"Resortowe dzieci" już na starcie stały się bestsellerem. Cały nakład wyczerpano w ciągu jednego dnia i musiano sięgnąć po dodruki. Nie dziwię się temu. To bardzo dobre i przystępne mini-kompendium danych biograficznych o ludziach, którzy w największym stopniu ukształtowali media III RP. W znacznej większości są to ludzie, którzy swoją pozycję zdobyli na rodzinnych i służbowych powiązaniach z okresu PRL. Mamy więc tam pięknie opisaną upstrzoną dziećmi i wnukami działaczy KPP redakcję "Wyborczej", będącą żywą skamieliną PRL "Politykę" (takie śmiertelnie nudne pismo, w którym TW siedzi na TW), czerwony skansen w TVP, "służbową telewizję" TVN, "wentyl bezpieczeństwa" w Trójce, barwne opisy walki o koncesję pomiędzy Polsatem i Polonią 1, a do trochę ubecko-komuszych przygód paru pomniejszych gwiazd i gwiazdeczek mediów. Są tam i historie porażające (droga życiowa funkcjonariusza MBP Mosesa Mordki-Morozowskiego), zaskakujące (TW "Violetta" czyli Krystyna Kurczab-Redlich, czy też "spadek po Kominformie" Włodzimierz Szaranowicz), zabawne (wspomnienia M* F* Rakowskiego, w których nazywa on ojca Heleny Łuczywo "kutasem-entuzjastą") jak i straszne. Wszystko to, podane w zgrabnej formie, daje dużo do myślenia. Wszak większość ludzi w tym kraju bierze swoją wiedzę o Polsce i świecie od kreatur żywcem wyjętych z wystawy "Twarze bezpieki". Jakiś patafian zapewne teraz zapyta "Uhhhhh, czemu dzieci miałyby odpowiadać za przewiny swoich ojców z UB i KPP?". Tu nie chodzi o odpowiedzialność, ale o zrozumienie pewnych mechanizmów rządzących naszym mafijnym, postkolonialnym państwem. To przecież rodzina odpowiada w ogromnym stopniu za kształtowanie poglądów, charakterów i postaw dzieci. Jeśli ktoś miał dziadka w UB, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie uważał Żołnierzy Wyklętych nie za bohaterów, ale za bandytów, którzy do jego dziadka strzelali. Ludzie tacy jak Ireneusz S., Andrzej K. i Aleksander Ż. mogą być dla niego po prostu przyjaciółmi rodziny czy kolegami z partyjnej młodzieżówki, a nie szemranymi biznesmenami. Osoba w ten sposób uwikłana może alergicznie reagować na wszelkie próby ograniczenia pozycji klanowo-służbowej sitwy. Jeśli uczono ją w domu, że płaszczenie się przed zagranicznym ośrodkiem siły jest cnotą, to będzie się ona pewnie płaszczyć przed Moskwą, Berlinem czy Waszyngtonem. Oczywiście od tej reguły zdarzają się chlubne wyjątki. Warto cieszyć się z tego, że ktoś potrafi przełamać rodzinne uwikłania i przejść na jasną stronę mocy. Ale trzeba też pamiętać, że ci, którzy są po ciemnej stronie nie wzięli się znikąd. Oni szkodzą nam już od lat 30-tych. I nie pozbyli się pewnych schematów myślenia - o czym np. świadczy sekciarskie, dogmatyczne podejście do świata "organu KPP", który potrafił doszukiwać się faszyzmu nawet wśród buddystów...
"Wałęsa. Człowiek z teczki" to książka, której dystrybucję próbuje zatrzymać TW "Bolek". Nie dziwie mu się. To dziełko jest doskonałym uzupełnieniem pracy Zyzaka. Jest też dużo mocniejsze w przekazie. Obala ono przede wszystkim mit o Lechu Wałęsie, biednym, zastraszonym robotniku, który złamany podpisał w grudniu '70 zobowiązanie do współpracy. Okazuje się bowiem, że Wałęsa współpracował z bezpieką jeszcze przed tym, zanim 19 grudnia 1970 r. oficjalnie został TW "Bolkiem". Późniejszy przywódca "Solidarności" spotkał się z mjrem Graczykiem po raz pierwszy w nocy z 14 na 15 grudnia 1970 r., i odbył z nim wówczas długą rozmowę dotyczącą prawdopodobnie czekających go zadań. 14 grudnia to dzień w którym jeszcze nie zaczął się strajk w stoczni gdańskiej, jeszcze nie strzelano do robotników, a starcia z milicją miały małą skalę. Następnego dnia Wałęsa przemawia do protestujących robotników z okna komendy MO. Dostaje się tam (przechodząc przez silny, uzbrojony kordon) prawdopodobnie podając umówione hasło. Później spokojnie wychodzi z komendy, idzie do domu się posilić, a potem wraca na komendę, pomagać esbekom w identyfikowaniu ludzi na zdjęciach. Wałęsa brał wcześniej udział w nasiadówkach ORMO i ZMS poświęconych zapowiadanym podwyżkom cen. Gdy został TW "Bolkiem" i zaczął donosić, szybko dostał awans w pracy i przyznano mu duże służbowe mieszkanie. TW był zmyślnym, złośliwym i nadgorliwym. Współpracę z nim zerwano, gdy zaczął konfabulować w donosach, by wyciągać kasę od SB. Ale jakaś niewidzialna nić wciąż go z bezpieką wiązała. W 1978 r. uderzył w twarz milicjanta - i nie był z tego powodu nawet zatrzymany. 31 lipca 1981 r. trafił wraz z kolegą na komisariat za rozrzucanie ulotek. Ulotki były schowane w wózku dziecięcym, w którym woził swoją córeczkę. Gdy dziecko zsikało się na komisariacie, milicjanci kazali Wałęsie zdjąć marynarkę i zetrzeć nią siki z podłogi. Wałęsa się stawiał i został uderzony. Wówczas wyciągnął z kieszeni tabliczkę z numerem telefonu i błagał milicjantów, by tam zadzwonili "do lekarza rodzinnego". Milicjanci wzięli tabliczkę, udali się w ustronne miejsce i po chwili wrócili przepraszając "Bolka" i mówiąc: "Trzeba było od razu pokazać tę tabliczkę. Nie byłoby kłopotu".
Cenckiewicz przytacza zeznania mjra Stachowiaka, jednego z esbeków werbujących Wałęsę. Stachowiak sprawdzał kartoteki dotyczące późniejszego prezydenta. Wynikało z nich, że Wałęsa był wcześniej informatorem milicji (w związku z notorycznymi kradzieżami sprzętu w POM w Lipnie, kradzieżami o które podejrzewano później Wałęsę), a w latach 1963-65 tajnym współpracownikiem wojskowej bezpieki WSW. Płk Adam Hodysz twierdził później, że Wałęsa miał w wojskówce pseudonim "Kobracki" (w przeciekach pojawiła się również wersja "Sierżant Kobracki"). To może tłumaczyć różne perypetie "Bolka", kiedy był on już zdjęty z rejestracji w SB. Także anomalie związane z sierpniem 1980 r. Notabene Wałęsowie to również rodzina o silnych związkach z resortem. Skomuszały lumpenproletariat z okolic Włocławka. "Bolek" miał wśród dalszych krewnych m.in. śledczego z UB, naczelnika więzienia we Włocławku w latach 1945-47, wojskowego odznaczonego za walki z "reakcyjnymi bandami" i kilku ormowców. Jego ojczym Stanisław, miał sprawę w 1947 r. w związku z nielegalnym przechowywaniem broni skradzionej milicjantowi. Włos mu z głowy nie spadł z tego powodu, a w ubeckich aktach jest wzmianka, że wśród okolicznej ludności Stanisław Wałęsa ma złą sławę i jest oskarżany o współpracę z SS w czasie wojny (miał nawet pojawić się we wsi w mundurze Gestapo).
Z książki Cenckiewicza maluje się nam obraz Wałęsy jako cynicznego i bezwzględnego oportunisty kierującego się przede wszystkim chciwością i pychą. Człowieka, który bezwzględnie niszczył każdego, kto stał mu na drodze do władzy (szczególnie to dotknęło Annę Walentynowicz, której nie odpuszcza nawet po śmierci). I przede wszystkim człowieka resortu, który konsekwentnie realizuje napisany dla niego plan. Odniosłem wrażenie, że Lech Wałęsa był najskuteczniejszym w dziejach agentem komunistycznej bezpieki. Udała mu się ta sztuka mimo jego wad charakteru, mimo niedostatków intelektualnych, mimo (a może właśnie dlatego), że czasem zdarzało mu się łamać napisany dla niego scenariusz. "Bolek" był agentem, który zadbał o sprawne przeprowadzenie operacji nazywanej przeze mnie roboczo Trust II - czyli transformacji ustrojowej z komunizmu w postkomunizm. Człowiekiem, który stał się twarzą transformacji. To dlatego jest z taką furią broniony przez establiszment. Upadek mitu Wałęsy poważnie nadwyręży idiotyczny mit "pokojowej rewolucji" 1989 r., zdarzenie legitymizujące władzę obecnego establiszmentu nad Polską. Dosyć wiele jak na kapusia ze stoczniowego wydziału W-4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz