przychodziło im do głowy.
Być może rozważali także i tę ewentualność, że Zosia żyje i że to ona umieściła bransoletkę pod dywanem jako znak istnienia i rozpaczliwe wołanie o ratunek. Ale jak i po co miałaby się znaleźć w Kairze? Jedynym samolotem, który w tych dniach przyleciał do Kairu z Gibraltaru, był samolot udającego się z Londynu do Moskwy ambasadora Iwana Majskiego" W 1945 r. Zofii Leśniowskiej
szukał w ZSRR cichociemny Tadeusz Kobylański "Hiena", ponoć zlokalizował ją w jednym z obozów pod Moskwą. "Hiena" był obecny na Gibraltarze 4 lipca 1943 r. Czyżby brytyjskie służby, by udobruchać Sowietów po prowokacji gibraltarskiej przekazali im córkę generała, znającą jego największe sekrety?
Zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi na te pytania. To historia ludzi z cienia i w cieniu pozostanie. Nie wydaje mi się, by zbliżającą się 70-tą rocznicę zamachu gibraltarskiego jakoś szczególnie uczczono. Zbyt dużo skojarzeń...
End of Marshal Edward Śmigły-Rydz ArcEnding:
Angel Beats Ending Song