sobota, 1 czerwca 2019

Shamballah: Zaginiona Kraina



Ilustracja muzyczna: Road to Shamballa - Uncharted 2 OST 

Doctor Strange Suite


Shamballah, Xiangbala, Shangri-La, Agharta - tak nazywane jest w tybetańskiej, indyjskiej i chińskiej tradycji mistyczne królestwo rządzone przez Króla Świata. Ma ono być największą i najważniejszą na świecie skarbnicą starożytnej wiedzy a jego mieszkańcy mają posługiwać się mocą psychiczną, której na Zachodzie nadano nazwę "vril". Drogi do tego mitycznego królestwa już w XX w. szukały służby specjalne kilku mocarstw inwestując w to wiele sił i środków. Co takiego sprawiło, że goniły one za tą wizją?



W buddyjskich tekstach takich jak „Kalachakra tantra” mityczna Szmabala jest przede wszystkim utopijnym buddyjskim państwem, rodzajem ziemskiego raju. Jej pierwszy władca miał pochodzić z plemienia Sakya, tego samego co historyczny Budda Gautama i zostać nawrócony na buddyzm przez samego założyciela tej religii. Władcy Szambali znieśli system kastowy i zbudowali u siebie zmilitaryzowane społeczeństwo. Podporządkowali sobie tysiące indyjskich magów – riszich. Dysponowali starożytną, boską technologią i mocą psychiczną a w laboratoriach królestwa cały czas pracowano nad nowymi superbroniami mającymi przynieść zagładę przeciwnikom buddyjskiej doktryny – przede wszystkim wyznawcom Allaha. Arsenał ten jest przygotowywany na apokaliptyczną wojnę, w której siły światłości poprowadzi do zwycięstwa ostatni król Szambali – Rudra Chakrin („przesuwający koło”) utożsamiany z Maitreyą, czyli Buddą przyszłości oraz z Kalkim, następnym wcieleniem hinduskiego boga Wisznu.


Wiara w to, że Szambala dysponuje arsenałem "boskich" broni koresponduje ze starożytnymi indyjskimi przekazami mówiącymi o użyciu tych broni w zamierzchłych czasach. Jak już pisałem na tym blogu:


Flashback: Hiperborea - Vymanika Shastra


"W Mahabharacie oraz innych pismach wedyjskich roi się jednak od opisów "boskiej technologii" - latających pojazdów zwanych vimanami oraz broni masowej zagłady. I tak w bitwie pod Kurszterą miąno użyć straszliwej broni znanej jako Piorun Indry. Jak czytamy w tym eposie:





"Wyrzucono pojedynczy pocisk załadowany całą energią wszechświata. Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości... Była to nieznana broń, żelazny grom, gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, ze nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne... w ucieczce od owego ognia żołnierze rzucili się do strumieni, aby obmyć swoje ciała i sprzęt...
[ta bron]...odrzuciła tłumy [wojowników] razem z ich rumakami, słoniami, pojazdami naziemnymi i ich bronią, jak gdyby były to suche liście drzewa. Odrzuceni podmuchem...wyglądali pięknie, jak ptaki w locie... odlatujące z drzew... (...)




Ze wszystkich stron Cukra miotał grom na potrójne miasto. Na jego trzy części ciskał pocisk, który krył w sobie energię Kosmosu. Miasto stanęło w płomieniach. W niebo wystrzelił jaskrawy dym, równy dziesięciu tysiącom słońc. Rozszałały się gwałtowne nawałnice; deszcz lał strumieniami. Rozległy się grzmoty, choć niebo było bezchmurne. Zatrzęsła się ziemia. Podniosły się wody. Rozstąpiły się szczyty gór, nastała ciemność."(...) Ojciec amerykańskiej broni atomowej, imigrant z Niemiec, dr Robert Openheimer nie bez powodu cytował wedyjskie pisma podczas testu bomby A w lipcu 1945 r. Później, gdy pytany o to, czy w lipcu 1945 r. doszło do pierwszej eksplozji bomby atomowej, odpowiedział: "Tak, ale w czasach nowożytnych". 




"Richard B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani" posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza, trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie są zakłopotani, nie mogąc wyjaśnić, do czego służyć mogła w starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym względzie inaczej.

Andrew Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze: Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z "Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala", z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara", "vitatpara", "ima" i w końcu "kashta" - jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.


Jedna trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością. Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej części sekundy.



Tablica "Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru. Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości? Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa część przestrzeni nie jest wypełniona materią. (...)


Starożytni Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą wiedzę naukową o świecie i materii. W powstałym prze około 5000 laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy rozważania na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji, gwiazdy stałe na Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi, kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu. Wiadomo także, że niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich rozważań skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej. Wyznaczenie czasu "potrzebnego do przejścia atomu przez jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest przykładem jednego z prostszych "tematów badawczych"."

(koniec cytatu)

Dużo więcej tej zadziwiającej, starożytnej wiedzy ma się znajdować w Szambali. Tak się dziwnie złożyło, że Nikołaj Roerich opisywał przyszłą Wojnę Szambali jako coś w rodzaju wojny nuklearnej. I opis ten powstał na długo przed Hiroszimą...

Wiara w Szambalę bardzo silnie zakorzeniła się wśród buddystów z Tybetu i Mongolii. Pobożne legendy mówią, że dalajlamowie pozostawali w kontakcie z przedstawicielami tego królestwa a w dawnym pałacu dalajlamów w Lhasie jest tajne przejście prowadzące do Szambali.



Gdzie to królestwo jest położone? Buddyjska tradycja tego nie precyzuje. Przedstawia się je zwykle jako państwo o kształcie idealnego okręgu otoczone kręgiem wysokich, ośnieżonych gór. Jest to jednak tylko jego symboliczny obraz, w którym niedostępne góry są odbiciem trudności jakie trzeba pokonać, by dotrzeć do buddyjskiego oświecenia. Opowieści o podróżach do Szambali są zaś podobnymi symbolicznymi opowiastkami z pogranicza realności, halucynacji i magii. Wśród tybetańskiego i mongolskiego ludu rozpowszechniło się przekonanie, że Szambala leży pod ziemią, skryta w starożytnym systemie tuneli. Dokładna jej lokalizacja nie jest znana, ale często wskazywany jest obszar pod Pustynią Tarym a także u podnóża gór Kunlun oddzielających Tybet od zamieszkanego przez Ujgurów regionu Sinciang. Góry Kunlun były uważane w chińskiej mitologii za siedzibę bogów. Niektórzy lamowie twierdzą, że wejście do Szambali znajduje się bardzo daleko na syberyjskiej, arktycznej północy. Jak później jednak wyjaśnię, wszystkie te interpretacje są tylko pewne bardzo duże uproszczenia...




Mit Szambali ma wyraźne przedbuddyjskie korzenie. W bon, czyli w pierwotnej, szamanistycznej religii Tybetu istnieje wiara w podobne, utożsamiane z rajem królestwo znane jako Olmolungring. Podobne opowieści o starożytnych podziemnych światach krążą od wieków w Indiach czy obu Amerykach a przebijają się nawet do europejskiego folkloru, który traktował podziemia zarówno za miejsce zamieszkiwane przez różnego rodzaju elfy, skrzaty, trolle i smoki jak i za chrześcijańskie Piekło. Nawet w polskim folklorze mamy podobne opowieści – np. o rycerzach śpiących w jaskini w Giewoncie i czekających na Sąd Ostateczny. (Na zbudzenie się tych rycerzy czeka sabatejski reżyser - Grzegorz Braun. :) Bez wątpienia jednak buddyzm tybetański dał temu mitowi nową energię.


Pierwszym Europejczykiem, który słyszał legendy o Szambali był prawdopodobnie o. Estevallo Cacella, portugalski jezuita, który w XVII w. dotarł na dwór panczenlamy. Tak, tak - to "agenci" Stolicy Apostolskiej jako pierwsi zainteresowali się tym utopijnym, buddyjskim królestwem i jego tajemnicami.



Po jezuitach temat ten zaczęli badać okultyści. W 1871 r. lord Edward Bulwer-Lytton, były brytyjski minister ds. kolonii, człowiek, któremu kiedyś proponowano grecką koronę, opublikował poświęconą temu Podziemnemu Królestwu książkę "Vril. Nadchodząca rasa". Opisywał w niej zamieszkujące Szambalę społeczeństwo czystych Aryjczyków, którzy "nie zdegenerowali się mieszaniem z rasami niższymi" i przez to zachowali zdolność do posługiwania się mocą psychiczną o nazwie "vril". Bulwer-Lytton jest autorem sentencji "Pióro jest potężniejsze od miecza", więc nie powinniśmy się dziwić, że jego książka poświęcona Vrilowi odniosła ogromny sukces w środowiskach okultystycznych.




Książką Bulwer-Lyttona mogła inspirować się Helena Bławatska, rosyjska okultystka, założycielka Towarzystwa Teozoficznego. W „Doktrynie tajemnej” oraz innych swoich dziełach pisała ona posiadających moc vril mędrcach – Mahatmach, którzy z podziemnego królestwa Agharty kierują rozwojem duchowym ludzkości i przygotowują ją na nadejście Buddy Maitreyi oraz na towarzyszące temu przejście ludzkości na kolejny szczebel drabiny ewolucyjnej.



Równolegle do nich tematem zajmował się francuski markiz Alexandre Saint-Yves d'Alveydre. Był on wysokiej rangi różokrzyżowcem i martynistą. Alveydre był twórcą idei synarchii. Co to była synarchia? Jak podają popularne źródła: "Alexandre Saint-Yves d’Alveydre zastosował termin synarchia w swojej książce Prawdziwa Francja albo misja Francji (1887) dla opisu jego zdaniem idealnej formy rządów. Reagując na zagrożenie ideologiami i ruchami anarchistycznymi opracował bardziej konserwatywną formułę polityczno-teologiczną w serii następujących po sobie od roku 1882 czterech książek, której efektem miałby być rozwój harmonijnego społeczeństwa rozumianego jako organiczna jedność. Ideał ten częściowo opierał się na wyidealizowanych wyobrażeniach życia w średniowiecznej Europie, a także na wyobrażeniach o skutecznych sposobach rządzenia w Indiach, na Atlantydzie i w starożytnym Egipcie. Stawał w obronie hierarchii i zróżnicowania społecznego przy założeniu kooperacji między klasami i przekraczania konfliktów między grupami społecznymi i ekonomicznymi: synarchia w opozycji do anarchii. Jego wizja społeczeństwa europejskiego zakładała rząd oparty na trzech radach reprezentujących siły ekonomiczne, władze sądownicze i społeczność naukową, wiązane w jedną strukturę przez izbę metafizyczną. Idee te powstawały także pod wpływem Republiki Platona i pod wpływem martynizmu.
Częścią tej koncepcji rządów było przyznanie istotnej roli tajnym stowarzyszeniom, czy też mówiąc bardziej precyzyjnie stowarzyszeniom ezoterycznym, które mają dysponować przepowiedniami na temat przyszłości i zakulisowo zabezpieczać rządy. Alexandre Saint-Yves d’Alveydre dostrzegał wzór realizacji tego zadania w działalności Zakonu Templariuszy w średniowiecznej Europie"



Łatwo możemy zauważyć, że ustrój synarchiczny jest bardzo podobny do ustroju korporacyjnego wdrożone przez Benito Mussoliniego. Mussolini miał zaś potężne wsparcie w kręgach masonerii odwołującej się do tradycji Mazziniego. Ezoteryczne źródła faszyzmu?

Alveydre twierdził, że protofaszystowski pomysł synarchii podpowiedzieli mu tajemniczy Mędrcy ze Wschodu. Mieli mu oni przekazać również, posiłkując się sanskryckimi tekstami, wiedzę o Królestwie Agharty. Jak czytamy: " Alexandre Saint-Yves d’Alveydre mógł zostać odwiedzony przez grupę Wschodnich Wtajemniczonych, z których jeden określał siebie – książę Hardjij Scharipf (Haji Sharif). To właśnie wtedy nastąpiło skojarzenie synarchii ze „wschodzącymi mistrzami” zgrupowanymi w podziemnych pieczarach Agharty, którzy mieliby komunikować się z Alexandre Saint-Yves d’Alveydre'ą na drodze telepatycznej. O tym ukryciu pisał w książce Mission de l'Inde en Europeä wydanej w roku 1886, ale w obawie przed uchyleniem zbyt wielu tajemnic książkę tę zniszczył, pozostawiając tylko jej dwa egzemplarze, przez co nie była ona dostępna aż do roku 1910.
Alexandre Saint-Yves d’Alveydre wierzył, że starożytny, opierający się na synarchii rząd światowy został przeniesiony do Agharty do wnętrza pustej Ziemi na początku ery Kali Yuga ok. 3200 roku p.n.e. Saint-Yves d’Alveydre'ę można uznawać za człowieka, który wprowadził koncepcję Agharty do świata zachodniego. (...)
Uczniem Alexandre Saint-Yves d’Alveydry był wybitny okultysta Papus, który założył szereg stowarzyszeń opartych na idei synarchii. Innymi znaczącymi następcami byli Victor Blanchard (1878-1953), Philippe Nizier, René A. Schwaller de Lubicz i Emille Dantinne. Dzieła Saint-Yves d’Alveydry były także wykorzystywane przy rozwijaniu teozofii, a Rudolf Steiner w dużej mierze opierał się na koncepcji synarchii w kształtowaniu swoich poglądów politycznych.
Idee Alexandre Saint-Yves d’Alveydry miały wpływ na burzliwą politykę Francji w początkach XX-wieku, służąc jako model dla wielu ugrupowań prawicowych, a także w Meksyku, gdzie grupy synarchistyczne odgrywały znaczącą rolę polityczną."

(Jako ciekawostkę mogę dodać, że istniał również polski Związek Synarchiczny, założony przez znanego masona Włodzimierza Tarło- Mazińskiego i przemysłowca, senatora BBWR Stanisława Gaszyńskiego.  Związek ten głosił wiele bardzo słusznych postulatów:  "Członkowie Związku Synarchicznego reprezentowali pogląd, że dla Polski najlepszym ustrojem byłaby synarchia, czyli połączenie głównej zalety ideologii liberalnych, tj. swobodnego rozwoju indywidualnego jednostek (który to rozwój w warunkach demokratycznych prowadzi do anarchii) z prawicowymi zasadami jedności państwa i silnych rządów. W praktyce uosobieniem tego związku miałby być synarcha – posiadacz pełnej władzy zwierzchniej.(...)  Program gospodarczy zakładał udział robotników w zyskach przedsiębiorstw, odejście od złota jako miernika wartości na rzecz towarowej jednostki rozliczeniowej. W latach trzydziestych XX w. Tarło-Maziński usiłował przekonać do synarchizmu śląskie środowisko ONR.")




W historii o Szambali jest zresztą silny polski wątek. Opowieści o tej mitycznej krainie mocno bowiem spopularyzował w dwudziestoleciu międzywojennym polski pisarz Ferdynand Antoni Ossendowski. Zyskał on międzynarodową sławę dzięki wydanej w 1921 r. książce „Zwierzęta, ludzie, bogowie” (wydawanej również pod tytułem: „Przez kraj zwierząt, ludzi i bogów”) opisującej jego ucieczkę z ogarniętej rewolucją Rosji poprzez Syberię i Mongolię. Ossendowski w barwny sposób opisywał buddyjskie mity, a wśród nich opowieść o podziemnym królestwie rządzonym przez obdarzonego mistyczną mocą władcy zwanym Królem Świata.
„Znajduje się on w kontakcie z myślami wszystkich, którzy wywierają wpływ na losy i życie rodzaju ludzkiego… Z królami, carami, chanami, wodzami, arcykapłanami, naukowcami i innymi potężnymi ludźmi. Jest on świadom wszystkich ich myśli i planów. Jeżeli są one miłe Bogu, Król Świata dopomaga im w niewidoczny sposób; jeżeli jednak są Mu one niemiłe, Król doprowadza do ich unicestwienia. Moc ta jest dana Agharti za pośrednictwem tajemniczej nauki zwanej ‘Om’, którym to słowem my rozpoczynamy wszystkie nasze modlitwy. ‘Om’ jest imieniem starożytnego świętego, pierwszego Goro, który żył trzysta trzydzieści tysięcy lat temu. Był pierwszym człowiekiem, jakiemu dane było poznać Boga; nauczał on rodzaj ludzki wiary, nadziei i walki ze Złem. Potem zaś Bóg dał mu władzę nad wszystkimi siłami rządzącymi światem widzialnym” – cytował Ossendowski jednego z buddyjskich duchownych.




Mongolia była pogrążona wówczas w politycznej gorączce. Władzę nad krajem zdobył rosyjski białogwardyjski generał Roman von Ungern-Sternberg, który mianował się ostatnim chanem i myślał o wyzwoleniu Azji spod panowania europejskich potęg. Na ten polityczny mesjanizm nakładało się religijne ożywienie. Mongołowie oczekiwali, że wkrótce rozpocznie się apokaliptyczny konflikt, w którym weźmie udział potężna armia Szambali a Ungern głęboko wierzył w istnienie tego Podziemnego Królestwa. Nikołaj Roerich słyszał w 1924 r. w Urdze jak mongolscy kawalerzyści śpiewali: "Pozwólcie nam umrzeć na tej wojnie/byśmy się odrodzili/jako jeźdźcy króla Szambali!". Wielu wysokiej rangi lamów marzy zaś, by reinkarnować jako generałowie w armii Króla Szambali.

Ilustracja muzyczna: Ice Top - Urge Urgeleg 2 OST (bardzo klimatyczne video)




Za Ostrze Szambali uznawana była już mongolska armia pustosząca muzułmańskie państwa Azji Środkowej, Chiny i Europę. Czyngis-chan na długo po swojej śmierci był przedstawiany przez buddyjskich lamów jako władca skłaniający się ku buddyzmowi, niemalże bodhisatwa.




W latach 30. i 40. japońska armia i tajne służby wykorzystywały mit Szambali przeciwko Chińczykom i Sowietom. Ich propaganda skierowana do Mongołów przedstawiała japońskie siły zbrojne jako Armię Szambali idącą wyzwolić ludy Azji spod obcego panowania.



W bliski wybuch apokaliptycznej Wojny Szambali (i w konieczność przyspieszenie tej wojny prowadzącej do wzajemnej destrukcji USA i Chin) wierzył Shoko Asahara, przywódca japońskiej sekty Aum Shinrikyo. Sekta ta, obwiniana o atak sarinem na tokijskie metro w 1995 r., miała powiązania z japońskim "głębokim państwem" i aktywnie starała się zdobyć bronie masowego rażenia z rosyjskich arsenałów. Broń ta miała służyć dokonaniu prowokacji mającej doprowadzić do wojny nuklearnej pomiędzy USA a Chinami. Niewiele osób jednak ma świadomość, że Asahara nawiązał bliską znajomość z Dalajlamą XIV i wspierał go finansowo. Później, podczas śledztwa w sprawie zamachu na tokijskie metro, szef sekty Aum tłumaczył się, że to Dalajlama kazał mu "zrobić coś, co rozrusza skostniały japoński buddyzm". Niezły jajcarz-fajansiarz z tego Dalajlamy :) Pasują do niego słowa św. Jana Pawła II: "Można powiedzieć, że to jest okrutnik".




***


Jako autor powieści mającej w tytule słowo "Vril" miałem epizod związany z szukaniem śladów Szambali. W Ułanbaatar miałem okazję rozmawiać z dobrze poinformowanym Rosjaninem - głównie o współczesnej Mongolii oraz Rosji, ale też trochę o historii. W pewnym momencie zarekomendował mi on odwiedzenie ruin klasztoru Hamrin Hiid na obrzeżu pustyni Gobi. Miejsce to znane jest jako "Oczy Szambali". Legenda mówi, że jak spojrzysz na oczy namalowane na klasztornej bramie, to Szambala widzi ciebie a jak jesteś Wtajemniczony, to widzisz Szambalę. Musiałem tam pojechać


To była podróż ponad 500 km na południe. I była warta. Hamrin Hiid zrobił na mnie fajne wrażenie. Gdy patrzyłem na oczy namalowane na klasztornych wrotach przez sekundę widziałem oczami wyobraźni miasto z białymi murami i białymi wieżami. Kolega, który wybrał się tam kilka tygodni później miał podobny przebłysk. Być może to tylko nasza wyobraźnia.  

***

A w następnym odcinku serii Shamballah będzie o carskich i sowieckich poszukiwaniach Szambali.

***

Ze spraw wykraczających poza serię blogową:

Wyszły na jaw zapisy podsłuchów, które FBI robiła pastorowi Chojeckiemu Kingowi. Mniejsza z tym, że Martin Luther King miał 45 kochanek. Służby nagrały jak przyjaciel Kinga, inny czarny pastor baptystyczny, gwałcił parafiankę w pokoju hotelowym. King się temu przyglądał, śmiał się i dawał gwałcicielowi porady, co powinien jej jeszcze zrobić. Nagrano też jak King z innym pastorem tworzyli listę parafianek, określającą m.in. która z nich najlepiej się nadaje do orala, która do anala itp. Pastor zachowywał się więc gorzej niż podejrzewali nawet najbardziej zagorzali biali suprematyści.



Teraz możemy właściwie zrozumieć słowa pastora Kinga, z jego najsłynniejszego przemówienia: "Miałem sen. Biała i czarna dziewczyna bawiły się ze sobą". :)

W książce Johna Barrona "Amerikanskij szpion" jest też krótki wątek poświęcony pastorowi Kingowi. Okazuje się, że FBI miała poważne podstawy, by podejrzewać go o związki z komunistami. Byli działacze KPUSA kręcili się bowiem wokół pastora.

***

Obserwując reakcje po wyborach do PE widzę u niektórych wielki szok po tym jak Konfederacja uzyskała 4,55 proc. głosów zamiast 6 proc. No cóż, przy dużo wyższej frekwencji w wyborach parlamentarnych na jesieni może ona uzyskać jeszcze niższy wynik. Jej problemem jest bowiem głównie to, że odstrasza część elektoratu patriotycznego. Odstrasza filorosyjskością części swoich liderów. Powinna więc w kampanii wystrzegać się wszelkich akcentów prorosyjskich. A jak to w praktyce wyszło? Przykładem kretynizmu jej liderów był wywiad udzielony przez Krzysztofa Bosaka Sputnikowi. Po co mu to było? Nikogo w ten sposób nie przekonał do głosowania na swoje ugrupowanie (polskojęzyczną wersję Sputnika czytają głównie stare komuchy) a wiele osób zniechęcił. Jak można było dopuścić do tak gigantycznego fuck-upu jak umieszczenie na listach w Warszawie jakiegoś sowieckiego babsztyla z Donbasu? Po co im było pajacowanie Brauna z Fortem Xi? Takie akcenty powodowały, że "judeosceptyczne" akcenty w kampanii Konfederacji mogły być łatwo uznane za kremlowski teatrzyk. (Zwłaszcza jak pajacuje z jarmułką gostek o tak ostentacyjnie semickim nazwisku jak "Berkowicz".) Już po wyborach Ozjasz Goldberg powiedział, że Kaczyńskiego trzeba postawić przed Trybunałem Stanu za obrażanie Rosji i napisał, że "następnym razem napluje do ryja" rolnikom protestującym przed URM. I pomyśleć, że 1993 r. głosował on za wprowadzeniem progu wyborczego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz