sobota, 1 marca 2014

Największe sekrety: Pieracki

Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Siwy Konik








Ten zamach mocno zaciążył na relacjach polsko-ukraińskich i stał się symbolem banderowskiego terroryzmu. Płk Bronisław Pieracki, wielokrotnie odznaczony legionista, wybitny sanacyjny polityk, oficer Oddziału II-go, minister spraw wewnętrznych został 15 czerwca 1934 r. postrzelony przed klubem oficerskim na ulicy Foksal. Zmarł z ran po przewiezieniu go do szpitala. Marszałek Piłsudski i premier Leon Kozłowski zareagowali na to utworzeniem w województwie poleskim (sprawnie rządzonym przez płka Wacława Kostka-Biernackiego) Miejsca Odosobnienia w urokliwym miasteczku Bereza Kartuska. Pierwszymi pensjonariuszami tego zakładu, stali się Bolesław Piasecki i inni działacze RNR Falanga - na krótko przed zamachem zapowiadali falę terroru przeciwko władzom. Władze miały w pamięci zamach na prezydenta Narutowicza, więc potraktowały ich przechwałki zbyt poważnie i potrzymały narodowych krzykaczy w Berezie przez kilka miesięcy. Wypuściły, gdyż nie mogły ich w żaden sposób powiązać ze zbrodnią na Foksal. (Osobną kwestią jest prawdopodobna współpraca Piaseckiego i innych liderów późniejszego PAX-u z tajnymi służbami podczas odsiadki w Berezie...).


Powyżej: grafika co prawda z prowadzonego przez giertychowych zoofilów zjebowskiego  profilu "Cała prawda o Józefie Piłsudskim", ale mi się podoba :)

W końcu policja uznała, że winę za zamach na ministra Pierackiego ponoszą ukraińscy nacjonaliści. Za zamachowca uznano nierozgarniętego półidiotę Hryhoryja Maciejkę i zaocznie skazano. Nie pojawił się on na sali sądowej, gdyż zdołał wcześniej uciec do Czechosłowacji. Za organizację zabójstwa skazano m.in. Stepana Banderę. Sprawa wydaje się być zamknięta. Ale...



Proces Maciejki był procesem czysto poszlakowym, który wzbudzał liczne wątpliwości ówczesnych obserwatorów. Jednym z głównych dowodów przeciwko OUN miała być... żółto-niebieska kokarda znaleziona na chodniku kilkadziesiąt metrów od miejsca zamachu. Jak pisze dr Baliszewski:


"Jak się wydaje, nikt nie widział prawdziwego zabójcy. Dokumenty śledztwa mówią o mężczyźnie, który z papierową paczką pod pachą od godzin porannych przechadzał się ulicą Foksal, ale trudno dać wiarę, by człowiek, który planował zabicie ministra, był tak nieostrożny, by ryzykować nieuchronne wylegitymowanie na maleńkiej warszawskiej ulicy, przy której mieścił się nie tylko Klub Towarzyski, tzw. Klub 11 listopada, w którym jadali członkowie rządu, ale także ambasada japońska, będąca pod stałą ochroną policji. Według jednych świadków, człowiek, który strzelał do Pierackiego, był wysokim, ogorzałym blondynem lub szatynem o bujnej czuprynie. Według innych, zamachowiec był niskiego wzrostu, ubrany w czapkę cyklistówkę i sportowe ubranie. Wąsy miał przystrzyżone po angielsku. Z opisu zamieszczonego w "Robotniku" wynikało, że zamachowców było kilku i że strzelali z ukrycia za drzewami ogrodu. W relacji jednego z najważniejszych świadków zdarzeń 15 czerwca 1934 r., służącego klubu Adama Dawdy, zapisany został fakt zupełnie niepojęty. Oto - według jego słów - młody człowiek w zielonkawym płaszczu po dokonaniu zabójstwa wcale nie uciekał. Oddalał się powolnym krokiem, pogwizdując.Fakt, że zabójca Pierackiego, przez nikogo nie zapamiętany i nie ścigany, bezpiecznie oddalił się z miejsca zbrodni, zdaje się potwierdzać i to, że policja nie sporządziła portretu pamięciowego zamachowca, i to że następnego dnia Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zapowiedziało w prasie astronomiczną, wynoszącą 100 tys. zł, nagrodę za pomoc w ujęciu sprawcy. Bez skutku. Gen. Kordian Zamorski, komendant główny policji, ujawnił po latach, że bezradność służb śledczych była taka, że na pomoc wezwano słynnego jasnowidza Ossowieckiego. Dano mu do dyspozycji płaszcz porzucony przez zabójcę i egzemplarz gazety, którą trzymał pod pachą. Nawet Ossowiecki nie potrafił jednak wskazać żadnego konkretnego tropu"

(koniec cytatu)



Wiadomo, że zjazd OUN w Berlinie w 1934 r. podjął decyzję o zamachach na ministrów Jędrzejewicza i Pierackiego. Gdy tylko o decyzjach zjazdu dowiedzieli się Niemcy, zakazali Ukraińcom działania argumentując, że narazi to na szwank poprawę stosunków polsko-niemieckich. Przywódca OUN Jehwen Konowalec upierał się po zabójstwie Pierackiego, że zamach zorganizowano bez jego zgody. Zwalał winę na Banderę. Jak zanotował Paweł Sudopłatow, sowiecki szpieg i zabójca Konowalca: " Konowalec powiedział mi, że Berlin przynajmniej na razie, nie jest w żadnej mierze zainteresowany w działaniach przeciwko Polakom. Niemcy byli tak oburzeni zamachem, że skierowali swój gniew przeciw Banderze i jego zwolennikom, ale zamachowiec Maciejko zdążył uciec." Pierackiego przed zamachem obserwował ounowiec Mykoła Łebed. Jego z kolei obserwowała polska policja. Bandera obawiał się wówczas, że lwowska OUN jest silnie zinfiltrowana przez polskie służby, więc odwołał rozkaz zabicia ministra Pierackiego. Oficjalna historiografia twierdzi, że rozkaz ten nie dotarł do Warszawy.

Ukraińskie podziemie przyznało się do blisko 2 tys. zamachów terrorystycznych przeciwko II RP. Nie przyznało się do zamachu na ministra Pierackiego i w 1934 r. stanowczo protestowało przeciwko łączeniu go z tym zabójstwem. Protesty ucichły po latach - wszak w cv Bandery zorganizowanie zabójstwa ministra wyglądało lepiej niż takie dokonania jak napad na pocztę w Gródku Jagiellońskim tudzież zastrzelenie ukraińskiego wiejskiego nauczyciela. Na utrzymaniu mitu mówiącego o tym, że płka Bronisława Pierackiego zabili ukraińscy nacjonaliści zależało zarówno Polakom jak i Ukraińcom.

Dlaczego więc zginął minister Pieracki? Oddajmy znów głos drowi Baliszewskiemu:


Powyżej: uroczystość zmiany nazwy ulicy Foksal na Bronisława Pierackiego

Ilustracja muzyczna: Kanashimi no mukou e - School Days OST

"Jedynym rozdziałem w życiu ministra Pierackiego, o którym historia milczy, jest jego życie prywatne. Tak jakby w ogóle go nie miał. W wieku 39 lat pozostawał kawalerem. Według Romeyki, "Odmiana łuszczycy czy egzemy powodowała, że odsuwał się od ludzi". "Mówiono - pisał Jerzy Rawicz - że w czasie wojny został ciężko ranny w podbrzusze. Wskutek tego utył nadmiernie, rozlał się, nawet zmienił mu się głos". Rzeczywiście Pieracki został ciężko ranny w czasie wojny w potyczce pod Jastkowem. Tyle że w pierś. Jak się więc wydaje, wszelkie aluzje i sugestie co do jego męskiej niesprawności są niczym innym jak zwyczajną obmową. Tym bardziej że w materiałach wspomnieniowych znaleźć można także wzmianki o częstych wizytach ministra Pierackiego w wytwornych - jak to niegdyś nazywano - lupanarach. Co wydaje się jednak najistotniejsze w tym prywatnym rozdziale w życiu Pierackiego, to to, że kilka miesięcy przed śmiercią minister bez podania przyczyn oddalił swoją ochronę osobistą. Nagle i kategorycznie. Tak jak gdyby w jego życiu pojawił nowy wątek, który chciał ukryć przed światem. I tylko być może fakt ten ma związek z pewną niezwykłą relacją spisaną w latach 60. w Argentynie, a przekazaną przez dr Iwonę Zaciewską. Jej ciotka Grażyna Wajda rzucona wraz z mężem przez wojenną tułaczkę do Argentyny w miasteczku La Granja, wśród nielicznej tam Polonii, poznała człowieka o nazwisku Mieczysław Różański. Był to bardzo wysokiego wzrostu i silnej budowy góral. Przed wojną pracował jako dekorator w teatrach we wszystkich dużych miastach w Polsce. Był samotny i bez żadnej dalszej rodziny. W La Granja był właścicielem niewielkiego lokalu, kawiarenki z muzyką i tańcami na świeżym powietrzu. W 1968 r., gdy zaproszona odwiedziła jego dom, w saloniku dostrzegła portret kobiety o charakterystycznej urodzie, którą poznała w warszawskiej Operze tuż przed wojną, a którą przedstawiono jej jako "narzeczoną tragicznie zmarłego ministra Pierackiego". Widząc jej pytający wzrok, Mieczysław Różański powiedział: "To moja ukochana żona, którą uwiódł i porwał minister Pieracki". Wówczas poznała historię nieszczęśliwej miłości i małżeństwa, które trwało kilka miesięcy. I być może cała ta opowieść nie byłaby warta przywołania, gdyby nie jej finał. Oto bowiem rok czy dwa lata później, gdy zmarł Mieczysław Różański, ksiądz z pobliskiej parafii w Salsipuedes przed pogrzebem zgromadził zamieszkałych w okolicy La Granja Polaków, by spełnić ostatnią wolę zmarłego i poinformować ich, że życzeniem Różańskiego było, by wszyscy dowiedzieli się, że to nie Ukraińcy, ale on przed 35 laty zabił w Warszawie ministra Pierackiego. Chciał także, by dowiedzieli się, że nawet w obliczu śmierci swego czynu nie żałuje.
Być może żyją jeszcze ludzie, którzy mogą pomóc zweryfikować tę historię. Jeśli jest prawdziwa, to tłumaczy, dlaczego zabójca Pierackiego nie uciekał, a oddalał się powolnym krokiem, pogwizdując."

Wielka tajemnica sprzed lat ma bardzo proste rozwiązanie. Wielką historię kształtują czasem prywatne, sercowe wybory. Morał z tej historii: nie zdradzać ukochanych!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz