niedziela, 25 września 2016

Geopolityczny zwrotu ku Rosji? Nowa generacja agentury

Na naszych oczach powoli dochodzi do geopolitycznego przetasowania. Zaangażowany jest w nie również nasz rząd, który balansuje między USA a Chinami - z jednej strony sprowadza amerykańskie wojska na Przesmyk Suwalski, z drugiej angażuje się w projekt One Belt, One Road i jako pierwszy rząd w Europie dokonuje emisji obligacji denominowanych w juanach. Postzimnowojenny porządek liberalno-demokratyczny chwieje się na całym świecie i powinno w ciągu kilku lat dojść do jego resetu. Ten reset otwiera dla Polski zarówno wielkie zagrożenia jak i historyczne szanse. Dla Rosji stawka jest o wiele poważniejsza - to dla niej wybór między kolejną transformacją a rozpadem. I w tym kryją się dla nas pułapki...

Ilustracja muzyczna: Julio Iglesias - La Mer (Tailor, Tinker, Soldier, Spy OST)



Załóżmy, że wybory prezydenckie w USA wygra Donald Trump. I że będzie prowadził politykę przychylną Kremlowi (w jakiś sposób ominie opór swojej administracji, Kongresu i tajnych służb, by dojść do porozumienia z Rosją). Dodajmy do tego ewentualne zwycięstwo Frontu Narodowego lub innych prorosyjskich sił we Francji. Czy Polska będzie wówczas próbowała szukać jakiegoś modus vivendi z Rosją? Załóżmy, że w innych krajach regionu - od Austrii po Bułgarię - będą rządziły siły nastawione mniej lub bardziej przychylnie do Rosji (tak jak jest obecnie) a jednocześnie przyjazne nam. Czy np. Orban czy Zeman nie będą pośredniczyli w próbach "resetu" polsko-rosyjskiego? Czy też może wezmą się za to Alijew, Nazarbajew, Erdogan lub Chińczycy? Pytam czysto teoretycznie, tak jak Adolf Bocheński czy płk Marian Drobik rozważali w czasie wojny różne warianty rozwoju sytuacji, tak i ja to teraz robię.



A co jeśli wybory w USA wygra Hillary Clinton a jej pierwsza kadencja nie zakończy się przedwcześnie? Wówczas amerykańska administracja może szkodzić polskim władzom i próbować je zastępować mniej niezależnymi, podobnie jak to robiła w Turcji czy Egipcie i jak zaczyna robić na Filipinach. Pamiętajmy, że Departament Stanu pod rządami Hillary Clinton bawił się w próby obalenia rządu Orbana a Bill Clinton atakował podczas kampanii wyborczej swojej żony Polskę i Węgry.  Anne Applebaum, fanatyczna zwolenniczka Hillary i zarazem jedna ze skretyniałych liberalnych"intelektualistek" ze Wschodniego Wybrzeża, już organizuje kampanię propagandową mającą pokazać, że PiS=Orban=Putin=Trump=Żaba Pepe. (Użycie przez nią kłamstw o "pijanym generale", który "rozbił samolot w Smoleńsku" przypomina nam też, że administracji Obamy nie zależy na wyjściu na jaw prawdy o zamachu smoleńskim. Gdy amerykańskie służby w kwietniu 2010 r. dały służbom III RP sygnał, że "mogą pomóc przy śledztwie", to należało odczytać jako przyznanie się, że mają materiał do szantażu. To tłumaczy pewne decyzje z lat 2014-2015. Generał Petelicki tego nie zrozumiał i musiał "wybrać honorowe wyjście".) Może być więc tak, że działania USA - realizowane choćby rękami posłusznych im niemieckich władz - skłonią polskie władze do szukania dróg porozumienia z Rosją, tak jak to zrobił Erdogan.



Przeszkodą do porozumienia jest oczywiście Putin. Zachowuje się on tak jakby sabotował Rosji szansę transformacji. Atakuje państwa, z którymi jego kraj z łatwością mógłby mieć przyjazne relacje (Gruzja, Ukraina...), państwa leżące na trasie Nowego Jedwabnego Szlaku, a jego działania ograniczyły Rosji dostęp do zachodnich rynków i technologii. Wyobraźmy sobie jednak, że Putin schodzi na jakieś choróbsko podobnie jak Stalin czy Breżniew. Jeśli wojskowe służby przejmują kontrolę, to wszyscy mamy przesrane - w ciągu kilku lat ich człowiek wywołuje wojnę nuklearną. Jeśli jednak zwyciężają służby cywilne, ale nie tyle FSB co SWR lub nawet FSO i SBP, i do władzy dochodzi kandydat "pierestrojki", to wszystkie zło dokonane przez Rosję w latach 1999-201x zostaje zrzucone na Putina. "Tak, to Putin dokonał zamachu w Smoleńsku. Tak, to on wysadzał bloki mieszkalne i zrzucił to na Czeczenów. Tak, to on chronił bandytę Kadyrowa. Tak, to on wywołał niepotrzebne wojny w Gruzji i na Ukrainie. Przepraszamy za to bardzo, ale Rosja też cierpiała pod jego rządami". I jak w takiej sytuacji nie próbować polepszyć stosunków z Rosją?

Z resetami z Rosją zawsze się wiąże jednak ogromne niebezpieczeństwo. Resety z czasów saskich, stanisławowskich i z lat 1815-1830 kończyły się katastrofą. Podobnie jak resety Sikorskiego i Mikołajczyka. A także ten z lat 2010-2013. Wszystko się zawsze rozbijało o dwa czynniki: nienasycony rosyjski/sowiecki imperializm oraz o słabość kadr dokonujących resetu po stronie polskojęzycznej. Anne Applebaum może naszczekać się do woli, że Kaczyński=Trump=Putin, ale faktem jest, że to jej mąż mocno zasłużył się Putinowi - od sabotowania negocjacji w sprawie tarczy rakietowej i gruzińskiej wyprawy prezydenta Kaczyńskiego, poprzez forsowanie wersji rosyjskiej w sprawie Smoleńska, po jego żałosną rolę w negocjacjach w Kijowie w 2014 r. Czy coś w zamian za to uzyskał. Dla Polski nic. A czy dla siebie i swojej żony?

Stałym problemem z jakim styka się Rosja w Polsce jest niska jakość prorosyjskich kadr. W czasach PRL musiała sięgać po margines społeczny, przestępców, wojskowych dekowników, sprzedajnych karierowiczów i debili. Przedstawiciele tych grup tworzyli "elity" PRL. I przekazali swoją pozycję społeczną dzieciom i wnukom. Często się zdarzało, że ich potomkowie stanowili bardziej gówniany materiał ludzki od nich. Arystokracja z nadania okupanta też się przecież degeneruje. Doszło do sytuacji w której przyjazne Rosji kadry zachowują się jak idioci noszący tabliczki z napisem "Jestem rosyjskim agentem!". Obok różnych milicjantów i esbeków zaczytujących się od deski do deski w "Faktach i Mitach", obok Januszy biznesu z wypisanym na twarzy "Jestem złodziejem", obok zgrzybiałych giertychowców, zjebów z różnych Falang i Obozów Wielkiej Dupy, obok różnych Srajd palących sowieckim okupantom świeczki na grobach, mamy różnych wsioków w stylu płka Dupy, wieszających na ścianie w swoim lipnym Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO herb FSB (!) i trzymających tajne dokumenty SKW obok butelek po wódce i dvd z bajkami w stylu "Masza i Niedźwiedź". Na miejscu warszawskiego rezydenta SWR powiedziałbym: "To jest kurwa dramat!".



Ludzie z rosyjskich służb nie są jednak głupi. To mistrzowie manipulacji. Musieli zauważyć, że ich agentura już się zużyła a model funkcjonowania III RP ustalony w w latach 1989-1995 już doszedł do granic swoich możliwości. Gdyby obsadzali swoją agenturą tylko środowiska PO, PSL, SLD, Niedojebanej czy Zmiany, daleko by nie zajechali. Orientowali się w trendach społecznych i wyborczych na pewno dużo lepiej niż te wszystkie lipne sondażownie i PKW z jej ruskimi serwerami. Musieli więc mocno obsadzić swoją agenturą ruchy opozycyjne, które miały duże szanse na dojście do władzy - PiS oraz Kukiz'15. To agentura nowej generacji. Niezwykle trudna do wykrycia, z minimalną ilością anomalii biograficznych. Agentura pozyskana nie na zasadzie genetycznej (z dziada na ojca i syna - tak jak przebiegało wiele resortowych karier), ale bardziej na odpowiednim podejściu psychologicznym, czy czasem nawet na ideowości. Część z tej agentury mogła się przebić na szczyt dzięki zamachowi smoleńskiemu. By ją chronić uruchomione zostały kampanie dezinformacyjne, mające za zadanie wskazać jako "rosyjskich agentów" osoby mogące potencjalnie bądź realnie zagrozić nowej generacji agentury. Stąd np. duże zamieszanie wokół ministra Macierewicza oraz z pozoru idiotyczne próby montażu w stylu "Macierewicz znał 15 lat temu Luśnię, który był w latach '80-tych agentem SB, a SB służyła KGB, więc Macierewicz musi być agentem Rosji". Wokół prawdziwego agenta taka kampania dezinformacyjna byłaby niemożliwa. Jeśli więc Macierewicz zostanie odwołany pod jakimś prawdziwym lub wydumanym zarzutem, ten kto przejmie jego stanowisko lub kontrolę nad wojskowymi służbami, powinien znaleźć się w pierwszej dziesiątce listy obserwacyjnej kontrwywiadu. To Joker Game.



Czy jednak zwrot ku Rosji w pewnych warunkach nie byłby dla Polski korzystny? Mógłby być, ale oczywiście pod pewnymi warunkami i z określonymi kadrami. Gdyby pozostawić go głupim kadrom prorosyjskim (typu redaktorzy kresów.pl straszący banderowcami i mający straszny ból dupy z powodu amerykańskich wojsk mających przybyć do Polski), to skończyłoby się jak za Tusska, Duposława Komoruskiego i gen. Kozieja, czyli zostałby z tego "ch..., dupa i kamieni kupa". Z tego powodu głupich lobbystów i agentów Rosji trzeba niszczyć. Co robić z mądrymi? Też niszczyć, ale nie całkowicie i bardziej subtelnie, w ramach Joker Game. Niektórzy z nich mogą się później przydać. Wszak to Joker Game.


***


Wielokrotnie zarzucano mi, że jestem "fanatycznym atlantystą" (cokolwiek miałoby to znaczyć), "syjonistą" czy też "lobbystą USraela". O ile jednak wyrażałem na swoim blogu poparcie dla pewnej części polityki USA czy Izraela, tak też pisałem o szwindlach dokonywanych przez służby specjalne, polityków oraz "elity" biznesowe tych państw. Odsyłam m.in. do serii Steamroller czy Euphoria. Rozpisywałem się o zabójstwie JFK czy też roli jaką odegrały USA w rozpętaniu drugiej wojny światowej czy wspieraniu putinowskiej Rosji. Różni "alternatywni" blogerzy o orientacji prorosyjskiej mają jednak to do siebie, że wzywając nas do popierania Rosji z powodów pragmatycznych czy geopolitycznych każą nam Rosję kochać. Orientacja prorosyjska ma się więc wiązać z wychwalaniem Putina i jego złodziejskiego systemu, zachwytami nad Kadyrowem i żulami z Doniecka, zachwalaniem "dziejowej roli Związku Radzieckiego w pokonaniu faszyzmu", pierdoleniem o "Świętej Rusi jako centrum cywilizacji" i czyszczeniem sowieckich pomników z gołębiego gówna. Wrogiem Rosji i Słowiańszczyzny jest zaś ten, kto krytykuje nie-Słowianina Putina i jego nie-słowiańskich biznesowych przyjaciół takich jak bracia Rottenberg. Jak to robisz, to musisz być Żydem i wrogiem Słowiańszczyzny :)




sobota, 17 września 2016

Hillary jest chora i leży w łóżeczku... a Duterte jest zajebisty!

Jak wszyscy wiemy, Hillary Clinton zasłabła przed kamerami w dniu rocznicy zamachu w Benghazi. Czy zwykłe zapalenie płuc mogło doprowadzić ją do takiego stanu? Wielu lekarzy rozpoznaje u niej objawy poważnej choroby neurologicznej - zresztą sama się przyznała podczas przesłuchania przed FBI w sprawie swojego serwera, że wielu rzeczy nie pamięta z powodu wstrząsu mózgu jakiego doznała podczas upadku w 2012 r.  W jakiej kondycji jest ona teraz? Trudno powiedzieć, gdyż 11 września, po zasłabnięciu, niemal na pewno zastępowała ją dublerka.(dlatego "Hillary" wychodzącej z apartamentu Chelsea Clinton nie towarzyszyli agenci Secret Service i dlatego nosiła ona ciemne okulary). Niektórzy dopatrują się również dublerki w "Hillary" podczas jej wystąpień, po tym jak "wyleczyła się z zapalenia płuc". Jak jest naprawdę? Czy Hillary leży gdzieś podłączona do respiratora?


Byłbym jednak ostrożny z cieszeniem się z choroby tej starszej pani. To że jest ona chora nie musi oznaczać tego, że nie będzie miała energii, by wyrządzić wiele szkód jako prezydent. Hitler był przecież poważnie chory, prawdopodobnie na Parkinsona, faszerował się różnymi dziwnymi prochami a dożył co najmniej 20 lipca 1944 r. Podobnie "chory" Breżniew żył bardzo długo - aż go KGB nie załatwiło. Łatwo można sobie też wyobrazić, że wobec Hillary zostanie zastosowany manewr podobny jak w legendzie zastosowano z Ieyasu Tokugawą po bitwie pod Osaką - zastąpienie zmarłego przywódcy sobowtórem.

Partia Demokratyczna jednak już się poważnie zaniepokoiła. Szeregowi demokraci chcą powrotu Berniego. Establiszment ponoć myśli, by Hillary została zastąpiona przez wiceprezydenta Joe Bidena.  Gdyby tak się stało, to Clintonowa rzeczywiście dostałaby apopleksji z powodu odsunięcia jej na boczny tor. Ryzyko katastrofy związanej z jej rządami zniknęłoby a szanse na zdobycie prezydentury przez nieprzewidywalnego Trumpa spadłyby. Biden byłby więc znakomitym wyborem, choć jest politykiem dalekim od wybitności. To równiacha, demokratyczna wersja Geralda Forda. Gostek, który wsłuchiwał się z uwagą w wykład Lecha Kaczyńskiego o historii naszego regionu i jako jedyny zaśmiał się z dowcipu Duposława Komoruskiego o żonie Obamy. Poza tym to chyba lolicon :) Fajnie by wyglądała jego rozmowa z "miłośnikiem pułapek" Putinem-Hujłą :)





Joe Biden Pedofile - Do you wanna know how horny I am?! from Zilch Magnet on Vimeo.

***



A tymczasem mój ulubiony prezydent Rodrigo Duterte chyba się domyślił, że administracja Obamy próbuje mu zrobić to samo co Erdoganowi. Wezwał amerykańskie siły specjalne do opuszczenia południowych Filipin, chce też kupować broń od Chin - choć niedawno zajmował bardzo ostre stanowisko wobec roszczeń Pekinu.  Co się stało? Waszyngton zaczął krytykować prowadzoną przez Dutertę walkę z mafią narkotykową. W ciągu dwóch miesięcy policja, szwadrony śmierci i zwykli ludzie zabili 4 tys. przestępców. Skutek jest taki: przestępczość spadła o połowę a bandyci sami zgłaszają się do więzień, traktując je jako miejsca, w których mogą ocalić życie! Zwykłym Filipińczykom się to podoba. Ktoś wreszcie u nich robi porządek. Analitycy są też zadowoleni z polityki Duterte, która jest przyjazna wzrostowi gospodarczemu. Filipiny są najszybciej rozwijającym się państwem regionu. Ale widocznie komuś zależy, by nadal pozostawały Trzecim Światem. Stąd m.in. zamach bombowy na wiecu z udziałem Duterte w jego mieście Davao.  Duterte wiele lat spędził na walce z islamskim terroryzmem (i jednocześnie integracji muzułmańskiej mniejszości ze społeczeństwem) i nie przepada za przybyłymi z Indonezji islamskimi ekstremistami szerzącymi swoją toksyczną ideologię na Południu Filipin. A tak się akurat składa, że Obama uczył się Koranu w Indonezji...



Oczywiście Duterte, podobnie jak Erdogan czy Orban, nie jest święty. Niedawno składał zeznania jeden z dowódców szwadronów śmierci z Davao działający na rozkazy ówczesnego prezydenta miasta, czyli Rodrigo Duterte. O ile trudno się przyczepić do tego, że załatwiono wówczas tysiące przestępców i rzucono ich krokodylom i rekinom na pożarcie, to Duterte zlecał też zabójstwa swoich przeciwników politycznych oraz rywali biznesowych. Zdarzyło się raz, że szwadron śmierci w trakcie akcji natknął się na prokuratora - prokurator został postrzelony, przyjechał Duterte i dobił go pakując w niego cały magazynek Uzi. Nie bez powodu filipiński prezydent ma ksywkę Punisher :)



***

Obejrzałem "Smoleńsk" Antoniego Krauze i jestem pozytywnie zaskoczony. Oglądało się tak jak "Jacka Stronga". Zajebiście poprowadzona jest tam narracja, prawie jak u Stone'a. Film nie mówi zresztą o zamachu, tylko o tym co się działo po 10 kwietnia - o manipulacji oraz dezinformacji. Mankamentem jest jest gra aktorska niektórych (choć moim zdaniem odtwórczyni głównej roli grała tak jak powinna, czyli odgrywała starzejącą się, irytującą, wielkomiejską korposucz). Świetnie zagrał za to Redbad Klijnstra.  Ostatnia scena - piękna, niemal ezoteryczna. Pod jej kątem powinniśmy patrzeć na to co się stało 10 kwietnia 2010 r.

sobota, 10 września 2016

Największe sekrety: Wrześniowa Burza

Niemiecka i filogermańska historiografia traktuje Wrzesień '39 zwykle dosyć zdawkowo. Nie wchodzi w szczegóły, nie tylko dlatego, że kampania polska została później przyćmiona przez oszałamiające zwycięstwa we Francji i Związku Sowieckim oraz tytataniczne zmagania od Oceanu Arktycznego i Stalingradu po Afrykę Północną i Normandię. Niemcy unikają wchodzenia w szczegóły, dlatego że się w kampanii polskiej po prostu nie popisali...

Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - Deprymujący deszcz




Celem strategicznym Niemców, wyznaczonym przez Hitlera, było zniszczenie polskiej armii w ciągu trzech dni, w bitwie granicznej, tak by wojna się skończyła zanim przystąpi do niej Wielka Brytania i Francja. Celu tego nie osiągnięto, choć oczywiście zadano wojskom polskim poważne straty. Zamiast jednak ścigać wciąż groźne siły przeciwnika i skupić się na ich zniszczeniu, dowódcy niemieckich armii rzucili się do wyścigu ku Warszawie. Niemcy rzucili na Polskę pięć armii. 10-ta Armia von Reichnau poszła prosto na Warszawę. Von Reichnau tak się spieszył z jej zdobyciem, że rzucił czołgi bez osłony piechoty na ulice Ochoty, które wkrótce zostały zagracone kilkudziesięcioma płonącymi wrakami z białymi krzyżami na wieżyczkach. 8-ma Armia von Blaskowitza, również się bardzo spieszyła, i nie zauważyła Armii Poznań, która omal nie rozbiła jej pod Bzurą. 3-cia Armia von Kuchlera atakowała z Prus Wschodnich i zamiast ścigać uchodzące na południe polskie oddziały, poszła na Warszawę, gdzie utknęła na rogatkach Pragi i Grochowa. 4-ta Armia von Kluge (tego gostka, co się później zbłaźnił w Normandii i w wyniku nieporozumienia został zmuszony do popełnienia samobójstwa) szła z Pomorza, północnym brzegiem Wisły, na Modlin i Warszawę, całkowicie olewając toczącą się w pobliżu bitwę nad Bzurą. Jedynie 14-ta Armia von Lista, atakująca z południa, próbowała odciąć Polaków. Zamknięcie wielkich kleszczy się jednak nie udało, bo von List przeznaczył dużą część swoich wojsk na obsadzenie zajmowanych miast i miasteczek pomiędzy którymi przechodziły polskie oddziały a idący z północy korpus pancerny Guderiana spóźnił się pod Brześć, bo przez trzy dni nie mógł sobie poradzić z polską pozycją pod Wizną.




(Grafiki wzięte ze znakomitej strony Polenkult -The Office of Propaganda)

Nasz plan A przewidywał uderzenie wyprzedzające na Niemcy. Został zarzucony ze względów politycznych - zależało nam, by do wojny weszły mocarstwa zachodnie a to mogło nastąpić jedynie wówczas, gdy to my zostaniemy zaatakowani. Zrezygnowano również z planu B polegającego na kontruderzeniu siłami armii Prusy i Poznań na niemieckie wojska atakujące armię Łódź oraz przejściu do ofensywy na terytorium Rzeszy. (Stąd m.in. chaos w bitwie pod Piotrkowem.) Informacje zebrane przez nasz oraz sojuszniczy (estoński, fiński, szwedzki, japoński) radiowywiad oraz inne źródła mówiły nam bowiem o nadchodzącej sowieckiej inwazji. Wdrożono więc plan C - odskok od wojsk niemieckich, przebicie się naszych sił na Kresy Południowo-Wschodnie oraz czekanie aż Francja 16-września rozpocznie obiecaną ofensywę na Zachodzie (w przypadku tej ofensywy Stalin nie ośmieliłby się już zaatakować Polski i ratować tonących Niemiec). To był wariant przypominający, to co spotkało Rumunię podczas pierwszej wojny światowej.



Niemcom wymknęły się bardzo poważne polskie siły. Nasza i obca historiografia forsuje narrację mówiącą, że byli to głównie maruderzy i "resztki" polskiej armii. Zwykle jednak pomija to, ilu tych żołnierzy było.  Problemem tym zajął się Tymoteusz Pawłowski w artykule "W przededniu sowieckiej agresji 1939 roku" opublikowanym w numerze "Wojska i Technika. Historia" z września/października 2015 r. Ze szczegółowych wyliczeń wynika, że wojska Frontu Południowego, gen. Sosnkowskiego (sabotującego rozkazy Naczelnego Wodza, kierującego swoje wojska na Lwów będący ośrodkiem prosowieckich spiskowców) liczyły 50 tys. żołnierzy. Była w składzie tych sił m.in. 10 BK gen. Maczka. Gen. Prugar-Ketling wspominał, że z każdym dniem jego siły stawały się coraz większe, gdyż zbierano maruderów. Wojska Frontu Środkowego gen. Piskora liczyły około 100 tys. żołnierzy i miały niemal otwartą drogę na wschód. Wojska Frontu Północnego gen. Dęba-Biernackiego to również 100 tys. żołnierzy z Armii Prusy i Modlin. Co by nie powiedzieć o Dębie-Biernackim, to dokonał niesamowitego wyczynu bardzo szybko zbierając za Wisłą rozproszone siły i tworząc z nich na nowo armię. Te wojska miały również otwartą drogę na wschód. Na Wołyniu i Podolu znajdowało się 320 tys. żołnierzy. Na Wileńszczyźnie i Polesiu do 50 tys. 16 września 1939 r. w Warszawie, Modlinie, Puszczy Kampinoskiej i nad Bzurą wciąż walczyło ponad 250 tys. żołnierzy. Do tego dochodziły siły odcięte na Wybrzeżu. Razem to około 900 tys. żołnierzy i kilkaset czołgów. Czy te obliczenia nie są zawyżone? Oficjalne sowieckie dane mówią o 452 tys. polskich jeńcach. Po kapitulacji Warszawy i Modlina poszło do niewoli 130 tys. żołnierzy. W ostatnich dniach września Niemcom poddało się ponadto w różnych miejscach Polski ponad 100 tys. Polaków. Na Węgry dotarło ponad 40 tys., do Rumunii 30 tys., 14 tys. na Litwę, 1,5 tys. na Łotwę. To już ponad 760 tys. żołnierzy. A ilu z nich uniknęło niewoli zrzucając mundur i rozchodząc się do domów? Dodajmy do tego tych którzy zginęli po 17 września. Wynika z tego, że w przeddzień sowieckiej agresji Niemcy wciąż mieli do czynienia z polską armią liczącą od 800 tys. do 900 tys. żołnierzy. Nie zajęli też wciąż arsenałów i składnic amunicji we wschodnich województwach RP. Bohaterstwo obrońców Wizny, Modlina i Warszawy się opłaciło.



Niemiecki historyk płk Karl-Heinz Frieser w swojej znakomitej książce "Legenda Blitzkriegu" podchodzi co prawda do kampanii polskiej bardzo zdawkowo, ale przyznaje, że w połowie września Wehrmacht miał już poważne problemy z dostawami paliwa, kończyła się też mu amunicja. Niemieccy dowódcy z dużą obawą patrzyli na Zachód - wiedzieli, że francuska ofensywa bez problemów zmiotłaby słabą obronę Zagłębia Ruhry. Leszek Moczulski w "Wojnie Polskiej" pisał, że Niemcy poważnie wówczas rozważali zatrzymanie swojej ofensywy i pozwolenie na to, by państwo polskie przetrwało w szczątkowej formie na Kresach wschodnich oraz na Lubelszczyźnie. To dałoby podstawę do negocjacji pokojowych. Niemieccy generałowie nie ufali sowieckiemu sojusznikowi - ociągał się on z agresją, choć miał uderzyć już 1 września. Abwehra zainicjowała więc ukraińską dywersję na Kresach południowo-wschodnich i tworzyła plany powołania tam marionetkowego ukraińskiego państwa - wyraźnie wbrew Stalinowi. Jak pisałem też na tym blogu, kierownictwo niemieckiej armii przygotowywało się również do puczu przeciwko Hitlerowi, który pozwoliłby wyjść Niemcom z twarzą z wojny. Niestety Sowieci okazali się dla Niemców lepszym sojusznikiem, niż dla nas Francuzi.




Sowiecka inwazja - w książce "Bitwy polskiego września" mjra Apoloniusza Zawilskiego zepchnięta do przypisu - doprowadziła do gwałtownego załamania morale polskiej armii. W ciągu kilku dni siły gen. Sosnkowskiego stopniały z 50 tys. do kilku tysięcy. Żadnej wielkiej bitwy nie stoczyły - Niemcy nawet unikali z nimi konfrontacji - po prostu rozeszły się. Gen. Dąb-Biernacki musiał zawrócić swoje wojska z powrotem na Zachód, gdzie kapitulowały przed Niemcami (w sposób, który umożliwił się ich rozejście), w podobny sposób przepadły siły gen. Piskora. Gen. Thommee odmówił wpuszczenia Armii Poznań i Pomorze do Modlina. Gen. Kutrzeba porzucił swoje wojska i przebił się do Warszawy (gdy gen. Bortnowski został z Armią Pomorze). Przebijały się one w sposób chaotyczny przez Puszczę Kampinoską ponosząc straty większe niż podczas bitwy nad Bzurą. W Warszawie gen. Rómmel planował stworzenie prosowieckiego rządu kolaboracyjnego. Na Kresach zdrajcy powiązani z obozem gen. Sikorskiego odczytywali polskim żołnierzom fałszywe rozkazy mówiące, by poddawać się Sowietom i traktować ich jako sojuszników. We Lwowie gen. Langner poddał miasto "słowiańskim braciom". Upadek morale dotknął nawet Oksywia, gdzie doszło do buntów wśród żołnierzy Obrony Narodowej. Po sowieckim ciosie w plecy powszechnie zwątpiono w sens walki.



Równolegle do planu C, nasze władze realizowały jednak plan D. Na terenach zajętych przez wroga powstawały siatki konspiracyjne, często oparte na Dywersji Pozafrontowej. Kadry państwowe w dużej mierze ewakuowano. Wojewodowie, starostowie, aparat urzędniczy z takich instytucji jak NIK czy Ministerstwo Skarbu (narzekał na to m.in. dr Dariusz Baliszewski w czerwcowym numerze "Uważam Rze. Historia" w felietonie "Pamięć genetyczna"), nawet prymas August Hlond (co było w pełni uzasadnione - kard. Hlond był Ślązakiem i byłym oficerem kajzerowskiej armii, Niemcy by mu wielu rzeczy nie darowali). Ocalone zostało złoto banku narodowego oraz większość naszej floty - innym państwom okupowanym nie udała się ta sztuka. Ewakuacja była zadziwiająco uporządkowana, jeśli weźmiemy pod uwagę wrześniowy chaos. Było tak, gdyż przygotowano ją na wiele miesięcy wcześniej. Ówczesne kierownictwo państwa i wojska zdawało sobie sprawę, że kampania może być przegrana - i że zostanie zrealizowany scenariusz serbski z pierwszej wojny światowej. Marszałek Śmigły-Rydz mówił przecież na jesieni 1938 r. prymasowi Hlondowi, że "Polska wyjdzie z wojny skrwawiona". Przypomnijmy też co pisał dr. Baliszewski o rewelacjach ambasadora Williama Bullitta:



""Otóż została zapisana w historii pewna rozmowa. Tak niezwykła, że aż niewiarygodna. Odbyła się między ambasadorem RP w Waszyngtonie hrabią Jerzym Potockim a ambasadorem USA w Paryżu Williamem Bullittem, który w drugiej połowie listopada 1938 r. spędzał urlop w Waszyngtonie. „Mówił mi następnie Bullitt – raportował Potocki do ministra Becka– o zupełnym nieprzygotowaniu Wielkiej Brytanii do wojny i o niemożności dostosowania przemysłu angielskiego do masowej produkcji wojennej, a przede wszystkim w dziedzinie samolotów. (…) Lotnictwo francuskie jest przestarzałe. Według tego, co eksperci wojskowi mówili Bullittowi podczas kryzysu wrześniowego br., wojna trwałaby co najmniej lat sześć i zakończyłaby się ich zdaniem zupełnym zdruzgotaniem Europy i komunizmem we wszystkich państwach, z czego skorzystałaby w końcu Rosja Sowiecka”. Trzy miesiące później, w lutym 1939 r., w Paryżu ten sam ambasador Bullitt, tym razem w rozmowie z ambasadorem Juliuszem Łukasiewiczem, uzupełnił tę prognozę przyszłej wojny o rolę w niej Stanów Zjednoczonych: „Jeśli wojna wybuchnie, nie będziemy zapewne brali w niej udziału od początku, ale skończymy ją!”. 75 lat później okazuje się, że Bullitt miał wiele racji. Wojna rzeczywiście trwała sześć lat, Europa faktycznie została zdruzgotana, a w wielkiej jej części zapanował na pół wieku komunizm. Stany Zjednoczone rzeczywiście przystąpiły do wojny w Europie wyłącznie po to, by ją skończyć i wraz z Rosją zaprowadzić na świecie nowy porządek."

Słowa ambasadora Bullitta dziwnie współbrzmiały ze słowami Stefana Ossowieckiego, słynnego przedwojennego medium przyjaźniącego się m.in. z Marszałkiem Piłsudskim oraz Ignacym Janem Paderewskim. W jednym ze wspomnień poświęconych Ossowieckiemu czytamy:



"– Była już druga w nocy, gdy odprowadziłem mego gościa do jego pokoju – brzmi relacja z końca sierpnia 1939 roku o Ossowieckim, spisana przez Juliusza T. Dybowskiego. – W bibliotece usiedliśmy na chwilę i zapaliliśmy cygara. Stefan puścił kilka kłębów dymu, nagle zasłonił oczy ręką, ale dostrzegłem, że po twarzy spływają mu łzy. – Mistrzu, co się stało, na Boga – spytałem. – Ossowiecki blady i spięty spojrzał mi w oczy. – Nieszczęście… Jesteśmy w przededniu wojny i już tylko dzielą nas od niej dni. – Przecież pan mówił przed chwilą nam co innego… – A cóż mogłem powiedzieć? – odparł inżynier – Był u mnie pół roku temu marszałek Rydz-Śmigły i powiedziałem mu dokładnie to samo, co powiedziałem marszałkowi Piłsudskiemu w 1934 roku, kiedy podpisywaliśmy z Niemcami traktat o nieagresji. Jeden i drugi wziął ode mnie przyrzeczenie, że nikomu o tym publicznie nie powiem. – Jak daleko dojdą Niemcy? – Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji, daleko, daleko… – Do Uralu? – Ossowiecki zastanowił się przez chwilę. – Do Kaukazu. Państwa Osi przegrają wojnę. Niemcy i Japonia będą okupowane, Włochy wyzwolone. Zwycięzcy Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja spotkają się na konferencji i spowodują nowy ład w Europie. – A co z Polską? – Będzie i Polska! Ale za jaką cenę… Najpierw będą nią władali komuniści, a później szubrawcy i świnie. Na koniec powstanie jeszcze większa niż teraz. Tego ani ty, ani ja nie doczekamy… Dopiero wnukowie… Warto jednak wiedzieć, że tak się stanie…”."

***
Ilustracja muzyczna: 01. April 1945 - Fury OST

By uprzedzić pytania, które się pojawią, przypominam, że wiele wątków związanych z tą historią poruszałem już w seriach: Wrześniowa Mgła, Zanim zapadła Mgła, Steamroller, Inferno i Polski Gniew. Warto do nich wrócić, by poznać ogólne tło (i nie kompromitować się głupimi komentarzami). Oto poszczególne odcinki wspomnianych serii:

Wrześniowa Mgła:

Od własnej kuli

Uderz póki czas!

Przewidziana inwazja

Bracia Słowianie

Zanim zapadła Mgła:

Bez honoru

New Deal

Cud domu windsorskiego

Arbeitstag

Speciale:

Prolog do Mgły


Wrześniowa Mgła redux

Wrześniowa zapora (o naszym planie wojny biologicznej)

Inferno:

Margin Call

East of Suez

Rail Tracer

Steamroller:

FDR

Huey Long

Idy Lipcowe:

Pechowy generał

Polski Gniew:

Cienie Września

***

Zachęcam również do sięgnięcia po moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor". Dostępną m.in. w księgarni Prusa.


sobota, 3 września 2016

Największe sekrety: Euphoria - Midas





Wbrew wielu alarmistycznym prognozom, dolar nadal króluje. Jego udział w światowych transakcjach walutowych nie tylko się nie zmniejsza, ale rośnie i sięga aż 88 proc. W strefie dolara i powiązanych z nim na różne sposoby walut znajduje się 60 proc. globalnej gospodarki - w tym Chiny. Euro nawet się nie zbliżyło do detronizacji dolara. Juanowi będzie go zastąpić jeszcze trudniej, choćby z tego powodu, że w Chinach obowiązuje kontrola przepływu kapitału, która jest jedną z narzędzi kontroli Partii nad gospodarką. O rublu w roli "nowego dolara" wspomina się obecnie jedynie w celach satyrycznych. Dolar przetrwał na szczycie upadek systemu Globalnego Planu oraz systemu Wielkiego Minotaura. Czy jednak dolar będzie królował wiecznie? Pewnym jest to, że od 2008 r. światowy system gospodarczy jest zepsuty a jego naprawa będzie wymagała dopasowania dolara oraz innych głównych światowych walut do nowego mechanizmu. Pytanie tylko jak ten proces będzie przebiegał? Czy w wojennych konwulsjach i pośród masowego pomoru banków? Czy też może w ramach współpracy globalnych elit walczących o utrzymanie władzy nad "bydłem"? Coraz więcej poszlak wskazuje na to, że realizowany jest drugi scenariusz.

Ilustracja muzyczna:  Skrillex & Rick Ross - Purple Lamborghini



Tego, że system wymaga naprawy, są świadomi decydenci z wielu krajów. O koniecznym resecie systemu wielokrotnie mówiła w ostatnich latach choćby Christine Lagarde (w jednym ze swoich przemówień z 2014 r. w ciągu 2,5 minuty użyła słowa "reset" dziesięciokrotnie). - Potrzebujemy nowych reguł gry - mówił niedawno Ben Bernanke, były szef Fedu. Rozmowy na temat przebudowy światowego systemu finansowego są już zapewne prowadzone od kilku lat. Jean-Claude Trichet, były prezes Europejskiego Banku Centralnego, przyznał w 2014 r., podczas forum ekonomicznego IFF w Pekinie, że do takich negocjacji rzeczywiście doszło. - Światowa gospodarka i system finansowy znajdują się w punkcie zwrotnym. Nowe reguły były dyskutowane nie tylko pomiędzy gospodarkami rozwiniętymi, ale również z gospodarkami wschodzącymi, z najważniejszymi spośród nich, czyli też z Chinami - mówił wówczas Trichet. Kilka miesięcy wcześniej Zhou Ming, dyrektor departamentu metali szlachetnych w wielkim państwowym chińskim banku ICBC stwierdził na forum w Singapurze, że "ponieważ status dolara jako światowej waluty rezerwowej jest kruchy, tworzona jest nowa globalna architektura walutowa". Zhou Xiaochuan , prezes Ludowego Banku Chin już w 2009 r. pisał zaś o konieczności stworzenia nowej światowej waluty rezerwowej. - W mojej ocenie możemy się zgodzić, że brak oficjalnego, wspólnie zarządzanego zgodnie z przyjętymi regułami systemu pieniężnego nie okazał się wielkim sukcesem- - stwierdził z kolei Paul Volcker, były prezes Fedu w przemówieniu "Nowe Bretton Woods?". Coraz więcej sygnałów wskazuje na to, że globalne elity z Zachodu i Wschodu przygotowują się na wdrożenie tego nowego globalnego systemu. Określają go czasem jako "nowe Bretton Woods", nawiązując do powojennego okresu w historii świata kapitalistycznego. Okresu, w którym dolar miał pokrycie w złocie.



Przygotowania do wprowadzenia nowego światowego ładu finansowego śledzi na swoim blogu holenderski inwestor Willem Middelkoop, autor wydanej niedawno w Polsce książki "Wielki reset". Jego zdaniem do 2020 r. system będzie potrzebował nowego zakotwiczenia i zostanie ono prawdopodobnie oparte na zreformowanej SDR, czyli walucie rozliczeniowej MFW. Koszyk walut, na których jest oparta SDR jest już poszerzany juana i możliwe, że wejdą do niego również inne waluty rynków wschodzących. Niedawno Bank Światowy sprzedał w Chinach obligacje denominowane w SDR. 




Specjalna rola w tym systemie ma przypaść złotu, na którym może oprzeć się nowy dolar (warty kilkakrotnie więcej niż obecny) i zapewne również inne kluczowe waluty. Scenariusz ze stworzeniem nowego dolara, opartego na złocie został już wcześniej opisany przez Jima Rickardsa w jego bestsellerze "Wojny walutowe". "Zostanie utworzony nowy złoty dolar o wartości dziesięciokrotnie wyższej od wartości dolara starego. Podatek od dochodów nadzwyczajnych wynoszący 90 proc. zostałby nałożony na wszystkie prywatne zyski osiągniete dzięki wzrostowi wartości złota" - pisał Rickards. Co przyniosłaby taka reforma walutowa? Przede wszystkim ogromną zmianę wyceny amerykańskich rezerw walutowych. Oficjalnie wynosiły one na koniec kwietnia 2016 r. zaledwie 121 mld USD, z czego 11 mld USD przypadało na złoto. To mniej niż liczą np. rezerwy Iranu czy Meksyku. Problem jednak w tym, że USA podają wartość swoich rezerw złota po kursie z lat 70. , czyli 42 USD za uncję! Gdyby Fed, podobnie jak inne banki centralne, wyceniał swoje złoto na rynkowym poziomie, to amerykańskie rezerwy liczyłyby obecnie 460 mld USD, co lokowałoby USA pomiędzy Tajwanem i Arabią Saudyjską. Gdyby doszło do rewaluacji cen złota do 10 tys. "starych dolarów" za uncję, jaką proponuje Rickards (wskazując, że taka cena nie będzie deflacjogenna dla światowej gospodarki), to amerykańskie rezerwy byłyby warte 2,6 bln USD, co plasowałoby USA pod tym względem między Japonią (obecnie 1,2 bln USD) i Chinami (3,3 bln USD). Stany Zjednoczone trzymają w złocie aż 75 proc. swoich rezerw, gdy np. Chiny zaledwie 2 proc.



W sytuacji, gdy bilans Fedu doszedł do 4,5 bln USD, taka rewaluacja mogłaby zwiększyć wiarę w system finansowy. - W 2018 r., kto będzie ratował banki centralne? Pieniądze mogą przyjść tylko z MFW, gdyż oni jako jedyni mają czysty bilans - wskazuje Rickards.

Rewaluacja złota mogłaby też służyć pobudzeniu gospodarki i walce z deflacją. Harley Bassman, zarządzający w PIMCO, zaproponował niedawno, by Fed uruchomił skup złota, tak by podbić jego cenę do 5 tys. USD za uncję. Jego zdaniem, mogłoby to doprowadzić do podobnie dobrych skutków jak w latach 30. przyniósł przymusowy wykup złota przez władze USA od Amerykanów po cenie wyższej niż rynkowa. - Pozytywne skutki były natychmiast odczuwalne. Od stycznia 1934 r. do grudnia 1936 r. PKB wzrósł o 48 proc., Dow Jones skoczył o 80 proc. a inflacja wynosiła średnio rocznie 2 proc. - przypomina Bassman.

Czy na taki scenariusz przygotowują się Chiny? W zeszłej dekadzie kupiły amerykańskie obligacje warte ponad 1 bln USD. Później zaczęły szybko uzupełniać swoje rezerwy złotem. O ile w 2008 r. miały w nich około 600 ton kruszcu, to w połowie 2015 r. już 1054 tony a obecnie blisko 1800 ton. To wciąż daleko do poziomu rezerw USA (8133,5 tony) czy państw stefy euro (ponad 10 tys. ton), ale trend jest wyraźny. Jednocześnie chińskie władze i państwowe instytucje finansowe mocno promują wśród obywateli złoto jako formę oszczędzania. Sprawiło to, że w 2013 r. łączny chiński popyt na złoto przekroczył 2000 ton rocznie (cała jego światowa produkcja wynosiła wóczas 2400 ton). Rządzone przez partię komunistyczną Chiny mogłyby w razie potrzeby o wiele łatwiej skonfiskować prywatne zasoby złota, niż to uczyniły USA w czasach New Dealu.

"Chińczycy chcą "jak najszybciej" powiększyć rezerwy złota do co najmniej 6000 ton. Przy tej ilości pod względem stosunku zasobów złota do PKB Chiny zajęłyby pozycję równą Stanom Zjednoczonym i Unii Europejskiej. W wyniku tego powstałaby możliwość utworzenia przez Stany Zjednoczone, Unię Europejską i Chiny wspólnego systemu finansowego opartego na złocie, gdyby okazał się konieczny. Taki reset mogłaby poprzeć również Rosja, która zgromadziła ponad 1000 ton złota, większość od początku kryzysu kredytowego, który wybuchł w 2007 roku " - pisze Middelkoop.



Intrygująco w świetle tych rozważań wygląda transakcja zakupu nowojorskiego biurowca One Chase Manhattan Plaza. W 2013 r. JPMorgan Chase sprzedał ten budynek chińskiemu holdingowi Fosun. W piwnicach tego biurowca znajduje się największy na świecie komercyjny skarbiec przystosowany do składowania złota. Naprzeciw jest nowojorski oddział Rezerwy Federalnej, który w swoich skarbach trzyma część amerykańskiego złota i rezerwy kruszcu powierzone mu przez wiele innych krajów. Skarbiec ten znajduje się na tej samej głębokości pod ziemią, co skarbiec należący dawniej do JPMorgana. Trudno znaleźć lepszy symbol nadchodzących wielkich zmian...

Ilustracja muzyczna:  ConfidentialMX – I Started A Joke ft. Becky Hanson

Finansowy reset może jednak zostać równie przeprowadzony w sposób alternatywny: za pomocą krytptowalut.  Jak czytamy:



"Ludowy Bank Chin, czyli bank centralny drugiej pod względem wielkości gospodarki świata, chce regulować rynek wirtualnych walut i pracuje nad swoją kryptowalutą. - Wraz ze zwiększającym się dostępem do internetu oraz coraz lepszą technologią szyfrowania, są bardzo dobre warunki dla kryptowalut. Mogą one zredukować koszty operacyjne, zwiększyć efektywność i znaleźć szeroki wachlarz zastosowań - napisał w opinii dla " Bloomberg View" Fan Yifei, wiceprezes chińskiego banku centralnego. Odpowiada on w tej instytucji m.in. za kwestie związane z wirtualnymi walutami.
Yifei ujawnił, że Ludowy Bank Chin stworzył specjalną instytucję badawczą mającą usprawnić działanie kryptowalut oraz przygotować ich prototypy."

Nie jest to jedyny bank centralny pracujący nad tego typu projektem.



Bank Anglii zlecił w zeszłym roku grupie naukowców związanych z University College London stworzenie bezpiecznej kryptowaluty, która byłaby dystrybuowana przez bank centralny. Zespół kierowany przez George'a Denezisa i Sarę Miklejohn zadanie zrealizował – opracował projekt elektronicznej waluty RSCoin. Pilotażowy program dystrybucji tej waluty ma zostać wdrożony w ciągu 18 miesięcy. Jeśli odniesie on sukces, RSCoin może doprowadzić do największej od XVIII w. rewolucji w bankowości. RSCoin mógłby dać też Bankowi Anglii większą kontrolę nad polityką pieniężną. Byłby on precyzyjnym narzędziem do zwiększania lub zmniejszania podaży pieniądza, a także umożliwiłby lepszą kontrolę nad tym, gdzie będą trafiały fundusze z banku centralnego.




Ben Broadbent, wiceprezes Banku Anglii i zarazem człowiek przychylnie nastawiony do projektu stworzenia RSCoina, wskazuje, że system obsługujący tę kryptowalutę może zostać zaprojektowany tak, by firmy niefinansowe, a nawet zwykli ludzie, mogli otwierać rachunki w banku centralnym. Rachunki te byłyby denominowane w RSCoinach. Kryptowaluta mogłaby być również wykorzystywana do rządowych transferów, wypłaty emerytur i zapłaty podatków.
Jego zdaniem taka migracja depozytów do banku centralnego sprawiłaby, że stałyby się one bezpieczniejsze. Ale jednocześnie uderzyłaby w zdolność banków komercyjnych do udzielania pożyczek. To musiałoby prowadzić albo do zasilania sektora finansowego RSCoinami, by pobudzić akcję kredytową, albo do całkowitej przebudowy sektora bankowego. Przebudowa ta polegałaby na „zwężeniu sektora bankowego", które proponował już XVIII-wieczny ekonomista Adam Smith, czyli do ograniczenia bankom możliwości korzystania z rezerwy cząstkowej. W takim systemie banki musiałyby mieć 100-proc. pokrycie udzielonych przez siebie pożyczek w depozytach.




Czy taki system mógłby funkcjonować? Według wybitnego amerykańskiego ekonomisty Irvinga Fishera mógłby. Fisher wraz z grupą ekspertów opracował w 1936 r. plan Chicago przewidujący pozbawienie banków komercyjnych możliwości korzystania z systemu rezerwy cząstkowej. Ten plan był odpowiedzią na wielki kryzys. Według Fishera miałoby to zapobiec powstawaniu cykli kredytowych, następujących po sobie okresów boomu i krachów, które prowadziły do kryzysów gospodarczych i nadmiernej koncentracji bogactwa w rękach finansistów. Projekt ten miał również być rozwiązaniem problemu rosnącego długu publicznego. W planie Fishera banki miały pożyczać od banku centralnego pieniądze na 100-proc. pokrycie udzielanych przez siebie pożyczek. System finansowy stałby się więc dłużnikiem państwa, które mogłoby dzięki temu zaangażować się w wykup i umorzenie długów zwykłych ludzi.

W 2012 r. Jaromir Benes i Michael Kumhof, ekonomiści z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, sprawdzili za pomocą nowoczesnych metod badawczych, jakie skutki miałoby wprowadzenie w życie planu Chicago we współczesnych USA. Wyniki ich badań przerosły oczekiwania. Okazało się, że Irving Fisher miał rację, że pozbawienie banków możliwości korzystania z mechanizmu rezerwy cząstkowej sprawiłoby, że system finansowy stałby się bardziej stabilny, znacznie zmniejszono by groźbę upadków banków, a dług publiczny i prywatny spadłyby bardzo mocno. Dzięki tym zmianom w systemie finansowym PKB USA wzrósłby o dodatkowe 10 proc., a inflacja byłaby bliska zeru, co jednak nie stanowiłoby dużego problemu dla polityki pieniężnej.

Tego typu rozwiązania mają wśród ekonomicznych celebrytów więcej poparcia, niż można by się spodziewać. Richard Werner, ekonomista z Southampton University, twórca terminu QE, mówił blisko pięć lat temu przed brytyjską komisją rządową ds. reformy bankowości (komisją Vickersa), że przejęcie przez państwo pełnej kontroli nad podażą pieniądza miałoby pozytywne skutki dla społeczeństwa. Eliminację systemu rezerwy cząstkowej popierał nawet swego czasu guru neoliberałów Milton Friedman, amerykański ekonomiczny noblista.
 Frosti Sigurjonsson, islandzki parlamentarzysta, oparł na planie Chicago swój projekt reformy systemu bankowego przedstawiony w 2015 r. w raporcie dla premiera Islandii. (Pomysły tego typu zyskują posłuch także w Polsce. Plan Sigurjonssona mocno chwali w swojej książce „Banksterzy. Kulisy globalnej zmowy" poseł PiS Janusz Szewczak, przewodniczący sejmowej Podkomisji ds. Instytucji Finansowych). RSCoin może stać się narzędziem, które umożliwi rewolucję w systemie bankowym i realizację planu Chicago.



Pierwowzorem planu Chicago oraz programu New Deal, który miał za zadanie wyciągnąć USA z wielkiego kryzysu, były... reformy przeprowadzone przez ateńskiego prawodawcę Solona w 559 r. przed Chrystusem. Solon ku oburzeniu oligarchów anulował długi rolników, zwrócił im ziemie przejęte przez wierzycieli, ustanowił ceny minimalne na płody rolne, zwalczał emisję waluty przez instytucje prywatne i zalał rynek państwową walutą. 150 lat później wysłannicy rzymskiej republiki przestudiowali reformy Solona i skopiowali je u siebie. Z czasem jednak reforma ta była „rozwadniana", tak że w czasie wojen punickich rzymscy potentaci zyskali możliwość emisji własnych srebrnych monet. To przyspieszyło proces koncentracji majątku narodowego w ich rękach.



To jaką formę przybierze Wielki Reset jest jeszcze kwestią mgławicową. W grze są różne opcje a między mocarstwami oraz poszczególnymi klikami wewnątrz establiszmentów poszczególnych mocarstw toczy się ostra rywalizacja, kto w trakcie tego epokowego zdarzenia będzie odgrywał rolę przywódczą. Może w tym kontekście należy widzieć walkę między Hillary i Trumpem, ostrą międzyfrakcyjną rzeź w Chinach, rozgrywki Putina z GRU i kryzys imigracyjny w Europie? Odpowiedzi na te pytania poznamy zapewne dopiero po wielu latach....

***

To już (prawdopodobnie) ostatni odcinek serii Euphoria. Dla wielu z Was była to niezwykle interesująca lektura, a dla niektórych miłośników korwinistycznych dogmatów była szokiem podobnym do zobaczenia wielkiego, gołego, podskakującego biustu przez hrabiego Jędrzeja Zdzisława Stefana etc. Stąd też nawiązanie w nazwie do hentaia "Euphoria". Zresztą globalne elity robią światu od dziesięcioleci, to co robi się bohaterkom "Euphorii". Więc nazwa jest jak najbardziej adekwatna :)

A jeśli już poruszamy temat hentaiów (ogólnie bardzo mało ich oglądam, bo o wiele bardziej lubię ecchi takie jak "Higschool of the Dead" czy "Highscholl DxD" :), to odcinek 4-ty serii Euphoria można odczytać w kontekście hentaiu "Uzależniona od afrodyzjaku". Przypadkiem natrafiłem na piękną scenę z tego anime (można ją obejrzeć tutaj) - piękna, biuściasta i budząca sympatię panienka jest zmuszana do tego, by chodzić nago po szkole. Obie części (tutaj pierwsza, a tutaj druga) tego hentaia są dla niej serią przerysowanych, karykaturalnych upokorzeń - wszystko przez to, że została uzależniona od narkotyku-afrodyzjaku i zrobi wszystko, by dostać działkę. Człowiekowi robi się w pewnym momencie jej żal, ale nachodzą go też myśli o naturze władzy. O tym jak elity potrafią nas uzależnić od różnych rzeczy i nami sterować. Czytając komentarze pod tym hentaiem natrafiałem najczęściej na opinie w stylu "przynajmniej uprawiała w miarę normalny seks, nie to co te dziewczyny z "Euphorii". Rzuciłem okiem na jeden odcinek - i tak się narodził pomysł na serię o Globalnym Planie, Globalnym Minotaurze i Wielkim Resecie. A mówią, że pornografia jest bezproduktywna...


***

Jak zwykle zachęcam do sięgnięcia po moją powieść "Vril. Pułkownik Dowbor". Do nabycia, m.in. w Księgarni Prusa.