sobota, 26 czerwca 2021

Jak demokracja niszczyła wojsko w II RP

 


Jesteśmy obecnie zalewani różnego rodzaju kiepskiej jakości publikacjami mówiącymi, jak ta "straszliwa sanacja" "zniszczyła wojsko" i "nie przygotowała kraju do obrony" i przekonującymi, że gdyby w 1939 r. panowała w Polsce sejmokracja i rządził Chjeno-Piast, to pokonalibyśmy zarówno Niemców jak i Sowietów. Mało kto analizuje jednak jaka była polityka sejmokratów wobec wojska w latach 1922-1926. A przyczyną braku zainteresowań badaczy tą problematyką jest to, że ta polityka była po prostu tragiczna oraz infantylna i świadczyła o totalnym skretynieniu przedmajowych "elit" politycznych.

Polityce tej poświęcił nieco miejsca Marek Świerczek w swojej książce poświęconej operacji Trust. I jego zdaniem: "Do 1926 roku, czyli do przewrotu majowego, który wyniósł do władzy Piłsudskiego i oficerów z jego najbliższego otoczenia, armia była traktowana jako zło konieczne".

Armia jako zło konieczne w kraju otoczonym przez jawnie wrogie państwa? Czy może być coś bardziej idiotycznego. A jednak tak myśleli nasi zidiociali demokraci. Armia kojarzyła im się z instytucjami państw zaborczych i traktowano ją głównie jako balast fiskalny. "Polska Zbrojna" skarżyła się wówczas, że dla panów posłów armia to "balast, przesąd starodawny, który istnieje w gruncie rzeczy całkowicie niepotrzebnie, po to tylko, by dawać przytułek różnego rodzaju niedoukom, ludziom o zrujnowanej karierze lub zgoła już dwuznacznej reputacji". (Jeśli już to Sejm był wówczas przytułkiem dla różnego rodzaju miernot i złodziei. Bywało, że panowie posłowie kradli łyżki z sejmowej restauracji.)

Sejm i kolejne dupokratyczne rządy skąpiły więc środków na wojsko. Nie doprowadziło to do jakiejś wielkiej degradacji sprzętu - wszak mieliśmy go mnóstwo po Wielkiej Wojnie a technika wojskowa w latach 20. szczególnie szybko się nie rozwijała (środki na zakup lotniczego złomu we Francji przez gen. Zagórskiego i wadliwych masek przeciwgazowych przez gen. Rolę-Żymierskiego jakoś się zresztą znalazły), ale do pauperyzacji korpusu oficerskiego i żołnierzy. Zaczęło się od wielkiej demobilizacji po wojnie z bolszewikami. Wielu bezrobotnych weteranów - takich jak Sergiusz Piasecki - wkroczyło na drogę przestępczą, bo demokratyczne rządy nie zapewniły im żadnej pomocy. W latach 1921-1925 stopniowo zmniejszano uposażenie oficerów, prowadząc do sytuacji, w której żonaty kapitan WP zarabiał mniej niż dozorca w kamienicy! "To już nie warunki, to szyderstwa z najistotniejszych potrzeb jednostki ludzkiej, na którą spada wielki ciężar obowiązków" - pisała "Polska Zbrojna". Mówiono wtedy, że równie źle traktowano wówczas jedynie... profesorów uniwersytetów.

W 1923 r. (a więc w roku, w którym ministrami obrony byli: gen. Sosnkowski, gen. Osiński i gen. Szeptycki) próbowano zaradzić problemowi biedy wśród kadry oficerskiej, zrównując jej zarobki z pensjami urzędników. Wprowadzono wówczas jednak skomplikowany system 16 grup uposażenia podzielony na dodatkowe szczeble i dodano do niego mechanizm potrąceń. Na różne składki, fundusze, deputaty, na wojskowe czytelni, na Wawel, na różne jubileusze potrącano oficerom nawet 40 proc. wynagrodzenia. Dodatkowo oficer musiał z własnych pieniędzy kupić sobie sorty mundurowe, szable i pistolet, a także składać się na prezenty dla wyższej kadry dowódczej. Od oficerów wymagano też życia na "reprezentacyjnej stopie", w czym naśladowano zwyczaje z armii zaborczych. To przekładało się na wysokie zadłużenie kadry oficerskiej. Zmuszało to też ich do handlu czarnorynkowego. Sprzedawano więc np. przydziałowy węgiel. Kadra borykała się również z problemami mieszkaniowymi. Często bywało, że kilku oficerów spało w jednym małym pokoju, a zdarzało się, że spano na dworcach czy w ... domach publicznych. 

W 1922 r. sejmowi debile przegłosowali ustawę mówiącą, że oficer może się ożenić dopiero wtedy, gdy łączne dochody małżonków odpowiadały pensji kapitana. De facto zamknęło to wielu młodszym oficerom drogę do założenia rodziny i mocno zwiększyło popyt na usługi prostytutek. Widoczne to było szczególnie w kresowych garnizonach, gdzie wielu rozrywek nie było. Przykładem może być Lida, gdzie stacjonowały dwie duże jednostki wojskowe i była jedna restauracja, dwa kina i trzy oficjalne domy publiczne.

Do narastania złych emocji przyczyniło się też rozporządzenie administracji armii z 1924 r. (przez większą część tego roku ministrem obrony był gen. Władysław Sikorski) mówiące, że upominanie się o awanse jest niedopuszczalne i będzie karane. Do 1926 r. mieliśmy w armii odwróconą piramidę personalną: przerost oficerów wyższych (głównie generałów wywodzących się z armii zaborczych) oraz brakach kadry niższej. Marszałek Piłsudski mówił: "Nastąpił przerost personaliów w administracji wojskowej. Przecież mam kilkudziesięciu pułkowników w intendenturze. Mam generała i pułkowników od prochu, pułkowników od zębów, a miałem nawet generała od poczty".

Oczywiście frustracje finansowe, zawodowe i seksualne kadry oficerskiej były wykorzystywane przez obce wywiady do jej werbunku. Oskar Reile, wysokiej rangi oficer Abwehry, wspominał później, że udało mu się zwerbować w latach 20. wielu polskich oficerów mających problemy finansowe. Te problemy finansowe były rzecz jasna skutkiem kretyńskiej polityki debili zasiadających w sejmowych ławach i ministrów takich jak Władysław Grabski czy Władysław Sikorski. W tym świetle łatwo zrozumieć dlaczego zamach majowy spotkał się tak entuzjastycznymi reakcjami wśród większości kadry oficerskiej i dlaczego po maju 1926 r. "nieznani sprawcy" tak chętnie spuszczali wpierdol indywiduum taki jak były endecki minister skarbu Jerzy Zdziechowski.

Za rządów sanacji zarobki kadry oficerskiej zaczęły rosnąć do przyzwoitych poziomów (Jańcio Bodakowski strasznie z tego powodu bóldupi), poprawiło się wyżywienie żołnierzy, inwestowano w garnizonowe kasyna, spółdzielnie (w których żołnierze tanio mogli się zaopatrywać w różne towary) i w życie kulturalne garnizonów. Armia przejęła rolę kulturotwórczą na Kresach - walcząc z analfabetyzmem, prowadząc orkiestry, amatorskie teatry i kina, a także przysposabiając poborowych do cywilnych zawodów czy też ucząc ich bardziej wydajnego rolnictwa. Jej modernizacja techniczna to oczywiście temat rzeka, ale nie da się ukryć, że znacząco ona przyspieszyła po roku 1935 r. czyli za czasów marszałka Śmigłego-Rydza. Nie mieliśmy oczywiście szans dogonić Niemców - hojnie finansowanych przez Wall Street i posiadających potężny, nie zniszczony w czasie I wojny światowej przemysł - ale porównajmy sobie ówczesną modernizację wojska z tą prowadzoną w czasach demokratycznej III RP, gdy armię traktowano przez pierwsze kilkanaście lat jako "zło konieczne". 

Wielu mędrków twierdzi, że gdyby nie Piłsudski i zamach majowy, to silna, demokratyczna II RP bez problemu obroniłaby się przed Niemcami. Biorąc pod uwagę politykę sejmokracji wobec wojska z lat 1922-1926 śmiało można założyć, że demokraci do 1939 r. doprowadziliby armię do takiej zapaści, że Niemcy zajęliby Warszawę najpóźniej w piątym dniu swojej ofensywy. Obrona Polski byłaby równie tragikomiczna, co obrona demokratycznych Norwegii, Holandii, Belgii czy Francji w 1940 r. W tamtych krajach politycy również traktowali siły zbrojne jako "zło konieczne". Takie same demokratyczne zidiocenie widzimy również współcześnie. W większości państw Europy Zachodniej - w tym w Niemczech - stało się ono niemal oficjalną doktryną. Podobnie i w Polsce nie brak głosów typu "po co nam te samoloty/czołgi/drony, czy nie lepiej budować przedszkola, strefy relaksu i płacić za in vitro?"

***

Jan Emil Skiwski, przedwojenny prawicowy literat (a w czasie wojny przedstawiciel opcji niemieckiej), zauważył ciekawą rzecz o ówczesnej endecji: nie podjęła ona żadnych działań legislacyjnych wymierzonych w mniejszość żydowską. De facto tego typu działania podjęła dopiero późna sanacja. Endecja była antyżydowska tylko werbalnie. W tym samym czasie w endeckich gazetach roiło się od reklam wykupionych przez żydowskich biznesmenów. 

Przypomnę też, co pisał o "antyżydowskości" ówczesnej endecji prawicowiec Jan Pękosławski:

"Będąc na jednym z wieców sprawozdawczych, słuchałem przemówienia kilku posłów. Słuchałem, jak dowodzili z zacię­tością, że drożyzna u nas panowała z tego powodu, że rząd po­zwalał wywozić zagranicę zboże, cukier, nabiał i t. p. artykuły spożywcze. Głównie jeden z nich dowodził, że my wszystko powinniśmy zachować dla siebie i że oni, t. j. posłowie, złożą w sejmie odpowiedni wniosek i nie dopuszczą do takiego rządzenia. Posłem tym był za jadły antysemita, zagorzały katolik i narodowiec, W parę tygodni potem , a było to w Wielki Poniedziałek, wybrałem się z wizytą do tego posła i zastałem u niego 3-ch żydów, z którym i omawiał sprawę wywozu cukru zagranicę."

Nie dziwi mnie więc zupełnie, że klub Konfederacji zagłosował w sposób kompromitujący ws. zmian w kpa ograniczających możliwość reprywatyzacji. Po wielu latach grzania temu 447 i "50 mld" okazało się, że klub w sumie nie ma w tej sprawie zdania. Co prawda 5 posłów Konfy było za, ale dwóch się wstrzymało a czterech demonstracyjnie wyjęło karty do głosowania i nie głosowało. Absolutnie nie dziwi mnie, że wśród nie głosujących był sabatejski reżyser Gershom Braun i koleś o "turboaryjskim" nazwisku Berkowicz.  Ciekawe czy będą się teraz tłumaczyć w ambasadzie I-sra-ela, że więcej zrobić nie mogli dla "państwa położonego w Palestynie"?

***



Jak zapewne zauważyliście - w hiszpańskiej celi zginął John McAfee, ekscentryczny milioner, pionier branży cyberbezpieczeństwa, entuzjasta kryptowalut, człowiek, który zadarł z amerykańskim Głębokim Państwem. Był on ścigany przez władze USA z uchylanie się od płacenia podatków. Oficjalna wersja mówi o samobójstwie, ale kwestionują ją żona, rodzina i prawnik McAfeego. Sam McAfee pisał wcześniej, że jeśli znajdą go kiedyś martwego w celi to będzie podobne zabójstwo jak u Epsteina. Co ciekawe, w chwilę po śmierci McAfeego na jego oficjalnym koncie instagramowym pojawił się obrazek z wielką literą Q. Oczywista operacja psychologiczna...

***

Sowiecka trollownia dostała chyba epickiego bólu dupy, bo w Rosji szczepionki przeciwko Covid-19 stały się obowiązkowe dla niektórych grup zawodowych, a w Moskwie wprowadzono system paszportów szczepionkowych m.in. w lokalach gastronomicznych. Sam Putin-Hujło mówi, że "niezaszczepieni będą mieli ograniczoną możliwość pracy". Trolle przekonywały nas od miesięcy, że szczepiąc się zostajemy "organizmami modyfikowanymi genetycznie" - za chwilę zmienią narrację i będą mówić, że rosyjskie szczepionki są absolutnie bezpieczne. Konfuzja taka jak po pakcie Hitler-Stalin...

piątek, 18 czerwca 2021

Farsa w Genewie

 


Jak myślicie, co mogłoby przynieść spotkanie zdemenciałego dziadzia wąchającego małe dziewczynki z gnomem całującym małych chłopców po brzuchu? Gigantyczna farsa. 

Putin wykorzystał genewski szczyt do propagowania klasycznej, sowieckiej narracji o tym, że "w Ameryce biją Murzynów". Biden nic nie uzyskał. Rosja nie odwdzięczyła się żadnym gestem za blokadę sankcji na Nord Stream i zapowiedź negocjacji nuklearnych. Biden co prawda nieco pogroził Putinowi, by za bardzo nie gnębił opozycjonistów i by jego ludzie nie przeprowadzali ataków hakerskich na amerykańską infrastrukturę krytyczną. Nawet dziennikarka CNN zwróciła Bidenowi uwagę na konferencji prasowej, że może to naiwne sądzić, że Putin się zmieni. Biden odpowiedział jej sugestią, że  powinna zmienić pracę. 

Nic dziwnego więc, że Biden jest krytykowany nie tylko przez republikanów (senator Lindsey Graham mówi o "katastrofalnym" ruchu Bidena a Trump, że "to był dobry dzień dla Rosji") ale też nawet przez libków z "Washington Post".

"Washington Post" donosił zresztą niedawno o konflikcie wewnątrz administracji Bidena dotyczącym stosunku do Rosji. Za twardym sankcjami - obejmującymi też Nord Stream 2 - opowiadał się sekretarz stanu Anthony Blinken, jego zastępczyni Wendy Sherman oraz Victoria Nuland. Za tym, by kwestię Nord Streamu odpuścić opowiadali się natomiast: Jake Sullivan, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, jego zastępca Joe Finner i Amanda Sloat, odpowiadająca za strategię europejską Rady Bezpieczeństwa Narodowego (NSC) (przypomnijmy tweet Sloat dotyczący konfrontacji Ronena Bergmana z Morawieckim). Niestety zdanie NSC przeważyło nad argumentami Departamentu Stanu. Sullivan to były doradca Hillary Clinton a NSC to gniazdo różnych pajaców od Obamy i Hillary. 

Jaką rolę w tym systemie odgrywa prezydent Biden? Poniżej jest nagranie rzekomej przechwyconej transmisji z konferencji prasowej Bidena po szczycie G7. To ponoć przekazywano prezydentowi do słuchawki. Nawet polecenia, by się nie śmiał w pewnych momentach.



No cóż, przynajmniej Joe Biden potrafi zaśpiewać "Iron Mana" (tekst piosenki pasuje do niego):




A nawet jeden kawałek Rammsteina:



*** 

Pamiętacie jeszcze ten straszliwy "atak terrorystyczny" na Kapitol z 6 stycznia 2021 r.? No cóż, w aktach sprawy jest mowa o sprawcach z utajnionymi nazwiskami, którzy nie są ścigani. Ci gostkowie to prowokatorzy z FBI. Tamte zamieszki zostały zorganizowane przez FBI. 

***

Bardzo ważna wiadomość, którą mogliście przeoczyć: Dong Jingwei, wiceminister bezpieczeństwa państwowego ChRL, w lutym uciekł wraz z córką do USA. Zebrał ze sobą też terabajty danych.  To najwyższy rangą uciekinier z komunistycznych Chin w ich historii. W marcu, chiński minister spraw zagranicznych żądał od Blinkena, podczas szczytu na Alasce, wydania Donga. Blinken odmówił. 

sobota, 12 czerwca 2021

Doktor Anthony Faustus, tajemnica Wuhan, geopolityczne klincze i Miesiąc Dupy

 


Doktor Anthony Fauci kieruje Narodowym Instytutem Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID) nieprzerwanie od 1984 r. - tak jest, od czasów Reagana. Jego dokonania na tym stanowisku są dosyć dyskusyjne. Na przykład, w latach 80-tych ostrzegał, że można się zarazić AIDS drogą powietrzną. I ten "niezatapialny dyrektor" został głównym amerykańskim strategiem walki przeciwko Covid-19. 

Jego wybór do tej roli był naturalny. Wszak są dokumenty mówiące, że NIAID przekazał Instytutowi Wirusologii Wuhan w latach 2014-2019, drogą pośrednią (poprzez organizację EcoHealth Alliance doktora Petera Daszaka) 826 tys. USD na badania nad koronawirusami występującymi u nietoperzy. Wiadomo było, że Instytut Wirusologii Wuhan to instytucja ściśle związana z chińskim programem rozwoju broni biologicznej. Wiadomo było, że pracują tam nad przenoszeniem tych koronawirusów na człowieka. Daszak sam przyznał przecież w 2016 r., że jego "chińscy koledzy" pracują nad "zabójczymi koronawirusami".

Pieniądze od doktora Fauciego trafiły m.in. do doktora Zhou Yousena, chińskiego wojskowego mikrobiologa, będącego współpracownikiem doktor Shi Zhengli, kierującej badaniami nad modyfikacją koronawirusów. Zhou zgłosił wniosek patentowy na szczepionkę przeciwko Covid-19 już w lutym 2020 r., czyli w momencie, gdy WHO przekonywała, że nie ma żadnej epidemii w Wuhan. Nie zdążył on jednak zarobić na patencie, bo zmarł w maju 2020 r. 

Doktor Fauci mniej więcej w tym samym czasie naciskał na naukowców, którzy dostrzegali to, że koronawirus jest tworem sztucznym. Sam dostawał maile od współpracowników piszących mu, jak ten wirus został stworzony w laboratorium.

Wysokiej rangi dezerter z ChRL ma obecnie współpracować z DIA, czyli amerykańskim wywiadem wojskowym i posiadać wiedzę o chińskich programach wojny biologicznej. Z przecieków wynika m.in., że Chińczycy pracują nad wariantami koronawirusa mającymi pomóc w zatuszowaniu jego pochodzenia. Nie wykluczyłbym więc, że z laboratorium w Wuhan wypuszczono w świat kilka wariantów koronawirusa - jedne mniej, inne bardziej zabójcze - by sprawdzić, które z nich są najlepsze dla celów wojny biologicznej. Chiny chyba uznały tę operację za sukces, bo w ciągu najbliższych 5 lat chcą zbudować 25-30 laboratoriów takich jak w Wuhan.

(Baj deł łej: Gdy w Kantonie pojawił się indyjski wariant koronawirusa, wstrzymano tam szczepienia chińskimi szczepionkami.  Ale oczywiście nie usłyszymy tego od polskojęzycznych antyszczepionkowców, którzy krytykują tylko i wyłącznie szczepionki wyprodukowane na Zachodzie.)

Jak reaguje na to "Wolny Świat"? Anthony Blinken odmawia odpowiedzi na pytanie, jak USA mogą ukarać Chiny za blokowanie dostępu do danych z laboratorium w Wuhan. Republikański senator Rand Paul, który nagłośnił sprawę finansowania badań w Wuhan grantami przyznawanymi przez Fauciego, dostawał groźby zabójstwa.

Doktor Fauci parę tygodni temu mówił zaś zupełnie poważnie, że "nowa pandemia jest niemal zagwarantowana". Przypomnijmy, że na kilka dni przed zaprzysiężeniem Trumpa na prezydenta ostrzegał on, że za rządów nowej administracji dojdzie do pojawienia się groźnego wirusa.

Serwis satyryczny Babylon Bee w złośliwy sposób przedstawił możliwy scenariusz dalszego rozwoju sytuacji: " "Nie będą już się ze mnie już nigdy śmiać" - twierdzi doktor Fauci projektując w swoim laboratorium nowego wirusa".

***
Mamy ostatnio wielki festiwal jojczenia u dupoprawicy: "USA nas zdradziły, musimy więc wystawić odbyty Niemcom, by obroniły nas przed Rosją i Rosji, by nas nie atakowała". Dziwnym trafem zwolennicy polityki wielowektorowej oburzają się, gdy obecny rząd choć trochę taką politykę próbuje prowadzić. Na przykład, gdy kupuje sprawdzone w boju tureckie drony, to dupoprawica jojczy, że "Ormianom będzie przykro" lub, że "Erdogan będzie finansował terrorystów w Niemczech i Francji" (odpowiadam im wówczas: a niech finansuje!). Gdy utrzymujemy przyjazne stosunki z Ukrainą, to słyszymy od "realistów", że nie powinniśmy ich utrzymywać, bo "rzeź wołyńska". No cóż, problem z tym, że mamy ograniczone pole manewru w polityce wielowektorowej. Z Rosją fajnie byłoby mieć dobre stosunki, ale reżim Putina ich nie chce, bo przecież przypisano mu w globalistycznym teatrzyku rolę czarnego luda zestrzeliwującego samoloty pasażerskie i celującego głowicami jądrowymi w Warszawę. Rosja chętnie by się z nami bratała, dopiero, gdybyśmy się całkowicie rozbroili i wyprosili od siebie amerykańskiego wojska, kupili od niej mnóstwo gazu po horrendalnie wysokich cenach oraz  postawili wielki pomnik wdzięczności za 17 września 1939 r.  Z Białorusią ocieplaliśmy relacje przed 2020 r., ale Łukaszenka nam się za to tak odwdzięczył, że już nawet Kresy.ru przestały go bronić, pozostawiając tę trudną misję różnym internetowym zjebom. Niemcom zależy na tym byśmy byli tanią siłą roboczą i kolonią gospodarczą rządzoną przez jakieś produkty tuskopodobne, co obecnie z góry wyklucza możliwość porozumienia. Biden jest taki jak każdy widzi. A Chiny interesują się Europą Środkowo-Wschodnią dużo mniej niż przekonują różne Bartosiaki. Poza tym nie poświęcą sojuszu z Rosją i relacji z Niemcami, by się z nami przyjaźnić.

Co więc robić? Doktor Tagalski "Nya!" - w odróżnieniu od Bartosiaków, Sykulskich i podobnych miłośników pustosłowia - ostatnio obśmiał jojczących (od: 11:10) zwracając im uwagę, sytuacja w polityce międzynarodowej nigdy nie jest stała. To, że USA obecnie robią reset z Rosją nie oznacza, że będą go robiły za rok czy za dwa lata. Zwłaszcza, że w listopadzie 2022 r. będą wybory midterms do Kongresu i demokraci mogą stracić kontrolę nad Izbą Reprezentantów i Senatem. (Zwłaszcza, że ustawa mająca im ułatwić fałszowanie wyborów utknęła z powodu oporu demokratycznego senatora Joe Manchina.) A w Niemczech też może się sporo zmienić po jesiennych wyborach parlamentarnych - jeśli wygrają je Zieloni. Nie zapominajmy też, że Putin najpierw musi sobie poradzić z Ukrainą i skonsumować Białoruś zanim coś zrobi np. przeciwko Państwom Bałtyckim. Samo istnienie - syfnej bo syfnej, ale niepodległej - Ukrainy daje więc nam czas.


Kolejna furtka dla zmian otwiera się w 2024 r. Trumpa pewnie będą próbowali uwalić przed 2023 r. zarzutami karnymi - za cokolwiek, ale na nową gwiazdę Partii Republikańskiej wyrósł gubernator Florydy Ron DeSantis. Trump już zadeklarował, że chciałby go mieć jako kandydata na wiceprezydenta.  DeSantis to były prokurator z US Navy, który służył m.in. w "miejscu odosobnienia" w Guantanamo i jako doradca prawny dowódcy SEAL w Iraku. Ciekawe, czy znał z tamtych czasów generała Flynna... 

Dupoprawica ostatnio jojczyła też, że gen. Flynn stwierdził, że Ameryce przydałby się zamach stanu w stylu birmańskim. No cóż, Flynn wypuścił w ten sposób balon próbny. Nie oznacza to, że do zamachu stanu dojdzie, ale po prostu wojskowi grają w swoją grę. Być może przy nowej pandemii, która "jest już niemal zagwarantowana" wykonają odpowiedni ruch. Co ciekawe, jego brat niedawno objął stanowisko dowódcy armii USA w regionie Pacyfiku. Obserwuję konto generała Flynna na Telegramie. Wrzuca on tam zwykle prosty jak drut protrumpowski przekaz, ale 18 maja napisał:

"Kto teraz sprawuje kontrolę? Finansowo Biden. Wszystko inne - wojsko. Wojsko nie przyjmuje rozkazów od Bidena. Nie wpuszcza się go do Pentagonu. Nadal wykonują rozkazy wydane przez Trumpa, zanim opuścił on urząd. I podejmują też swoje własne decyzje. Gwardia Narodowa jest kontrolowana przez gubernatorów stanów. Wojsko jest pod rozkazami prawowitego prezydenta. Sekretarz obrony nie ma nic do powiedzenia w tym, co się dzieje. Milley jest poza kręgiem. Ma on konflikty interesów i jest wyłączony z części operacji".  

Element operacji psychologicznej? Czy też jest coś na rzeczy? Daje do myślenia choćby to, że rozkaz Trumpa o wycofaniu wojsk z Afganistanu jest realizowany przez nową administrację. Biden po prostu go zaakceptował. Co ciekawe, nad amerykańskimi bazami nie powiewają tęczowe flagi - rozkaz poprzedniego p.o. sekretarza obrony Marka Espera wciąż jest w mocy. Ale jednocześnie biurokracja z Pentagonu forsuje antyamerykańską indoktrynację, przeciwko której bronią się żołnierze. Mamy więc rodzaj dwuwładzy - sekretarz obrony Austin, generał Milley i wojskowi biurokraci robią swoje a część generałów swoje. Czytelnicy mojego bloga już dawno powinni natomiast wiedzieć, że  liczą się nie tyle państwa, co struktury subpaństwowe. Nie mamy polityki zagranicznej USA czy Rosji. Mamy politykę zagraniczną poszczególnych frakcji.

***

W 2006 r. - czyli w zamierzchłych czasach, gdy Kazimierz Marcinkiewicz uchodził za nadzieję prawicy - powstało anime "Boku no Pico". Nikomu go nie polecam - widziałem tylko krótkie fragmenty i to mi wystarczy. Miało ono opinię najgorszego anime w dziejach. Bo w tamtych czasach uznawano je za totalną gejozę. Obśmiewano tę produkcję, robiono o niej memy, a niektórzy złośliwcy dla żartu polecano ją początkującym fanom anime (zwłaszcza, że tytuł może się komuś pomylić z bardzo popularną i całkiem fajną serią Boku no Hero Academia). Nawet ja nawiązałem do tego nazywając jeden z odcinków serii Sny: "Boku no Pico to opowieść o chłopcach z Falangi"

 Minęło 15 lat od powstania "Boku no Pico" i można powiedzieć, że obecnie jest ono "pikusiem" w porównaniu z gejozą, która rozlewa się po Netflixie oraz w innych popularnych mediach. Pamiętacie produkcje Nickelodeonu z lat 90-tych? "Świat Malcolma", "Clarissa wyjaśni wszystko" itp.? Obecnie Nickelodeon puszcza dzieciom klipy z grubym drag queen śpiewającym o znaczeniu tęczowej flagi.  Czerwiec został nazwany przez wielkie korporacje Miesiącem "Tęczowej" Dumy - bardziej adekwatna byłaby chyba nazwa "Miesiąc Dupy". Oczywiście, dziwnym zbiegiem okoliczności, te same wielkie korporacje nie świętują Miesiąca Dupy w Chinach. Tam nie umieszczają tęczy w swoim logo. (W Chinach korporacje świętują Miesiąc Towarzysza Xi Jinpinga - przez cały rok.)

W dupoprawicowej bańce informacyjnej wielokrotnie pojawiały się ostrzeżenia mówiące, że oglądając anime chłoniesz "kulturę shinto", "służysz demonom" i masz ochotę na odtworzenie Masakry w Nankinie. Dzisiaj można jednak stwierdzić, nawet najbardziej zboczone i perwersyjne anime i tak jest bardziej wartościowym produktem od tęczowo-niebinarnego shitu funkcjonującego w "rozrywkowym" zachodnim mainstreamie. 

Przykładem jest kontrowersyjne anime - Redo of Healer - fantasy dla dorosłych opowiadające o zemście. Nie jest to jakaś superwybitna produkcja (choć graficznie i muzycznie ładna), a wielu widzów mogą odstręczać zawarte w niej ostre treści. (Lepiej więc obejrzeć sobie przyjemną rzecz taką jak np. "Yamada i Siedem Wiedźm"). Po co więc o niej wspominam? Bo zwraca na siebie uwagę, że wśród czarnych charakterów są tam przedstawiciele społeczności LGBTQP+. Główny bohater mści się więc w pierwszej serii m.in. na lesbijce - "bohaterce królestwa", która narkotyzuje i gwałci młode dziewczęta a przy tym gardzi mężczyznami. A głównym celem jego zemsty jest - zostawiony na drugą serię - psychopatyczny pedał również będący "bohaterem królewstwa". W zachodnich serialach coś takiego byłoby myślozbrodnią! (Pamiętacie co spotkało Jacka Piekarę za umieszczenie podobnego motywu w jednym z opowiadań?) Feministki też nie będą z tego anime zadowolone, bo główny bohater torturuje i gwałci okrutną księżniczkę, a następnie czyści jej pamięć i robi z niej... swoją dziewczynę. (W sumie Adam Wielomski też będzie striggerowany - bo to uderzenie w jego feministyczny monarchizm.)   No cóż, główny bohater na filmiku poniżej bynajmniej nie spoliczkował okrutnej księżniczki swoją dłonią. I takiego pięknego "bitchslapu" życzę wszystkim inżynierom społecznym, którzy w czerwcu epatują nas swoim Miesiącem Dupy. 

sobota, 5 czerwca 2021

Operacja Trust - Kto kogo infiltrował?

 


Ilustracja muzyczna: KI Theory - Enjoy the Silence

Eksplorując temat relacji polsko-sowieckich w dwudziestoleciu międzywojennym sięgnąłem po książkę Marka Świerczka "Największa klęska polskiego wywiadu. Sowiecka operacja dezinformacyjna "Trust" 1921-1927". Przeczytałem ją z dużym zainteresowaniem, gdyż autor przytacza w niej olbrzymią liczbę mało znanych faktów i w ciekawy sposób je analizuje. Oczywiście reprezentuje on model "linearny" postrzegania tajnej historii mówiący, że były sobie złe i przebiegłe sowieckie tajne służby oraz ślepe i głupie służby świata zachodniego, które dały im się łatwo infiltrować i dezinformować. I takie wrażenie daje narracja Świerczka poświęcona "Trustowi". Pokazuje on, że Oddział II przed zamachem majowym był instytucją niedofinansowaną, posiadającą wielkie braki kadrowe i rządzoną przez dyletantów będących WROGAMI Piłsudskiego (Oddział II inwigilował wówczas Marszałka i jego otoczenie) a w totalitarnych realiach ZSRR  nie miał szans na prowadzenie klasycznej pracy wywiadowczej przeciwko Sowietom. Dał się więc złapać na lep dezinformacji w ramach "Trustu" - tajnej operacji sowieckiej, w ramach której Czeka/GPU/OGPU stworzyła lipną organizację monarchistyczną i przedstawiła ją jako ośmiornicę oplatającą bolszewicką Rosję. Sowieci za pośrednictwem Trustu sączyli na Zachód dezinformację mówiącą, że ZSRR, dzięki silnej opozycji wewnętrznej przechodzi przemiany i nie należy szykować przeciwko Sowietom interwencji zbrojnej. Oddział II odegrał w tej historii rolę służby, która przekazała wirusa Trustu wywiadom Francji i Wielkiej Brytanii. Byliśmy więc de facto pomocnikami Dzierżyńskiego w tej aferze. Tak obiecująca operacja została jednak w nieoczekiwany sposób zakończona - główny prowokator, posługujący się pseudonimem Edward Opperput - uciekł w 1927 r. do Finlandii a tam opowiedział o szczegółach prowokacji. Następnie uciekł znów do Rosji. 

Tyle oficjalnej narracji. A jak było naprawdę? Świerczek zwraca uwagę na to, że historię Trustu znamy głównie z dwóch źródeł: zeznań Opperputa (będących w części dezinformacją), późniejszych propagandowych publikacji KGB (również będących dezinformacją) oraz nielicznych opracowań funkcjonariuszy naszych służb. Sprawa ma więc wciąż wiele poważnych "dziur".

Świerczek przedstawia Trust na sposób klasyczny, jako wielki sukces sowieckich służb. Tylko co one de facto osiągnęły? Ich wygraną miało być przede wszystkim przyjęcie przez Zachód narracji o ZSRR przechodzącym pokojową ewolucję i rezygnacji z interwencji przeciwko Sowietom. Problem jednak w tym, że ta narracja jest fałszywa. Żadne państwo nie planowało bowiem w latach 20-tych interwencji przeciwko ZSRR. Europa podnosiła się po wojnie, Stany poszły w izolacjonizm, Japonia uznała, że nie zdoła połknąć Syberii... Sam ZSRR był  wówczas zbyt słaby, by wszczynać wojny. Zachodni kapitaliści bili się natomiast o dostęp do rynku sowieckiego. Trust sprzedawał więc narrację, która była bardzo wygodna dla wszystkich.

Świerczek niejako przeczy dogmatowi o udanej dezinformacji Trustu przypominając, że w 1927 r. nagle załamały się stosunki brytyjsko-sowieckie. Brytyjska policja dokonała wówczas rajdu na Arcos, czyli jedną z sowieckich organizacji przykrycia w Wielkiej Brytanii, zdobywając dowody na wsparcie sowieckich tajnych służb dla radykalnych związków zawodowych i innych wywrotowców. Do serii wpadek wywiadu sowieckiego doszło też w: Polsce, Francji, Szwajcarii, Austrii, Turcji i w Chinach. Według Świerczka, m.in. to skłoniło Sowietów do widowiskowego zamknięcia operacji "Trust". Świerczek nie analizuje jednak, jak na koniec tej operacji mogła wpłynąć śmierć Dzierżyńskiego.

Funkcjonuje mit mówiący, że na prowokatorskiej działalności Trustu poznał się marszałek Piłsudski, po tym gdy mu dostarczono lipne sowieckie plany mobilizacyjne. Tak naprawdę, to analitycy Oddziału II szybko dostrzegli, że dostarczony im plan mobilizacyjny to fałszywka i skarcili za to prowokatorów Trustu. Oni odpowiedzieli, że sami zostali wprowadzeni w błąd przez swoje źródło. Do informacji z Trustu jak widać nie podchodziliśmy bezkrytycznie.


Nie ulega wątpliwości, że największą ofiarą Trustu była rosyjska emigracja monarchistyczna. Jej przedstawiciele często w kontaktach z "wysłannikami konspiracji z Rosji" zachowywali się jak ludzie skrajnie naiwni, wręcz upośledzeni umysłowo. No cóż, o poziomie białogwardyjskich kadr świadczy choćby to, że w czasie gdy armia Denikina ewakuowała się z Noworosyjska, to jej przedstawiciele grozili Polsce "konsekwencjami" za decyzję o zburzeniu prawosławnego soboru na Placu Saskim w Warszawie. O ile jednak zachowania monarchistycznych emigrantów można łatwo wytłumaczyć ich ciężką głupotą i alkoholizmem, to jak wyjaśnić to, że na lep ordynarnej prowokacji dał się złapać Borys Sawinkow, weteran antycarskiej, socjalistycznej konspiracji? Świerczek przytacza opinię chorążego Władysław Michniewicza, jednego z funkcjonariuszy Oddziału II, który przejrzał Trust. Michniewicz uważał, że Sawinkow przeszedł na stronę Sowietów. 

W ramach Trustu zwabiono do ZSRR i zabito również brytyjskiego superagenta Sidneya Reilly'ego. Problem w tym, że ten superagent był drobnym oszustem, szpiegowskim nieudacznikiem i wariatem, który czasem podawał się za Jezusa Chrystusa. W 1918 r. dał się już Dzierżyńskiemu wplątać w prowokację z łotewskim puczem na Kremlu. Angażowanie go przez brytyjskie służby do kontaktów z Trustem zakrawało na ciężki idiotyzm decydentów z MI6.

O tym jak grubymi nićmi była szyta sowiecka prowokacja może świadczyć to, kogo wyznaczono jako łącznika Trustu początkowo z estońskimi a później z polskimi tajnymi służbami. Emisariuszem "podziemnej rosyjskiej organizacji monarchistycznej" został człowiek ostentacyjnie posługujący się pseudonimem "Polak"! Do tego, choć posługiwał się paszportem z rosyjskim nazwiskiem, to mówił po rosyjsku z wyraźnym polskim akcentem. Tym człowiekiem był porucznik Wiktor Steckiewicz - były szef siatki POW w Piotrogrodzie! Steckiewicz został aresztowany przez Czeka w 1920 r. i po tym jak porozmawiał z nim sam Feliks Dzierżyński, przeszedł na służbę Czeka wraz z całą swoją siatką. Były więzień Czeka, polski szpieg, został wysokiej rangi funkcjonariuszem tej służby i architektem operacji "Trust". W warunkach bolszewickiej paranoi, do czegoś takiego nie powinno nigdy dojść. 



Steckiewicz zainicjował "Trust" spotykając się w Tallinie z Wiktorem Drymmerem, oficerem Oddziału II i pomocnikiem polskiego attache wojskowego. Drymmer był wcześniej szefem POW w Siedlcach i dobrze znał się ze Steckiewiczem z tej organizacji. Sam to później przyznał w swoich wspomnieniach, opisując jak w 1929 r. Steckiewicz zagadał do niego w teatrze w Moskwie wspominając byłego przełożonego z POW. Świerczek przytomnie zauważa, że to olbrzymia anomalia. Sowieci posłali bowiem na spotkanie z Drymmerem jego znajomego udającego wysłannika rosyjskiej organizacji monarchistycznej. To groziło całkowitą plajtą tajnej operacji już na wstępie. Drymmer jednak oficjalnie udaje, że nie zna Steckiewicza i rekomenduje zwierzchnikom kontakty z Trustem. Świerczek stawia więc tezę, że Drymmer pracował dla sowieckich tajnych służb. Ale moim zdaniem to wszystkiego nie tłumaczy. Jak to bowiem się stało, że Dzierżyński tak zaufał Steckiewiczowi, by prowadził on supertajną operację? Było też ryzyko, że Steckiewicz zostanie przypadkowo rozpoznany przez jakiegoś innego polskiego oficera. I co wtedy?

Drymmer miał zresztą talent do dziwnych spotkań. W Moskwie przypadkiem natknął się na ulicy na pułkownika Wiktora Witkowskiego-Marczewskiego - innego oficera POW, którzy przeszedł na stronę Sowietów i został drugim z głównych architektów Trustu. Witkowski-Marczewski pokazał wówczas Drymmerowi... zdjęcie Piłsudskiego. Coś za dużo tych przypadków...

Sprawa robi się jeszcze dziwniejsza, gdy przyjrzymy się pracy funkcjonariuszy Oddziału II oddelegowanych do Moskwy jako łącznicy z Trustem. Trzech z nich - w tym Michniewicz - zostało odwołanych po paru miesiącach do Warszawy, bo nabrali podejrzeń dotyczących Trustu. Szybko się orientowali, że cała sprawa to lipa a w ZSRR nie ma żadnej monarchistycznej ośmiornicy prowadzącej na wpół jawną działalność. Czwarty z tych łączników - rotmistrz Niedziński - wysyłał do Warszawy straszliwie naiwne raporty dotyczące Trustu. I przebywał w Moskwie najdłużej - od 1924 r. do 1927 r. A później został... szefem Wydziału "Wschód" Oddziału II! Awansowano go po tym jak już prowokacja Trust wyszła na jaw!

Ciekawym tropem podanym przez Świerczka jest to, że Oddział II dostarczał do moskiewskiej placówki kokainę, którą handlował z Trustem. Z wielu relacji wiemy, że w Czeka/GPU/OGPU był duży popyt na kokainę, która też trafiała do oficjeli z Kremla. Wątek mówiący o tym, że Oddział II zorganizował szlak narkotykowy do Moskwy jest więc bardzo interesującą sprawą wymagającą dalszych badań. Być może jacyś nasi znani generałowie zaangażowali się w ten biznes.



Michniewicz w swojej książce "Wielki bluff sowiecki" oskarża o bycie sowieckimi kretami - swojego zwierzchnika płka Michała Talikowskiego i Jerzego Niezbrzyckiego, w latach 1932-1939, szefa Wydziału "Wschód". Świerczek obala jednak te twierdzenia, sugerując, że Talikowski był po prostu nieudolny - choć są przekazy o jego sukcesach w budowie wywiadu głębokiego w ZSRR, a Niezbrzycki nie miał nic wspólnego z Trustem - poza tym, że zajmował się on później tą sprawą publicystycznie.




Zagadka Trustu pogłębia się, gdy analizujemy sprawę płka Bolesława Kontryma. Kontrym to były żołnierz II Korpusu Polskiego w Rosji, który próbując się dostać do Murmańska wpadł w łapy Sowietów. Został wcielony do Armii Czerwonej, gdzie dosłużył się stopnia kombryga, dowodził dywizją i dostał dwa Ordery Czerwonego Sztandaru. W 1922 r. nawiązał on kontakty z polskim wywiadem w Moskwie i uciekł do Polski. Świerczek przytacza jednak dokumenty mówiące, że Kontrym był w latach 1921-1922 współpracownikiem sowieckiego wywiadu wojskowego oraz poszlaki łączące go z Trustem. Wiele mówi to, że po dezercji z Armii Czerwonej nie pozbawiono go orderów i stopni wojskowych a jego brat Konstanty nadal robił karierę sowieckiego generała. Kontrym dzielnie później służył w Straży Granicznej i policji walcząc z komunistami. Był też cichociemnym, powstańcem warszawskim i żołnierzem PSZ na Zachodzie. Po powrocie do Polski, w 1948 r. został aresztowany, poddany torturom i zabity. Ubecy chcieli od niego wyciągnąć informacje o wtyczkach polskiej policji w KPP. Czyżby tylko o to im chodziło?


Historia ta robi się jeszcze dziwniejsza, gdy przyglądamy się tego jak rozliczono aferę "Trustu" w II RP. W Oddziale II powołano komisję pod kierownictwem pułkownika Ludwika Bociańskiego - człowieka o pięknej, patriotycznej biografii. W komisji zasiadał m.in. Tadeusz Schaetzel, były szef sztabu POW w Kijowie, zasłużony oficer wywiadu i dyplomata oraz Stefan Mayer - inna legenda polskiego wywiadu (człowiek, który pierwszy wyraził podejrzenia wobec Trustu). Hardkorowi piłsudczycy o nieposzlakowanej opinii. Można było się spodziewać, że totalnie zjadą kierownictwo Oddziału II z czasów durnej sejmokracji. Nic takiego się jednak nie stało. Jako jedynego winnego wpadki z Trustem wskazali... płka Ignacego Matuszewskiego, szefa Oddziału II w latach 1920-1923 r., jednego z architektów zwycięstwa w wojnie 1920 r. Zarzucono mu... zbytnią rusofilię.



Im głębiej wchodzimy w sprawę "Trustu", tym mniej ma ona sensu. Chyba, że zerwiemy z paradygmatem linearnym i przyjmiemy model "kopulujących ośmiornic", czyli spisków nakładających się na spiski. W tym modelu Oddział II był tylko wydmuszką - prawdziwa rozgrywka odbywała się kanałami nieoficjalnymi, takimi jak Drymmer-Steckiewicz. A infiltracja nie była jednostronna. Kluczem do tego jest moja seria Archanioł, a szczególnie odcinek poświęcony Dzierżyńskiemu. Przypominam: w czasie gdy Piłsudski mieszkał w Sulejówku i w Belwederze, mieszkała tam również Aldona Bułhak siostra  Dzierżyńskiego, który utrzymywał z nią cały czas kontakt korespondencyjny. Była matką jednego z adiutantów Marszałka. Piłsudski był zresztą dalekim kuzynem założyciela Czeka. Dzierżyński dwukrotnie uratował życie Piłsudskiemu, torpedując plany zamachów a także pozwalał Kazimierzowi Pużakowi i matce Jadwigi Sosnkowskiej wyciągać Polaków z więzień Czeka. To dzięki niemu wyszedł z więzienia m.in. płk Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Warto więc odwrócić pytanie: kto kogo naprawdę infiltrował?

***

Do książki Świerczka jeszcze wrócę, kontynuując temat w następnym wpisie poświęconym temu jak endecy, peeselowcy, socjaliści oraz inni chujowi jak barszcz dupokraci niszczyli polską armię przed majem 1926 r. 

Uprzedzając pytania o nową koalicję w Izraelu: ta postpolityczna koalicja od islamistów po żydowskich nacjonalistów ma na celu tylko odsunąć Netanjahu od władzy. Nie ma żadnej gwarancji przetrwania dłuższego niż rok. A to oznacza, że Izrael może być nadal zajęty sam sobą i resztą bliskowschodniego pierdzielnika, co dla nas jest dobrym scenariuszem. 

sobota, 22 maja 2021

Pakt Piłsudski- Stalin?

 


Nową książkę Krzysztofa Raka "Piłsudski między Stalinem a Hitlerem" przeczytałem z dużym zainteresowaniem, choć bynajmniej nie jest to lektura łatwa. To potężna cegła, w której autor - czasem w naprawdę mało porywający sposób - omawia tony dokumentów dyplomatycznych z lat 20. i 30. Na szczęście tworzy na ich podstawie spójną narrację, którą łopatologicznie wyjaśnia czytelnikom. Jaka to narracja? O polityce wielowektorowej Piłsudskiego. Zaczyna od mrocznych czasów Locarno - opowiada jak Aleksander Skrzyński, konserwatywny minister spraw zagranicznych, poniósł  klęskę na froncie dyplomatycznym, a to, że pierdołowatej demokratycznej władzy nie udało  się choćby w małym stopniu przeszkodzić w odprężeniu w relacjach między Niemcami a Francją stało się jedną z przyczyn zamachu majowego. Piłsudski próbował się początkowo dogadać z niemieckim ministrem spraw zagranicznych Gustawem Stresemannem, by znormalizować stosunki między Berlinem a Warszawą. Niemcy twardo jednak stały na stanowisku, że nie może być żadnego porozumienia z Polską, póki nie zostaną nam odebrane przynajmniej Pomorze i Górny Śląsk. Za pomocą wojny gospodarcze chciały wymusić na nas zrzeczenie się najbardziej rozwiniętych gospodarczo części naszego terytorium. Piłsudski szukał więc manewru w porozumieniu z Sowietami, którzy wówczas byli niezadowoleni ze zbliżenia Niemiec do Francji i Wielkiej Brytanii. (Sowieci proponowali jakąś formę porozumienia już Skrzyńskiemu, ale on nie zdecydował się wówczas na podjęcie gry.) Z różnych przyczyn prace nad polsko-sowieckim paktem normalizującym stosunki straszliwie się wlekły, ale na początku lat 30. doszło do znacznego przyspieszenia rozmów, co było w dużym stopniu spowodowane rysującą się wizją porozumienia w sprawie zbrojeń niemieckich. (Kanclerz von Pappen proponował wówczas Francuzom integrację gospodarczą Europy Zachodniej.) Polsce groziło więc, że zostanie pierwszą ofiarą appeasmentu, a Sowieci obawiali się, że francusko-niemieckie porozumienie pokrzyżuje im plany dotyczące wywołania nowej wojny światowej. Pakt został zawarty 25 lipca 1932 r. i otworzył drogę do zadziwiającej odwilży w relacjach między Warszawą a Moskwą. Piłsudski szykując się na wojnę prewencyjną przeciwko Niemcom (w którą Sowieci mocno wierzyli) zabezpieczał sobie w ten sposób tyły. Gdy Hitler, w obawie przed polską inwazją zaczął mięknąć i wysłać przyjazne sygnały wobec naszego kraju, Piłsudski nadal grał wykorzystując coraz lepsze relacje z Sowietami jako środek nacisku na Niemcy. Stalin w pewnym momencie proponował mu podział stref wpływów w państwach bałtyckich. Wówczas Piłsudski spasował, zwłaszcza, że negocjacje z Niemcami w sprawie normalizacji stosunków były na dobrej drodze. Polska weszła w okres "wielowektorowej" polityki równych odległości między Berlinem a Moskwą. Stalin zrozumiał, że Warszawa nie będzie jego sojusznikiem już w 1934 r. Hitlerowi miał nadzieję na ścisły sojusz aż do stycznia 1939 r.




Niezwykle ważną rolę w tajnych rokowaniach z ludźmi Piłsudskiego odegrał Karol Radek, członek kremlowskiej wierchuszki, doradca Stalina, były trockista oraz spolonizowany Żyd, który wziął sobie pseudonim od jednego z bohaterów "Syzyfowych prac" i twierdził, że Mickiewicz "był większy od Marksa". (O osobowości oraz inteligencji Radka świadczy choćby wymiana jego zdań z Woroszyłowem. Woroszyłow: Ponoć jesteście ogonem Trockiego. Radek: Lepiej być ogonem Trockiego, niż dupą Stalina.)  Radek w lipcu 1933 r. poufnie spotkał się z ministrem Beckiem w Warszawie. Szef polskiego MSZ powiedział mu wówczas, że Hitler będzie dążył do wojny z ZSRR i chce w nią wciągnąć również Polskę. Polska jednak rozumie, że taka wojna byłaby dla Niemiec okazją do "wyrównania rachunków z nami". Podobny był przekaz pułkownika Bogusława Miedzińskiego, ówczesnego redaktora naczelnego "Gazety Polskiej". Odwiedzając w kwietniu i maju 1933 r. Moskwę powiedział Radkowi, że w razie niemieckiego ataku na Sowiety, Polska zostałaby sprowadzona do roli satelity Rzeszy. W wypadku przegranej Hitlera, odczułaby furię zwycięzców. W wypadku wygranej Niemiec, stałaby się państwem całkowicie podporządkowanym Rzeszy. Polscy wojskowi sondowali na jesieni 1933 r. Sowietów, czy w przypadku wojny naszego kraju przeciwko Niemcom byliby skłonni dostarczać Polsce amunicję i ewentualnie wspomóc nas swoim lotnictwem. Rak tym kwestiom poświęca zdecydowanie zbyt mało uwagi, ale można odnieść wrażenie, że w tym rozmowach były korzenie pewnych decyzji podejmowanych przez naszych generałów (Rómmel, Thomee, Langner...) we wrześniu 1939 r.

Spodziewam się, że książka Raka będzie omawiana przez historyków w sposób niezwykle sztampowy.  Bartosiak z Cenckiewiczem będą pewnie popisywać się swoim pustosłowiem i banałami, a Zychowicz skrzętnie pominie jej fragmenty przeczące jego teoriom. Jak zwykle jednak diabeł tkwi w szczegółach. A różnych - tylko z pozoru drobnych - ciekawostek jest w książce Raka całkiem sporo. Dowiadujemy się w niej m.in. o:

- negocjacjach prowadzonych od jesieni 1925 r. z komunistami przez majora Kazimierza Kierzkowskiego, komendanta głównego Związku Strzeleckiego. Ten współpracownik Piłsudskiego sondował ich przed planowanym zamachem stanu, zapewne wiedząc, że są oni ramieniem sowieckiego wywiadu. Piłsudski chciał w ten sposób nawiązać kontakty bezpośrednio z Sowietami. Zapewne chodziło mu, by nie przeszkadzali mu w objęciu władzy i nie bronili swoich endeckich sojuszników.

- Roman Dmowski napisał straszliwie prosowiecki artykuł do "Gazety Warszawskiej", w którym twierdził, że Polska weźmie udział w antybolszewickiej krucjacie u boku Anglii, Francji i Niemiec. Artykuł wyglądał tak jakby był inspirowany przez sowieckie poselstwo. Moskwa wykorzystywała go w swojej propagandzie. 

- To prawdopodobnie na polecenie Piłsudskiego Oddział II tuszował polskie wątki operacji "Trust". Co ciekawe, Dmowski utrzymywał kontakty z rosyjskimi fałszywymi emigrantami z "Trustu".

- Wiaczesław Mienżyński, polskojęzyczny szef OGPU, sabotował... współpracę niemiecko-sowiecką realizowaną w ramach układu z Rapallo. Zachował się jego memoriał, w którym domaga się on "gruntownego przeglądu" relacji z Niemcami i skarży, że Niemcy nasyłają do ZSRR szpiegów w ramach współpracy wojskowej.

- Feliks Dzierżyński, po tym jak skłonił KC do poparcia zamachu majowego, zaczął twierdzić, że Polska szykuje się do ataku na ZSRR i że w pierwszym etapie wojny należy... zostawić Polakom Białoruś i część Ukrainy i "dopiero później kontratakować".

- Śmigły-Rydz był namaszczony na następcę Piłsudskiego już w 1933 r. Tak przynajmniej wynika z relacji Radka, który spotkał się z nim wówczas w Warszawie.

- To nie Hitler, ale Stalin odpowiadał za zerwanie niemiecko-sowieckiej współpracy wojskowej. III Rzeszy zależało wówczas na jej kontynuacji i próbowała ugłaskać Sowietów m.in. przyznaniem im kredytu na korzystnych warunkach. Goering przekonywał sowieckich dyplomatów, że Hitler nie jest nastawiony antysowiecko. 

- Niemieccy dyplomaci straszliwie buldupili, że Radek odwiedził w 1933 r. Gdynię i wpisał się do miejskiej księgi pamiątkowej. Uznali to za demonstrację uznania przez Sowietów polskich praw do "Korytarza".

Po lekturze książki Raka odniosłem wrażenie, że ówcześni niemieccy dyplomaci byli strasznymi dyletantami a sowieckie tajne służby karmiły Stalina paranoiczną dezinformacją. Rak przytacza na kartach swojej pracy bardzo dużo notatek z rozmów niemieckich dyplomatów z ich sowieckimi odpowiednikami. Paplali oni tam o wszystkim, zdradzając Moskwie tajemnice polityki Niemiec. Niemcy poważnie przy tym liczyli na to, że Polska "zwróci" Niemcom Pomorze i Śląsk, jeśli zaproponuje się jej przejęcie Litwy. (Żadnemu z "wielkich niemieckich strategów" nie przyszło do głowy, by próbować podporządkować sobie Polskę za pomocą penetracji gospodarczej.) Rak przytacza również wiele dokumentów świadczących o tym jak kiepsko była zorientowana w sytuacji międzynarodowej dyplomacja sowiecka i jej  tajne służby. Mamy więc zupełnie fantastyczne raporty oparte na "wysoko postawionych źródłach" i mówiące, że "już wkrótce" dojdzie do polsko-francusko-angielsko-japońskiej inwazji na ZSRR. 

Baj de łej: Jędrzej "Kretyn" Giertych wielokrotnie odgrażał się, że przedstawi "dowody" mówiące, że przewrót majowy był finansowany przez Brytyjczyków. Z książki Raka wyraźnie wynika, że on powielał sowiecką, paranoiczną dezinformację, a Brytyjczycy ograniczyli się w maju 1926 r. do wysłania wyrazów poparcia... rządowi Witosa.

Podsumowując: nowa książka Krzysztofa Raka mówi o tym jak Piłsudski prowadził politykę wielowektorową. I jakie były granice tej polityki. Niestety nie rozstrzyga ona, jak Marszałek postąpiłby w 1939 r. Mogłoby się jednak okazać, że szukałby porozumienia nie z Niemcami, a z Sowietami. Argumenty przytoczone przez Becka i Miedzieńskiego w 1933 r. przeciwko sojuszowi z Hitlerem były tak samo aktualne w 1939 r. a między Warszawą a Moskwą istniało wówczas wiele "cienkich, czerwonych nici" opisanych przeze mnie m.in. w seriach: Archanioł, Prometeusz i Niepodległa. Problemem był jednak seryjny morderca i paranoik będący przywódcą ZSRR. Stalin  miał już wówczas pewność, że Hitler zacznie wojnę z mocarstwami zachodnimi, więc postanowił mu pomóc. Jak wiemy, mocno się na tym przejechał - kosztowało go to klęskę w 1941 r. i utratę okazji do podboju Europy. Ciekawe jak by się to wszystko potoczyło, gdyby w 1939 r. ZSRR zachował neutralność...

***



Były amerykański prezydent Barack Hussein Obama stwierdził, że ujawnione niedawno przez Pentagon filmy przedstawiające UFO są prawdziwe. "Nie wiemy, czym one są i jak się poruszają" - rżnął głupa Obama. 

Nieco wcześniej ujawniono film z lipca 2019 r. przedstawiający UFO nurkujące w wodach oceanu u wybrzeży Virginii. Porucznik Ryan Graves, pilot amerykańskiej marynarki wojennej, stwierdził, że wojskowi obserwowali te obiekty codziennie przez dwa lata.

Jeden z byłych oficerów US Navy stwierdził, że technologia, która obserwujemy jest do przodu wobec ziemskiej technologii od 100 lat do 1000 lat.

Luis Elizondo - do 2012 r. szef oficjalnego programu badań nad UFO w Pentagonie, powiedział, że rząd USA dysponuje "egzotycznym metalem" z rozbitego pojazdu obcych.

Teraz już pewnie rozumiecie, że seria Phobos była nie tyle o tym co było, ale też o tym, co będzie. Również serie Demiurg, Atomowi Bogowie i Pontifex miały charakter zapowiedzi.

Oto bowiem powstała naukowa analiza dotycząca Cudu Słońca w Fatimie. Z analizy rozkładu cieni na zdjęciach wykonanych tamtego dnia w tej portugalskiej miejscowości wynika, że były nad nią dwa źródła światła na niebie - Słońce lekko skryte za chmurami i świetlista kula, która nisko przeleciała nad ziemią. 

O Cudzie Słońca w Fatimie pisałem w jednym z odcinków serii Pontifex (w komentarzach niestety zesrał się wówczas niejaki Michał Bąkowski, skutecznie zabijając dyskusję na temat treści wpisu. A było o czym dyskutować, bo wspomniałemo związkach Stolicy Apostolskiej z młodoturkami, o intrygach podczas I wojny światowej, a także o dziwnym detente papiestwa z bolszewikami - wystarczająco dużo dziwnych faktów, by Grzegorz Braun z Patlewiczem dostali zawału). Była w tym wpisie udokumentowana wzmianka, że iberyjskie środowiska okultystyczne przewidziały, że 13 maja 1917 r. dojdzie do cudownego zdarzenia mającego wielki wpływ na losy świata. Powtórzę więc w tym miejscu pytanie z serii Pontifex: dlaczego Matka Boska w Fatimie jest brunetką, w Gietrzewałdzie ma piękne rude włosy, na Siekierkach jest słowiańską blondynką a w Akicie ma skośne oczy?

***

W środę zaszczepiłem się  szczepionką Johnson & Johnson. Wybrałem szczepionkę jednodawkową, taką przeciwko której zrobiono największy czarny PR. I jak dotąd nie zaobserwowałem u siebie żadnych znaczących efektów ubocznych. NOP przejawił się u mnie tylko tym, że sięgnąłem po numer "Szczerbca" z 2003 r. 

(Dlaczego Rafał Pankowski nie chce się zaszczepić? Bo boi się NOP)

Spodziewam się, że za chwilę odezwą się w komentarzach antyszczepionkowcy piszący, że "zaprzedałem się big pharmie". Jakoś środowiska antyszczepionkowe specjalnie nie krytykują Sputnika V czy szczepionki Sinovac. Chińska "big pharma" jest dla nich ok? Oczywiście wielu ludzi może obawiać się efektów ubocznych szczepienia - wystąpiły one u tysięcy ludzi na miliony zaszczepionych. Foliarstwo przekonuje nas, że nie powinniśmy bać się wirusa. Być może ma rację. Ale jednocześnie twierdzi, że powinniśmy śmiertelnie bać się szczepionek. Ja się jakoś nie bałem. 


sobota, 15 maja 2021

Konwergencja wirusa

 


Jeśli nadal uważacie, że Covid-19 tak po prostu przeniósł się z nietoperza na człowieka, to jesteście strasznie naiwni i niedoinformowani. Śledczy z amerykańskiego Departamentu Stanu dogrzebali się bowiem do chińskiego opracowania naukowego z 2015 r. pt. "Nowe gatunki wirusów stworzonych przez człowieka jako broń biologiczna", w którym znalazła się propozycja by wykorzystać koronawirusy takie jak SARS do zaatakowania wrogich krajów. Tego typu atak miałby przede wszystkim na celu doprowadzenie do przeciążenia ich szpitali. W 2015 r. została też wydana przez chińskie Wojskowe Wydawnictwo Nauk Medycznych książka "Nienaturalne pochodzenie SARS i bronie genetyczne oparte na wirusach stworzonych przez człowieka", której autorzy wskazywali na potencjał tego typu wirusów w atakach biologicznych. (Być może chodzi o ten sam raport, wydany pod innymi tytułami.) Jej redaktorami byli: Xu Dezhong, profesor epidemiologii na Uniwersytecie Medycznym Sił Powietrznych i Li Feng, wiceszef działu prewencji epidemicznej w departamencie logistyki Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Naukowe argumenty za tym, że Covid-19 wydostał się z laboratorium w Wuhan zostały dobrze podsumowane w tym artykule Biuletynu Naukowców Nuklearnych. Zresztą działania podjęte przez Chiny sprowadzające się do tuszowania źródła pandemii są oczywistym przyznaniem się przez Pekin do winy.

Oczywiście Chińczycy nie są jedynymi winowajcami w tej historii. Amerykański Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych w latach 2014-2020 przekazał 3,75 mln USD organizacji EcoHealth Alliance, na studia nad przenoszeniem się koronawirusów z nietoperzy na ludzi. 600 tys. USD z tej sumy poszło do Instytutu Wirusologii Wuhan, na badania nad modyfikacjami koronawirusów. Wirusolodzy z Wuhan chwalili się w 2015 r. w amerykańskim czasopiśmie naukowym, że udało im się stworzyć "zakaźnego klona" koronawirusa występującego u nietoperzy. Za przyznawanie im grantów odpowiadał dr Anthony Fauci - ten sam koleś, który ustala w USA strategię walki z koronawirusem. Na początku pandemii wyraźnie ją lekceważył, a teraz przekonuje np., że maseczki trzeba będzie nosić wiecznie.


Przenikanie się świata chińskich komunistów i amerykańskich globalistów nie jest oczywiście niczym nowym i tylko skrajni naiwniacy w rodzaju Michała Bąkowskiego mogą myśleć, że CIA i FBI zajmują się przeciwdziałaniem takiej aktywności. Hunter Biden, syn prezydenta, miał chińską sekretarkę JiaQi Bao,  która oczywiście nie tylko umawiała mu spotkania i rezerwowała loty, ale również świadczyła usługi seksualne. Pracowała ona dla niego w ramach wspólnego biznesu Huntera z chińskim biznesmenem-aferzystą Patrickiem Ho, o którym Hunter mówił, że "zna szefa chińskich szpiegów". Co ciekawe JiaQi pomagała Hunterowi w "opposition research" czyli w szukaniu brudów na Trumpa podczas kampanii z 2020 r. Przypominam, że Hunter Biden to koleś, który sam przyznał, że kiedyś na głodzie narkotykowym palił ser parmezan, bo pomylił go z crackiem. To również koleś, który zapomniał odebrać z warsztatu swojego laptopa, na którym były zdjęcia sugerujące, że nie tylko zażywa narkotyki oraz imprezuje z nieletnimi i pełnoletnimi dziwkami, ale też mógł uprawiać seks z chłopcem.


Oczywiście poziom zjebania prezydenckiego syna jest tak wielki, że wykorzystywanie tych materiałów do szantażu traci sens. Wszyscy bowiem wiedzą, że jest on totalnym zjebem.

W hrabstwie Maricopa w Arizonie trwa audyt głosów. Przeliczono już ich dopiero kilkanaście procent, ale natrafiano na spore nieprawidłowości - nie zgadzała się zwykle liczba głosów w skrzynkach i na protokołach. Baza danych dotycząca głosowania za pomocą maszyn wyborczych gdzieś zniknęła a władze stanów nie chciały wydać routerów i haseł. Maricopa to najludniejsze hrabstwo Arizony. Jeśli okaże się, że Biden ukradł w nim zwycięstwo, to oznacza, że ukradł je też w całej Arizonie. Arizona to jednak tylko 11 głosów elektorskich spośród 306 zdobytych przez Bidena. Bez podobnych audytów w Georgii, Pennsylwanii, Wisconsin czy Michigan, nie da się więc zrobić. Rozwiązaniem mogłoby być poddanie Bidena i Harris impeachmentowi, ale najwcześniej byłoby to możliwe dopiero po 2022 r. - zresztą i tak by pewnie RINO to zablokowali. Więc zarówno w przypadku pandemii jak i wyborów mamy do czynienia z sytuacją w stylu: "Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi".

***

Starcia pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami wspieranymi przez Iran, toczą się obecnie już na czterech frontach: w Gazie, na Zachodnim Brzegu, w miastach Izraela o arabskiej bądź mieszanej populacji oraz na granicy z Libanem. Nie jest to jeszcze konflikt o dużej intensywności, ale oczywiście może się jeszcze rozlać. Ja mam natomiast wrażenie, że Netanjahu zapłacił Hamasowi, by on dla niego taką mini-wojenkę wywołał. W ten sposób chce on ocalić swój rząd i nie pójść do więzienia za korupcję. (Zauważcie jak ostry jest izraelski system: premierowi grozi więzienie za branie korzyści majątkowych będących jak na standardy europejskie nędznymi ochłapami. Sławek Nowak i Marian Banaś mogą się śmiać z Netanjahu, że jest dziadem.) 

Wspólnota interesów władz Izraela i Hamasu pokazuje, że zarówno ci, którzy wklejają sobie teraz do profilówek znaczki "I stand with Israel" jak i ci wklejający "Wolna Palestyna!" są naiwniakami nadmiernie ekscytującymi się ruchawką w regionie świata, który już stracił na znaczeniu. Ale cóż, są tacy, którzy uważają, że losy świata decydowały się w syryjskim Kurdystanie lub Górskim Karabachu...

***

Mam pewien dylemat - jedni Czytelnicy chcą, bym robił wpisy o wydarzeniach współczesnych, inni o historii XX wieku, jeszcze inni chcą serii ufologicznych i paleoastronautycznych. Ja sam nie mam obecnie koncepcji większej serii a ciągnie mnie do weekendowych podróży po kraju. Na kolejny wpis szykuję recenzję książki Raka o Piłsudskim i Stalinie, a później się zobaczy :)


sobota, 8 maja 2021

Atomowi Bogowie: Najstarsza Rasa

 


Ilustracja muzyczna: Shingeki no Kyojin Final Season Opening - My War

Gdyby ktoś Wam powiedział, że w środku nocy odwiedziły go dwie nagie lasencje z Kosmosu i próbowały wykorzystać seksualnie, to zapewne uznalibyście go za niezłego bajarza. A gdyby się przy swojej opowieści upierał i twierdził, że był wcześniej porwany przez Obcych, to patrzylibyście na niego z politowaniem i lekkim przerażaniem. Ot, kolejny wariat. Opowieść Petera Khoury'ego, Australijczyka pochodzenia libańskiego, na pierwszy rzut oka brzmi jak rojenia wariata. Utrzymywał on bowiem, że w 26 lipca 1992 r. obudził się w środku nocy i zobaczył, że na jego łóżku siedzą dwie nagie kobiety. Jedna z nich miała azjatycki wygląd, druga była "nordycką" platynową blondyną z niebieskimi oczami, które sprawiały wrażenie, że są dwa-trzy razy większe od normalnych, ludzkich oczu. 


Blondynka zaczęła mu przyciskać biust do twarzy. Khoury się opierał i w pewnym momencie ugryzł ją w sutek. Obie lasencje zszokowane odmową odpuściły i po prostu zniknęły. Brzmi jak z taniego pornosa? No to, czytajcie dalej, bo będzie jeszcze dziwniej. Gdy Khoury poszedł do łazienki, by się odlać, zauważył, że jego penis jest ciasno owinięty dwoma blond włosami pod napletkiem (perwersyjne te sucze z Kosmosu...). Koleś był na tyle przytomny, że schował te włosy w plastikowej saszetce jako dowód. Totalne wariactwo? No nie do końca, bo kilka lat później jeden z tych włosów został poddany badaniom DNA. Wyszło na jaw, że zawierał on bardzo rzadką chińską linię DNA mitochondrialnego oraz markery genetyczne typowe dla Celtów i Basków. Prawdopodobieństwo tego, że spotkacie naturalnie platynową blondynę mającą przodków zarówno w jakiejś chińskiej mniejszości jak i wśród Celtów oraz Basków jest bliskie zeru, a sfabrykowanie takiego dowodu przez "zwykłego wariata" było w latach 90. absolutnie niemożliwe. 


Być może warto byłoby porównać DNA z tamtego włosa z materiałem genetycznym z mumii europejsko wyglądających ludzi znajdowanych na pustyni Taklamakan w Xinjangu. Wiele z tych mumii ma rude bądź blond włosy. Chińczycy oczywiście blokują wszelkie badania na temat tej tajemniczej starożytnej cywilizacji, gdyż ich wyniki kłóciłyby się z ich oficjalną narracją historyczną, która jest mocno podszyta przekonaniem o wyższości cywilizacyjnej Chińczyków Han nad Ujgurami i innymi "barbarzyńcami". Skąd jednak mieliby się tysiące lat temu wziąć rudowłosi ludzie na zachodnich kresach Chin?
 



Współczesna nauka, dzięki rozwojowi badań nad ludzkim genomem, doszła do tego, że nasz gatunek powstał około 300 tys. lat temu w Afryce i stamtąd się rozprzestrzenił po całym świecie. Ekspansja homo sapiens sapiens była przerywana kataklizmami takimi, jak eksplozja superwulkanu Toba na Sumatrze, która 75 tys. lat temu zabiła 90 proc. ludzkości. 70 tys. lat temu miało dojść do drugiej migracji z Afryki, która dała początek wszystkim współcześnie znanym haplogrupom DNA, w tym oczywiście "aryjskiej" haplogrupie R1a1, wykształconej 10,5 tys. lat temu na stepach Azji Środkowej. Ta haplogrupa jest najczęściej spotykana u przedstawicieli ludów słowiańskich, mieszkańców północnych Indii (szczególnie z wyższych kast) oraz niektórych ludów irańskich i ałtajskich. Tych, którzy są zainteresowani tym kiedy i gdzie pojawiały się poszczególne haplogrupy i jaki był wpływ na to wielkich kataklizmów, odsyłam do znakomitej książki Bogusława Andrzeja Dębka "Początki ludów. Europejczycy. Słowianie."



I w ten sposób miała powstać ludzkość w całym swoim zróżnicowaniu: od Pigmejów po Irlandczyków. Od mieszkańców Singapuru i Hongkongu mający średnie IQ wynoszące 108, po Buszmenów z Kalahari mających średnie IQ wynoszące zaledwie 54. Czy te nierówności w IQ są skutkiem samoistnych mutacji DNA, mieszania się haplogrup czy też innych domieszek oraz interwencji? Wszak przy okazji pandemii mogliśmy się dowiedzieć, że geny neandertalczyków chronią przed ciężkim przebiegiem Covid-19.  Neandertalczycy bardzo długo byli przedstawiani przez oficjalną naukę jako gatunek regresywny, wręcz upośledzony. Obecnie wiadomo jednak, że byli silniejsi i bardziej inteligentni niż homo sapiens sapiens. I wygląda na to, że zmieszali się z przedstawicielami naszego gatunku w Europie i w Azji. W Afryce, nigdy ich ponoć nie było (i może to tłumaczy różnice w średnim IQ). A przecież oprócz neandertalczyków mieliśmy też Denisowian, którzy pozostawili swój ślad genetyczny mieszkańcom Azji Wschodniej oraz ludzi z Flores, przywodzących na myśl hobbitów. To dodatkowo komplikuje nam obraz kształtowania się ludzkich haplogrup.



Z badaniami genetycznymi i lingwistycznymi sugerującymi, że 300 tys. lat temu kolebką gatunku homo sapiens sapiens była Afryka, koresponduje też mitologia bliskowschodnia. Akkadyjski epos Atra-hasis opowiadał o stworzeniu ludzkości przez bogów Annunaki w ABZU - czyli "dolnym świecie". ABZU jest współcześnie interpretowane jako "zaświaty" czy "piekło", ale wiemy, że z Sumeru pływały okręty kupieckie do tego miejsca. Zachowane opisy sugerują, że była to Afryka. "Dolny świat" jest też grą słów, gdyż były tam kopalnie eksploatowane przez bogów (w Zimbabwe znaleziono ślady aktywności górniczej sprzed 100 tys. lat). I stworzyli oni człowieka właśnie do pracy w kopalniach. Zrobili to mieszając DNA hominidów z własnym materiałem genetycznym. "Atra-hasis" opisuje przebieg eksperymentu, wraz z nieudanymi próbami - ludźmi cierpiącymi na choroby genetyczne, które zaczęto rozpoznawać dopiero w XX w.  Zecharia Sitchin wskazywał, że w tej opowieści podano chronologię - opartą na sar, czyli liczących 3600 lat okresach, po upływie których Nibiru - planeta bogów - była widoczna na niebie. Zliczenie tych okresów sugerowało, że do stworzenia człowieka doszło około 300 tys. lat temu.


Część prac nad kreacją ludzkości była wykonywana na Bliskim Wschodzie, w miejscu, które w Biblii jest określane jako Ogród Eden. Opis z Księgi Rodzaju wskazuje na przybliżone położenie geograficzne tego miejsca: w pobliżu rzek Tygrys, Eufrat, "Piszon" i "Gichon". David Rohl, przekonująco twierdzi, że "Gichon" to rzeka Araks, a "Piszon" to Kuzył Uzom. Biblijny Eden był więc położony gdzieś na obszarze między północnym Iranem, północnym Irakiem, zachodnią Turcją i południową Armenią. (Rohl twierdzi, że dokładnie w irańskiej dolinie Tebriz). Zauważmy też, że w Księdze Rodzaju jest mowa o tym, że decyzję o stworzeniu człowieka "na nasz obraz i podobieństwo" podjęli "Elohim" - czyli "bogowie". W liczbie mnogiej. (Bibliści mają spory problem, by wiarygodnie wytłumaczyć, dlaczego zastosowano akurat w tym miejscu liczbę mnogą.) Jest też tam dziwaczna wzmianka, że Bóg "kopał rów w ziemi" (Rdz 2,6). Nie miał pomocników do takiej roboty?


Księga Rodzaju nigdzie nie mówi jednak, że w Edenie została stworzona CAŁA ludzkość. Wręcz przeciwnie. Oto bowiem, po incydencie z Kainem i Ablem dowiadujemy się, że już jacyś inni ludzie wówczas na Ziemi mieszkali.  

"Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli, i mam się ukrywać przed tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić!»  Ale Pan mu powiedział: «O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!» Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka. Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu. Kain zbliżył się do swej żony, a ona poczęła i urodziła Henocha. Gdy Kain zbudował miasto, nazwał je imieniem swego syna: Henoch." (Rdz 4, 14 -17)

Biblia wyraźnie więc wskazuje, że istniał wówczas na wschód od Edenu jakiś kraj Nod, w którym Kain poznał swoją żonę i zbudował miasto. A skoro zbudował całe miasto, to musieli istnieć ludzie, które by je zasiedlili. I cywilizacja przynajmniej na poziomie późnego neolitu. Kto stworzył tamtych ludzi? Zauważmy, że w Księdze Rodzaju są dwa opisy stworzenia. W rozdziale pierwszym jest opis symboliczny - kreacja w ciągu siedmiu dni i nakaz, by ludzie "czynili sobie Ziemię poddaną". W rozdziale drugim jest zaś mowa, że człowieka stworzono, by uprawiał i doglądał ogrodu. Czyli tak jak w mitologii sumeryjsko-akkadejskiej: ludzie zostali stworzeni do ciężkiej pracy.  A kogo się tworzy do ciężkiej pracy? Inteligenta czy średnio rozgarniętego osiłka?

Czyżby więc w ogrodzie Eden nie została stworzona ludzkość, ale jej część? Zauważmy, że Sumerowie również wskazywali, że ich bogowie stworzyli nie tyle ludzi, co "czarnogłowych". (BLM?) Czyli ich. A z tego narodu "wybranego" wywodził się przecież Abraham - przodek ludu, który przekazał potomności narrację z Księgi Rodzaju.

W dawnych wiekach wielu uczonych zastanawiało się nad koncepcją Preadamitów, czyli ludzi żyjących na Ziemi przed biblijnym Adamem. W Kabale pojawiło się natomiast pojęcie "Adam Kadmon", czyli doskonałego Adama stworzonego przed tym znanym z Księgi Rodzaju. Wyraźnie więc dzielono akt stworzenia na dwa odrębne epizody. I taki scenariusz też jest prawdopodobny w świetle badań naukowych.Pierwsze szczątki neandertalczyków są bowiem datowane na 430 tys. lat i pochodzą z Europy. Gdzie więc powstał ten gatunek człowieka, skoro homo sapiens sapiens pojawił się dopiero 300 tys. lat temu w Afryce?  Kim byli przodkowie neandertalczyków?


Ze 20 lat temu wpadła mi w ręce książka Michaela Cremo i Richarda Thompsona "Zakazana archeologia". W drobiazgowy i rzetelny sposób jest tam krytykowana oficjalna narracja mówiąca, że homo erectus, homo habilis i austrolopitek były przodkami homo sapiens. Wskazywane są dowody na to, że te gatunki mogły żyć obok siebie (tak jak współcześnie też dochodzi do kryptozoologicznych obserwacji dwunożnych hominidów). Opisane są też tam znaleziska wskazujące na to, że gatunek ludzki zamieszkiwał Ziemię wcześniej niż 100 tys. - 400 tys. lat temu. Podane są źródła informacji dotyczące znalezisk, okoliczności tych odkryć itp. Sam wykaz tych znalezisk liczy 14 stron! Kilka przykładów:

830 tys. lat - Trinil, Indonezja - kości udowe człowieka, łamane kości, węgiel drzewny, paleniska

1 mln - 1,5 mln lat - Buenos Aires - czaszka człowieka

1 mln - 1,9 mln lat - Trinil - ząb człowieka

1,7 mln - 2 mln - Olduwai, Tanzania - eolity, narzędzia peleolityczne, kamienie-bolas, narzędzia kościane, kamienny krąg (odkrycia małżeństwa Leakeyów z lat 60-tych i 70-tych, przypisane prymitywnym homo habilis)

2 mln - Nampa, Idaho - gliniana figurka

2 mln  - 2,5 mln  - Red Crag, Anglia - przewiercone zęby i rzeźbiona muszla

2 mln - 3 mln - Miramar, Argentyna - szczęka człowieka, paleniska, żużel, przepalona ziemia, narzędzia paleolityczne i neolityczne

4 mln - 7 mln - Antwerpia - nacinane muszle, narzędzia paleolityczne, nacinane kości, odciski palców i stóp człowieka

5 mln - 12 mln - formacja Enterrean, Argentyna - narzędzia paleolityczne, ślady ognia, nacinane kości, łamane kości, kości ze śladami skrobania, przepalone kości

9 mln - 55 mln - wzgórze Tuolumne Table, Kalifornia - narzędzia neolityczne i paleolityczne, paciorek kamienny, szczęka człowieka, fragmenty czaszki człowieka, szkielet człowieka

Całkiem sporo jest tam wymienionych podobnych znalezisk z datowaniem do kilku milionów lat. Znajdowano jednak też rzeczy o wiele starsze!

38 mln - 45 mln - Delemont, Szwajcaria - szkielet człowieka

38 mln - 55 mln - Barton Cliff, Anglia - rzeźbiony kamień

45 mln - 55 mln - Laon, Francja - kula z kredy, nacinane fragmenty drewna

65 mln - 144 mln - Saint-Jean de Livet, Francja - metalowe rury w pokładach z kredy

150 mln - Turkmenia - odciski stóp człowieka

213-248 mln - Newada - odcisk buta

260 mln - 320 mln - Heavener, Oklahoma - ściana z bloków kamiennych

260 mln - 320 mln - Morrisonville, Illinois - złoty łańcuszek

280 mln - 320 mln - Wilburton, Oklahoma - przedmiot wykonany ze srebra

286 mln - 320 mln - hrabstwo Rockcastle, Kentucky - ślady przypominające odciski stóp człowieka

286 mln - 320 mln - Macoupin, Illinois - szkielet człowieka

286 mln -360 mln - Webster, Iowa - rzeźbiony kamień

312 mln - Wilburton, Oklahoma - żelazny kubek

320 mln - 360 mln - Tweed, Anglia - złota nić w kamieniu

360 mln - 408 mln - kamieniołom Kingoodie, Szkocja - żelazny gwóźdź w bloku kamiennym

505 mln - 590 mln - Antelope Spring, Utah - odcisk buta

ponad 600 mln - Dorchester, Massachusetts - metaliczny wazonik




Najstarszym artefaktem opisanym przez Cremo i Thompsona są metalowe, żłobione kule odkrywane w RPA w warstwach sprzed 2,8 mld lat! Zdjęcie jednej z takich kulek macie powyżej. Oczywiście naukowcy twierdzą, że coś takiego powstało naturalnie. No bo przecież kto miałby coś takiego wyprodukować wówczas na Ziemi, która była zamieszkana jedynie przez mikroby? To, że mogły być one częścią jakiejś pozaziemskiej sondy jest oczywiście odrzucane a priori. 

Nawet jeśli 90 proc. znalezisk opisanych przez Cremo i Thomsona jest fałszywkami lub pomyłkami, to pozostałe 10 proc. nakazywałoby cofnąć historię gatunku ludzkiego o co najmniej kilka milionów lat w przeszłość. Zauważmy następującą prawidłowość: znaleziska datowane na kilka milionów lat wstecz świadczą co najwyżej o kulturze neolitycznej. Te starsze - datowane na kilkadziesiąt lub kilkaset milionów lat - o czymś dużo bardziej zaawansowanym cywilizacyjnie. Ta cywilizacja jest  jakby "punktowa". Ale jednak pewne artefakty świadczą o tym, że jej twórcy byli nam fizycznie bardzo podobni.

I tu wracamy do opowieści, od której zacząłem ten wpis. Czy zwróciliście uwagę, że w starożytnych mitologiach bogowie zwykle wyglądają tak jak ludzie. Bywa, że mają olbrzymi wzrost, niebieską skórę, skrzydła lub jakiś hełm upodobniający ich do zwierząt. Generalnie jednak są na tyle bliscy genetycznie ludziom, że się z nimi mieszają. Mają ludzkie kochanki, dzieci itp. Pamiętacie jeszcze mój wpis z serii Phobos poświęcony rasom obcych?

Flashback: Phobos - Obcy tacy jak my

Przytoczyłem tam relację Paula Hellyera - byłego kanadyjskiego ministra obrony - mówiącą, że w latach 60-tych NATO miało świadomość istnienia czterech ras obcych odwiedzających Ziemię. Z tego jedna rasa miała wyglądać tak jak ludzie. Przytoczyłem też relację sierżanta sztabowego Roberta Deana, który w latach 60-tych w kwaterze NATO w Brukseli miał okazję zapoznać się z raportem mówiącym o czterech różnych rasach obcych, z których jedna wygląda jak ludzie. Zacytowałem również opowieści o kobietach - szpiegach "nordyckich" obcych, kręcących się wokół zaawansowanych amerykańskich projektów. I z każdym elementem układanki, ta historia wygląda coraz mniej wariacko.



Dlaczego jednak obcy mieliby wyglądać tak jak my? A co jeśli gatunek ludzki nie powstał na Ziemi? A co jeśli Ziemia jest tylko jednym z punktów we Wszechświecie, w którym on występuje? A co jeśli jesteśmy porzuconą kolonią, o której Oni zaczęli sobie przypominać?

***

Zaskoczeni konkluzją serii? To chyba ostatni wpis w ramach tego cyklu. No chyba, że dotrę do kolejnych ciekawych przekazów...