sobota, 26 czerwca 2021

Jak demokracja niszczyła wojsko w II RP

 


Jesteśmy obecnie zalewani różnego rodzaju kiepskiej jakości publikacjami mówiącymi, jak ta "straszliwa sanacja" "zniszczyła wojsko" i "nie przygotowała kraju do obrony" i przekonującymi, że gdyby w 1939 r. panowała w Polsce sejmokracja i rządził Chjeno-Piast, to pokonalibyśmy zarówno Niemców jak i Sowietów. Mało kto analizuje jednak jaka była polityka sejmokratów wobec wojska w latach 1922-1926. A przyczyną braku zainteresowań badaczy tą problematyką jest to, że ta polityka była po prostu tragiczna oraz infantylna i świadczyła o totalnym skretynieniu przedmajowych "elit" politycznych.

Polityce tej poświęcił nieco miejsca Marek Świerczek w swojej książce poświęconej operacji Trust. I jego zdaniem: "Do 1926 roku, czyli do przewrotu majowego, który wyniósł do władzy Piłsudskiego i oficerów z jego najbliższego otoczenia, armia była traktowana jako zło konieczne".

Armia jako zło konieczne w kraju otoczonym przez jawnie wrogie państwa? Czy może być coś bardziej idiotycznego. A jednak tak myśleli nasi zidiociali demokraci. Armia kojarzyła im się z instytucjami państw zaborczych i traktowano ją głównie jako balast fiskalny. "Polska Zbrojna" skarżyła się wówczas, że dla panów posłów armia to "balast, przesąd starodawny, który istnieje w gruncie rzeczy całkowicie niepotrzebnie, po to tylko, by dawać przytułek różnego rodzaju niedoukom, ludziom o zrujnowanej karierze lub zgoła już dwuznacznej reputacji". (Jeśli już to Sejm był wówczas przytułkiem dla różnego rodzaju miernot i złodziei. Bywało, że panowie posłowie kradli łyżki z sejmowej restauracji.)

Sejm i kolejne dupokratyczne rządy skąpiły więc środków na wojsko. Nie doprowadziło to do jakiejś wielkiej degradacji sprzętu - wszak mieliśmy go mnóstwo po Wielkiej Wojnie a technika wojskowa w latach 20. szczególnie szybko się nie rozwijała (środki na zakup lotniczego złomu we Francji przez gen. Zagórskiego i wadliwych masek przeciwgazowych przez gen. Rolę-Żymierskiego jakoś się zresztą znalazły), ale do pauperyzacji korpusu oficerskiego i żołnierzy. Zaczęło się od wielkiej demobilizacji po wojnie z bolszewikami. Wielu bezrobotnych weteranów - takich jak Sergiusz Piasecki - wkroczyło na drogę przestępczą, bo demokratyczne rządy nie zapewniły im żadnej pomocy. W latach 1921-1925 stopniowo zmniejszano uposażenie oficerów, prowadząc do sytuacji, w której żonaty kapitan WP zarabiał mniej niż dozorca w kamienicy! "To już nie warunki, to szyderstwa z najistotniejszych potrzeb jednostki ludzkiej, na którą spada wielki ciężar obowiązków" - pisała "Polska Zbrojna". Mówiono wtedy, że równie źle traktowano wówczas jedynie... profesorów uniwersytetów.

W 1923 r. (a więc w roku, w którym ministrami obrony byli: gen. Sosnkowski, gen. Osiński i gen. Szeptycki) próbowano zaradzić problemowi biedy wśród kadry oficerskiej, zrównując jej zarobki z pensjami urzędników. Wprowadzono wówczas jednak skomplikowany system 16 grup uposażenia podzielony na dodatkowe szczeble i dodano do niego mechanizm potrąceń. Na różne składki, fundusze, deputaty, na wojskowe czytelni, na Wawel, na różne jubileusze potrącano oficerom nawet 40 proc. wynagrodzenia. Dodatkowo oficer musiał z własnych pieniędzy kupić sobie sorty mundurowe, szable i pistolet, a także składać się na prezenty dla wyższej kadry dowódczej. Od oficerów wymagano też życia na "reprezentacyjnej stopie", w czym naśladowano zwyczaje z armii zaborczych. To przekładało się na wysokie zadłużenie kadry oficerskiej. Zmuszało to też ich do handlu czarnorynkowego. Sprzedawano więc np. przydziałowy węgiel. Kadra borykała się również z problemami mieszkaniowymi. Często bywało, że kilku oficerów spało w jednym małym pokoju, a zdarzało się, że spano na dworcach czy w ... domach publicznych. 

W 1922 r. sejmowi debile przegłosowali ustawę mówiącą, że oficer może się ożenić dopiero wtedy, gdy łączne dochody małżonków odpowiadały pensji kapitana. De facto zamknęło to wielu młodszym oficerom drogę do założenia rodziny i mocno zwiększyło popyt na usługi prostytutek. Widoczne to było szczególnie w kresowych garnizonach, gdzie wielu rozrywek nie było. Przykładem może być Lida, gdzie stacjonowały dwie duże jednostki wojskowe i była jedna restauracja, dwa kina i trzy oficjalne domy publiczne.

Do narastania złych emocji przyczyniło się też rozporządzenie administracji armii z 1924 r. (przez większą część tego roku ministrem obrony był gen. Władysław Sikorski) mówiące, że upominanie się o awanse jest niedopuszczalne i będzie karane. Do 1926 r. mieliśmy w armii odwróconą piramidę personalną: przerost oficerów wyższych (głównie generałów wywodzących się z armii zaborczych) oraz brakach kadry niższej. Marszałek Piłsudski mówił: "Nastąpił przerost personaliów w administracji wojskowej. Przecież mam kilkudziesięciu pułkowników w intendenturze. Mam generała i pułkowników od prochu, pułkowników od zębów, a miałem nawet generała od poczty".

Oczywiście frustracje finansowe, zawodowe i seksualne kadry oficerskiej były wykorzystywane przez obce wywiady do jej werbunku. Oskar Reile, wysokiej rangi oficer Abwehry, wspominał później, że udało mu się zwerbować w latach 20. wielu polskich oficerów mających problemy finansowe. Te problemy finansowe były rzecz jasna skutkiem kretyńskiej polityki debili zasiadających w sejmowych ławach i ministrów takich jak Władysław Grabski czy Władysław Sikorski. W tym świetle łatwo zrozumieć dlaczego zamach majowy spotkał się tak entuzjastycznymi reakcjami wśród większości kadry oficerskiej i dlaczego po maju 1926 r. "nieznani sprawcy" tak chętnie spuszczali wpierdol indywiduum taki jak były endecki minister skarbu Jerzy Zdziechowski.

Za rządów sanacji zarobki kadry oficerskiej zaczęły rosnąć do przyzwoitych poziomów (Jańcio Bodakowski strasznie z tego powodu bóldupi), poprawiło się wyżywienie żołnierzy, inwestowano w garnizonowe kasyna, spółdzielnie (w których żołnierze tanio mogli się zaopatrywać w różne towary) i w życie kulturalne garnizonów. Armia przejęła rolę kulturotwórczą na Kresach - walcząc z analfabetyzmem, prowadząc orkiestry, amatorskie teatry i kina, a także przysposabiając poborowych do cywilnych zawodów czy też ucząc ich bardziej wydajnego rolnictwa. Jej modernizacja techniczna to oczywiście temat rzeka, ale nie da się ukryć, że znacząco ona przyspieszyła po roku 1935 r. czyli za czasów marszałka Śmigłego-Rydza. Nie mieliśmy oczywiście szans dogonić Niemców - hojnie finansowanych przez Wall Street i posiadających potężny, nie zniszczony w czasie I wojny światowej przemysł - ale porównajmy sobie ówczesną modernizację wojska z tą prowadzoną w czasach demokratycznej III RP, gdy armię traktowano przez pierwsze kilkanaście lat jako "zło konieczne". 

Wielu mędrków twierdzi, że gdyby nie Piłsudski i zamach majowy, to silna, demokratyczna II RP bez problemu obroniłaby się przed Niemcami. Biorąc pod uwagę politykę sejmokracji wobec wojska z lat 1922-1926 śmiało można założyć, że demokraci do 1939 r. doprowadziliby armię do takiej zapaści, że Niemcy zajęliby Warszawę najpóźniej w piątym dniu swojej ofensywy. Obrona Polski byłaby równie tragikomiczna, co obrona demokratycznych Norwegii, Holandii, Belgii czy Francji w 1940 r. W tamtych krajach politycy również traktowali siły zbrojne jako "zło konieczne". Takie same demokratyczne zidiocenie widzimy również współcześnie. W większości państw Europy Zachodniej - w tym w Niemczech - stało się ono niemal oficjalną doktryną. Podobnie i w Polsce nie brak głosów typu "po co nam te samoloty/czołgi/drony, czy nie lepiej budować przedszkola, strefy relaksu i płacić za in vitro?"

***

Jan Emil Skiwski, przedwojenny prawicowy literat (a w czasie wojny przedstawiciel opcji niemieckiej), zauważył ciekawą rzecz o ówczesnej endecji: nie podjęła ona żadnych działań legislacyjnych wymierzonych w mniejszość żydowską. De facto tego typu działania podjęła dopiero późna sanacja. Endecja była antyżydowska tylko werbalnie. W tym samym czasie w endeckich gazetach roiło się od reklam wykupionych przez żydowskich biznesmenów. 

Przypomnę też, co pisał o "antyżydowskości" ówczesnej endecji prawicowiec Jan Pękosławski:

"Będąc na jednym z wieców sprawozdawczych, słuchałem przemówienia kilku posłów. Słuchałem, jak dowodzili z zacię­tością, że drożyzna u nas panowała z tego powodu, że rząd po­zwalał wywozić zagranicę zboże, cukier, nabiał i t. p. artykuły spożywcze. Głównie jeden z nich dowodził, że my wszystko powinniśmy zachować dla siebie i że oni, t. j. posłowie, złożą w sejmie odpowiedni wniosek i nie dopuszczą do takiego rządzenia. Posłem tym był za jadły antysemita, zagorzały katolik i narodowiec, W parę tygodni potem , a było to w Wielki Poniedziałek, wybrałem się z wizytą do tego posła i zastałem u niego 3-ch żydów, z którym i omawiał sprawę wywozu cukru zagranicę."

Nie dziwi mnie więc zupełnie, że klub Konfederacji zagłosował w sposób kompromitujący ws. zmian w kpa ograniczających możliwość reprywatyzacji. Po wielu latach grzania temu 447 i "50 mld" okazało się, że klub w sumie nie ma w tej sprawie zdania. Co prawda 5 posłów Konfy było za, ale dwóch się wstrzymało a czterech demonstracyjnie wyjęło karty do głosowania i nie głosowało. Absolutnie nie dziwi mnie, że wśród nie głosujących był sabatejski reżyser Gershom Braun i koleś o "turboaryjskim" nazwisku Berkowicz.  Ciekawe czy będą się teraz tłumaczyć w ambasadzie I-sra-ela, że więcej zrobić nie mogli dla "państwa położonego w Palestynie"?

***



Jak zapewne zauważyliście - w hiszpańskiej celi zginął John McAfee, ekscentryczny milioner, pionier branży cyberbezpieczeństwa, entuzjasta kryptowalut, człowiek, który zadarł z amerykańskim Głębokim Państwem. Był on ścigany przez władze USA z uchylanie się od płacenia podatków. Oficjalna wersja mówi o samobójstwie, ale kwestionują ją żona, rodzina i prawnik McAfeego. Sam McAfee pisał wcześniej, że jeśli znajdą go kiedyś martwego w celi to będzie podobne zabójstwo jak u Epsteina. Co ciekawe, w chwilę po śmierci McAfeego na jego oficjalnym koncie instagramowym pojawił się obrazek z wielką literą Q. Oczywista operacja psychologiczna...

***

Sowiecka trollownia dostała chyba epickiego bólu dupy, bo w Rosji szczepionki przeciwko Covid-19 stały się obowiązkowe dla niektórych grup zawodowych, a w Moskwie wprowadzono system paszportów szczepionkowych m.in. w lokalach gastronomicznych. Sam Putin-Hujło mówi, że "niezaszczepieni będą mieli ograniczoną możliwość pracy". Trolle przekonywały nas od miesięcy, że szczepiąc się zostajemy "organizmami modyfikowanymi genetycznie" - za chwilę zmienią narrację i będą mówić, że rosyjskie szczepionki są absolutnie bezpieczne. Konfuzja taka jak po pakcie Hitler-Stalin...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz