sobota, 2 września 2017

Kto podsyca konflikt rasowy w USA? Trump więźniem Białego Domu?



Bitwa pod Chancellorsville, stoczona na przełomie kwietnia i maja 1863 r. była pokazem kunsztu dowódczego generała Roberta Lee. To także miejsce przypadkowej śmierci wybitnego dowódcy konfederatów gen. Stonewalla Jacksona. Około 100 km dalej  znajduje się Charlottesville, miejscowość, w której doszło niedawno do zamieszek związanych z usunięciem pomnika generała Lee.



Nie jestem wielkim fanem Konfederacji. Uważam, że secesja Południa była wojną hybrydową prowadzoną przeciwko USA przez Wielką Brytanię. Była to próba zniszczenia rodzącej się potęgi przemysłowej i wpędzenia USA w pułapkę zadłużeniową (w podobny sposób jak Grecję, Imperium Osmańskie oraz państwa Ameryki Łacińskiej) - pułapkę, z której zręcznie wyplątał się prezydent Lincoln (co kosztowało go życie). Mimo wszystko, miliony Południowców było przekonanych o tym, że bronią swojej ziemi przed agresją Waszyngtonu, Walczyli oni nie tyle w obronie niewolnictwa (właścicielami niewolników było w 1860 r. zaledwie 1,6 proc. mieszkańców USA, zapewne z czasem instytucja ta zniknęłaby w naturalny sposób, tak jak np. w Brazylii), co praw stanów do samorządu oraz w obronie własnych domów. To był wewnątrzamerykański spór o model rządzenia krajem. I po zakończeniu tego sporu, strona zwycięska uznała, że pokonany przeciwnik zasługuje na szacunek i upamiętnienie. Warto przypomnieć, że gen. Grant i gen. Sherman  przyjmowali kapitulację wojsk Konfederacji na bardzo łagodnych warunkach. Pozwolili pokonanym zachować broń i konie, a także wyłączyli ich z wszelkich procesów o zdradę USA. Gen. Sherman był nawet zwolennikiem amnestii dla prezydenta Konfederacji Jeffersona Davisa. Zaprzyjaźnił się z konfederackim generałem, który składał mu kapitulację.

Po wojnie domowej i burzliwym okresie Rekonstrukcji uznano, że należy pozwolić Południowcom na zachowanie swojej dumy. Gdy armia USA w 1898 r. szła na wojnę przeciwko Hiszpanii, orkiestry wojskowe grały na przemian marsze Unii oraz Konfederacji. Dowódcy biorący udział w tym konflikcie wywodzili się z obu tych tradycji wojskowych. Obie tradycje były też pieczołowicie kultywowane przez armię - wystarczy przyjrzeć się nazwom baz wojskowych w USA (ile tam upamiętnień konfederackich generałów). I trudno się temu dziwić. Gen. Douglas MacArthur był potomkiem generała Unii, generał George Patton, potomkiem generała konfederacji. Do dziedzictwa Konfederacji odwoływali się również politycy z Południa - szczególnie ci z Partii Demokratycznej. Z symboliki konfederackiej korzystali m.in. Jimmy Carter, Bill Clinton, Al Gore a nawet... sztabowcy Hillary Clinton.







Jak stwierdził kilka lat temu Jimmy Carter, bardzo niewielu osobom flaga Konfederacji kojarzy się z symbolem rasistowskim. Co więcej, gdy pojawiły się pierwsze inicjatywy mające na celu usunięcie konfederackich upamiętnień, czasem bronili ich ... przedstawiciele lokalnej czarnej społeczności. 
Po ośmiu latach prezydentury Obamy hordy liberalnych, uniwersyteckich Social Justice Warriors. zaczęły nagle wyrażać straszliwe oburzenie z powodu istnienia konfederackich reliktów. Administracja Obamy zrobiła bardzo dużo, by podgrzać rasowe napięcia w USA. Podkręcano narrację o tym, że każdy policjant to "rasistowska świnia", pozwalano ekstremistycznym grupkom takim jak Black Lives Matters na bezkarne wywoływanie zamieszek a w debacie akademickiej pojawiło się pojęcie "białego przywileju". Kulminacją tej propagandy, obwiniającej białego mężczyznę (zwłaszcza bezrobotnego robotnika z Rust Belt) za całe zło tego świata była kampania Hillary Clinton. Po przegranych przez nią wyborach jeszcze mocniej podgrzano rasowe napięcia - sprzedając różnym liberalnym idiotom narrację, że władze w kraju objął "straszny kryptonazista" Trump. (Jakież podobieństwo do kremlowskiej propagandy o "neonazistowskiej juncie" w Kijowie czy do kodziarskich bajdurzeń o "rządach ONR" w Polsce.) Z tą narracją był tylko jeden problem - altrightowi zwolennicy Trumpa to zwykle mili i zabawni ludzie od internetowych memów i robienia różnych zgrywów w necie i realu. Grupka "rekonstruktorów historycznych NSDAP" to tylko niewielka część altrightu, znajdująca się na obrzeżach ruchu, od której odcinają się medialne gwiazdy alternatywnej prawicy. Trudno było więc przekonać Amerykanów, że to alt-right stanowi zagrożenie, gdy to wynajęci przez Podestę i Sorosa antifiarze i SJW urządzali zamieszki, atakowali spokojnych zwolenników Trumpa i robili z siebie idiotów. Potrzebna więc była prowokacja. Incydent z Charlottesville - rozjechanie protestujących SJW przez "neonazistowskiego" radykała - wpisał się w to doskonale.


Trump został niemal zlinczowany za to, że stwierdził, że "obie strony" są winne tragedii w Charlottesville. Miał w tym przypadku w 100 procentach rację. Zanim doszło do incydentu z samochodem, w mieście trwały zamieszki, w dużej mierze rozkręcone przez Antifę. Policja nie reagowała (burmistrz miasta jest antytrumpowy). Ludzie Obamy i Sorosa obsadzili też "neonazistowską" część aktorów. Organizatorem demonstracji w obronie pomnika gen. Lee był Jason Kessler - do listopada 2016 r. zwolennik Obamy i działacz radykalnie lewicowego ruchu Occupy Wall Street. Po wyborach prezydenckich nagle stał się altrightowcem :) To była oczywista ustawka, mająca pomóc w sterroryzowaniu ruchu alt-right i zwolenników Trumpa poprzez przyklejenie im neonazistowskiej etykietki. W rytualnych potępieniach prezydenta wzięli udział więc również zdrajcy z Partii Republikańskiej tacy jak Paul Ryan czy John McCain. W potępienie prezydenta za "nazizm" zaangażował się również Arnold Schwarzenneger, , który jest synem nazisty, kumplował się nazistami takimi jak Kurt Waldheim ,  wyrażał podziw dla Hitlera.  i nosi na klamrze paska od spodni symbol Tottenkopf.  "Znałem oryginalnych nazistów, bo pochodzę z Austrii" - mówił były gubernator Kalifornii w przesłaniu do Trumpa. Trudno o większą hipokryzję...



Narracja mówiąca, że Trump=naziści=konfederaci zaczęła się jednak psuć z powodu idiotycznych wyskoków debili z Antify. Zaczęli oni niszczyć nie tylko konfederackie pomniki, ale również dewastować cmentarze z czasów wojny secesyjnej, atakować dziennikarzy i demonstrantów, których nie sposób uznać za neonazistów. Doszło nawet do tego, że Antifa ścierała się z czarnymi radykałami z BLM . W końcu, nawet Nancy Pelosi, prominentna polityk Partii Demokratycznej, musiała potępić Antifę.  SJW kontynuowali jednak ofensywę kretynizmu. Oskarżyli znanego czarnego koszykarza Charlesa Barkleya o bycie "białym suprematystą". Jedno z kin przestało wyświetlać "Przeminęło z Wiatrem" uznając ten film za "rasistowski".  Sportowa stacja ESPN zawiesiła zaś jednego z komentatorów za to, że ma on na nazwisko Robert Lee. Mniejsza z tym, że koleś jest Amerykaninem chińskiego pochodzenia! Wszystko to sprawiło, że poparcie dla Trumpa wzrosło po Chancellorsville a firmy szyjące konfederackie flagi nie nadążają za zamówieniami. 



Dużo bardziej niebezpieczne rzeczy dzieją się w Białym Domu. (I nie chodzi mi o rezygnację Steve'a Bannona. Bannon był nieefektywny i przereklamowany - "główny strateg" Białego Domu jakoś nie zadziałał w takich ważnych dla elektoratu kwestiach jak ułaskawienie rodziny Bundych. Do tego zirytował Trumpa przypisując sobie 100 proc. zasług za wygrane wybory - choć przecież kierował się w kampanii wytycznymi Paula Manaforta, a sam niewiele do nich dodał.) Gen. Kelly postanowił odciąć prezydenta od zewnętrznych źródeł informacji - jego ludzie pilnują nawet, by Trump nie czytał serwisu Infowars.  Sebastian Gorka został w brzydki sposób wyrzucony z Białego Domu - Secret Service dostała rozkaz, by go nie wpuszczać - i twierdzi, że Trump jest otoczony ludźmi sabotującymi jego program.  Ludzie generała Kelly'ego zablokowali też spotkanie Trumpa z Johnem Boltonem, byłym ambasadorem przez ONZ. Jak widać Kelly i McMaster chcą zrobić z Trumpa "więźnia Białego Domu". Czyżby więc w cieniu tej szopki wokół konfederackich pomników doszło do wojskowego zamachu stanu w USA?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz