sobota, 15 czerwca 2019

Shamballah: Żelazne Niebo

Ilustracja muzyczna: Rammstein - Deutschland



Mitycznej Szambali poszukiwały nie tylko tajne służby carskiej i sowieckiej Rosji. Robiły to również służby wywiadowcze narodowo-socjalistycznych Niemiec. Skąd się wzięła u nich ta idea?



Szukać tutaj należy inspiracji m.in. prof. Karla Haushofera, znanego geopolityka a przy tym okultysty.  Przed pierwszą wojną światową był on doradcą wojskowym w Japonii i miał okazję zetknąć się z tamtejszymi tajnymi nacjonalistycznymi stowarzyszeniami. Mógł się tam dokładnie zapoznać z buddyjskim mitem Szambali. Po pierwszej wojnie światowej Haushofer stał się mentorem Rudolfa Hessa i miał wpływ na wielu innych prominentnych nazistów.



Szambalą mogło się też interesować Stowarzyszenie Thule, które było okultystycznym zapleczem dla volkistowskich ideologów i dowódców monachijskich freikorpsów. Stykali się z nim również rosyjscy, białogwardyjscy uchodźcy - a jak wiemy z poprzedniego odcinka tej serii, u wielu z nich była silna fascynacja okultyzmem i buddyzmem.Thule, obok tajnych służb Reichswehry, należało do organizacji, które na wczesnym etapie wspierały NSDAP i patronowały karierze Hitlera. To m.in. ta okultystyczna grupa wykupiła dla Partii gazetę "Volkischer Beobachter".



W popularnej literaturze Haushofer jest też często wymieniany jako tajny członek Stowarzyszenia Thule i twórca Towarzystwa Vril, mistycznej organizacji mającej badać starożytne, „boskie” technologie i moc vril. Wielu historyków twierdzi, że nie ma dowodów na istnienie takiej organizacji, ale Willy Ley, jeden z czołowych inżynierów rakietowych III Rzeszy, w swoich wspomnieniach potwierdził, że przed wojną rzeczywiście istniała grupa zapaleńców badających vril. Może więc Towarzystwo Vril rzeczywiście funkcjonowało a po prostu ktoś skutecznie wyczyścił archiwa z jego śladów?


Faktem jest, że  Hitler, Himmler, Hess i wielu innych wysokiej rangi nazistów było opętanych okultystycznymi ideami i wierzyło w najróżniejsze dziwne teorie. Chcieli oni budowy nowej hybrydowej religii odwołującej się do wykoślawionej wersji pogaństwa. Himmler powołał w ramach SS organizację Deutsches Ahnenerbe, mającej na celu badać dziedzictwo "aryjskich przodków" Niemców. Ponieważ jedyna aryjska krew w żyłach Niemców ma słowiańskie pochodzenie, Ahnenerbe musiało się sporo wysilić, by "udowodnić", że Wandalowie, Wenetowie, Sarmaci i Scytowie oraz inni przodkowie Słowian byli mitycznymi "Germanami" i przodkami Niemców (celtycko-skandynawsko-słowiańskich bękartów). Ahnenerbe grabiło polskie muzea, kościoły i stanowiska archeologiczne. Ale też podejmowało niezwykle interesujące wyprawy badawcze w różne części Europy, na Bliski Wschód, do Azji Wschodniej a nawet na Antarktydę. Organizacja prowadziła również badania nad zjawiskami paranormalnymi, szukała Świętego Graala ("Klejnotu z Korony Lucyfera" według interpretacji Otto Rahna) oraz Arki Przymierza. Jeśli kojarzy się to Wam z "Indianą Jonesem", to doszliście do poprawnych wniosków.



Te badania starożytnych tajemnic zaowocowały serią niemieckich wypraw do Tybetu w poszukiwaniu Szambali, korzeni rasy aryjskiej, potężnych broni starożytnych bogów i energii vril. Pierwsza z tych ekspedycji dotarła na „Dach Świata” w 1934 r., ostatnia w… 1942 r. Były one organizowane przez e Ahnenerbe. Konsultantem w tym projekcie był znany szwedzki podróżnik Sven Hedin, z przekonań narodowy socjalista (który oczywiście po wojnie twierdził, że pomagał ratować Żydów). Kilkoma wyprawami kierował znany przyrodnik Ernst Schäfer. (Który wcześniej dostał zjebkę za wykorzystywanie taśmy służbowej SS do nagrywania filmu porno z nastolatką masturbującą się na poręczy mostu.)




Niemcy byli dobrze przyjmowani w Tybecie. Byli przecież przedstawicielami mocarstwa zagrażającego brytyjskiemu kolonializmowi a poza tym posługiwali się świętym buddyjskim symbolem – swastyką. Schafer pisał, że doszło tam do "przyjacielskiego spotkania zachodniej i wschodniej swastyki". (Może nie był świadomy, że w dawnych wiekach swastyka była o wiele częściej spotykana w Polsce niż w Niemczech.)



Zachowała się też część dokumentacji filmowej i fotograficznej z niemieckich wypraw. Na zdjęciach widzimy m.in. jak antropolog dr Bruno Beger mierzy czaszki Tybetańczyków. Widzimy go również na wspólnym zdjęciu z regentem Retingiem Rinpoche. W trakcie wojny będzie on mierzył czaszki więźniów obozu zagłady Auchwitz-Birkenau. Po wojnie dostanie za to trzy lata więzienia, których nie odsiedzi.



Nie przeszkodzi mu to później wielokrotnie występować jako przyjaciel Dalajlamy XIV i pisać broszurki sławiące tybetańskiego przywódcę religijnego.



Inny przyjaciel Dalajlamy mający przeszłość w SS został rozsławiony przez film "Siedem lat w Tybecie". To alpinista Heinrich Harrer, który zbiegł z brytyjskiego obozu internowania w Indiach i po dotarciu do Lhasy stał się nauczycielem młodego Dalajlamy.



Do końca nie wiadomo, co odkryto podczas tych wypraw, ale zachował się z nich m.in. ozdobiony swastyką posążek hinduskiego boga o „cechach aryjskich”, ubranego na scytyjską modłę. Ta figurka została wyrzeźbiona z meteorytu, który spadł na Ziemię 15 tys. lat temu i rzekomo zniszczył „aryjską cywilizację” na Pustyni Gobi. Wiadomo też, że naziści wywieźli z Tybetu dużą liczbę manuskryptów, które z jakiegoś powodu podarowali im lamowie. Co w tych manuskryptach było? Część z nich stanowiły buddyjskie traktaty, część dzieła odnoszące się do "przeszłości rasy aryjskiej". Z jakiegoś powodu jednak Himmler był bardzo zadowolony z rezultatów tych wypraw. I z jakiegoś powodu prowadzono je aż do 1942 r.! W 1942 r. amerykańskie tajne służby cywilne OSS wysyłały swoją wyprawę do Tybetu - kierowaną przez Ilię Tołstoja Jra (wnuka Lwa Tołstoja). Ma ona utworzyć siatkę wsparcia dla lotniczego szlaku zaopatrzeniowego do Chin (z Indii, ponad "Humpem" czyli Himalajami, do Czunkingu). Ale też ma zapewne się zorientować, czego w Tybecie szukali Niemcy.



Czy naziści zdołali odkryć w Tybecie ślady dawnej "boskiej" technologii np. Pioruna Indry czy viman? Spekulacje na ten temat toczą się od dawna a w Polsce zajmował się tym  m.in. Igor Witkowski.  (oczywiście zarzuca mu się mistyfikację). Doszedł on do wniosku, że naziści rzeczywiście zdołali opracować silnik antygrawitacyjny oparty na "plazmie rtęci". Doświadczenia nad tym prowadzili m.in. na Dolnym Śląsku. Udało im się zbudować pojazdy napędzane tym silnikiem - nazywanym "Die Glocke", czyli dzwon, ale silnik wytwarzał tak silne promieniowanie rozpuszczające struktury wewnątrzkomórkowe, że stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo dla pilotów. Niemcy kombinowali więc z dronami, które wysyłali przeciwko alianckimi wyprawom bombowym. Amerykańscy piloci nadali tym niezidentyfikowanym obiektom nazwę foo-fighters. Ową technologię z dużym prawdopodobieństwem zdobyli po wojnie Amerykanie. Może o tym świadczyć choćby uderzające podobieństwo obiektu, który został wydobyty po katastrofie niezidentyfikowanego obiektu pod Kecksburgiem w Pennsylwanii z opisami "Die Glocke".


Co ciekawe rtęć będąca kluczem do funkcjonowania tego urządzenia była w trakcie wojny transportowana w obłędnie dużych ilościach ubootami z Niemiec do Japonii. Ot np. 5 grudnia wyruszył z Bergen U-864. Został zatopiony przez Brytyjczyków, a po latach, jak go wydobyto, to okazało się, że obok części do odrzutowców, przewoził aż 61 ton rtęci. Po co tyle wysiłku, by próbować pod sam koniec wojny dostarczać rtęć do Japonii?! Ma to sens, tylko jeśli uznamy, że ta rtęć była potrzebna do produkcji broni mogących zmienić przebieg wojny. Broni awangardowych. Być może nie chodziło tu o żadne "hitlerowskie UFO", ale o awangardową technologię nuklearną. Hipotetyczna substancja czerwona rtęć może być przecież wykorzystywana do produkcji zminiaturyzowanych ładunków nuklearnych a są dwie relacje mówiące o tym, że Niemcy zdetonowali mały ładunek nuklearny na wyspie Rugii w październiku 1944 r. Mieli problemy ze stworzeniem podobnie silnej bomby jakiej później użyli Amerykanie, ale dziwnym trafem zbudowali coś naprawdę nowatorskiego a przy tym... mało użytecznego. Może liczyli na to, że wspólnie z Japończykami rozwiną te "boskie technologie"?


Powyżej: artystyczna wizja "nazistowskiego UFO" na Antarktydzie :)

Po 1945 r. nazistowskie poszukiwania Szambali kontynuował na własną rękę chilijski dyplomata Miguel Serrano. W swoich książkach snuł on teorię, że Hitler przeżył wojnę i uciekł u-bootem do tajnej niemieckiej bazy na Antarktydzie (Serrano brał udział w latach 40-tych w ekspedycjach badawczych na tym kontynencie), a stamtąd przedostał się do Szambali.






Teorie o tajnej hitlerowskiej bazie na Antarktydzie wzięły się zapewne stąd, że w 1938 r. III Rzesza rzeczywiście wysłała na ten kontynent ekspedycję, która proklamowała, że kawał antarktycznego terytorium nazwany "Nową Szwabią" stanowi zamorską posiadłość Rzeszy. Tak się akurat złożyło, że w trakcie wojny ubooty pojawiały się w okolicach Patagonii, więc zapewne pojawiły się w alianckich służbach podejrzenia, że naziści mają gdzieś w pobliżu swoją bazę zaopatrzeniową. W każdym bądź razie na przełomie 1946 i 1947 r. w Nowej Szwabii pojawiła się amerykańska ekspedycja realizująca Operację Highjump. W jej składzie był m.in. lotniskowiec a w dowództwie było dwóch admirałów. O rezultatach naukowych tej ekspedycji mówi się niewiele. Ponoć większość zdjęć dokonanych przez lotnictwo rozpoznawcze była "prześwietlona". Wyprawę przerwano po kilku tygodniach. Stracono jeden samolot rozpoznawczy, oficjalnie w wypadku. Jeden z dowodzących operacją, admirał Richard E. Byrd miał w każdym bądź razie obsesję na punkcie zagrożenia USA inwazją z obszarów polarnych - w tym z Antarktydy.



Wróćmy jednak do teorii chilijskiego ezoteryka Serrano. Według niego Fuehrer ma za jakiś czas powrócić z tego podziemnego królestwa, by jako Rudra Chakrin, Budda Maitreya i Kalki w jednej osobie, by podbić świat. Autor tych rojeń znał się z Dalajlamą XIV od 1959 r. i wielokrotnie się z nim spotykał. W 1992 r. witał Jego Świętobliwość na lotnisku w Santiago de Chile wraz z delegacją Chilijskiej Partii Narodowosocjalistycznej. Dalajlama nigdy się od niego nie odciął.

Ciekawe czy Dalajlamie spodobałaby się moja powieść "Vril. Pułkownik Dowbor" poświęcona m.in. nazistowskim i sowieckim poszukiwaniom Szambali oraz siły vril?

***

Z ostatnich wydarzeń:

Atak na tankowce w Zatoce Omańskiej była albo operacją "pod fałszywą flagą" (np. saudyjską) albo dowodem na to, że władze Iranu są naprawdę szalone. Do ataku na supertankowce przewożące ropę do Japonii doszło tuż po wizycie japońskiego premiera Abe Shinzo w Teheranie. Irańskie władze odmówiły skorzystania z oferty pośrednictwa w negocjacjach z Amerykanami. Władze USA jako dowód na irańskie sprawstwo zamachów pokazały film, na którym jacyś ludzie podpływają na łodzi do tankowca i usuwają z jego burty minę magnetyczną, która nie eksplodowała. Właściciel tankowca zakwestionował jednak wersję Amerykanów mówiąc, że statek został trafiony z drugiej strony jakimś "obiektem latającym". Teraz więc pojawia się wersja z irańską rakietą. Sami Irańczycy robią zaś wszystko, by to ich obwiniono za atak. Np. grożą w swojej propagandzie, że będą zatapiać amerykańskie oraz izraelskie statki. Możliwe więc, że doszło do ataku "pod fałszywą flagą", ale jednocześnie w irańskich władzach są dogmatyczni debile lub prowokatorzy mający dostarczyć pretekstu do zaostrzenia sankcji bądź innego rodzaju uderzenia w Iran.

Ciekawe czy zwróciliście uwagę na ogromne protesty w Hongkongu? Milion ludzi na ulicach! Byłem świadkiem Rewolucji Parasoli w 2014 r. - wtedy również prawie cały Hongkong zjednoczył się przeciwko Chinom i skorumpowanej administracji tej metropolii. Po stronie Chin były wówczas tylko trzy środowiska: wielki biznes, policja oraz... mafia. Obecnie stanowisko wielkiego biznesu staje się bardziej powściągliwe. Chińscy bogacze mieszkający w Hongkongu boją się nowego prawa ekstradycyjnego forsowanego przez Carrie Lam. To prawo jest dla nich jak zaproszenie do łagru. Dlatego też władze Hongkongu po protestach zaczynają się uginać i wycofywać z prac nad prawem ekstradycyjnym.

Z rezultatów wizyty prezydenta Dudy w USA jestem oczywiście zadowolony. Ból d... Snowdena-Winnickiego i ubeckich pomiotów takich jak pewien były ambasador potwierdza, że te ustalenia są dla naszego kraju dobre. Oczywiście można zawsze oczekiwać więcej, ale np. większa liczba amerykańskich żołnierzy w Polsce czyni dużo mniej prawdopodobnym rosyjski scenariusz ograniczonego, terrorystycznego, uderzenia jądrowego na nasz kraj (mającego za zadanie zmusić inne państwa NATO do ustępstw). W Polsce stacjonuje już kilkanaście tysięcy żołnierzy wojsk sojuszniczych a będzie ich więcej. Warto wykorzystać kupiony w ten sposób czas na dokończenie modernizacji naszej armii. Ci którzy się spodziewali, że za amerykańską obecność wojskową zapłacimy "300 mld dolarów Żydom", mogę poinformować, że Trump olał list kongresmenów domagających się poruszenia sprawy roszczeń podczas spotkania z Dudą. Amerykanie wysyłają do nas swoje wojska nie po to, by wsadzać sabatejskiego reżysera do Guantanamo i przejmować kamienice, tylko po to, by wbić klin w geopolityczną oś Berlin-Moskwa-Pekin. A że akurat jest to zbieżne z naszymi interesami...




***

Oczywiście zbliżamy się do finału serii Shamballah. Nie będę podpowiadał o czym on będzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz