Ostatni płomień Azji zgasł...
Jak już pewnie wiecie, tajski Trybunał Konstytucyjny (taka sama kretyńska instytucja jak polski) zdjął z urzędu panią premier Tajlandii Yingluck Shinawatrę. To był sądowy zamach stanu. Oficjalny powód: w 2011 r. przeniosła na inne stanowisko Thawila Pliensri, szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Trybunał przyjął absurdalne założenie, że premier nie może dokonywać takich ruchów kadrowych w urzędach podległych rządowi. Oto nieco komentarzy z tajskiego netu (podesłanych przez wiernego czytelnika):
"Is it abuse of power if Obama remove a CIA chief previously installed by Bush administration in the US ? Of cause Yingluck had the power to remove the chief then when she felt which way was for the best interest of her administration to lead this country, people voted and gave her this power to lead and she just done that. The people that were abuse of power are the judges now ! Sadly Yingluck have nothing, no gun, no troop, no nothing, what she have is only PEOPLE,the citizens !"
"The nine constitutional judges all serve the interest of the opposition (Abhisit and Suthep). They have no respect for democracy, and their only goal is to get the Shinawatras out of politics. They have no right and no authority to prescribe to the PM who she may hire/fire/transfer etc. Yingluck and her legal team should immediately pursue to dissolve the judges who were in the first place illegally appointed by coup-makers."
"Thai military and Thai elites control the court. They also control the Election Commission, the National Anti-Corruption Commission and run the Democrat party. Any democratically elected governments have always been accused of corruption and ousted by the military or by the court and replaced by the Democrat party where the corruption flourished and multiplied and enriched them.""
Teraz za byłą panią premier bierze się Komisja Antykorupcyjna - zarzuty dotyczą nieudanego programu dopłat do produkcji ryżu (straty 4,5 mld USD). Yingluck nie została broń Boże złapana na korupcji. Jej winą jest to, że nie postąpiła według zaleceń Komisji Antykorupcyjnej, która kazała jej zakończyć ten program. Teraz może czekać ją zakaz pełnienia funkcji publicznych na pięć lat i emigracja (ucieczka przed sądami). Oligarchia jak na razie wygrywa.
Tło konfliktu w Tajlandii tłumaczyłem już we wpisie z lutego: "Tajlandia: wiosna ludów czy antydemokratyczny bunt oligarchów?"
Pytano się mnie, jak plasuje się tajski konflikt wewnętrzny na tle rywalizacji Chiny-USA. Odpowiem: Nijak. Ten spór ma wyłącznie wewnętrzne przyczyny.
Król (Bhumibol Adulyadej, czyli Rama IX - będący zapewne niezłym manipulatorem - rządzi od 1946 r. i dorobił się majątku idącego w dziesiątki miliardów dolarów. Jego portrety w Bangkoku są wszędzie a za "obrazę majestatu" idzie się do ciężkiego więzienia. Lud bardzo jednak lubi monarchę i umieszcza jego wizerunki obok posążków Buddy. No cóż, jestem republikaninem...) i wojsko są już od dawna po stronie Amerykanów. USA były przecież protektorem Tajlandii. Thaksin Shinawatra miał zaś dobre relacje z administracją Busha (która jednak nie protestowała przeciwko jego obaleniu). Wysłał wojsko do Iraku, ale też utrzymywał dobre relacje z krajami swojego regionu.
Ps. Bangkok nie przepada za Yingluck. Dwie dziewczyny (porządne, normalne dziewczyny), które nas oprowadzały popierały Partię Demokratyczną. Były pracownicami administracji. Fragment dialogu:
Mój towarzysz podróży: - Ale wasza premier jest ładna i wygląda miło...
Tajska koleżanka: - Chcesz, to ci ją sprowadzimy na wieczór :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz