Ilustracja muzyczna: Dawid Hallmann - A więc wojna!
Generał Werner von Fritsch, był typowym przedstawicielem niemieckiego rzemiosła wojskowego. Miał za sobą służbę w armii Kajzera, Reichswehrze i hitlerowskim Wehrmachcie. Zaszedł daleko. W 1935 r. został Naczelnym Dowódcą Wojsk Lądowych (szefem OKH). Miał też nieszczęście być najwyższym rangą poległym w boju niemieckim dowódcą w drugiej wojnie światowej. (Był też drugim niemieckim generałem, który poległ wówczas w walce - pierwszym był gen. SS Wilhelm Fritz von Roettig, któremu w zasadzce pod Opocznem, polski oddział z Armii "Prusy" wrzucił do samochodu granat na kolana :) Zginął we wrześniu 1939 r. pod Warszawą, od polskiej kuli. Nie był już wtedy szefem OKH. Stanowisko to stracił w 1938 r., po tym jak niemieckie służby specjalne oskarżyły go o homoseksualizm. Oskarżenia pochodziły od gejowskiego alfonsa-szantażysty, który jak się okazało pomylił von Fritscha z człowiekiem o podobnym nazwisku. (Gen. von Blomberg, głównodowodzący niemieckich sił zbrojnych został wówczas pozbawiony stanowiska pod pretekstem, że wyszedł za byłą prostytutkę.)
Von Fritsch długo i stanowczo bronił się przed zarzutami i po roku starań zdołał się oczyścić. Nie mógł jednak wrócić na poprzednie stanowisko - od 1937 r. zbyt był bowiem zaniepokojony zbliżającą się wojną, którą uważał za katastrofę dla Niemiec. W kampanii 1939 r. pełnił więc tylko funkcję honorowego dowódcy 12 pułku artylerii. Według oficjalnej wersji, zginął 22 września 1939 r. na Zaciszu. Opisy jego zgonu są sprzeczne - mimo, że pochodzą od jednego świadka (żołnierza, którego szybko nagrodzono awansem na podporucznika). Miał więc biegać po kartoflisku w mundurze paradnym i ostrzeliwać się z pistoletu póki nie skosiła go seria z polskiego ckmu. Oficjalnie został trafiony w tętnicę udową. Na kurtce mundurowej ) znalazły się jednak zakrwawione dziury na wysokości piersi. Adiutant von Fritscha protestował przeciwko oficjalnej wersji, ale jego słowa skutecznie uciszono. Gen. Halder, szef sztabu OKH, napisał w swoim dzienniku 1 stycznia 1940 r. "Godzina 10.00 – Narada z Keitlem w OKW. Przyczyny napięcia. Niezadowolenie z powodu nekrologu Fritscha…”. Czemu nekrolog (krótka notka: urodził się, zmarł, pełnił takie to a takie stanowiska, bardzo nam przykro, że jest martwy itp.) von Fritscha budził takie kontrowersje wśród najwyższych rangą dowódców III Rzeszy? Być może dlatego, że zginął on w innym dniu, miejscu i okolicznościach, niż oficjalnie podawano.
Powyżej: Postawiony przez Niemców obelisk upamiętniający fałszywe miejsce śmierci gen. von Fritscha. W 1945 r. został on zniszczony pociskiem wystrzelonym z sowieckiego czołgu.
Tak się akurat składa, że alternatywną historię śmierci gen. von Fritscha przedstawił kpt. Stanisław Góralczyk, w 1939 r. dowódca 103 Batalionu Strzelców. Do zasadzki, w której zginął były szef OKH miało dojść 15 września w Starej Miłosnej. Jak czytamy w artykule Szymona Kazimierskiego, badacza tej sprawy:
"Po przespanej na biwaku nocy, kapitan Góralczyk wysłał kilkuosobowy patrol, by rozejrzał się po Cechówce, a także, by postarał się o jakiś chleb dla batalionu (...) Po rytualnych, że tak powiem, a obowiązkowych w takich razach powitaniach, uprzejmościach, częstowaniu papierosami, panowie wskazali żołnierzom piekarnię pana Floreckiego na ulicy Hallera, która jak się szczęśliwie okazało właśnie zakończyła wypiek chleba. Powiadomiony o tym kapitan Góralczyk rozkazał zarekwirować cały wypiek na potrzeby wojska, a sam, w asyście kilku żołnierzy udał się do piekarni, by zapłacić za chleb. Tuż koło piekarni dopadł do niego jakiś zdenerwowany cywil krzycząc, że na sąsiednią ulicę zajechała właśnie niemiecka kolumna czołgów! Kapitan kryjąc się w zaroślach zobaczył, że nie były to czołgi, ale sześć wielkich samochodów pancernych, poprzedzanych przez trzy motocykle i samochód osobowy, przed którym stało trzech niemieckich oficerów, z których jeden, bez cienia wątpliwości, był generałem. Oficerowie stali w ciasnej grupie studiując mapę, a ich zachowanie wskazywało jednoznacznie, że kolumna po prostu zgubiła drogę i teraz oficerowie starają się jakoś wyjść z kłopotliwej sytuacji. Co ważniejsze może, niemieckie wojsko zeskakiwało z pojazdów, żołnierze rozkładali się po przydrożnych rowach, wyciągali jakieś swoje wałówki, zapalali papierosy. Nikomu z Niemców nie przyszło do głowy wystawienie choćby jakiegoś symbolicznego ubezpieczenia. Sekunda na podjęcie decyzji i kapitan rozkazał jednemu strzelcowi zostawić broń i piorunem pędzić do batalionu, piorunem sprowadzić, ile się da, broni maszynowej. Strzelec rzucił się do biegu. Kapitan trochę jeszcze odczekał, dla pobieżnego chociażby wyznaczenia celów i - ognia! Pierwszy padł generał v. Fritsch. Pozostali niemieccy oficerowie dlatego tylko ocaleli, bo nikt nie próbował nawet do nich strzelać. Prawie wszyscy Polacy strzelili natomiast do generała. Zaskoczeni Niemcy nie mieli nawet cienia szans. Sami rozbroili się opuszczając pojazdy i teraz odpowiedzieć mogli na ogień Polaków, jak to "spieszeni" pancerniacy - jedynie ze swych pistoletów. Za chwilę dobiegli jeszcze polscy żołnierze z bronią maszynową i zaczęła się masakra. Działo się to 15 września 1939 roku o godzinie 7 rano."
Szymon Kazimierski poświęcił wiele energii badaniu tego epizodu. Zebrał wiele relacji świadków mówiących o tej zasadzce, śmierci generała, uroczystościach żałobnych w Dolnej Kościelnej (drewniany kościółek został ucharakteryzowany przez Niemców na "kościoł skrudzki", a zdjęcia z ceremonii żałobnej były dosyć partacko zafałszowane), i lądowaniu wielkiego samolotu transportowego, który zabrał trumnę. Ze szczegółowymi ustaleniami Szymona Kazimierskiego można się zapoznać na jego blogu. Polecam szczególnie ten, ten oraz ten wpis.
Czemu Niemcy mieliby tuszować okoliczności śmierci byłego szefa OKH? Przede wszystkim dlatego, że 15 września był tam gdzie go nie powinno być. Wyznaczoną mu rolą było szwendanie się w mundurze paradnym na zapleczu 12 pułku artylerii i "wzmacnianie morale" żołnierzy. 12 pułk artylerii nie walczył jednak pod Starą Miłosną, tylko na odcinku północno-wschodnim oblężenia Warszawy. Nagle jednak von Fritsch przemyka się gdzieś w dużej kolumnie sztabowej, w mundurze polowym, otoczony wianuszkiem oficerów. Czyżby pełnił jakąś funkcję w realnym dowodzeniu? Według Kazimierskiego, kolumna von Fritscha jechała na północ, ale zabłądziła, gdyż korzystała z obarczonej błędami polskiej mapy. Celem wyprawy miało być Szczytno. Tam von Fritsch miał dostać jakąś nominację.
Wiele do myślenia daje również to, że Niemcy planowali na 16 września wielki szturm na warszawską Pragę. Miał on doprowadzić do załamania polskiej obrony i przynieść wielkie straty ludności cywilnej. Taka powtórka z Suworowa. Nagle jednak, z nieznanych przyczyn szturm został odwołany. Czyżby zabrakło dowódcy, który miał nim pokierować? A jakiż dowódca by się nadawał lepiej na zdobywcę Warszawy niż gen. von Fritsch. Powróciłby on w ten sposób "w chwale" na niemiecki militarny Olimp. Takie przywrócenie go do dowodzenia, wbrew woli Hitlera oznaczałoby jednak de facto pierwszy krok ku wojskowemu zamachowi stanu. Oddajmy głos Kazimierskiemu:
"Dowództwo niemieckie stworzyło wokół Pragi sytuację wręcz idealną do ataku na tę dzielnicę Warszawy, gromadząc pod Pragą właściwie całą 3. Armię Wehrmachtu. Na północ od Pragi Korpus generała Straussa. Od wschodu Korpus generała Petzela, którego dywizje: 61 DP na północ od szosy brzeskiej, a 11 DP na południe od tej szosy od rana 14 września rozpoczęły marsz na Pragę. Właściwie tuż za nimi Korpus „Wodrig”, który już zamknął kocioł, zrobił swoje, a którego, pozostająca w odwodzie 1. Pruska BK, na razie „czesząca” podwarszawskie lasy, w każdej chwili mogła być użyta na froncie praskim bez jakiegokolwiek uszczerbku dla Korpusu. Na wojnie taka koncentracja wielkich oddziałów nie powstaje przypadkowo. Tak gromadzi się dywizje i korpusy w przewidywaniu ataku na silnego przeciwnika. Przeciwnik mógł być tylko jeden – warszawska Praga. „Zdmuchnięcie” jednym uderzeniem obrony Pragi niewątpliwie załamałoby również obronę lewobrzeżnej Warszawy. Taki pomysł musiałby się bardzo spodobać Adolfowi Hitlerowi, który wciąż wściekał się, że traci w Polsce czas, wściekał się na Józefa Stalina, że ciągle jeszcze nie zaczyna umówionego przecież od dawna ataku na Polskę.
To, co napisałem nie jest jakimś moim prywatnym pomysłem, to nie moja imaginacja. Taki potężny, „z ziemi i powietrza” atak na Pragę był przygotowywany przez Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH) i Luftwaffe. Miał nastąpić 16 września… i nigdy nie nastąpił.
Jeszcze 15 września rano szef Sztabu OKH uzgadnia z Luftwaffe – sławetne rozdzielenie Sztabów powodowało konieczność uzgadniania wszelkich wspólnych akcji – początkowo zrzut ulotek dla ludności cywilnej, wzywających do opuszczenia miasta na wyznaczonych przez Niemców kierunkach, później zaś, po wyznaczonym dla ewakuacji miasta terminie, dokonanie nalotu-giganta. Po zakończeniu bombardowania miał nastąpić szturm Pragi z udziałem dwóch korpusów… Tego samego dnia, ale przed wieczorem, OKH odstąpiło od pomysłu szturmu Pragi.
Czemu? Co takiego stało się w międzyczasie?
Akcja wojskowa jaką jest atak na duże miasto, w dodatku silnie bronione przez zdeterminowane na wszystko wojsko i ludność cywilną, jest operacją nie lada, szczególnie, jeśli przyjdzie dowodzić jednocześnie czterema, lub pięcioma dywizjami należącymi w dodatku do dwóch różnych korpusów. Dowódca takiej operacji musi być majstrem nie byle jakim. Dowódca 3. Armii przebywał wtedy w Olsztynie. Zdecydowanie za daleko. Co robić? Jak wykorzystać taką wspaniałą okazję? Pod ręką był majster, obermajster można powiedzieć i to w dodatku „bezrobotny”. – Generał v. Fritsch! Chyba jeszcze 14 września w nocy do sztabu Korpusu „Wodrig” musiał przyjść rozkaz natychmiastowego przewiezienia generała v. Fritsch do AOK 3 (Naczelne Dowództwo 3. Armii wówczas znajdujące się w Szczytnie). Skąd mógł przyjść taki rozkaz? – Chyba ze sztabu Grupy Armii, a więc od generała Fedora v. Bocka. Dlaczego tak sądzę? Dlatego, że później, gdy już doszło do tragedii, podporucznik Rosenhagen towarzyszący generałowi v. Fritsch, telefonuje z informacją o śmierci generała… do sztabu Grupy Armii! Widział ktoś, by podporucznicy dzwonili sobie do Dowództwa Grupy Armii z pominięciem całych pięter drabiny służbowej? Normalnie podporucznicy tak nie dzwonią!
Bo też sytuacja w jakiej znalazł się po śmierci generała v. Fritsch nie tylko podporucznik Rosenhagen, ale i całe Dowództwo Wojsk Lądowych daleka była od normalności.
Niewątpliwie generał v. Fritsch jechać miał do Szczytna, by zapoznać się z sytuacją wokół Pragi, aby, gdy w następstwie nacisków na Adolfa Hitlera przywrócony zostanie do służby, mógł natychmiast podjąć obowiązki dowódcy operacji praskiej, która już właśnie była przez OKH montowana. Należało jeszcze tylko dojechać do Szczytna.
(...)
Żołnierze kapitana Góralczyka strzelając w Cechówce do generała v. Fritscha ani myśleli jakie następstwa przyniosą ich strzały. A następstwa tych strzałów były i to następstwa bardzo poważne. Nie będę dalekim od prawdy, gdy powiem, że być może właśnie wtedy strzelcy kapitana Góralczyka zmienili bieg historii Polski, Europy, a może nawet i całego świata.
Na pewno uratowali Pragę od masakry w stylu przypominającym wyczyn niesławnej pamięci marszałka Aleksandra Suworowa. Ale jednocześnie pozbawili opozycję niemieckich generałów ich lidera, którego nikt, przez całą historię III Rzeszy, nie potrafił zastąpić. Fundament, na którym miał powstać prawdziwie groźny dla Adolfa Hitlera ruch antynazistowski runął zanim go do końca wzniesiono. Spisek generałów istniał przecież przez prawie całą wojnę, ale gdyby nie zamach w Wilczym Szańcu chyba nikt by o nim nawet nie usłyszał. Można traktować ten spisek jako niewydarzoną działalność grupy sfrustrowanych nieudaczników i tak właśnie przedstawiały go władze III Rzeszy. Powinno się jednak pamiętać, że to właśnie brak poważnego, charyzmatycznego lidera odstręczał od spiskowców najbardziej liczących się dowódców Wehrmachtu.
Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na naprawdę frapujące pytanie. Dlaczego ze zwykłego na wojnie wydarzenia, kiedy to jak każdemu wiadomo, karabinowe kule, byle celnie wymierzone, równie skutecznie zabijają generałów, jak zwyczajnych szeregowców, uczyniono tajemnicę II Wojny Światowej? Zgoda, że Niemcy, a ściślej otoczenie Adolfa Hitlera miało w tym określony interes. Zgoda, że historycy polscy i nie polscy powtarzali mniej, lub bardziej udolnie oficjalną wersję niemiecką dotyczącą czasu, miejsca i okoliczności śmierci generała, ani nawet nie przypuszczając, że dali się nabrać niemieckiej propagandzie. Ale dlaczego kapitan Góralczyk nic nie powiedział o wydarzeniach, w których osobiście brał udział?
Otóż nieprawda, bo kapitan Góralczyk nie tylko opowiadał każdemu, kto chciał słuchać o ataku na kolumnę generała i śmierci generała v. Fritscha, ale nawet opublikował w poczytnym czasopiśmie swą relację o tych wydarzeniach. Publikacja zawierała oprócz opisu potyczki i okoliczności w jakich do niej doszło, fragment zeznań feldmarszałka v. Brauchitscha jakie złożył on przed polskim prokuratorem, profesorem Sawickim, w trakcie trwania procesu norymberskiego. Prokurator Sawicki, jak to prokurator. Jemu nie chodziło o fakty historyczne, ale o wyjaśnienie pogłosek jakoby generała v. Fritsch zabiła na rozkaz Adolfa Hitlera wyznaczona przez niego grupa SS-manów. Z wypowiedzi feldmarszałka (szczególnie jeśli zapoznać się z jej całością), dowiedzieć się można niezwykle interesujących rzeczy. Wypytywany przez profesora feldmarszałek zaprzecza pogłoskom o zamordowaniu generała. Sam przeprowadził wówczas drobiazgowe śledztwo w tej sprawie. Podaje miejsce, czas i okoliczności śmierci generała v. Fritscha nijak mające się do wersji oficjalnej, pasujące natomiast jak ulał do wersji kapitana Góralczyka.
Wkrótce po ukazaniu się tej publikacji odezwał się znany polski historyk, który w niewybredny sposób „zgasił” kapitana.
W artykule zatytułowanym „Komentarz historyka” historyk na samym początku swej wypowiedzi wylegitymował się pisząc, że jest historykiem, że osobiście brał udział w kampanii wrześniowej, tym samym dając wszystkim do zrozumienia, że wie o czym pisze. A dalej, że niestety. Bardzo mu przykro. Kapitanowi Góralczykowi musiało, się wszystko pomylić. Jest już bowiem wydana praca polskiego historyka, a w niej zupełnie inna wersja śmierci generała (oficjalna niemiecka), co zaś do feldmarszałka v. Brauchitscha i jego wypowiedzi, to przecież nic dziwnego. Feldmarszałkowi wszystko pokręciło się w głowie… ze strachu."
Ending: Don't look behind
Czyżby tym wspomnianym historykiem, biorącym osobiście udział w kampanii 1939 roku był Apoloniusz Zawilski jeden ze strażników pilnujących, by prawda o Wrześniowej Mgle nie wyszła na jaw? W imię jakich Największych Sekretów tuszowana jest prawda o śmierci pechowego niemieckiego generała?
Zachęcam też do czytania i recenzowania mojej książki - Vril. Pułkownik Dowbor. Pamiętajcie: "Jakie piękne samobójstwo" to dobra książka. By się nią wysmarkać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz